sobota, 30 maja 2015

Epilog albo coś w tym rodzaju.



DEDYKUJĘ:

Kochanej A. (vel jagusi_jaguni), bo kiedyś powiedziałaś "W Twoim wykonaniu opowiadanie o Violetcie byłoby dobre. Nic nie stoi na przeszkodzie byś pisała." i popchnęłaś mnie na tę wodę, w której się pławię do teraz. I nawet jeśli teraz tego nie czytasz, to zasługujesz na pierwsze miejsce, bo bez Ciebie to opowiadanie pewnie nigdy nie ujrzałoby światła dziennego.
Sarnie, bo jesteś moją najkochańszą Roł, zwierzem, myszką, czopem, Karmą Elżbietą (nierządnice!), najlepszą bff, najwspanialszą siostrą, sensem życia.
Aśce, bo jesteś moim najkochańszym czopem, humanem, słoneczkiem, Dżoan, księżniczką, nieogarniętym misiofilem, najcudowniejszą bff, sensem istnienia.
Marci, bo jesteś moim kochanym guru, idolką, porem, bagietką i księdzem.
Haneczce, bo jesteś moją kochaną gwiazdką, siostrzyczką, siostrzenicą, najjaśniejszym promyczkiem.
Aci, bo jesteś moim kochanym Aniołkiem, tramwajem, napaloną fanką Falby namber łan i niewyczerpanym źródłem inspiracji.
Edytce, bo jesteś moim kochanym ciulem, kątem w trójkącie, anonimową tuńczykoholiczką i bezczelnie utalentowaną istotą.
Julcebo jesteś moją kochaną córeczką.
B., bo jesteś moją drugą kochaną córeczką.
Lilce, bo jesteś moją niezastąpioną siostrą.
Ewie, bo jesteś hepi wajkingiem i dziewczyną Braco.
Monice, bo polewasz mleka jak nikt.
Natalce, bo czytałaś toto mimo wielkiej miłości do Naderico, która tu nie mogła znaleźć ujścia.
Dzwoneczkowi, bo zachwycałaś się tym czymś - aż za bardzo.
Justynce, bo zawsze znalazłaś wolną chwilę między nauką, by skomentować.
Monessie, bo cudem jest, że w ogóle tak utalentowana osoba się tu zaplątała.
Tyśce, bo Twoje pozytywne komentarze zawsze z miejsca poprawiały mi humor, choćby był najgorszy.
Anie Julii, bo tak często zjawiałaś się, żeby podbudować mi samoocenę.
Gośce,
Alexandrze Comello,
Lady Godivie,
Lissie Bells,
Karol,
Danielle,
Lily of the valley,
Olivii Blanco,
Esperanzie L.,
Fiolet Verdas,
Naty Perrdio,
~Veronice,
Wiktorii P.,
Cathy Lambre,
Devinette,
Alicji Kulaszy,
Xeni Verdas,
Tęczowej Malince,
Cami Amiga (Czy Amidze? Mam problem z odmianą tego nicku xD),
Milkowi HP,
(tej drugiej, która zjawiła się stosunkowo niedawno)
Księżniczce Marco,
Aleksandrze Dominguez,
Mrs. NobodyDream,
Blanco A.,
Lodo Polonii,
Martynie Castillo,
Karolinie Universo,
Marysi Celejewskiej,
Sebkowi,
Ali Ali,
Clarze ♥,
Suzanne Cheese,
Karolinie x,
Vilu Verdas,
Corrine Querro,
Julii - Leonaxico ♥,
Wiolczurowi,
Maricie Sz.,
(jeśli zdublowałam, przekręciłam czyjąś nazwę użytkownika albo zapomniałam o kimkolwiek - przepraszam, errare humanum est, a mi literki już migają przed oczami)
wszystkim anonimowym, ale niestrudzonym komentatorom
każdemu czytelnikowi, który się nie przyznał do czytania.
Bo mnie tu zaakceptowaliście, zamiast po pierwszych, najżałośniejszych próbach wykopać stąd na zbity pysk.
Bo pozwoliliście mi się rozwinąć i znaleźć w pisaniu miłość, której się nie wyrzeknę już nigdy. Do końca życia.
Bo byliście tu, krócej lub dłużej, ze mną. Między cieniem a światłem. Na granicy dobra i zła, dobrego humoru i gorzkich refleksji, cudownych chwil i trudnych wyborów, szczęścia i dramatu, spełnionych marzeń i spełnionego fatum.
Bo nie da się kochać bardziej niż ja kocham Was, moje anioły.

_____________________________________________




Gdziekolwiek jestem, na jakimkolwiek miejscu
Na ziemi, ukrywam przed ludźmi przekonanie,
że nie jestem stąd.
Jakbym był posłany, żeby wchłonąć jak najwięcej
Barw, smaków, dźwięków, zapachów, doświadczeń
Wszystkiego, co jest
Udziałem człowieka,
Przemienić co doznane
W czarodziejski rejestr
i zanieść tam,
skąd przyszedłem.
~Czesław Miłosz - "Gdziekolwiek"~


Czasem cię widzę w odbiciu mojej twarzy.
Czasem na poduszce obok.
Czasem w telewizji.
Czasem wcale.
Jesteś zawsze.
Jesteś często.
Jesteś czasem.
Albo cię nie ma. Też bywa.
Masz moje serce.
Masz moją tęsknotę.
Masz moje wspomnienia.
Masz mnie.
(Bo jesteś -)
Nie wiem, czy naszej miłości nie załamie czas.
Nie wiem, czy każdą z rys da się zalepić opatrunkiem ciepłych słów.
Nie wiem, czy do końca będzie płonąć tak samo jasno, jak teraz płonie.
Nie wiem, no.
(- światłem, które)
Często sam się w tym gubię.
Często plączę kroki, tracę oddech.
Często szukam jak dziecko w ciemnościach, po omacku błądząc i wierząc tylko swoim dłoniom.
Często nie robię nic.
(rozprasza cień -)
Ale kocham.
Kocham cierpliwie, naiwnie i ciągle.
Kocham głośno albo bez słów, przed całym światem i tam, gdzie nie widzi mnie nikt.
Kocham za nic i za wszystko, i pomimo wszystko.
Kocham bardziej niż trochę, częściej niż czasem, mocniej niż lekko.
Kocham tak, jak umiem.
(- i prowadzi.)
  


!Poniższych fragmentów nie obejmuje jedność ani miejsca, ani czasu. 
Są wyrwane z różnych, niekoniecznie następujących po sobie momentów akcji. 
Łączy je tylko to, że pochodzą z przyszłości. 
Ale czy czas ma tu jakieś znaczenie?



Taka miłość jest jedna
Ty jesteś jedna
Jesteś podwiniętą rzęsą
Pod moją powieką
Taka miłość jest jedna
Ty jesteś jedna
I dlatego chciałbym ukryć nas
Za najodleglejszą rzeką

Miłość nie drży na widok miecza
Jest kruchym ciastem powietrza
Którym zachłystuję się codziennie
To cholerna niepewność
Kiedy znowu wreszcie staniesz w drzwiach
I to czy zobaczę cię na pewno
~Pidżama Porno - "28 (One Love)"~


- Nina! No nie tak, skupże się!
Kolorowa drobinka w za dużej bluzie i pomalowanych markerem w kwiatki adidasach zatrzymuje się w pół ruchu, z jedną ręką wciąż groteskowo uniesioną. Zabawna z niej pchełka. Ma szesnaście lat i naprawdę da się lubić - w przeciwieństwie do tych wszystkich nadętych smarkul. Na długich lokach nosi czapkę z daszkiem, a w ciemnych oczach - ciągłe rozmarzenie. Szybko chwyta każdy nowy krok i gdyby jej myśli nie bujały stale w obłokach, pośród tęcz i niebieskich migdałów, mogłaby być w czołówce klasy. Ale że migdały są jej priorytetem, prawie zawsze zostaje po lekcjach. I ćwiczy pod moim czujnym okiem.
- Wszystko w porządku? - pyta wesoło, poprawiając fluorescencyjne sznurowadło. Jest najniższa w klasie, ale jej temperamentem można by obdzielić całą resztę i jeszcze by zostało. A gdy się uśmiecha, wychodzi na jaw najgroźniejsza broń, jaką kiedykolwiek dysponowała śmiertelniczka. Nawet Fernando Garcia, do którego wzdycha cała żeńska część szkoły z nauczycielkami włącznie, dałby się pokroić za ten uśmiech.
- Dlaczego miałoby nie być w porządku? - Spoglądam to na nią, to na koniec ołówka, którym obracam w palcach, rysując w powietrzu nieokreślone znaki.
- No bo. - Prostuje się energicznie. Strasznie lubi akcentować zdania, robiąc w mowie wyraźne kropki - częściej, niż to konieczne. - Ćwiczę - zerka na zegarek przelotem - od dwóch godzin. I mówisz mi z dziesiąty raz, że mam się skupić. A jeszcze ani razu nie dodałeś "do cholery".
Patrzę na nią. Ona na mnie.
Sala tonie w podwójnym śmiechu, który wcale nie brzmi harmonijnie.
- Jesteś nieznośna - mówię srogo, wracając do swojej groźnej miny. Co z tego, że na tę lichą surowość nie nabrałby się nawet mój pies, a co dopiero to bystre stworzenie.
- Więc dlaczego?
- Bo jestem twoim nauczycielem, a nie kolegą.
- Nie, nie o to pytam. - Macha lekceważąco ręką. - Dlaczego jesteś... Dlaczego jest  p a n... - poprawia się sama sarkastycznie. - W tak dobrym humorze?
- Ja w dobrym? JA?! Co to za insynuacje? Zaraz pójdziesz do dyrektora, panno Garcia.
- Ponte.
- Nie pyskuj. - Jakaś cząstka aktorskiego talentu odzywa się we mnie bez ostrzeżenia i każe zaakcentować ten żart. A może po prostu odbija mi od zbyt długiego siedzenia w tej pomalowanej na wściekle jaskrawe barwy klasie. Dość, że nagle biorę zamach i rzucam w ścianę ołówkiem, naśladując Gregorio. Problem w tym, że mały drewniany skurczybyk wcale nie chce do mnie wrócić. - Emm... podasz mi go?
Muszę zainwestować w piłeczkę z kauczuku. Poręczniejsze toto w chwilach wzburzenia, nawet udawanego.
- Jasne. - Rozbawiona zbiera z podłogi nieszczęsny przedmiot. Podchodzi i opiera małe dłonie na biurku poufałym gestem. Na paznokciach też ma flamastrowe wzorki. - Żona przyjeżdża, prawda? - pyta prosto z mostu z niewinną miną, uśmiechając się do mnie szeroko - choć wie, że na mnie to nie działa. No, prawie nie.
- Może. - Wrzucam ołówek do szuflady i zasuwam ją z trzaskiem. - Dobra, zmiataj mi stąd. Już. - Odganiam ją jak owada. Nie trzeba jej dwa razy powtarzać. Życząc mi miłego wieczoru znika za drzwiami.
Zbyt bystra, zdecydowanie.
Pojedynek Nina - León na razie zakończony wynikiem 1:0. Ale nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa.

Klucz zgrzyta w zamku, klamka ustępuje podejrzanie szybko. Serce kompletnie automatycznie wzmaga obroty, jakby sam rozum nie był w stanie zauważyć, że drzwi są zamknięte na raz. Ja zamykam na dwa. Więc...
Duży hol wypełniają skośne promienie zachodzącego słońca, malując na parkiecie pomarańczowe plamy. Skupiają się na białej wsuwce do włosów, którą szybko podnoszę, przelotnie oglądam i chowam w kieszeni. Tak, drogi Watsonie. W powietrzu wisi jasna nuta waniliowych perfum, a na stoliku stoi filiżanka po herbacie z kremowym brzegiem sygnowanym ciemną szminką. Nie potrafię się nie uśmiechnąć. Mistrzyni niespodzianek. Może i przezornie zdjęła szpilki i trzyma je w dłoni, ale chyba zapomina o tym, że mój słuch jest za bardzo wyczulony na kroki jej bosych stóp i rozpoznaje je bez cienia wątpliwości.
- Złodzieje w moim domu? - Odwracam się raptownie i słyszę w odpowiedzi krótki okrzyk. Podskakuje i buty w rozczulająco różowym kolorze wysuwają się z jej ręki.
- Zawsze zapominam, że zaskoczenie ciebie to mission impossible - mówi z wyrzutem, robiąc ostatnie dwa kroki. - Mógłbyś chociaż udawać, że się nie spodziewałeś, wiesz?
- Wybacz. - Unoszę dłonie, przywołuję całą moc Melpomene, Talii i Martína Karpana i się odwracam. Liczę do trzech, wciągam haust powietrza, a potem znów zwracam ciało w jej stronę, powoli i ostrożnie, gdzieś około dziewięćdziesiątego stopnia obrotu przyoblekając nieskazitelnie pokerową twarz w nagły szok. - Aaa! O matko, zawału bym dostał! Violetta!
- Średnio. Trzy na dziesięć. - Bez protestów daje się zatopić w moim uścisku, a gdy jego siła odbiera jej resztki oddechu - sięga po mój, spija z ust łapczywie, jakby naprawdę tonęła. I bardzo długo tkwi w tym niespecjalnie wygodnym ułożeniu, stojąc na palcach i szukając delikatnymi dłońmi wszystkich zmian w mojej twarzy, by na szybko oswoić je pocałunkami. Wreszcie zaciąga mnie za rękę na kanapę i sama pada na nią jak ścięte drzewo.
- Jestem wykończona - oznajmia dobitnie głosem, w którym pobrzmiewa głębsza niż zwykle chrypka. - Nigdy więcej tras. Jak będę chciała pojechać gdzieś dalej niż do sklepu, możesz mnie związać aż mi przejdzie. Pozwalam.
- Nie mam nic przeciwko temu. - Odgarniam jej z twarzy kosmyk włosów - aktualnie utlenionych na przeraźliwie jasny blond - pozlepianych od nadmiaru kosmetyków, rozsypanych w nieładzie na moich kolanach. Kolory się zmieniają, ale ten dialog rozbrzmiewa wraz z każdym jej powrotem. Każdym.
- Wiem, że nie maaasz - ostatnie słowo rozciąga się w ziewnięciu; drobinki złota na jej powiekach migoczą lekko, gdy zamyka zmęczone oczy. Zdejmuję zagubioną rzęsę z jej policzka, a potem moja dłoń zupełnie machinalnie wędruje po tej ślicznej twarzy, obrysowuje brwi, kreśli ścieżki na skroniach.
- Ile mamy czasu i czemu tak mało? - pytam po chwili milczenia. Oboje wiemy, jak nieprawdziwe są te żartobliwie obietnice.
- Dwie godziny.
- Ile?!
- Dobra, dobra. - Śmieje się, nie zadając sobie trudu otworzenia oczu. Jej usta drżą pod moimi palcami. - Miesiąc. Albo nawet więcej, jeszcze nie wiem, na ile mi pozwolą. Grunt, że mam wakacje.
- A ja nie - odpowiadam z irytacją, zatrzymując na chwilę rękę na jej szyi. Nie, żebym nie kochał swojej pracy. To zdenerwowanie to tylko ot tak, dla zasady. - Zero sprawiedliwości. - Odnajduję wrażliwe miejsce obok lewego obojczyka i schylam głowę, by poczuć na wargach jej gęsią skórkę. - Ale dobra. Biorę ile dają. Przynajmniej wreszcie ktoś mi posprząta mieszkanie. - Uśmiecham się, gdy potrząsa głową.
- No wiesz? - Odsuwa się na tyle, żebym mógł ją widzieć i żeby jej urażona mina nie poszła na marne. - Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto myśli o sprzątaniu?
- Myślałem, że gwiazdy są perfekcyjne we wszystkim.
- Źle myślałeś - uświadamia mi z kolejnym ziewnięciem i nie wysila się nawet na zasłonienie ust. - Będę odsypiać.
- To jednak wezmę urlop.
- E, czy ja wiem. Lepiej pracuj. Już wystarczająco wiele facetów żyje na moim utrzymaniu - rzuca kompletnie beznamiętnie, układając się wygodniej na moich kolanach.
- Kochankowie mieli cię przez ostatnie osiem miesięcy, teraz moja kolej.
- A tam gadasz.
- Bo cię zwiążę.


Dobrze wiem, że już zawsze nasze życie będzie dokładnie takim nieregularnym pasmem, w którym ciężko przewidzieć, co przyniesie następna doba. Że zawsze będziemy witać się i żegnać, przez większą część roku budzić się w osobnych łóżkach, jeść osobno śniadania, kontaktować się przez telefon, maile i skype'a, tęsknić za sobą - i kraść chwile między jednym koncertem a drugim. Że zawsze zawiązane węzły będą się poluzowywać i znów zacieśniać. Raz za razem.
Ale rozstania i powroty nie są w stanie przerwać tych nici, którymi miłość - rzecz na tyle drobna, by wcisnąć się do środka najwęższą szczeliną i na tyle wielka, by trwać - starannie zasnuła przestrzeń między sercami. Nie pękną. Są na to zbyt mocne. Wytrenowane, idealnie splecione, zahartowane przez lata.

Kochać bardziej - to wypuścić z rąk, by z powrotem odzyskać. I odzyskiwać ciągle od nowa.



***

Nie chcę więcej
Twoje serce do życia wystarczy
Twoje serce
Co zagrzewa do walki o każdy dzień
Twoje serce
Które cierpi i kocha namiętnie
Które bije
Coraz prędzej, goręcej

W zgryzocie pasma zbyt chudych dni
Twe fortissimo serdeczne brzmi
W dramacie samych najchudszych dni
Rzucasz mi
W oczy łzy
Gorzkie łzy
Szczęścia łzy
Spełniasz sny...
~Michał Bajor - "Nie chcę więcej"~



Tylko ten, kto stracił wiele, może o sobie powiedzieć, że ma wszystko.

Za oknem pada śnieg. Białe drobinki rozgarniają falami chwiejne światło latarni, na ułamek sekundy rozjarzają się mocniej - a potem lecą dalej z wiatrem, rozmywają czubki drzew, lepią się do szyb. Może nawet dotrwają do rana, kto wie.
W Mediolanie zimy są raczej chłodne niż mroźne; mało uciążliwe, wilgotne, niezbyt ostre - ale miękki puch skrywa to miasto dosyć często, w przeciwieństwie do Buenos, gdzie zobaczenie świata pod białą kołderką jest niemal niemożliwe.

Odwraca się z powrotem w stronę pokoju i badawczo mierzy wzrokiem wielkie zdjęcie, które połyskuje słabo w szarawym półmroku. Jak dwie zjawy jaśnieją nierówne owale twarzy - jedna zasłonięta do połowy dłonią, spod której wystaje tylko uśmiech i druga, która skryć się nie zdążyła, mrużąca oślepione fleszem oczy i z niecenzuralnym wyrazem wyraźnie zastygłym na otwartych ustach. Jedna schowana w węzeł ciemnej chusty, druga obramowana włosami gęstymi jak smoła. Jedna delikatna i jakby wyjęta spod palców portrecisty, nakreślona ostrożnym ruchem pędzla; druga wykrzywiona w przedziwnej minie i tak daleka od piękna jak to tylko możliwe.
Różnią się od siebie zasadniczo każdym elementem. A jednak obie wyrastają z jednego pnia, z chaosu zaplecionych na szyjach rąk, z harmonii przyciśniętych do siebie ciał. No, i tak jest za każdym razem, kiedy bierze ją w ramiona. Gdy serca zderzają się przez ścianę skóry i żeber, gdy pulsy dokładnie wymierzają każde uderzenie, by pasować do siebie co do ułamka sekundy, gdy każde wgłębienie i każda krawędź są swoimi odbiciami, doszlifowanymi w każdym calu - wówczas w pełni rozumie sens stwierdzenia: być jednością. Kiedyś wydawało mu się to nonsensem, ale teraz widzi jak na dłoni, że to prawda. Że dlatego nie potrzebują słów dla oddania uczuć, dlatego zasypiają zawsze w tym samym momencie i dlatego bez żadnych ustaleń odnajdują się we wspólnym życiu. Dlatego.

W jego ramiona pasują tylko dwie osoby, wymiennie zajmujące jego uwagę. Z tą drugą sumiennie zdradza pierwszą każdego wieczoru, wpatrując się w posrebrzone księżycem dachy i zamykając w rękach jej ciało - zlepek kruchych jak porcelana kostek, pulsującej ciepłem skóry, małych rączek i stóp o idealnie ukształtowanych paluszkach, które wszystkie bez problemu pomieściłby w jednej dłoni. Gdy czasem spojrzy na niego - jego własnymi oczami, zamkniętymi w twarzyczce anioła w miniaturze - ogarnia go poczucie, że nie tylko ma wszystko. Że  m o ż e  wszystko, że z wszystkim wygra, nieustannie otoczony przez cuda.
Gdy ostrożnie kładzie ją w pocętkowanej gwiazdami pościeli i składa puste dłonie na szczebelkach łóżeczka, nagle oplata go ciepło. Jego najpiękniejszy cud. Jego światło. Źródło siły.
- Teraz wieczory są takie magiczne, nie? - Fala kochanego głosu miękko płynie wzdłuż kręgosłupa, gdy obejmuje go i przyciska policzek do jego pleców. - Zima wygląda pięknie, jeśli siedzi się w ciepłym domu.
- Lubię stycznie.
- Ja też.
W styczniu przed kilkoma laty brali ślub i ryż spadający na ich głowy mieszał się ze śniegiem.
W styczniu zeszłego roku w jej ciele zaczęło rosnąć życie, druga dusza gnieżdżąca się pod jej sercem. 
W styczniu innym, dawnym, odległym jak obca galaktyka, lekarze powiedzieli, że jest źle.
A w kolejnym już stwierdzili, że im też wypada się mylić.

Teraz jej włosy opadają w nierównych, szorstkich kosmykach na szczupłe ramiona. Oczy wciąż są za wielkie dla twarzy, a w kąciku ust pozostaje głęboka bruzda, ślad przebytego cierpienia; zupełnie inaczej się teraz uśmiecha, inaczej rusza - tak naprawdę zmieniło się w niej wszystko.
Poza miłością.
Stoją obok siebie w ciemnościach, patrzą na śpiącą Serafinę i - jest tego pewien - myślą o tym samym.

Że od ostatniego nawrotu minęło już siedem lat.
Że wszystko jest w porządku.

Kochać bardziej - to razem walczyć i razem wygrywać.


***


Nie wołaj o pomoc - nie nadejdzie 
Nie próbuj się bronić - szkoda sił 
To nieposkromiony
To rydwan stukonny, co pędzi, a ty -
Ty pędzisz w nim 

I choćbyś uciekał - to Ją gonisz 
I choćbyś się skrywał - szukasz Jej 
I choćbyś udawał
Żeś ślepy na nagość i głuchy na szept 
Nie umkniesz Jej

Nie pokonasz miłości
Nie zwyciężysz Jej w sobie - to wiedz
Nie pokonasz miłości
Nie zwyciężysz Jej
Odłożysz wszelką broń
Gdy ujrzysz Ją
~Robert Gawliński - "Nie pokonasz miłości"~


           - Cześć, Maxi! Nie zgadniesz, kto dzwoni! An... tak, właśnie, to ja! A skąd wiesz? 
Jak to, wyświetla ci się na ekranie? Czemu nikt mnie o tym nie uprzedził? Nawet się jeszcze nie ogoliłem... poczekaj, oddzwonię za... Co? Tak. Czemu miałoby nie być w porządku? Wszystko w idealnym porządku. Co? Nie, dopiero za miesiąc. Ale czuje się świetnie. Czy co? Jakie zaścianki? Aaa, zachcianki. Mów wyraźniej, Maxi, bo... To czemu jesz kaszkę? Wszystko dobrze z twoimi zębami? Czekaj, ja znam takiego super dentystę, on znieczula tak, że aż kolana miękną i... 
Jak to, o czym ja pieprzę? O tobie. Potrzebujesz pomocy, ja... A, wszystko dobrze? To dobrze. Ale dlaczego jesz... aha, no to czemu od razu nie mówisz? To daj łyżkę Natce, niech ona karmi. Że co? No to kupuj bananową, jak na malinową ma uczulenie, Jezu. I niby to ja jestem ten mało rozgarnięty. 
Jak to: odchodzę od tematu? A o czym mówiłeś? No, zapomniałem na chwilę, ale teraz już wiem. Co? No dobra, dalej nie pamiętam. Aaa, pytałeś o te ogórki? Nie, nie ogórki. Kiwi. I schabowe. Nie, nie z czekoladą. Z jogurtem morelowym. Kto tam tak wyje w tle? Naty? Powiedz jej, że niech sobie przypomni, kto zagryzał rydze w occie ptasim mleczkiem. 
Jak to: skąd wiem? Od Leny. Dzwoniłem do niej w sobotę. Nie, w tę, tak, tak. Nie, była w dobrym humorze. Zawsze jest w dobrym, jak ze mną rozmawia. Co? Sam jesteś głupi. Umiem rozpoznać ironię. Ona mnie lubi. Mówi do mnie "pomidorku". I co was niby tak śmieszy? To nie jest infantylne. A ty jak mówisz do Naty? A, umilkłeś. A ja wiem. Słyszałem. Sam się zamknij, trochę szacunku dla starszego, wyższego i mądrze... Co? Tak, mam wszystkie zęby. Czemu pytasz? Jednak chcesz iść do mojego dentysty, co? I słusznie. On daje bardzo fajne naklejki. 
Jak to: znowu zaczynam pieprzyć? Maxi, ty chyba pieprzenia nie słyszałeś. Lena też tak mówi. 
Jak: co, przecież cały czas o tym mówię. No, że Camila znowu pieprzyła głupoty, jak była u Leny na kawie. Wiem, ale podobno zaczęła. Też mnie to dziwi. No i piły tę kawę, a Camila... Wcale nie roznoszę plotek! Ja tylko... dzielę się informacjami. No, mniejsza, co mówiła. 
Jak to: teraz chcesz wiedzieć? I kto tu jest plotkarzem? No, że nie wychodzi za Brodueya. Znowu. Nie znowu nie wychodzi, tylko znowu się rozmyśliła. Wiem, wiem, wiem. No to sam jej to powiedz, bo na mnie to ona nie zwraca uwagi. Nie wie, co traci. Ale skoro już zaczęła pić kawę, to może... Wiem, że ona jest jak chorągiewka na dachu, ale ma to po tobie. Nie jestem wredny, tylko szczery. 
I... Dobra, bo zaraz muszę kończyć. Nie, za chwilę. Mam rozmowę o pracę. Nie, nie w agencji towarzyskiej, dlaczego tak sądzisz? Aha, że to niby miał być... nieśmieszny. W sklepie dla muzyków. Nie, nie zepsuję. Chyba ty. Tak, mam pewne ręce. Lara zawsze mi to mó... i z czego znowu rżysz, baranie? Tak, barany rżą. Jakie konie? Sam idź się leczyć, ze mną wszystko w porządku. Tak, mam równo pod sufitem. Specjalnie przykładałem poziomicę i... A tak w ogóle to co z tym waszym remontem? Tak, mogę przyjść pomóc. Gdybyś nie dosięgał, to ja zawsze chętnie pomaluję wyższe pa... Czemu ty mi ciągle przerywasz? Sam jesteś niegrzeczny. Nie wiem, jak Naty z tobą wytrzymuje, no serio. Chyba z litości... o, znowu się śmieje, czyli mam rację, i czego się denerwujesz? Przecież to tylko żarcik. Tak, zabawny w przeciwieństwie do two... jak to, odkładasz słuchawkę? Czekaj, miałem ci jeszcze powiedzieć o moich nowych... Maxi? Jesteś tam jeszcze? Haloooo, Maxi? Żyjesz? Daj głos! Ty serio się rozłączyłeś? Halo?

Spogląda na słuchawkę raz jeszcze i ze zrezygnowaniem odkłada na parapet, by po dwóch sekundach ją podnieść i wykręcić kolejny numer. Ze swojego kąta, gdzie przegląda czasopisma z poradami dla kobiet, popija truskawkową herbatę i dorysowuje modelkom wąsy czarnym flamastrem, ma świetny widok na niego i na jego kolejne próby nawiązania kontaktu z połową kuli ziemskiej przez telefon. Uwielbia dzwonić do przyjaciół i zarzucać ich swoim barwnym światem, w którym wszystko jest emocjonujące, nawet ta czekająca go rozmowa o pracę - kolejna już i miejmy nadzieję, że ostatnia.
Ona też, chcąc czy nie chcąc, orientuje się w tej jego oryginalnej rzeczywistości całkiem dobrze. I - nawet ją lubi. Nie tylko dlatego, że od dawna jest jej częścią.

Wczoraj Andres wygrzebał skądś płytę, nagraną jeszcze za czasów szkolnych. Z rozrzewnieniem oglądał twarze przyjaciół, tłumacząc jej, kto jest kim i co teraz robi - chociaż większość z tych kolorowych i pełnych życia osobistości poznała już wcześniej, na różnych, mniej lub bardziej formalnych, imprezach.
Ale to, co jemu przywróciło masę wspomnień, jej podsunęło temat do rozważań.
Bo jakoś zdała sobie sprawę z tego, jak przewrotnym i zagadkowym stworzeniem jest los. Plecie dla nich wszystkich - jak obiecał -  bajkowe scenariusze, zużywając setki nitek, wplątując ciągle nowe - a ma ich krocie. Ale po bliższym przyjrzeniu okazuje się, że niekoniecznie pięknych. Po prostu różnych. Szczęście miesza z nieszczęściem, radość przeplata smutkiem, dokłada miłość i przyjaźń, samotność i nienawiść, zdrowie, zapał, chorobę i zniechęcenie.
I okazuje się, że Beatlesi tak strasznie mylili się twierdząc, że miłość wystarczy za wszystko. Gdybyż ona sama umiała zakończyć każdą historię słowami długo i szczęśliwie. Gdyby tak dało się wypełnić nią każdą lukę i nie przejmować się resztą.

Zaciska dłoń na gorącej porcelanie i myśli o nich wszystkich.
O ich zmartwieniach i kłopotach, ciężkich chwilach, kredytach, chorobach, przeprowadzkach, problemach ze znalezieniem pracy, małżeńskich kłótniach, zerwanych zaręczynach. O tym, że jak by na to nie patrzeć - życie nie jest różowe.

Może i dobrze. Nigdy nie lubiła tego koloru.

Spogląda w dół i widzi, że jej druga ręka powędrowała do brzucha. Zawsze ją bawiły ciąże w telewizji, na okładkach pism i - nawet - w gronie znajomych. Śmieszna była ta tkliwość, namaszczenie w ich gestach. Śmieszne, dopóki nie złapała się na tym samym. To był odruch bezwarunkowy, który jak magnesem przyciągał dłonie do dziecka i kazał sobie wyobrażać, że po drugiej stronie ono tak samo przykłada przezroczystą rozgwiazdę paluszków do ściany swojego tymczasowego więzienia i czuje jej dotyk - przez skórę i całą resztę ustrojstw znajdujących się pod nią.
Stop. Jak przejdę do końca w fazę romantycznej małżonki, przestanę być sobą.
Wstaje na tyle energicznie, na ile pozwala jej Timo (na drugie, skutkiem uporu Andresa, będzie miał Anakin - jego szczęście, że ona też lubi Gwiezdne wojny) i zdecydowanym krokiem kieruje się w stronę okna, by wyrwać swojej - ha, ha, ha - lepszej połowie z ręki telefon.
- Zrobiła się z ciebie stara plotkara - tłumaczy swoje agresywne zachowanie, chowając słuchawkę za plecami. - Do roboty się weź.
- Zaraz mam rozmowę o pracę.
- To się ogól. I ubierz. Nie zapomnij krawata. A po drodze kup mi kiwi. - Siada z powrotem z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku i spokojnie obserwuje jego krzątanie się po mieszkaniu. Sięga po gazetkę i jest w połowie artykułu o zapobieganiu cellulitowi, kiedy słyszy krzyk.
- Lara!
- Hmm?
- Zawiążesz?
- Kiedy zamierzasz wydorośleć? - pyta, poprawiając śliski materiał pod jego kołnierzem. On przez chwilę bardzo intensywnie myśli - niemal widać kręcące się trybiki pod jego czołem.
Wreszcie otwiera usta i odpowiada nie temat: - Kocham cię.
- Ciekawa jestem, kto zarobi na to nieszczęsne dziecko. - Wygładza, poprawia, patrzy krytycznie. - Miejmy nadzieję, że odziedziczy inteligencję po matce, bo jak nie, to będzie ciężko.
- A ty mnie?
- Tak. Całe szczęście, że mam udziały w tej firmie, bo byśmy przepadli dawno. Ale to facet powinien być inteligentny, bo tylko wówczas potrafi zatroszczyć się o swoich bliskich i zapewnić im byt. I nie pozwolić, żeby spali na ulicy w pustym kartonie po telewizorze, bo to może i ma swój urok, ale jest niewygodne i nieekologiczne.
- Kochasz?
- No mówię, że tak, tylko zastanawiam się czemu.
- Pewnie poleciałaś na mój samochód - rzuca propozycję, szukając swojej teczki.
Przez całe życie jeździ Lanosem.
- To ma sens. - Siada z powrotem, odszukuje w gazecie zdjęcie długowłosej blondynki w skąpej mini. Zamalowuje te jej kudły na czarno, przejeżdża tym samym kolorem po jej błękitnych oczach, dorysowuje młotek w ręce i kombinezon na smukłym ciele.
"LARA", dopisuje w chmurce nad jej głową. Potem rysuje drugą chmurkę obok. "IDIOTKA", kreśli w niej niedbale.
Jak to szło w tej piosence?
He can't help, when he's happy - looks insane.

A jednak on jest najlepszym co mnie w życiu spotkało. Przykłada rękę do ust i długo śmieje się z samej siebie.

Kochać bardziej - to kochać bez powodu.
Bez zysków, bez strat.
Bez sensu, bez celu.
Najprościej.


***

Jesteś czerwoną tasiemką zaplątaną na moim palcu
Małym poematem miłosnym, który noszę w kieszeni
Jesteś słonecznym światłem
Obręczami dymu papierosowego
I konturami pocałunków ze srebrnego ekranu

Wiem, że nie wrócisz, kochany
O, spójrz, co mi po tobie zostało -
Jesteś moją ulubioną piosenką
Którą ciągle nucę
~The Civil Wars - "Tip of my tongue"~


Czasem łzy stają się atramentem.
Chyba nauczyłam się pisać. Chyba, bo słowo "na pewno" nie istnieje w moim słowniku. Chyba, bo nawet nie myślę, czy umiem - słowa same zawisają pod stalówką w ciężkich kroplach i umykają między linijki, nim zdążę nadać im jakiś konkretny kształt. Może to bez znaczenia, bo przecież te listy czyta tylko wiatr, gdy bawi  się ich podartymi skrawkami, porywając je - martwe - w przerażający taniec. Może. A może racja jest po stronie tych, według których znaczenie ma w s z y s t k o? Każdy gest, równie odruchowy jak wzięcie oddechu albo przełknięcie śliny. Uniesienie ręki, spięcie mięśni, zaciśnięcie palców w pięść, skrzywienie ust, które nie potrafią się uśmiechać.
W czasie mrugnięcia może zmienić się wszystko dookoła. Podczas tego śmiesznego ułamka sekundy między jednym a drugim spojrzeniem świat potrafi rozsypać się na wietrze w takie małe kawałki, których już nie pozbierasz. A życie, wsączone w jego podarty papier, nie znaczy już więcej niż zmarnotrawiony na moje bazgroły atrament.
Ręki, która drze naiwne plany, nie obchodzi sens słów - rozerwanych w połowie zdań. A dokąd odchodzą? Wpadną w ogień i rozpadną się w nicość? Przykleją do czyjejś szyby, drżąc na zimnie jak przemoknięte motyle? Dowiążą do nich sznurki, zrobią z tych zniweczonych złudzeń latawce? Wsuną między kartki ciepłej książki? Albo doczepią się do bukietu kwiatów, które roześmiany On wręczy Jej - równie radosnej? Co się z nimi dzieje? Dokąd idą?...
Nie wie chyba nikt.

Czasem układam w głowie zamki ze szkła. Tworzę scenariusze, poprawiam, wyrzucam ze sceny przeciwności, piszę dialogi - bez słów. I znów ciepła dłoń zaciska się na mojej, słyszę szelest złotych halek, mrużę oczy od płomieni reflektorów. Znów drżące okręgi kieliszków nikną wraz z resztą sali, znów widownia gdzieś w drugim świecie wzdycha jak na komendę, a my istniejemy dla siebie - jakby spektakl był życiem, a życie spektaklem. Jakby wszystkie pretensje niebios cichły wraz z zetknięciem się ust. To podobno największa magia na świecie - biała magia, czysta jak światło, nieskażona niczym. Podobno. W rzeczywistości zabronili nam wszystkiego. Największa hipokryzja świata, zabraniać komuś popełniania swoich błędów.
Wiesz, chyba już coraz więcej rozumiem. Rozumiem, że bajki nie są wyssanymi z palca bujdami, tylko lustrzanym odbiciem rzeczywistości. Że wydają się inne tylko dlatego, że prawa strona jest lewą, góra dołem, światło cieniem. Wyobraziłam sobie kiedyś, że teatralną wizję przeniosę w świat realny i zmienię Ciebie - na lepsze. A tu nie. To Ty zmieniłeś mnie. Nauczyłeś czuć.

Tyle tylko, że to mi wcale nie pomaga, kochany.


Rzuca skuwką w lustro, słuchając brzęknięcia kawałka metalu o zimną taflę. Pióro ucieka palcom jak porzucony miecz, a ona szybko przesuwa dłonią po papierze, rozmazuje atrament, burzy zamki słów sklejonych z granatowych cegiełek liter. Nietrwałe.
Patrzy przed siebie spojrzeniem, w którym wciąż nie ma życia.
A drętwy wzrok zawsze trafia na tamte oczy. Za każdym razem. Bezbarwne i chwytające w przezroczyste tęczówki wszystkie barwy gabinetu; zimne jak kamień, płynne jak rtęć i zdające się przepalać szkło od środka. Tylko tamte zapamiętane spojrzenia  ż y j ą, wryte w mózg, zaszyte głęboko w sercu, zakodowane w każdej warstwie podświadomości, płonące pod powiekami, w żyłach, między rzęsami, w drżących palcach. Ułożone rządkiem na skórze i cierpnące pod nią jak ból, który nie wie, w którą stronę ciała uderzyć.
- Zabijasz mnie od środka. - Wstaje, odmierza kilka metrów pomieszczenia wolnymi krokami. - Braciszku.
Palce tulą się do szkła.
- Jeśli to sen, chcę cię śnić po wieczność.
Uśmiech odbija gamę niedowierzań i sceptycznych zapewnień.
- Jeśli wspomnienie, nikt mi go nie zabierze.
Oczy spijają jego twarz, kropla po kropli.
- Jeśli choroba psychiczna, mam nadzieję, że nieuleczalna.
Po ustach biegnie bezdźwięcznie jego imię, pięć liter nabrzmiałych smutkiem.
- A jeśli miłość, to wygrałam. - Odwzajemnia jego uśmiech, rysując go bezbłędnie z pamięci. - Nigdy nie pozwolę jej umrzeć.

Kochać bardziej.

____________________________________________________________________

Ostatni raz piszę notatkę pod rozdziałem tutaj.
Trochę smutno.
Już dziękowałam, prosić nie mam o co. Ale po raz któryś, nie pierwszy, za to ostatni, chcę was wszystkich bardzo przeprosić. Za każdy zgrzyt, każdy błąd. Starałam się zawsze doinformować w tematach, które poruszam, używając chociażby internetu. Ale jednak nie sposób wiedzieć wszystkiego. Coś tam namieszałam zwłaszcza w kwestiach geograficznych - co żałosne, skoro uwielbiam tę dziedzinę nauki.
No, mniejsza.
Przepraszam za akapity, a raczej ich brak (za dużo z nimi roboty, lenistwo zwyciężało). Za źle zapisane dialogi - łączniki zamiast pauz. Za błędy natury psychologicznej. Za praktyczny brak indywidualizacji języka - wszystkie postacie mówią tak samo, realizmu zero.
Za wszystkie inne usterki, które mogły was razić, a na poprawienie ich już za późno. Przepraszam wcale nie dlatego, że chcę usłyszeć słowa zaprzeczenia. Po prostu przepraszam. No i tyle.

Żegnam się z tym blogiem i z tą historią, ale przecież nie odchodzę. Wciąż jestem tu i tu. (a wkrótce... nie, nie wkrótce, kiedyś - tu)

Dlatego nie mówię: żegnajcie. Tylko... do zobaczenia już niedługo. c:

Wasza i tylko wasza Zuzka.



Wystąpili:
ekipa z "Violetty", której nie muszę przedstawiać
oraz






Adriana Ferro - Lisa Niemi 
(która wcale nie jest podobna do Ludmiły i w dodatku ma niebieskie oczy, ale ciiii)(zresztą Patrick do Diega też nie)














Cristina Hernandez - Marion Cotillard












Sonia Handley - Imogen Poots
















Maya i Nina Ponte
Alberto i Sara Ramirez
Gregory Cáncer
Inés Ponte
Javier Ferro
Eva i Tamara Tolstetskaya
Melania Necesario
Chiara Cauviglia
Serafina Alato
Stephen Hoffnung
Walter Perdido
Teresa Ponte
Mirón Torres
Iwan Logunov
i inni
- których twarze pozostawię już waszej wyobraźni.