Pierwsza zasada życiowa - nigdy nie ciesz się z nadmiaru szczęścia. Jeśli wydaje się, że jest tak dobrze, że lepiej być nie może, niechybnie oznacza to, że będzie tylko gorzej. Bo nic w życiu nie pozostaje takie samo nawet przez krótki czas, wszystko się zmienia. Czemu zrozumiałem to dopiero teraz? Czemu, kiedy było dobrze, pozwoliłem usnąć czujności, a obudziłem się trochę za późno? Za późno, by temu zapobiec...
Na czym skończyłem? Bo nie będę Wam streszczać tego, co i tak wiecie, czyli wydarzeń pomiędzy poznaniem Violetty, a naszym kolejnym zejściem pod koniec czerwca. Znacie je, pewnie równie dobrze jak ja. Pomińmy je więc i polećmy dalej, zatrzymując się w trochę późniejszych wydarzeniach. Gdzie? Chyba gdzieś na początku tych lepszych czasów, które w końcu nadeszły i dla nas. Słoneczne dni, kiedy wszystko nam sprzyjało a zmartwienia zostały daleko w tyle. Po związku z Ludmiłą nie został nawet ślad, co najwyżej odległe wspomnienia, które i ja, i ona staraliśmy się wyrzucić z pamięci. Względny spokój, który zapanował między nią a Violą trwał już jakiś czas. A Ten, którego imienia wolę nawet nie wspominać, zrobił najlepszą rzecz, jaką zrobić mógł - wyjechał. Ufając wówczas zasadzie "Co z oczu, to z serca" nie musiałem się martwić o ewentualną konkurencję, pozwoliłem więc wszelkim wątpliwościom odpłynąć i poświęciłem całą swoją uwagę nam. Tym bardziej, że jej ojciec skupił się najwyraźniej na naszej uroczej nauczycielce śpiewu i zdawało się, jakby mur zakazów, nakazów i ostrzeżeń budowany przez niego pracowicie dookoła Violetty zaczął się nieznacznie kruszyć, co było jak najlepszą wróżbą na najbliższą przyszłość.
A więc nastały dni spokojne, upływające leniwie jak melodia "Podemos" i nieskończenie szczęśliwe. Dni, z których czerpaliśmy pełnymi garściami, nie marnując ani minuty wspólnie spędzonego czasu, nadając każdemu momentowi nadzwyczajne znaczenie i odnajdując piękno ulotnych chwil.
Pamiętam, jak czasem kładliśmy się na trawie, jedno obok drugiego, i zamykaliśmy oczy, pozwalając wyobraźni wędrować po odległych krainach, latać wysoko nad ziemią i zapuszczać się w nieznane obszary. Chodziliśmy ścieżkami znanymi tylko nam, których nikt nie był w stanie odkryć, podobnie jak śladów naszych stóp pozostawionych na mokrym piasku jakiejś odludnej plaży. A kluczem do naszego porozumienia było milczenie, które zupełnie nie ciążyło, mogliśmy godzinami nic nie mówić i po prostu patrzeć, zatapiając się nawzajem w głębinach swoich oczu, wsłuchując się w bicie naszych serc i czując jak ciepło przepływa między splecionymi dłońmi.
I nawet jeśli... Tak ciężko wymówić te słowa. Nawet jeśli już nigdy, nigdy nie będzie tak samo... Tych kilku tygodni nikt nam nie odbierze i pozostaną na zawsze wyryte gdzieś głęboko, gdzie nawet czas nie zdoła ich nigdy zatrzeć. I to było krzepiące.
Podążając wraz z biegiem wydarzeń, dochodzimy pomału do dnia, w którym na tym pięknym zamku, który wybudowaliśmy przez ten czas, pojawiła się pierwsza rysa. A było to pewnego słonecznego, wrześniowego dnia, dnia, który teoretycznie nie różnił się wcale od innych...
***
Szła szybko korytarzem szkoły, do której się dostała bez większego trudu, przyjęli ją za pierwszym podejściem. Oczywiście brawa należały się Angie, która okazała swe bardziej bezlitosne oblicze, skrywane dotąd za iście anielskim uśmiechem, i to dzięki niej w ciągu zaledwie paru tygodni nadrobiły zaległy materiał. Ale nie żałowała już bezsennych nocy, skoro wreszcie mogła poczuć choćby lekki powiew upragnionej wolności. Oczywiście denerwowała się odrobinę, ale w końcu nie była sama...
Spojrzała na zegarek i przyspieszyła kroku, czując, że spóźnienie pierwszego dnia nie pomoże jej w wywarciu najlepszego pierwszego wrażenia. Przeklinając w duchu własną próżność i kremowe botki na koturnie, które założyła dziś po raz pierwszy, niemal biegła, potykając się raz za razem. Zerkając znów na swój czasomierz, jaskrawe cudeńko z różowego plastiku, o mało się nie zabiła, tracąc równowagę na podstępnie śliskich schodach. Na szczęście dla niej jakaś siła wyższa podsunęła zaraz pomocne, męskie ramię, które z oszałamiającym refleksem ją złapało wpół i zapobiegło widowiskowemu, acz zapewne bolesnemu upadkowi, któremu z pewnością towarzyszyłoby wstrząśnienie mózgu i złamanie którejś z kończyn. Odetchnęła z ulgą, jednocześnie konstatując z pewnym zdziwieniem, że owa opalona ręka o wcale imponującym bicepsie nie należy bynajmniej, jak myślała, do Leóna, który właśnie pojawił się na szczycie schodów, spoglądając w dół ze zdziwieniem.
- Wszystko w porządku? - spytał zaraz, jednocześnie rzucając mordercze spojrzenie właścicielowi ręki, który okazał się niskim, choć dobrze zbudowanym brunetem o natrętnych oczkach. Wyrywając się z jego uścisku posłała przepraszający uśmiech w stronę Leóna i spojrzała ostatni raz na przypadkowego wybawcę. Też mi Anioł Stróż w skórzanej kurtce i przetartych dżinsach, z twarzą typowego dilera czy innego popaprańca. Uśmiechnęła się kpiąco.
- Dzięki wielkie za pomoc, muszę już iść. - Nie zwracając już uwagi na jego świszczące "Nie ma za co" pokonała krótki dystans dzielący ją i Leóna. Zmarszczka między jego brwiami wygładziła się, gdy objął ją i mocno przytulił.
- Powiesz mi, co to za jeden? - Ruszyli korytarzem w stronę klasy.
- Nie mam zielonego pojęcia, za to ty nie masz najmniejszych powodów do zazdrości. - Wspięła się na palce i cmoknęła go w policzek. - Wiesz, jaka ze mnie niezdara, o mało nie spadłam ze schodów. Złapał mnie i tyle.
- I to mnie martwi. - Zajęli miejsce przy jednym z wolnych stolików. Klasa jak klasa. Nie mogła się równać z tymi w Studio, ale sprawiała raczej sympatyczne wrażenie. - Wiesz, jak to się kończy, kiedy ktoś cię łapie.
- Przestań, nawet tak nie żartuj. - Machnęła ręką, jakby chciała odgonić cień Tomasa, który przepłynął gdzieś między nimi i zniknął równie prędko, jak się pojawił. Była przekonana, że coś, o co tak długo walczyli, jest niezniszczalne, a już na pewno nie mógł w żaden sposób wpłynąć na to przypadkowy chłopak, jeden z wielu uczniów, spieszących się na lekcje. Ot, zdarza się. Mały wypadek, pozbawiony najmniejszego znaczenia.
Och, gdyby już wtedy wiedziała, jak bardzo można się pomylić...
________________________________________________________
Nie jestem zadowolona, zwłaszcza z drugiej części. Wyszło strasznie banalnie. Ale nie chciałam powielać schematu z walizką Fran. Wybaczcie.
Nie masz co narzekać na rozdział, bo jest dobry i ja nie będę się niczego dzisiaj czepiać.
OdpowiedzUsuńVioletta i jej niezdarność. Ta dziewczyna ma jakąś zdolność do wpadania w męskie ramiona. Tomas, Leon, Diego. Jest księżniczką, którą trzeba ratować z opresji. Plus dla Ciebie za to, że nie powieliłaś tematu. Znajomość Violki i Diego zaczęłaś w zupełnie inny sposób. Nie było walizki. Wprowadziłaś, coś zupełnie innego, i to mi się bardzo spodobało.Bardzo ciekawi mnie jak u Ciebie rozwinie się znajomość naszej Violetty i Diego. Jaki wpływ brunet będzie miał na naszą szczęśliwą parę zakochańców. Diego od razu przejdzie do ataku, czy może będzie jak przyczajony tyrs? Bardzo mnie to ciekawi. I jaka u Ciebie będzie Viola? Zrobisz z niej niezdecydowaną pannę czy może doskonale będzie wiedziała czego chce od życia? I jeśli Diego będzie się przystawiał, to każe mu pocałować klamkę i spadać na bambusa czy może będzie robić do niego maślane oczka. I ostatnie pytanie jak wykreujesz naszego Leona.
Tyle pytań.
Nie pozostaje mi nic innego jak czekać na kolejny rozdział :)
Przepraszam za kiepski komentarz, ale po porażce siatkarzy mój humor uległ pogorszeniu.
Pozdrawiam :*
A! Właśnie, bo Ty pisałaś w poprzednim rozdziale o czwartej perełce. Podrzuć mi link, bo z chęcią poczytam nowego bloga
UsuńKomentarz mój nie zawiera wartości merytorycznej.
OdpowiedzUsuńPomysł miałaś świetny, a realizacja przechodzi moje oczekiwania. Przede wszystkim wstęp! Cudowny wstęp w stylu książek o formie pamiętnika, które czasem czytuję. Miałam szczerą nadzieję, że Leon będzie narratorem cały czas, ale wszystkiego mieć nie można. Jego perspektywa przez całą dobę bardzo by się przydała. Niemniej, cieszy mnie, że odchodzisz od schematów. Poznanie Vilu i Natrętnej Muchy niekanonowe i dobrze. Mam nadzieję, że cała ich znajomość będzie inna niż w serialu, m.in. widzę oczyma wyobraźni Violettę w uroczej scenerii, jak posyła Diego do siedmiu diabłów. Tak. Toż to spełnienie najskrytszych (chociaż nie, publicznych!) marzeń.
Przyczepię się do jednego: masz strasznie krótkie rozdziały XD. Myślałam, że po tej facebookowej litanii ujrzę tutaj co najmniej 20 stron XD
Tego właśnie nie umiem, nie umiem pisać długich rozdziałów, zwłaszcza, że na lapku nie mam żadnych zaawansowanych że się tak wyrażę programów, a WordPad szwankuje częściej, niż działa poprawnie, zjada mi akapity i te sprawy ;D Chciałam, przyznam, całość zrobić z perspektywy Leośka, ale bądź co bądź, muszą się pojawić sceny między Violą a Natrętem sam na sam (inaczej się nie da), ciężko, żeby Leon wszędzie był, wszystko widział, no nie da rady xD I kompletnie nie wiem, co zrobić z resztą bohaterów, jedynie mam pewnego pomysła na Braco ;) Ale cii...
Usuń