czwartek, 29 sierpnia 2013

Rozdział Dziesiąty, Czyli zwyczajny dzień (?) w Studio.

       Istnieją pewne miejsca, będące zaledwie zlepkami ścian i niczym więcej. Właściwie to trudno wyjaśnić, na czym to polega i dlaczego w takich miejscach zawsze wydaje się być dziwnie duszno, niezależnie od faktycznego wywietrzenia. Nie wiadomo, czemu słowa zamierają w gardle, a człowiek automatycznie garbi się nieznacznie, przybierając pozycję zrezygnowaną, czemu pomysły, nawet i najbardziej oryginalne, dziwnie bledną w martwym świetle jarzeniówek, zwykle bowiem to one rozjaśniają te bezduszne miejsca. Nie wiem, nawet nie próbuję szukać odpowiedzi, czemu tak jest.

Oczywiście, są i takie miejsca, które swoją atmosferą wynagradzają z nawiązką braki tamtych. Wszyscy wiemy, że takim miejscem jest na przykład, nie szukając daleko, studio. I rzecz tkwi nie w kolorowych ścianach, nie w instrumentach, wypoczywających po ścianami. Nie, to coś nieuchwytnego, coś, co sprawia, że każda chwila, spędzona tam, jest niezwykła. To miejsce ma ducha. Ma serce, pulsujące w rytm muzyki, powstającej podczas tych magicznych momentów, zrodzonej z najprawdziwszej, żywej pasji, z miłości, tej najpiękniejszej, odwzajemnionej, miłości do samej muzyki.

Jednak poniedziałkowe ranki, jak i zresztą chyba na całym świecie, nie mają jeszcze tego rozmachu, senne i leniwe przepływają zawsze tak samo. Nauczyciele i uczniowie, nim zdążą przestawić się na tryb pracy i nauki, wciąż trwają w stanie lekkiego, weekendowego zawieszenia, nie chcąc się z niego wyrwać, bo to wiąże się z przejściem do normalnego życia. Bo i sam dzień, znienawidzony przez tylu, sam w sobie jest jakiś ponury. Dla większości, choć są wyjątki, jak od każdej reguły. Taki na przykład Beto, który przekroczywszy już nieco bolesną cenzurę trzydziestki, zachował umysł dziecka i jego radosny, nieskażony pesymizmem entuzjazm. Dla niego poniedziałek był po prostu "przedwtorkiem", niczym innym, tylko najzwyklejszym dniem, takim jak i każdy go poprzedzający. Niemniej reszta nauczycieli nie do końca podzielała tą postawę. Bo jeszcze wtedy, tamtego dnia, o godzinie siódmej trzydzieści, nie wiedzieli - bo i skąd mieli wiedzieć? - że akurat tamten poniedziałek okaże się obfitujący w mniej lub bardziej znaczące wydarzenia, które, podobnie jak nieopatrznie przewrócone kostki domino, pociągną za sobą szereg kolejnych. Nie wiedzieli, a więc trwali wówczas w błogiej nieświadomości, zawieszeni w rutynie, jak się okazało - pozornej.

     
        Pablo, zatopiony w rozmyślaniach, nie zwracał uwagi na nic dookoła. Niby docierało do niego powolne tykanie zegara, brzęczenie muchy, tłukącej wściekle o szybę, szelest papierów, przerzucanych przez Antonia, jednak wszystko było jakieś odległe, pozbawione znaczenia. Rodzący się powoli ból głowy. Gorzki posmak kawy. Wciąż wracały do niego słowa, wypowiedziane nieopatrznie przez matkę "Mógłbyś wreszcie sobie kogoś znaleźć... Ożenić się, już najwyższa pora". I kolejna myśl, narzucająca się zupełnie automatycznie - jak długo jeszcze będzie nosił żałobę po tym związku z Angie? Czy już do końca życia będzie sam? Sam zadawał sobie to pytanie w kółko, bez końca, ale odpowiedź zawsze była ta sama - wciąż ją kochał. I nie chciał przestać, choć sprawiało to ból. Bez sensu, to prawda, ale on nie umiał inaczej. Tak, jakby ktoś kazał mu przestać oddychać. Sam pomysł, że miałby sobie znaleźć kogoś... Kogoś INNEGO?

- Pablo, zostań z nami. Nie odlatuj. - Z zamyślenia wyrwał go głos Jackie. - I proszę, przestańże dzwonić!
Spojrzał na nią ze zdziwieniem, wciąż mieszając machinalnie w kubku z kawą.
- Dość! - Wyciągnęła rękę i złapała jego łyżeczkę, wyrywając mu ją z palców. - Pablo, przecież ty nie słodzisz. Co się z tobą dzieje? - W jej niskim głosie drżały drobinki ironii, jak kryształki cukru nie roztarte w aksamitnym kremie.
- Przepraszam, ja... Zamyśliłem się. - Przejechał dłonią po nieogolonym policzku, zastanawiając się, gdzie ona się podziewa. Za kwadrans rozpoczną się zajęcia.
- Ostatnio ciągle bujasz w obłokach. - Jacqueline pokiwała głową, zaplatając ręce na piersi. Jej prawa stopa, w samej baletce, podrygiwała nieznacznie, oparta o udo drugiej nogi. Nawet kiedy siedziała, tańczyła.
- Macie jakiegoś pomysły? - Antonio zamknął kolorowy folder i zsunął okulary na czoło. - Co do tego przedstawienia? Chętnie wysłucham ewentualnych propozycji.
Nikt się nie kwapił do odpowiedzi. Beto stroił gitarę, mrucząc pod nosem. Jackie, w nienagannej pozie, wyprostowana jak struna, uderzała lekko czubkami palców o blat stołu. Pablo przyglądał się w skupieniu swojemu kubkowi.
- Co, mowę wam odebrało? - Antonio pokręcił głową zrezygnowany. Popatrzył jeszcze przez moment na młodszych kolegów i tłumiąc westchnienie wyszedł.

- Ja też się zbieram. - Jackie przeciągnęła się z kocim wdziękiem i wstała. Odsłoniła żaluzję, dotychczas opuszczoną niemal do końca, i zmrużyła oczy. Okno wychodziło na wschód i oślepiło ją słońce, które zdążyło już się wspiąć wcale wysoko po nieboskłonie. Zapowiadał się kolejny upalny dzień. Kobieta stała przez chwilę bez ruchu, po czym zdecydowanym ruchem zsunęła z ramion luźną koszulę z jasnego dżinsu, ukazując cieniutki, czarny podkoszulek na ramiączkach, który miękko opinał jej smukłą sylwetkę.
- Strasznie ciepło - oznajmiła pogodnie, wieszając okrycie na oparciu krzesła. Widocznie to nie wystarczyło, by się ochłodzić, bo po chwili uniosła lekko bluzkę, odsłaniając idealnie wyrzeźbiony brzuch.
- Dziś dostaną lekki trening, nie będę ich męczyć - Podeszła do drzwi, wachlując się nieznacznie i położyła dłoń na klamce. - Pablo, masz już choreografię na przedstawienie? Może ja coś wymyślę.
- Będę ci bardzo wdzięczny - przytaknął nieuważnie. Uśmiechnęła się czarująco i wyszła.

- Ale kobieta - mruknął Beto, nie odrywając zachwyconego spojrzenia od miejsca, w którym zniknęła tancerka. Pablo tylko popukał się w czoło.


                                                                                                            ***

       
             - Angie jest chora. - Violetta zaczepiła stopę o poręcz i zaczęła się rozciągać. - Ma grypę.
- Coś takiego. - Fran zmarszczyła ciemne brwi, odwracając się od lustra, w którym do tej pory obserwowała z rozmarzeniem odbicie Marco, ćwiczącego po drugiej stronie sali. - Ciekawe, czy odwołają przedstawienie z powodu niepełnego składu...
- Odpukaj! - Camila, robiąca wytrwale skłony, wyprostowała się gwałtownie. - Nawet nie ma takiej opcji. Tym razem muszą wybrać mnie, będę łazić za Pablem dopóki nie da mi głównej roli kobiecej.
- A co, jeśli męską dostanie Broduey? - W głosie Włoszki zabrzmiała złośliwa nutka. Przyjaciółka spojrzała na nią z żalem, a jej zrobiło się głupio. Dobrze wiedziała, jak Camila przeżyła rozstanie, przypieczętowane wyjątkowo paskudną kłótnią. Słów, które wtedy padły z ust ich obojga, nie warto nawet powtarzać. Od razu zaczęli ich żałować, ale żadne nie chciało przeprosić jako pierwsze. Byli uparci, bardzo uparci. Fran zdała sobie sprawę, że niechcący odnowiła zaschnięte rany. Objęła przyjaciółkę.- Przepraszam, Cami. Najpierw mówię, potem myślę. - Dziewczyna westchnęła tylko i z niezwykłą zawziętością zaczęła ćwiczyć fragment układu, który zadała im Jackie ostatnim razem. Energicznym ruchom brakowało lekkości i swobody, zwłaszcza, że przy każdym obrocie odwracała głowę, by nie patrzeć w tą stronę sali, którą zarekwirowali chłopacy.
- Jak wam się układa? - mruknęła Francesca, ściszając głos. Jej uwadze nie umknęło rozkojarzenie Violi.
- Dobrze, nigdy nie było lepiej. - Dziewczyna uśmiechnęła się, tym delikatnym, nieśmiałym uśmiechem, który z miejsca skradał serce każdemu, kto go widział. - A ty i Marco?
- Wspaniale. Uczę go włoskiego. Na razie opanował "Ti amo". - Roześmiały się beztrosko. Miłość i muzyka - zdawało im się, że osiągnęły pełnię szczęścia.


                                                                                                ***


         - Idziemy do Restó? - León ujął jej dłoń, uśmiechając się ciepło.
- Nie jestem głodna, wybacz. - Rzuciła mu przepraszające spojrzenie. - Do tego Beto prosił, żebym mu pomogła jakoś ogarnąć ten chaos. - Wskazała na panujący w sali muzycznej "artystyczny nieład", jak opisywał to jego główny sprawca. Jednak najwyraźniej nawet on zaczął się gubić w tym wszystkim, a ponieważ stracił pomocnika, dziś poprosił o wsparcie Violettę, a ona nie umiała odmówić.
- Pomogę ci - zaofiarował się chłopak, ale pokręciła przecząco głową.
- Idź, poradzę sobie. Mam nadzieję. - Wobec tego objęła go mocno. Znajome ciepło, promieniujące od jego ciała, ogarnęło ją przyjemną falą.
- To do zobaczenia wkrótce - szepnęła, odrywając się wreszcie niechętnie. Posłała mu całusa i zabrała się do sprzątania.

Uniosła ostrożnie stos kartek, na których czarne szeregi nut układały się w dobrze znajome utwory. Jedna z nich wysunęła się niepostrzeżenie i wolno sfrunęła na ziemię, więc odłożyła resztę w kąt i podniosła tą leżącą osobno. Nuty do "Ahi estare". Zawsze lubiła tą piosenkę, jej tekst miał w sobie coś magicznego. Usiadła przy fortepianie. Jej palce przebiegły lekko po klawiszach.

Moje serce ciągle szuka
Gwiazdy na powierzchni morza
Jeśli możesz wskazać jedną drogę do ciebie,
Możliwe, że cię napotkam.

Jak to dobrze, że ona już znalazła. Początkowo błądząc po omacku, w końcu przecież trafiła do celu, gdy prawda rozwiała wątpliwości jak strzępy mgły, dotąd zasnuwające obraz miłości. Dotarła jak po nitce do kłębka, do rozwidlenia dróg. Kiedy stanęła na tym rozstaju, pozbawionym wszelkich drogowskazów, jeszcze przez moment wahała się. Ale teraz wszystko było jasne. Każda droga prowadziła do niego. Nie powinna w to nigdy wątpić.


Tylko powiedz mi, gdzie jestem,
W moich ramionach będę szukać później...
Jak tysiące dusz nierozłącznych
Marzę o nieskończonym pocałunku...

Wiedziała, że to życie nie jest snem. Marzenia stały się prawdą, czy mogła więcej pragnąć, więcej żądać? Życie dało jej już tak wiele... Dało pewność, że choćby i zabłądziła, zawsze znajdzie wyjście z labiryntu. Nie musiała spoglądać za siebie, będąc w bezpiecznym schronieniu jego ramion.
Była szczęśliwa. Tak po prostu, bez zbędnych słów, bez złudzeń.


Będę tam...
Zawsze po twojej stronie...
Będę tam...


            - No nieźle, nieźle... - Aż podskoczyła, czując jak serce podchodzi jej do gardła na sam dźwięk tego znienawidzonego głosu. On sam wyłonił się z mroku - zawsze się z niego wyłaniał, ciemność go otaczała, on sam był z nią najwyraźniej związany i to nierozerwalnie. Wolnym krokiem podszedł do drzwi, po czym opierając dłoń o ich futrynę przekreślił ostatnią szansę ucieczki. Mimo wszystko musiała spróbować. Wstała.
- Odsuń się, chcę wyjść. - Starała się brzmieć spokojnie, mimo to jej głos zabrzmiał piskliwie. Bała się go, nie owijajmy w bawełnę. Miała jakoś złe przeczucia, że nie pojawił się po to, by wziąć gitarę, nuty, cokolwiek, i wyjść. Nie myliła się.
- Może nie uwierzysz, ale chciałem cię przeprosić. - Ten uśmieszek, który zdążyła już wymazać z pamięci, zaigrał na jego twarzy.
- Masz rację, nie uwierzę. - Próbowała prześlizgnąć się pod jego ramieniem, ale zagrodził jej drogę całym ciałem, więc instynktownie cofnęła się o krok, znajdując oparcie w fortepianie.
- Nie powinienem ci robić tej sceny przy twoim chłopaku - ciągnął, dwa ostatnie słowa nasączając jadem. Wyciągnął rękę. - Naprawdę, nie byłem wtedy sobą, obiecuję, że podobna sytuacja się nie powtórzy. Chyba, że...
- Że co? - Głos dziewczyny zabrzmiał o oktawę wyżej. Wzdrygnęła się, zaciskając dłonie na lakierowanym drewnie instrumentu.
- Gratuluję ci zdobycia głównej roli w przedstawieniu, Violetto. To tak miło, że będziesz mi partnerować - dodał z naciskiem.
- Nie wybrano głównej roli męskiej - wyszeptała. Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Jeszcze, słonko. Ale - wybacz - jestem pewien, że wybór może być tylko jeden. Wygra lepszy. A, i wiesz co? Powiedz temu swojemu Leónowi, że... Jak to się mówi? Zwycięzca zgarnia wszystko.

- Pozwól mi wyjść! - Podjęła jeszcze jedną, rozpaczliwą próbę.
- Nie będzie takiej potrzeby. Do zobaczenia, Violetto. Przyzwyczaj się do myśli, że będziemy się często widywać. - Wyszedł, a ona opadła na ławkę, drżąc. Spokojnie, tylko spokojnie. Co on jej może zrobić?


No, świetnie. Kolejny krok poczyniony, a każdy następny zbliżał go do zwycięstwa. Przecież zdobycie tej roli będzie fraszką, błahostką. Raźnym krokiem wymaszerował ze studia, pogwizdując niefrasobliwie. Zero problemów. Jeszcze żadna, żadna mu się nie oparła. A ta mała będzie wyjątkowym okazem, takim białym krukiem, unikalnym i jedynym w swoim rodzaju, w jego wcale sporej kolekcji. Może nawet zostawi ją sobie na dłużej, tak na pamiątkę...

- Tu jestem. - Głos Ramireza dobiegł go gdzieś zza pleców.
- A tak, widziałem cię. Sprawdzałem tylko, czy nikt się tu nie kręci. - Blefował, oczywiście. Ale jakie to ma znaczenie? Zaczął przetrząsać kieszenie w poszukiwaniu portfela. Zaklął głośno. Wyleciało mu z głowy, że lwią część oszczędności przełożył ostatnio do skórzanej sakiewki, a tą z kolei zostawił z domu.
- Mam tylko stówę.
- Nie ma problemu, młody. - Ramirez wyszczerzył się w uśmiechu, bardzo charakterystycznym z powodu pokaźnej diastemy oraz nowego nabytku - złotego przedtrzonowca. - Szef mówił, że wyświadczyłeś mu jakąś przysługę czy coś... Masz gratis.
- Dzięki, życie mi ratujesz. - Ten tylko zasalutował i się zmył, pozostawiając intensywny zapach wody kolońskiej i dymu tytoniowego. Diego poklepał się po kieszeni i ruszył w stronę parkingu, pozwalając problemom ulecieć. Jeszcze tylko zrealizować do końca plan - i będzie wszystko idealnie.


Może i dobrze, że się nie obejrzał. Możliwe, że dostrzegłby wówczas niebieską koszulę Leóna, który wyłonił się właśnie zza filaru. Zmarszczył brwi, wpatrując się w miejsce, w którym przed momentem mignęła ciemna kurtka Hiszpana. Rozmowa, którą niechcący usłyszał, stawiała kolesia w nieco innym świetle. Jednego był pewien - nie może pozwolić, by typ zbliżał się do Violetty. Bo może się to skończyć bardzo źle.

____________________________________
Jestem na tyle przygnębiona końcem wakacji (i końcem pierwszego sezonu Violetty ;D), że nie stać mnie na dłuższy rozdział, no wybaczcie. Następnego oczekujcie dopiero we wrześniu.

5 komentarzy:

  1. Już się nie mogłam doczekać rozdziału, jak się cieszę, że jest (i to na dodatek taki świetny).
    Od czego zacząć? Może najlepiej od początku ;)
    A tak, najważniejsza rzecz, wniosek Violetty. Może wreszcie do niej dotarło, że w życiu przytrafiło jej się najlepsze co mogło przytrafić, a mianowicie Leon. Nikt nigdy nie będzie kochał jej tak jak on, nikt nigdy nie będzie dla niej taki dobry, nikt nigdy nie będzie jej tak wspierał... Można by tu było wypisywać w nieskończoność, czego to Leoś nie robi dla Voli, ale przecież nie o to w tym wszystkim chodzi ;)
    Jeju, jaka ta Angie jest głupia, no normalnie nie mogę, grrr. Violette to jeszcze jestem w stanie zrozumieć, bo to zagubiona, ciągle szukająca swojego miejsca na świecie nastolatka, ale ona to już dojrzała kobieta, która trochę przeszła i powinna wiedzieć co jest dla niej najlepsze, a w jej przypadku jest to Pablo. Ona sobie ,,randkuje" z Germanem, a on cierpi, bo wciąż ją kocha i mimo, że próbuje w jakiś sposób ułożyć sobie życie, nie może :( Fajnie, że skupiłaś się na jego odczuciach, przeżyciach, to na wielki plus ;D
    Teraz pozwolę sobie przejść do osoby Diego. Otóż w Twoim opowiadaniu jest trochę inny niż w serialu. Taki bardziej mroczny...mrrrr... Tylko, nie podoba mi się to, że miesza się w związek Leonetty :P No nic, w końcu na tym wszystkim to polega, te trójkąty napędzają wszystkie opowieści ;)
    Widzę, że pora kończyć ten komentarz, bo się trochę rozpisałam. Przepraszam, że tak bez ładu i składu :( Rozdział bardzo mi się podobał. Z niecierpliwością czekam na następny ;*
    Buziaki, Diana ;***

    OdpowiedzUsuń
  2. Codziennie wchodziłam i sprawdzałam, czy przypadkiem nie dodałaś rozdziału. Pech chciał, że akurat w dzień dodania nie miałam czasu go przeczytać. Dzisiaj jednak pierwszą czynnością jaką wykonałam po włączeniu laptopa było wpisanie adresu Twojego bloga. Nie wiem jak to robisz, że już kilka pierwszych słów zaciekawia i nie pozwala oderwać się od tekstu, a dalej jest już tylko lepiej. Masz urzekający styl pisania, bardzo mi się podoba. Teraz przejdę do komentowania tego rozdziału. Biedny Pablo. Tyle się wycierpiał, żeby teraz cierpieć jeszcze bardziej. Postać Jackie w opowiadaniu jest niemal doskonała, nie dziwię się zakochanemu Beto. Bardzo spodobała mi się rozmowa dziewczyn, niby mało znacząca, a jednak dzięki niej lepiej widać relacje między bohaterami. Najlepszym momentem była rozmowa Diego i Ramireza. Teraz Diego jest przerażający, ale to czyni opowiadanie ciekawszym Czekam na następny, bo wiem, że warto.

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba wspaniały. Wybacz mi moją nikczemność ( w tym to "chyba"), ale nie chce mi się czytać opisów. Oczywiście pisz je, są doskonałe, ale ja jestem za leniwa, przebacz :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Prawdopodobnie będę to już pisać pod każdym nowym rozdziałem, ale ta lekkość, ten idealny dobór wyrazów, ach, podoba mi się niesamowicie! Przyznam się jednak bardzo szczerze, że niecierpliwie wyczekuję jakiejś intrygi, jakiegoś niespodziewanego zwrotu akcji. Jestem niemal pewna, że Diego zapewni nam - czytelnikom - rozrywki. Ta jego nietuzinkowa pewność siebie zawsze wywołuje skrajne emocje i ja akurat należę do grona osób, które tę postać za to właśnie lubią. Violetta natomiast wciąż stanowi dla mnie wielką niewiadomą. Nie potrafię jednoznacznie określić w jaki sposób ją kreujesz: czy jest tą serialową sirotką, która nie wie, czego chce, czy może nieco lepszą wersją oryginału.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiesz co? Zdołowała mnie długość komentarzy pod tym rozdziałem :D
    One piszą więcej niż ja! Doprowadza mnie to do szału, ale nie mam wystarczająco energii, żeby pisać więcej niż one -niestety ;(
    Ty dobrze wiesz, że kocham twoje opowiadanie i każde słowo, które w nim piszesz od bodajże 4 rozdziału - uwielbiam, warto by rzec :) Wiesz również, że czekam na każdy kolejny rozdział (szczególnie na ten następny! You know what i mean) więc tego nie będę nawet pisała.
    Chcę natomiast poświęcić hymn pochwalny ku postaci Diego - którego w serialu zaczęłam lubić. U Ciebie jest taki... Mrrr - więcej słów nie mam ^^ A serio... Tajemniczy, niebezpieczny, nieco mroczny. Czyli to, co Sarry lubią najbardziej (oglądałaś Kubusia Puchatka, nie?) Ja czekam aż mój Dieguś coś więcej namiesza, żeby zrobiło się ciekawie (chociaż już jest, ale on zawsze wprowadza akcję razy dwa)
    A więc czekam na rozdział.
    I piszę ten komentarz chociaż miałam czytać twój chapik dopiero jak napiszę własny... Coś nie wyszło^^
    Ti amo!
    Sarra (już niedługo) Pasquarelli

    OdpowiedzUsuń