środa, 4 września 2013

Rozdział Jedenasty - "Zwycięzca zgarnia wszystko", czyli dalszy ciąg. I rozmowy o szczęściu.

To nie było tak, że nie wiedziałem o istnieniu zła. Dobrze wiedziałem - wciąż wiem - na jakim świecie przyszło mi żyć. Wiem, że żadna droga nie jest usłana różami, że żaden medal nie ma tylko jednej, dobrej strony. Że nie wszyscy widzą dookoła siebie kolory, przecież tak wielu żyje w szarości, tak wielu goryczą wypełnia każdy swój dzień, nie widząc blasków, tylko same cienie.

Wiedziałem - a jednak naiwnie wierzyłem, że akurat mnie uda mi się uciec od ciemności. Skoro dotąd żyłem w przekonaniu, że otaczający mnie ludzie należą do tej jaśniejszej strony świata, bo przecież nawet Gregorio czy Ludmiła w gruncie rzeczy byli dobrzy, nawet jeśli skrzętnie to ukrywali pod maskami pozornego zła.
Natomiast Diego... Od początku coś mi się w nim nie podobało. Jakiś rys twarzy, coś w jego zachowaniu, coś nieuchwytnego budziło we mnie czujność. Nawet gdybym chciał, nie potrafiłbym mu zaufać.

Tymczasem wiele wskazywało na to, że te podejrzenia nie były wcale bezpodstawne. Oczywiście, będąc tylko mimowolnym świadkiem epizodu, który się rozegrał przed samym studiem - w takim miejscu, nawiasem mówiąc, które akurat znajdowało się poza zasięgiem kamer - mogłem coś źle zrozumieć, wyciągnąć błędne wnioski. Nie chciałem szukać dziury w całym, choć sytuacja wyglądała na tyle jednoznacznie, że gdybym podzielił się rewelacjami z kimkolwiek, przyznałby mi rację. Ale wolałem - przynajmniej na razie - zatrzymać to dla siebie. Kto wie, może ten as w rękawie przyda się kiedyś, później? Nie powinienem był tak myśleć, jednak w tamtym momencie coś podpowiadało mi, że lepiej nie lecieć na skargę. Strach? Niekoniecznie. Przezorność? Nie wiem. Bądź co bądź, nic nie powiedziałem Violetcie, chociaż była najbardziej prawdopodobną przyszłą ofiarą.

Właśnie. Było przecież jeszcze przedstawienie, do którego wybrano już ją jako główną bohaterkę. Pewnie w tych dawnych - może lepszych? - czasach, nie miałbym najmniejszych wątpliwości, że to ja zostanę partnerem Pięknej. Ale po tych wszystkich zmianach, które się we mnie dokonały na przestrzeni roku, straciłem sporo pewności siebie. No, może nie do końca. Ale wtedy miałem naprawdę spore obawy, że jednak wybór padnie na niego.

W końcu do tej roli nadawał się jak nikt.

                                                                                     ***

Po odejściu Leóna w Restó wciąż panował gwar - tak charakterystyczny dla tego miejsca. Debatowano właśnie na tematy związane głównie z przedstawieniem, którego gorączka z wolna ogarniała wszystkich, nie wyłączając tych, którzy mieli ambicje, by zagrać rolę trzecio, lub nawet czwartoplanowe. Przy stolikach siedzieli parami, trójkami, lub nieco większymi grupkami uczniowie. Wymieniane opinie obiegały cały bar i wracały do ich twórców. Hałas, ożywione rozmowy, postukiwanie sztućców, muzyka płynąca z głośników. Jak zwykle


- "Piękna i bestia"? Serio? - Ludmiła wydęła pogardliwie usta. Lśniły jak nigdy, pociągnięte warstwą nowego błyszczyka, który - jeśli wierzyć reklamom - zawierał drobinki prawdziwego złota. Ile w tym prawdy, nie wiadomo. Grunt, że błyszczał, a o to chodziło. - Pablo najwyraźniej się starzeje, skoro ma zamiar nakarmić nas amerykańską bajeczką. Disney dawno wyszedł z mody.
- Nie bajka, tylko baśń, w dodatku francuska - skorygowała Naty. Bezczelna. - A poza tym wcale nie autorstwa Disneya, tylko Madame de Villeneuve...
- Naty, przestań udawać inteligentną osobę, którą nie jesteś! - Ludmiła prychnęła tylko drwiąco, przerywając ten pseudo-uczony wywód. - Tak czy owak, nawet dobrze się składa, że nie dostałam tej roli. Miałabym grać wieśniaczkę, chodzącą w dodatku, o zgrozo, w fartuszku?
- Która w końcu zostaje żoną księcia i paraduje w złotej sukni - mruknęła pod nosem Natalia.
- Nieważne. Naprawdę, cieszę się, że Violetta zagra. - Ta konkluzja Ludmiły zaskoczyła jej rozmówczynię do tego stopnia, że wypuściła z rąk swój odtwarzacz, który smętnie zadyndał na kabelku. Złapała go szybko i przeniosła wzrok z powrotem na twarz koleżanki.
- Kim jesteś i co zrobiłaś z Ludmiłą?
Ta wywróciła tylko znacząco oczami. - To przecież takie proste. Ona zagra u boku Leóna, natomiast ja będę mogła się skupić na tym przystojniaku. On, załamany faktem, że nie dostał tej roli, będzie potrzebował pocieszenia. - Dmuchnęła w długi, jasny lok, który opadł jej na oczy, rozjaśnione wizją tego pocieszania. - Któż się lepiej nadaje do tego celu, jak nie Ludmi? Zakocha się bez pamięci... Nawet się nie obejrzy, kiedy pożrę go żywcem.
- To jednak ty. Taka sama jak zawsze. - W słowach brzmiała ulga, przez którą niewyraźnie przebijał pełen żal. Cóż, nadzieja, że nasza Królowa Śniegu się zmienia, prysła. - Ale wiesz co, Lu? W tym planie jest gigantyczna luka. A nawet dwie.
- Ach, tak? - wycedziła wolno Ferro. To nie do wiary, co się ostatnio działo z jej pomocnicą. Kiedyś tylko kiwała głową, bez szemrania wypełniając nawet najbardziej bezsensowne zachcianki, a teraz? Zrobiła się strasznie wygadana. A Ludmile się to nie podobało. - No więc słucham.
- Po pierwsze, twoja strategia zakłada, że główna rola powędruje do Leóna. - Naty ze spokojem upiła łyk swojego koktajlu i ciągnęła dalej. - A co, jeśli to Diego ją dostanie? Pomyślałaś o tym? - Zrobiła krótką pauzę.
- Oczywiście, że León dostanie rolę! - wzburzyła się dziewczyna, pogardliwym gestem odrzucając część włosów na plecy. - Jest bezkonkurencyjny. Zresztą ja...
- A nawet jakby... - kontynuowała Natalia, bez skrępowania przerywając jej w pół słowa - to pomyśl, jaką właściwie krzywdę zrobisz Violetcie, podrywając tego gościa? Ona go nie lubi, to widać. Sprawisz jej wielką przysługę, rozkochując go w sobie. - Z uśmiechem satysfakcji obserwowała, jak Ludmiła otwiera i zamyka usta, bezskutecznie szukając kontrargumentów.

                                                                             
                                                                                                    ***


- To był naprawdę trudny wybór. Wszyscy jesteście świetni. - W ustach kogokolwiek innego brzmiałoby to sztucznie i przede wszystkim fałszywie. Jednak kiedy te słowa wypowiadał Pablo, wszyscy wiedzieli, że są szczere. - Po długich dyskusjach doszliśmy w końcu do wniosku, że odtwórcą głównej roli zostanie Diego. Wszystkim pozostałym również gratuluję, pamiętajcie, że nie ma ról ważnych i mniej ważnych. Wszyscy jesteście zwycięzcami. Naprawdę.

Słowa wywołały burzę wśród tłumu słuchających. Pomijając już reakcje rozczarowanych chłopaków (nawet tych, którzy gorąco zaprzeczali, jakoby mieli chęć zostać Bestią), przede wszystkim rzuciła się w oczy pobladła nagle twarz Violetty. Dziewczyna chyba chciała coś powiedzieć, ale została wciągnięta przez nadgorliwego Beto na scenę. Obok zaraz znalazł się jej przyszły partner w przedstawieniu, który jedną ręką objął jej szczupłe ramiona, a drugą wzniósł w geście zwycięstwa, posyłając jednocześnie triumfalny uśmiech w stronę klaszczącego tłumu. Tymczasem León wyraźnie poczerwieniał, zaś stojąca obok Ludmiła zacisnęła pięści. Twarze tych dwojga miały w tej chwili tak podobny wyraz, że nietrudno było zgadnąć, jaka wściekłość w nich wrze.

A Diego, beztrosko przyglądając się reakcji rywala, powiedział coś, co utonęło w ogólnym hałasie, jednak z ruchu warg dało się wyczytać słowa "Zwycięzca zgarnia wszystko".


                                                                                                      ***


Niby było pogodnie, ale wiał porywisty wiatr, który szarpał falbanami sukienki Fran i plątał jej ciemne włosy, nieomal zrywając przewiązującą je apaszkę. Mimo to nadal dzielnie parła przed siebie, brodząc po kostki w opadłych liściach zaścielających alejkę. Po chwili jednak dała za wygraną i zatrzymała się na moment pod olbrzymim drzewem, zasłaniającym ją przed kolejnymi podmuchami zimna.
- Koszmar. - Zadrżała lekko, na co Marco natychmiast zareagował, otulając troskliwie jej ramiona swoją kurtką. Wsunęła z wdzięcznością ręce w rękawy. - Dziękuję. Myślisz, że wyjdzie coś z tego przedstawienia? Nie jestem przekonana co do tego Diega.
- Myślę, że słusznie dali mu szansę. Kiedyś byliśmy kumplami i wiem, że uparty to on jest. Na pewno nie zrezygnuje i nie zostawi wszystkich na lodzie. - Chłopak oparł się plecami o szorstką korę drzewa. - A Viola? Co z nią? Wygląda mi na taką, co sobie nie radzi z tremą.
- Nie, ona jest w tym świetna, naprawdę. I ma piękny głos.
- Nie dorównuje tobie. - Uśmiechnął się mimowolnie, delikatnie poprawiając  przekrzywioną chusteczkę na jej głowie. - Ty jesteś najbardziej utalentowana. No i najpiękniejsza. Oni są chyba ślepi, że cię nie wybrali.
- Co ty nie powiesz. - Kąciki ust jej zadrgały. Oparła ręce na biodrach i zmierzyła go uważnym spojrzeniem, zadzierając lekko głowę do góry. - Ty za to na Bestię się nie nadajesz.
- Wiem, zbyt potulny jestem. - Nie odrywał od niej wzroku. - Może to i dobrze? Nie musisz się mnie bać.
- I tak bym się nie bała. - Tym razem już nie opanowała uśmiechu, który wypłynął powoli na jej twarz, wywołując miłe dołeczki w bladych policzkach dziewczyny i napełniając jej ciemne oczy tysiącem iskierek.
- Ty dajesz mi wolność bycia sobą - zanucił Marco cicho. - I tym kim chcę być, ooo.
- Jeśli tego nie widzę, pokaż mi to.  - Znała te słowa doskonale, zaśpiewałaby je przez sen. Słowa "Junto a ti", tak dobrze znane im obojgu.
Odnalazł jej dłoń, niemal zupełnie przysłoniętą przydługim rękawem. - A wspominałem, że piszesz genialne teksty?
- I to nie raz. No już się tak nie podlizuj! - Odwzajemniła uścisk, pozwalając przeskoczyć iskrze pomiędzy ich dłońmi. Ciemny kosmyk opadł chłopakowi na oczy, łaskocząc znajdującą się bardzo blisko twarz Fran. Niemal stykali się nosami. Marco pomyślał, że ta chwila mogłaby trwać wiecznie. Tak po prostu nic nie mówić, stać bez ruchu w cieniu trwającej bez końca chwili, zapomnieć o istnieniu czasu, innych ludzi, świata... Oni oboje, wpatrujący się z powagą w siebie, jakby próbując nauczyć się siebie na pamięć. Ale są słowa, które nie niszczą magii. Słowa, które czasem są konieczne, by tę magię przedłużyć, by pozwolić jej trwać...
- Ti amo, Francesca - szepnął wprost w jej usta, znajdujące się zaledwie o parę milimetrów od jego.
- Szybko się uczysz. - A jej wystarczyło leciutko wspiąć się na palcach, by pokonać ten śmieszny dystans.


                                                                                                                  ***


Ze szczęściem jest tak, że nie warto go szukać na siłę. Gdy wydaje ci się, że już prawie je złapałeś, ono wymyka się spomiędzy palców jak przestraszony motyl i staje się tylko odległą kolorową plamką na tle nieba. Natomiast wystarczy usiąść i się nie ruszać - a istnieje szansa, że samo podleci i usiądzie na wierzchu dłoni jak gdyby nigdy nic.
Dla wielu szczęście jest czymś ulotnym, niewidzialnym, może i gdzieś istnieje - ale jak wygląda, nie wiadomo. Sam tak uważał, do czasu, kiedy z tych wszystkich urojonych, wydumanych obrazów szczęścia powstał jeden - wyraźny, a przybrał postać zupełnie niespodziewaną. Postać Naty.

Cały świat, a może i wszechświat, wraz z wszystkimi odległymi gwiazdami, planetami, galaktykami, mieścił się w przejrzystych, brunatnych tęczówkach, spoglądających pytająco spod ciemnych rzęs.

I tyle tam zagadek.

- Gdzie?
Zdał sobie sprawę, że ostatnie słowa musiał wypowiedzieć na głos, uśmiechnął się więc z lekkim zakłopotaniem do dziewczyny.
- W twoich oczach - odpowiedział szczerze, wywołując lekki rumieniec na jej twarzy.
- Nie mam tajemnic. - Weszła na krawężnik i szła, stawiając stopę za stopą i rozkładając lekko ramiona dla utrzymania równowagi. - Nie przed tobą, Maxi.
- Każdy ma. Byłoby nudno znać człowieka od początku, wiedzieć o kimś wszystko. - Sam nie wiedział, czemu mu się zebrało na takie refleksje. - Przecież o wiele ciekawiej odkrywać dzień po dniu, stopniowo. Dla mnie nadal jesteś częściową tajemnicą, i to jest niesamowite.
- Hmm. - Zachwiała się lekko, balansując na krawędzi chodnika. Przystanęła na moment, odgarniając z twarzy zmierzwione loki. - A jeśli pewnego dnia dowiesz się o mnie wszystkiego? Co wtedy?
- Nic. Nie będzie takiego dnia.
A jeśli będzie... Wtedy będę musiał się z tobą ożenić.

- Chodźmy na lody - zaproponował nagle, wyciągając rękę.
Pokręciła głową. - Nie za zimno?
- Na lody nie ma złej pogody.
- Ale z ciebie poeta - zaśmiała się, łapiąc jego dłoń i zeskakując lekko na ulicę. Pociągnął ją do małej, sympatycznej kawiarenki za rogiem.

- Jednego nie rozumiem  i chyba nigdy nie zrozumiem. - Maxi zmiął w dłoni papierową serwetkę, a wafelek z lodami przełożył do drugiej ręki. - Czemu wciąż dajesz sobą pomiatać tej jędzy? Już prawie uwolniłaś się od niej, tak niewiele brakowało...
- Nie rozumiesz. - Spojrzała na niego ze smutkiem.
- Właśnie mówię, że nie rozumiem. - Westchnął. Chciał zrozumieć, bardzo chciał. Ale przecież... - Dlaczego, Naty? Dlaczego? Chcesz do końca życia usługiwać rozpieszczonej córeczce tatusia? Taką drogę wybrałaś?
- To nie tak. - Naty spuściła głowę i wbiła wzrok w gałkę sorbetu truskawkowego. - Ja... Nie umiem tego przerwać, nie mogę! Poza mną Ludmiła nie ma nikogo, kto by ją wysłuchał, zrozumiał...
- ... przyniósł wodę, podał ręcznik... - dokończył gorzko chłopak. - No naprawdę... Naty, masz wielki talent. Potrafisz się wybronić sama, nie musisz pozostawać w jej cieniu. Nie bój się, nie zostawię cię samej. Zawsze będę przy tobie. - Wolną ręką uniósł lekko jej podbródek i zmusił, by spojrzała mu w oczy. - Słyszysz? Przerwij to, proszę cię. Nie mogę patrzeć, jak ona tobą rządzi. A może mam załatwić to za ciebie? Mogę z nią pogadać, jeśli chcesz.
- Nie. Daj mi trochę czasu. Proszę. - Spojrzała błagalnie, a jemu zmiękło serce. - Nie gadajmy o tym, dobrze?
- Dobrze. - Pogładził jej policzek, a potem z uśmiechem starł wierzchem dłoni ślad lodów z jej twarzy. - Wciąż mnie rozbrajasz, wiesz?
- Nie robię tego celowo. - Wreszcie i ona się uśmiechnęła. Pokruszyła w dłoni resztkę wafla, częstując kilka gołębi, które przybłąkały się pod ich stolik. Jeden z ptaków wziął okruch wprost z jej ręki. Maxi mimowolnie odnotował ten fakt w pamięci, czuł bowiem jakoś podświadomie, że suma tych wydarzeń - tych małych, codziennych gestów, za które tak ją uwielbiał - może kiedyś, w przyszłości, dać mu pełen obraz Naty, tej prawdziwej. Takiej, jaką była, a nie takiej, za jaką uważali ją inni.

________________________________________
Z dedykacją dla Sary (wkrótce Pasquarelli), która dopominała się o Naxi. Może i krótkie, ale zawsze coś ;)

4 komentarze:

  1. Nie rozpiszę się, ale to nie znaczy, że mi się nie podobało. Rozdział świetny. Kocham moment z Marcescą! Naxi też wypadło świetnie. Uwielbiam też przemyślenia Leona, to był świetny pomysł, żeby pisać z jego punktu widzenia!
    Luu_4

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialne :-). piękne Naxi :-). A Ludmiła jak zwykle skromna :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Muchas gracias mi amiga!
    Za dedykację oczywiście no i jeszcze za Naxi <33 Wiesz, że tak bardzo na nich czekałam w Twoim opowiadaniu no i doczekałam się! Jestem zachwycona. Oczywiście, nie napisałaś całego rozdziału o nich (ach ten 6, dalej go wspominam!) co nie zmienia faktu, że i tak mi się podobało! Ale od początku - bo od początku powinno się zaczynać, a nie od końca jak ja bym najchętniej zrobiła. Więc tak...
    Zaczynamy Leónem... Co mu się stało, że mu samoocena spadła? To pewnie przez Violettę. Poznał ją - bum, samoocena leci w dół. Zapewne dlatego, że on ma mniejsze branie niż ona i go to dołuje. Patrz, rozgryzłam pana Verdasa! Ha! Nie wiem o co chodzi z tą Violettą, która ma być ofiarą (znaczy wiem tyle, co napisałaś w poprzednim rozdziale) i mnie to jara! Ha, jak ja lubię tajemniczość w opowiadaniach, czy jako cechę postaci. Dlatego lubię Diego, jak dobrze wiesz. Cóż, filmweb łączy ludzi.
    Nie wiem, jak skomentować scenę Naty z Ludmiłą - dlaczego Lu uważa Leóna za bezkonkurencyjnego? Hm? Cóż, możliwe, że działa sentyment. W ogóle to Naty jakaś odważna w twym opowiadaniu jest w stosunku do Ludmiły. I przy okazji dowiedziałam się, jeżeli wierzyć twoim informacjom, że Piękna i Bestia to nie amerykańska bajka ^^ Jak dobrze poszerzać swe horyzonty wiedzy i blebleble...
    Diego jest cudowny... A tak serio to mnie wkurza! Tutaj, nie w serialu. Co jak co, ale do postaci bestii pasuje. A nie, przepraszam, tamten skrywał w sobie wewnętrzne piękno, ten już niekoniecznie. Chyba, że nas czymś zaskoczysz? ;> Marco jak zawsze uroooczy! Która dziewczyna nie uwielbia, jak chłopak daje jej swoją kurtkę, czy bluzę? Każda to kocha!!! To chyba najlepszy sposób podrywu - bierzesz taką na spacer po południu, kiedy jest ciepło, chodzicie wystarczająco długo aż robi się zimno i wtedy dajesz jej swoją bluzę - jest twoja :) Serio, nie pogardziłabym taką kurtałką (;p) w zimną noc <33 W zimny dzień w sumie też nie, ale w nocy wszystko nabiera takiej atmosfery, która emanuje romantycznością, że nawet idiota, którego znasz od przedszkola może się wydawać fajny, szczególnie gdy da ci bluzę! (powinnam napisać książkę z poradami "Jak poderwać dziewczynę") No i Naxi... Brak słów! Cudowne, cudowne, cudowne! Nie mam nic więcej do powiedzenia!
    Kocham Twoje pisanie, uwielbiam po prostu!
    Coś cudownego! CUDOWNEGO! :D
    Mówiłam, ze brak mi słów - cóż, jakoś ten komentarz nie za bardzo o tym świadczy, wybacz :D
    No to do zobaczenia przy następnym rozdziale!
    Ti amo (też się szybko uczę ;P)
    Carmen Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  4. Na wstępie chciałabym Cię bardzo, bardzo gorąco przeprosić, że komentuję dopiero teraz, czytałam już wcześniej, ale starość nie radość, a skleroza to dosyć ciekawa choroba, bo wcale nie boli.
    Wracając do tematu, rozdział jest świetny, zresztą jak zawsze. Uwielbiam Twój styl, jest inny, przez to niepowtarzalny i piekielnie ciekawy ;)
    Tradycyjnie już, swój komentarz zacznę od Leona. Dlaczego on musi zawsze być tym poszkodowanym? Dlaczego to on musi zawsze cierpieć? Życie go nie oszczędza. Odkąd poznał pannę Castillo, bardzo się zmienił. Tak to prawda, zmienił się na lepsze, ale czy aby do końca? Jak sama pisałaś stracił trochę pewności siebie i to nie jest do końca dobre, gdyż znając ją i jej niezdecydowanie, ten fakt może przynieść mu wiele cierpienia. Obym się myliła ;*
    Diego, Diego, Diego... Cóż tu o nim mogę powiedzieć? Chyba to co zawsze. To po prostu Diego. Zdecydowany, pewny siebie, odrobinę mroczny, mimo tego, że za nim nie przepadam, to jest w nim coś takiego, co przyciąga do niego dziewczyny, jest bardzo złożoną postacią. Ja jednak twierdzę, iż nie pasuje do Violetty (jednak to tylko i wyłącznie moje skromne zdanie).
    Ludmiła, ona też jest bardzo skomplikowana. Z pozoru piękna lecz arogancka, zapatrzona w siebie diva, ale jeśli spojrzymy głębiej, możemy dostrzec zagubioną, młodą dziewczynę, która wciąż szuka swojego miejsca, często podejmująca błędne decyzje, raniące innych.
    Fancesca i Marco - oni są tacy słodcy, idealnie się dobrali. Są dla siebie stworzeni i nic tego nie zmieni. A Twój opis - omomomom, cudowny ;)
    Na koniec Natalia i Maxi, co tu dużo pisać? Bosko, cudownie, pięknie, idealnie, genialnie... Jak zawsze u Cb :D
    Mam nadzieję, że mój komentarz nie zanudzi Cię, ale nie mogłam się powstrzymać. Rozdział był cudowny. Piękna i Bestia - moja ulubiona baśń <3 Czekam na dalszy rozwój wydarzeń, jestem strasznie ciekawa dalszego ciągu ;)
    Zapraszam do mnie na nowy rozdział, Twoja opinia jest dla mnie bardzo ważna :D
    Buziaki, Diana ;***

    OdpowiedzUsuń