sobota, 3 sierpnia 2013

Rozdział Szósty, Czyli gorycz szampana i słodycz truskawek.

 ...Wracając - musimy to zrobić, nie ma wyjścia. Musimy dać sobie trochę czasu.

Po raz chyba setny czytał list, a dotarłszy do tego akapitu jak zwykle zmiął kartkę w dłoni, z niezwykłą, nawet jak na niego, gwałtownością. Po to jedynie, by po chwili rozprostować ją na kolanie i wiodąc palcem po kolejnych linijkach wgłębiać się w ich treść z uwagą, jak gdyby to były zawikłane runy czy inne hieroglify, a nie zwyczajne, staranne pismo. Swoją drogą bardzo ładne. Ale fakt, że Naty zamiast kropek nad każdym "i" rysuje zgrabne kółeczko, wcale nie poprawił mu humoru.

Zrezygnowany opuścił głowę tak nisko, że dotknął czołem chłodnego blatu biurka. Przez jego głowę przelatywały strzępy myśli, wśród których jedno słowo, jedno natrętne pytanie wybijało się wyraźnie, jakby ktoś zapisał je po wewnętrznej stronie powiek oślepiającymi literami, żarzącymi się jak rozgrzany do białości metal. Litery zdawały się wypalać dziurę w jego mózgu, wciąż wracając, układając się w jeden wyraz, zakończony wielkim, zjadliwym pytajnikiem. Dlaczego?
Dlaczego? Jak to w ogóle możliwe, że w głowie tej filigranowej, niepewnej osóbki jaką była Naty powstała tak mordercza myśl? "Dać sobie czas", też coś. Czy istnieje bardziej uprzejmy sposób powiedzenia komuś: "Spadaj"? Jak ona może kończyć coś, co tak naprawdę na dobre się nie zaczęło? Choć, trzeba przyznać, byli na najlepszej drodze. Zwłaszcza, że w Studio zdobyli niepostrzeżenie etykietkę pary, którą tak właściwie wcale nie byli.

Westchnął. Jakaś karteczka sfrunęła z blatu i wylądowała pod jego stopami. Schylił się, żeby ją podnieść. Obrócił w dłoniach skrawek wyblakłego papieru o postrzępionych brzegach. I zobaczył jedno słowo, nabazgrane kopiowym ołówkiem - "Truskawki". Opatrzone miniaturowym serduszkiem i uśmiechniętą buźką. A wtedy Ten dzień wrócił do niego z całą mocą, jakby to było wczoraj. A nie w zeszłym roku, pod koniec sierpnia.



Urodziny jego ciotki Inés były zawsze odprawiane z wielką pompą, a tym razem, jako że już sześćdziesiąte, stały się niewyobrażalnie wręcz wielką, niewątpliwie bardzo kosztowną uroczystością, przyciągającą niemal wszystkich członków ich licznej rodzinki, włączając przyrodnią siostrę żony kuzyna Juana i bliźnięta adoptowanej córki stryja Arquibaldo. Co do Maxiego, najchętniej wcale by tam nie szedł, nie przepadał bowiem za jubilatką, która miała odpychającą twarz i oczy jak paciorki, które nie potrafiły lub nie chciały patrzeć inaczej, jak tylko z ogromną dezaprobatą. Miała też denerwujący, skrzekliwy głos i niewiarygodnie łatwo można było ją doprowadzić do szewskiej pasji. Potrafiła zrobić mu piekło o krzesło, które wydało leciutki zgrzyt o parkiet, gdy odsuwał je od stołu, pomagając jej usiąść. Potrafiła podejść w środku przyjęcia, zacisnąć kościste palce na jego (Bogu ducha winnym) uchu i ciągnąc za nie wyprowadzić go z sali, jedynie po to, by poza zasięgiem ludzkich oczu zdjąć mu z klapy marynarki pojedynczy włos, który raził jej przyzwyczajone do idealnej schludności oko. Potrafiła obrazić się śmiertelnie o odcisk palca na wypolerowanym, srebrnym sztućcu - trzeba by chyba jeść w rękawiczkach. Słowem, musiał poruszać się pod ostrzałem jej karcących spojrzeń sztywno jak manekin, którego grał w pamiętnym przedstawieniu.

No i jeszcze ten strój. Matka, ignorując protesty, sama postanowiła ubrać go i uczesać stosownie do okazji. Oczywiście krawat mógłby być zawiązany troszeczkę luźniej, a koszula mniej sztywna i wykrochmalona. Ale smutna prawda była taka, że odrobinę bardziej ludzki strój spowodowałby natychmiastowe wykreślenie go z obszernego, wielokrotnie przepisywanego, zmienianego i ulepszanego testamentu Inés. Tak jakby go obchodziła kasa tej starej żmii! Dobrze wiedział, że potrafi sam osiągnąć sukces. Wiedział, że dotrze na szczyt, nawet jeśli póki co rodzice pukali się znacząco w głowę, gdy o tym napomykał. No ale cóż.

Czuł się jak idiota, kiedy ostrożnie siadał z tyłu samochodu, uważając, by nie pognieść zaprasowanych w kancik spodni. Udał, że nie zauważa kpiących uśmieszków sióstr. Pięcioletnia Nina i dwa lata starsza Maya, w błękitnych, bawełnianych sukienkach i lekkich balerinkach, w końskich ogonach przewiązanych wstążkami z niebieskiej satyny, wyglądały jeszcze bardziej niż zwykle słodko, no i zapewne czuły się o wiele bardziej komfortowo niż on. Ich ciemne włosy opadały na białe kołnierzyki w naturalnych skrętach, podczas gdy jego zostały bezlitośnie wyprostowane i gładziutko przyczesane, jeszcze dodatkowo ujarzmione żelem. Nie mógł nawet zmierzwić ich palcami, bo grzęzły w lepkiej mazi. Najchętniej włożyłby głowę pod kran. Poza tym dotkliwie odczuwał brak czapki.

Jakoś przeżył te kilka godzin, cierpliwie znosząc wszelkie uwagi ciotek, które uwielbiały ściskać jego policzki (zostawiając nierzadko ślady szponiastych, polakierowanych na czerwono paznokci, brrr...) i ujmując go pod brodę porównywać do ojca, do matki, do dziadków, do ciotecznych babek, no i do siebie nawzajem, rozpływając się nad tym, jaki to duży chłopak z niego wyrósł przez ten czas (a widywały go kilka razy w miesiącu...). Wzdychając pod nosem odgrywał wobec nich rolę młodego gentlemana - nalewał herbatę do frymuśnych filiżanek z chińskiej, niemal przezroczystej porcelany, podawał posłusznie wymyślne przystawki, podsuwając talerze pełne krewetek pod sam nos co niektórym paniusiom, którym próżność nie pozwalała włożyć na tą okazję zwykle koniecznych okularów. Wysłuchiwał ploteczek, którymi bombardowały go z wszystkich stron te rozgadane matrony, kiwał potakująco głową na niekończące się pytania, odmrukiwał coś w odpowiedzi, gdy niemy gest im nie wystarczał. Próbował wstrzymać oddech, gdy któraś zwolenniczka perfum (z tych, co się nie skrapiają pachnidłami, ale chyba w nich kąpią lub wręcz marynują kilka dni przed imprezą) podeszła zbyt blisko. Podnosił grzecznie kieliszek z szampanem podczas nieskończonych toastów i próbował przełknąć zawartość, nie krzywiąc się na mdląco-gorzkawy smak napoju. I przede wszystkim - nie dawał po sobie poznać, jak strasznie chce mu się wyć, że musi tu być, że nie ma tu nikogo choć w odrobinę zbliżonym wieku, obojętnie jakiej płci, że nie może się znaleźć gdzie indziej, obojętnie gdzie... Chociażby gdzieś tam, gdzie stale uciekały jego myśli, a raczej nie tam GDZIE chciał się znaleźć, ale Z KIM. A nie mógł.

Kiedy zaś feta dobiegła końca i mogli wracać nareszcie do domu, okazało się, że jeden z wujków trochę nadużył "magicznego eliksiru" i raczej nie był w stanie prowadzić samochodu. Oczywiście pan Ponte, jak zwykle uprzejmy (Maxi go podziwiał za tak znakomite odgrywanie tej roli, on sam był już tym cholernie zmęczony) zaofiarował mu podrzucenie, a że wobec tego potrzebowali jednego miejsca w aucie, a w sumie do ich domu nie było aż tak daleko, uznali, że Maxi może się przejść piechotą. Okej, niech im będzie. Odprowadził wzrokiem granatowy samochód taty i ruszył bez zbytniego pośpiechu, z rękami w kieszeniach, w stronę Rivadavii, od czasu do czasu kopiąc zgniecioną puszkę czubkiem eleganckiego buta.

Kiedy doszedł po niedługim czasie do pewnej sympatycznej, niewielkiej, mało uczęszczanej uliczki, tonącej w przyjemnym cieniu szpalera platanów, pomyślał, że może się trochę rozerwać. Rozejrzawszy się zatem, czy przypadkiem nikt nie patrzy, dał upust uczuciom. Nie potrzebował muzyki z zewnątrz, melodia rozbrzmiewała w jego głowie. A taniec, nawet w tym beznadziejnym, oficjalnym stroju, dawał poczucie wolności. Jednak po dłuższej chwili, w momencie kiedy robił wyjątkowo efektowny obrót, zorientował się, że jednak nie jest sam. Na niewielkiej ławeczce pod drzewem siedziała dziewczyna, której jasna postać odcinała się wyraźnie na tle zieleni. Wyczulony zmysł wzroku chłopaka zarejestrował natychmiast, że pomimo wyraźnego braku koronek, falban czy innego tam badziewia, nadużywanego przez płeć piękną, nieznajoma wyglądała zjawiskowo. Jej letnia sukienka była bardzo prosta i surowa w kroju, a delikatna biel miękko utulała sylwetkę, opinając lekko krągłości, podkreślając opaleniznę i odsłaniając zgrabne nogi. Właśnie się schyliła, by zsunąć sandałki, które postawiła obok i z wyraźną przyjemnością zanurzyła bose stopy w soczystej trawie. A kiedy podszedł bliżej, jak przyciągnięty magnesem, podniosła głowę. Jego serce w jednej chwili zgubiło rytm, gdy rozpoznał w niej Natalię.

Zbieg okoliczności? A może to sam los chciał ich zetknąć? Tak czy tak, iskrzyło już od tak dawna, że coś musiało się w końcu stać. Pomimo tych bezsensownych barier, postawionych kiedyś przez nich samych.

Próbując uspokoić oddech, usiadł obok niej. Rzuciła mu szybkie spojrzenie wymownych, brązowych oczu, po czym chyba się zawstydziła swojego radosnego ożywienia i zaraz spuściła wzrok, oblewając się gwałtownym rumieńcem. I odruchowo założyła ręce na piersi nerwowym, obronnym gestem. Maxi z pewnym wysiłkiem pozbierał myśli.

- Naty - zaczął po chwili kłopotliwego milczenia. - Nie wiem jak ty, ale ja uważam, że ten układ jest bezsensowny. - Uważnie dobierał słowa. - Myślisz, że jest dla nas jakaś... szansa?
- Myślisz, że to możliwe? - odpowiedziała pytaniem. - Ale oni... - urwała. Ale wiedział dokładnie, kogo i co miała na myśli.

Znów cisza. Gdzieś w oddali nawoływał żałośnie jakiś ptak. Podmuch wiatru strącił z drzewa mały, zielonozłoty listek, który zawirował nad ich głowami i osiadł na włosach Naty, drżący jak motyl. Maxi wyciągnął rękę, powoli i ostrożnie, jakby dziewczyna mogła w każdej chwili spłoszyć się i ulecieć. Delikatnie zsunął liść na palec, przesuwając nieśmiało po miękkim, lśniącym puklu nad jej uchem. A kiedy chciał cofnąć dłoń, jeden z długich loków oplątał jego palec, jakby koniecznie chciał go zatrzymać. Zastygł w bezruchu.

Przez chwilę, nie dłuższą niż jedno uderzenie serca, patrzyli sobie w oczy. Promień słońca, padający przez zielony filtr liści, pod kątem oświetlał twarz Naty, nadając jej jakiś nowy, tajemniczy rys. Kiedy wiatr poruszał gałęziami, po policzkach dziewczyny tańczyły trójkątne cienie. Te wszystkie bariery... Chyba nigdy nie istniały. A nawet jeśli, w jednej chwili stopniały w tym nagłym ogniu, który powstał z pojedynczej iskierki, rzuconej na suchą trawę. A jeżeli nawet wciąż istniały, straciły wszelkie znaczenie. Bo wtedy liczyło się tylko to, że oczy Naty były pełne światła, a jej delikatne palce powalane czerwonym, słodko pachnącym sokiem. Że jej skóra okazała się gładka i jedwabista w dotyku. A usta smakowały truskawkami.
__________________________________________
No i tyle. Krótko, ale po pierwsze primo - nie chciało mi się już dodawać drugiego wątku, bo ten rozdział ma należeć do Naxi. A po drugie primo - w krótkim rozdziałku łatwiej wyłapać błędy, których, mam nadzieję, tym razem nie ma.

Btw. kolor biały nie będzie nigdy przypadkowy w odniesieniu do Naty oraz Leóna. Czemu? Ano, po łacinie "biała" to "alba". A po hiszpańsku "biały" to "blanco". Taka gra słów ;D

8 komentarzy:

  1. Jej ty to masz talent dziewczyno!!!!!
    Uwielbiam naxi, ale nie o to chodzi, tylko o to, że czytałam to opowiadanie z zapartym tchem. Chyba najlepsze z tych wszystkich blogów o Violettcie..
    I jeszcze takie pytano, napisze jeszcze jakiś rozdział o Maxim i Naty?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napiszę, spokojna głowa, bo Vilu jakoś mnie nudzi ostatnio :)

      Usuń
  2. Z seri: Ciekawostki od Tears <3
    KOCHAM CIĘ!
    Wiem, że to specjalnie dla mnie rozdział o Naxi, nie musisz mówić Rozumiem przesłanie, ma droga niewiasto!
    Jak dobrze, że jesteś, nanana, Jak dobrze że żyjesz, nanana - chyba była taka piosenka. Skojarzyła mi się, bo się cieszę, że jesteś chociaż tylko na weekend :(
    Nie ważne! Ja tu mam rozdział komentować, a nie się roztkliwiać nad innymi wątkami.
    A więc... Dzisiaj nie spodziewaj się głębokiego i z sensem komentarza, bo mi głowa nawala i jestem zawinięta w kabel od laptopa, a nie chce mi się go odwijać (nie pytaj) I nawet nie wiem, czemu to pisze... Zmienię temat, okay? Dobra, na prawdę zmieniam. KONIEC!
    Maxi staje się coraz fajnieszy <3 Nie dość, że uwielbiam go w serialu to jeszcze tutaj! Och,ach, cudoooo <3 Me encanta! Pięknie to wszystko piszesz, że aż brak słów (zdjęłam kabel z twarzy tak btw. właśnie :P) i mnie aż przejmują te wszystkie uczucia. Boże, jak oni się kochają. To takie piękne i ja też chcę! Listek który prowadzi do pocałunku - coś pięknego. Proszę cię, aby Maxi walczył o naszą Natalię i żeby było Naxi, bo ja ich kocham. No, ale to powinnaś wiedzieć. Dość dobrze. Podobał mi się opis urodzin ciotki Ines, muszę to przyznać. Trudno mi to robić, bo nie lubię przyznawać komuś, że jest w czymś dobry, no ale trudno. W cholerę! Podobał mi się cały rozdział! I to chyba na tyle...
    jak bardzo masz mnie dość za ten "Komentarz"? Mam nadzieję, że nie aż tak jakoś strasznie :)
    Buziaczek
    Carmen E.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. usunęło mi " skromnie spuszcza wzrok i wachluje się białą niczym śnieg rączką" :P Po tym, jak napisałam, że wiem, że to dla mnie

      Usuń
    2. Pewnie. Zapomniałam dodać dedykacji, ale umiesz czytać między wierszami :D

      Usuń
    3. Ach ten mój geniusz :D Tak btw. czytam to po raz czwarty i dalej się zachwycam! <3

      Usuń
  3. Cudownie piszesz!Masz ogromny talent.Twój blog to chyba najlepszy blog o Violettcie.Cudownie piszesz :)

    OdpowiedzUsuń