Rozejrzał się za klapkami i dość szybko zlokalizował prawy, spoczywający pod łapą Dylana, który właśnie uniósł czujnie łeb znad kołdry i łypnął brązowym, nieco zaspanym okiem. Wobec tego poszukiwanie lewego nie miało najmniejszego sensu.
Ziewając poczłapał boso do kuchni, gdzie zabrał się automatycznie do robienia kawy. Godzina była nieprzyzwoicie wczesna, więc mała dawka kofeiny byłaby bardzo wskazana. Włączył przy okazji radio, nastawione jak zwykle na jedną z nielicznych sensownych, niekomercyjnych stacji, a słysząc charakterystyczną solówkę perkusji, pogłośnił. Nie ma to jak Nirvana na dobry początek dnia.
- With the lights out it`s less dangerous. Here we are now. Entertain us. - Wyłączył ekspres ciśnieniowy, zauważając kątem oka jak jego piękna matka staje w drzwiach jak wykrzyknik. Choć może określenie "piękna" nie pasowało do niej o tej porze, kiedy jeszcze nie zdążyła za pomocą pokaźnej kolekcji kosmetyków zrobić z siebie tej onieśmielającej, ponętnej istoty. Póki co, w jaskrawym szlafroku narzuconym niedbale na koszulę nocną, z włosami wciąż nawiniętymi na wałki i nieco nieobecnym spojrzeniem, wyglądała na te swoje czterdzieści lat. Zwłaszcza, kiedy z pochmurną miną spoglądała na syna tak, jak w tym momencie.
- Musisz koniecznie chodzić po domu w samych bokserkach? - spytała, masując sobie skronie, jakby chciała wygładzić te nieliczne zmarszczki, które jak promienie słońca okalały jej oczy.
- A kto mi zabroni? - mruknął Diego, jak za każdym razem, gdy zadawała podobnie bezsensowne pytanie. Przyjęła odpowiedź bez słowa i patrzyła tylko, jak chłopak wsypuje piątą łyżeczkę cukru do filiżanki z kawą. Pokiwała głową, przysłaniając dłonią usta, by stłumić ziewanie.
- Jak dostaniesz cukrzycy, do mnie nie przychodź - oznajmiła, przysuwając sobie taboret. - Nie będę ci robić zastrzyków insulinowych, nawet o tym nie myśl.
- Sam sobie będę robił. - Bo co jak co, ale zastrzyki akurat umiem robić, dopowiedział w myślach. - Zresztą ojciec nie słodził, a...
- Dobrze wiesz, jak skończył ojciec - przerwała mu szybko. Na jej twarzy odmalował się wyraźny żal, a on dobrze wiedział, że dokładnie taka będzie reakcja na jego słowa. Znał niepisany kodeks, panujący w tym domu, oraz listę zakazanych tematów, więc mógł od czasu do czasu rzucić którymś z nich, wiedząc, że to wytrąci matce oręż z ręki. Mimo to teraz trochę pożałował, że potrącił akurat tą, najbardziej wrażliwą strunę. Nie cieszyło go cierpienie w jej szarych oczach, no przecież nie był jakimś zwyrodnialcem. Tymczasem ona najwyraźniej przełykała łzy. - Diego, prosiłam cię tyle razy...
- Wiem. - Wyszedł z kuchni, nie chcąc słuchać kolejnej litanii, która zapewne wzbudziłaby w nim poczucie winy, jakby miał mało własnych problemów. Spojrzał po drodze na zegarek i stwierdził, że teoretycznie mógłby już teraz pójść do studia, zwłaszcza zresztą, że chciał złapać Violettę przed pierwszą lekcją i z nią pogadać.
Ale przecież pies się sam nie wyprowadzi.
- Do nogi, Dylan. - Gwizdnął przez zęby, wkładając przez głowę brązową bluzę. Nie musiał dwa razy powtarzać, już po chwili poczuł, jak wilgotny nos trąca jego dłoń. Przypiął smycz do skórzanej, nabijanej ćwiekami obroży, drugą ręką drapiąc psa za uszami.
Dylan był potężnie zbudowanym kundlem, w którego drzewie genealogicznym pewnie był jakiś mastif angielski czy inny kolos. Silna postura, szeroki grzbiet, obwisły pysk o nieco ponurym wyrazie i około metra wzrostu nadawały mu groźny wygląd, choć w gruncie rzeczy trudno byłoby o łagodniejszego psa. Trafił do Diega w okresie jego krótkotrwałej fascynacji Bobem Dylanem, a że w dodatku miał czarną, kręconą sierść, imię wydawało się oczywiste.
Tak jak się spodziewał, na dworze było słonecznie, choć wciąż przyjemnie rześko. Trawa lśniła od rosy, a miasto, w tej chwili jeszcze dość głęboko uśpione, miało wkrótce zacząć budzić się do życia. Jakby czyjaś ręka powoli podkręcała regulator miejskiego dźwięku, stopniowo wydobywając z ciszy kolejne tony, by około południa osiągnąć apogeum hałasu i rozgardiaszu.
Dotarł do pobliskiego parku i spuścił psa ze smyczy, pozwalając mu trochę pobiegać, co też on z entuzjazmem uczynił. Diego zaś opadł na ławkę, krzywiąc się lekko, bo była mokra, i wyciągnął papierosa.
Zaciągając się dymem wpatrywał się tępo w niebo. Jego plan szedł ostatnio niezupełnie tak, jak powinien. Jeszcze nie spotkał podobnej dziewczyny. Może trochę naiwnie liczył, że zapała do niego entuzjazmem, kiedy razem będą ćwiczyli przed przedstawieniem. Ale nie. Na każdej próbie ostentacyjnie okazywała mu swoją niechęć, na czym zresztą bardzo cierpiała jej gra. Nawet kiedy zupełnie bezinteresownie chciał jej pomóc, prychała tylko drwiąco i nadal odgrywała swoją rolę, sztywno i wyniośle.
- Oni cię nie usłyszą - tłumaczył, nie zwracając uwagi na jej minę. - Mów to na przeponie.
- Zabieraj tę łapę - warczała tylko, wiec posłusznie cofał rękę, którą nieopatrznie dotknął jej brzucha. Czuł, że jest bezsilny wobec tej kruchej, zdawałoby się, istoty. Mógłby ją podnieść jedną ręką, ale pomimo starań nie był w stanie złamać jej żelaznego oporu.
Należało więc spróbować z innej strony. Strzepnął popiół na ziemię, zastanawiając się nad tym usilnie. Jak dotknąć instrumentu, jak go złapać, by wydobyć czysty dźwięk? Może nieco delikatniej? Subtelniej? Bo liczenie na to, że dostroi się sam, było naiwnością, jeśli jeszcze nie głupotą.
I'm worse at what I do best...
A jeszcze dochodziło to zlecenie. Banalnie proste, jak mu się początkowo zdawało, stanowiło obecnie nie lada problem. Bliski rozpaczy zaczynał już nawet brać pod uwagę rezygnację. Wolał nie myśleć, co będzie dalej, ale czy zostało mu inne wyjście? Chociaż z drugiej strony - miałby się poddać? On? Nie, to niemożliwe. Z nagłym napływem determinacji wstał, rzucając niedopałek na ziemię i przydeptując go czubkiem glana. Doprowadzi to do końca, choćby miał to przypłacić najwyższą ceną. Zagwizdał na Dylana, a potem jakby odruchowo wsunął dłoń pod bluzę i obrócił w palcach mały krzyżyk, zawieszony na cienkim łańcuszku. Właściwie to po co ci to wszystko? zapytał cichy głosik, do tej pory uśpiony gdzieś w głębi jego głowy. Odgonił tę myśl jak natrętną muchę. Skoro zaczął, musi i skończyć. Takie są zasady gry.
Hello? Hello? Hello? How low.
***
Nie zamyka się w klatce młodego ptaka, dla którego uwięzienie jest niemal na równi ze śmiercią. Ptaka, dla którego żyć - znaczy śpiewać, latać, gubić w tańcu kolorowe pióra, być wolnym. Zaś nie móc tego robić - to przestać istnieć.
Tak mniej więcej czuła się Angie po ponad tygodniu siedzenia w klatce czterech ścian. Pokój, który przeznaczono jej od początku, był bardzo miły i pogodny, z wielkimi, wykuszowymi oknami i tapetą w drobne różyczki. Jednak po bezsensownych godzinach, które spędziła, wpatrując się w jasny sufit, miała ochotę wyć, a chyba jedynym, co ją przed tym powstrzymywało, był ból gardła. Pociechą były co prawda książki - bogatą biblioteczkę Germana przeznaczono w całości do jej dyspozycji. No i miała swoje płyty, z wszystkimi przebojami Marii, których słuchała na okrągło, z wzruszeniem przypominając sobie kolejne piosenki, których każdą nutę ukochała tak mocno.
Ktoś cicho zapukał w drzwi, więc pospiesznie wyprostowała się na łóżku, przygładzając odruchowo włosy. Lustro obok drzwi mówiło, że na wiele nie zdały się te starania - wyglądała równie mizernie i blado, jak przez cały czas choroby. W drzwiach pojawiła się znajoma sylwetka, a ona niemal podskoczyła z radości.
- Pablo! - Z ust kobiety wydobył się dźwięk za nic nie przypominający jej pięknego głosu, co nie umknęło uwadze przyjaciela.
- Ale masz chrypę. - Poszedł bliżej i usiadł na krzesełku, przydźwiganym tu kiedyś przez uczynną Olgę. - Brzmisz prawie jak Janis Joplin. - Uśmiechał się, ale jego oczy pozostawały smutne. I pełne troski. - Chyba nie muszę pytać, jak się czujesz. Widzę, że źle.
- Nie jest najgorzej - zaprzeczyła, kaszląc. - Przynajmniej nie mam już gorączki.
- Mam coś dla ciebie. - Wyjął z kieszeni odtwarzacz i podał jej go. Założyła słuchawki i przez chwilę słuchała w skupieniu, a na jej twarzy pojawiały się kolejno zaskoczenie, radość i jakby wzruszenie. Tak, jak przewidywał.
- Piękne - wychrypiała po kilku minutach, ukradkiem ocierając łzę, która zalśniła jak gwiazda na jej bladym policzku. - Nagrali to specjalnie dla mnie?
- To dobre dzieciaki.
- Wiem. Widzisz to? - Machnęła ręką w stronę szafki nocnej, gdzie między stertą wszelkich lekarstw, chusteczek i termometrów, stał chwiejnie wazonik z wiązanką miniaturowych słoneczników. - Były tu u mnie dwie delegacje - w zeszłym tygodniu przyszły dziewczęta z mnóstwem ploteczek, a wczoraj chłopcy z kwiatami. Jak ja ich wszystkich kocham. - Uśmiechnęła się, opadając na poduszki, a Pablo pomyślał, że nigdy nie wyglądała piękniej, niż w tym momencie. Pomimo tego kataru i całej reszty.
- Właśnie chciałem o czymś z tobą porozmawiać. - Przez chwilę zastanawiał się, jak najlepiej ująć to, co miał do przekazania. - Wiesz, że Viola dostała tą główną rolę, prawda? No i wynikł mały problem. Nie podejrzewałbym ją o taką zaciętość - ciągnął, z poważnym spojrzeniem utkwionym w twarzy Angie - gdybym nie widział na własne oczy. Ona nienawidzi swojego partnera - nie mam pojęcia czemu, ale przez to nie da rady odegrać tej roli. Może ty byłabyś w stanie jakoś na nią wpłynąć? No nie wiem, pogadać, wytłumaczyć, dlaczego ważne jest jej zaangażowanie...
- Ależ ja już z nią rozmawiałam - przerwała mu w tym momencie. - O tym wszystkim opowiedziała mi Francesca, a ja kilka razy próbowałam z Violą przedyskutować to, wyperswadować jej tą niechęć... Nie słucha mnie, zawsze zmienia temat.
- No tak. Więc... Chyba trzeba będzie wziąć pod uwagę zmianę albo...
- Nie, czekaj! - Złapała go za rękę, kiedy chciał wstać. - Pomyślałam o tym. I wczoraj, kiedy przyszli do mnie nasi uczniowie, zatrzymałam Leóna i poprosiłam go o to. Jeśli już ktoś ma przekonać Violettę, to tylko on.
- Myślisz?
- Wiem to na pewno. - Pokiwała głową a potem kichnęła. - Mógłbyś mi podać chusteczki? - Spełnił jej prośbę, a biorąc ze stolika pudełko, strącił jakąś kartkę, wciśniętą między kubki po herbacie. Przykucnął i podniósł ją. Wyrwana z jakiegoś zeszytu, cała był pokryta niedbałym, okrągłym pismem, niosącym w sobie jakiś marzycielski rys - pismem Angie. Słowo, a właściwie trzy słowa, układające się w całość, powtarzające się z kilkanaście razy. "Pani Angeles Castillo"
- Jednak muszę iść. - Wstał i przez moment sprawiał wrażenie, jakby chciał ją przytulić. Ale uścisnął tylko jej dłoń, z mimowolną czułością gładząc delikatne palce, na których połyskiwały pierścionki. I wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Drzwi do wolności.
Dlaczego tak go to zabolało? Przecież wiedział, że prędzej czy później ona zda sobie sprawę z tego, co naprawdę czuje. A mimo to ten tytuł, dziwnie obcy, choć tak realny, skreślony naprędce jej ręką, był kolejnym ostrzem, przeszywającym jego serce. Ile razy można je złamać? Dotąd wydawało mu się, że raz i nie więcej. A tu się okazuje, że owszem, można. Wzdłuż prawie zaleczonych, starych pęknięć.
***
Który głupiec powiedział, że prawda cię wyzwoli? Też coś. Skoro przyznanie się do prawdy przed samą sobą niosło takie skutki, to jak miałaby ją wyznać jemu?
Bo też i odkąd uświadomiła sobie fakt, że jest beznadziejnie i bez reszty zakochana w tym, który traktował ją jak kumpla i nic, u licha, więcej, odtąd rozpoczęły się problemy, na które, niestety, nikt jej nie przygotował. Ba, nawet nie miała pojęcia o istnieniu tych dreszczy czy innych chorych reakcji własnego - dotąd funkcjonującego jak należy - organizmu. Kiedyś - przed paroma zaledwie dniami! - jego dotyk czy przypadkowe spojrzenie budziły w niej mniej więcej takie emocje, jak pojawienie się w drzwiach listonosza. Tymczasem teraz - teraz wszystko uległo zmianom, zbyt gwałtownym, by nie pozostawiły zmiany na jej psychice.
I krew jakoś inaczej krążyła w jej żyłach, skoro wzburzała się jak górski strumień i napływała natychmiast do policzków, gdy tylko wzrok Leóna zatrzymał się na jej twarzy dłużej niż przez ułamek sekundy. Mimo, że z całych sił starała się maskować uczucia, jakoś nie zawsze była w stanie powstrzymać drżenie rąk czy przyspieszony puls w jego obecności.
Bez sensu to wszystko. Nikt nie mówił, że tak będzie, ojciec w żartach przywoływał czasami mglisty obraz jakiegoś nadętego bufona, który miałby obdarowywać ją naręczami kwiatów, śpiewać pod jej balkonem (nie miała takowego, ale cóż to za problem...) i na każdym kroku darzyć ją swą miłością - czyli czym właściwie? Nie rozumiała tego i nie chciała zrozumieć, po co ta cała miłość komu do szczęścia, na co, dlaczego i w jakim celu? Skoro zaś, jak się okazuje, miała się wiązać z cierpieniem (iluż to romantyków zginęło z własnej ręki, nikt nie zliczy, a wszystko przez NIĄ), to czemuż mieliby jej pragnąć?
Tymczasem jej nikt nie spytał o zdanie. I musiała teraz przez cały czas mieć się na baczności, by przypadkiem przez nieuwagę nie ujawnić czegoś, a później żałować.
Tego dnia dobrze wiedziała (kolejny zadziwiający fakt - znała każde jego uczucie, wyczuwała je intuicyjnie) jak bardzo jest wściekły. Nie wiedziała natomiast, co go tak zdenerwowało, a że nie miała zamiaru wyjść przed nim na ciekawską, nie pytała. Po odrobieniu swoich obowiązków, z miłym uczuciem wolności usiadła na barierce i obserwowała śmigające motory, mimowolnie szukając wśród nich wzrokiem tego jednego. Nadjechał wreszcie i on. Wyczulone ucho Lary wyłapało natychmiast w tej najpiękniejszej muzyce świata, jaką był warkot silnika, fałszywy ton. Nie brzmiał tak, jak powinien, co León powinien natychmiast zauważyć, ale widocznie coś odwracało jego myśli od tak prozaicznych rzeczy. Po kolejnym okrążeniu, przy wtórze rozpaczliwego wycia mechanicznej bestii, nie wytrzymała i pomachała do niego zamaszyście, dając mu znak, by przystanął.
- O co chodzi? - zawołał, przekrzykując ryk maszyny. Pokręciła głową, pokazując gestem, by wyłączył silnik.
- Masz źle ustawiony zapłon - oznajmiła, kiedy spełnił prośbę i zbliżył się na odległość, z której nie musiała krzyczeć. - I coś z tłumikiem, nie możesz tak jeździć, bo go wykończysz.
- Masz rację, zaraz coś z tym zrobię. - Już prowadził pojazd w stronę warsztatu, kiedy Lara go zatrzymała, ciągnąc za rękaw.
- Nie naprawiaj go teraz - powiedziała, poprawiając nerwowo przekrzywioną czapkę. - Możesz tylko pogorszyć sprawę. Jesteś wkurzony, to przecież widać. Wiesz, może i twoje problemy sercowe to nie moja sprawa... - Ugryzła się w język, żeby nie dodać czegoś jeszcze, czego powiedzieć mu nie mogła. - Ale że wyżywasz się na tej biednej maszynie, to już moja. Daj sobie spokój na dziś.
- Nie jestem wkurzony - zaprotestował bez przekonania. Uniosła tylko brwi, a jej mina powiedziała mu, że i tak wie swoje. - Mówisz o nich jak o dzieciach. - Uśmiechnął się, a ona zdała sobie sprawę, że rzeczywiście w jej głosie musi brzmieć swojego rodzaju czułość, kiedy rozmawia o tych swoich motorach. Spodziewała się, że w oczach Leóna będzie kpina, ale nie. Tylko ciepło i jakaś serdeczna nutka. Spuściła szybko wzrok, zaklinając się w myślach, by nie spłonąć rumieńcem.
- Chodźmy na spacer - zaproponowała, nim zdążyła sobie zdać sprawę z tego, co mówi. A on, ku jej niewypowiedzianej radości, kiwnął głową. Musiała wytężyć całe pokłady silnej woli, by nie rzucić mu się na szyję.
- Pewnie cię to nie obchodzi. - León kopnął jakiś kamyk, wsuwając ręce do kieszeni. - Nie chcę ci zawracać głowy swoimi problemami.
- Nie gadaj głupot. Zawsze cię chętnie wysłucham. Najwyżej nie zrozumiem. Ale wysłucham. - W jej słowach zabrzmiała dziwna miękkość. Nie odpowiedział. W milczeniu dotarli do pewnego niewielkiego placu zabaw, o tej porze zupełnie opustoszałego. Parę huśtawek, jakaś piaskownica, ogrodzona czymś w rodzaju płotka z czterech desek, ławeczki, a wszystko w niedużym parku nad jeziorem. Lara zatrzymała się na moment i przyklękła, by zawiązać sznurowadło. Wyprostowała się po chwili.
León zdążył już odejść kawałek dalej, gdzie przystanął i zapatrzył się na wodę. Jego wysoka, zgrabna sylwetka odcinała się wyraźnie na tle jasnego nieba, a zabłąkany promień słońca pozłocił hojnie jego włosy. Ją zaś ogarnęło nieodparte i naprawdę trudne do powstrzymania pragnienie, by podejść na palcach i objąć go w pasie - mocno - i oprzeć policzek o jego plecy. I stać, i wdychać jego zapach, i ...
Aż zacisnęła kurczowo ręce, splatając je z tyłu, za plecami. Wolno zbliżyła się, by stanąć obok i również zatopić wzrok w granatowej tafli, na której wiatr układał drobne fałdki, mieniące się zielenią i srebrem.
- Zazwyczaj kiedy musimy podjąć trudną decyzję... - odezwał się lekko stłumionym głosem - problem sprawia wybranie między sercem a rozumem. Szkoda, że w moim wypadku to nie jest takie proste.
- Może stałoby się prostsze, gdybyś się tym podzielił? - Usiadła na huśtawce i zwieszając głowę rysowała jakieś trudne do określenia kształty na piasku. Cicho zadzwoniły łańcuchy, kiedy zajął sąsiednią huśtawkę. Odepchnął się mocno.
- Może.
- To brzmi być może prościej, niż jest w rzeczywistości - dodał, kiedy skończył. - Z jednej strony powinienem zrobić to, o co poprosiła mnie Angie - namówić Violę do wiarygodnego odegrania tej roli, bo inaczej przedstawienie będzie klapą. Ale z drugiej... Boję się, po prostu się boję. Ona już dawno wpadła w oko kolesiowi. A on jest niebezpieczny. Usłyszałem coś... Co mnie niepokoi. Ale nie mogę tego wydać, bo nie uwierzą mi. Oskarżą mnie o zwykłą zazdrość.
Pewnie nie bez racji, pomyślała.
- Czy ona nie umie sama o siebie zadbać? - spytała, czubkiem trampka zamazując plątaninę linii.
- No i o to chodzi - mruknął. - Ufam jej... Ale się boję, że ja stracę.
Co za ironia, że akurat mnie to mówisz.
- Piłeczka - zauważyła mimochodem, jakby chcąc oderwać go od tych posępnych myśli. No i miała dość rozmowy o Niej.
Istotnie, porzucona dziecięcą ręką, zapomniana, leżała sobie na trawie, czerwona i kauczukowa. Na matowym tle zieleni szokowała jasnym szkarłatem jak kropla krwi. Lara wzięła ją do ręki i podrzuciła lekko.
- Miałam taką, identyczną. - Uśmiechnęła się lekko na wspomnienie dzieciństwa. - Jak byłam mała.
- Wciąż jesteś - zakpił on, za co dostał porządnego szturchańca.
- Miałam może z pięć lat. I uwielbiałam się bawić tą piłeczką, odbijałam ją mocno, aż podskakiwała ponad moją głowę. Oczywiście, to żaden wyczyn - dodała ironicznie. - Tak czy owak, lubiłam ją.
- Nie mów, że brałaś ją do łóżka, kiedy szłaś spać, że stroiłaś ją w kolorowe sukienki dla lalek? - Ucieszyło ją, że zaczyna żartować. Nie lubiła go smutnego.
- Aż tak ze mną źle nie było. Pamiętam za to, jaką aferę zrobiłam któregoś dnia, ojciec do dziś się ze mnie nabija.
- Hmm?
- Bawiłam się w domu i jakoś tak wyszło, że wpadła mi do wazonu, jakiegoś tam zabytkowego-nie zabytkowego, z wąską szyjką. No więc oczywiście chciałam ją wyjąć, ręka gładko przeszła, ale potem...
-... nie mogłaś jej wyjąć - domyślił się. Pokiwała głową.
- Jaki to musiał być widok, kiedy z rykiem wpadłam do warsztatu, wymachując ręką, na której tkwił ten wazon... - prychnęła. - Mechanicy musieli mieć oczy jak talerzyki. A ja pognałam z płaczem do taty. Odkąd pamiętam, on zawsze rozwiązywał każdy mój problem. I tak było tym razem. Po prostu powiedział mi, żebym puściła piłeczkę, którą kurczowo ściskałam. No i kiedy dość niechętnie to zrobiłam, pustą dłoń bez problemów wyjęłam, wybuchając śmiechem z ulgi. A on zwyczajnie odwrócił naczynie do góry dnem, a piłka wylądowała na jego dłoni. Uśmiechnął się i powiedział do mnie: "Widzisz? Czasem żeby coś odzyskać, musisz najpierw to wypuścić."
Tak, mój tata to mądry facet.
León przez dłuższą chwilę siedział bez ruchu. Wreszcie zerwał się na równe nogi, z błyskiem nadziei w oczach.
- Jesteś genialna. Już wiem, co powinienem zrobić. - Uściskał ją spontanicznie a potem zaproponował, że odprowadzi ją do domu. Zgodziła się - a co innego miała zrobić? - choć wciąż nurtowało ją pytanie - co takiego właściwie powiedziała? O co mu chodziło?
______________________________________________________________
Czekaliście długo, a tu dostajecie takie coś. No przykro mi, ale wena gdzieś się zapodziała. Możecie za to podziwiać nowiutki, jeszcze ciepły szablon, dzieło Craliven z
zaczarowana-grafika.blogspot.com
Serdecznie polecam! Robią tam prawdziwe arcydzieła.
Nowy rozdział zapewne dopiero w październiku. Mam teraz naukę, różne wycieczki, rodzinne przyjęcia, nawał lektur do przeczytania... Tak, że lepiej uzbrójcie się w cierpliwość ;)
Aha, no i macie tu piosenkę, która zainspirowała mnie do fragmentu o Diego. Nawiasem mówiąc, to jedna z moich ulubionych.
Świetne, cudowne, boskie! <3
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz. <3
Czekam na następny. <3
Cudowny. Nic więcej nie przychodzi mi na myśl. Pani Angeles Castillo. Niemal czuję to ukłucie w sercu biednego Pablito. Mimo iż jestem za Germangie.
OdpowiedzUsuńPiszesz cudownie! Po prostu - ubóstwiam. Przeżywam wszystko z bohaterami :/ Czekam na kolejne <3
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział. Nie wiem, jak ty to robisz, że wychodzą ci takie długie.
OdpowiedzUsuńW tym miejscu, pewnie zaczęłabym pisać, że piszesz fenomenalnie, ale ty sama, pewnie doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. To dobrze, bo tak jest! :D
Zapraszam do siebie, na ostatni rozdział, pierwszej części. :
violetta-and-her-world.blogspot.com
Świetnie piszesz i jak koleżanka wyżej zastanawiam się, jak wy to robicie, że wam wychodzi tak długo. Czekam na kolejne rozdziały i zapraszam do siebie:
OdpowiedzUsuńhttp://potrzebuje-tylko-ciebie.blogspot.com/
Wow. Piszesz jak zawodowa pisarka :D Genialne. Oczywiście fragment z Angie najlepszy (biedny Pablo - uwielbiam Germangie, ale Pablo jest za fajny, żeby miał złamane serce), ale świetni byli też Diego i Lara. Kurczę, w sumie wszystko było super :D
OdpowiedzUsuńZ całym szacunkiem jestem mega wku*****!!!! Napisałam ci zajebiście długi komentarz z uwielbieniem dla rozdziału (Ach to Smells like teen spirit!) i pisałam specjalnie w notatniku, gdyby mi neta odcięło, a tu mi się komp zawiesił i wyłączył... No szlag mnie trafi, na miejscu kurde!
OdpowiedzUsuńWybacz mi proszę ten wybuch :(
Już piszę drugi raz, ale krócej, bo za bardzo jestem wkurzona...
Więc tak, cała częśc o Diego była zajebista i uwielbiam to, że przelatuje przez tę część cały czas piosenka Nirvany. Ale o tym już chyba wspominałam, nie? :)
Bardzo było mi szkoda Pablo, że aż zarzuciłam dowcipem, iż nie rozumiem, dlaczego dziewczyny wypisują swoje imię z nazwiskiem faceta który im się podoba, bo przecież ja - Sara Pasquarelli - w życiu bym tak nie zrobiła. Ale za pierwszym razem brzmiało to lepiej :)
Co do części Leóna i Lary to po raz drugi brak mi słów i nie wiem co powiedzieć. To było CUDOWNE!
Jak cały zresztą rozdział!
Przecież wiesz, że kocham to jak piszesz, uwielbiam to czytać i chyba nigdy nie przestanę!
Dowodem na to jest chociażby to iż piszę jednak ten komentarz!
Chciałabym jeszcze powiedzieć że jesteś genialna i to ja mogę się przy tobie czuć taka mała, na pewno ni ety przy mnie.
Pozostaję z szacunkiem,
Carmen E.
Dlaczego ja zawsze muszę być spóźniona? Wszyscy już przeczytali i jak zwykle jestem ostatnia.
OdpowiedzUsuńFragment z Diego wyszedł świetnie. Taką prozaiczną scenką przybliżyłaś nam jego postać. Piosenka, zgrabnie wpleciona między wersami, stwarza niesamowity klimat.
Zawsze okropnie żal mi Pablo, na którego zbierają się wszystkie nieszczęścia świata. Lubię go za to, że pomimo wszystkiego nie zmienia się i nie załamuje. Cały czas jest tym samym wspaniałym człowiek z pozytywnym podejściem do życia i wiarą w ludzi. Tak doskonale ubrałaś jego uczucia w słowa, że nawet mnie zabolało to, co Angie napisała na kartce.
Sytuacja Lary przypomina mi piosenkę Demi Lovato "Heart Attack", którą ostatnio można często usłyszeć w radiu. Cóż, chyba każda chłopczyca przeżywa takie zauroczenie, podczas którego jej świat się załamuje, a ona nie wie co ma z tym zrobić. Miejmy nadzieję, że dla Lary wszystko skończy się szczęśliwie i nie pozostawi na jej sercu głębokiej blizny.
Pozdrawiam i czekam na następny rozdział,
Luu_4
Rozdział jest tak niesamowity, że przeczytałam go trzy razy pod rząd. Oczywiście wynikało to też z faktu, że nie do końca byłam w stanie zrozumieć niektóre momenty, pewne niedopowiedzenia, ale przecież ja to tak uwielbiam w Twojej historii. Wiesz, postać Diego to u Ciebie taka wielka niewiadoma. To pączek z lukrem, którego bardzo chętnie bym zjadła, ale nie mogę, bo zamknęłaś go w klatce, zatrzasnęłaś kłódkę i zabrałaś kluczyk. Nie wiadomo, z której strony zabrać się do tej klatki, żeby ją rozbroić. Kolejna sprawa - Lara. Serialowa postać jest mi raczej obojętna. Jest, bo jest. Ale tu? Ta historia z piłeczką - ha! - coś świetnego. Jakieś przesłanie, jakaś myśl, coś konkretnego w czymś tak niekonkretnym, pozbawionym większego sensu, znaczenia. Jej myśli, jej zachowanie. To co w środku, to co na zewnątrz. Realistyczne, prawdziwe, to takie prawdziwe. Tu mnie nawet urzekł pies, ba!, nawet ten pies ma własną historię. Nie wiem, nie wiem jak Ty to robisz, że nawet jak coś sensu nie ma, to po chwili zastanowienia da się jednak ten sens odnaleźć. Ale to jest cudowne i mój podziw nie ustaje, zaskakujesz mnie z każdym nowym rozdziałem na nowo, bardziej. Ale - co lepsze - Ty mało wyjaśniasz. To, co musisz - owszem - i wystarczy. Uwielbiam Cię. Przypomnę.
OdpowiedzUsuńNienawidzę nie mieć dostępu do internetu, ale to powód mojego zaniedbania w ostatnim czasie. Wybacz. Już jestem na bieżąco, także kolejny rozdział pochłonę z rozkoszą i oby pojawił się jak najszybciej!