Każdy chciałby cofnąć czas. Każdy. Wiadomo, że było tyle zmarnowanych szans, niewykorzystanych okazji, zmarnotrawionych chwil... Gdyby tak można było wrócić, tak po prostu przewrócić kartkę z powrotem i złapać uciekające godziny, i trzymać, i wycisnąć z nich tyle, ile tylko mogą dać... Niejedna dusza zyskałaby zbawienie, niejedna miłość odnalazłaby właściwą drogę.
Zaś ci, dla których życie przeznaczyło złote owoce szczęścia, przyjaźni, miłości, ci szczęśliwcy na pewno z wielką radością wróciliby do błogich chwil, przy przeżyć je jeszcze raz, smakować jak najsłodszą słodycz, wdychać i czuć, gładzić pieszczotliwie i przesypywać między palcami jak okruchy piasku.
Jak zmienić swoje życie? Choćby było najbardziej w świecie szare i beznadziejne, choćby upływało w nieskończonej monotonii, to zmiany - nawet, jeśli mogą być tylko na lepsze! - są trudne. I bolesne. A co, jeśli konieczne?...
Usiadła przy biurku i zapaliła małą lampkę, której żarówka rozjarzyła się pod czerwonym kloszem zatkniętym na długiej, srebrnej nóżce z giętego metalu. Ciepłe światło padło na stary albumik, oprawiony w popękaną skórę w kolorze czerwonego wina. Takie miała nieszkodliwe hobby - jeśli tak można to nazwać - wklejała doń różne pamiąteczki, które później z czułością przeglądała. Dostała go już ładnych parę lat temu, a przecież dopiero w ciągu ostatnich kilku miesięcy zapełnił się niemal w całości.
Głównie zdjęcia, choć nie tylko. Nietrudno się domyślić, kogo przedstawiające.
Bilet z tego koncertu. Karteczka, którą podał jej na lekcji śpiewu, głosząca "Idziemy po lekcjach do kina? :)". Patyczek po lodzie (na które, jak już wiadomo, złej pogody nie ma). Zdrapka z mini-loterii, oczywiście pusta. Tekst piosenki, napisany przez Maxiego na odwrocie rachunku. Wygładziła delikatnie zagięte rogi karteczki, wiodąc palcem po zamazanych, ołówkowych bazgrołach.
Zawsze będziesz.
Nawet kiedy legnie w gruzach mój świat,
Pozostanie mi wspomnienie
Twojego uśmiechu.
Z nicości wyłania się Twoja twarz
Twój głos, zagubiony w spokojnym wieczorze
Gdzie ciszę przerywa tylko
Bicie naszych serc.
Słowa, w zasadzie bardzo proste, jakoś ją dziwnie urzekły. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że wypływały z serca. Czy tak wygląda to, o czym zawsze marzyła? Czy to nie jest trochę zbyt piękne, by mogło być prawdziwe? Tak wiele się zmieniło, odkąd pozwoliła sobie podejmować decyzje zgodne z tym, co czuła. Były słuszne. Musiały być, skoro ich skutkiem była pełnia szczęścia.
Przewróciła kartkę i w wolnym rogu, obok rysunku przedstawiającego karykaturę Gregoria (owoc kolejnej nudnej lekcji), przyczepiła taśmą pomiętą serwetkę z lodziarni. Przypomniała sobie tamten wypad i stało się to, co było nieuniknione - wróciło do niej wspomnienie jego słów. Prawdy, która niestety była gorzka i trudna do przełknięcia. Ale była prawdą.
Zdawała sobie doskonale sprawę ze swojego cokolwiek dziwnego położenia. Wiedziała już - jak mogła nie zauważyć tego dużo wcześniej? - że ta "przyjaźń", która nawet nie zasługiwała na to miano, wyniszcza ją od środka. Jad, sączący się cicho i bardzo powoli, wypalił już tyle ideałów, tyle pragnień, które kiedyś wydawały się całkiem naturalne. Te nieliczne, których trucizna nie zdołała jeszcze sięgnąć, teraz musiały być szczególnie chronione, pielęgnowane. I nawet nieźle to się jej udawało, z pomocą Maxiego, który potrafił rozdmuchać wątły płomyczek ambicji, nie zdeptany do końca obcasem Ludmiły. Ale jedynym antidotum, które wyleczyłoby ją całkowicie i na dobre, było przecięcie tych więzów, zdjęcie kajdan, w które zakuła się na własne życzenie. Klucz do nich miała Ludmiła, wystarczyłoby jej go odebrać.
Skończyć to wreszcie...Zmienić życie... Ile już razy próbowała? Czy kolejna próba będzie się różniła czymś od poprzednich?
Musi. Musi się udać. Tylko jak się przemóc? Od czego zacząć?
There's nothing you can do that can't be done,
Nothing you can sing that can't be sung,
Nothing you can say...*
Drgnęła, słysząc przebój Beatlesów, dobywający się z jej torby. Wyłowiła swój telefon i spojrzała na wyświetlacz. Palce jej zadrżały, kiedy wciskała zieloną słuchawkę.
- Hej. - Ciepły głos Maxiego jak zwykle wymalował na jej twarzy rumieniec. - Mam propozycję. Nie jest to propozycja nie do odrzucenia. Ale jej nie odrzucaj.
Wszystko, czego potrzebujesz, to miłość. Schowała komórkę, ostatni raz pogładziła albumik i wsunęła go do szuflady, między kolorowe pocztówki od jej kuzynów z Hiszpanii. Ledwie zdążyła ją zasunąć, kiedy melodia ustawiona jako dzwonek zabrzmiała na nowo.
<Łączenie: Ludmiła>
Wahała się tylko kilka sekund.
<Rozłącz>
Czy można to w ogóle uznać za pierwszy krok?
***
- Znowu to samo - sarkała Camila, z irytacją powtarzając kolejny raz ten sam układ, który potrafiłaby już chyba zatańczyć przez sen (co wcale nie byłoby takie dziwne, zdarzało jej się lunatykować).
Fran wzruszyła ramionami. - Przynajmniej nie będzie ci grozić pomyłka na przedstawieniu - zauważyła trzeźwo, jak zwykle.
- Nie mów mi o tym. - Raz, dwa, obrót... Spojrzała w lustro, poprawiając cienki rzemyk, na którym zawiesiła nowy amulet, z gęstą siateczką z niebieskiej nici i piórami w takim samym kolorze. - Ktoś nie docenił mojego talentu.
- Kto nosi łapacz snów na szyi? - spytał Maxi, który właśnie skończył się rozciągać. Najwyraźniej ta kwestia nie dawała mu spokoju, bo od dłuższej chwili wpatrywał się w ozdobę przyjaciółki.
- Ja noszę - wyjaśniła mu krótko, potrząsając rozpuszczonymi włosami i związując je w koński ogon.
- Wiem, że jesteś nietypowa i w ogóle... - Był świadom faktu, że igra z ogniem, mimo to brnął dalej. - Ale nie przeszkadza ci, jak ludzie na ulicy się oglądają?
- Cicho, dzisiaj mam zamiar być oazą spokoju. - Dalej ćwiczyła jak w transie. Raz, dwa, trzy, krok w lewo...
- Słyszałem, że można od tego zostać opętanym przez indiańskie duchy - podzielił się informacją, przezornie cofając się o krok. Pogroziła mu tylko, kiedy zatrzymała się na moment, żeby złapać oddech.
- Wiecie, że Braco wrócił? - Francesca, która nie znosiła kłótni, uznała, że lepiej zmienić temat. - Przywiózł ze sobą dziewczynę.
- Mała blondyneczka, niebieskie oczy, długie warkocze i grzywka, ubrana w haftowaną koszulę z kołnierzykiem? - Maxi jak zwykle miał informacje z pierwszej ręki.
- Tak. - Fran i Cami skrzyżowały znaczące spojrzenia i jednocześnie prychnęły.
- Zgadywałem! - bronił się chłopak. - Nawet nie rozmawiałem z tą Evą.
- A jej imię poznałeś też telepatycznie. - Włoszka pokiwała głową. - Nawet o tym nie myśl, Don Juanie. Bo wszystko powiem Naty. Co ona w tobie widzi, pozostaje dla mnie tajemnicą.
- Ale z ciebie przyjaciółka, wielkie dzięki za wsparcie! - westchnął. Uśmiechnęła się do niego najbardziej uroczym ze swoich uśmiechów i usiłowała potargać mu włosy, dziś jakimś cudem wolne od czapki. - Precz z łapami! Idę dziś z Naty do muzeum jazzu.
- Nieee... - Camila parsknęła powstrzymywanym śmiechem. - To wyjaśnia, dlaczego tak się odstawiłeś. A pamiętałeś o czystych skarpetkach?
- Co za ludzie... - Maxi przewrócił oczami, opierając się o ścianę. - Uwielbiacie się ze mnie nabijać, no nie?
- Takie hobby - wyjaśniły mu jednocześnie, nadal bezwstydnie się śmiejąc. Chcąc czy nie chcąc, zawtórował im. W końcu nic tak się w życiu nie przydaje, jak sztuka śmiania się z samego siebie.
***
Już dawno przestałem czuć się w tym domu jak gość, co było miłe. Niewątpliwie spora w tym zasługa Violetty, z pewnością bowiem to ona za pomocą środków mniej lub bardzie wymyślnych, takich jak prośba, groźba, może i płacz, wyperswadowała ojcu tą niechęć, którą mimo wszystko darzył mnie przez dłuższy czas. Nie dziwiłem mu się właściwie, może ja sam w przyszłości będę postępował podobnie, kto wie? Ale teraz albo bardzo dobrze tą niechęć maskował, albo przekonał się do mnie, a może przyczyna tkwiła jeszcze gdzie indziej, tak czy owak, miałem względny spokój i powinienem to docenić.
Wyszczerzyłem zęby do Olgi, która sprzątała w kuchni, wymachując ściereczką i podśpiewując nieco fałszywym altem arię z "Aidy", a może z "Carmen"? Ciężko było rozróżnić. Kiwnąłem uprzejmie głową Ramallo, który uniósł czujny wzrok znad gazety, a potem wbiegłem po schodach, przeskakując po dwa stopnie. Zdawało mi się, że German wygląda z drzwi gabinetu, więc błyskawicznie umknąłem do pokoju jego córki. Owszem, tolerował mnie, jednak w jego wzroku zawsze doszukiwałem się nagany. Pod ostrzałem jego oczu zawsze czułem się jak niedorobiony, albo koszula nie była idealnie wyprasowana, albo na rękach został mi ślad smaru, albo coś równie błahego, zasługującego jednakże na ostrą reprymendę, na którą jakoś nie miałem ochoty.
Violetta siedziała po turecku na łóżku, zwrócona bokiem do okna. Widziałem wyraźnie jej profil obrysowany światłem, gładkie czoło, nieco wydatny nosek, leciutko wydętą dolną wargę, zadziorny podbródek. Istny elf. Słońce zapaliło miedziane refleksy w jej włosach. Niedbale związane w węzeł opadały luźno na jej kark, ale jeden kosmyk wymknął się z niego i ciemną, falistą linią przekreślił kremową płaszczyznę policzka. Błękitna tunika zsuwała się nieznacznie, odsłaniając opalone ramię dziewczyny. Przechylała lekko głowę, obecnie zaabsorbowana tą wymagającą dokładności czynnością, jaką jest malowanie paznokci. Otwarty pamiętnik, przez którego stronice biegły rządki drobnych liter, połyskujących jeszcze niezaschniętym, świeżym atramentem, leżał przed nią, kusząc tajemnicami. Już nie raz, nie dwa próbowałem poznać jej myśli, zamknięte w zawijasach słów. Może lepsza okazja się nie nadarzy?...
Miękki dywan stłumił odgłos kroków, kiedy zbliżyłem się, pchany ciekawością. Nim jednak zdołałem przeczytać choć jedno zdanie z rozłożonego zachęcająco zeszytu, jego właścicielka, kierowana najwyraźniej szóstym zmysłem, odwróciła głowę w moją stronę z ostrzegawczym spojrzeniem, błyskawicznie łagodniejącym na mój widok.
- León. - Spokojnie dokończyła rozpoczętą czynność i starannie zakręciła buteleczkę lakieru. Wstając, zamknęła niby mimochodem notatnik, a następnie musnęła od niechcenia ustami mój policzek.- Tylko tyle? - Pozwoliłem, by całe uczucie niedosytu odmalowało się na mojej twarzy w postaci oburzenia. Zaśmiała się tylko, opadając z powrotem na łóżko. Biedna, nie pamiętała najwyraźniej, że dane mi było poznać jej największą słabość, którą były łaskotki. - Cóż, sama się prosiłaś.
- Mokry lakier! Nie! Przestań! - Zamachała rozpaczliwie rękami, jednocześnie krztusząc się ze śmiechu. Właściwie mogłem zrobić tylko jedno, by zamknąć jej usta.
Bodźce, które uderzyły z siłą kilkunastometrowej fali, mieszały się ze sobą i przenikały, a przecież oddziaływały jednocześnie z taką samą mocą, każdy z osobna i wszystkie naraz. Przyjemny dreszcz, jak elektryczny wstrząs, wędrujący chaotycznie po układzie nerwowym, eksplodujący ciepłem i stopniowo rozlewający się po całym ciele, aż po czubki palców. Ten zapach, oszałamiający, choć tak lekki, otulający jak warstewka mgły, kojący, słodki, ale nie mdły. I ten dotyk. Miękkość włosów. Idealnie zarysowana linia podbródka.
I cisza, wypełniona delikatnym szmerem tętna krwi, narastająca jak dźwięk skrzypiec, wibrująca ledwo słyszalnym uniesieniem.
Trzasnęły drzwi gabinetu Germana, głośno, znacząco, a my oderwaliśmy się od siebie, śmiejąc się jak szaleni i bezskutecznie próbując odzyskać oddech.
Uniosła rękę, zawieszając ją w powietrzu i odwróciła dłoń zewnętrzną stroną w dół. Do paznokcia serdecznego palca przywarło małe piórko.
- Zostaw tak, jest fajnie. - Pokręciła głową. Długo, starannie zmywała lakier z paznokcia, a potem malowała go na nowo, w skupieniu przygryzając dolną wargę.
- Przyszedłeś w konkretnej sprawie? - Spojrzała pytająco, a pędzelek w jej dłoni zastygł w bezruchu, zawieszony nad buteleczką. Kropla mazi zakołysała się leniwie na krawędzi, by wreszcie oderwać się ciężko, zalśnić metalicznie i spaść z niemożliwym do wychwycenia przez ludzkie ucho pluskiem.
- Porozmawiajmy - rzuciłem tonem charakterystycznym dla talk-showów, wyprostowałem się na łóżku i zetknąłem ze sobą czubki palców, w mocno przerysowanym geście uprzejmego słuchacza. Stosowna mina dopełniła dzieła i rozbawiła niemal do łez Violettę, która aż zgięła się wpół. - Dobra, a tak serio, naprawdę musimy pogadać. O tobie. - Spoważniała, słysząc mój ton. Objęła kolana rękami i zakołysała się lekko.
- Co znów zrobiłam źle? - spytała nieco markotnym tonem.
- Zacznijmy od tego, słońce, że kto ci właściwie powiedział, że najlepszą obroną jest atak?
- Boję się. - Założyła luźne pasmo włosów za ucho, gestem charakterystycznym dla chwil zdenerwowania.
- Ja też. Ale wiesz, że tak nie można. - Zabrzmiało to bardzo naturalnie, zważywszy, że poświęciłem wiele godzin na ułożenie tej przemowy. - To tylko gra.
- Nie jestem tego taka pewna. - Przełknęła ślinę, jednocześnie zaciskając ręce na brzegu kołdry, aż pobielały jej kostki. - Wydaje mi się, że on jest zły.
Dlaczego wtedy jej nie powiedziałem? Dlaczego w ostatniej chwili ugryzłem się w język? Jak mogłem mówić o strachu, kiedy sam bałem się tego niewiadomego zagrożenia? Podjąłem decyzję, dobro przedstawienia (z którego dochody miały wskrzesić podupadły budżet studia) miało być na pierwszym miejscu. Miałem się trzymać tej drogi, choć nie miałem zielonego pojęcia, czy doprowadzi mnie ona do celu, czy też na rozdroża bez opcji powrotu.
- Pamiętaj, jeśli coś by cię zaniepokoiło, powiedz mi. Zawsze. - Podniosłem się wolno, ona również wstała. - Obiecujesz? - Zamiast odpowiedzi wyciągnęła w moją stronę ręce. Objąłem ją, a ona przylgnęła do mnie mocno. Czubek jej głowy wsunął się gładko pod mój podbródek, idealnie dopasowany kształtem. Gładziłem lekko jej plecy, powtarzając w myślach, że wszystko będzie dobrze. Naprawdę chciałem w to wierzyć.
__________________________________________________
Z jednej strony jest szybciej, bo nie ma jeszcze października. ;) Ale z drugiej jest krótko i słabiej niż kiedykolwiek. Jednakże nie widzę sensu w przetrzymywaniu was dłużej w oczekiwaniu, bo i tak nie dopracuję tego rozdziału, by był naprawdę dobry. Coś ostatnio jestem nie w formie, a ten fragment Leónetty kompletnie mi nie wyszedł. Obiecuję, że następny rozdział będzie lepszy.
* Jaka to piosenka? Cóż, o tytule pewnie dobrze wam znanym, "All you need is love" zespołu The Beatles. A, jakoś tak mi się przypomniała :)
Nareszcie! Nie mogłam się doczekać tego rozdziału. Jak zwykle, jest rewelacyjnie napisany. Masz ogromny talent. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńWspaniałe! Świetny był zwłaszcza fragment z Naty :)
OdpowiedzUsuńAll you need is love" - czyżby czyjś tatuaż stał się dla Ciebie inspiracją do wykorzystania właśnie tej piosenki? Możliwe ;) Tears, powiedz co ja mam tu z Tobą zrobić. Chciałabym móc się do czegoś przyczepić, wytknąć Ci jakiś mały błąd, bo ja tylko Cię chwalę, a to się już zaczyna robić nudne :/ Problem jednak w tym, że nie mogę, piszesz bezbłędnie i Ty dobrze o tym wiesz ;)
OdpowiedzUsuńPrzechodząc do samego rozdziału. Sama nie wiem dlaczego, ale zyskał sobie moją sympatię. Niby był zwyczajny, ale to może właśnie dlatego. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że uroda tkwi w prostocie. I tak właśnie było w tym przypadku. Tym co najbardziej lubię w Twoim opowiadaniu są niesamowite opisy i to w dodatku nie takie zwykłe. Są po prostu genialne. Z każdym kolejnym rozdziałem są lepsze. Lubię się w nich zagłębiać, te niedopowiedzenia nadają im niesamowity charakter. Kolejną sprawą są fantastyczne epitety i metafory. Dzisiaj pozwolę sobie przytoczyć nawet cytat: ,,...rozdroża bez opcji powrotu.". To takie poetyckie.
Dobra, Diana, ogarnij się :P Do rzeczy. Widzę, że również u Ciebie Natalia postanowiła zakończyć tę toksyczną ,,przyjaźń" z Ludmiłą. Bardzo mnie to cieszy, bo teraz w końcu będzie mogła być naprawdę sobą. Tą uroczą Naty, którą tak bardzo uwielbiam.
Leon i Vilu. Niewątpliwie są dla siebie stworzeni. Początek ich perspektywy rozbawił mnie do łez. W fantastyczny sposób opisałaś całą tę sytuację. Koniec natomiast był taki prawdziwy, przepełniony uczuciami, pełen obaw... Cudo!
Na koniec powiem, że nie rozumiem jednej rzeczy. Dlaczego takie dobre blogi jak Twój mają tak mało komentarzy, a natomiast takie, których czasem, pomimo najszczerszych chęci, po prostu nie da się czytać mają ich po kilkanaście bądź kilkadziesiąt pod każdym rozdziałem? Czy ludzie naprawdę są tak beznadziejni i nastawieni na komercyjność? Powiem tylko jedno - TRAGEDIA!
Powiem Ci, ze to właśnie Ty wraz z kilkoma innymi bloggerkami zainspirowałyście mnie do pisania własnego opowiadania. Dziękuję Wam za to <3 Więc wcale się nie przejmuj, niektórzy po prostu nie potrafią zrozumieć Twojego talentu. A takowy bezapelacyjnie masz. Zawsze o tym pamiętaj.
Zapraszam na nowy rozdział do mnie ;) Byłabym bardzo wdzięczna, gdybyś wpadła w wolnej chwili.
Buziaki, Diana ;***
Hej słońce :D Pierwsze co zauważę to imię zacnej dzieweczki Braco - Ewa. Przypadek? Nie sądzę! Rozbroiło mnie to, zaraz powiem Ewci, że jest w twoim opowiadaniu.
OdpowiedzUsuńDobra, jak już się tym podzieliłam to powiem ci jeszcze, żebyś nie marudziła, bo rozdział był genialny i cudowny i nie wiem jaki masz z nim problem. Jak masz jakiś problem to... To nie wiem co, zasadniczo. NAXI!!! <3 No, już mi się za nimi ckniło (chyba tak się mówi, nie?)
I Leonetta... Tu zaszokuję: uroczy są! *.* Znaczy, u Ciebie w sensie. przeciez nie chodzi mi o serial, to raczej jasne.
Dobra, nie wiem co powiedzieć, zasypiam. Cieszę się, że sprawdziłam czy nie ma nowego rozdziału, bo KTOŚ mi wcześniej nie powiedział o nim. Jestem zdegustowana Twoim zachowaniem! Oraz moim kolejnym beznadziejnym komentarzem. Wybacz,
Te amo!
Nada cambiara mi amor por ti.
Do zobaczenia niebawem!
Carmen E, vel Sarra
Rozdział trzynasty. Daj czas. Przeczytam wszystkie w weekend. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, bo widzę po pierwszych słowach, że piękny blog <3 Jej!
Xenia <3
Więc tak: Na Twój blog trafiłam stosunkowo niedawno i dopiero teraz przeczytałam wszystkie rozdziały.
OdpowiedzUsuńPiszesz świetnie, bez zbędnych wyrazów, ortografia też na plusa.
Mimo, że trochę bardziej wolę Leonarę (w 2 sezonie zrobili z Leona zacnego Tomaszka) tutaj Leonetta jest jeszcze lepsza od tej sprawdzonej z pierwszej serii. Leoś jest kochany :3
Naxi <3 Fajnie opisujesz ich wątek, a ilość blogów z historiami zbliżonymi do rzeczywistości jest niewielka. Maxi jest tutaj świetny.
Podoba mi się też sposób w jaki nawiązujesz do Naty i Ludmily. Bardzo często jest tak, że odchodzi od niej już w pierwszych rozdziałach, a tu wszystko rozwija się stopniowo. Czyli tak jak powinno być :)
Nie ma tu również samych (wiecznie, ciągle się powtarzających) ckliwych dialogów (koooocham cię, koooooocham cię bardziej, tęcza i jednorożce).
Leonetta jest przeurocza.
Oho, Violetta jest normalna.
Aaach Violcia i te jej wątpliwości. Tszeba zapisadź w pamiendniczku, huhu <3
Świetnie piszesz i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział <3