niedziela, 13 października 2013

Rozdział Piętnasty, Czyli zazdrość, złe sny i niebieskie róże.

Jak to jest, że ta sama cecha charakteru - u tej samej osoby - w zależności od sytuacji może być zaletą lub wadą? Jak to możliwe, że to coś, co pozwoliło rozwinąć się temu uczuciu (w które już nie wątpiła - było rzeczywistością, nie można ciągle temu zaprzeczać), to samo będzie przyczyną jego rozpadu? No, może ten wniosek zdążył za daleko wybiec w przyszłość, bo przecież nic się jeszcze nie stało. Na razie. Ale...

Nawet nie zastanawiała się wcześniej, jakie szczęście miała, kiedy German, praktycznie wprost z ulicy, zatrudnił ją jako guwernantkę. Gdyby jej aż tak nie zależało, pewnie wzbudziłoby w niej to jakieś podejrzenia, bo przecież czy normalny człowiek przyjmuje do swojego domu nieznaną osobę, nie pytając o nic? Dla niej było to jedyną i niepowtarzalną szansą, nie pomyślała jednak, o czym może to świadczyć.
Dlaczego on tak łatwo obdarzał ludzi zaufaniem? Choć i to było jedną z licznych cech, które pokochała, jednak kiedy do ich domu... O, proszę, nawet zaczynała go nazywać "ich" domem, zawsze to był tylko dom Germana, a teraz... Ach, ona i te jej głupie nadzieje. Nieważne.

A więc kiedy do ich domu wprowadziła się Ona... Cóż, czy mogło to jej pozostać obojętne? Na pewno nie. Przyszła tak niespodziewanie, wypełniając dom delikatnym zapachem drogich perfum. Taka elegancka, taka piękna, z tymi swoimi regularnymi rysami, idealnie ułożonymi włosami, z łagodnym uśmiechem i nienagannymi manierami. Nawet jej koszule były bielsze niż śnieg, nawet brwi wyskubane w idealne łuki, nawet lakier na paznokciach rozprowadzony z zatrważającą równomiernością, bez jednej smugi. Angie, przyglądając jej się z boku, nie potrafiła znaleźć choćby jednego niedociągnięcia, choćby najmniejszej skazy, nic. Czystość, ład i harmonia. To było lekko przerażające.

Nie, żeby była zazdrosna. Skądże znowu. Ona i zazdrość? Na pewno nie. To, że za każdym razem, kiedy ta cała Esmeralda uśmiechała się do Germana, miała ochotę jej coś zrobić, to jeszcze o niczym nie świadczy. To, że denerwowało ją, kiedy on ten uśmiech odwzajemniał, to też nic. No a fakt, że tak ją zabolało, kiedy widziała, jak oni śpiewają razem z Violettą, że drętwiała, kiedy słyszała cichutkie stukanie jej obcasów, oddalające się w stronę gabinetu Germana... No dobrze, była zazdrosna. Jak diabli. I co z tego?


Otuliła się ciaśniej szlafrokiem, który narzuciła po wyjściu z kąpieli i usiadła na brzegu łóżka, zanurzając bose stopy w puchowym dywanie. Zsunęła ręcznik, zamotany na głowie. Świeżo umyte włosy opadły na ramiona w nieładzie, wilgotne, poskręcane, fakturą i kolorem przypominając nieco mokre siano. Właśnie podjęła żmudny proces ich rozczesywania, kiedy zaskrzypiały drzwi.

- Cześć. - Mimo, że była trochę obrażona na Germana, ucieszyła się, słysząc jego głos. Jednak nie dała tego po sobie poznać. Coś jej mówiło, że nie zaszkodzi odrobina chłodu. Nie mogła przecież mu pokazywać za każdym razem, jak bardzo jej zależy. Spuściła wzrok, zatrzymując go na grzebieniu. Z mokrego kosmyka włosów kapnęła duża kropla, zostawiając ciemny ślad na kremowym materiale szlafroka.

Cóż, co jak co, ale ślepy to on nie był.

- Co się dzieje? - Wciąż uparcie patrzyła w dół, jednak poczuła, jak materac lekko się ugiął, kiedy usiadł obok niej. Pogładził jej dłoń, a gdy próbowała ją cofnąć, złapał mocniej i przytrzymał. - Angie. Angie, spójrz na mnie. Nie, nie odwracaj wzroku. O co chodzi? Czemu jesteś taka smutna? - Pokręciła tylko głową.
- Czy... - zająknęła się. - Jeśli zmieniłeś zdanie albo coś, to ja wszystko zrozumiem, więc... Nie myśl, że musisz spełnić jakiś obowiązek, skoro już powiedziałeś, że mnie kochasz, naprawdę, ja nie będę dramatyzować ani...
- Co takiego? - Chyba nie mógł uwierzyć w to, co słyszy, sądząc po jego wyrazie twarzy. - Angie, czy ty naprawdę masz na myśli to, co mi się wydaje? Czy żartujesz?
- Nie, German - powiedziała prawie szeptem. - Nie chcę stanowić żadnej przeszkody ani nic, więc może lepiej będzie, jeśli... Bo przecież ja... A ty... I ona...

A wtedy zaczął się śmiać. Śmiał się i śmiał, z dziwną ulgą.

- Angie, przecież Esmeralda tylko pomaga mi w interesach. A ty myślałaś, że... Jesteś zazdrosna? Naprawdę?
- Wcale, że nie. - Głos jej zadrżał. Ależ była żałosna. Sama by nie uwierzyła w właśnie wypowiedziane słowa. - Tylko uznałam, że...
- Jesteś zazdrosna, zazdrosna - powtarzał jak mantrę, z dziwnym upojeniem. - Kochasz mnie, Angie! Naprawdę mnie kochasz! - No brawo, odkrycie godne nagrody Nobla. Poczuła, jak strasznie się czerwieni. Ale jego słowa uświadomiły jej, że może trochę przesadziła z reakcją. I kiedy przyciągnął ją do siebie, nie protestowała. Odpowiadała na jego zachłanne pocałunki. A potem świat niespodziewanie przyspieszył. I było już za późno, żeby się cofnąć.

                                                                                    ***


Film dobiegł końca; po ekranie powoli przesuwały się już tylko szeregi napisów końcowych. Przytłumiona muzyka mieszała się z głośnym tykaniem zegara, a szary, pręgowany kocur przeciągnął się leniwie i przebiegł przez pokój jak cień, łyskając zielonkawymi ślepiami. W małej lampce nocnej przepaliła się żarówka, więc w pokoju panował półmrok, rozjaśniany jedynie pomarańczowym światłem ulicznej latarni, która świeciła prosto w okno, rzucając na ściany chybotliwe, ażurowe cienie firanek.
Siedzieli na kanapie, rozkoszując się jedną z kradzionych chwil sam na sam. Właśnie odkryli, że oboje uwielbiają - dosyć paradoksalnie - horrory, musicale z lat 60. i komedie. Jego rodzice wyjechali na weekend, zostawiając mu pod opieką siostry, więc poprosił Naty o pomoc. Dziewczynki szybko poszły spać, a oni urządzili sobie mini-maraton filmowy. Śmiali się w tych samych momentach, wiele razy jednocześnie sięgali po popcorn, by potem jak na komendę odwrócić głowy w swoją stronę i znów wrócić do oglądania. Teraz już tylko patrzyli na siebie, uśmiechając się w ciemności.
- Późno już. - W pewnym momencie spojrzała na jego zegarek z fosforyzującymi wskazówkami. - Za jakieś pół godziny przyjedzie po mnie tata. Muszę się zbierać. - Jednak nie ruszyła się z miejsca; coś dziwnego zawisło w powietrzu, na poziomie ich oczu i przyciągało jak magnes, nie pozwalając oderwać wzroku. Między nimi przebiegło wspomnienie pewnego listka. Maxi, znanym już im obojgu gestem, wyciągnął rękę i zanurzył ją w jej włosach. Znów uśmiechali się do siebie niepewnie, pytająco, z tak bliska. Aż zamknęła oczy w oczekiwaniu.

- Maxi... - Cichutki głosik sprawił, że oboje podskoczyli, spoglądając jednocześnie w stronę Niny, która stanęła przed kanapą jak duch. Oczka miała zaspane, na policzku odciśnięty wzór poduszki. Pod pachą ściskała pluszowego misia.
- Co się stało, kochanie? - Chłopak pochylił się, wspierając ręce na kolanach, i zajrzał małej w oczy. Objęła go ufnie za szyję.
- Miałam zły sen - wymamrotała mu wprost do ucha. - Mógłbyś mi zrobić kakao?
Zerknął badawczo na zegarek. - Nie za późno?
- Bez tego nie zasnę znowu... - Wreszcie uległ jej błagalnej mince i poszedł do kuchni. Tymczasem dziewczynka władowała się na kolana Naty i zażądała bajki.
- Tylko jakąś, której nie znam - dorzuciła prosząco. Dziewczyna zastanowiła się przez moment.
- A słyszałaś o niebieskiej róży? - spytała, przypominając sobie jedną z opowieści matki. - Nie? No to słuchaj.

- Imperator Chin czując, że zbliża się coraz bardziej dzień jego śmierci, postanowił znaleźć męża dla swojej jedynej córki. 

- Chwila, kto to imperator? - Nina wtuliła się w jej ramię i spojrzała pytająco.
- Myślę, że to władca imperium. Coś w rodzaju króla.

- Była ona nie tylko najbardziej elegancką, ale także inteligencją i pięknością przewyższała wszystkie dziewczęta w Imperium. Posiadała jedną wadę: za skarby świata nie chciała wyjść za mąż.

I mądrze. Po co jej mąż, skoro była i bogata, i inteligentna? - Naty z trudem powstrzymała śmiech po tej trzeźwej uwadze dziewczynki.
- A ty, Ninko, chcesz być całe życie samotna? - spytała, zachowując jednak powagę. Mała tylko wzruszyła ramionami, więc kontynuowała.

     - Widząc jednak jak bardzo ojcu na tym zależało, obiecała, że wyda się za młodzieńca, który podaruje jej niebieską różę. Wszyscy kandydaci, jak tylko dowiedzieli się o pragnieniu księżniczki, natychmiast zaczęli prześcigać się w tym, kto pierwszy znajdzie niebieską różę. Usiłowania większości z nich okazały się daremne. Tych, którzy ją zdobyli, było tylko trzech.

     Pierwszym z nich był kupiec, o wiele bogatszy od samego imperatora. Udał się on do największego alchemika świata, który za pomocą tajemniczych filtrów i kolorowych roztworów zmienił biały kwiat w różę o cudownym niebieskim kolorze. Nie tracąc czasu przyniósł ją czym prędzej do pałacu imperatora. Na jej widok księżniczka zbladła, a potem przyglądając się róży powiedziała: «Gdyby na tej róży usiadł jakiś motyl, zaraz by się otruł» i odrzuciła różę ze wstrętem.


    Drugim kandydatem był generał imperatorskich wojsk. Poprosił najsłynniejszego złotnika świata, aby wykonał dla niego niebieską różę całą z szafiru. Kiedy księżniczka o oczach koloru nocy zawiesiła wzrok na mieniącej się aksamitnej róży, powiedziała: «Ojcze, czy nie widzisz, że to wcale nie jest róża, tylko zwykły szafran w kształcie róży?».


     Trzecim kandydatem był syn Pierwszego Ministra, młodzieniec piękny, grzeczny i sympatyczny. Nakazał wszystkim najlepszym artystom kraju, aby w przeciągu trzech miesięcy wykonali dla niego niebieską różę z jak najszlachetniejszej porcelany.


- Która się stłukła... - mruknęła sennie Nina.
- Nie, skąd. Pewnie opakował ją w wyściełane aksamitem pudełeczko albo coś... - zasugerowała rozbawiona Naty.
  
- «Zatrzymam ją, ponieważ jest piękna», powiedziała księżniczka, «ale i ona jest jedynie bibelotem».

     W ten sposób i trzeci kandydat został odrzucony.


     Pewnego letniego wieczoru, kiedy księżniczka podziwiała ze swego okna zachód słońca, usłyszała jakiś piękny głos. Pochodził on od pewnego młodego poety, który przechadzał się przypadkowo przed jej oknem. Nagle jego oczy spotkały się z oczami księżniczki. Przez długą chwilę były w sobie utkwione w ciszy. Po chwili mężczyzna powiedział cicho: «Pragnę cię poślubić».


- Szybki był - stwierdziła lakonicznie i niezwykle celnie mała.

- «Ojej!», westchnęła księżniczka. «Ale ja jestem córką imperatora, i powiedziałam, że poślubię jedynie kogoś, kto przyniesie mi niebieską różę. Nikomu dotąd się to nie udało».

     «To nic, znajdę ją dla ciebie», powiedział poeta.


Znalazł?
- A jak myślisz?

     - Następnego poranka młodzieniec zerwał białą różę i przyniósł ją imperatorowi. Ten przekazał ją córce śmiejąc się. Księżniczka wzięła jednak różę i powiedziała opanowanym głosem: «Och, wreszcie niebieska róża!».

     Imperatorowi na chwilę odebrało głos ze zdziwienia. Ministrowie i dworzanie zaczęli szeptać do siebie: «Przecież to wcale nie jest niebieska róża...».


     Królewna przemówiła do nich: «Czy wasze oczy naprawdę nie widzą? Ta róża jest niebieska, zapewniam was. Przypatrzcie się jej dokładnie, a zobaczycie, że ma cudowny, niebieski kolor!».


     Cały dwór zamilkł. Księżniczka poślubiła poetę i byli szczęśliwi przez całe życie.


- Wiesz, jaki z tego morał? Dobrze można widzieć jedynie za pomocą serca. Musimy mu coraz bardziej ufać.


Nie miała pojęcia, że niedługo i ona będzie musiała wybierać. Między tym, co proste, a tym, co słuszne. I niekoniecznie wybór serca okaże się tym najtrafniejszym.

                             
                                               


 ***

Od dłuższej chwili stał przed kanapą, z ulubionym, czerwonym kubkiem Niny w ręce. Patrzył na śpiące, które były tak niewiarygodnie podobne do siebie, że nie mógł oderwać od nich wzroku. Obejmowały się mocno. Ich ciemne loki rozsypały się w nieładzie i zmieszały ze sobą. Obie, i Naty, i Ninka, uśmiechały się przez sen z takim rozmarzeniem, że oddałby naprawdę wiele, by wiedzieć, po jakich cudownych krainach wędrują. I obie miały długie rzęsy, ocieniające policzki. Wziął koc i otulił je delikatnie, a potem usiadł na drugim końcu kanapy. Popijał kakao i szukał numeru taty Natalii. Po co ma facet przyjeżdżać na darmo. Benzyna jest droga.


                                                                                                     ***


Zadziera głowę i wpatruje się w okno, w którym mignął mu jakiś ruch. Skrzypią zawiasy, kiedy skrzydło okna odchyla się i uderza o ścianę. Potem krzyk.
Długo nic.
Cisza.
Wreszcie... odgłos pękających strun, głuchy brzdęk, drewno rozpryskujące się w drzazgi.
I odgłos. Straszny. Straszny. Głuchy chrzęst i jęk, tak okropny. Aż odskakuje, przerażony.
I znów krzyk. Nie wołanie, tylko przeraźliwy wrzask. Tego się nie da zapomnieć, wrywa się w pamięć jak żrący kwas. Głos, który potrafiłby rozbić grubą szybę swoją przenikliwością.
I ten widok. Aż kręci się w głowie. Przeklęty szkarłat krwi.
Boże, Boże...

Zerwał się na równe nogi, ciężko dysząc, cały oblany potem. Nie od razu dotarło do niego, że to sen. Ale tak. Znów ten koszmar. Znów przysnął w fotelu, a wybawieniem okazał się gwałtowny dzwonek do drzwi. Ktoś dzwonił jak na alarm. Nim zdążył zareagować, drzwi otwarła matka, która pewnie nie była zachwycona tą późną wizytą.
- Dobry! - Rześki, choć schrypnięty głos rozbrzmiał od progu.
- Coś ty za jeden? - Cristina zmierzyła gościa nieco podejrzliwy spojrzeniem. - To chyba nie pora na odwiedziny.
- Pardon. Alberto Ramirez, do usług. - Skłonił się, zamiatając blond czupryną. Wyprostował się szybko, kiedy zaś dostrzegł Diega ponad jej ramieniem, oczy mu się nieznacznie zwęziły. - Mogę pogadać chwilę z synkiem? Dwie minuty, pani szanowna, i mnie nie ma. - Wzruszyła ramionami i wróciła do siebie.
- Dobra... Diego, nie będę ukrywał, że mamy problemy. - Ramirez bez zaproszenia opadł na krzesło. - Słyszałeś o Césarze?
- Podobno go zamknęli. Jak szef na to...
- Był wściekły. Nie dziwię mu się, taki dobry pracownik... Ale mniejsza z tym. - Mężczyzna podrapał się po jasnym zaroście. - Młody, ja wszystko rozumiem. Ale nie mogę dłużej świecić za ciebie oczami. Znowu zalegasz z kasą.
- Wiem. Ale już naprawdę jestem blisko. - Diego wpatrywał się w ziemię. - To kwestia... Może paru tygodni?
- Miejmy nadzieję. To miała być błahostka. Uważaj, bo wydaje mi się, że masz ostatnią szansę - zasugerował niepewnie Alberto. - Jak ci się nie uda, to nawet ja ci nie pomogę. No... Naprawdę. Uważaj. - Wyszedł.

I co ja najlepszego zrobiłem? A ty mi chyba zaufałaś. Nie, nie jestem tak zły, jak myślisz, Violetto. Jestem znacznie gorszy.

_________________________________________________
Mam mieszane uczucia co do tego rozdziału. Po pierwsze, męczę się, pisząc sceny Germangie. (Sara by pewnie powiedziała "To po co je piszesz?". Sama nie wiem.) Po drugie, wciąż czuję, że brakuje "tego czegoś".

Bajka? Bezczelnie skopiowana od Bruno Ferrero. Przepraszam, jeśli się teraz rozczarowaliście. Ja nie umiem opowiadać bajek. (Chyba, że tłumaczę nauczycielowi, dlaczego nie mogę ćwiczyć na wf-ie.)

13 komentarzy:

  1. Ach ten wf.
    Moja nauczycielka słyszała już tysiące opowiadań o różnych dolegliwościach, które niekoniecznie istnieją, więc...

    Zanim zacznę opowiadać biografię swojego życia, chciałabym skomentować Twój rozdział.

    Może zacznę od tego, iż twoje opowiadanie jest jednym z najlepszych blogów o Violettcie. I nie chodzi tu tylko o poprawną stylistykę itp. To co tworzysz jest prawdziwe, szczere i napisane prosto z serducha. Stworzyłaś tutaj piękny klimat, od którego można się uzależnić.

    Na pierwszy ogień idzie moje ukochane Naxi: jest wiele blogów (w tym mój, bo jakżeby inaczej), na których opowieści o nich (i nie tylko) są zwyczajnie denne i nie nadają się do czytania. Obserwuję tylko kilka, bo nie chce wmuszać w siebie zepsutych treści. Nie lubię opowiadań, gdzie w pierwszym rozdziale rzucają się sobie w ramiona i wszystko jest suodko. Nie.
    Tutaj zachowują na początku jakiś dystans, a każdy fragment stopniowo prowadzi do ich głębszych relacji. To niesamowite.

    Germangie. Nie będę ukrywać, zbytnio ich nie lubię, ale bardzo ładnie to opisałaś. Postacie mają pasują charaktery, co daję Ci dodatkowego plusa. Brawo :)

    Diego jednak nie został zamordowany, jak to mi się wydawało na początku.
    KREW POT I ŁZY!

    Ogólnie rzecz biorąc, fabuła serialu nawet nie umywa się do Twojej twórczości. To co tu stworzyłaś jest godne podziwu. Inspirujesz mnie, że tak powiem ^ ^

    Masz ogromny talent.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja?! JA?! Ja bym coś takiego powiedziała? Skądże znowu. Ja powiem po prostu, że Germangie jest do bani, ale jeżeli na związku z tym idiotą Angie ma się przekonać, że na prawdę kocha Pabla, a nie jego to jestem w stanie czytać wszystko, co jej się z sercem (i głową) dzieje.
    To tak słowem wstępu :D

    Powiem Ci, że mimo iże Germangie nie lubię (jak dobrze wiesz) to napisałaś ich część bardzo dobrze, wręcz pięknie i mogłabym się wzruszyć, gdyby zamiast Germana był Pablo. No, ale nie jest, więc pozostaję niewzruszona niczym na Titanicu.

    Naxi, Boże, cudowne! Jak zawsze. Znaczy, mało co tam było Naxi, raczej Naty i przemyślenia Maxiego (już wiem, co znaczyło to "powiedzmy") ale było to urocze. Świetna historia - nie słyszałam jej wcześniej, powiem szczerze. Podsumowanie skojarzyło mi się z Małym Księciem "Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu". Powiem Ci, że nie wiem dlaczego, ale rozbawił mnie koncowy tekst Maxiego: "Po co ma facet przyjeżdżać na darmo. Benzyna jest droga." Piękne :D

    Matko, jak ja kocham Diego! Jest cudowny w tym opowiadaniu. Uwielbiam czarne charaktery, a jak mają coś wspólnego z nielegalnymi interesami - to już całkiem moja bajka! Moje przyjaciółki o tym wiedzą i kilka razy dziennie pytają się, czy ja aby na pewno nie ćpam (serio, za każdym razem mnie to bawi, ale też trochę martwi ^^) Ostatnie 4 zdania GENIALNE! <3

    Podsumowując rozdział jak zawsze czadowy, cudowny i wspaniały.
    Kooocham Cię :*

    Nie rozumiem tylko po co opowiadać pani/panu w wf historie, skoro można napisać sobie zwolnienie? ;P

    Carmen E.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ajjj, siostry chyba sobie znalazłam xD. Już myślałan, że jestem jedyną osobą, ktora nie lubi, a wręcz nienawidzi Germangie :)

      Usuń
  3. Ahh kochanie.
    Po raz kolejny sie zakochałam. Rozdział był wspaniały. Czytało sie go z ogromna przyjemnością. To jak opisujesz wszystko, twoja wyobraźnia jest potężna. Dziękuję za wspaniale Naxi. To było cudowne. Z niecierpliwością czekam na next. Kocham Cie.
    Twoja, Naxista.

    OdpowiedzUsuń
  4. Podobno lubisz czytać litanie, więc postaram się, żeby mój komentarz był odpowiednio długi (a uwierz mi, że w moim przypadku to nie lada wyczyn).

    Może zacznę od tego, że znalazłam Twojego bloga (Twoje cudeńko byłoby chyba adekwatniejszym stwierdzeniem) u kogoś w tej zakładce "czytam". Przeczytałam rozdział, który akurat był na stronie głównej i pierwsze co pomyślałam to "wow". Postanowiłam nadrobić zaległe rozdziały, ale nie pochłonęłam ich za jednym zamachem.

    Nie dlatego, że mi się nie podobały, ale dlatego, że nie chciałam, żeby szybko się skończyły. Dlatego stopniowo, dzień po dniu, dawkowałam sobie po trochu Twojego niesamowitego stylu.
    Naprawdę to w jaki sposób piszesz, co tu dużo mówiąc, urzekło mnie. Możesz wierzyć lub nie, ale jak jakiś koneser delektuję się każdą stworzoną sytuacją, każdym słowem, ba! nawet każdym przecinkiem i postawioną kropką!

    Widać, że nie jest to wszystko pisane tylko po to, żeby coś było, albo tylko dlatego, że pisanie o Violettcie jest modne (w końcu sama dlatego piszę;p). Wszystkie rozdziały są dojrzałe i przemyślane. Widać, że wiesz co chcesz przekazać i cholernie (wybacz to grubiańskie słowo) Ci to wychodzi. To wprost niebywałe!

    Z ręką na sercu mogę przyznać, że po prostu ześwirowałam na punkcie Twojej historii. I chciałabym, więcej i więcej.

    Co już do samej treści rozdziałów to strasznie podoba mi się perspektywa Leona. A opowieść o Braco i Evie... No brak słów!
    Z własnego doświadczenia (co prawda niezmiernie ubogiego) wiem, że niektóre rzeczy piszę się lepiej, a inne niestety nie przychodzą lekko, ale nie masz powodu być niezadowolona z tego, jak opisujesz Germangie, bo mi się strasznie podoba!
    A już nie wspomnę o Naxi, bo to był po prostu majstersztyk! I ta bajeczka... Nie znalazłabym takich słów w języku polskim (ani chyba w żadnym innym), które mogłyby wyrazić mój zachwyt!

    Podsumowując: jaram się Twoim talentem, jak Fretka Jeremiaszem, czy (jak wolisz) średniowieczny stos pod czarownicą. Nigdy nie przestawaj pisać!

    Czekam z niecierpliwością i podekscytowaniem małego dziecka, które odlicza minuty do otworzenia prezentu.

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba ze emocji nie dopisałam, na co czekam Oczywiście, że na kolejny rozdział!
      Musisz mi to wybaczyć xD

      Usuń
    2. Dziękuję! Ciężko wyrazić moją radość, kiedy pojawia się kolejna czytelniczka ;) Tylko mówię - bo nie wiem, czy jesteś tego świadoma - że to nie ja napisałam "Niebieską różę". Przepraszam, ale nie umiem kompletnie pisać bajek. Wzięłam jedną z moich ulubionych od Bruno Ferrero i po prostu ją przekleiłam. Na początku chciałam ją przerobić, ale nie potrafiłabym napisać tego lepiej, więc jest jak jest.
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
    3. Wiem, że nie Ty pisałaś, ale TY ją wybrałaś!
      I właśnie dzięki temu mogłam ją poznać, za co dziękuję:)
      I te pytania Niny, które w nią wplotłaś... ♥

      Usuń
  5. Tak sobie wracam do domu, patrzę... I widzę! Co widzę? Oczywiście nowy rozdział. Na mojej twarzy pojawia się wieeelki banan ;)

    Rozumiem Twój ból, ja też jestem totalnie przeciw Germangie. Sama nie umiem o nich pisać, ale Ty robisz to świetnie! Więc nie kłamaj, że nie umiesz ^^ Bo umiesz i to rewelacyjnie. Mimo, że wychodzi Ci to świetnie, wolałabym jednak czytać o Pablangie. Ta para zdecydowanie bardziej trafia do mojego serca.

    Jednak najbardziej urzekła mnie relacja na linii Naty - Nina. To było przesłodkie. Dziewczynka traktuje hiszpankę jakby już należała do rodziny. Ufa jej, ma z nią świetny kontakt. I do tego jeszcze ta bajka. Mimo, że wiem, że nie Ty ją napisałaś i tak Cię podziwiam. Świetnie wplotłaś ją w rozdział, idealnie dopasowałaś. Kurde, czy Ty musisz być taka idealna? Przy Twoim opowiadaniu, to moje wypociny wymiękają i nie nadają się do czytania :/

    Diego, Diego, Diego... Sama nie wiem. To po prostu Diego. Nie przepadam za nim i wgl. Ja mam taki pomysł, niech go zabiją i wreszcie da Leosiowi i Violce spokój xD Nie no, oczywiście żartuję. Nie lubię go, to fakt. Ciekawi mnie jednak jego wątek. W co on się wmieszał. Coś z narkotykami? Tak mi się wydaję (jeśli to gdzieś wyjaśniłaś, to wybacz mi moje roztrzepanie). A ten jego sen, normalnie bezbłędny ;)

    Podsumowując, przepraszam za tak krótki komentarz, obiecuję, że się poprawię. A rozdział jak zwykle fenomenalny. Z niecierpliwością czekam na następny ;)

    Twoja Diana ;***

    OdpowiedzUsuń
  6. 1. Germangie - dziękuję, że to napisałaś. To było wspaniałe, niesamowite. Rozwalił mnie zaciesz Germana z zazdrości Angie. Mogłabym opisywać swój zachwyt, ale to ty jesteś mistrzem pióra :-)

    2. Naxi - zaczynam się przekonywać do tej pary. I to dzięki tobie. Ale wciąż kibicuje Caxi :-). To było przeurocze. I jak piękna bajka! Tekst doskonały :-) Ach i te błyskotliwe uwagi nieskalanego normami dziecięcego umysłu :-)

    3. Diego - bardzo ciekawy wątek. Diegorkomam :-) Nieważne :-).

    Ogólnie - mogłabyim zapisać kilkaset linijek, by wyrazić zachwyt, ale po co? Wiem, że komentarze motywują, ale słowa nie oddają w pełni zachwytu. Więc po co? Musisz się niestety zadowolić tylko jednym słowem - doskonałe :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Przeraziłam się, gdy zobaczyłam, jak okazałej długości są komentarze moich poprzedniczek. Nigdy nie potrafiłam napisać długiej opinii o czyimś rozdziale. Szkoda...
    Rozdział, jak zwykle jest rewelacyjny. Masz ogromny talent - ty to wiesz, ja to wiem, i wiedzą to dziewczyny, które już się tu wypowiadały. Chyba nie będę pisała nic więcej...
    Pozdrawiam! :)
    PS : Widzisz? Zaczynasz przekonywać fankę Caxi, aby polubiła Naxi! Jesteś mistrzynią! :D

    OdpowiedzUsuń
  8. German i Angie...
    Przeboleję. xd
    Ale przejdźmy do najlepszego:
    NIEBIESKA RÓŻA RZĄDZI!
    Jejciu jak mi się to miło czytało. :)
    Naty i Maxi są taką troszkę dziwną parą, ale mi się to bardzo podoba i nie umiem żywić do nich innego uczucia, jak tylko sympatię. :)
    A ten Diego... Co on kombinuje? Jestem ciekawa. Wspaniałe było stwierdzenie kończące rozdział. :) Można powiedzieć, że Diego to taki zły człowiek. Jejciu, jakie to milutkie ze strony Xenii . :D
    No nieważne.
    Pozdrawiam i czekam na następny rozdział. :)
    Xenia <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny rozdział i zapraszam do mnie : http://viluenmimundo.blogspot.com/ mam nadzieję, że wpadniesz ;)

    OdpowiedzUsuń