piątek, 25 października 2013

Rozdział Szesnasty - "Never free, never me"

Powoli uwierzyłem w to, że dopiero co podjęta decyzja była słuszna. Spojrzenie Angie wyrażało głęboką wdzięczność, zresztą nawet ja - mimo, że nie spędzałem przesadnie dużo czasu na próbach, koniec końców rola Gastona nie wymagała aż tylu ćwiczeń - widziałem, jak polepszyła się gra Violi, odkąd nieco odpuściła. A ja, z jednej strony dumny z niej, kiedy obserwowałem jej żywą i naturalną gestykulację i mimikę (była urodzoną aktorką), z drugiej sam chyba też nie najgorzej spełniałem swoją rolę. Oprócz tego opanowałem do perfekcji unikanie wzrokiem Ludmiły i jej ironiczno-znaczących spojrzeń, kiedy odgrywałem tego gbura, który - cóż, trudno to przyznać - nieco przypominał mnie samego sprzed półtora roku. Gra będzie tylko grą, nic tego nie zmieni.
Ważne, że ja się zmieniłem.

Inna rzecz, że w licznych chwilach wolnego czasu śledziłem nieraz wzrokiem owego delikwenta, który jednak - trzeba mu to przyznać - sprawował się bez zarzutu. Przestał się wymądrzać, jakby był co najmniej reżyserem, choreografem i inspicjentem w jednym, skupił się natomiast na własnej roli. Przyznam szczerze, że przeszło mi przez myśl, że chce tym po prostu uśpić czujność, nie do końca wiadomo czyją, ale nawet jeśli - nie mogłem mu nic zarzucić. No, poza... Ale ta podsłuchana rozmowa wydawała się już czymś tak odległym, że nawet o niej nie myślałem.

Naprawdę czasem prościej jest nie myśleć. Bo myślenie jest na ogół najprostszą drogą do wątpliwości. Kto nie drąży, ten nie przejmuje się prawdą - niech ona sobie gdzieś tam istnieje, jak źródło po powierzchnią ziemi. Ale niech nie zakłóca świata, do jakiego się przywykło.
Niemyślenie jest swojego rodzaju ucieczką.
A ja zawsze myślałem. Nie byłem typem uciekiniera, stawałem niebezpieczeństwu naprzeciw. Ale tym razem podświadomie wyłączyłem część mózgu odpowiedzialną za podejrzenia. Dla świętego spokoju. Dla dobra... Właściwie to dla czyjego dobra? Jak ciężko jest podejmować "słuszne" wybory, kiedy się nie wie, co z nich wyniknie.
Dobro jest trudne. Zawsze tak było i zawsze będzie.



Usiadłem na schodach, opierając się plecami o ścianę, i po raz kolejny przeglądałem swój scenariusz, co jakiś czas zaznaczając zielonym zakreślaczem te kwestie, które musiałem wygłosić podniesionym tonem. Czyli... W zasadzie wszystkie. Do tego musiałem nabrać nawyku chodzenia z wypiętą piersią i spoglądania na ludzi z góry, co nie przychodziło mi już tak lekko.

- A ty znowu sam... - Śpiewny głos, wypełniony szczelnie jadem w otoczce fałszywego współczucia, nie robił już na mnie większego wrażenia, podobnie jak sama osoba jego właścicielki. Skrzywiłem się więc tylko nieznacznie, nawet nie podnosząc wzroku.
- Kotku, powinnaś sobie znaleźć wreszcie lepsze zajęcie od łażenia i zaczepiania ludzi. No nie wiem, może zacznij robić na drutach... - Zamknąłem zatyczkę pisaka, próbując się nie uśmiechnąć na odgłos prychnięcia, które miało być najwyraźniej pogardliwą reakcją na moją sugestię.

Przyznam, że odczułem znaczną ulgę, kiedy przekroczyłem pewną granicę, dzięki której uodporniłem się zupełnie na jej zaczepki, mniej lub bardziej złośliwe i próbujące bezskutecznie wskrzesić dawnego Leóna. A ona wciąż nie ustawała w tych wysiłkach, jakby nie zdawała sobie sprawy, że jest w tym po prostu śmieszna. Teraz na przykład zapewne robiła tą swoją minę diwy, która nie działała już na nikogo. Albo odrzucała włosy przerysowanym gestem modelki. Nie miało to większego znaczenia, skoro nie istniała żadna widownia, w każdym razie nie ta pożądana. To ja miałem być obserwatorem tego niemego przedstawienia, a że jakoś nie chciało mi się nawet rzucić na nie okiem, toteż aktoreczka musiała się wyżyć na kimś innym.
- Wynocha - warknęła więc na pobliską gromadkę pierwszoklasistek, które rozpierzchły się jak króliki. I usiadła obok mnie, jak to ona, przez dobre pięć minut sadowiąc się w najidealniejszej pozie, jednocześnie starając się nie pognieść materiału spódniczki. Oczywiście musiałem konkretnie poczuć, jakich to drogich, duszących perfum używa, w ilościach hurtowych zresztą. Przysunąłem się bliżej ściany, przygotowując się psychicznie na kolejne kazanie w wykonaniu Ludmiły. Uwaga, królowa przemawia.
- León, León, León...
- Dziękuję, że mi przypomniałaś, jak mam na imię. - Przerzuciłem kartkę i udawałem, że bardzo interesuje mnie enigmatyczny dialog między służbą. Nie dawała za wygraną, próbując zwrócić moją uwagę protekcjonalnym gestem. Zbyt dobrze znałem jej zagrywki. Strząsnąłem z ramienia rękę o jaskrawożółtych paznokciach i spojrzałem na nią wreszcie, nawet nie próbując powstrzymywać niechęci.
- Chcesz czegoś? Nudzisz się? Może porozmawiaj z kimś na twoim poziomie?
- To niewiarygodne, jak bardzo się zmieniłeś. - Teraz przyoblekła maskę łagodności pomieszanej ze zdziwieniem. Cóż z tego, skoro znałem każdą jej manierę i nie dawałem się nabrać na kiepskie gierki. - Kiedyś... Kiedyś byłeś kimś. Straciłeś tożsamość.
- Wręcz odwrotnie, zyskałem ją. A ty nie umiesz znieść, że jesteś tu ostatnią osobą pozbawioną charakteru. Potrafisz tylko grać, zamiast wyrażać prawdziwe uczucia, prawdziwe emocje...
- Mylisz się. Nie tylko ja. Wszyscy gramy. Życie jest teatrem, a ludzie aktorami. - Zaczęła bawić się swoim pierścionkiem, unikając mojego wzroku.
- Ciekawe masz przemyślenia, moja droga. Tyle tylko, że ty próbujesz być wszystkimi postaciami w jednym przedstawieniu. Życie nie składa się z samych głównych ról, Ludmiło. - Potarłem czoło w zamyśleniu. - Napisałaś dla siebie zły scenariusz.
- Skąd ty możesz wiedzieć, kim naprawdę jestem? - spytała wyzywająco.
- Nawet ty sama tego nie wiesz. To dlatego zostałaś sama. - Nie potrafiła znaleźć żadnych kontrargumentów przez dłuższą chwilę. Tymczasem drzwi z sali prób otwarły się gwałtownie i wyszedł przez nie Diego. A ona zbladła, potem poczerwieniała, zerwała się szybko i pobiegła za nim, jak w jakimś kiepskim melodramacie. Nawet na nią nie spojrzał, ignorując zupełnie jej słowa, wypowiadane gorąco i w pośpiechu. Gdy chciała uwiesić mu się na ramieniu - odgonił ją jak natrętną muchę. Wyjął telefon i wszedł do pustej klasy, zamykając drzwi przed nosem dziewczyny. Całe powietrze z niej uszło; dłuższą chwilę wpatrywała się w jeden punkt, wreszcie obróciła się i dowlokła z powrotem do schodów, opadając na nie z wyraźną rezygnacją.
Jak marionetka, której ktoś podciął sznurki.

- Wiesz, że jesteś żałosna? - spytałem, wstając i kierując się w stronę wyjścia.
- Wiem - mruknęła cicho. Odszedłem. Nie dlatego, że byłem nieczuły. Nie dlatego, że chciałem się zemścić. Nie, po prostu wiedziałem, że ona zwyczajnie żadnego współczucia nie chce. Musiała przetrawić porażkę w samotności, by móc się podnieść. Za każdym upadkiem stawała się silniejsza. A litowanie się nad sobą było dla niej czymś równie obcym, jak łzy. Nie umiała po ludzku czuć, nie umiała żałować ani naprawdę kochać. Bo, wbrew pozorom, poszła na łatwiznę. Ciężej niż grać - jest po prostu żyć.

A Ludmiła wybrała iluzję, odrzucając prawdziwe życie jak niepotrzebny, nietrafiony prezent.

                                                                         
                                                                                             ***


- Tak dłużej być nie może. - Antonio zsunął okulary i zaczął machinalnie polerować szkła brzegiem koszuli. Jego oczy, których niebieskie spojrzenie było na ogół beztroskie i szczere jak u dziecka - jakby na przekór otaczającym je zmarszczkom - dziś były jakieś przygaszone, pozbawione tego zwykłego entuzjazmu. To, oraz ton, jakim wypowiedział te parę słów, no i sama ich treść, musiało sprawić, że Pablo oderwał się od wykonywanej czynności. A właśnie postanowił ogarnąć trochę szafkę z papierami, których sterty narosły błyskawicznie podczas choroby Angie, która zazwyczaj dbała o przynajmniej względny porządek. Dziś znowu zwolniła się wcześniej, tymczasem widok zakurzonych folderów, ulotek i innych szpargałów wołał już o pomstę do nieba.
- Co masz na myśli? - spytał, odkładając teczkę, którą przed momentem wziął do ręki.
- Musimy porozmawiać. O tobie, Pablo.
- O mnie? - Staruszek kiwnął głową, więc - z pewną zresztą ulgą - oderwał się od porządków i usiadł naprzeciwko. - O co chodzi, Antonio? O przedstawienie?
- Też. Ale głównie o to, jak się ostatnio zachowujesz. Odkąd... Pablo, jesteś jakiś nieobecny. Myślisz, że jesteś jedynym, który przeżył zawód miłosny? Nie bądź egoistą.
- To przecież nie to! - zaprzeczył gwałtownie, może nawet zbyt gwałtownie.
- To, to. Egoizm. Myślisz tylko o sobie. A powinieneś - o uczniach. - Ciszę, która zapadła, można by kroić nożem. Ciążyła w powietrzu, wydłużając się w nieskończoność. Przerwał ją - nietrudno zgadnąć - znowu Antonio.
- Naprawdę uważasz, że tylko ty byłeś kiedykolwiek zakochany? Uważasz, że ja zawsze byłem stary, że nie wiem, co to miłość? - Nawet nie to co mówił było najgorsze. Ale to jak patrzył. Mężczyzna poczuł, że powinien zaprzeczyć.
- Wcale tak nie uważam.
- Pewnie, że nie. Przynajmniej próbujesz udawać, że tak nie jest. A w środku myślisz o mnie z takim pobłażaniem. A miłość nigdy nie umiera, Pablo, wiesz o tym. Żyje w nas, dając siły, by iść dalej. Dlatego ja nie zapomniałem. - Podrapał się po głowie. - Skleroza to głupia przypadłość. A jednak nie może mi odebrać tego, co mam tu. - Położył rękę na sercu, uśmiechając się z lekkim zakłopotaniem. - Pamiętam moją Yvonne tak samo dobrze przez cały czas. Jej kojący głos, jej trójkątną twarz... A jednak... Nauczyłem się żyć tak, żeby nie być do końca bezużytecznym dziadem, żeby dzielić się... Żeby dawać coś od siebie, nie tylko brać. Nawet jeżeli mnie odebrano wszystko.
A ty, Pablo, nie możesz zamykać się na świat. Oni cię potrzebują. Te dzieciaki, ciebie i twojego wsparcia. Twojej obecności, jakiegoś dobrego słowa! A ciebie obchodzi tylko to, co odeszło i nie wróci.
- To nie jest takie łatwe. - Pustka, jaka rozbrzmiała w tych słowach, była straszna.
- Nic nie jest łatwe. Ale musisz znaleźć siłę. Dla nich. Pomyśl o nich. Bo najważniejsze to nie myśleć o sobie.


                                                                                                   ***

"Czasami to, co najbardziej prawdziwe, dzieje się tylko w wyobraźni. Wspominamy tylko to, co nigdy się nie wydarzyło."

- Co czytasz, Violu? - Drgnęła na dźwięk tego przyjaznego głosu, który rozbrzmiał niespodziewanie w jednej z tych krętych uliczek, skrywających dość niespodziewane sekrety. Biegła przecież między secesyjnymi budynkami tego hiszpańskiego miasta, czyż nie? Nie, skonstatowała z pewnym trudem. Wróciła do rzeczywistości, wyrywając się dość niechętnie z papierowej Barcelony, której uroki chłonęła z otwartymi ustami, niecierpliwie przewracając kolejne kartki. Uśmiechnęła się do kobiety, a potem uniosła lekko książkę, ukazując jej szarą jak popiół okładkę.
- "Marina". Przepraszam, że ci przeszkodziłam. Zafón potrafi wciągać. - Esmeralda przykucnęła obok, odgarniając za ucho pasmo ciemnych włosów. Otaczała ją mgiełka słodkich perfum, a w oczach migotały ciepłe iskierki. Dziewczyna poczuła nagle, że bardzo ją lubi. Zresztą odkąd tylko pojawiła się w tych progach, wzbudziła sympatię. Samą swoją cichą, nienatrętną obecnością, spokojem i delikatnym uśmiechem wkradła się do serc wszystkich domowników. - Chciałam cię tylko uprzedzić, że wychodzimy.
- Dokąd?
- Ramallo, Olga i ja wybieramy się do opery. Och, nie wiem, czy ja jestem tam w ogóle potrzebna - zaśmiała się lekko, potrząsając głową. Srebrne kolczyki zalśniły w świetle lampy. - Najwyraźniej mam pełnić rolę przyzwoitki. Twój ojciec zabiera gdzieś Angie, ale gdzie, powiedzieć nie chciał. - Mrugnęła do niej wesoło.
- Czekaj... Nie chce mi się wierzyć. - Aż odłożyła książkę grzbietem do góry i wyprostowała się na łóżku. - I on wie, że zostaję tu sama? Bez opieki? To nie w jego stylu.
- Widzisz, a jednak. - Podniosła się z klęczek i poprawiła na ramieniu pasek torebki. - Możesz zaprosić koleżanki albo Leóna, jak chcesz. Idę, lepiej, żebyśmy się nie spóźnili. - Ruszyła lekkim krokiem w stronę drzwi. Ołówkowa spódnica świetnie na niej leżała, lśniące loki podskakiwały lekko przy każdym kroku.
- Esme! - zawołała za nią Viola.
- Co takiego?
- Ślicznie wyglądasz. - Kobieta uśmiechnęła się na te słowa i posłała jej całusa. 

Leciutki stukot obcasów ucichł wreszcie w korytarzu, a ona na nowo zatopiła się w lekturze. Nim jednak zdołała bez reszty zatracić się w tej cudnej atmosferze, przerwał ją brutalnie dźwięk telefonu. Kiedy spojrzała na wyświetlacz, wyraz zniecierpliwienia zniknął z jej twarzy.
- Hej, Federico.
- Cześć, Violu. - Radosny głos chłopaka rozbrzmiał z taką mocą, że pewnie by odsunęła słuchawkę na odległość wyciągniętej ręki, gdyby nie to, że aż tak się za nim stęskniła. Za nim i jego optymizmem. Dla niego szklanka była zawsze do połowy pełna, a świat bajecznie kolorowy. Zawsze było tysiąc powodów do uśmiechu i tysiąc piosenek do zaśpiewania.
- Czemu się nie odzywałeś tak długo? Co u ciebie?
- Czy to aż tak istotne? Zaraz się wszystkiego dowiesz, tylko powiedz mi jedno - lubisz niespodzianki?
- Pewnie, że lubię - odpowiedziała po chwili, nieco zaskoczona. - Ale co to...
- Otwórz drzwi.
- Co? Ale czemu?
- Bo ktoś dzwoni, nie słyszysz? - W jego głosie zadźwięczało rozbawienie. Rzeczywiście, z dołu dobiegał natarczywy odgłos dzwonka. Wstała dość niechętnie.
- Nie rozłączaj się, dobrze? - Położyła komórkę na łóżku i zbiegła na dół, chcąc jak najszybciej zbyć natręta, który chyba oparł się całym ciałem o dzwonek, bo terkotanie nie ustawało. Nacisnęła klamkę i zdębiała.
- To może jednak się rozłączę - powiedział chłopak do słuchawki i schował telefon do kieszeni, nim wyciągnął ręce. Rzuciła mu się na szyję.

- Czemu o wszystkim dowiaduję się ostatnia? - Podsunęła mu filiżankę gorącej czekolady.
Zrobił minę małego chłopca. - Uprosiłem Ramallo i twojego ojca, żeby się nie wygadali. Zwłaszcza Oldze, bo wiesz, jak bezpieczny jest u niej każdy sekret. Po pięciu minutach zna go pół miasta.
- Wy i ta wasza męska solidarność. - Pokręciła głową. - Gdzie byłeś przez ten czas?
- Zwiedziłem pół świata, dałem parę koncertów w Europie, zahaczyłem nawet o Azję... A potem wróciłem do domu, żeby dać mamie przyjemność ponarzekania, jaki jestem niedożywiony. - Upił łyk aromatycznego napoju. - A! No przecież. Mam cantucci, prawdziwe, włoskie, roboty mojej babci. - Wyłowił z torby sporą paczuszkę. - U was, widzę, też dużo się pozmieniało. Ty się zmieniłaś. - Spoglądał na nią z uśmiechem.
- A dlaczego wróciłeś? - spytała wprost o to, co ją ciekawiło od początku. - Poznałeś we Włoszech dziewczynę stąd i chciałeś być blisko niej? - zażartowała, częstując się ciasteczkiem.
A Federico nagle - co było tak do niego niepodobne - spłonął gwałtownym rumieńcem, co uświadomiło dziewczynie, że utrafiła w samo sedno.

_____________________________________________________
Nie mnie oceniać ten rozdział, ale wydaje mi się, że nie poległam. Choć scenka z Antoniem mnie zawiodła, pomysł nie do końca wypalił. No i ogółem jest za krótki. I za dużo filozofowania.

Violetta Polska niedawno dobiła miliona wyświetleń. A ja się cieszę jak głupia z tych pięciu i pół tysiąca. Bo zakładając bloga nie sądziłam, że więcej niż jedna osoba się tu przybłąka. Więc, po raz kolejny - dziękuję wam!

10 komentarzy:

  1. Napiszę ktrótko, ale na temat.
    Nie wiem co mogę powiedzieć. Twój blog jest wspaniały, brak mi słów by go opisać, serio.
    A ten rozdział także mi się bardzo podobał!

    Ewa z Filmweba :D

    OdpowiedzUsuń
  2. FEDZIO WRÓCIŁ!
    Uwaga, Sapphire będzie zastanawiać się nad tożsamością nowej lejde Fedusia. Będzie Femiła czy wymyślisz coś innego? Tak czy siak, wiem, że poradzisz sobie świetnie :)
    Fragment o Leonie genialny. Dopiero dzięki znacznej odległości czasowej uświadomił sobie kim naprawdę jest Ludmiła. Każde jej słowo straciło wartość, znaczenie, sens... Teraz to wszystko jest głupie i niepotrzebne.
    Zupełna zmiana punktu widzenia nie zawsze może wyjść na dobre, jednak Leon zaryzykował i się udało. Często wahamy się stojąc przed wyborami życiowymi, w końcu powinność i chęć to dwie różne rzeczy.
    Słuszne wybory... Czasami mogą wydawać się trafne tylko pozornie, zależy dla kogo oczywiście. Odejście od Ludmiły było w pewnym sensie przełomem, najważniejszym jaki mógł go spotkać.
    Mam jednak nadzieję, że i ona zostanie obdarzona prawdziwą miłością, bez której raczej nie będzie potrafiła odnaleźć się w trudnej dla niej rzeczywistości. Zawsze lubiłam tę postać, okazało się, że ma drugie, lepsze wnętrze. Jak każdy jest tylko człowiekiem.
    Antonio... Ten Antonio, który chadzał w apaszkach i berecie, z którego zawsze miałam bekę,potrafił mnie wzruszyć.
    Bardzo ładnie skonstruowałaś jego wypowiedzi, naprawdę.
    Myślę, że Pablo stanie na nogi, mimo wszystkich porażek na jakie skazał go los. Zaślepiony własnym nieszczęściem zapomina o innych osobach, które potrzebują jego pomocy.
    FEDZIOOO! <3 Ah, mówiłam. Cieszem się tak ^ ^
    A teraz to głodna jestem. Feduś chwal się dziełami babci później :c
    Napisałabym jeszcze coś, ale rozumiesz: teraz muszę iść odwiedzić moją lodówkę, jakaś taka samotna się wydaję. A że ze mnie dobry człowiek to udzielę jej mego towarzystwo.
    I jeszcze jedno: baardzo dziękuję za zaobserwowanie mojego bloga! Nie wiem czy moje badziewne wypociny zasługują na uznanie tak zdolnej pisarki jak ty, ale jestem zaszczycona. Dziękuję jeszcze raz <3

    OdpowiedzUsuń
  3. FEDE <3 Oczywiście, że nam się podobało! Każdy milimetr, każda litera wciągała nas do ostatku. Aż mi się szkoda zrobiło Ludmiły. Ale Esmeraldy nie potrafię obdarzyć zbytnią sympatią. Staram się, ale nawet na twoim blogu mi to nie wychodzi. Cóż, wspaniały tekst. :D Pozdrawiam - B.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochana! To my dziękujemy Tobie za to, że urzekasz nas swoim opowiadaniem! :)
    I co mam Ci powiedzieć? Że napisałaś kolejny genialny rozdział? Że wszystko jest u Ciebie takie niesamowite? No dziewczyno, jaram się, oj jaram! xD
    Uwielbiam, kiedy piszesz z perspektywy Leona. On jest taki... Taki ach... Ale, że zrobiłaś z niego Gastona? xD No cóż, przynajmniej w przedstawieniu to on będzie tym złym:)
    No i jak on zna Ludmiłę na wylot, mógł ją pocieszać, ale wiedział, że nie o to w tym chodziło... No cudowna scenka między nimi! Strasznie mi się podobała.
    Jeśli chodzi o Pablo i Antonia, to fajnie wyszło. Czasami się zapomina, że te stare dziadki też kiedyś były młode, naiwne i zakochane. Bardzo dobrze powiedział, że nie wolno zamykać się, bo coś nie wychodzi. Trzeba iść dalej, choćby nie wiem co!
    No i Federico wrócił! Świetnie wymyśliłaś tę jego niespodziankę! Ciekawi mnie, co to za dziewczyna zawróciła mu w głowie;> Mam nadzieję, że już za niedługo się dowiem:)

    Ściskam Cię mocno!

    OdpowiedzUsuń
  5. Mój komentarz nie będzie długi. Niedługo muszę iść do koleżanki, (szkolny projekt ;/) a mam do przeczytania jeszcze kilka blogów...
    Świetny rozdział, zresztą jak zwykle. :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Tears, Słonko.

    Ja to już nie mam pojęcia co robić. Serio. Bo ten rozdział był fenomenalny, zresztą jak zwykle. Czy Ty zawsze musisz być taka idealna? Pozwoliłabyś mi wytknąć jakiś błąd, a Ty nie. Oczywiście żartuję. Bądź taka idealna i nigdy nie przestawaj. Chociaż nie wiem, czy Ty potrafisz inaczej ;) Bo ja to kocham. Kocham to jak w każdym, nawet najdrobniejszym, słowie Twojego rozdziału, odnajduję uczucia, emocje. To jest piękne, cudowne? Te słowa są zbyt banalne, żeby opisać ten rozdział. Chciałabym napisać jakiś składny komentarz, ale ja na serio nie potrafię. Może więc lepiej przejdę do rzeczy...

    I tutaj znowu muszę się powtórzyć. Tak, tym co najbardziej mnie urzekło ponownie była perspektywa Leona. Kurczę, czy ja już nie zaczynam robić się przewidywalna? Ale to nie jest istotne, więc wróćmy do tego co najistotniejsze, a więc do Leona ;) ,,Tabula rasa" - czysta, niezapisana karta. Tak głosi jedna z filozofii, a mianowicie racjonalizm. Czy zgadzam się z przekonaniami racjonalistów? Myślę, że jest w tym dużo prawdy. Przecież każdy z nas, gdy przychodzi na świat jest właśnie taka kartą. I tylko od nas zależy, czym ją wypełnimy, jak potoczy się nasze życie. Ale niestety, tego co raz zostało zapisane nie da się tak po prostu wytrzeć, zlikwidować. Prawda jest taka, że od przeszłości nie da się tak po prostu zapomnieć, sprawić, że to co się wydarzyło znika. Nie, wcale tak nie jest. Wszystko co zrobiliśmy, zostaje z nami. Tak jest i w przypadku Leona. On na chwilę, gdzieś po drodze, zszedł na niewłaściwy tor. Zmienił się, przestał być sobą. Bo on niewątpliwie jest dobrą osobą, która po prostu w jakimś momencie się zagubiła. Ma wspaniałe wnętrze i dobre serce. Mogłabym tak pisać i pisać o jego zaletach w nieskończoność, ale to nie jest w tym momencie najważniejsze ;) Ważne jest to, że on jednak odnalazł ten punkt zwrotny w swoim życiu. Tym punktem okazała się właśnie Violetta. Drobna szatynka o pięknych, brązowych oczach, która pomogła mu znów odnaleźć siebie. Poprzez co stała się w pewnym sensie, sensem jego egzystencji. Nie ma to jak moja poprawność stylistyczna. Niemniej jednak wróćmy do tematu. Nie możemy więc dziwić się wątpliwościom Leona, jego zazdrości, temu, że tak bardzo cierpi, gdy patrzy na Violę i Diego. Bo przecież czym jest nasze życie, jeśli pozbawimy go jego sensu? No właśnie. Chyba na to pytanie każdy sam potrafi sobie odpowiedzieć. A Ty tak cudownie oddałaś jego emocje, rozmyślania, rozważania. No i oczywiście, to, że Ludmiła wciąż przypomina mu o jego przeszłości, o tym jaki kiedyś był. Jednak on już się na to uodpornił, zaakceptował samego siebie. A to chyba najważniejsze ;)


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto teraz? To może skończę, skoro zaczęłam ;) Lu. Z pozoru zapatrzona w siebie diva, dążąca do celu po trupach. Jednak, czy aby na pewno? Moim zdaniem wcale nie. Bo przecież pozory bardzo często mylą. Mi się wydaję, że ona też gdzieś się zagubiła. Nie wiadomo co jest tego powodem, aczkolwiek ja myślę, ze gdzieś w głębi serca jest zwykłą dziewczyną, pragnącą miłości, akceptacji. Dowodem tego była dzisiejsza scena, która zaszła między nią a Diego. Jeśli mam być szczera to jego zachowanie było po prostu chamskie. Tak najzwyczajniej na świecie. Aczkolwiek to wcale nie ujmuje, w żaden sposób, temu rozdziałowi. Ba! Wręcz przeciwnie. Bo trudniej jest opisać to co jest prawdziwe, poruszyć trudniejszy temat. A to, że nie boisz się poruszać trudnych spraw, świadczy tylko i wyłącznie o Twoim geniuszu, także czapki z głów :D

      Dlaczego wszyscy porządni mężczyźni muszą tak bardzo cierpieć? Kurde, dziewczyny, ogarnijmy się, zacznijmy zauważać tych naprawdę wyjątkowych facetów, bo jest ich naprawdę niewielu. I w pewnym momencie może być już po prostu za późno. Aczkolwiek mam nadzieję, że nie w tym przypadku. Mam nadzieję moja droga, że się domyślasz, iż teraz, co prawda w dość nieudolny sposób, próbuję nawiązać do sceny Pablo i Antonio. Galindo był przy Angie praktycznie od zawsze, zawsze ją wspierał, zawsze mogła na niego liczyć. Skoczyłby za nią w ogień, poświęciłby wszystko. A ona co? Ona najzwyczajniej w świecie go olała. Wybrała Germana. Jednak ja wciąż wierzę się opamięta, zanim będzie za późno. Bo przecież nadzieja umiera ostatnia ;)

      Nie mam pojęcia, czy w moim komentarzu było chociaż ziarenko sensu, jednakże myślę, że Ty zrozumiałaś o co mi chodzi. A chodzi o to, że Cię uwielbiam :D Ciebie i wszystko, co wyjdzie spod Twojej ręki ;*

      Kocham Cię, Diana <3

      Usuń
  7. Podoba mi się. Mimo iż nie czytałam wcześniejszych rozdziałów to jakoś skumałam ;)
    http://violettadisneypoland.blogspot.com/ zapraszam

    OdpowiedzUsuń
  8. Dobra, ktoś mi tu marudzi, ze komentarzy nie piszę to piszę. Chociaż wypraszam to sobie, ponieważ tylko raz ci rozdziału nie skomentowałam! Tego 14 - co był o Braco. No wybacz, tak jakoś wyszło. A ty mnie oskarżasz! :((( JAK TAK MOŻNA?!
    Dobra, tak serio. Długości komentarzy Diany mnie przerażają, bo nie dosć że pisze więcej niż ja to jeszcze na temat i nie wali anegdotkami z życia (chociaż są one porażająco ciekawe, prawda?). Tyle, że ja już tyle razy ci pisałam, że jesteś zajebista i że rozdziały są zajebiste i wszystko hest zajebiste, że już powinnaś to wiedzieć. Ale niee, no dobra. Już, już przechodzę do rzeczy.
    Co ja chciałam... A, tak. Bardzo fajnie opisałaś rozmowę Lu i Leóna - i like it. Boże, jaki ten Leóś jest tutaj cudowny, wyrozumiały itede itepe. Nawet go polubiłam. Szok, nie? Chociaż i tak bardziej jaram się powrotem Fede. FEDUUUŚ *.* Moje kochanie! Już czekam aż napiszesz o nim coś więcej. No i na następny rozdział też czekam - powinnaś wiedzieć dlaczego. Mnie się spojlerów nie pisze, bo w mojej głowie powstają tysiące scenariuszy!
    Zakończę swą krótką wypowiedź tym, że lubię Twą Violkę. Jeszcze większy szok, nie? :P Dobra, chciałam powiedzieć, że rozdział jak zawsze świetny (zajebisty) i że jesteś cudowna i masz niesamowity talent.
    Pozdrawiam.
    Carmen E.

    OdpowiedzUsuń
  9. Co ja widzę? Rozdział już tak długo stoi,a ja jeszcze nie skomentowałam!
    Na początku chciałam napisać, że sam charakter Twojego opowiadania jest świetny. Te różne retrospekcje, czas teraźniejszy, przeszły. Niezła mieszanka ;) Podoba mi się także zmiana narratora z pierwszoosobowego na trzecio i odwrotnie. Pokazujesz nam odczucia Leona, jego spojrzenie na świat i czasem skomplikowane relacje z innymi. Podoba mi się to, że Twoje opowiadanie ma różne wątki, nie tylko jedna utarta ścieżka pod tytułem 'Leonetta'. U Ciebie jest pięknie, ciekawie, tajemniczo. W dodatku nienaganne słownictwo i styl!
    No cóż, to by było na tyle. Nie potrafię się rozpisywać ;)
    Pozdrawiam serdecznie! :*

    OdpowiedzUsuń