Człowiek taki już jest. (…) Zastępuje strachem większą część swoich emocji.(Paulo Coelho)
Prędzej czy później przychodzi moment, kiedy zamek - co z tego, że najpiękniejszy, skoro zbudowany na kruchym lodzie niedopowiedzeń - zaczyna się chwiać w posadach. Pewnego dnia po prostu zdajesz sobie sprawę, że coś nie gra. Że czegoś nie ma, choć być powinno. Do pełni szczęścia zabrakło którychś słów, jakichś znaków, a na samych złudzeniach nie można bazować.
I nagle już kompletnie nie wiesz, na czym stoisz.
Te drzwi zawsze były otwarte. Więc kiedy nacisnął klamkę i napotkał opór, zdziwił się i przez moment stał jak głupek, gapiąc się w lśniące oko judasza, nim wpadł na genialny pomysł użycia dzwonka. Delikatny odgłos jak ptasi tryl rozbrzmiał kilka razy, nim przyciągnął wreszcie kogoś, kto po drugiej stronie zazgrzytał kluczem, zabrzęczał zamkiem i uchylił drzwi. Pardon, uchyliła. Lena ze swojej wysokości metra pięćdziesiąt zmierzyła go krótkim, taksującym spojrzeniem, a na jej buzię wypełzło rozczarowanie. I stała, wpatrując się w niego bez słowa, za to dziwnie nagląco, jakby miał się lada moment zamienić w kogoś innego.
- Naty jest? - zagadnął wreszcie, gdy nadal milczała. Pewnie nie doczekałby się żadnej odpowiedzi, gdyby sama zainteresowana nie pojawiła się w polu widzenia. Stała w wąskim korytarzyku, uśmiechając się mimowolnie na jego widok i jednocześnie nerwowo przygładzając włosy. Naprawdę była śliczna w legginsach z dziurą na kolanie, mocno za dużym podkoszulku i skarpetkach nie do pary. Tak to już bywa, że im dziewczyna mniej się stara, tym lepiej wygląda. Odsunęła delikatnie siostrę na bok i spojrzała pytająco na Maxiego.
Wysunął swoją propozycję, jaką był krótki spacer. Może powinien uznać za dobry znak, że zgodziła się bez wahania.
Wysunął swoją propozycję, jaką był krótki spacer. Może powinien uznać za dobry znak, że zgodziła się bez wahania.
- Co jest z nią nie tak?
- Odkąd wróciła z wycieczki do Włoch, jest taka... dziwna. Niewiele mówi, co minutę spogląda na telefon, jakby na coś czekała. - Wzruszyła ramionami. Uniosła rękę i dotknęła włosów, które opadały jej na twarz w znajomym nieładzie. Spinała je rano, ale te loki żyły własnym życiem. Zawsze uwalniały się z gumki i zamieniały w niepohamowany żywioł lśniących, ciemnych sprężynek.
Tego ranka znowu padało, wprawdzie zaledwie przez moment, ale jednak. Teraz ulica była poznaczona tu i ówdzie kałużami, w których przeglądało się nieskazitelnie błękitne niebo. Przejrzyste powietrze tchnęło świeżością.
Mokre liście kleiły się do jej kolorowych trampek przy każdym kroku, kiedy przechodzili przez trawnik. Usiedli.
I nagle nie było nic do powiedzenia.
Mimo to zdecydował się przerwać ciszę.
- Kim my właściwie jesteśmy, Naty? - Pytanie, dręczące go od pewnego czasu, samo wymknęło się z ust. A ona westchnęła.
- Po co pytasz, skoro nie chcesz słyszeć odpowiedzi? - Podciągnęła nogi, opierając stopy o brzeg ławki, i objęła kolana rękoma. Mniej lub bardziej świadomie przyjęła pozycję ni to obronną, ni to zrezygnowaną.
- Chcę ją słyszeć, inaczej nie pytałbym. - Do czego to wszystko zmierzało? Skąd się nagle wzięła ta niepewność?
- Przecież wiem, że odpowiedź "przyjaciółmi" cię nie satysfakcjonuje.
Zacisnął kurczowo dłonie na oparciu ławki, bo nagle ziemia pod ich nogami zadrżała i osunęła się w nicość. Spoglądał w przepaść.
- To nie jest jedyna możliwa odpowiedź.
- Owszem, w naszym wypadku jedyna - odpowiedziała tak cicho, jakby sama w to nie wierzyła. - Pamiętasz zeszły rok? Te problemy, te wszystkie przeciwności i bariery? Moją złamaną nogę? Możemy być tylko przyjaciółmi, bo inaczej wszystko się rozsypuje.
Już się rozsypało.
- Przecież wtedy to Ludmiła za wszelką cenę starała się nas rozdzielić - rzucił niemal z rozpaczą. - A teraz? Kto może nam stanąć na drodze?
- My sami, Maxi. To nie może się udać. - Każde słowo było kolejnym, tępym ciosem. A on był zupełnie bezbronny. Na własne życzenie taki się stał, przed nią. Ale przecież...
- A wtedy, Naty? Ten wieczór?
- Poniosło nas. - Zaczerwieniła się nagle, gwałtownie, mocno, aż do łez. Spuściła głowę, loki zupełnie zasłoniły jej twarz. Niedawno mówiła, że ciągle jeszcze nie wie. Czy był naiwny sądząc, że zmieniła zdanie?...
- Naty, proszę cię. Błagam, spójrz mi w oczy. Spójrz i powiedz, że nic więcej nie ma. Powiedz, że tak mi się tylko wydaje, że jestem idiotą, że się mylę, sądząc, że ty czujesz to samo...
- Nie mogę. - Pokręciła głową, wciąż kryjąc przed nim twarz. Skuliła się tak, jakby chciała zupełnie zniknąć. Podniósł rękę, czyniąc gest jakby chciał złapać coś w powietrzu, a potem wolno opuścił.
- Nie możesz spojrzeć mi w oczy? - Czyli to wszystko było tylko pięknym snem. Czyli...
- Nie, nie mogę patrząc ci w oczy powiedzieć, że się mylisz - szepnęła ledwie słyszalnie.
Chciał odejść, ale nie mógł. Trzymała go ta maleńka, wątluchna iskierka, że jeszcze nie wszystko stracone.
- Więc dlaczego? - Tak często zadawał to pytanie. - Dlaczego? Czego się boisz?
Nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Wstał i z trudem powstrzymał się od pogłaskania jej po głowie. Była taka mała. Krucha jak kwiat, zasuszony między kartkami książki, który po lada dotknięciu rozsypuje się w proch.
Jak miał jej pomóc?
- Jest jakaś szansa... - dobiegł do niej stłumiony głos chłopaka - że kiedyś będziesz pewna? Że znikną wątpliwości? - Pokiwała głową niepewnie. - Poczekam. Ale wiesz, że wszystko ma swój kres. - Nie poruszyła się. Przez moment jeszcze stał, jakby na coś czekając, wreszcie odszedł.
Czemu milczę, kiedy mam ochotę krzyczeć? Czemu zostaję w miejscu, kiedy marzę o tym, żeby za nim pobiec? Czemu zaprzeczam? Przecież go kocham. Czego więc się boję? Jestem skończoną idiotką.
________________________________________________
* Bryan Adams "Everything I do". Jedna z najpiękniejszych piosenek, jakie kiedykolwiek powstały.
Nie wiem, co powiedzieć. Ten rozdział odzwierciedla mój nastrój, który jest kiepski.
- Odkąd wróciła z wycieczki do Włoch, jest taka... dziwna. Niewiele mówi, co minutę spogląda na telefon, jakby na coś czekała. - Wzruszyła ramionami. Uniosła rękę i dotknęła włosów, które opadały jej na twarz w znajomym nieładzie. Spinała je rano, ale te loki żyły własnym życiem. Zawsze uwalniały się z gumki i zamieniały w niepohamowany żywioł lśniących, ciemnych sprężynek.
Tego ranka znowu padało, wprawdzie zaledwie przez moment, ale jednak. Teraz ulica była poznaczona tu i ówdzie kałużami, w których przeglądało się nieskazitelnie błękitne niebo. Przejrzyste powietrze tchnęło świeżością.
Mokre liście kleiły się do jej kolorowych trampek przy każdym kroku, kiedy przechodzili przez trawnik. Usiedli.
I nagle nie było nic do powiedzenia.
Mimo to zdecydował się przerwać ciszę.
- Kim my właściwie jesteśmy, Naty? - Pytanie, dręczące go od pewnego czasu, samo wymknęło się z ust. A ona westchnęła.
- Po co pytasz, skoro nie chcesz słyszeć odpowiedzi? - Podciągnęła nogi, opierając stopy o brzeg ławki, i objęła kolana rękoma. Mniej lub bardziej świadomie przyjęła pozycję ni to obronną, ni to zrezygnowaną.
- Chcę ją słyszeć, inaczej nie pytałbym. - Do czego to wszystko zmierzało? Skąd się nagle wzięła ta niepewność?
- Przecież wiem, że odpowiedź "przyjaciółmi" cię nie satysfakcjonuje.
Zacisnął kurczowo dłonie na oparciu ławki, bo nagle ziemia pod ich nogami zadrżała i osunęła się w nicość. Spoglądał w przepaść.
- To nie jest jedyna możliwa odpowiedź.
- Owszem, w naszym wypadku jedyna - odpowiedziała tak cicho, jakby sama w to nie wierzyła. - Pamiętasz zeszły rok? Te problemy, te wszystkie przeciwności i bariery? Moją złamaną nogę? Możemy być tylko przyjaciółmi, bo inaczej wszystko się rozsypuje.
Już się rozsypało.
- Przecież wtedy to Ludmiła za wszelką cenę starała się nas rozdzielić - rzucił niemal z rozpaczą. - A teraz? Kto może nam stanąć na drodze?
- My sami, Maxi. To nie może się udać. - Każde słowo było kolejnym, tępym ciosem. A on był zupełnie bezbronny. Na własne życzenie taki się stał, przed nią. Ale przecież...
- A wtedy, Naty? Ten wieczór?
- Poniosło nas. - Zaczerwieniła się nagle, gwałtownie, mocno, aż do łez. Spuściła głowę, loki zupełnie zasłoniły jej twarz. Niedawno mówiła, że ciągle jeszcze nie wie. Czy był naiwny sądząc, że zmieniła zdanie?...
- Naty, proszę cię. Błagam, spójrz mi w oczy. Spójrz i powiedz, że nic więcej nie ma. Powiedz, że tak mi się tylko wydaje, że jestem idiotą, że się mylę, sądząc, że ty czujesz to samo...
- Nie mogę. - Pokręciła głową, wciąż kryjąc przed nim twarz. Skuliła się tak, jakby chciała zupełnie zniknąć. Podniósł rękę, czyniąc gest jakby chciał złapać coś w powietrzu, a potem wolno opuścił.
- Nie możesz spojrzeć mi w oczy? - Czyli to wszystko było tylko pięknym snem. Czyli...
- Nie, nie mogę patrząc ci w oczy powiedzieć, że się mylisz - szepnęła ledwie słyszalnie.
Chciał odejść, ale nie mógł. Trzymała go ta maleńka, wątluchna iskierka, że jeszcze nie wszystko stracone.
- Więc dlaczego? - Tak często zadawał to pytanie. - Dlaczego? Czego się boisz?
Nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Wstał i z trudem powstrzymał się od pogłaskania jej po głowie. Była taka mała. Krucha jak kwiat, zasuszony między kartkami książki, który po lada dotknięciu rozsypuje się w proch.
Jak miał jej pomóc?
- Jest jakaś szansa... - dobiegł do niej stłumiony głos chłopaka - że kiedyś będziesz pewna? Że znikną wątpliwości? - Pokiwała głową niepewnie. - Poczekam. Ale wiesz, że wszystko ma swój kres. - Nie poruszyła się. Przez moment jeszcze stał, jakby na coś czekając, wreszcie odszedł.
Czemu milczę, kiedy mam ochotę krzyczeć? Czemu zostaję w miejscu, kiedy marzę o tym, żeby za nim pobiec? Czemu zaprzeczam? Przecież go kocham. Czego więc się boję? Jestem skończoną idiotką.
Więc nie mów mi, że nie warto nawet próbować.
Znasz prawdę.
Przecież wszystko, co robię - robię dla ciebie. *
***
Gdyby ktoś jeszcze rok temu powiedział mu, co się stanie w jego najbliższej przyszłości, niechybnie by go wyśmiał. To znaczy, wierzył - pewnie strasznie naiwnie - w miłość od pierwszego wejrzenia. Ale jakoś nie w odniesieniu do niego. Dlaczego miałoby go spotkać coś tak niezwykłego, skoro sam był przeciętny? Spoglądał w lustro i nie dostrzegał nic, na czym warto byłoby zawiesić wzrok. Wygląd jak wygląd, wzrost jak wzrost. Śpiewał, ale nie jakoś żeby zapierało dech, grał na gitarze, ale nie umiał wydobyć takiego akordu, żeby zadziwić ludzi. Ale choć uważał się za kompletnie nienadzwyczajnego, sam uwielbiał to, co ponadprzeciętne. Poszukiwał idealnego piękna, głosu wywołującego gęsią skórkę, niewiarygodnego talentu, który wstrząsnąłby jego światem albo nawet wywrócił go do góry nogami.
Poszukiwał wytrwale, z dziwnym zacięciem, jakby od tego zależało wszystko.
Aż znalazł. Znalazł ją.
Nie mógł uwierzyć w to, co go spotkało. Nie żądał aż tak dużo, wystarczyłoby mu ją widzieć, jej słuchać, podziwiać z oddali. A dostał o wiele więcej. Gdy najmniej się tego spodziewał, los nagle dał mu wszystko.
Nie wiedział, że można być aż tak szczęśliwym.
Kiedy się o tym opowiada, brzmi banalnie. Dwie dusze, które się łączą już na zawsze. Straszny kicz.
Przecież przez wieki stworzono tyle słów, tyle określeń, a żadne nie było nawet w połowie wystarczające, by to opisać. Nie kocha się słowami. Słowa mają co prawda wielką moc, ale w obliczu tego stają się tak śmiesznie mało znaczące, jak człowiek w zestawieniu z całym wszechświatem. Naprawdę nie są potrzebne, już zdążył się o tym przekonać.
Przecież przez wieki stworzono tyle słów, tyle określeń, a żadne nie było nawet w połowie wystarczające, by to opisać. Nie kocha się słowami. Słowa mają co prawda wielką moc, ale w obliczu tego stają się tak śmiesznie mało znaczące, jak człowiek w zestawieniu z całym wszechświatem. Naprawdę nie są potrzebne, już zdążył się o tym przekonać.
Czym sobie na to zasłużył? Mógł tylko dziękować i wierzyć w to, że nie zawsze to, co dobre, szybko się kończy. Przecież to było wieczne. Tego jednego był absolutnie pewien.
- Chciałbym ci coś pokazać. - Pociągnął ją delikatnie za rękę, kiedy przechodzili obok starego budynku. Z jednej strony był zaaferowany, z drugiej - nieco zaniepokojony. Od paru dni była jakaś nieswoja, a on nie mógł tego nie zauważyć. Zbywała półsłówkami każde pytanie, więc uznał, że da jej spokój. Choć cały czas uważnie obserwował ją i jej spojrzenie, dziwnie przygaszone. - Fran, chodź ze mną.
Posłusznie jak dziecko dała się zaprowadzić po chwiejnych schodach, aż dotarli na solidny, kamienny balkon, wmurowany w ścianę domu od strony podwórka, osłoniętego przed ludzkim wzrokiem. Dom był opuszczony od dawna, musiało się więc to odbić również na jego otoczeniu. Stary, dosyć zapuszczony ogród zajmował spory skrawek dużego placu. A na szarej ziemi - tam, gdzie kiedyś musiał być trawnik - teraz wypalonej i pozbawionej roślinności, leżały szeregami jasne kamyki, odcinając się wyraźnie od wyblakłego podłoża. Układały się w olbrzymi napis, który widziany z ziemi byłby tylko bezładnym zbiorem poplątanych linii, jednak z góry - nabierał sensu, składając się w słowa. Jedno krótkie zdanie: "Jesteś całym moim światem".
Oderwał wzrok od swojego dzieła i przeniósł go na twarz dziewczyny. Jej spojrzenie było kompletnie nieodgadnione, kąciki ust nawet nie drgnęły. No tak. Taki banał, choć sądził, że będzie oryginalny. Pewnie było jej głupio skrytykować ten dziwny pomysł, dlaczego w ogóle miałaby się przejmować jakimiś koślawymi literkami, ułożonymi w słowa, w których zapewne porobił mnóstwo błędów, chcąc się wysilić na wyznanie po włosku? To faktycznie żałosne z jego strony.
- Nie podoba ci się? - spytał, choć raczej tylko stwierdzał fakt, udając, że się nie przejął swoją porażką. Spojrzała jeszcze raz na napis, potem na niego. I niespodziewanie zarzuciła mu ręce na szyję i przylgnęła do chłopaka z całych sił, wtulając twarz w jego ramię. Objął ją niezgrabnie, wdychając znajomy zapach kwiatowych perfum.
- To najpiękniejsze... Jeszcze nikt... Nigdy... Dla mnie... - szepnęła łamiącym się głosem, odsuwając się nieco. Dopiero teraz zobaczył, że oczy ma pełne łez. Przełknęła ślinę, a potem wypowiedziała słowa, które miał zapamiętać na długo, słowa, brzmiące jak zły omen.
- Marco, ja... ja wyjeżdżam. - Przy ostatnim słowie głos jej tak zadrżał, że z trudem dopowiedziała resztę. - Na zawsze.
Oderwał wzrok od swojego dzieła i przeniósł go na twarz dziewczyny. Jej spojrzenie było kompletnie nieodgadnione, kąciki ust nawet nie drgnęły. No tak. Taki banał, choć sądził, że będzie oryginalny. Pewnie było jej głupio skrytykować ten dziwny pomysł, dlaczego w ogóle miałaby się przejmować jakimiś koślawymi literkami, ułożonymi w słowa, w których zapewne porobił mnóstwo błędów, chcąc się wysilić na wyznanie po włosku? To faktycznie żałosne z jego strony.
- Nie podoba ci się? - spytał, choć raczej tylko stwierdzał fakt, udając, że się nie przejął swoją porażką. Spojrzała jeszcze raz na napis, potem na niego. I niespodziewanie zarzuciła mu ręce na szyję i przylgnęła do chłopaka z całych sił, wtulając twarz w jego ramię. Objął ją niezgrabnie, wdychając znajomy zapach kwiatowych perfum.
- To najpiękniejsze... Jeszcze nikt... Nigdy... Dla mnie... - szepnęła łamiącym się głosem, odsuwając się nieco. Dopiero teraz zobaczył, że oczy ma pełne łez. Przełknęła ślinę, a potem wypowiedziała słowa, które miał zapamiętać na długo, słowa, brzmiące jak zły omen.
- Marco, ja... ja wyjeżdżam. - Przy ostatnim słowie głos jej tak zadrżał, że z trudem dopowiedziała resztę. - Na zawsze.
***
Kiedyś wierzył w bajki. Wierzył, że spadające gwiazdy spełniają życzenia, że dobro zwycięża zło, że miłość jest siłą, której nie zniszczy nic, nawet czas. Kiedyś sądził, że można sięgnąć nieba, jeśli się mierzy wystarczająco wysoko. Kiedyś miał nadzieję, że zawsze jest jakieś światełko w tunelu, że nie ma całkowicie bezgwiezdnej nocy, pustyni bez żadnej oazy ani szarości bez jakiegokolwiek koloru.
Kiedyś wierzył w bajki. Wierzył, że spadające gwiazdy spełniają życzenia, że dobro zwycięża zło, że miłość jest siłą, której nie zniszczy nic, nawet czas. Kiedyś sądził, że można sięgnąć nieba, jeśli się mierzy wystarczająco wysoko. Kiedyś miał nadzieję, że zawsze jest jakieś światełko w tunelu, że nie ma całkowicie bezgwiezdnej nocy, pustyni bez żadnej oazy ani szarości bez jakiegokolwiek koloru.
Wierzył w miłość. Nie wiedział co prawda, czy nie jest ona tylko złudzeniem. Ale czy można żyć bez złudzeń?...
A potem bieg wydarzeń powoli i metodycznie ścierał ten naiwny rysunek z jego umysłu, pozostawiając w tym miejscu tylko pustkę, wielką białą plamę. To, co się zdarzyło, na zawsze miało pozostać wypalone w jego pamięci i powracać setki razy w najgorszych koszmarach. Nie potrafił się od tego uwolnić. Chyba, że pozwalał sobie na krótkie ucieczki od świadomości, które były tak beznadziejnie proste, a zarazem zbyt niebezpieczne, by powtarzać je tak często, jak chciał. Musiał się kontrolować. Przecież nie uczestniczył w tej grze z zaangażowaniem, nie dorzucał do puli monet, które znaczyły dla niego wiele, jeśli nie wszystko.
On tylko rozdawał karty.
Ślepa uliczka, bez żadnej opcji ucieczki. To znaczy - teoretycznie miał dwa wyjścia, te najprostsze: iść do przodu albo się cofnąć. Idąc przed siebie miał zabrnąć jeszcze głębiej w coś, co dawno przestało mu się podobać. Widział już tyle rezultatów tej drogi, widział tyle marionetek, których krótki żywot dobiegł końca przez tą rozpaczliwą grę. On nie był jedną z tych bezwolnych kukiełek, z tym, że nawet gdyby się nią stał, nie byłby tego świadom. Władca marionetek nie daje jasnego komunikatu. Wdziera się w umysł, opanowując go powoli, choć nieubłaganie.
A gdyby miał zawrócić? To, co by się z nim stało, było być może jeszcze gorsze. Mieli doskonałe metody na likwidowanie tych, którym gra przestała się podobać. Nie można ot tak, bezkarnie, powiedzieć "Pas".
Więc co mu zostało? Co? Pogrążać się powoli w odmętach zła i poczucia winy, czy próbować płynąć, żeby zostać wciągniętym przez wir? Nie było dobrego wyjścia z tej sytuacji, w którą się wpakował.
A na domiar wszystkiego musiał teraz tak skrzywdzić właśnie ją. Kompletnie nieświadomą faktu, że on próbuje zrobić z niej kolejną lalkę w teatrze szaleńców. Której jedyną winą było posiadanie majętnego ojca.
Nie chciał tego. Nie chciał, ale tego wymagała od niego podjęta dawno, bezmyślnie, w kompletnej rozpaczy decyzja.
Gdyby jeszcze to była jego wina.
A ten, przez którego musiał podjąć tą morderczą grę, już dawno utonął.
On tylko rozdawał karty.
Ślepa uliczka, bez żadnej opcji ucieczki. To znaczy - teoretycznie miał dwa wyjścia, te najprostsze: iść do przodu albo się cofnąć. Idąc przed siebie miał zabrnąć jeszcze głębiej w coś, co dawno przestało mu się podobać. Widział już tyle rezultatów tej drogi, widział tyle marionetek, których krótki żywot dobiegł końca przez tą rozpaczliwą grę. On nie był jedną z tych bezwolnych kukiełek, z tym, że nawet gdyby się nią stał, nie byłby tego świadom. Władca marionetek nie daje jasnego komunikatu. Wdziera się w umysł, opanowując go powoli, choć nieubłaganie.
A gdyby miał zawrócić? To, co by się z nim stało, było być może jeszcze gorsze. Mieli doskonałe metody na likwidowanie tych, którym gra przestała się podobać. Nie można ot tak, bezkarnie, powiedzieć "Pas".
Więc co mu zostało? Co? Pogrążać się powoli w odmętach zła i poczucia winy, czy próbować płynąć, żeby zostać wciągniętym przez wir? Nie było dobrego wyjścia z tej sytuacji, w którą się wpakował.
A na domiar wszystkiego musiał teraz tak skrzywdzić właśnie ją. Kompletnie nieświadomą faktu, że on próbuje zrobić z niej kolejną lalkę w teatrze szaleńców. Której jedyną winą było posiadanie majętnego ojca.
Nie chciał tego. Nie chciał, ale tego wymagała od niego podjęta dawno, bezmyślnie, w kompletnej rozpaczy decyzja.
Gdyby jeszcze to była jego wina.
A ten, przez którego musiał podjąć tą morderczą grę, już dawno utonął.
* Bryan Adams "Everything I do". Jedna z najpiękniejszych piosenek, jakie kiedykolwiek powstały.
Nie wiem, co powiedzieć. Ten rozdział odzwierciedla mój nastrój, który jest kiepski.
LENARICO?! <3
OdpowiedzUsuńNie jest kiepski, pod żadnym pozorem tak nie mów!
Scena Marcescy była przesłodka. Zawsze mnie to intrygowało: dwie osoby chodzą sobie po świecie i nie mają pojęcia, że już za zakrętem czeka na nich coś wyjątkowego. Cóż, od przeznaczenia nie da rady uciec.
Naxi. Ludzie boją się miłości. Naty wciąż nie może zdecydować się wyznanie mu uczucia, może to przez przez nieciekawą przeszłość, ale nie wiem.
Czasami strach wszystko psuje. Nata nie może zrozumieć prawdziwej przyczyny swego lęku, jednak kiedyś w końcu się przełamie. Naxi siempre c:
Dziewczyno napisz ty kiedyś książkę! W każde słowo wlane jest sporo uczucia, to magiczne, że tak to ujmę ^ ^
Co mogę dodać? Świetna jesteś, genialna, super wgl teraz się podlizuję wspaniała zdolna tyryryry.
no.
Czekam na następny rozdział :)
To było... Niesamowite. Nawet Naxi mi się podobało :D KIEPSKI??? Ten rozdział kiepski? Po pierwsze - nie napisałaś nigdy nic kiepskiego. Po drugie - bez żartów. Zgadzam się z Sapphire - napisz książkę :D Maresca była urzekająca. Coś wspaniałego! Podziwiam... Aż brak mi słów. Pozdrawiam - B.
OdpowiedzUsuńJakiś taki smutny ten rozdział... I Naty, która pomimo tego, że kocha nie może (albo raczej myśli, że nie może) być z Maxim... I on taki niepocieszony, że miłość jego życia daje mu kosza...
OdpowiedzUsuńI Marco, który tak bardzo się starał i zrobił niesamowicie romantyczną rzecz, tylko po to, żeby się dowiedzieć, że Fran wyjeżdża... I ona widząc ile on dla niej robi, musiała zranić go tymi prostymi słowami.
No smutno... Bardzo smutno... Wszyscy zawsze pragną szczęścia, a rzeczywistość pokazuje, że to nie jest takie łatwe. Los jest czasami za bardzo okrutny...
Tak ślicznie dobierasz słowa... Też bym tak chciała:)
Co to Twojego kiepskiego nastroju, to głowa do góry! Jutro będzie gorzej;) Zawsze tak sobie mówię;p Mam nadzieję, że znajdziesz jakąś malutką rzecz, która Cię rozweseli:)
3maj się cieplutko!
Wiesz moja droga, najukochańsza Tears, czasami już do końca tracę wiarę w świat i w ludzi. Myślę sobie, że życie to ciągłe pasmo nieszczęść, trudnych decyzji, wyborów, niedogodności... Ale wtedy pojawiają się osoby takie jak Ty, osoby, dzięki, którym na mojej twarzy znów gości uśmiech, a dzień ponownie nabiera barw. Ta szara, ponura rzeczywistość staje się ciekawsza, interesująca. Chociaż na chwilę jestem w stanie zapomnieć, o zdawałoby się błahych kłopotach, z których za kilka lat będę się co prawda śmiała, ale jednak mimo wszystko - dziękuję ;*
OdpowiedzUsuń,,Czy można żyć bez złudzeń?" - w tym rozdziale to chyba właśnie to pytanie najbardziej zawładnęło moimi emocjami, wpłynęło na mnie, skłoniło mnie do przemyśleń. Najdłużej się nad tym zastanawiałam. I wiesz do jakiego doszłam wniosku? Już mówię ;) Pozbawić człowieka złudzeń to pozbawić człowieka marzeń, ostatniej nadziei, odebrać mu ostatnią deskę ratunku, zabrać ostoję, odskocznię. A jeśli odbierzemy mu to wszystko, sprawimy, że pogrąży się w otaczającej go rzeczywistości, która czasem może okazać się nad wyraz zgubna. Pozwolimy mu zatracić się w tym wszystkim, nie pozostawiając nawet przysłowiowego ,,światełka w tunelu". A czy można pozostawić kogoś na pastwę losu tak bez żadnych skrupułów? Niech każdy sam odpowie sobie na to pytanie. Więc pozbawiając kogoś złudzeń, pozbawiamy go marzeń, celu, za którym powinien dążyć. A nasze życie pozbawione celu traci sens. Tak więc krąg się zamyka. Bo przecież jeśli nasze życie nie ma sensu, nie warto żyć...
Tutaj na wierzch wyszła ta ludzka strona Diego. Chłopak, który gdzieś po drodze, być może przez brak wsparcia ze strony bliskich, po prostu gdzie się zagubił. Kto wie? Ale chodzi o to, że on też ma uczucia, emocje, obawy i jak się okazuje...sumienie. Sumienie, które nie daje mu spokoju. Bo przecież ma zamiar, w perfidny sposób, wykorzystać Bogu ducha winną osóbkę, jaką jest Violetta. Narażając przy tym jej związek z Leonem, który zasługuje na to co najlepsze. I po co? Zawsze tak jest, że jeśli nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze. Tak jest i w tym przypadku...
Kolejna ważna sprawa, która jest nieodłączną częścią ludzkiej egzystencji. Cierpienie. Jak mówią cierpienie uszlachetnia. Jednak ni jak ma się to sytuacji Francesci i Marco, którzy dopiero zaczynają swoją podróż, podróż jaką jest życie. I kiedy już właśnie mają zamiar zasiąść na pokładzie, zająć swoje miejsca, staje się coś, co diametralnie zmienia ich plany. Najzwyczajniej wchodzi w ich życie z brudnymi buciorami i robi kompletne przemeblowanie, nie pytając ich nawet przy tym o zgodę. I gdzie tu sprawiedliwość? Pytam - gdzie tu sprawiedliwość?! Odpowiedź brzmi - nigdzie! Bo na tym cholernym świecie nie ma sprawiedliwości...
Niepewność, bezradność, bezsilność to najgorsze uczucia. Dlatego najgorsze, że pokazują nam to jak mali jesteśmy. Śmieszność jednostki w ogromie świata, w jego bezkresności. Maxi kocha Natalię, Natalię, która stanowi sens jego życia, a nie może z nią być. Nie może, mimo najszczerszych chęci. Bo ona nie chce, boi się. Po prostu najzwyczajniej się obawia, obawia się cierpienia...
Kochana, nie przejmuj się kiepskim nastrojem. U mnie też nie jest lepiej. To jakaś jesienna chandra, nostalgia. Sama już nie wiem co. Nie mam na nic siły, nic mi się nie chce. Nie mogę powiedzieć, że z czasem będzie lepiej, bo nie wiem. Ale jedno jest pewne, po nocy zawsze będzie dzień, zawsze wzejdzie Słońce. A moim dzisiejszym Słońcem jest Twój rozdział. Dziękuję Ci za to ;)
Kocham Cię i zawsze będę - Diana <3
Cudowne, to jest po prostu cudowne. <3
OdpowiedzUsuńMasz ogromny talent do pisania. <3
Przepięknie dobierasz słowa do danej sytuacji. <3
Czekam na następny rozdział. :3
Ostrzegam, że mój komentarz nie będzie tak okazały, jak Diany.
OdpowiedzUsuńWiedz tylko, że rozdział bardzo mi się spodobał.
Mam nadzieję, że Naxi niedługo będą razem. <3
Pozdrawiam! :)
Witam :)
OdpowiedzUsuńRozdział rzeczywiście smutny, taki melancholijny. Ja takie lubię. Czasami wydaje mi się, że opisują więcej uczuć, skupiają się na rzeczach bardziej istotnych. A! I rozdział wcale nie jest kiepski! Pod żadnym pozorem! Jest genialny i nawet nie próbuj zaprzeczać ;) Pięknie opisane uczucia, tajemniczy nastrój, mała nutka niepewności... To wszystko razem tworzy jedno piękne arcydzieło. Po prostu...ah
Powiem coś, choć pewnie słyszałaś już to wiele razy. Masz wielki talent i nigdy w to nie wątp!
To chyba tyle ode mnie :)
Pozdrawiam serdecznie :*
super niemoge się doczekać rozdziałów Loffki Pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuń