niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział Osiemnasty, Czyli nowe i stare labirynty, lapis lazuli i gwiazdy.



Dla Sarry.
Bo ty wytrzymujesz ze mną nawet wtedy, kiedy ja sama nie wytrzymuję ze sobą.
Bo jesteś zawsze tak blisko... bez względu na to, jak daleko.
Bo jesteś najlepszym lekiem na chandrę. Nawet jeśli nie zawsze potrafię to docenić.
Ti amo. <3







Maria Saramego została przez los obdarzona nie tylko anielskim głosem, charyzmą czy dobrym - według wszystkich z wyjątkiem Jade - gustem w wyborze ubrań. Posiadała też podobno niezwykły dar wyjątkowo zgrabnego chodzenia w szpilkach. Gdy Violetta przeglądała sterty butów należących do matki, nieraz się zastanawiała, jak można chodzić na aż tak wysokich obcasach bez potykania się o własne nogi i wywracania raz po raz. Sama próbowała wielokrotnie nosić te buty - miała ten sam rozmiar - ale wówczas czuła się tak dziwnie, że zaraz odkładała pantofelki na miejsce.
Ojciec wyjechał - co ostatnio zdarzało się coraz częściej, czasem na dzień lub dwa, a tym razem na cały długi weekend. Zostawił co prawda kilometrową listę zakazów, nakazów, upomnień i innych przepisów, do których mieli się stosować Ramallo z Olgą, wyznaczeni na stróżów. Z tym, że oni ostatnio coraz częściej zajmowali się... sobą nawzajem. Wówczas kiedy słyszała śmiech kobiety, przeplatany niby to surowymi słowami Lisandro, mogła spokojnie robić, co się jej żywnie podobało. Na przykład próbować jednak chodzić w szpilkach, bo mimo wszystko starała się naśladować mamę w każdym aspekcie życia.

Po raz kolejny pokonywała dystans między jadalnią a salonem, kiedy rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Podeszła chwiejnie, opierając się z ulgą o klamkę, i otworzyła. Spojrzała przed siebie pytająco, ale jej wzrok natrafił na pustkę, co ją mocno zaskoczyło.
- Tutaj jestem - dobiegł ją z dołu głos. Na progu stała Lena, spoglądając z rozbawieniem na dziewczynę. W swoich japonkach nie sięgała jej nawet do ramienia.
- Cześć. - Z małym zakłopotaniem oparła się o framugę. - Co cię tu sprowadza? Chciałaś pogadać?
- Przecież nie przyszłam do ciebie. - Mała przewróciła oczami. - Tylko do Federico. Zastałam go? - Przeczesała włosy nerwowym gestem, kiwając się lekko w rytm melodii, która brzęczała cicho z jej słuchawek, zsuniętych na szyję, tak jak to miał w zwyczaju na przykład Maxi. Viola pokręciła głową.
- Właśnie gdzieś wyszedł. Mam mu coś przekazać? - Spojrzała z zaciekawieniem na dziewczynę, która wyglądała na strasznie zaaferowaną. Nagle fragmenty układanki w jej głowie złożyły się w całość. Ostatnim puzzlem był rumieniec, który wypłynął powoli na twarz Leny, gdy wypowiadała imię chłopaka.
- Nie no. Idę, może kiedyś sama mu powiem - mruknęła cicho dziewczyna, odwracając się na pięcie. Violetta odprowadziła ją zamyślonym spojrzeniem. Zamknęła za nią drzwi i ruszyła w kierunku kanapy z zamiarem zdjęcia tych przeklętych butów. Jednak nie zdążyła pokonać nawet połowy dystansu, kiedy dzwonek rozbrzmiał po raz kolejny. Trochę się zniecierpliwiła.
- Mówiłam chyba, że go nie ma - rzuciła z rozpędu, nim się zorientowała, że przed drzwiami stoi gość bynajmniej Leną nie będący. Jak również niekoniecznie mile przez nią widziany.
- Ale ty jesteś i to mi wystarczy - mruknął z uśmieszkiem, który poszerzył się jeszcze, kiedy zmierzył dziewczynę wzrokiem. - Myślałem, że moja matka jest maniaczką. Ale jeszcze nie widziałem, żeby po domu chodziła w takich obcasach, czyli nie jest źle.
- Ja tylko ćwiczyłam... do przedstawienia - wyjąkała, mimowolnie czerwieniejąc jak piwonia.
- Oczywiście - pokiwał głową Diego. - Zwłaszcza, że Piękna na co dzień chodzi w płaskich butach, a na balu masz kieckę tak długą, że możesz spokojnie założyć pod nią nawet trampki.
- Uwielbiasz mnie pouczać? - Usiadła na brzegu kanapy i pozbyła się wreszcie szpilek, oddychając z ulgą.
- Niewykluczone. - Wyszczerzył zęby na moment, ale zaraz spoważniał. - Mogę wejść?
- Skoro musisz. - Cofnęła się o krok.
- Cieszy mnie twój entuzjazm. - Zamknął za sobą drzwi. - Powinniśmy przećwiczyć parę rzeczy, a czasu jest mało. Znaczy, głównie to sceny mówione. Bo śpiewane mamy raczej opanowane.
- Dobrze, więc chodź - zgodziła się bez większego entuzjazmu. Ale się zgodziła.

- Nie było cię, kiedy wprowadzili zmiany w... Zaraz, pokażę ci. - Zaczął przeszukiwać kieszenie, kładąc kolejne przedmioty na jej biurku. Pęk kluczy, portfel, wysłużony telefon, czerwona kostka do gitary, zapalniczka i pomięty bilet autobusowy. - Wszystko z wyjątkiem scenariusza - mruknął, zbierając drobiazgi z powrotem. - Masz swój gdzieś pod ręką? O, dzięki. Popatrz, tutaj musisz wcześniej wejść, zaraz po tej piosence...


                                                                               ***


Kocha, nie kocha... Zupełnie mechanicznie odrywała płatki kolejnej już stokrotki, myślami błądząc w rejonach tak odległych, że sama dawno już straciła jakąkolwiek orientację. Ścieżki, którymi kroczyła po raz pierwszy, gubiły się w gęstwinach wahań i wyrzutów sumienia. Stąpała ostrożnie, przydeptując wątpliwości, omijając gorzkie opinie otoczenia i uważając, by nie potknąć się o własne słowa sprzed roku, tak skrajnie różne od tego, co czuła teraz. Ale tędy nie szedł nikt przed nią, nie mogła więc znaleźć sposobu w kroczeniu po czyichś śladach. Żadnych drogowskazów, żadnych wskazówek, żadnych znaków. Żadnego głosu, który powiedziałby jej, że powinna kierować się w tą czy w tamtą stronę. Mogła tylko zamknąć oczy na własne słabości i po omacku podążać za intuicją, próbując wyjść z lasu a może tylko coraz głębiej gubiąc się w jego czeluściach. Kto wie?

A jednak byłoby lepiej, gdyby ta miłość wcale się nie wydarzyła.
Po co ten ból? Po co? Czy nie można by być szczęśliwym bez żadnych "ale"? Bez skutków ubocznych? Cóż, widać nie można. Szkoda, że musiała ranić nie tyle siebie, co innych.
Matka wciąż spoglądała na nią z wyrzutem, jakby nie zdawała sobie sprawy, ze pogarsza i tak zagmatwaną sytuację. Prostoduszna i szczera, uważała najwyraźniej decyzję córki za chwilowy kaprys, głupi pomysł, taki jak wiele innych, szalonych, które narodziły się w głowie Angeles.

Kaprys... Uniosła rękę i po raz enty przyjrzała się pierścionkowi, który oplatał jej palec serdeczny, ciążąc złotem i wizją... obowiązku? Chore to. Przecież to nie kajdany. Kochała Germana, nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Kochała, kiedy się uśmiechał, kiedy pochylał głowę w zamyśleniu, marszczył brwi, kochała dołeczki w jego policzkach i diabełki w jego oczach. Kochała jego ciepły, kojący głos i te codzienne, błahe nawyki - bębnienie palcami o blat stołu, nerwowe chodzenie w kółko, dzwonienie kluczami w kieszeni.

Białe złoto i wielki brylant, jarzący się jak kawałeczek tęczy zamknięty w gładkim kamieniu. A jednak zimny, zimny, jak duża, błyszcząca, lodowa iskra.
Pierścionek z brylantem. I bransoletka z pereł. Połyskliwe kulki, ciężkie i mlecznobiałe jak krople mgły.
Perły oznaczają łzy, mówiła jej babcia, Teresa.
Głupi przesąd. Mogła udawać, że nigdy o tym nie słyszała. Mogła też udawać, że wcale nie wierzy w te głupie wymysły. Ale nie mogła nie widzieć, że elementy biżuterii od Germana nie pasują ani do siebie nawzajem, ani do niej. Bogactwo na pokaz, kłucie po oczach ludzi swoją własną próżnością... Nie, to nie w jej stylu.
Zupełnie odruchowo wsunęła rękę pod tunikę i dotknęła naszyjnika, który od niepamiętnych czasów nosiła jak amulet, chroniący ją przed całym złem świata. Zawieszony na długim łańcuszku maleńki aniołek - prezent od Pabla, wspomnienie dawnych, spędzonych wspólnie chwil. Filigranowa figureczka, misterna i krucha, z delikatnego srebra. Anioł-muzyk, dzierżący w malusieńkich rączkach miniaturową trąbkę. W miejsce jego głowy wprawiono nieduży, oszlifowany klejnocik - lapis lazuli. Niebieski to twój kolor, mówił z uśmiechem przyjaciel, kiedy wieszał na jej szyi podarunek. A anioł - no bo Angeles. Uśmiechał się - jak to on, trochę kpiąco, trochę z zakłopotaniem.

Dlaczego? Dlaczego muszę go ranić?

Wydawało jej się, że on zawsze będzie obok. Zawsze blisko, choć nie za blisko - na wyciągnięcie ręki. Przyjaciel, jedyny, najlepszy, kochający jak brat, współczujący. Trochę szorstki, trochę ironiczny. Nie zawsze myślał tak jak ona. Ale ją kochał. I szanował. I wiedział, kiedy mówić, a kiedy milczeć, kiedy wystarczy wziąć ją za rękę, bo żadne słowa nie są potrzebne.



Ale ja już wybrałam drogę. I muszę się jej trzymać. Nie, wcale nie muszę. Chcę. Naprawdę chcę. Nawet jeśli czasem mam wyrzuty. A co ludzie powiedzą? Mogę udawać, że mnie to wcale nie obchodzi.
Mogę udawać, że jestem najszczęśliwsza na Ziemi.
Zyskałam narzeczonego. Więc o co chodzi? Nie, ja nie płaczę. Wcale nie.
Jestem szczęśliwa. No, naprawdę...


                                                                            ***

- Wystarczy. - Opadła na łóżko i potarła skronie, czując delikatne pulsowanie bólu głowy. Ćwiczyli już od dobrych dwóch godzin i miała naprawdę dość. Teksty znała tak dobrze, że wyrecytowałaby je bez mrugnięcia okiem nawet obudzona w środku nocy.
Usiadł obok niej. Milczenie się przeciągało, ale o dziwo, wcale nie było takie przykre.

- Napijesz się czegoś? - spytała wreszcie, nagle przypominając sobie o gościnności. Pokręcił głową.
- Muszę już iść. - Wstał i poczekał na nią, przepuszczając ją w drzwiach. - A co sądzisz o Bestii? - Niespodziewane pytanie padło dopiero przy drzwiach.
- Dobrze grasz - przyznała szczerze, obracając w palcach rąbek sukienki. Zdziwiło ją, że wcale nie musiała silić się na grzeczność. Udało im się nawiązać nic porozumienia, cienką bo cienką, ale przynajmniej w powietrzu nie wisiała już niechęć. Sukces?...
- Ale nie o to mi chodziło. - Przeczesał włosy ręką, spoglądając na nią z dziwnym wyrazem twarzy. - Jak oceniasz tą postać? W kategoriach dobra i zła?
- Myślę, że on zawsze był dobry, tylko zamknięty w tej złej powłoce - zaryzykowała stwierdzenie. Nigdy się na tym nie skupiała, nie myślała o tym.
- Przecież on był zły. Skrzywdził tą staruszkę, dlatego został ukarany. Nie za nic - rzucił krótko, bez zastanowienia. - Był zły. Od początku.
- Ale miłość go zmieniła, prawda? - Czy nie w to zawsze wierzyła jej matka? - Miłość sprawia, że stajemy się lepsi. Chyba nikt nie jest zły... tak całkiem. Jakaś odrobina dobra musi być w każdym.
Wzruszył ramionami. - Czy tak nie dzieje się tylko w bajkach? Dobro, z pozoru słabsze, zawsze zwycięża. Ale w życiu? A jeżeli dla kogoś już jest za późno?
- Nigdy nie jest za późno - szepnęła z przekonaniem, zastanawiając się, do czego ta rozmowa prowadzi.
- Nie wierzę w to. Albo cień, albo światło. - Otworzył drzwi i wyjrzał na zewnątrz. Zachodzące słońce obrysowało ogród pomarańczowym blaskiem. Cienie się wydłużyły. - Albo cień, albo światło - powtórzył z uporem.
- Nieprawda.
- Prawda. - Wyszedł, obracając się jeszcze na moment w jej stronę. - Życie nie jest baśnią. - Patrzył na nią jeszcze przez chwilę, nie dłuższą niż padająca z ogniska iskra, która spala się jeszcze w powietrzu i gaśnie. I odszedł, stając się jednym z wielu cieni w powoli zapadającym zmroku. Pokręciła głową. Nie rozumiała tego.

Weszła do pokoju i pierwszym odruchem skierowała się do biurka, do swojego pamiętnika. Po drodze nastąpiła na przedmiot, porzucony na podłodze. Podniosła go i obejrzała, zdziwiona. Ciemny, skórzany portfel na pewno nie był jej. Musiał upaść, kiedy chłopak szukał scenariusza. Otworzyła go, z pewnym oporem, bo nie lubiła przeglądać cudzych rzeczy, wydawało jej się to niedozwolone. Zajrzała w dokumenty i odczytała adres.
- Wcale nie tak daleko - wyszeptała, spoglądając w stronę okna. Zmierzch dopiero zapadł. A to dosłownie trzy kroki. - A taty nie ma.
Zarzuciła w pośpiechu kurtkę i wsunęła portfel do jej kieszeni. Rozejrzała się pobieżnie po pokoju, na wszelki wypadek, gdyby zostawił tu jeszcze coś innego. I jej wzrok padł na papierek, który spoczywał pod jej stopami. Chyba wysunął się niezauważalnie, kiedy przeglądała legitymację Diega. Jakieś zdjęcie.
Z wyniszczonego kartonika uśmiechał się drwiąco młodzieniec o bujnej, jasnobrązowej czuprynie i stalowych oczach. Zarówno w tym zawadiackim uśmiechu, jak i w rysach twarzy czaiło się coś niezwykle znajomego. Z jednej strony zauważyła uderzające podobieństwo do jakiegoś znanego aktora, z drugiej... Przecież tak dobrze znała ten kpiący wyraz twarzy. To przepełnione pewnością siebie spojrzenie spod ciemnych brwi.
Mężczyzna, właściwie to jeszcze chłopak - siedział na krawężniku z gitarą. Ot, taki "buntownik bez powodu", wyluzowany i bardzo przystojny w mocno wytartej dżinsowej kurtce, połatanych bojówkach i kolorowej bandanie zawiązanej na głowie. Obok przykucnęła jakaś dziewczyna w kwiecistej bluzce i ciemnych lennonkach, z jasnymi włosami sięgającymi niemal do ziemi.

Przyglądała się parze roześmianych ludzi i zachodziła w głowę, kim oni mogą być. Jego rodzice? To chyba najbardziej prawdopodobne. Tylko czemu na odwrocie ktoś napisał ołówkiem "marionetki"? O co w tym wszystkim chodzi?


Wybiegła z domu na palcach, nim Olga zdążyła wychylić się z kuchni i zapytać o cel tego późnego spaceru. Ruszyła przed siebie, powtarzając w myślach nazwę tej ulicy. Zaraz, zaraz. Tutaj to skrzyżowanie, a zaraz powinien być skręt i... Jak to - objazd? Zaklęła cicho, rozglądając się po nieznanej okolicy i jej wzrok padł na wąską uliczkę. Chwila, moment. Jeśli Diego mieszka na tej prostopadłej do remontowanej, to znaczy, że po przejściu tym przesmykiem znajdzie się wprost na niej. Chyba. Rozejrzała się niepewnie i stwierdziła, że zaryzykuje. Weszła w mrok i najszybciej jak potrafiła maszerowała przed siebie. Dwie latarnie na krzyż, do tego zepsute. Spokojnie, spokojnie.
Cichy odgłos jej kroków, na głównej ulicy niemożliwy do wychwycenia - wszak to miasto dopiero nocą budziło się do życia naprawdę, więc w ogólnym gwarze leciutkie stukanie sandałków gubiło się zupełnie - teraz, w tym cichym zaułku, stawał się prawdziwym hałasem. Do tego miała wrażenie, że z wszystkich stron ktoś ją obserwuje.
Spokojnie, spokojnie.

Są wszędzie wokół
Czają się w mroku
Tysiące oczu...

- Gdzie tak leci? - Już widziała przed sobą wyjście na główną ulicę, już miała zanurzyć się w jasnej plamie światła z pierwszej świecącej latarni, kiedy nagle z rozpędu zderzyła się z kimś idącym w przeciwnym kierunku. Odskoczyła i wymamrotała pośpiesznie przeprosiny. Trzech facetów. Każdy metr osiemdziesiąt wzrostu.
O Boże.
- Gdzie ślicznotka się wybiera o tej porze? - zagadnął jeden z nich, uśmiechając się krzywo. Złoty ząb zalśnił w świetle latarni. - Może potrzeba cię odprowadzić?
- Ja... Ja... - jąkała się, blednąc ze strachu. Ojciec całe życie trzymał ją w klatce, żeby podczas pierwszej wieczornej wędrówki przez miasto trafiła akurat na takich?... Zadrżała.
- Dzieweczko, nie gryziemy - roześmiał się ochryple wysoki mężczyzna w ciemnym płaszczu. - Zgubiłaś się?
- Nie, tylko... - Jej głos zabrzmiał piskliwie - jak zwykle, kiedy się bała. Cofnęła się, ale ruszyli za nią. Pobladła jak ściana, o którą się oparła - poniewczasie zdając sobie sprawę, że tym samym odcięła sobie drogę ucieczki.
A oni stali, wpatrując się w nią natrętnie oczami zupełnie czarnymi w ciemności.
- Co się tu dzieje? - Głos, który nagle zabrzmiał z bliska, był znajomy. - Ramirez, chłopie, nudzi ci się?
- Pożartować sobie nie można? - Blondyn spojrzał zaskoczony na chłopaka, który stanął za nim. Diego prychnął.
- Widzisz, żeby ona się śmiała? Dajcie jej spokój. - Złapał dziewczynę za rękę i pociągnął w swoją stronę. - Spadajcie. Wystraszyliście ją, idioci. Nie wszyscy rozumieją wasze poczucie humoru.
- Dobra, dobra. - Alberto machnął ręką, a potem wyciągnął ją w stronę Violetty. - Nie gniewaj się, mała. Przecież nic byśmy ci nie zrobili, jesteśmy potulni jak owieczki. - Odeszli, rozmawiając ze śmiechem między sobą. Wciąż drżała, nie do końca wiedząc, co się właśnie działo.

- A ty zwariowałaś? - rzucił Diego ostro, ledwie zniknęli. - Co ty sobie wyobrażasz? Miałaś szczęście, że to dobre chłopaki. A gdybyś trafiła na typów, którzy się to często kręcą? Wiesz, co mogło się stać?

Nagle cały strach wzbierający w niej od tych kilku chwil, pomieszany teraz z ulgą, znalazł ujście we łzach, które popłynęły tak szybko, że nawet nie próbowała tego ukrywać.
- Hej. - Spuściła głowę, wiec nie zobaczyła, że on jest tak blisko, dopóki nie złapał jej za ramiona. - Spokojnie. No, już. Już dobrze. Nie płacz. - Przycisnął ją mocno do siebie i delikatnie gładził jej plecy. Stopniowo wstrząsający nią szloch złagodniał, aż w końcu stał się tylko odległym echem. Pociągnęła nosem ostatni raz i westchnęła.
- Wszystko okej? - spytał zupełnie jak León, ścierając ostatnią, zabłąkaną łzę z jej policzka. - Co ty tu w ogóle robisz, Violetto?
- Co ja... No tak. Zostawiłeś... to twoje. - Dopiero teraz przypomniała sobie o portfelu. Wyjęła go z kieszeni i podała zaskoczonemu chłopakowi. - Aha, no i to wypadło. - Wyłowiła jeszcze zdjęcie i zawahała się przez moment. - Mogę wiedzieć... kto to jest?
Spojrzał badawczo na papierek i nieco się zachmurzył.
- Mój ojciec. - Ta lapidarna odpowiedź musiała jej wystarczyć, bo najwyraźniej nie miał ochoty na drążenie tematu. - Chodź. Odprowadzę cię do domu.

- A ta dziewczyna? - spróbowała jeszcze raz, bo jakoś nie dawało jej to spokoju. - Twoja matka? - 
Spojrzał na nią, jednak nie potrafiła wyczytać nic z oczu, których wyraz gubił się w zmroku. I to, co musiało się w nich malować - czy gniew, czy zdumienie, czy smutek - pozostawało dla niej zagadką.
Przed samym jej domem przystanęli i nagle oboje, jak na komendę, spojrzeli w niebo. Bezkresny granat rozciągał się wysoko, wysoko ponad ich głowami, spokojny i nieruchomy, usiany gwiazdami jak srebrnymi łebkami szpilek. Sierp księżyca nachylał się nad dachami domów jak zawieszona na nitce zabawka. Z daleka dobiegały porwane i zniekształcone przez wiatr dźwięki muzyki.
- Co za marionetki? - spytała nagle. Głowę przepełniały jej tysiące pytań, tysiące końców nitek, prowadzących do Diega, który znał wszystkie odpowiedzi.
- Nie pytaj, to zbyt skomplikowane. - Oderwał wzrok od nieba i złapał ją za rękę. - Może kiedyś... Kiedyś na pewno ci powiem. Ale nie dziś. - Spojrzał na ich dłonie, jednocześnie przyciągając jej wzrok jak magnesem. Poczuła to dziwne mrowienie między splecionymi palcami i nagle ogarnęło ją przerażenie.
- Dzięki. Cześć. - Wysunęła szybko dłoń z jego uścisku i pobiegła do domu, zatrzaskując za sobą drzwi i opierając się o nie plecami. Odetchnęła głęboko, zamykając oczy i nagle stanęła przed nią twarz Leóna i jego smutne, smutne spojrzenie. I wezbrały w niej palące wyrzuty sumienia.
Bo zdała sobie sprawę, że przez ten króciutki moment, kiedy wypłakiwała własną głupotę, z twarzą wtuloną w skórzaną kurtkę Diega, poczuła się tak bezpiecznie, jak jeszcze nigdy dotąd.
____________________________________________________

10 komentarzy:

  1. Kiedy skończyłam czytać opowiadanie doszłam do wniosku, że Twoje opowiadanie jest jedną, wielką korektą serialu. Tutaj wszystko jest idealnie. Właśnie to chciałabym widzieć na ekranie, ale niestety to nie nastąpi.
    Lubię Violę, to pierwsza i chyba najważniejsza rzecz. W serialu za nią nie przepadam, z wiadomych przyczyn. Tutaj jest fajną, normalną dziewczyną, bez tej irytującej powłoki narzuconej przez scenarzystów. Nie wiem czemu czuję do niej taką sympatię. Nie potrafię tego uzasadnić, ale udało Ci się. Przekonałaś mnie do jej postaci.
    Gdzie Naxi :D? Nie będę cierpieć, bo to co napisałaś w zupełności mi wystarczy. Poza tym trzeba stosować tymczasowe dystanse ^ ^
    Angie. Kolejna postać której w serialu nie lubię, a tutaj wręcz na odwrót.
    Szkoda mi jej, nikt nie powinien cierpieć. Mam nadzieję, że wkrótce się opamięta. Choćby na samym weselu, zwieje z kościoła i German zostanie sam z Pimpusiem (rozumiesz, on jest genialnym księdzem).
    Niedługo może być za późno. Póki co, nadal może zrealizować swój cel. Tym razem szczerze, prosto z serducha. O szczęście trzeba zawalczyć, nie ma bata.
    Diegetta. Diego akurat lubię we wszystkich odsłonach, także nie będę marudzić.
    To było kochane, jednak taki pozornie zimny człowiek, może wykrzesać z siebie uczucia. Mam nadzieję, że znajdzie jakąś dobrą osobę. Nie wiem czy będzie to Violetta, bo nadal skłaniam się w stronę Leonetty, ale jakkolwiek zrobisz będzie dobrze. W końcu każdy zasługuję na szczęście :)
    Co mogę dodać? Tears cudowna jesteś <3
    Bardzo chciałabym pisać tak jak ty. Jest niewiele opowiadań, które do mnie trafiają, a Twoje do nich należy. Zmusza do zastanowienia. Wszystko jest przedstawione w taki piękny, zarazem nieskomplikowany sposób... no cudo po prostu <3
    Jesteś idealną pisarką.
    Twoja wielka wielka fanka :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tears, kochanie,

    To było takie...takie...chyba nie znajdę słowa. Kiedy czytałam ten rozdział, poczułam się zupełnie tak jak gdybym czytała książkę. I to wcale nie jakąś tam powieść, tylko pozycję z listy bestsellerów. To było pełne napięcia przeplatanego z suspensem. Twój styl jest wyjątkowy, zawsze o tym pamiętaj. Chyba jeszcze nigdy nie spotkałam się z takiego rodzaju opowiadaniem. Czasami, czytając je, zapominam, ze opowiada o Violetcie. Bo to, co tu stworzyłaś to zupełnie inna historia. Coś niepowtarzalnego, niespotykanego. Może to zabrzmi dziwnie, ale coraz bardziej zaczyna fascynować mnie Twoja wyobraźnia, źródło wszystkich tych fenomenalnych pomysłów. Mam nadzieję, ze wiesz o co mi chodzi ;)

    Dzisiaj może zacznę od mojej słodkiej Angie... Angeles - anioł, niebieski - bo pasuje do Ciebie. - tak powiedział jej przed laty Pablo. Ale nie to jest w tym najistotniejsze, a fakt, że kobieta, pomimo upływu tak długiego czasu, wciąż tak doskonale pamięta ten moment. Pamięta każdą wspólnie spędzoną chwilę, każdy gest, każde słowo. Czy nie właśnie na tym polega miłość? Na drobnych rzeczach, które w rzeczywistości, po połączeniu ich ze sobą, składają się na jedną piękną całość? I tak właśnie jest w przypadku Angie i Pablo. Znają się praktycznie od dziecka, mają tysiące, jak nie miliony wspólnych wspomnień, całą masę wspólnie spędzonych chwil, jedno wie o drugim więcej niż ono samo, zna je lepiej niż ktokolwiek inny. Prawda jest taka, że to właśnie on był przy naszej ślicznej blondynce, gdy straciła ojca, zawsze, gdy potrzebowała wsparcia, nigdy na nią nie naciskał, nie wywierał żadnej presji, pomimo, że on pragnął czegoś więcej. Nie, nie robił tego. On po prostu był, nie oczekując przy tym niczego w zamian. Czy nie na tym polega prawdziwa miłość? Ale ona musiała go zranić. Musiała wplątać się w jakąś dziwną, nieokreśloną relacją z Germanem, opartą w zasadzie na niczym. Bo taka właśnie jest prawda, moim zdaniem nie można stworzyć czegoś pięknego i trwałego, nie mając ku temu żadnych podstawa. A tak jest w przypadku Angie i Germana. Więcej ich dzieli niż łączy. Jak to kobieta ładnie określiła - to nie jest w jej stylu. Oni po prostu do siebie nie pasują. Obydwoje prezentują zupełnie inne wartości, poglądy. A przecież tak nie da się nic zrobić. Ten dziwaczny i skomplikowany trójkąt, do granic przypomina mi ten między Leonem - Violą - Diego. Leon, tak jak Pablo, wciąż wspierał kogoś kogo kocha, zawsze był przy tej osobie, walczył o nią. Natomiast Diego, jak i German, pojawia się z nienacka i rujnuje wszystko to, na co Ci pierwsi tak długo pracowali. A zarówno Angeles jak i Viola dobijają mnie swoim niezdecydowaniem. Przecież mają u boku takich świetnych facetów. Dlaczego więc nie potrafią ich docenić? Dlaczego muszą ich tak bardzo ranić.
    Muszę tu jeszcze wspomnieć o jednej scenie, która przechodzi już do klasyki gatunku. A mianowicie chłopak ratujący dziewczynę z łap bandziorów. Kochana, moja najdroższa, Ty przedstawiłaś to lepiej niż niejedna autorka światowego formatu. Chylę za to przed Tobą czoła. Uwielbiam Cię Zuza i zawsze będę to powtarzała. Bez końca. I chyba wiesz, że czekam niecierpliwie na kolejny rozdział? ;)

    Twoja Diana ;***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W moim komentarzu zapomniała powychwalać Leona. A bez tego się nie obejdzie, musisz mi to wybaczyć. Chociaż nie było go w tym rozdziale osobiście, zostało wspomniane o jego postaci. Moje serce pękło na milion drobnych kawałeczków, kiedy przeczytałam sierdzenie, które pojawiło się w myślach Violi: ,,Bo zdała sobie sprawę, że przez ten króciutki moment, kiedy wypłakiwała własną głupotę, z twarzą wtuloną w skórzaną kurtkę Diega, poczuła się tak bezpiecznie, jak jeszcze nigdy dotąd". To niemożliwe. Jeśli mam być szczera, kiedy to przeczytałam, łzy stanęły w moich oczach, po czym bezczelnie, zaczęły spływać po moich policzkach. Przecież to nie może być prawda, nie może. Niech ta durna Violetta się ogarnie, bo później to może już być za późno. Nielogiczna budowa zdania z mojej strony, ale myślę, że zrozumiałaś o co mi chodzi ;)

      Usuń
    2. Matko, ile w moim komentarzu literówek.
      Po stokroć przepraszam Cię za nie, jest mi za siebie ogromnie wstyd :(

      Usuń
  3. Zgadzam się z Sapphire. Tutaj Viola jest kimś więcej niż pustą muzyką. Tu jest człowiekiem - ma uczucia, waha się...Ale nie jest to wahanie typu Leonek czy Diego. Jest to wahanie zagubionej dziewczyny, niepewnej swoich uczuć. O Diego chyba nie muszę pisać. Lubię go i tu, i w serialu. Zaciekawiło mnie to zdjęcie, ale Diego może nam kiedyś opowie. I najważniejsze - Angie. Jak pewnie wiesz, uwielbiam ją w serialu. Ale... Właśnie - ale. W serialu jest wspaniałą osobą, ale w tym opowiadaniu jest kimś...Kimś kto jest prawdziwsze, żywszy. I to piękne porównanie miłości Pabla z miłością Germana z użyciem zwykłej biżuterii. Nawet ja wyczułam, że to porównanie - a to naprawdę cud. Wiesz, że wolę Germangie, ale zaakceptuję każde wybrane przez ciebie połączenie. Co mogę dodać? Podziwiam. Po prostu podziwiam. Pozdrawiam - B.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć! Nie może tu przecież zabraknąć mojego komentarza! Może mało sensownego oraz rozbudowanego, ale przecież w dalszym ciągu mojego, prawda?
    Wiedz tyle, że rozdział bardzo mi się spodobał.
    Nic więcej nie napiszę, bo chyba nie chcesz, abym zaczęła ci nawijać o tym, jak bardzo nie chcę wracać do szkoły, no nie? Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. No nie wierzę... Naprawdę Violetta poczuła się bezpieczniej w ramionach Diego? To straszne... Aż nie wiem, co powiedzieć. Coś się w jej główce porobiło niedobrego. Coś ją ciągnie do Diega. Ktoś będzie bardzo cierpiał... i będzie to Leon. :(
    W ogóle ta ich rozmowa o Bestii. Diego chyba chciał się przekonać, czy jest jakaś nadzieja, że Violetta w niego uwierzy. W jego dobrą stronę. Może miłość go zmieni? Pomoże wyjść z tego w co się wplątał?
    A Angie sama siebie oszukuje. Wcale nie chce być z Germanem. Gdyby było inaczej, jej głowę nie nawiedzałyby takie wątpliwości. Czułaby się szczęśliwa. Nie myślałaby o tym, że pierścionek do niej nie pasuje. W jej sercu siedzi Pablo... Mam nadzieje, że w końcu zda sobie z tego sprawę. Oby nie za późno...
    Wspaniale piszesz.
    Ściskam mocno.

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam :)
    Czekałam tak i czekałam na ten rozdział. Doczekałam się i nawet nie wiesz jaka euforia mnie ogarnęła na myśl kolejnej części tej wspaniałej opowieści. Zagłębiając się w tekst ogarnął mnie niesamowity spokój. Czułam się częścią tego całego świata. Umiesz wszystko opisać tak wspaniale, dokładnie. Skłaniasz do refleksji i to mi się podoba...
    Piękna i Bestia. Rzeczywiście wszystko właśnie przedstawia się w ten sposób. Ona - delikatna i można powiedzieć bezbronna. On - tajemniczy, niebezpieczny. Ta scena z " bandziorami" świetnie ukazała cechy o przeciwieństwa/kontrasty tej dwójki. Podobała mi się ta scena. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że chwilę później zrobiło mi się strasznie żal Leona.
    No i jest jeszcze Angie, którą po prostu uwielbiam. U Ciebie jeszcze bardziej. Jej emocje, odczucia są tutaj po prostu idealnie przedstawione. Czytając, momentami czułam się jakbym była samą Angeles. No cóż, do anioła jest mi daleko ;)
    Już kończę, bo widzę, że mój komentarz traci swój sens ( tak naprawdę to nigdy go nie miał ;D)
    Pozdrawiam serdecznie :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Wzruszyłam się! JEszcze nie zaczęłam rozdziału, a już cieszę buźkę do laptopa. Dziękuję za dedykację *.* To takie miłe <3333
    Ale tak do rzeczy.. To nie wiem, co powiedzieć. Zdarza mi się to chyba po raz pierwszy, bo - jak dobrze wiesz- co jak co, ale gadać umiem. W każdym razie... No, Diego - cudowny jak zawsze. Uwielbiam jego postać, w tym opowiadaniu jeszcze bardziej niż w serialu! NIby taki zły, ale znowóż też taki ludzki, sam sobie powtarza, że jest zły id obry być nie może... Cudownie, no cudownie go wykreowałaś. Mój Dieguś *.*
    Stanowczo nie podoba mi się zachowanie Violetty! Co to za zachowanie w stosunku do, skądniekąd, mojego pupilka - Leny? Phi, wypraszam to sobie! Niegodne zachowanie MUZYKI. Wysytyd! Ale tak serio to gratuluję - stworzyłaś całkiem ogarniętą VIolkę, chociaż osobiście nie latalabym po nocach po ulicy... Ale może to dlatego, że u mnie się dziwne rzeczy dzieją xD
    Dobra, nadszedł moment w którym muszę się streścić, bo zostało 10proc baterii, a kabel jest tak daleko...
    Nie lubię Hermana. Nie było o nim tu zbyt wiele, a nawet to co było było pozytywne, ale i tak go nie lubię i mam nadzieję, że czym prędzej zakończysz ten niefortunny związek jakim jest Hermenszi.
    Chciałam Ci wymienić wszystkie twoję błędy, ponieważ o to prosiłaś, a więc:

    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .

    KONIEC! Nic takiego nie ma, słońce i nie gadaj bzdur.
    Matulu, ty nawet nie wiesz jak bardzo ci zazdroszczę talentu, więc pisz ładnie, a nie marudzisz.
    Jesteś cudowna.
    Ti amo troppo <33
    Aaa! Rozdział było oczywiście cudowny :P

    Ściskam.
    Carmen E., twoja Sarra

    OdpowiedzUsuń