środa, 17 lipca 2013

Rozdział Czwarty, Czyli kto pisze, nie błądzi...

                                                                    Z pamiętnika Angeles. 

   On się zmienia, Mario. Nawet nie wiesz, jak bardzo się zmienia. Widzę to coraz wyraźniej. Parę dni temu wyjechali na wspólne wakacje! Wyobrażasz to sobie? On i Violetta, jak za dawnych, dobrych czasów, objęci, naprawdę, wreszcie wyglądali jak ojciec z córką, a nie para zaciętych wrogów. Zapamiętałam dokładnie moment, w którym opuszczali ten dom, bo od razu kiedy spojrzałam na walizki, przygotowane już do podróży (Bogu dzięki nie takiej dalekiej! Nabrał chyba rozsądku i nie będzie ciągał tego dziecka po Dubaju czy innym końcu świata. Wybrali się do jakiegoś cichego zakątka nad samym oceanem, ale w obrębie kraju, pocieszam się więc myślą, że nie są aż tak daleko...) przypomnieliście mi się Wy... No wiesz, wasza podróż poślubna, Ty w lekkiej sukience, najpiękniejsza na świecie ze swoimi roześmianymi oczami i słodkim uśmiechem, on - przystojny w ciemnym garniturze, przejęty i szczęśliwy. Słońce lśniło w Twoich gładkich, ciemnych warkoczach, a wiatr szarpał Twoim ulubionym fioletowym szalem, tym od Germana. A on sam? Zapatrzony, nieprzytomny z miłości, niemal całował ziemię, po której chodziłaś. Tęsknię za Tobą. Tak mi brakuje tych czasów, kiedy siadałam u Twoich stóp, a Ty ze śmiechem opowiadałaś mi baśnie, nikt nie robił tego lepiej od Ciebie. Twój śmiech wciąż rozbrzmiewa w tym domu, słyszę go często, kiedy się kładę spać. 

  Łza zakręciła mi się w oku, kiedy teraz widziałam te dwie walizki, postawione w progu. Jedna czarna, elegancka, wypełniona różnego rodzaju teczkami, pagerami, ładowarkami do laptopa (ech, myślałby ktoś, że na wakacje jedzie się dla odpoczynku...), druga - fioletowa, wypchana po brzegi sukienkami. Musiałam się uśmiechnąć, były takie różne, a przecież pod pewnym względem takie same. Wiesz, Mario, ona jest tak zdumiewająco podobna do Ciebie... Czasem widzę w jej twarzy Twoją twarz, Twój uśmiech, dołeczki, to Twój głos płynie melodyjnie z jej ust. Ach, jaka szkoda, że nie możesz jej teraz zobaczyć.

     Wiesz, powiem Ci coś, czego być może nie powinnam mówić, ale zawsze mówiłam Ci wszystko, wiec nie wiem, czemu teraz miałoby być inaczej. Pamiętasz? Stawałam przed Tobą ze skruszoną minką i od razu zastrzegałam "Powiem Ci coś, ale obiecaj, że nie będziesz się gniewać". A Ty niezmiennie odpowiadałaś wtedy z poważną miną "To zależy". Ale przecież i tak nigdy się nie gniewałaś. Ani o złamany obcas drogich szpilek, które zakładałam po kryjomu, próbując naśladować Twój pełen wdzięku chód, ani o zgubioną gdzieś Twoją ulubioną koralową szminkę. 
Ale wiesz... Teraz nie jestem taka pewna, bo przecież chodzi o coś znacznie poważniejszego niż buty, szminka, poważniejszego nawet niż sznur pereł, który pękł, gdy zawiązałam go w talii, rozsypując po ziemi lśniące, białe kulki. Nie wiem, czy możesz mi wybaczyć to, o czym teraz chcę Ci powiedzieć, ale postaraj się, dobrze? Nic mnie tak nie dręczy, jak wyrzuty sumienia, bo to przecież... To prawie jak zdrada Ciebie... Nie wiem. Nie wiem. 

   Dobra, to nie takie proste do powiedzenia, jak się wydaje... Hm, kilka dni przed wyjazdem potrzebowałam czegoś, ach, już mniejsza, o co chodziło. Dość, że weszłam do gabinetu Germana, i wiesz co? Nie, nie uwierzysz. Zamiast pracować, słuchał muzyki, w ogóle nie zauważył, że stoję w drzwiach, patrząc na niego ze zdumieniem. Dopiero kiedy stanęłam tuż przy nim, zsunął słuchawki i spojrzał na mnie z roztargnionym uśmiechem. 
  - O co chodzi? - spytał. Wskazałam na odtwarzacz mp3(w życiu bym go nie podejrzewała o posiadanie takiego czegoś), który leżał na biurku obok otwartego do pracy laptopa. Owszem, z elektroniką był za pan brat, ale on - i rozrywka? Niepodobna. 
 - Czego słuchasz? - Nie miałam lepszego pomysłu na rozpoczęcie rozmowy. Nie wiem, czemu zawsze przy nim się tak stresowałam. Ach, wielu rzeczy jeszcze nie wiem. 
 - W tym momencie słucham Angie. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Fajnie. Tyle i ja wiem. 
 - Aha. A tak serio? Pytam o muzykę - wyjaśniłam mu jakby był co najmniej niedorozwinięty. 
 - A ja ci serio odpowiadam. - Wyciągnął rękę i założył mi słuchawki. No tak, pomyślałam, geniuszu, oczywiście chodziło mu o piosenkę Rolling Stones'ów. O takim tytule. I tyle. Dźwięki gitar, dziwnie żałosne brzmienie melodii. Wsłuchałam się w słowa. Angie, Angie... Kiedy te wszystkie chmury znikną? Angie, Angie... Dokąd to nas zaprowadzi?
 Patrzył na mnie, najwyraźniej ciekawy mojej reakcji.
 - Zbieg okoliczności, prawda? - Zdjęłam słuchawki i podałam mu. Zamiast je wziąć, złapał moje dłonie. Wzdrygnęłam się, bo poczułam jakby iskra przeskoczyła między naszymi rękami. 
 - Nie. Angie... - Wymówił moje imię inaczej niż zwykle, brytyjsko, przeciągle, jak Mick Jagger. Bardzo dziwnie to brzmiało w jego ustach. - Nie ma takich przypadków. - On ma takie czarne oczy... Komu ja to mówię... Mario, proszę Cię, wybacz mi. Nigdy nie chciałam Cię zranić. Zawsze traktowałam go tylko jak szwagra. Zresztą chciałam, by i on traktował mnie tylko i wyłącznie jako Twoją siostrę, ciocię Violetty. Ale wtedy... Wtedy spojrzał na mnie jakoś tak... Inaczej. Zdążyłam już się nauczyć jego spojrzeń, w większości stanowczych. Wiedziałam, kiedy spoglądał stanowczo-z gniewem, stanowczo-kpiąco, a kiedy pod stanowczością kryła się czułość. Jak teraz. - Angie... Dokąd to nas zaprowadzi? 

 Nie. Nie mogę tak. Nigdy by mi nie przyszło do głowy, że coś takiego może się dziać. A jednak stwierdziłam wtedy ze zdziwieniem, że choć usiadłam na odległość wyciągniętej ręki, teraz siedziałam tuż obok. Za blisko. Zdecydowanie za blisko. 

 - German, czy mógłbym... - Bogu dzięki Ramallo, wchodząc do pokoju, miał jak zwykle głowę w papierach. To pozwoliło mi wstać, rzucić chłodno jakąś wymówkę i wyjść, nim Lisandro zdążył odprowadzić mnie zdziwionym spojrzeniem zza swoich szkieł. Chociaż on i tak wiedział. Ale mądrze powstrzymywał się od komentarzy. 

  Mario... Nie wiem, co Ci powiedzieć. Wydaje mi się... Wydaje mi się, że go kocham. (Skreśliłam. Nie, wcale tak nie myślę. Na pewno nie.) Wydaje mi się, że go bardzo lubię. Za bardzo. Robię źle. Tego jestem pewna. Mario... Pomóż mi. Nie umiem z tym walczyć, ciągle próbuję, nie wychodzi. Pomóż mi. I wybacz.


                                          ***




<Masz wiadomość od: Fran. 20:17, 10.09>
______________________________________________
Camiii!!! Nigdy nie uwierzysz!

Uwierzę we wszystko, odkąd Maxi zaczął spotykać się z podnóżkiem Ludmiły.

Nie mów tak, Naty jest fajna.

Tak, tak. Jak kwadratowe lennonki.

Camilo droga, nie bądź taka. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w nędzy.

W biedzie, Fran, w biedzie... A co to ma do rzeczy?

Jakiej znów biedzie? Nieważne. Zmieniłyśmy temat. Nie o tym chciałam ci powiedzieć.

Dobra, to przechodź do rzeczy.

Kojarzysz ten klub karaoke?

Czerwony budynek, ciemny dach, eleganckie wnętrze?

Si, si!

Nie kojarzę.

Ale śmieszne. Byłam tam wczoraj z Vilu. Wiesz, trochę pośpiewać.

Niewiarygodne. Moje życie odzyskało dawny sens.

Hahahaha ;) Ale nie wiesz, co się tam wydarzyło.

Podejrzewam, że zaraz się dowiem, i to od ciebie. Zgadłam?

Nie kpij. Trzymaj język na uwięzi.

Za zębami, Fran...

Co? O co ci chodzi?

Mów! Zanim stracę cierpliwość.

No więc był taki chłopak.............

Wow. Dużo tych kropek. Już wiem wszystko.

Wcale nie wiesz, bo nie wiesz, że śpiewał NASZĄ piosenkę. Tzn moją i Violi.

Junto coś tam coś tam?

A ti!

Co ja?

Ludzie, gada się z tobą jak... jak... nie wiem, z czym. Mniejsza o to. Zaprosił mnie...

Kto? Jak? Gdzie? I czemu ja nic o tym nie wiem?

On. Na scenę. Normalnie, po ludzku, Cami. Przecież ci mówię.

Ale kto?

No ON!

Fran, skup się. Kogo masz na myśli mówiąc "on"?

No, jego, tego bruneta, wiesz którego. Chociaż w sumie to nie wiesz. No ten, no, z klubu karaoke. Ten sam.

Nie znasz jego imienia? O_o

Ale poznam.

Jak? Telepatycznie? F., obawiam się, że zmaściłaś sprawę.

Nie, nie, bo on... ja... my...

Hmmm.... Zaczynam się o ciebie poważnie martwić.

Myślę, że to coś... Wiesz, Cami, coś wyjątkowego.

Zabawne, że to samo mówiłaś o T. I to samo mówiłaś o B. MOIM B.!

Co to za skróty? Odbija ci?

Nie, po prostu ci zazdroszczę. B. stracił zainteresowanie mną :(

CAMI! To nie był facet dla ciebie, uwierz mi.

Dobra, dobra. Muszę kończyć.

Dobranoc! :*

__________________________________________

Camila westchnęła tak ciężko, że kot siedzący na oknie spojrzał na nią ze zdziwieniem. Zignorowała go, odrzucając komórkę na biurko. Przeglądanie starych wiadomości ją przygnębiło. Kiedy esemesowały z Francescą dobre pół roku temu, w ogóle nie brała pod uwagę takiego obrotu spraw, jaki nastąpił. Nie, żeby była zazdrosna o szczęście przyjaciółki. Ale czuła się tak samotna, jak jeszcze nigdy dotąd. I to nie tylko dlatego, że wszyscy poza nią dobrali już się w pary. A ona? Co z nią było nie tak? Czy naprawdę była aż tak beznadziejna? Spojrzała w lustro i zaraz odwróciła wzrok od swoich piegów i koszmarnej szczęki. Porażka. Nic dziwnego, że Maxi kompletnie nie zwracał na nią uwagi. Maxi? Co ją naszło z tym Maxim? Przecież był dla niej jak brat, dlaczego miałby postrzegać ją inaczej? Co nie zmieniało faktu, że ostatnio i on stał się jakiś inny, odległy o całe lata świetlne, Fran podobnie, o Violetcie nie wspominając. Zostawili ją na pastwę losu, też przyjaciele... Cami, co się z tobą dzieje? Potrząsnęła głową, jakby chciała odgonić natrętne myśli. Miłość. Wszędzie miłość. Aż ją mdliło od tego. Wszystko się zmieniło, wszystko. Tylko muzyka, ona pozostała niezmienna. Tak, dobry pomysł, najlepsza była muzyka, muzyka mogła przynieść jej ukojenie. Gitara czuła się doskonale w jej rękach. Brzdęk, brzdęk. Coś brzmi we mnie, coś brzmi w nas... Fajnie. Szkoda tylko, że nie było żadnych "nas".



                                                ***





10 lipca 2014


Maximiliano Ponte
Avenida Rivadavia, Quilmes, B1878
Buenos Aires, Argentyna

Drogi Maxi!

     W tym momencie prawdopodobnie myślisz, że jestem jedyną osobą w całej Argentynie, jeśli nie na świecie, która wysyła papierowe listy. Ale wiesz, że nie ogarniam tak do końca komputerów (obiecałeś mnie nauczyć... I nic z tej obietnicy nie wyszło), a poza tym sądzę, że w ten sposób będzie bardziej oficjalnie.

Otóż, pamiętasz Twoje pytanie? Obiecałam, że odpowiem w ciągu tygodnia, dziś mija już prawie miesiąc, a dalej nie jestem pewna swoich uczuć. Niczego nie jestem pewna. Moja niepewność na pewno Cię denerwuje. Wiem, że jestem denerwująca. Ludmiła tak często mi to powtarza, że to musi być prawdą. 
   Maxi, nie chcę, żebyś przeze mnie rezygnował z tego, co daje Ci los. Poszczęściło Ci się, a więc korzystaj! Mną się naprawdę nie przejmuj. Już zdążyłam się przyzwyczaić do takiego życia.
   Maxi. Ogień i woda nigdy się nie pogodzą. I nie mów mi, że przeciwieństwa się przyciągają, bo wiesz, że to nieprawda. Każdy argument użyty przez Ciebie utwierdza mnie w przekonaniu, że to, co robimy, jest złe.

Maxi, ja już tak dłużej nie mogę. Nie wytrzymam. Nie myśl, że to dlatego, że nie czuję tego, co czuję, bo czuję i ty o tym wiesz, bo czujesz to samo. Moje powtórzenie też są denerwujące, prawda? Ludmiła już mnie uświadomiła. 
   Wracając - musimy to zrobić, nie ma wyjścia. Musimy dać sobie trochę czasu. A w praktyce to oznacza, że nie będziemy się widywać. Maxi, nie dzwoń, nie przychodź, daj mi uporządkować trochę myśli. Ja wiem, że Ty... że ja... że my... Ale tak dłużej się nie da.
   Wiem, że to co było... To, co JEST między nami, jest prawdziwe. Wiem o tym, nie myśl, że choć przez moment zwątpiłam. Ale choć dla mnie to byłoby spełnieniem wszystkich marzeń, czuję, że dla Ciebie nie jest to dobre. Nie jest. Nawet jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy.
  
 Pewnie w tym momencie zadajesz sobie pytanie "O co jej chodzi?". Sęk w tym, że sama nie wiem. Coś się we mnie burzy, buntuje, nie jestem pewna swoich uczuć (z wyjątkiem tych do Ciebie, jak już mówiłam). Dlatego proszę raz jeszcze - dajmy sobie czas, Maxi. Może jeszcze kiedyś... Coś z tego będzie.

Serdecznie Cię pozdrawiam, Maxi. 
                                                                                    Natalia.

PS. Przepraszam, że tak często powtarzam Twoje imię. To denerwujące, prawda? Ale ono tak pięknie wygląda, mogłabym się w nie wpatrywać godzinami... Jestem idiotką, wiem o tym. Tak twierdzi Ludmiła, więc coś jest na rzeczy.

_______________________________________________________________________________

Trochę inna formuła, dla odmiany. Podoba Wam się taki styl? Może jeszcze kiedyś go zastosuję w którymś rozdziale. Ale nie ukrywam, że wolę tradycyjną formę opowiadania.

1 komentarz:

  1. Nie wiem, co mam napisać. Szczerze? Trudno mi pozbierać w myślach jakiekolwiek słowa. Jakby wszystkie gdzieś się ukryły i nie chciały wyjść. Coś jak zabawa w chowanego... A więc powoli.
    Całe opowiadanie zaczyna León, wspominający dzieje swego życia, że tak to ujmę. Słowa, które dobierasz emanują emocjami w taki sposób, że trudno nie poczuć rozkosznego dreszczyku, gdzieś głęboko, przeszywającego zarówno myśli, jak i przejmującego uczucia. Może trudno mnie zrozumieć. Ale chodzi mi przede wszystkim o to, że kiedy czytam opis uczuć Leóna - mogę zrozumieć. Mogę się wczuć. Czuję to, co on czuł. Widzę oczyma wyobraźni to wszystko. To zagubienie, bezradność...
    Następnie poznanie Diego. Przypadkowe zdarzenie, czemu one mają taki wpływ na nasze życie, prawda? To, jak zatrzymujesz moment, jak bohater zaczyna go roztrząsać, jak w filmie, który przerwał na wybranej klatce. Tylko dlatego, że potrzebował dostrzec coś, co pominął. Ja wiem, że nie potrzebujesz streszczenia swego własnego opowiadania, ja tylko piszę, co szczególnie oddziałowuje na mnie. W tym rozdziale mamy natomiast normalną rozmowę koleżanek, ich nieporozumienia. To zdaje się jeszcze bardzie urzeczywistniać twoje opowiadanie. Opisy sytuacji niejako jednoczące się z uczuciami bohaterów. Kiedy to czytałam, miałam wrażenie, że każdy szelest i najcichszy nawet odgłos może przynieść przebudzenie, niczym wystrzał z karabinu maszynowego.
    Ogółem: Coś wspaniałego! Mam nadzieję, że napiszesz coś prędko, abym znów mogła się zgubić w wykreowanym przez Ciebie świecie :)
    Dziękuję, że mogłam się tu znaleźć.
    I przepraszam za ten nieogarnięty i może nienormalny komentarz oraz za wszystkie błędy!

    Twa oddana czytelniczka,

    Carmen Elizabeth vel KeThA

    OdpowiedzUsuń