Kolejne dni biegły jak czarno-białe klatki w niemym filmie, przesuwając się przed oczami monotonią szarych smug. Jeden po drugim, tak podobne do siebie, że zacierały się granice pomiędzy nimi, łącząc tygodnie w jedną całość. Nie liczyła minut spędzonych na własnych gorzkich rozmyślaniach, bo dawno straciłaby rachubę. Narzuciła sobie spokój. Jako, że nie lubiła użalać się nad sobą, rzuciła się gorączkowo w wir pracy, chcąc uciec na moment od siebie samej i od uczuć, których nie rozumiała. Wreszcie jednak stwierdziła, że tak się dłużej nie da. Jedynym sensownym wyjściem było stawienie czoła przeciwnościom i podjęcie walki. Przeciągała jednak nadejście tego dnia jak mogła, podświadomie zdając sobie sprawę ze swojej beznadziejności.
Nie, nie mogła się poddać. Ale dziwne zniechęcenie opóźniało wdrożenie ryzykownych planów w życie. Czuła, że żadne naciski z jej strony nie byłyby mile widziane, podobnie jak nawet najbardziej subtelne próby zyskania przychylności Leóna. Nie umiała grać w tę grę, ale instynkt jej mówił, że trzeba czasu. Tym bardziej, że nie chciała wchodzić z butami w jego prywatność. Wreszcie jednak udało jej się pozbierać strzępy zamiarów i poskładać je w mniej więcej określony cel. A potem musiała tylko zacząć. Tylko. I aż.
- Gdyby to wszystko... było tak proste... jak naprawienie silnika - mruczała pod nosem, majstrując przy połączeniu sworzniowym. - Co za ustrojstwo.
- Jak ci idzie? - Tłumione emocje zalewały ją gorącą falą, gdy słyszała za sobą jego głos. Ciepły, kojący w brzmieniu. Serce miało zamiar wyskoczyć jej z piersi, dłonie odruchowo zaciskały się mocniej na narzędziach, a na twarzy musiały malować się te wszystkie sprawy, o których nie mógł wiedzieć. Jeszcze nie, jeszcze za wcześnie. Zagryzała wargę i liczyła do pięciu, nim odwracała się wreszcie w jego stronę, przyoblekłszy kamienną maskę spokoju.
- Dobrze. Zaraz możesz wsiadać, daj mi jeszcze minutę. Ewentualnie pięć. - Odwróciła twarz, czując jak purpura wypływa powoli na jej policzki, dając raczej oczywisty sygnał, że to nieprawda, że bynajmniej dobrze nie jest. Przecież wcale nie chodziło o ten głupi silnik. - Ojciec twierdzi, że dobrze spełniasz swoją rolę. - Wytarła dłonie w szmatkę, pozostawiając na pomiętej tkaninie ślady smaru. Pogładziła lśniący lakier pojazdu, wcale nie dlatego, że miała ochotę na zachwyty nad jego czerwonym połyskiem. Jakoś nie prędko było jej podnosić wzrok, by napotkać spojrzenie pełne iskierek, które rozpalały coraz większy ogień w jej głowie i sercu.
Dobra, nie mogła w nieskończoność przeciągać tej chwili. Wyprostowała się i spojrzała mu w twarz.
Zupełnie niespodziewanie poczuła, jak idiotycznie wygląda w tym momencie, w tym swoim roboczym kombinezonie z jedną szelką zsuwającą się z ramienia, w absolutnie mało kobiecym kucyku, z twarzą ubrudzoną smarem po ostatniej wymianie gaźnika, zarumienioną, bez śladu makijażu. Dramat. Spuściła wzrok równie szybko jak go podniosła, nie dając mu szansy na żaden komentarz. Oczywiście i tak żadnego by nie było - jak na dżentelmena przystało, nie komentowałby jej wyglądu. Ale nieprzyjemne wrażenie pozostało.
- Masz. Proszę. Jedź. - Lakoniczne słowa były jedyną gwarancją, że idealna obojętność w głosie nie rozpłynie się pod wpływem gorąca buzującej krwi. Cofnęła się o krok, przepuszczając go, a potem skierowała w stronę budynku klubu, klnąc w myślach swój kolejny, żałosny pokaz nieśmiałości. Ostatni raz. Od jutra zacznę walczyć. Powtarzając te słowa od miesiąca, wprowadzała coraz większy chaos w swoje uczucia.
Jutro. Jutro się odważy. Wbiegła po schodach i wpadła do pomieszczenia, w którym mogła się przebrać. Zmieniła kombinezon na w miarę ludzki strój, którego wymagał od niej ojciec. Nie był, co prawda, zachwycony jej dziurawymi dżinsami, ale tolerował je łaskawie. No cóż, nie mógłby znaleźć lepszego pracownika, który zająłby się i papierami, i motocrossami, a w razie potrzeby zawsze został po godzinach. Oczywiście bez żadnych gratisów do jej nędznego wynagrodzenia.
Wzięła z biura plik dokumentów, które miała posegregować na aktualne i przedawnione, i ułożyć. Uporała się dosyć szybko z tą pracą, zebrała papiery w stos i odwróciła z zamiarem odniesienia ich do gabinetu ojca.
- Hej! - Irytujący głos rozbrzmiał niemal równocześnie z jej krótkim okrzykiem i głuchym odgłosem uderzenia. Kartki wysypały się z jej rąk i upadły z szelestem na ciemne płytki, którymi wyłożona była podłoga, tworząc malowniczy chaos.
- Co robisz, idioto? - Opadła na kolana i zaczęła zbierać kserokopie, rejestrując kątem oka, że sprawca zamieszania zrobił to samo. No tak, a któż by inny niż Andres. Zgarnęła resztę kartek, niemal wyrywając kilka z podsuniętych usłużnie dłoni, a potem wyprostowała się. Rzecz jasna w tym samym momencie, kiedy chłopak wpadł na ten sam pomysł, skutkiem czego wyrżnęli w siebie czołami. Wstała chwiejnie i dopiero odzyskawszy po chwili ostrość widzenia rzuciła wściekłe spojrzenie w jego stronę. Tarł skroń, patrząc na nią nierozumiejącym wzrokiem dziecka. Naiwne spojrzenie tych brązowych oczu wkurzyło ją tylko jeszcze bardziej. - Kretyn. Co ty robisz, skradasz się za mną? Nudzi ci się?
- To ty na mnie wpadłaś - odbił piłeczkę, przeczesując palcami szpanerską fryzurę typu "Wiatr jest moim fryzjerem". Żałosne. Musiał chyba koniecznie zaprezentować ten, pożal się Boże, biceps. - Słuchaj, Laura...
- Lara, pajacu. - Miała zamiar zamknąć mu drzwi przed nosem i nigdy więcej nie oglądać tej kretyńskiej buźki, ale był szybszy. Złapał za klamkę z drugiej strony. - Czego chcesz? León jest na torze. - Nieraz zastanawiało ją, jak tak inteligentny chłopak jak on może się przyjaźnić z takim przygłupem. O, patrzcie, jak się szczerzy.
- Chciałem porozmawiać z tobą, nie z Leónem - wyjaśnił niezręcznie. Niby wciąż spoglądając na niego musiała zadzierać głowę, a jednak dziwnie zmalał. - Może ja... mógłbym się do czegoś przydać w warsztacie? Nie chcę dłużej pilotować, to nudne!
- Wykluczone. Jeszcze byś coś zepsuł. - Westchnęła ze znużeniem, ignorując kolejną minę skrzywdzonego dziecka w wykonaniu Andresa. - To wszystko? Śpieszy mi się. - Nie czekając na odpowiedź wyszła, ostentacyjnie omijając go szerokim łukiem. Niby głupota nie jest zaraźliwa... Jednak wolała nie ryzykować.
***
Dom. Niewiele istnieje słów równie pięknych dla kogoś, kto stale jeździ z miejsca w miejsce. Violetta rozumiała to dobrze, wiec nawet nie musiał się z nią dzielić tymi myślami. Fakt faktem, uwielbiał koncerty. Uwielbiał wychodzić na scenę i czuć jak entuzjazm widowni bucha mu w twarz jak uderzenie gorąca. Uwielbiał ten osobliwy rodzaj przyjemności, kiedy otwierał usta a widownia milkła. Skupione twarze śledziły każdy jego ruch, każde wyśpiewane słowo, wsłuchując się w niemym podziwie. Aż do pierwszego refrenu, wtedy szereg głosów przyłączał się do niego, śpiewając razem tekst piosenki, jego piosenki. Czuł miłe ciepło na sercu, słysząc zapisane kiedyś w natchnieniu słowa z ust tysięcy nieznanych mu ludzi.
A jednak, choć kochał scenę, kochał swoje fanki, skandujące jego imię, kochał ten świat... To jednak po pewnym czasie zmęczyło go to ciągłe przemieszczanie się z kraju do kraju, tak często, że nawet nie rozpakowywał walizki. Po paru miesiącach, szczerze mówiąc, padał z nóg. Z ulgą powitał swoją rodzinę we Włoszech, mamę, tatę i młodszego braciszka. I pewnie nigdzie by się stamtąd nie wybierał, gdyby nie ona.
Po raz pierwszy łapał się na tym, że w wolnych chwilach rozmyśla nie o muzyce, nie o nowych piosenkach, których tyle zostało do napisania. Nie, wystarczyło żeby nieopatrznie zamknął oczy, a już widział jej okrągłą twarz, urocze dołeczki i śliczne, pełne usta, wygięte w lekko ironicznym uśmiechu. Boże, ten uśmiech go prześladował. I jej głos, i wspomnienie tych oczu... Pełne dziwnego światła, brunatne tęczówki o lekko złotawym zabarwieniu zdawały się prześwietlać go na wylot jak promienie Roentgena. Wrócił, jak przyciągnięty gigantycznym magnesem, do Argentyny. Zresztą polubił Buenos już wcześniej, było takie ciepłe, tchnęło dobrą energią. A przynajmniej próbował tak sobie wmawiać na początku, jednak dobrze wiedział, że miasto mogłoby dla niego wcale nie istnieć, jeśli tylko byłaby ona.
Został trochę niesprawiedliwie oskarżony o "panienki", jak to Lena ujęła. Cóż, może i korzystał z uroków wczesnej popularności i nie miał nic przeciwko przelotnym znajomościom, które miały przecież swój urok. Jednak myślenie o niej zaczynało powoli doprowadzać go do szału.
Musiał ją zobaczyć. Porozmawiać z nią po tak długim czasie. I wiedzieć, czy warto chociaż się łudzić...
Po prostu odgarnąć długi, lśniący, ciemny lok, by nie zasłaniał więcej jej twarzy i spojrzeć w oczy, które odbiją mu całą prawdę i tylko prawdę.
***
- Medycyna? Chyba żartujesz. - Usiłowała całe swoje oburzenie zawrzeć w jednej minie, jednak ojciec akurat odwrócił głowę w stronę jej bawiącego się kuzyna, więc cała subtelna próba zademonstrowania jej zbulwersowania wzięła w łeb. Westchnęła ciężko. - Boję się krwi. I strzykawek. Jak ty to sobie wyobrażasz? - Mogła równie dobrze mówić do ściany, chyba prędzej by się wówczas doczekała odzewu. - Tato, słuchasz mnie czy nie?
- Słucham, cały czas, Cami. - Odłożył na stół gazetę z napoczętą krzyżówką. - Ale pomyśl logicznie. Te twoje śpiewanie... Wiesz, fajnie, że masz jakieś hobby, ale... - Nie był świadom, jaką burzę może wywołać kolejnymi słowami.
- Hobby - powtórzyła chłodno, zaciskając dłonie na małej pacyfce, zawieszonej na szyi. Tylko spokój mógł ją uratować. - To nie jest żadne hobby. To całe moje życie, wiesz?
- Ale pieniędzy ci to nie przyniesie. - Aż się zatchnęła, słysząc to skrajnie materialistyczne zdanie. A on brnął dalej. - Camila, bądźże poważna. Jesteś dorosła, musisz mieć zawód, a przecież zawsze byłaś dobra z przedmiotów ścisłych. - Podrapał się po łysinie, spoglądając na nią poważnie. - Nie możesz bazować na tych dziecinnych mrzonkach...
- Ale tato... Nie mów tak, jakby muzyka była czymś złym. - Zerknęła niechętnie na Fernando, który odsunął na bok kolorowy tablet, otrzymany na urodziny i najwyraźniej przysłuchiwał się rozmowie. W zielonych oczach miał ten sam wyraz złośliwości co zawsze. - Mały, idź stąd. Pobaw się. - Machnęła ręką w nieokreślonym kierunku. - Tylko nie dotykaj mojej gitary - dodała bezmyślnie, dopiero po chwili żałując, że w ogóle to powiedziała. Wyraz twarzy kuzynka pozwalał jednoznacznie stwierdzić, że podsunęła mu doskonały pomysł na zabawę. Cóż, trudno.
- Nie pójdę na żadną medycynę - powtórzyła ściszonym mimo wszystko głosem. - To moje życie i ja zadecyduję.
- Dopóki mieszkasz pod moim dachem... - zaczął sakramentalną formułkę ojciec, ale już nie mogła tego słuchać. Czując, że jeszcze moment, a wybuchnie, skierowała się do drzwi. Nie informując dokąd się wybiera ani o której wróci, bo dobrze wiedziała, że to go najbardziej denerwuje. Poszła tam, dokąd ciągnęło ją od dawna. Dopiero przed samymi drzwiami zwątpiła i przystanęła niepewnie. Czy aby na pewno chciał ją widzieć? Oddalili się od siebie ostatnio, jakby ich orbity przestały się przecinać. Krążyli, mijali się, ale nie mogli spotkać w jednym punkcie. Dlaczego?...
Ryzyk-fizyk.
Zadzwoniła.
- Maxi wyszedł, zaraz wróci, jeśli nie jesteś Ludmiłą wejdź i poczekaj... - wyrecytowała na jednym wydechu Maya, która zawisła na klamce, wpatrując się w gościa wielkimi, brązowymi oczami.
- Nie jestem Ludmiłą - zapewniła Camila, hamując chęć wybuchnięcia śmiechem. Powaga małej była przekomiczna. - Mogę wejść?
- Praktycznie rzecz biorąc, możesz. - Dziewczynka odsunęła się nieco, nie odrywając od niej wzroku. - To chyba logiczne. Możesz nawet usiąść i popatrzeć, jak odrabiam lekcje.
- Jasne. - Zawiesiła na haczyku swoją dżinsową kurtkę i weszła do kuchni, będącej centrum tego miłego domu. Wszystko nastrajało pozytywnie, nawet lodówka, do której przyczepiono magnesami kilkanaście rysunków sióstr. Znała je dobrze i bez problemu rozpoznawała, że mieniące się wszystkimi kolorami motyle i uśmiechnięte patyczaki w czapkach z daszkiem to dzieła Niny, natomiast idealnie symetryczne płatki śniegu i zaskakująco dobrze odwzorowane samochody wyszły spod ręki małego geniusza, który potrafił operować cyrklem, linijką i słownictwem dość niezwykłym jak na siedmiolatkę. Spojrzała na Mayę z uśmiechem. Opierając kędzierzawą główkę na dłoni, ze skupieniem kolorowała na niebiesko i fioletowo rysunek jakichś okrągłych, ząbkowanych wzorków, pocętkowanych tu i ówdzie czarnymi kropkami.
- Co to jest? - spytała wreszcie, kiedy po chwili gapienia się na pracę nadal nie potrafiła rozszyfrować, co przedstawia. - Kwiaty? - Mała spojrzała na nią z niejakim politowaniem.
- Dostaliśmy temat: "Wszystko, co nas otacza" - wyjawiła wreszcie ze stoickim spokojem, temperując kolejną kredkę w kolorze zjadliwej zieleni.
- O. I co narysowałaś w takim razie?
- Nie widać? Bakterie. Są wszędzie. - Siedmiolatka z uśmiechem pobłażania przyglądała się, jak dziewczyna bezskutecznie próbuje opanować napad śmiechu, wreszcie poddaje się mu i zaśmiewa aż do utraty tchu, zgięta wpół.
- Boże drogi - wyjąkała wreszcie Camila, opadając na krzesło obok i wycierając łzy. - Poprawiłaś mi humor chyba na resztę dnia.
- O, hej. Miło cię widzieć. - W drzwiach stanął uśmiechnięty Maxi, z twarzą nieco czerwoną i lśniącą od potu. Postawił na podłodze torbę i powachlował się zdjętą czapką. - Daj mi dziesięć minut, inaczej umrę, jak nie wezmę zaraz prysznica.
Zgodnie z obietnicą wrócił po niecałym kwadransie, w czystym podkoszulku i mokrymi włosami. Przez chwilę jeszcze obserwował swoją siostrę i Camilę, pochłonięte grą w bierki.
- Maya, mogłabyś nas zostawić? - spytał wreszcie, podchodząc do stołu. Kiwnęła głową i wzięła książkę, zostawioną na kuchennym blacie, po czym wyszła, jeszcze w drodze otwierając na zaznaczonej stronie i czytając półgłosem do siebie.
- Ona jest świetna. - Camila spojrzała na niego z rozbawieniem. - Wyrośnie z niej naukowiec.
- Na pewno. Często mnie zawstydza. - Uśmiechnął się lekko. - Napijesz się czegoś? Pewnie, że napijesz. Herbaty, jabłkowej z cynamonem.
- Po co pytasz, skoro tak dobrze mnie znasz? - Wyjęła bierkę za pięć punktów zgrabnym ruchem.
Wzruszył ramionami. - Tego wymaga rola gospodarza. - Zapalił gaz pod czajnikiem i postawił na stole dwa kubki. - A zresztą przy całej twojej oryginalności, herbatę zawsze pijesz taką samą.
- Ty też. I słodzisz zawsze dwie łyżeczki.
- To źle? - Zalał wrzątkiem torebki, uwalniając delikatny, słodko-korzenny aromat.
- Nie. Chociaż cukier jest niezdrowy. - Zerknęła znad plątaniny kolorowych patyczków i napotkała jego spojrzenie. - Na urodziny dostaniesz ode mnie stewię w doniczce. Nie patrz tak, to taka roślinka. Nie ma prawie wcale kalorii, a jest trzysta razy słodsza od cukru. I obniża ciśnienie.
- Dzięki, zawsze chciałem mieć takie coś. - Sięgnął po najwyżej punktowaną bierkę, ale ręka mu zadrżała i strącił inną.
- Nie kpij. - Wyciągnęła rękę i delikatnie wysunęła trójząb. Pomachała mu nim triumfalnie przed nosem.
- Masz ręce chirurga - przyznał bez żalu, upijając łyk swojej herbaty.
- Przestań, ty też? - Nagle się zachmurzyła. Potrząsnęła rudymi włosami, odrzucając je na plecy nerwowym gestem.
- Co ja takiego powiedziałem?
- Nic. Pokłóciłam się z ojcem. Twierdzi, że śpiewanie jest głupie i żadnego zysku mi nie przyniesie. - Westchnęła. Po chwili jednak zamieszała gwałtownie w swojej herbacie, dzwoniąc łyżeczką o ścianki kubka. Co z tego, że nie słodziła. Musiała odreagować swoje wzburzenie.
- Od kiedy to przejmujesz się jego zdaniem? - Przyglądał się jej w zamyśleniu, gładząc lekko Tupaca, wielkiego pręgowanego kocura, który wskoczył na krzesło i przeciągłym miauczeniem domagał się pieszczot.
- Ale mnie to zabolało. No i ja... ja miałabym iść na medycynę? Naprawdę?
- No wiesz, w kryzysowych sytuacjach radzisz sobie świetnie - zauważył trzeźwo, drapiąc zwierzaka za uszami. - Co w tym złego?
- Nic. Ja... zresztą nieważne. Nie mam ochoty o tym gadać - ucięła stanowczo, burząc dłonią stertę bierek. - Powiedz lepiej, dlaczego wróciłeś taki zmachany?
Klepnął się w czoło, a potem zanurzył dłoń w kieszeni. - Całkiem zapomniałem. Znaczy się, po treningu nie miałem czasu się przebrać. Byłem na poczcie, ostatnio wysłałem... Ot tak, z głupoty, podanie. Do szkoły tanecznej w Meksyku.
- Przecież już cię przyjęli na studia w Madrycie. - Podniosła głowę, zaskoczona.
- Wiem. Ale coś mnie podkusiło i wysłałem im... Razem z filmikiem, na którym tańczę. Chciałem się sprawdzić - dodał tonem tłumaczenia. - I nadeszła odpowiedź. - Zawahał się, a potem wręczył jej kopertę, którą niepewnie otwarła. Powiodła wzrokiem po linijkach tekstu.
- Szanowny panie... bla bla... Co? Serio? - Wyraz niedowierzania na jej twarzy pomieszał się z nieukrywaną radością. - To cudownie! Gratuluję! Zresztą, przecież wiadomo, że jesteś świetny. Maxi, zasłużyłeś na to.
- Tak... - Przejechał dłonią po wilgotnych jeszcze włosach. - Z jednej strony fajnie, z drugiej... mam dylemat.
I po jego minie mogła domyślić się całej reszty - znała go przecież tak dobrze. Widziała tą nadzieję w jego oczach i jednocześnie - wątpliwości, które go przepełniały. I nawet jeśli po części mu zazdrościła, to chyba by nie chciała być teraz na jego miejscu.
______________________________________________________
Amen. Dziś mnie fantazja poniosła, co zaskutkowało tym dziwnym rozdziałem. Wybaczcie mi błędy.
Ponieważ skromność to moje drugie imię, muszę się koniecznie pochwalić. Nawet jeśli nie ma czym. Znacie blog Violetta Polska? Na pewno znacie. Kojarzycie ten konkurs ostatni? Możliwe, że kojarzycie. Czytaliście może to dziwne, nieogarnięte opowiadanie "Niewidzialni" <klik>? Ano, to moja robota... Nie wiem, czy jest to powód do dumy, bo uważam to moje dziecko za skrajnie nieudane. Jednak chcę, żebyście wiedzieli, że ta cała Lisa to nikt inny, tylko ja, wasza Tears. Pod tym dość nieudolnie stworzonym pseudonimem.
Za każdym razem, kiedy widzę, że dodałaś rozdział, cieszę się jak głupia. Ale ja cię uwielbiam no <3
OdpowiedzUsuńLara. Uwielbiam ją, takie pozytywne przeciwieństwo Violci. Odbiega od narzuconych schematów, jest bardzo oryginalną postacią. Wiele fanek Leonetty (tych nie do końca zrównoważonych) naskakuję na nią, gdyż psuję ich ulubioną parę. Miłość nie wybiera, każdy ma prawo zacząć kochać. Tak naprawdę, nie mamy na to wpływu, ale po co będę mówić, że rzeczach, które wszyscy wiedzą? Umiejętne podrywy Andresa? Fajnie by było, gdyby raczyli połączyć ich w serialu, bo zawsze dopasowywałam do niej Diego lub właśnie jego. Zobaczymy co to będzie, nawet nie wiem czy zamierzasz ich zeswatać ^ ^
Teraz Camila. Problem dość popularny, jednak wciąż tak samo irytujący. Chyba każdy z nas ma jakąś pasję i to z nią chce wiązać swoje życie. Ale znając Camilę, będzie walczyć o swoje :)
Najbardziej podobał mi się fragment o Camili i Maxim. Sama się sobie dziwię, bo w serialu pałam do nich szczególną niechcęcią. Tutaj widać prawdziwą przyjaźń jaką siebie darzą, bez tych sztuczności, w które często obfituję serial.
Ktoś docenił Maxiego! Zawsze wiedziałam, że ma chłopak talent. Szczególnie w 2 sezonie, kiedy Naty rozwalił się telefon. Tylko wyjątkowo inteligentna osoba mogła go naprawić (czyt. włożyć kartę i założyć klapkę). Taka sztuka wymaga nie lada talentu.
Jesteś niesamowita. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z tak wyszukanym stylem. Jest w tym coś wyjątkowego, każde słowo trafia prosto do serca.
Piszesz o ważnych dla człowiekach sprawach w prosty, aczkolwiek magiczny sposób. Wszystkie emocje, uczucia są prawdziwe. I znowu będę rozpaczać, "bo ja tak nie umiem". ^ ^
To ty napisałaś to cudo o Leonetcie? Wiedziałam, że skądś kojarzę ten ujmujący sposób wypowiedzi. Nieustannie mnie zachwycasz :)
Tears, Słonko,
OdpowiedzUsuńteraz to ja po stokroć przepraszam, za brak mojego komentarza pod Twoim ostatnim rozdziałem. Kurde, taka ze mnie fanka, a tak zawiodłam - na całej linii. Czy mam coś na swoje usprawiedliwienie? Powiem tak, zawsze, gdy miałam go skomentować, nagle mi coś wypadało i musiałam się spieszyć. A zostawianie pod Twoim rozdziałem, krótkiego komentarza byłoby jak najbardziej nie na miejscu ;)
Wiesz, muszę Ci powiedzieć, że kiedy czytałam tego One Shota na Violetta Polska, wiedziałam, że gdzieś dzwonią, tylko nie do końca, w którym kościele ;) Mam nadzieję, ze zrozumiałaś moją dość nieudolną metaforę. Kojarzyłam skądś ten styl, tę nutę tajemnicy, pewnego rodzaju niedopowiedzenia, te cudowne opisy... I bum! Wszystko jasne. To kolejne arcydzieło, które wyszło z rąk mojej Zuzy (tak, Zuza jest też moja i jej nie oddam! ;*)
Powiadają, że przyjaciel to ktoś, kto zna Cię lepiej niż Ty sam. Ktoś, kto wie o Tobie więcej niż Ty. A z prawdziwą przyjaźnią mamy do czynienia, wtedy, gdy jedna z osób, przeżywa to samo, co druga. Kiedy dzieli z nią zarówno wszystkie radości, powodzenia, ale także rozczarowania i smutki. Tak, bo przyjaźń to nie tylko te dobre chwile, ale także te gorsze. To miliony prześmianych razem godzin, a tysiące przepłakanych (w tym miejscu cytuję mojego kochanego Willa ;)). I tak właśnie jest w przypadku Camili i Maxi'ego. Ta dwójka zna się praktycznie od zawsze. Wiedzą o sobie wszystko. Począwszy od marzeń, a skończywszy na ulubionym rodzaju herbaty. To właśnie takie drobne rzeczy ubarwiają naszą szarą i mało ciekawą rzeczywistość :D Sprawiają, że relacja pomiędzy dwojgiem osób staje się silniejsza, bardziej je do siebie zbliża. Kiedy Cami pokłóciła się z ojcem, nie poszła do Fran, czy chociażby Violetty. Nie, ona poszła właśnie do tego 'hipopotama rapera', który w rzeczywistości rozumie ją najlepiej. Umie wskazać jej właściwą drogę ;) Powiem Ci, moja droga, że również fakt jak dobrze Camila zna siostry chłopaka, bardzo mi się spodobał. To, że już po rysunku, wiedziała, do kogo on należy :D Ale w sumie, to nie ma się co dziwić, w końcu spędziła w tym domu wcale niemało czasu ;)
Jak powszechnie wiadomo (tak, Diana, jakby kogokolwiek interesował Twój gust xD), jestem fanką Leonetty. Aczkolwiek fakt, ze kocham Leona i Vilu razem, wcale nie oznacza, ze będę nienawidziła Lary, bądź będę ją, tak jak się potocznie mówi ,,hejtować". Nie, wcale nie. Jest wręcz przeciwnie. W stu procentach popieram Sapphire. Lara jest wyjątkową osobą. Jej upór, determinacja i zdecydowanie bardzo mi imponują. Prawdą jest również iż posiada cechy, których ewidentnie brakuje naszej kochanej Violetcie. Jednak poza tym wszystkim, jest ona również piękną dziewczyną, która, jeśli tylko chce, jest w stanie spełnić wszystkie swoje pragnienia. I pomysł na ,,coś więcej" między nią, a Andres'em bardzo mi się podoba. Bo Lara, niezaprzeczalnie, zasługuje na osobę, która potrafiłaby ją docenić. A prawda jest taka, ze dla Leona zawsze najważniejsza będzie Violetta i nikt, ani nic nie jest w stanie tego zmienić ;)
Kochana, ja chyba nie muszę Ci mówić, o tym jak fenomenalny jest każdy Twój rozdział. Jesteś cudowna, bezbłędna, genialna, utalentowana. Mogłabym jeszcze długo pisać o Twoich superlatywach, ale po co, jeśli Ty sama dobrze o nich wiesz ;)
Kocham Cię - Twoja N. <3
Cześć! Dziewczyny powyżej naskrobały ci już tak długie wypowiedzi, że ja nawet nie będę próbowała. A nawet, gdybym chciała, to i tak by mi to nie wyszło. xD
OdpowiedzUsuńBoski rozdział! <3
Cóż, ja również nie napiszę za długiego komentarza. Bo co mogę napisać? Mogłabym się streścić w 7 słowach. Więc po pierwsze - przepraszam, że wcześniej nie komentowałam. Po drugie - wspaniały rozdział. Po trzecie - uwielbiam wszystkich na twoim blogu. Po czwarte... Nie, nie mam czwórki. Pozdrawiam - B.
OdpowiedzUsuńTears,
OdpowiedzUsuńW końcu muszę się wziąć za jakiś porządny komentarz, bo prawda jest taka, że czytam każdy rozdział, ale nie komentuję...
Dlaczego? Pewnie byś spytała. Odpowiem wprost po prostu nie umiem. Zawsze zaczynam, zawsze długo zastanawiam się, co napisać i zawsze usuwam wszystko, co napisałam. Nie potrafię tego ubrać w dobre słowa, które choć pl części oddałyby niesamowitość twojej twórczości.
Każde słowo, które piszesz pochłaniam z niemalże takim namaszczeniem, z jakim je pisałaś. Wszystkie zdania są niczym puzzle, które tak idealnie do siebie pasują,ale tylko ty potrafisz przemienić je w dzieło. Ale nie to, które przeczytałaś raz i miło zapadło ci w pamięci, ale to, do którego wciąż się wraca. Które za każdym razem, tak samo wzrusza, napełnia codzienność niezwykłością, sprawia, że co raz przyłapujesz się na refleksjach. Sprawia, że uzależniasz sie od niego dużo bardziej, niż narkoman od marihuany, pijak od alkoholu, a palacz od papierosów....
Sprawia, że każdy dzień lubisz umilić sobie lekturą jednego z rozdziałów...
Sprawia, że czasem sama nie wiesz, ci tak naprawdę czujesz: euforię, szczęście, niedosyt, a może melancholię.
Ale ty nie zawracasz sobie tym głowy- dla ciebie jest ważne tylko to, że możesz nadal czuć tą magię, która wprost ogarnęła twoje życie: twój mózg, twoje serce, które wciąż rwie się, by dostać więcej.
Wiem, że po przeczytaniu czuję właśnie ją: magię.
Serdecznie Ci za to dziękuję, bo ty sprawiasz, że każdy dzień różni się od pozostałych...
Nie chciałam pisać, jak to świetnie piszesz, jak doskonale dobierasz słowa, jak tworzysz niesamowitą atmosferę....
Nie chciałam, a jednak piszę, bo chcę żebyś wiedziała, że podzielam zdanie reszty twoich czytelników...
No, cóż- jakby tu zakończyć, żebyś zapamiętała moją wypowiedź?
Napiszę krótko:
Dziękuję.
Ile tych literek? o.O
OdpowiedzUsuńCo? :D
UsuńTobie się chce tak pisać? Z własnej woli? :D
UsuńNie, rodzice mi kazali. A tobie się chce tłumaczyć piosenki? ;D
UsuńNie chce, więc zacząłem brać z gotowych tłumaczeń :D
Usuń