Szczególniej poświęcony Julce - Kornelii.
Za to, że po prostu jest.
Is this the real life?
Is this just fantasy?
("Bohemian Rhapsody")
Całe życie czekała na tę chwilę.
Widownia, pogrążona w mroku, zamiera w głębokim milczeniu. Ani jeden szept nie przerywa tej ciszy. Wolnym krokiem zaczyna iść w poprzek sceny, zbliżając się coraz bardziej do pierwszych rzędów publiczności. Dookoła niej, tak jak było w planie, krążą inni aktorzy, w roli ludzi rozsypanych na wielkim placu. Francuskie miasteczko, jak głoszą staranne dekoracje, o tej porze jest pełne spieszących dokądś przechodniów, którzy w pozornym bezładzie rozłażą się we wszystkie strony. Jednak w rzeczywistości ten chaos jest dokładnie zaplanowany, każdy krok idealnie wymierzony i doskonale zgrany z sączącą się z wielkich głośników melodią. Między dwoma masami (wszyscy uczniowie Studia grają statystów) zostaje zawsze wąska ścieżka specjalnie dla niej. Gdyby któryś z tancerzy pomylił się albo zwolnił, mógłby jej zatarasować drogę. Ale przecież ćwiczyli to tak wiele razy. Jest pusto.
Stąpa ostrożnie, noga za nogą, nie patrząc przed siebie, ale w książkę, którą rozpostartą trzyma w obu rękach. Jeszcze metr i musi się zatrzymać. A wtedy uniesie głowę i zacznie śpiewać, znajdzie się nareszcie w swoim żywiole...
- Chyba mylisz role, śpiąca królewno. - Cichy głos zaszemrał jej za uchem tak niespodziewanie, że aż podskoczyła, nagle wyrwana z błogich marzeń. Diego uśmiechnął się kpiąco. - Z drugiej strony - może lepiej wyśpij się teraz, bo na spektaklu nie wypada...
- Nie bądź złośliwy. - Westchnęła cicho, opierając policzek o ścianę. Fantazje prysły jak bańka mydlana, odsłaniając perspektywę coraz bliższego występu, co automatycznie przywróciło poprzedni ucisk w gardle. - Mam tremę. Boże, to tylko dziewięć godzin...
- Spokojnie. - Poklepał ją po ramieniu i zaraz cofnął dłoń, jakby się obawiał, że wywoła tym jej ostrą reakcję. Ale nie miała nawet na to siły, tak dziwnie się czuła. - Przed samym przedstawieniem ci przejdzie.
- Przestań, na samą myśl mi słabo. - Wiedziała jednak, że on ma rację. Zawsze tak było, że stopniowo jak świadomość wyjścia na scenę rosła, malał strach. Ale teraz, po generalnej próbie, w obszernej przebieralni, bez zbawiennej adrenaliny, jej pewność siebie gdzieś zanikała, gdy wyobrażała sobie, ilu ludzi będzie ją oglądać.
- To pomyśl o czym innym. Pomyśl, jaka dumna byłaby z ciebie mama... - Aż uniosła głowę i przyjrzała się chłopakowi z takim niedowierzaniem, jakby właśnie przemówił po laotańsku. Był ostatnią osobą, po której mogłaby się spodziewać takich słów.
- Dlaczego to mówisz? - zapytała wreszcie, skubiąc brzeg swojej spódnicy.
- Czy zawsze musisz podejrzewać mnie o jakieś intencje? Nie mogę nawet bezinteresownie próbować ci pomóc? - Zmrużył lekko oczy, przesuwając palcem po skroni.
- Jakoś ciężko mi w to uwierzyć - mruknęła cicho, spuszczając wzrok. Wciąż czuła na sobie jego spojrzenie i było jej trochę nieswojo. Tylko trochę.
- Czemu? Jestem aż taki okropny?
Byłoby znacznie łatwiej, gdybyś był.
- Nie wiem - odpowiedziała wreszcie, nie podnosząc oczu. Wpatrywała się w ziemię, zastanawiając się usilnie nad pewną rzeczą. - Nigdy nie dawałeś do zrozumienia, że mógłbyś mnie wspierać.
- Wydaje mi się, że nie mam teraz innego wyboru. - Jakiś nowy ton w jego głosie przyciągnął jej uwagę, wzbudzając trudne do określenia poczucie niepokoju. - Skoro ten twój...
- Nie kończ. - Wiedziała, do czego zmierza, ale nie podobało jej się to. Nie chciała przyjąć tego do wiadomości.
- ... León - kontynuował bardzo spokojnie chłopak, a choć żadna złośliwa nutka nie wkradła się w jego słowa, to zabrzmiało to dziwnie lekceważąco. - Czemu go tu nie ma? Czemu cię nie wspiera, skoro to jego rola?
- Przestań. - Zacisnęła mocniej dłonie na maleńkim serduszku z ametystu, które nosiła na szyi, nanizane na cienki, liliowy rzemyk. Obok literki V od ojca, ten wisiorek stanowił jej największy skarb, talizman, kojarzył się przecież z jego ofiarodawcą.
- Zamknij oczy. - Ciepły tembr głosu dobiega zza jej pleców. Posłusznie zaciska powieki, czując jak odsuwa na bok włosy, rozsypane bezładnie na ramionach. Odsłoniętą skórę karku muska cichy oddech, a po szyi delikatnie i powoli przesuwają się znajome dłonie. Czuje chłód oszlifowanego kamyka na dekolcie, o parę centymetrów od serca, które od tego elektryzującego dotyku zgubiło rytm.
- Znowu gdzieś odpływasz - zauważył nieco drwiącym tonem, znów bezlitośnie przerywając jej myśli. - Czy tak trudno przyznać, że mam rację? Gdzie jest ten rycerz, kiedy go trzeba? Gdzie jest, kiedy najbardziej go potrzebujesz?
- Nie mów tak, bo to nieprawda. I to w ogóle nie twoja sprawa. - Zaczynała mieć go dość, ale gdzieś w głębi jej głowy kołatała niewyraźna myśl, że sporo w tym rozumowaniu racji. Znowu się na zawodziła na Leónie, znowu nie mogła liczyć na wsparcie w takiej chwili. Odkąd pokochał motocrossy, jakoś mało go było w jej życiu.
Czy ty siebie słyszysz? Zawsze był obok, nie masz prawa mieć do niego pretensji. To ty...
Co ja? odpowiada ta druga Violetta w jej głowie. Czy to źle, że szukam zrozumienia?
Źle, że szukasz akurat u niego, zauważa ta pierwsza.
Wzruszyła ramionami.
- Chciałbym wiedzieć, co się dzieje w twojej głowie, kiedy masz taki wyraz oczu - powiedział miękko chłopak, a ona spojrzała na niego tak, jakby zobaczyła go dopiero po raz pierwszy. - Tajemnice, labirynty... Coś niezwykłego.
- Też wiele rzeczy bym chciała wiedzieć - rzuciła mimowolnie, bez zastanowienia.
- Na przykład?
- Na przykład... O co chodzi z tym twoim ojcem? - wypaliła, nim zdołała sformułować bardziej oględną wypowiedź. Zachmurzył się, ale wreszcie odpowiedział.
- O co ma chodzić? Nie żyje. Cztery lata temu wyskoczył z okna. Coś jeszcze?
Poczuła się strasznie nieswojo, choć przecież nie było żadnej jej winy w tej historii, która najwyraźniej nie przeszła bez echa przez jego życie. Nagle dotarło do niej, że nie jest jedyną osobą na Ziemi, której losy zostały bezpowrotnie zmienione przez śmierć. Dziwną istotę, zabawiającą się przewracaniem pionków, które nie dotarły jeszcze do mety, śmiejącą się na widok zniweczonych planów swoich ofiar, muskającą chłodnym rękawem ich bliskich, którzy chwiejąc się musieli iść dalej. Wciąż dalej i dalej, ze świadomością wyrwy, pozostawionej w miejscu, gdzie jeszcze przez momentem było ciepłe, ludzkie serce, kochany głos i uśmiech. A teraz - tylko nicość.
- Przykro mi - zdołała wydobyć wreszcie z suchego, ściśniętego gardła. Nikt nie jest kamieniem, a ona dotychczas traktowała wszystkich dokoła jak szczęśliwców, bez uczuć, bez serc. Tylko jej wolno było cierpieć, a zadaniem innych było pocieszanie. Byłam cholerną egoistką.
- Co jest? Znowu płaczesz? No weź. - Zaskoczonym spojrzeniem śledził spływającą po policzku łzę. - Za mocno to wszystko przeżywasz, nigdy nie będzie ci łatwo.
- Bo coś zrozumiałam... i teraz mi głupio. - Nagły dreszcz przeszył jej ciało, bo przypomniała sobie sytuację sprzed paru zaledwie dni i towarzysząc jej później poczucie winy. Nic jednak nie mogła poradzić na to, że kiedy po raz kolejny znalazła się w tych kojących objęciach, nie była w stanie się ruszyć.
Przecież to nic złego, prawda?
Dobrze naoliwione zawiasy nie wydały z siebie najmniejszego skrzypnięcia, kiedy ktoś uchylił drzwi. Żaden ostrzegawczy dźwięk nie doszedł do uszu dziewczyny również wtedy, kiedy się zamknęły równie cicho, a dopiero dźwięk telefonu gdzieś w oddali wyrwał ich z dziwnego zawieszenia. Puścił ją niechętnie, a ona zerwała się z ławki i spojrzała na niego z rozpaczą.
- Niech to się więcej nie powtórzy, jasne? - powiedziała prawie błagalnie, a potem wyszła. Dźwięk jej kroków w korytarzu odbił się zwielokrotnionym echem, a on jeszcze przez długi czas siedział, niezdolny do najmniejszego poruszenia. Powoli na jego ustach pojawił się dziwny uśmiech, kiedy przypomniał sobie wyraz twarzy, którą przed kilkoma minutami zobaczył w drzwiach, a której Violetta, odwrócona tyłem, widzieć nie mogła. Może to i dobrze, bo jej zachwiana równowaga ległaby w gruzach, gdyby wiedziała, kto był mimowolnym świadkiem chwili zapomnienia.
Potarł ramię, z cichym sykiem wciągając powietrze, kiedy dotknął zgięcia łokcia. Nie, to nie dla niego. Wolał stare, a dobre sposoby niż te eksperymenty, pozostawiające siniaki.
Miejmy nadzieję, że po raz ostatni musiał uciec się do tych środków. Teraz już z górki, jeśli chodzi o Violettę. Tylko czemu, u licha, wcale go to nie cieszyło?...
***
Tego dnia zajęcia w studiu zostały odwołane, nauczyciele bowiem doskonale wiedzieli, że żaden z uczniów nie zdoła skupić się tego ranka na ćwiczeniach, myśli ogółu błądziły przecież w jednym tylko temacie. Jednak przytomny Beto zaproponował, że otworzy szkołę i posiedzi trochę przed południem, w razie gdyby ktoś chciał powtórzyć kroki czy piosenki przed próbą, odbywającą się już w teatrze, wynajętym na cały dzień. Okazało się, że miał słuszność, rano pojawiło się kilkanaście osób.
Naty też przyszła, jednak nie dlatego, że potrzebowała ćwiczyć. Jej maleńka rólka nie wymagała większego przygotowania. Natomiast miała cichą nadzieję, że ktoś inny wpadnie na pomysł potańczenia w pustej sali, bez krępujących spojrzeń i uwag. Ktoś, z kim musiała zamienić parę słów, póki jeszcze świeża determinacja nie wygasła.
Intuicja jej nie myliła.
Już w pewnej odległości od klasy słyszała cichy, rytmiczny podkład. Uwielbiała skupiać się na poszczególnych elementach muzyki, rozkładać każdą piosenkę na czynniki pierwsze. Taka nieszkodliwa mania, pozwalająca fascynować się daleko dłużej nowymi utworami, które mogła przesłuchiwać tysiące razy, wyłapując a to cudowną perkusję, a to subtelne dźwięki pianina, brzęczenie skrzypiec, albo skupiając się tylko na gitarach. Teraz jednak nie poświęcała temu swojej uwagi, skupionej w całości na jednej osobie, która ukazała się jej oczom po przekroczeniu progu. Tak, jak przewidywała, nie zaprzątał sobie głowy ćwiczeniem swojej roli. Zamiast tego najwyraźniej improwizował, czerpiąc jednocześnie po trosze z różnych poznanych na lekcjach kroków. Każdy najmniejszy ruch, każde drgnienie mięśnia idealnie zgrywało się z rytmem, a jednocześnie kipiało od nadmiaru pasji. Umiał ujarzmić swoją energię, jeśli chciał, ale teraz dał jej ujście, wyżywając się w jednej z trudniejszych choreografii. Znała to skądś, ale nie była pewna, gdzie już widziała ten taniec.
Wreszcie rozgrzane do niemożliwości mięśnie zasłużyły na chwilowy odpoczynek; przystanął, oddychając głęboko i spojrzał w lustro, naprzeciwko którego ćwiczył, a w którym odbijała się sylwetka Naty, obramowana drzwiami jak ramą obrazu. Posłała uśmiech jego odbiciu, a on go odwzajemnił, odwracając się na pięcie i stając przed nią.
- A to chyba nie twój układ? - spytała, pilnując się, żeby zanadto nie gapić się na zarysowane pod kolorowym podkoszulkiem mięśnie, do których po intensywnym wysiłku lepiła się cienka tkanina.
- Nie - przyznał, opierając ręce na barierce i obejmując ciepłym spojrzeniem dziewczynę, której twarz oblał jeszcze gorętszy rumieniec. Nie panowała nad tym odruchem, ale jakoś przestało jej to przeszkadzać. - Leóna.
- No tak. - Teraz przypomniała sobie, że nieraz podziwiała kolegę, który był świetnym tancerzem. Oczywiście, nie najlepszym, dodała zaraz w myślach. Może i bardzo lubiła chłopaka Violetty, ale nawet obiektywnie patrząc - ten układ o wiele lepiej zaprezentował przed chwilą Maxi. - Świetnie ci to wyszło - powiedziała już na głos, nie widząc sensu krycia się z tą opinią. - Ten ruch pod koniec... León wykonuje to bardziej sztywno.
- Gaston ma być sztywny. - Lojalność wobec przyjaciela zapewne wzięła górę nad wdzięcznością z komplementu, co odnotowała z pewnym podziwem. Zawsze ją ujmowała jego skromność; tańczył przecież fenomenalnie, ale z tego powodu ani myślał się wywyższać, wręcz przeciwnie.
- Sztywność sztywnością, ale nie gra przecież manekina - zażartowała mimowolnie, próbując naśladować ten ruch, ale z kiepskim skutkiem. Okręciła się wokół własnej osi i dobiegł do niej jego śmiech.
Przystanęła, uśmiechając się do niego.
- Muszę ci coś powiedzieć - rzucili niemal jednocześnie, co spotęgowało rozbawienie.
- To zacznij - poprosiła, odsuwając niesforny lok, który opadł jej na twarz.
- Ty pierwsza.
- Nie, ty.
- No, śmiało - zachęcił, więc poszukała odpowiednich słów.
- Bo ja... - zaczęła wreszcie po dłuższej chwili. - Ja... chciałam tylko powiedzieć, że bardzo się cieszę, że pójdziemy razem na te studia do Madrytu. - Zaplotła kurczowo ręce za plecami.
- Ja też się cieszę. - Miłe iskierki zapłonęły w jego oczach. Zsunął lekko czapkę na tył głowy i spojrzał jeszcze raz w lustro, które odbiło mu z zatrważającą szczerością ich sylwetki, stojące blisko siebie.
- A ty? - spytała, a dopiero po chwili dotarło do niego, o co jej chodzi. Wzruszył ramionami.
- Chciałem powiedzieć to samo - odparł spokojnym tonem, choć wymyślił to na poczekaniu. - Że się cieszę z tego Madrytu. Bo będziesz tam ty. - Musnął jej policzek końcami palców, czując znajome ciepło i gładkość jej skóry.
- Idziemy na próbę? - Uniosła rękę i złapała jego dłoń. - Do teatru jest parę kroków, lepiej się zbierajmy.
Pokiwał głową, ruszając za nią. Nie mam więc powodów do zastanowienia, ten wybór jest oczywisty, pomyślał, wyrzucając z głowy obraz szkoły w Meksyku.
Od miejsca spojenia ich dłoni promieniowało poczucie bezpieczeństwa. Uśmiechnęła się do siebie.
W sumie... Jeszcze zdążę mu wszystko powiedzieć. Mamy mnóstwo czasu.
***
Miała chwilę wytchnienia, więc z nudów układała swoje klucze według określonej hierarchii - płaskie obok płaskich, nasadowe obok nasadowych, francuzy osobno. Tak posegregowane kładła w rządku według wielkości a potem z niejaką dumą podziwiała mnogość ich kształtów i błysk wypolerowanego metalu. Lubiła porządek, więc ten widok cieszył jej oczy.
Przetarła szmatką ostatnią z prostych "żabek", żeby nie wyróżniała się od reszty i odłożyła na bok. Nagle usłyszała gdzieś niedaleko szybkie kroki, a po zmianie częstotliwości bicia serca rozpoznała i osobę, która, o dziwo, ominęła warsztat i najwyraźniej kierowała się prosto na tor. Uśmiechając się pod nosem zerknęła do lusterka, ukrytego w rękawie. Rozpuściła już włosy, wcześniej umalowała rzęsy i z pewną satysfakcją stwierdziła, że nie wygląda najgorzej, jak na nią. Wyszła zza stolika, na którym pyszniły się jej zabaweczki i poszła w stronę szykującego się do jazdy Leóna. Ktoś szarpnął ją za ramię.
- Co? - rzuciła w pośpiechu w stronę Andresa, który najwyraźniej uwziął się na psucie jej humoru, nawet tak szampańskiego jak dzisiaj.
- Już wsiadł, niepotrzebnie się śpieszysz - uprzedził ją brunet, przestępujący z nogi na nogę. - Wziął tego czarnego, co stał pod ścianą.
- Aha, a... - Już miała iść, kiedy nagle zastygła z jedną nogą zawieszoną w powietrzu. - Chwila, możesz powtórzyć? Wziął Derbiego? - Pobladła jak papier.
- Tak, a bo co?
- Boże drogi - jęknęła, biegnąc w stronę toru. - On ma niesprawne hamulce, jeszcze nie zdążyłam się nim zająć... León! - Usłyszała tylko gwałtowny warkot odpalanego silnika, a przed jej oczami przemknęła sylwetka chłopaka, który dociskał gaz z taką wściekłością, że coś musiało nim porządnie wstrząsnąć. Zrobiło jej się ciemno przed oczami.
- León! - wrzasnęła rozpaczliwie, ale nie chciał lub nie mógł jej słyszeć. Zobaczyła tylko jak się rozpędza do granic możliwości tuż przed zakrętem.
A potem jej straszny krzyk pomieszał się z jeszcze straszniejszym odgłosem brzęku żelastwa i ciała, uderzającego o ziemię.
***
- Nie możemy dłużej czekać. - Pablo ostatni raz zerknął na zegarek. - Nie będę ukrywał, że bardzo się na Violetcie zawiodłem. Leóna ciężko winić, chociaż... zresztą mniejsza. Maxi, dasz radę zagrać Gastona?
- Pewnie tak. - Chłopak kiwnął głową, mimo to jego głos wcale nie brzmiał pewnie. Jednak zostało zbyt mało czasu, by wdawać się w jałowe dysputy. Otworzył scenariusz i pospiesznie przebiegł wzrokiem tekst.
Galindo stłumił westchnienie, postanawiając zawierzyć jakiejś dobrej gwieździe, która nie pozwoli, by spektakl był kompletną klapą.
- Dobrze. A kto jest dublerką Violi? - rzucił w przestrzeń, spoglądając pytająco na obecne w pomieszczeniu dziewczęta. Zapadła cisza.
- Ja - mruknęła wreszcie Francesca, która skulona siedziała w kącie. W ciemnych oczach dziewczyny malowało się dziwne zmęczenie. - Przepraszam cię, Pablo, ale nie dam rady. Niby znam tekst, ale... - Spuściła wzrok, zaciskając mimowolnie palce na dłoni Marco, który kucał tuż obok i zmartwionym spojrzeniem wyłapywał każde drgnienie jej twarzy.
- Dlaczego? Przecież nie masz tremy?... - Dlaczego musieli ciągle rzucać mu kłody pod nogi? Gregorio będzie miał kolejny powód do satysfakcji. - Fran, wiesz jakie to ważne, prawda?
- Możemy porozmawiać na osobności? - Dźwignęła się wolno i skierowała w stronę wyjścia, spoglądając na niego prosząco. Wyszedł, zamykając za sobą cicho drzwi. Reszta uczniów skrzyżowała zaskoczone spojrzenia.
- Co z nią? - Zmartwiona Camila podniosła się z ławeczki i zwróciła pytający wzrok na Marco, na którym zresztą koncentrowały się spojrzenia wszystkich. - Wiesz coś?
- Nic. Zupełnie nic. - Potarł skronie, opierając się o ścianę. - Wyjeżdża za jakieś dwa tygodnie, ale taka przybita jest od dłuższego czasu. Nie wiem, nie wiem, co jej jest.
- To nie chodzi tylko o tę przeprowadzkę, nie wierzę w to. - Naty krążyła bez celu między wieszakami. - Tylko o co?... - Spojrzała na Maxiego, który półgłosem powtarzał rolę, gorączkowo usiłując wkuć na pamięć niektóre nieznane fragmenty. W jej brązowych oczach tliły się dziwne płomyki, kiedy zatrzymała wzrok na chłopaku.
Trzasnęły drzwi.
Pablo powiódł po zebranych wzrokiem, w którym była już tylko rezygnacja.
- Dobrze więc, dzieciaki. Oczywiście, nie możemy już nic zrobić. Przedstawienie się nie odbędzie i tyle.
- Poczekajcie. - Zza jego pleców zabrzmiał kompletnie niespodziewany głos. Wszyscy jak na komendę spojrzeli na Ludmiłę, która oparła dłoń o framugę, dziwnie speszona. - Mogę to zagrać, Pablo. Naprawdę.
- Znasz tekst? - Bezbrzeżne zaskoczenie w jego głosie w innej sytuacji pewnie by ją dotknęło, ale teraz tylko pokiwała głową. - Dasz radę? Jesteś pewna?
- Jak nigdy.
***
- Moja wina, to wszystko przeze mnie. To moja wina, moja... Przeze mnie... Gdybym...
- Mógłbyś się zamknąć? - nie wytrzymała wreszcie Lara, kiedy ignorowanie Andresa, od kilkunastu minut powtarzającego tą groteskową mantrę, nie zadziałało. Podniosła głowę, dotychczas opartą o kolana, i dla lepszego efektu spiorunowała go wzrokiem. Przecież niepotrzebne jej było większe zdenerwowanie, skoro już teraz sięgało niemal zenitu. Brunet posłusznie umilkł i tylko chodził korytarzem wte i wewte, komicznie wysoki i zgarbiony, ze zwieszonymi długimi rękoma, jakby nie należał do gatunku homo sapiens, tylko zatrzymał się w nieco wcześniejszej fazie ewolucji. Odwróciła niechętnie wzrok, ostentacyjnie omijając szczuplutką sylwetkę całą w różu, skuloną na krzesełku dokładnie naprzeciwko niej. Miała za złe chłopakowi, że po nią zadzwonił, no ale co się stało, już się nie odstanie. Musiała znosić jej milczącą obecność.
Ciszę przerywały tylko trzaski jarzeniówek i powolne, długie kroki Andresa, powtarzające się jak refren. Po dłuższej chwili doszło do nich monotonne mruczenie.
- A to wszystko przeze mnie... Moja wina...
- Przestańżeż człowieku, bo stracę cierpliwość - syknęła, łapiąc go za rękaw i ciągnąc na krzesło obok. - To nie twoja wina, więc łaskawie skończ nadawać.
- Nie moja? - powtórzył naiwnie jak dziecko, zwieszając głowę. - A czyja?
- Jej - mruknęła bez zastanowienia i posłała lodowate spojrzenie dziewczynie, która drżała jak w febrze, gryząc palce i denerwując się w tak irytujący sposób, że złość Lary jeszcze się wzmogła.
- Moja? - szepnęła, najwyraźniej bliska histerii, unosząc zaczerwienione oczy i spoglądając na nią z żalem. - Nic nie zrobiłam...
- Nie, zaledwie wkurzyłaś Leóna do tego stopnia, że prawie się zabił. - Nie panowała już nad sobą. - Zaledwie swoimi skokami w bok doprowadziłaś do takiego stanu, że być może już nigdy na żaden motor nie wsiądzie. - Z pewną satysfakcją obserwowała, jak dziewczyna prawie dusi się od szlochu.
- J-ja? - wymamrotała wreszcie urywanym tonem. - A kto poz-zwolił mu wsią-ść na mm-motocyk-kl bez ha-hamulców? - Wytarła nos, zdecydowanym gestem odrzuciła zmierzwione loki na plecy i odparła wściekłe spojrzenie Lary. - Gdyby... gdyby był spra-wny, nic by się nnie stało...
- Gdybyś nie zajmowała się innym chłopakiem, nic by się nie stało - warknęła jeszcze ostrzej. - Traktowałaś go jak kolejną zabawkę, to teraz masz.
- Ale gdybyś naprawiła ten...
- Będziecie się teraz przerzucać winą? - zareagował ostro Federico, który do tej pory w milczeniu przysłuchiwał się kłótni. - Uspokójcie się obie, ale już. - Uścisnął krótko dłoń Violetty i powrócił do śledzenia wskazówek zegara, które bardzo wolno wędrowały z cyfry na cyfrę. Minęła cała wieczność, nim duża wskazówka przesunęła się z dwunastki na szóstkę.
Dziewczyna, wyczerpana płaczem, usnęła na jego ramieniu, więc otulił ją rzuconą uprzednio na oparcie krzesła kurtką i westchnął.
Andres dawał do zrozumienia, że również chętnie posłuży komuś swym ramieniem, ale wystarczyło jedno spojrzenie i zmienił zdanie; gapienie się w ścianę nie było wcale złym zajęciem.
***
Szczęściem rozpaczliwe modły Pabla choć raz zostały wysłuchane. Pomimo stresu uczniowie radzili sobie wręcz śpiewająco, choreografie ułożone przez Jackie wzbudzały nieustanny zachwyt widowni, a piosenki, zarówno te oryginalne z filmu, jak i napisane specjalnie na potrzeby spektaklu, zbierały burze oklasków. Maxi nie zawiódł; okazał się znakomitym aktorem, a przy tym posiadał wrodzoną zdolność improwizacji i bez szwanku wybrnął z krytycznych momentów. Zresztą sam jego taniec wystarczyłby, by uwieść publiczność. Chyba, że akurat na scenę wchodził Diego - wówczas, rzecz nie dziwna, spojrzenia koncentrowały się na nim. Jednak największym zaskoczeniem okazała się gra Ludmiły, tak swobodna i pełna wdzięku, że nauczyciel już po kilkunastu minutach odetchnął z ulgą; był uratowany.
Jeszcze tylko scena finałowa miała stać się doskonałym zwieńczeniem całości. Kurtyna uniosła się po raz ostatni, ukazując dekoracje przystosowane na potrzeby sali balowej. Parkiet oblało rzęsiste światło reflektorów, załamujące się na krawędziach kieliszków z imitacją szampana (zadbali o każdy szczegół), lśniące w guzikach liberii lokajów, a wreszcie - uwydatniające w pełni przystojną twarz chłopaka, będącą miłą odmianą po szkaradnym pysku maski, którą nosił wcześniej.
Po schodach schodziła powoli Piękna, w całym tego słowa znaczeniu. Doskonale świadoma wszystkich atutów celowo stawiała każdy krok z ociąganiem, pozwalając widowni nacieszyć się widokiem pysznej sukni, której złociste fałdy opadały kaskadami do samych stóp; widokiem tego całego przepychu - i jej. Każdy detal był dopracowany do perfekcji, od satynowych rękawiczek, przez wysoko upięte włosy, eksponujące łabędzią szyję, aż po teatralny makijaż.
Schodziła wolno, lecz jej myśli gnały jak szalone, zagłębiając się daleko w przeszłość i przyszłość. Nagle wróciły do niej wszystkie chwile, kiedy mogła liczyć na wsparcie swojej matki, cierpliwie ocierającej jej wszystkie łzy. Kiedy to jej powierzała każdy sekret, każde zmartwienie, znajdując ukojenie w jej ciepłych słowach, bezpieczeństwo w jej ramionach.
Teraz uśmiechnęła się do swoich wspomnień, posyłając w myślach całusa tej kochanej kobiecie, której nie było na tej sali, gdyż po raz kolejny musiała przepracować weekend.
Pomyślała, że jej zawdzięcza wiele, jeśli nie wszystko. Pomyślała, że dzisiaj podziękuje jej za cały trud, że choć raz okaże wdzięczność, której nigdy nie umiała wyrazić.
Myślała też o szczęściu, które było przecież na wyciągnięcie ręki. Myślała o swoich marzeniach, które ziściły się - po raz pierwszy bez żadnych przeszkód - i wciąż stawały rzeczywistością. Myślała o tym, że nigdy nie czuła się równie dobrze, do tego stopnia, że wybaczyłaby wszystko nawet Violetcie.
Myślała o poczciwej Naty, która szepnęła jej "Powodzenia", jakby zapomniała o tygodniach milczenia między nimi.
Myślała, że później jej też podziękuje... i może przeprosi. A co jej tam.
A na sam koniec odkładała myśl, która musiała wreszcie wypłynąć, kiedy zeszła z ostatniego stopnia.
Myśl o nim.
Coś dziwnego działo się z nią, kiedy Diego był w pobliżu. Jakaś trudna do określenia energia promieniowała z niego z taką siłą, że zdrowe zmysły mieszały się, a pewność siebie rozsypywała w palcach. Jakaś dziwna siła - i tajemnica. Fascynował ją mnogością swoich twarzy, bogactwem uczuć, zmiennością i niepewnością, taką mieszaniną, że z dnia na dzień nie wiedziała kim - a może czym - on jest.
Pod tym względem był taki jak ona.
Nie przeciągając już dłużej cierpliwości oczekujących ludzi, podała mu dłoń i skupiła się na melodii, płynącej jak spokojny, jasny promień światła; prosta, długa struna, jednostajna - i aż wibrująca napięciem. Wirowali po scenie jakby w życiu nie robili nic innego, harmonijnie zgrani, idealnie zjednoczeni w tańcu. Wszystko dookoła przestało się liczyć, byli tylko oni, skrajnie różni a przy tym identyczni jak dwie krople wody.
Wreszcie przystanęli, on tyłem do widowni, naprzeciw siebie. Położył ręce na jej odsłoniętych ramionach i pochylił się w taki sposób, by ludzie uwierzyli w ten prosty trik z oszukanym pocałunkiem.
Wahała się tylko przez ułamek sekundy.
Zarzuciwszy mu ręce na szyję pocałowała go z taką siłą, że publiczność wydała zbiorowe westchnienie. Przez mgnienie oka myślała, że ją odepchnie; oboje mieli otwarte oczy, więc widziała w nich jego bezbrzeżne zaskoczenie. Jednak jej oszalałe serce, bliskie rozsadzenia klatki piersiowej nie zdążyło uderzyć nawet dwa razy, kiedy odpowiedział na pocałunek z równą mocą, obejmując ją silnie i wsuwając palce w jej włosy.
Burza oklasków grzmiała jeszcze długo po opadnięciu kurtyny, którą przezorny Beto spuścił zawczasu, nawet na moment nie tracąc z oczu czerwonego ze złości Gregoria, który siedział uwięziony między Antoniem a Jackie i nie mógł się wyżyć nawet na dekoracjach. A tam, niech się wścieka. Ma za swoje.
__________________________________________________________
I jest, z pewnym wahaniem, ale nie chcę nadużywać waszej cierpliwości. Ponieważ pisałam ten rozdział praktycznie równolegle z miniaturką o Fedemile, macie po dłuższym oczekiwaniu dwa na raz. (Tutaj, o.)
Ponieważ święta za pasem, a wszyscy wszystkim ślą życzenia - to i ja wam życzę.
Życzę przede wszystkim szczęścia, a dopiero potem zdrowia. (Na Titanicu wszyscy zdrowi byli, tylko im szczęścia zabrakło...) Ale zdrowia też życzę, bo co to za święta z ospą wietrzną (wiem z doświadczenia) czy czymś innym, odpukać?
Życzę wam radości, bo ci, co się częściej śmieją, żyją dłużej - to naukowo udowodnione.
Życzę wam przyjemnego spędzenia czasu, niezależnie od tego, czy wolicie szaleć na lodowisku czy siedzieć w fotelu z książką i herbatką :D
Życzę wam spełnienia marzeń, tych jawnych i tych skrytych.
Życzę prezentów, im więcej tym lepiej, niezależnie od tego, czy przynosi je wam Mikołaj, Dzieciątko, Gwiazdor czy inny świąteczny gość.
Życzę rodzinnego ciepła, bo rodzinka ważna rzecz, nawet jeśli na co dzień toczycie wojny z rodzeństwem (znów wiem z doświadczenia).
I życzę wam, żebyście zawsze umiały odnaleźć magię w Bożym Narodzeniu.
Kocham was strasznie, quiero mucho, mucho, mucho. <3 Wasza Tears.
Cześć! Przepraszam, aczkolwiek moja wypowiedź po raz kolejny nie będzie długa. Jednakże tym razem, mam ku temu powód - moja siostra domaga się, abym wyłączyła laptop. Tak, jak ja ją uwielbiam.
OdpowiedzUsuńDoskonale wiesz o tym, że jestem zaintrygowana twoim stylem pisania. Nie rozumiem, jak można mieć aż tak ogromny talent literacki. Na pewno jesteś bardzo dobra z języka polskiego.
Do puenty - rozdział jest niesamowity; nic nowego. Za każdym razem, gdy przeczytam fragment twojej historii na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Cieszę się, że na tym świecie są tak wspaniałe osoby, jak ty. Masz niesamowity dar. Wiem, że z każdą publikacją powtarzam ci to samo. Możesz mieć już tego dosyć, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy.
Podziwiam i zapraszam na nowy rozdział:
violetta-and-her-world.blogspot.com
Boski! Po prostu cud, miód i orzeszki. Zapraszam również do mnie i liczę na szczerą opinię :) nasza-historia-violetty.blogspot.com
OdpowiedzUsuńMoja Tears dodała rozdział <3
OdpowiedzUsuńWcale się nie cieszę. Wcale. Pff.
Diego (Boże, jak ja go kocham, musiałam to napisać tak) po raz kolejny objawia swoją dobrą stronę. Wbrew pozorom, on również potrafi zrozumieć ludzkie uczucia, obawy (a przy tym jest taki seksowny, ale ja nic nie mówię).
Tutaj bardzo podoba mi się sposób myślenia Violetty. Wiadomo, że każdy człowiek ma jakieś problemy, cierpi mniej albo więcej, ale zawsze coś jest. Niestety nie wszyscy to rozumieją, niekiedy uważając się za pępek świata. Co prawda, ona nie była specjalnie wielką egoistką, jednak dobrze, że była w stanie dostrzec błędy.
I tacy pozornie zimni, niedostępni ludzie mogą nauczyć nas najwięcej :)
Naxi <3 Maxi okazał się strasznie kochany, ale temat Madrytu pewnie go tak łatwo nie opuści... Cóż, ma do wyboru zrealizowanie dwóch marzeń i chyba jeszcze nie wie, które jest ważniejsze (Naty jełopie, nie rób mi tego, nie wyjeżdżaj, nic nie mówię). Mam nadzieję, że podejmie właściwą decyzję, zważając też na własne szczęście.
León, nie umieraj! Biedna Lara, stara się, a on bierze niesprawny motor. Co za ironia losu.
Leoś, spokojnie, oddychaj!
Lara, Violetta. Piękna konfrontacja, w gruncie rzeczy Lara mówiła chyba więcej prawdy, z tym, że to odnosi się bardziej to marnej, serialowej rzeczywistości. U ciebie Violka jest fajniusia :)
Nikt nie kocha Andresa. Taki biedny, samotny.
Ludmiła. Uwielbiam tą postać. Kiedy czytuję różne historię, zwracam dużą uwagę na jej sposób myślenia. Jest bardzo ciekawą postacią, jej uczucia szczególnie wyróżniają się na tle innych. No i Diemila. Ciekawa para, niesamowicie to opisałaś. Chce więcej! <3
Idealnie, no. Znowu. Tak sobie myślę, że będę nudna jeśli po raz kolejny zacznę zachowywać się każdym szczegółem, ale co tam. To twoja wina, ty tak ładnie piszesz, więc mogę sobie walić te żałosne litanie ile mi się żywnie podoba. Hehe, tyle radości.
Wiesz, że jesteś moją najukochańszą pisarką? Nie? W takim razie teraz ci to mówię i masz ode mnie wirtualnego tulasa. Możesz się cieszyć.
No, to życzę ci abyś spotkała się z takim Leosiem (i jego grzywką, koniecznie) pod jemiołą, dalej pisała takie piękne historie, naśpiewała się kolęd, żebyś była sobie szczęśliwa, zdrowa, zadowolona z życia i takie tam inne dobre, potrzebne bzdety.
Jak tu cię nie kochać? <3
"zacznę zachowywać się"
Usuń*zachwycać się, mistrzyni klawiatury
Super, świetny, boski, cudowny, wspaniały, niesamowity! <3333333333333333333333
OdpowiedzUsuńBardzo, ale to bardzo kocham twoje opowiadania. <3
Nie będę się rozpisywać, ponieważ nie umiem, ale i tak wszystko co myślę o tym rozdziale napisałam wyżej. :3
Wesołych świąt i życzę Ci tego co ty nam. <3
Nie umiem składać życzeń. xD
Pozdrawiam, Karo. <3
Powiedz mi proszę dlaczego ja jestem taką idiotką?
OdpowiedzUsuńDlaczego dopiero teraz zaczęłam czytać tego bloga?
Czemu na jestem taką idiotką?
Czemh ten blog jest taki wspaniały?
Czemj ta opkwieść tak bardzo mnie fascynuje?
Czemu masz taki wielki talent?
Czemu tak kocham Queen?
Na te pytania jest kilka odpowiedzi: ja jestem debilem, ty herosem pisania- pół bogiem, pół człowiekiem, a Queen jest zarąbisty.
Ktokolwiek przeczyta chociaż linijkę napisaną przez Ciebie nie zapfzeczy Twojemu talentowi. Chyba, że jest debilem. No ale bez przesady, jeszcze trochę wierzę w ludzkość, a do tego przyczyniłaś się między innymi Ty. Ty piszesz tak cudownie, a później ja mogę nad tym dumać godzinami.
Jeśli to dla Ciebie nie problem, prosze abyś wyraziła szczerą opinię i powiedziała nad czym jeszcze muszę popracować w moim opowiadaniu. Taki ideał pisarski jak Ty na pewno będzie to wiedział :)
por-que-soy-asi.blogspot.com
Życzę Ci tego co Ty nam i jednocześnie bardzo dziękuję.
Hania ( filmweb: wesolutkabardzo)
JAk SŁODKO *.* Diego i Ludmiiiłaaaaaa - bardzo, ale to bardzo podoba mi się ten pomysł, kochanie moje.
OdpowiedzUsuńKurde, nie wiem, co mam napisac.
No, że wspaniale napisałaś? - To wiesz. Co napisałaś - to wiesz tym bardziej. Jesteś przeraźliwie utalentowana i zaraz zacznę się Ciebie bać :P A, wybacz, że tak późno przyszłam, ale pamiętaj - ja się w końcu pojawiam. No, także ten tego... Kocham Cię, bardzo, bardzo. Naxi było cudoooowne. Violki winą jest wszystko i koniec.
Tak, wiem, nudny komentarz.
Kocham Cię :**
Carmen E.
Hej Tears, teraz moja kolej, Marta, pamiętasz? Chyba, nie ważne.
OdpowiedzUsuńMoja droga ja tu się zachwycam każdym słowem, wszystkim. Moja inspiracja, moja idolka, mój aniołek. Mam dalej wymieniać? Owszem, mogę ale po co? Ty to dobrze wiesz. Muzyka dla oczu i wyobraźni jest czytanie twojego bloga. Każde zdanie można rozpracować, na czynniki pierwsze by dokładnie powiedzieć się co chcesz nam przekazać a to wspaniale. Znam tylko kilka tak dobrych pisarek. Jejku, jak można tak dobrze pisać? Oddaj mi trochę swojego talentu, potrzebuje :C
Cala historia sama w sobie ma to "coś". Fabula jest na swój sposób podobna do owego serialu, ale jest lepsza, znacznie lepsza od kiczowatych rozmówek z disnejowskiej produkcji ( tak, ale kocham ten serial, głupia ja ) Wszystko dokładnie dopracowane, a ja jako wymagająca osoba mogę tylko wstać i bić gromkie brawa.
Dziękuję, twoja Marta.
Chociaż ostatnio mam coraz mniej czasu to i tak Twoja historia jest jedną z moich ulubionych i często tu wpadam, żeby sprawdzić czy nie ma newsa. Podobała mi się rozmowa Lary z Vilu, szkoda mi mojej Violki, chyba tylko ja ją lubię ;c xD Za to Lara jak zwykle charakterna, biedny Leoś, najbardziej poszkodowany ;D Teksty Diego bardzo mi się podobały, nie sądziłam że kiedykolwiek przekonam się do jego postaci a tu proszę. Moment Naxi był taki... słodki. Oboje jeszcze czasem nie wiedzą jak do siebie podejść a jednak... Cudowny rozdział, mam nadzieję że po świętach wrzucisz nexta. Pozdrawiam, zapraszam do siebie: vilu-fran-lu-naty-story.blogspot.com i życzę oczywiście wesołych świąt! ;D
OdpowiedzUsuń