Kochanej Sapphire,
na której komentarze czekam zawsze z największą niecierpliwością. Dziękuję, że jesteś.
Daruj, że dedykuję Ci coś tak miernego, ale chcę, żebyś wiedziała, ile dla mnie znaczysz. <3
- Jaki gol? Jaki gol, do cholery? Spalony był! - Ramirez cisnął w telewizor pustą puszką. - Ten sędzia jest ślepy?! I to parę sekund przed końcem, debil, imbecyl, niedorozwój...
- Ale wiesz, że on cię nie słyszy, nie? - Diego sięgnął po garść precelków, nie odrywając oczu od ekranu. - Doliczą trzy minuty.
- I Bogu dzięki, może nasi zepną dupy i odrobią straty. - Blondyn oparł się z powrotem o kanapę, z której się zerwał.
- A mówiąc "nasi" masz na myśli Argentyńczyków? - upewnił się chłopak, obserwując go spod oka z krzywym uśmieszkiem.
- No a kogo? A weź, idź ty, Katalończyku pieprzony. Drzwi masz tam. - Kolejna puszka poszybowała przez pokój, ale nim zdążyła potoczyć się do drzwi, beżowy obcas przygniótł ją do ziemi.
- Nie możesz się powstrzymać od robienia burdelu, co? - Drobniutka brunetka o zmęczonych oczach kopnęła pogięty, aluminiowy pocisk w stronę męża. - Nie rozwalcie mi domu, jak te głąby znowu przegrają.
- Ależ skąd, młody się ucieszy. - Machnął ręką, wskazując Diega. - Ta wasza Barcelona jest przereklamowana.
- Dlatego zawsze wygrywa? Ciekawa teoria.
- O co znowu taki krzyk? - spytała Sara, przysiadając na brzegu fotela. Przechyliła głowę w lewo i poprawiła sobie w uchu srebrny kolczyk. Była w pełnym makijażu, przez ramię przerzuciła fioletowy żakiet i najwyraźniej szykowała się do wyjścia.
- Spalony, rozumiesz? - możliwie zwięźle wyjaśnił jej Alberto, otwierając kolejne piwo.
- Nie. Nie rozumiem. Mógłbyś mi wreszcie wytłumaczyć, na czym to polega.
- Ograniczony umysł kobiecy tego nie pojmie - burknął, znacząco spoglądając w sufit.
- Dokładnie to samo mówiłeś o parkowaniu równoległym, a jakoś ograniczony umysł radzi sobie z tym dużo lepiej od ciebie. - Wyjęła z torebki jaskrawoczerwoną szminkę i umalowała usta, nawet nie spoglądając w lustro.
- Ciekawe, kto tak powiedział.
- A listonosz, kiedy rechotał na widok pewnego samca, po raz piąty z rzędu przewracającego śmietnik przy parkowaniu.
- Zamilcz kobieto, bo będzie nieszczęście. - Zgromił wzrokiem Diega, tarzającego się ze śmiechu. - Masz za dużo zębów, kolego Hiszpanie?
- Niestety. - Wyszczerzył się w szerokim uśmiechu. - Ale złotego nie mam, tu masz przewagę, kolego Argentyńczyku.
- Może ty mi, Diego, wytłumacz, co to jest. - Sara wstała, wygładzając spódnicę.
Wzruszył ramionami. - Spalony jest wtedy, kiedy jeden zawodnik podaje do drugiego... A ten drugi znajduje się bliżej końca boiska niż piłka i przedostatni zawodnik przeciwnej drużyny.
- Czyli, że ma przed sobą tylko bramkarza? - złapała w lot, przerzucając ciemne włosy na jedno ramię.
- Dokładnie tak. - Upił łyk napoju, posyłając jej spojrzenie pełne uznania.
- Dobra, kibice. Wychodzę i nie wiem, kiedy wrócę. Mały śpi, nie obudźcie go. - Cmoknęła męża w policzek i wyszła, z wdziękiem wymijając porzucone na podłodze puszki.
- Podziwiam ją, że wytrzymuje z tobą na co dzień. - Diego przeciągnął się, spoglądając na zegarek. - Ogarniemy tu trochę? Zarobisz u niej dużego plusa.
- A bo mi niby na tym zależy? - Ramirez zgasił telewizor, nie mając ochoty na dalsze oglądanie wyniku meczu i miażdżącej przewagi katalońskiego klubu. - Trzeba umieć trzymać krótko, a nie.
- Właśnie widzę, jak ją trzymasz. - Podniósł paczkę po chipsach, zgarnął resztę śmieci i poszedł do niewielkiej, ale ładnie urządzonej kuchni na końcu korytarza, słysząc za sobą kroki przyjaciela.
- Za tydzień powtórka? - Mężczyzna postawił na stole szklanki i oparł się o jedną z szafek. Po minucie nadal nie dostał odpowiedzi. - Ogłuchłeś?
- Miałeś kiedyś tak, że byłeś w stanie wykonać zlecenie, ale nie chciałeś? - Diego w zamyśleniu gapił się na lodówkę, w której stalowej powierzchni odbijała się jego silnie zniekształcona twarz.
- Ciekawe pytanie. - Blondyn podrapał się po nieogolonym policzku, szukając odpowiedzi gdzieś za oknem. - Znowu nie dajesz rady?
- Jakie znowu? - podniósł lekko ton, choć wcale nie miał takiego zamiaru. - Pytam... hipotetycznie.
- Tak, oczywiście - mruknął ten, unosząc brwi. - Wiesz, że spełniasz inną rolę w tym wszystkim niż ja. Ja nie muszę się angażować, więc i żalu nie ma. No i kasy mniej, coś za coś.
- Czyli nigdy nie miałeś momentu zawahania? - drążył chłopak, zaciskając dłonie na trzymanej puszce.
- Nie przypominam sobie, ale wiesz, ja to robię już automatycznie, nie mam czasu. Muszę za coś wyżywić rodzinkę. - Wziął z miski zielone jabłko i podrzucił je na dłoni. - A ty to już inna historia. Wybrałeś, więc...
- Dobrze wiesz, że nie miałem wyboru. - Zatrzasnął metalową pokrywę kosza z brzękiem i podniósł wzrok. - Chciałbym przestać, ale zwyczajnie nie mogę.
- Przecież wiem, młody. - Położył dłoń na jego ramieniu, próbując uśmiechnąć się krzepiąco. - Dasz radę. Tyle razy dałeś.
- Taa... - powtórzył głucho, wychodząc. Na dworze zapadał zmrok, ale o wiele głębszy panował w nim, tam gdzieś w środku, gdzie żadne światełko nadziei nie było w stanie się przebić.
Już kiedyś był w podobnej sytuacji. Miała na imię Aurelié i była uroczą, nieco dziecinną Włoszką o drobnych, czerwonych usteczkach i rzęsach jak ciemne, drżące skrzydła motyla. Uśmiechała się tak naiwnie, tak pytająco, jakby pochodziła z innego świata, który niespodziewanie otarł się o jego świat. Taka mała, taka niewinna. Tylko oczy miała zawsze dziwne, niepasujące do reszty - wielkie, lśniące niczym czarny onyks, jak najczarniejsze otchłanie bezgwiezdnego nieba. Obserwował, jak stopniowo stają się coraz większe i większe, kiedy rozszerzone źrenice pochłonęły tęczówki, upiornie ciemne na tle niebieskawych białek. Tak monstrualnie niemal wielkie w wychudzonej, wynędzniałej twarzyczce, która zaczęła wreszcie przypominać twarz lalki, w której szklanych oczach malował się taki strach, taki ból... Bladła i bladła, malała, ginęła w sobie, stając się wreszcie własnym cieniem o prawie przezroczystej skórze i posiniałych ustach. Ten widok wybił się na zawsze w nim i miał pozostać tam aż do końca, wołający z oddali głosem, w którym nie było ani krzty uczucia, ani odrobiny ludzkiego ciepła, tylko to bezsensowne, niezaspokojone żądanie, chore samo w sobie, karmiące się duszą człowieka, który stawał się zaledwie pustą skorupką złudzeń, która od lada podmuchu wiatru gotowa stać się garstką pyłu.
To nie była pierwszy taki widok, a jednak stawał się straszniejszy o tyle, że dotykał istotę w niczym niezasługującą na taki los, niezasługującą na dołączenie do szeregu bezwładnych marionetek, których sznurków nie trzeba było nawet przecinać; same ścieńczały do tego stopnia, że osłabione włókna rozrywały się pod ciężarem, który dźwigały.
Nie poszedł na jej pogrzeb; zwyczajnie nie był w stanie. Oczywiście, zapewne liczne ręce tej naiwnej rodzinki poklepywałyby go po głowie, zapewniając, że nie ma w tym jego winy. Obawiał się, że w takiej sytuacji po prostu wybuchłby pogardliwym śmiechem, doskonale świadom, co było przyczyną przedwczesnej śmierci tej istotki, oraz kto do tego doprowadził, świadomie, z premedytacją, otrzymując pewne udziały pieniężne za wykonanie zadania...
Teraz sprawa się tylko skomplikowała, skoro odczuwał wstręt na samą myśl o powtórzeniu tamtego wyczynu. Wstręt, odrazę do samego siebie, a przy tym przymus, bo przecież nie mógł powiedzieć, że nie, że tego nie zrobi. Nie mógł, no. To go przygniatało, odbierało siły i chęci. Złamał przecież żelazną zasadę tej gry - zaangażował się bardziej, niż było konieczne. Ot, i kara.
Ogarnęła go nagle taka złość, że podszedł do najbliższego drzewa i przywalił z całych sił głową w pień, ale niewiele mu ulżyło. Ruszył biegiem w stronę najbliższego parku, wyrzucając z głowy wszystkie myśli. W przeciwnym razie oszalałby szybciej, niż zdążyłby mieć prawdziwe ku temu powody.
***
- Nie śpij, bo cię okradną.
- Hm? - Uniósł głowę znad laptopa z kwadratowym wzorkiem klawiszy odciśniętym na policzku. - Wcale nie spałem.
- Nie no, skąd. - Esmeralda posłała mu spojrzenie pełne ironii, siadając na krześle po przeciwnej stronie biurka. - Ten gniew cię wymęczył, co?
- Jaki znów gniew? - Potarł twarz, wciąż czując piasek pod powiekami, a w głowie przemożną chęć pójścia wreszcie do łóżka.
- Już zapomniałeś, jaką awanturę zrobiłeś własnej córce niespełna dwanaście godzin temu? Darłeś się tak, że było cię słychać w obrębie kilometra, a sąsiedzi wyglądali z okien, szukając źródła hałasu. - Strząsnęła niewidzialny pyłek z mankietu jasnej marynarki, demonstracyjnie spuszczając wzrok. - Bierzesz jakiś suplement z lecytyną?
- Ha, ha, ha. Ale zabawne. Człowiek nie może nawet porządnie wypocząć, bo zaraz gromada dowcipnych inaczej zwala mu się na kark.
- Masz za swoje. Mógłbyś raz odpuścić Violetcie, bo ją w końcu stracisz i nawet tego nie zauważysz - uprzedziła rzeczowo, potrząsając lekko głową. Kolczyki wydały z siebie ostrzegawcze brzęczenie.
- Wiem, jak wychować własną córkę i nie mam pojęcia, dlaczego wszyscy chcą mnie pouczać w tej kwestii, skoro sam daję radę.
- Tak, właśnie widzę, jak sobie śpiewająco radzisz. - Esme przyjrzała się uważnie swoim paznokciom, pomalowanym lakierem w kolorze alabastru. - Wiesz, że z dziećmi jest jak z mydłem? Jak trzymasz je za słabo albo za mocno, wyślizgują się z rąk. A im mocniej, tym dalej od ciebie upadną.
- To jest tania filozofia, której wysłuchiwać nie mam ochoty. - German uniósł z lekka głowę, poprawiając krawat, zaciśnięty chyba do granic możliwości, bo poczerwieniał.
No popatrz, a jak mam szaloną ochotę przywalić ci tym laptopem w ulizany łeb, to się powstrzymuję. Nie zawsze mamy wszystko, na co nam przyjdzie ochota, Panie Inżynier Co To Nie Ja.
- Mówię tylko, że nie możesz jej trzymać na smyczy przez całe życie. - Założyła nogę na nogę i oplotła kolana dłońmi. - Wreszcie się to na tobie zemści.
- Nie wróciła na noc do domu, to mało?
- Jej chłopak miał ciężki wypadek, martwiła się, to raczej normalne. - Słowo "chłopak" zaakcentowała z podwójną siłą. - Ona ma osiemnaście lat. Osiemnaście, German, nie osiem. Jest dorosła, ma chłopaka, którego kocha...
- Zaraz "chłopak". Bez przesady - burknął, zginając i rozprostowując palce rąk, leżące na mahoniowym blacie. - Zwyczajny kolega...
- Chłopak, German. Czemu aż tak obawiasz się tego słowa? Oni są razem od roku.
- Teraz ty przesadzasz, na pewno nie roku - przerwał szybko, gniewnie. Prychnęła cicho.
- Może masz rację, licząc te wszystkie rozstania i powroty będzie już pewnie z półtorej roku. A tak stale to... może z siedem miesięcy. Ale to coś wyjątkowego, i gdybyś nie był aż tak zaślepiony, zauważyłbyś to.
- Nie chcę tego słuchać, czy to jest jasne? Dobrze wiesz, że się staram. - Umilkł, wyraźnie powstrzymując się od dodania czegoś jeszcze; tylko żyła na skroni pulsowała mu wściekle, jak minutnik w bombie zegarowej, odliczający czas do detonacji. Uśmiechnęła się pod nosem na widok jego irytacji. Uwielbiała się z nim droczyć, dyktować każdy krok i przypatrywać się jak robi dokładnie to, czego ona chce. Tańczył jak mu zagrała, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
- Zrobisz to, co będzie słuszne. - To nie było pytanie, tylko stwierdzenie faktu. Wstała, przypatrując mu się z góry z drwiącym pobłażaniem. - Wierzę, że zdołasz wreszcie ogarnąć te chore zapędy i staniesz się normalnym ojcem, opiekuńczym, tolerancyjnym...
- Nie lubię cię, wiesz? - Również się podniósł, okrążył biurko i odwzajemnił jej wyzywające spojrzenie.
- Wiem. Doskonale to maskujesz przed tą lekko ześwirowaną rodzinką - odgryzła się spokojnie, zakładając ramiona na piersi.
- Ale może powinienem przestać.
- Przestać udawać? - upewniła się, przekrzywiając lekko głowę, jakby chciała przyjrzeć mu się pod innym kątem. Pokręcił wolno głową.
- Przestać cię nie lubić. - Zrobił krok do przodu i zagapił na jej twarz, jakby widział ją po raz pierwszy, a zarazem jakby ją znał bardzo dobrze, jakby całe życie widywał ją w swoim gabinecie, w skośnym, przytłumionym świetle lampy kreślarskiej, przykręconej krzywo do stołu. Jakby całe życie nie robił nic innego, tylko łowił wzrokiem lśniące refleksy w ciemnych pasmach włosów, opadających luźno na kołnierzyk koszulowej bluzki z lnu.
- Ach, więc zrobisz dokładny plan, krok po kroku - rozpiszesz to sobie w podpunktach i sumiennie będziesz spełniał je dzień po dniu, dokładnie tak jak każdy inny cel, do którego dochodziłeś tak pracowicie - kpiła nadal bezlitośnie, mrużąc oczy. - Zdolność planowania to najbardziej pożądana cecha w tej branży, zaraz po otwartości na nowe idee...
- Czy to możliwe, że my się już gdzieś... kiedyś... - Wciąż wpatrywał się w nią ze zdumieniem, schylając lekko głowę o ładnie sklepionym czole i stanowczych brwiach, między którymi zarysowała się pionowa zmarszczka. - To niewiarygodne, że wydaje mi się... - Ta niepewność go dobijała, a sposób zdawał się być tylko jeden. Nim ta myśl powstała do końca w jego głowie, już całował te harde usta o uroczych dołeczkach w samych kącikach, słodko-gorzkie, które zdawały się idealnie uzupełniać z jego, jakby zostały dla niego stworzone. Błądził dłońmi gdzieś po białej tkaninie, chłonąc całym sobą korzenny, delikatnie drażniący zapach wanilii, wdzierający się pod skórę, pod zamknięte powieki, odrywający go od rzeczywistości i otulający falą dziwnego, nieuzasadnionego pragnienia. I przy tym dziwnie niebezpieczny, a zarazem swojski i tak natrętnie znajomy, że przestał się nad tym wszystkim zastanawiać. Przygarnął ją bliżej, odrzucając wątpliwości.
A Angie w swoim pokoju stała przed lustrem, przykładając do siebie perłowobiałą sukienkę, w której fałdach jej drobna sylwetka niemal ginęła jak pączek kremowej frezji w ogrodzie pełnym bujnych róż. Z dziwną nostalgią spoglądała na własne odbicie, jakby chciała wyczytać w nim nadchodzącą przyszłość, która miała być piękna, taka piękna...
***
- Szczerze mówiąc nie mam pojęcia, co z tobą zrobić, Violetto. - Pablo wyglądał na zafrasowanego. - Wiesz, jaki nam wszystkim zawód sprawiłaś w ten piątek, doskonale zdajesz sobie z tego sprawę, prawda?
- Tak. - Spuściła głowę, wyłamując drobne palce. - Ale León...
- Ja wiem, Violu, ale to nie jest żadne wytłumaczenie. - Wpatrywał się w nią zza swojego biurka, zetknąwszy dłonie w zamyśleniu.
Przełknęła ślinę. - A kiedy zadzwonili wtedy, że Angie jest w szpitalu, ty...
- Dosyć. Proszę cię, żebyś nie używała takich argumentów, bo to poniżej pasa. - Rozluźnił ręce i zaczął nerwowo postukiwać o blat czubkami palców. - Przypominam dodatkowo, że wtedy... zostałem zwolniony - dodał z pewnym trudem. - Ale dobrze wiedziałaś, że grasz główną rolę, że od twojej dyspozycyjności zależy wszystko. Wiedziałaś, a jednak zignorowałaś to, a to niedopuszczalne.
- Pablo ja wiem, ja wszystko rozumiem, ale nie mogłam zrobić inaczej! - wybuchnęła, podnosząc głos. - Musiałam, bałam się, że coś poważnego mogło...
- Nie krzycz, dobrze?
- Dobrze. Przepraszam, to przez to wszystko... - mruknęła znacznie już ciszej. - Wiem, że postąpiłam źle, nie musisz mi tego tłumaczyć. I zrozumiem, jeżeli mnie wyrzucisz, naprawdę. - Spotulniała, garbiąc się jeszcze bardziej. Widział, że nogi się pod nią uginają, więc wskazał jej krzesło.
- Nie, nie mam takiego zamiaru, bynajmniej. - Splótł z powrotem ręce, obserwując drgnienie na twarzy dziewczyny. - Myślałem, żeby cię zawiesić w prawach ucznia, naprawdę powinienem to zrobić, ale...
- Tak? - podjęła, unosząc wzrok, i zatrzymując go gdzieś na poziomie jego krawata.
- ... ale nie zrobię nawet tego, ponieważ to twój pierwszy tego typu wybryk, ostatecznie sytuacja zakończyła się dobrze, a ja jestem w wyjątkowo łaskawym nastroju - rzucił na jednym wydechu, uśmiechając się wreszcie na widok jej zaskoczonej miny. - Już nie patrz tak, lepiej idź i przeproś swoich kolegów, a Ludmiłę powinnaś chyba wycałować, a w każdym razie postawić jej jakąś kawę, bo ocaliła całą sytuację.
- Dziękuję. - Zerwała się z krzesła i wybiegła, zderzając się w drzwiach z własną ciotką, śmiejąc, przepraszając w biegu i kierując w bliżej nieokreślonym kierunku. Pokiwał głową i zwrócił wzrok na Angie, która właśnie weszła do gabinetu, ziewając tak szeroko, że nie mógł się nie uśmiechnąć.
- Coś mnie ominęło? - Bez większego powodzenia próbowała zamaskować senność, zasłaniając twarz dłonią.
- Jeśli już, to na pewno poranna kawa. - Wstał, biorąc do ręki plik papierów, rozrzuconych uprzednio na blacie.
- Możliwe - przyznała, trąc oczy. - Ostatnio cierpię na bezsenność, nie wiem czemu.
- To chodź, zrobię ci espresso, to staniesz na nogi. I tak muszę skserować parę rzeczy w pokoju nauczycielskim.
- A co konkretnie? - Zajrzała mu przez ramię, odczytując bezgłośnie nazwisko figurujące na większości dokumentów. - Francesca?
- Ano, to wszystkie jej świadectwa i inne takie. Trzeba zrobić kopie, a oryginały wysłać jej, bo...
- Już wyjechała? - Mina kobiety się wydłużyła. - Tak szybko? Szkoda...
- Cóż poradzić. - Wzruszył ramionami, poprawiając stosik w ramionach. - Wiesz, o co chodzi, czy nie?
Pokręciła głową, więc ściszonym głosem streścił jej to, co wiedział. Pewien żal odmalował się na jej twarzy, zresztą ciężko się było dziwić.
- Powiesz uczniom, co? - Ruszył w stronę drzwi. - Tylko o przeprowadzce, szczegółów znać nie muszą.
- Mam ich okłamywać? - upewniła się prawie szeptem, otwierając mu drzwi, za co rzucił jej spojrzenie pełne wdzięczności.
- No tak. Wiem, wiem. Ale Fran mnie o to prosiła, więc tak zrób, dobrze? - Spuścił wzrok, zatrzymując go na drobnej dłoni, leżącej na klamce. Olbrzymi pierścionek kłuł w oczy, jakoś komicznie ciężki na szczupłym palcu serdecznym Angie, wyraźnie poranionym prawie do krwi ostrym kamieniem. Zacisnął szczęki, nie chcąc tego komentować.
And I just keep on trying
I don’t know what for
Cause trying not to love you
Only makes me love you more...
I don’t know what for
Cause trying not to love you
Only makes me love you more...
Miała zamiar podzielić się świeżą radością z Fede, ale mijając jedną z klas, dostrzegła znikającą weń znajomą sylwetkę w czerwonym podkoszulku i z futerałem na gitarę, przewieszonym przez ramię. Wahała się tylko przez moment, by wreszcie przekroczyć próg i znaleźć się naprzeciwko Leny.
- Co jest? - Mała uniosła głowę, kładąc sobie instrument na kolanach. - Chcesz pogadać? - bezwiednie zacytowała swoją rozmówczynię, unosząc lekko brwi.
Nie bardzo wiedziała, jak zacząć.
- Co tak w ogóle u ciebie? - spytała wreszcie dość niezręcznie, przysiadając obok na podeście. - Podoba ci się nauka tutaj?
- Pytasz teraz, kiedy uczę się w Studio od pół roku? - Brwi dziewczyny powędrowały jeszcze wyżej, kryjąc się pod jasną czupryną. - Violu, o co chodzi?
- O ciebie - przyznała, trochę się czerwieniąc w efekcie tego, że dała się tak łatwo rozszyfrować. - A konkretniej o sprawy sercowe. - Ach, znowu porażka. Jak ona już coś powie...
- Niby czemu miałabym z tobą o tym rozmawiać? - potwierdziła jej przypuszczenia Lena, szarpiąc lekko jedną ze strun. - Daruj, ale nigdy nie byłyśmy nawet przyjaciółkami, trochę to dziwnie brzmi, nie uważasz?
- Wiem, że głupio to zabrzmiało. - Zacisnęła mocno dłonie na torebce, podejmując jeszcze jedną próbę. - Ale chciałam tylko spytać, czy nie wiesz... to znaczy, czy nie uważasz... - zapętliła się.
- No już, spokojnie. - Siostra Naty poklepała ją po dłoni. - Pytaj, o co chcesz.
- Byłaś we Włoszech, prawda?
- Dwa miesiące temu, owszem. - Schyliła głowę, powoli strojąc gitarę. - A co?
- No bo...
- Wszystko rozumiem. - Pokiwała głową, wyraźnie usiłując się nie roześmiać. - Chodzi ci o Fede, prawda?
- Może nie powinnam tego mówić. - Rzeczywiście poniewczasie zdała sobie sprawę, że przyjaciel może nie być zachwycony tym, co zamierzała powiedzieć. Ale już trudno. Najwyżej ją zabije, co tam. Byle był szczęśliwy. - Wydaje mi się, że on... no wiesz. Że ty mu się...
- Ach, o to ci chodzi. - Dziewczyna parsknęła śmiechem, niemal wypuszczając instrument z rąk. - Myślisz, że Federico jest we mnie zakochany. We mnie. Nie mogę. - Kolejny wybuch śmiechu rozbrzmiał w małej klasie i trwał przez dobrą minutę. - Dzięki, bardzo poprawiłaś mi humor, naprawdę. - Wyszła, zostawiając nieco oszołomioną Violettę między rozrzuconymi w nieładzie instrumentami.
Dopiero za drzwiami umilkła i ruszyła w stronę swojej szafki, schylając nisko głowę. Jasne włosy zasłoniły jej twarz, i to, co się na niej malowało aż zanadto wyraźnie. Po co ktokolwiek miałby wiedzieć, że śmiała się przez łzy.
Viola, nieco skonfundowana, dopiero po chwili wstała, żeby również wyjść. Uśmiechnęła się blado.
- Jestem beznadziejną swatką.
Skierowała się do drzwi, z zamiarem podzielenia się tym wszystkim z Fran. Ona zrozumie.
______________________________________________________________
Sareńko, siostrzyczko kochana, nie zabij mnie za użycie twojego imienia. Jeżeli ci to nie odpowiada, zawsze mogę wysłać oficjalny list z przeprosinami. Ale potrzebuję twojego nazwiska i adresu. ^^
Jeśli się już pogubiliście w którymś z wątków, piszcie. Postaram się to naprostować.
Tears!
OdpowiedzUsuńMoja wypowiedź jak zwykle nie będzie długa.
Nie dość, że boli mnie głowa, to jeszcze się dowiedziałam, że dzieli mnie jeden krok od sepsy.
Jak zwykle świetny rozdział. <3
Boże, mam męża i dziecko?! To pierwsze co mi przysło do głowy xD Żeście się z Wiolą zgadały, nie poznacie mojego nazwiska i miejsca zamieszkania, zapomnijcie skarby kochane :P Oczywiście, musiałaś ze mnie zrobić takie... coś ze szminką na ustach, które nie wie co to spalony (przynajmniej ma dziewczyna charakterek). Obraziłabym się, ale tego nie zrobię, mam dobry humor ^^ Tak btw. to Diego zaczyna mnie przerażać. Chce, żeby Violka zginęła? Znaczy nie, żebym się obraziła, żaden problem,ale nie wiedziałam, że na tym polega wykonywanie jego pracy! Nieco przerażające. A fragment o tej dziewczynie bardzo mocno przemówił do mojej wyobraźni. Aż zadrżałam. Nie żeby miało to coś wspólnego z otwartym oknem, którego nie chce mi się zamknąć xD
OdpowiedzUsuńMyśl Esmeraldy mnie rozwaliła. Jeżeli na prawdę ma zamiar mu przywalić to niech to zrobi jak najszybciej. Tylko daj znać kilka minut wcześniej (co najmniej cztery) to sobie w mikrofali trzasnę popcorn. Mam taki dobry, chyba z Tesco. Wszystko z tesco jest dobre. Haha, żart ^^ Biedronka to mój miszcz, tylko popcorn mam z Teko xd No, co jeszcze do Esmeraldy. Lubię ją, bardzo ją lubię, a German jest jakimś nimfomanem napaleńcem, czy coś. Biedna Enszi, prawie mi jej szkoda. Niech się wynosi z tamtego domu do Papla, on tylko czeka by chwycić ją w ramiona i złożyć na jej ustach pierwszy, namiętny pocałunek (to cytat, dla jasności. Zgadniesz z czego? ;>) Ja tam czekam razem z nim. Pangi na zawsze, dobre są. Dobre ryby, dobre. Ej, ja dzisiaj piszę Ci totalne bzdury, wybacz :) Z tymi pangami już przesadziłam, ale chodzi to za mną cały dzień, musiałam się wyżyć :P
Ej, co jest z Fran? Czego nam nie mówisz? CZEGO NAM NIE MÓWISZ?! :D Dobra, już nie krzyczę, bo dostaniesz jeszcze wrzodów żołądka i tyle z tego będzie xD
A teraz Cię ubiję. Przeżyłam, że zrobiłaś ze mnie mężatkę, na prawdę. Przeżyłam to, że w wieku szesnastu lat zostałam matką. Że mam apodyktycznego męża, który rzuca puszki na podłogę - ja to powinnam robić! - i to, że ubieram się w dziwne stroje i używam tony tapety. Spoko. Ale ranić MOJĄ KOCHANĄ LENKĘ?! Moją ulubioną postać z Violki? Błagam, nieeee :( Będę płakać!
Dobra, nudzę Ci już tu. W ogóle nie napisałam nic konkretnego poza wynurzeniami na temat ryb xD Haha, dobre, znów poprawiłam sobie sams humor ;P
W każdym razie rozdział był świetny, jak zawsze. Nie wiem, jak ty to robisz, że Ci takie długie wychodzą. Wczoraj jak pisałam to porónywałam sobie długością z Twoim (liczyłam słowa w liczniku - lepiej nie pytaj) Po męczeniu się 3h pisaniem rozdziału wyszło 2tys i wydawało sie dużo, a patrzę. Co u cCiebie? 3400. Jak tak można? Podziwiam Cię, siostrzyczko i kłaniam się do stópek.
Jak coś to cytat był z Ani na Uniwersytecie. To nasz słodki i cudowny Gilbert - mam nadzieję, że wiedziałaś ;P
Kocham,
Buziaki,
Carmen E. vel pokrzywdzona żona i matka - Sara!
Kochana,
OdpowiedzUsuńRozdział przeczytałam już kilka razy kilka razy ponad godzinę temu. Od tamtego czasu próbuję zebrać myśli. Na próżno. Nie wiem co powiedzieć. Czarujesz mnie tym, że potragisz napisać magicznie o codzienności. Oglądanie meczu jest czymś normalnym, prawda? Nie u Ciebie. Tu jest czymś magicznym i jednocześnie tajemniczym. Każdy szczegół jest bardziej niż dokładny. Każda myśl bardziej niż rozwinięta. Każde zdanie bardziej niż doskonałe. Wszystko jest bardziej fenomenalne. Każdy przekaz bardziej niż mądry.
Nie ma tandety. Wszystko jest czyste i bez skazy. Myśli są głębokie, ale nie dosłowne. Nie wiem jak. Ale to jest najwspanialsze. Nie wiem jak to robisz, lecz to tak bardzo mnie intryguje. Niesamowite, niebywałe, niebanalne.
To jest jak z uzależnieniem. Chcesz przestać o tym myśleć, ale nie możesz. Chcesz przestać czytać, lecz jakaś magiczna moc mnke tu przyciąga. Tą mocą jest Twój niewyobrażalnie wielki talent. Gdyby ktoś wymyślił coś do pomiaru talentu, u Ciebie by to nie zadziałało. Twój talent jest tak wielki, że nie da się go zmierzyć. Najwyższy poziom będzie przekroczony. To niesamowite, że mam możliwość czytania czegoś tak pięknego. Nie ma na to określenia. Jest to zbyt niebywałe, niesamowite aby znaleźć na to określenie.
Kochana, chciałabym dodać coś sensownego, ale nie umiem. Zresztą Sara napisała już o wszystkim.
Tears, w jednym rozdziale umieszczasz tyle fenomenalnych wątków. Nie chcę ich tutaj wypisywać. One znalazły już swoje miejsce, a jest nim moje serce.
Kochana, bardzo zazdroszczę Ci tego, że umiesz tak pięknie ująć wszystko w słowa. Pewnie nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale należysz do najlepszych pisarek, których dzieła miałam okazję czytać. I nie mam na myśli jedynie bloggerek. Niedawno już wspominałam o tym na filmwebie,byłabym wdzięczna,gdybyś powiedziała mi co muszę poprawić w pisaniu mojego opowiadania ( por-que-soy-asi.blogspot.com ), bo naprawdę bardzo zależy mi na Twoim zdaniu. Jesteś niesamowita.
Przesyłam miliony buziaków,
Hania
Teras, przepraszam Cie ale zostawię tylko kilka slow..
OdpowiedzUsuńWspaniale piszesz a ja mogę tylko podziwiać taki cuda.
Czekam na kolejny rozdział i parta.
Kocham, twoja M.
Boże święty, cały rozdział mój! Hyhy, ale fajnie. Radość z życia poszła w górę. Dziękuję! <3
OdpowiedzUsuńJak tak patrzę na komentarze u góry, to chyba nie wymyślę już nic lepszego, będę taka nieoryginalna. Mój geniusz został przyćmiony. Takie rzeczy. No trudno.
Genialny wątek Diego. Czuć aurę tajemniczości, czekasz na każdy następny krok. Chyba jedno z najbardziej interesujących wydarzeń. Nie wiadomo co może stać się kolejnego dnia, ale jeśli w grę wchodzi ludzkie życie, Diego z pewnością będzie chciał uciec od niewdzięcznego zajęcia. Ale od niektórych zajęć niełatwo odejść i to może okazać się najpoważniejszym problemem. Powiało grozą. Kurde no, będę się bać ^ ^
Z Lenarico to już nic nie rozumiem, chyba nie jestem na tyle inteligentna żeby pojąć sytuację.
NIE RÓB MI TEGO NOOO, CHCE LENARICO EVER FOREVER SIEMPRE.
Wyraziłam moje zaangażowanie w twoją historię, musisz się teraz bardzo cieszyć, prawda?
Biedna Lena. Ja tam nie wiem w kim się kocha Fede, ale Germana już wykreśliłam z listy podejrzanych, bo rzucił się na Esme. Wcześniej wyzwał, że ją nie lubi. Romantycznie.
Nie za bardzo lubię Angie, wiadomo, starsza wersja Violety i takie tam. A teraz, sama została pokrzywdzona i to przez własnego narzeczonego, którego chyba nawet nie kocha. Nie jest pewna swoich uczuć, a przez związek z Germanem, coraz bardziej się pogrąża. Będzie potem bardziej cierpieć. Mam nadzieję, że jakieś wydarzenie (związane być może z Esme) pozytywnie wpłynie na jej tok myślenia. Coś/ktoś musi uświadomić jej, że popełnia błąd.
Francesca, where are you going now (tak, szpanujmy angielskim)? Na pewno zrozumie. Szczególnie, że jest kilka tysięcy albo mniej albo więcej kilometrów dalej. Biedna V. aż mi jej szkoda. Przecież nikt nie powinien tracić ludzi, których się kocha. Ale bywa, że i takie nieszczęścia nas spotykają.
Twoje opowiadanie na pewno nie jest doskonałe. Jest o wiele lepsze. Twój sposób pisania niesamowicie ujmuję, a każdy szczegół zachwyca oczy. Podziwiam cię Zuziu, bardzo.
No i dostałam dedyka! Tak, nadal się cieszę. Mój komentarz jest beznadziejny, musisz mi wybaczyć, bezsenność, poświąteczny stres, pusta lodówka, rozumiesz. Albo nie.
Kocham cię bardzo bardzo baaardzo mocno (napisałabym to "bardzo" więcej razy, ale to by tak długo trwałoooo...) <3
Dziękuję za to wszystko <3