środa, 22 stycznia 2014

Rozdział Dwudziesty Szósty, Czyli trwałość pamięci, całkiem nowa nić i krwawa zbrodnia bez konsekwencji.


***
Hani, Haneczce, mojej kochanej. Nie tylko za odgadnięcie banalnej zagadki. ;) Za wszystkie miłe słowa, za wsparcie. Mój mały, prywatny promyczku - dziękuję. Nawet, kiedy czuję się całkiem beznadziejna, Ty potrafisz wywołać uśmiech na mojej twarzy. Nie wiem, jak to robisz. Za to, że jesteś. Tak po prostu.

No i Sarze - tak przy okazji. Ale wiesz, że każdy rozdział jest i tak dedykowany Tobie, nawet jeśli nie jest to nad nim napisane.
                                                                                                                      ***







- When it's love you give, I'll be your man of good faith.
- Znowu spóźniony. - Dokręciła ostatnią mutrę i otarła powalane smarem palce o spodnie z kombinezonu. Nie patrząc na chłopaka skinęła głową w stronę budynku. - Papierkowa robota czeka.
- Nie lubię tego. - Skrzywił się, sadowiąc na barierce. Po chwili dodał poufnym tonem, wymachując długimi odnóżami w powietrzu i kiwając się beztrosko na wszystkie strony: - Ale fajna ta piosenka, sama posłuchaj: I'll make a stand, I won't break...
- Za to ja mogę ci coś złamać, jak w tej chwili nie zabierzesz tyłka z tego płotu i nie weźmiesz się do pracy.
- A ja umiem już śpiewać na przeponie - pochwalił się naiwnie, puszczając jej słowa pomimo uszu. - Coś tam, coś tam, Let's make it all...
- Zamkniesz się czy nie? - zniecierpliwiła się wreszcie, uderzając o stolik pięścią, aż narzędzia podskoczyły. - To jest klub crossowy, a nie klub śpiewających idiotów.
- Istnieje coś takiego? - Zeskoczył niezgrabnie, potrącając jej ramię.
- Taa. Może jednak nie przychodź do pracy. Jesteś pewien, że nie ma cię w domu? Sprawdź, co?
- Dlaczego jesteś niemiła? - Charakterystycznym dla siebie gestem odrzucił czuprynę w bok, układając ręce na biodrach w pozie urażonego dziecka.
- Nie jestem niemiła - burknęła, zdmuchując złośliwy kosmyk włosów z twarzy. - Jestem zaledwie rozzłoszczona.
- Na mnie? - Zrobił urażoną minę, która dopełniła tego groteskowego obrazka. - Pewnie, zawsze wina Andresa. Jak się coś stanie, to zawsze Andres winny. To głupie. - Zwiesił głowę, spod oka obserwując jednak jej reakcję. Spojrzała w niebo, zaciskając pięści w kieszeniach obszernych spodni i licząc do dziesięciu. Wreszcie odetchnęła.
- Chciałeś mi pomagać, więc teraz nie marudź - uprzedziła rzeczowo, najspokojniej jak potrafiła. - Mam powiedzieć Leónowi, że jesteś do niczego?
- Nie uwierzy ci. Lubi mnie - dodał pyszałkowatym tonem, jakby rzeczywiście było się czym chwalić.
Mnie też, chciała dorzucić, ale coś jej nie pozwoliło.
- Chodźżeż. No już. - Złapała go za rękę i powlokła za sobą, mamroczącego protesty. Nie dał rady jej się oprzeć, była silniejsza. Zawsze i we wszystkim.


                                                                                         ***


Kartka z nierozliczoną do końca fakturą wysunęła się z jej dłoni i pofrunęła pod biurko. Zamknęła oczy i pomasowała powieki opuszkami palców, walcząc z narastającym bólem głowy. Zza uchylonego okna dobiegały jakieś szumy, świadczące o istnieniu innego świata oprócz tego biurowego. Nawet jeśli po tylu godzinach wydawało się to równie nierealne, jak jednorożec w szufladzie z dokumentami.
Adriana Ferro kpiąco uśmiechnęła się do własnych myśli, a potem odchyliła głowę, by obolały kark nieco się rozluźnił. Zagapiła się w sufit, na którym resztki słonecznego blasku namalowały nierówne wielokąty żaluzji i fragment ramy okiennej. Przypominały schody, prowadzące gdzieś w niekreślonym kierunku, do góry. Może do nieba. Gdzieś tam, gdzie żadne przeciwności nie mają prawa istnieć, bo problemy nie mają wstępu przez bramę, a rzeczy tak beznadziejne i nieuchronne jak ból i śmierć stają się własnymi negatywami - szczęściem i życiem.

Zdjęła ręce z wyszlifowanego na najwyższy połysk, tekowego biurka i wstała, prostując zesztywniałe od siedzenia plecy. Uśmiechnęła się smutno do swojego odbicia w lustrzanych drzwiach szafy. Co z tego, że Tam jest tak cudownie? Przecież musiała żyć dalej, niezależnie od wszystkiego.
Bez niego.

Nagle drgnęła, wyłapując jakieś poruszenie.
Był tam.
Stanął obok niej, uśmiechając się tym swoim asymetrycznym, łobuzerskim uśmiechem. Otworzyła szerzej oczy, nie wierząc w to. Powoli przeniosła wzrok z odbicia własnej twarzy na jego, cały czas bojąc się, że zniknie. Objął ją od tyłu, opierając podbródek na ramieniu kobiety i delikatnie sunąc palcami po szarej garsonce w poszukiwaniu jej zaplecionych kurczowo rąk. Uchwycił jedną z jej dłoni.
Delikatnie splótł palce z jej, gładząc każdy z osobna.
Muśnięcie leciutkie jak powiew wiatru, jak spłoszone dotknięcie skrzydłami motyla.
Namacalne... a zarazem nierzeczywiste.
Był. Przecież był?
Odwróciła głowę. Nikogo za nią nie było. Spojrzała w lustro i znów napotkała to nieodgadnione spojrzenie.
Był?...
Wcale nie. Posłał jej jeszcze jeden półuśmieszek i rozwiał się jak dym na tle gabinetu.
- Zwariowałam. - O mało nie parsknęła śmiechem, patrząc na siebie z politowaniem.
Szkoda, że nie mogę zwariować tak całkowicie i na stałe, dopowiedziała w myślach. Może byłoby tak lepiej... dla mnie... dla wszystkich.


***

Pokój nauczycielski nie miał nigdy idealnej akustyki, jednak radosny bas - wyśpiewujący arie z bliżej nieokreślonych oper, a należący do Beto - niósł się w nim doskonale.
- Che bella cosa na jurnata 'e sole...
- Co cię tak pozytywnie nastroiło? Jakieś dobre wieści? - Pablo uśmiechnął się, zalewając kawę.
- Dobre! Dobre! Nie mogłyby być lepsze - zagrzmiał śpiewak, z rozmachem dosypując kolejną łyżeczkę cukru do swojego macchiato. - La donna e mobile, wyprowadziłem się od matki. I kupiłem tę, tę... no, jak to się nazywa?...
- Kawalerkę - podpowiedziała Angie znad planu zajęć, na który nanosiła poprawki.
- Właśnie, z ust mi to wyjęłaś. Piękną! - rozczulał się prawie ze łzami w oczach, doprawiając nieznośnie słodki napój mlekiem z obniżoną zawartością tłuszczu. - Maleńkie, cudne mieszkanko, wyobraź sobie, Angie, że całkiem tanio. Nieduża powierzchnia, ale jak przytulnie! Z widokiem na morze.
- Gratulacje! - Pablo zasiadł za stołem, przeglądając ulotkę reklamową szkoły tanecznej, którą uczennica pierwszej klasy zostawiła na korytarzu. - To świetna wiadomość.
- Żebyś wiedział, Pablo. Oszczędzałem tyle lat i się udało.
- To można liczyć na jakąś parapetówkę? - półżartem spytała Jackie, która właśnie weszła.
- Pa... pa... parara... - uwiązł w pół słowa, gapiąc się na nią z nabożnym uwielbieniem. I stracił wątek zapewne na najbliższe pół godziny. Pablo uniósł wzrok i napotkał równie rozbawione spojrzenie Angie. Wstał, wciąż mimowolnie się uśmiechając, i właśnie kierował się w stronę drzwi, kiedy wpadła przez nie rozpędzona Cami, niczym ruchliwy płomień ognia. Jasnożółta tunika zsunęła jej się z jednego ramienia, rozplecione włosy powiewały za nią jak sztandar, a oczy szukały Pabla, którego o mało nie stratowała. Wyhamowała tuż przed nauczycielem, poprawiając odruchowo dzierganą opaskę na włosach, zsuniętą nieco na bakier. I złapała oddech.
- Mogę cię o coś poprosić, Pablo? - zaczęła szybko, nie zwracając uwagi na resztę nauczycieli. Po napięciu w jej głosie domyślił się treści tej prośby, zanim jeszcze zdążyła paść. - Chodzi o te grupy, na które nas podzieliłeś. Nie mogłabym być z Maxim? Andres nie będzie miał nic przeciwko, proszę...
- Nie ma mowy - przerwał jej słowotok, nim zdążyła na dobre się rozkręcić. - Specjalnie połączyłem cię z Brodueyem i nie chcę słuchać sprzeciwów. Właśnie na tym polega to zadanie, rozumiesz?
- Ale ja nie chcę! Nie mogę! - Uniosła ręce w nieco teatralny sposób. Kilka bransoletek zsunęło się po jej szczupłych nadgarstkach.
- Możesz. I nie obchodzi mnie, czy chcesz. Na razie ja tu jestem nauczycielem - dodał może trochę za ostro.
- Ale...
- Nie ma żadnych "ale". Koniec rozmowy, Camila. Wracaj do klasy, za chwilę do was przyjdę.
Zacisnęła pięści, co nie uszło jego uwadze i wyszła, ciskając z oczu błyskawice. Odwrócił się, napotykając pełen dezaprobaty wzrok Angeles.
Nalał spokojnie mleka do kawy, udając, że nie zauważa ani tego spojrzenia, ani ciszy, która nagle zapadła. Pogwizdując pod nosem miał zamiar zająć się papierami, kiedy kobieta nie wytrzymała.
- Chyba trochę przesadziłeś, nie uważasz? - Niby starała się o lekki ton, a jednak usłyszał naganę tak wyraźną, że aż wciągnął gwałtownie powietrze. - Mógłbyś być trochę łagodniejszy.
- Co mi przychodzi z bycia dyrektorem, kiedy wszyscy wiedzą lepiej ode mnie, co mam robić? - rzucił, sam słysząc pretensję we własnym głosie. - Nie mogę traktować wyjątkowo Camili tylko dlatego, że mnie o to prosi.
- Ale mógłbyś spróbować zrozumieć - perorowała dalej nauczycielka śpiewu, potrząsając jasnym warkoczem. - Ona i Broduey się rozstali już jakiś czas temu. Z wielkim hukiem, dobrze o tym wiesz. Ciężko musi być pracować z kimś, kto odrzucił twoje uczucia... - Umilkła gwałtownie, kiedy dotarł do niej sens słów, które wypowiedziała.
Obrócił się, nie próbując nawet ukrywać żalu.
- Serio? - W życiu by nie podejrzewał, że w jednym słowie może się zmieścić tyle jadu, zwłaszcza w słowie, wypowiedzianym przez niego. - Bo naprawdę nie mam pojęcia jak to jest, nie?
Znów cisza, martwa i ciężka jak ołów.
Beto zerknął na nich niespokojnie i usiłował ratować sytuację.
- Angie, jak idą przygotowania do ślubu? - rzucił na chybił-trafił, nieszczęśliwie wybierając najgorszy możliwy temat.
Wzruszyła ramionami.
- Nieźle - mruknęła jakby do siebie. - Bardzo dobrze. - Podniosła torebkę i natrafiła wzrokiem na twarz Jackie.
- Wychodzisz za mąż? Pierwsze słyszę. - Tancerka uśmiechnęła się dziwnie.
- Tak. - Angie oglądała z uwagą swoje paznokcie. - Oczywiście, też jesteś zaproszona.
- To świetnie, na pewno przyjdę. Z osobą towarzyszącą, mogę? - Podeszła do Pabla, który odniósł dziwne wrażenie, że bierze udział w jakimś przedstawieniu, którego scenariusza nie zna. - Mogę? - Przysunęła się bliżej mężczyzny, rzuciwszy ostatnie wyzywające spojrzenie Angeles. I objęła go, jakby nigdy nic, muskając ustami jego ucho. - Ratuję cię, nie rób takiej miny - szepnęła prawie bezgłośnie. Kiedy się odsunęła, w pokoju nie było nikogo. Beto i Angie zniknęli bez śladu.
Uniósł brwi w niedowierzaniu.
- Co to było?  - spytał wreszcie, patrząc na przyjaciółkę sceptycznie.
- Mały gratis od firmy, panie dyrektorze. - Wydęła usta i też opuściła salę, zostawiając go samego, zdezorientowanego, a przy tym - kolejny już raz - przegranego. Pomyślał, że musi z tym skończyć. Nieważne jak.
                                                                                        


***


O czym on myśli, jak tak przechyla głowę? W oczach ma labirynty. A może on też zastanawia się nad nami? Chce mnie poprosić o spotkanie? Podchodzi. Boże, co jak co, ale mięśnie to on ma. W ogóle ciało, że można by się zakochać.
Można by, gdybym już wcześniej...
- U mnie czy u ciebie?
- Proszę? - Spojrzała na niego nieprzytomnie, opierając się mocniej o szybę okna.
- Musimy zrobić jakąś próbę, prawda? - uświadomił jej bez entuzjazmu, stojąc przed nią z rękami w kieszeniach. - Przyjdziesz do mnie, czy...
- Obojętnie. - Choć siedziała wyżej, wcale nie była górą. Co gorsza, on zdawał się całkiem obojętny na jej urok. To tylko pozory, pozory...
- Mnie też. Więc jak?
- Nie wiem. Rzuć monetą - zaproponowała błyskotliwie, poprawiając się w głębokiej wnęce okiennej. Pogrzebał w portfelu.
- Orzeł czy reszka? - Położył na parapecie peso.
- Reszka.
- Okej... - Zamiast rzucać, postawił monetę na sztorc, opierając na niej palec, a potem lekko pstryknął w jej brzeg drugą ręką, tak jak to się robiło kiedyś w grze w pieniążka. Zawirowała, zamieniając się w miniaturowy, lśniący bączek. Oboje śledzili jej bieg, aż powoli zwolniła obroty, zachybotała się i upadła, lekko drżąc, z cichym brzękiem.
- Daj mi swój adres - rzucił wreszcie, wyciągając jakiś skrawek papieru i wsuwając go w wyciągniętą dłoń dziewczyny. - Będę koło szóstej.

                                                                                              ***



Siedział na kanapie, nucąc cicho i przesuwając palcami po gryfie gitary jakby w poszukiwaniu natchnienia. Wreszcie jakiś szybki akord wymknął mu się jakby niechcący. Znany, dźwięczący przez chwilę. I melodia pociągnęła się dalej, przeskakując kolejne dźwięki. Pierwsze słowo, drugie, trzecie. Tylko czemu tak dziwnie nieprawdziwe w jego ustach?
W pochylonej twarzy zastygły uczucia jak za działaniem zaklęcia, nieprzeniknione, równie tajemnicze jak zawsze. Chciałaby posiąść tą tajemnicę, zacisnąć na niej szczupłe palce. Chciałaby ją zagarnąć.
I jego też, przy okazji.
Tymczasem on nie okazywał najmniejszego zainteresowania niczym, poza faktycznym celem wizyty. Przyszedł, zawiesił kurtkę w przedpokoju, kiwnął głową Lotcie, stojącej gapowato w drzwiach kuchni, potem poszedł za nią do pokoju. Jedynie ożywił się jakby na moment, kiedy matka do niej zajrzała. To było dziwne, zupełnie jakby ją już skądś znał - zawiesił wzrok na jej twarzy i długo go nie opuszczał, niezbyt grzecznie zresztą. Ona też spojrzała jakoś dziwnie, ale wkrótce wyszła. Od tego czasu nie zamienił z Ludmiłą ani słowa. Teraz zaczął śpiewać, a ona - może błędnie - uznała to za sygnał do działania.

Usiadła obok, przeciągnęła dłonią po gitarze w jego rękach, muskając od niechcenia jego nadgarstek. Lekki, niedostrzegalny ruch.
A potem wyżej. Dotknęła jego twarzy, czując słabe drapanie zarostu. Dotknęła niepewnie, z czułością. Nie potrafiła okazywać uczuć, ale chciała się tego nauczyć. Przecież tego pragnęła, najbardziej w świecie. Bliskości.

Jego brew powędrowała do góry, kiedy przerwał w pół tonu i spojrzał na dziewczynę pytająco.
- Co? - Jakby nie rozumiał. A może nie chciał rozumieć.
- Pomyślałam, że moglibyśmy... - urwała myśl, niepewnie.
- To nie jest piosenka o miłości - rzucił krótko, ale tak chłodno, że wzdrygnęła się wbrew sobie.
- Ale nie chodziło mi o piosenkę - szepnęła, chyba do siebie. I zamarła.
- Chyba nie rozumiem. - Zmarszczył brwi bardziej, nieświadom burzy panującej wewnątrz Ludmiły. - Dostaliśmy zadanie, mamy je wykonać. Jak... jak koledzy, nie?
Koledzy?
- Ale... - wymknęło jej się, nim zdążyła pomyśleć. Nie śmiała spojrzeć mu w oczy.
Cisza.

Waży w dłoni sztylet, wąziutki i lekki, starannie wyprofilowany. Hartowana stal powoli przejmuje ciepło skóry, której dotyka, w zamian darując martwy chłód.
A ona drży z każdym najmniejszym ruchem jego ręki, z sercem trzepoczącym jak u rannego ptaka. Wstrzymuje oddech, modląc się, żeby nie robił tego, co zamierza. Ale nie ma na niego żadnego wpływu...

- Chyba nie myślisz, że tu jest coś więcej, niż jest? - spytał prawie obojętnie, uniesionym wzrokiem przebiegając po jej twarzy.

Ostrze odnajduje miejsce w ciele, wsuwa między żebra, gładko przechodzi aż do serca i zagłębia w nie miękko, systematycznie, aż na wylot, przekłuwając po kolei każdą tkankę. Krople krwi, ciężkie, gęste, nabrzmiałe bolesną słodyczą opadają jak wielkie rubiny, jedna po drugiej.

- Chyba nie myślisz, że jest coś więcej, niż jest? - powtórzył jakby machinalnie, opuszczając wzrok. Smagłe, szorstkie dłonie poruszyły się niespokojnie. Pokręciła głową wolno, czując jak strumień krwi płynie coraz intensywniej, barwiąc jej duszę trującą purpurą.
- Nic nie myślałam. Tak mi się... przypomniało. To nic. - Zupełnie jakby te słowa wypowiedział ktoś inny. Co z tego, że każda cząstka ciała wrzasnęła jednocześnie w gwałtownym proteście, że owszem, że tak dokładnie myślała... Idiotka.

A on spogląda na własną dłoń, a potem szybkim ruchem wyjmuje sztylet z jej piersi, ociera skrwawione ostrze o rękaw bluzy jakby nigdy nic. I milczy.
Jak ona ma to znieść?

- Ludmiła... wszystko okej? - To nie była troska, tylko obojętne zapytanie. Przytaknęła nieuważnie, zagryzając usta. Znowu krew. Słodkawa, lekko metaliczna, której smak poczuła na języku, paląca gorzej niż kwas. Nieznośna ta słodycz, a jedynym, co mogłoby ją choć trochę złagodzić - zrównoważyć - jest słoność łez.
Ale przecież ona nie płacze.

- Nie stworzymy nic konstruktywnego - zauważył wreszcie, po paru minutach jałowego milczenia. - Jutro? Pojutrze? Jak wolisz?
- Tak - wymamrotała, dźwigając spojrzenie z nieludzkim wysiłkiem. - Tak będzie dobrze.
Jeszcze spojrzał zaskoczony, zmrużonymi oczami próbując odnaleźć jakiś powód w jej twarzy.

Tacy podobni... Jednakowe spojrzenia, zaciśnięte usta, skupione w zamyśleniu brwi. Tacy sami, a przecież różni. Skrajni. Dwa jednakowe bieguny magnetyczne, które się odpychają. Dwa dźwięki, zbyt mocne, by mogły współgrać.

Zrezygnował, wyszedł. Zamknął drzwi, tnąc ciszę gwałtownym stuknięciem. Drgnęła jak od uderzenia.

Morderca.
Ale on przecież nie wie, nie ma pojęcia, co zrobił.
To się nazywa nieumyślne spowodowanie śmierci.



                                          
                                                                                   ***


Nie miał daleko. Idąc szybkim krokiem mieścił się spokojnie w kwadransie. Jednak już dochodząc do domu przystanął na wyludnionym o tej porze chodniku, w obrębie światła migającej co jakiś czas latarni. Wyjął zza pazuchy fotografię, którą wciąż próbował rozszyfrować. Ładna szyja, nieco wydatna dolna szczęka i bujna szopa jasnych włosów. Oczy, częściowo zasłonięte przez ciemne szkła, wyrażają nieśmiałą radość z obecności chłopaka, zadowolenie, może i szczęście, kto wie.
Czy to rzeczywiście mogła być ona? Wbił wzrok w młodą dziewczynę na zdjęciu i próbował się doszukać podobieństwa do kobiety, widzianej dobrą godzinę temu. Jaka ona była? Że blondynka, to ślepy by dostrzegł. Urzędniczka. Niemłoda już, widać, że przemęczona. Nie przypominała zalotnie uśmiechniętej, wesołej hipiski, ale miała to coś w oczach, co nie pozwalało zignorować tej nagłej myśli.
Czyli chyba trafił.

Wszedł do domu, najciszej jak mógł zamknął za sobą drzwi i ruszył do pokoju.
Matka jeszcze nie spała - tkwiła w fotelu, gapiąc się obojętnym wzrokiem na ćmiący się słabo telewizor, nadający jakąś operę mydlaną. Amant z ciemnym wąsem jękliwie zalecał się do ryżej, chichoczącej głupkowato kury domowej. "Złączone serca", zdaje się.
- Nie tak szybko. - Ocknęła się jakby, kiedy ją mijał i chwyciła w locie jego nadgarstek. Miała refleks, niestety.
- Co? - Wyrwał jej rękę, ale przystanął.
- Masz gorączkę? - Wstała, w jednej dłoni trzymała szklankę z ledwie nadpitym, białym winem, które zachybotało się niebezpiecznie. Na czole poczuł chłód jej dłoni.
- Daj mi spokój - burknął, odpychając ją. Nie chciał jej troski, to było ostatnim, czego teraz potrzebował.
- Nie tym tonem, co? - Usiadła z powrotem, nie odrywając od niego uważnego spojrzenia oczu. W półmroku wyglądały jak bryłki lodu, niebieskie i zimne. - Co się dzieje? Mam prawo wiedzieć.
- Nieważne.
- Diego... Nie traktuj mnie jak wroga. - Jasne tęczówki jeszcze bardziej zalśniły. - Nie zasługuję na to.
- Wiem. Przepraszam, ale mam dość wszystkiego - mruknął, opuszczając rękę. - Nie martw się o mnie, potrafię o siebie zadbać.
- To co cię tak wzburzyło?
Zmierzył smutnym wzrokiem jej sylwetkę. Nie zasługiwała na to, co dawał jej los. Wszystko przez tego idiotę, którego przyzwoitość każe nazywać ojcem.
- O Rię Miles. - W oczach kobiety zapalił się błysk, w którym było coś strasznego. Nie chciał tego, ale... kolejny raz los naprowadził go na ścieżkę, z której nie było odwrotu. A ona to odkrycie musiała poznać. - Chyba ją znalazłem, mamo.

________________________________________________________
Nie traktujcie tego rozdziału zbyt dosłownie. Jego istotę wyczytacie tylko między wierszami. No, nieważne. Nie spodziewaliście się go tak wcześnie? To dlatego, że mam ferie, a za to nie mam życia. :D

Potrzebuję waszej rady, moje kochane. Jak się pisze imię Murzyna? Przez "y" na końcu czy przez "i"? Mam dylemat za każdym razem, a tytułować go "czarnym przyjacielem" też nie mogę. Wiec Broduey czy Broduei? Szóstka z polskiego dla tego, kto wie.

Marciu, bagietko ty moja kochana. Rozbawiłaś mnie trochę, przepraszam. 7771 to numery Sebka, naszego "przyjaciela", wielbiącego na klęczkach Camilę. I tyle. Nie ma drugiego dna. Ale jeżeli to nie zaspokaja twoich detektywistycznych zapędów, to zawsze możesz odgadnąć, jaką piosenkę zaśpiewają Diego i Lu. Odpowiedź jest bliżej, niż myślisz. :)

12 komentarzy:

  1. Broduey, znam cię na murzynach, wierz Aci!
    Zaraz dodam komentarz, rozumiesz, musiałam popisać się wiedzą pierwsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *się, nie patrze jak piszę, zła klawiatura

      Lara i Andres, Błagam, dajcie mi ich w trzecim sezonie (albo Diegare, of kors), oni są genialni. Chociaż... nie wiem czy w serialu zrobiliby to tak dobrze jak ty, bo u Ciebie każda para jest świetna, co poradzić. Jestem tylko ciekawa, jak taki Andres znajdzie drogę do serca Lary. Zapewne olśni ją inteligencją, podobnie jak w poprzednim rozdziale. Jak mówią, przeciwieństwa się przyciągają. Podoba mi się ich wątek, ciekawe zderzenie osobowości, nie mam pojęcia jak i co z tego wyniknie, ale się cieszę.
      Tęsknota tworzy czasami iluzję dla zaspokojenia naszych własnych emocji. Tak jest w przypadku Adrianny. Potrzeba drugiej osoby nasila się z każdą minutą, tęskni za kimś, kogo kiedyś kochała i najprawdopodobniej wciąż żywi do niego jakieś uczucia. Po opisie postaci od razu nasuwa mi się postać Diego, a raczej osoby z jego bliskiego otoczenia.
      Pablo już chyba się w tym wszystkim zgubił, bo stara się, a cały czas tkwi w tym samym punkcie. Nie jest łatwo codziennie spędzać czas z osobą, na której nam zależy, a oddała ona serce innemu człowiekowi (który, swoją drogą, oddał je innej osobie, German geniusz).
      Ludmiła po raz pierwszy zapragnęła czyjegoś uczucia. Ironia losu, Diego ich nie odwzajemnia. Kiedy ktoś powierza komuś swoje serce, trzeba o nie dbać, nawet jeśli się o nie nie prosiło. Diego jednak beztrosko podchodzi do takich spraw, nie wie jak Lu cierpi, jak bardzo ją zranił, a gdyby nawet wiedział, pewnie nadal darzyłby to zimną obojętnością. Kto wie, może w swoim czasie odwzajemni jej uczucia. Nauczy się kochać, tak samo, jak ona uczy się teraz. Tylko musi jej pomóc. Chyba, że znajdzie się ktoś inny...
      Wątek Diega i jego mamy, ponownie namącił mi w głowie, teraz będę siedzieć jak na szpilkach i czekać na następne rozdziały. Generalnie to zawsze czekam, więc nie ma żadnej różnicy.
      Masz piękny, bogaty język, w każdym zdaniu, słowie, jest coś absolutnie rewelacyjnego. Masz wielki talent, nie wolno ci go zmarnować, inaczej przyjdę z "czarnym przyjacielem", który będzie katował cię murzyńsko-brazylijską gwarą. Taka zemsta.
      Kocham wszystkie Twoje rozdziały. W każdym jest coś nowego, coś co skłania do refleksji, coś zachwycającego prostotą, coś wziętego prosto z życia, opisanego w niezwykle barwny sposób. Barwisz nawet te drobnostki, bo z kompletnie nieistotnych, nagle stają się ważne, jeśli nie najważniejsze. A na szczegóły należy zwracać uwagę, w końcu odgrywają tak dużą rolę.
      Jesteś niesamowita i zawsze będę Ci to powtarzać. Bo to nigdy się nie zmieni :)
      Ależ słodzę, Twoja wina, było nie pisać tak pięknie.

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  2. Zuziu, kochanie
    Na początk: Jejciu! Jak szybko :D ale się cieszę :D
    Widzę tam moje imię... kurcze, Zuziu, czy to na pewno o mnie? Na serio mnie tak trochę lubisz? Wow, ale jazda :D zaszczyt ^^ a tak w ogóle to jesteś wróżką. Nawet nie wiesz jak uwielbiam,gdy ktoś mówi o mnie "Haneczka" ♥ to ja Ci dziękuję, za wszystko
    Ach, na pewno później zapomnę, więc wolę powiedzieć o tym teraz :) Twój komentarz był przecudowny ^^ nie chcę się powtarzać- nie wiem czy widziałaś, że odpowiedziałam Ci na komentarz ^^

    A teraz rozdział...
    Wiesz co tu jest takie niesamowite? To, że wszystko jest takie oryginalne i wyraziste. Omijasz stereotypy szerokim łukiem i za co tak bardzo, bardzo dziękuję. Piszesz o wszystkim z taką dokładnością i starannością. Skupiasz się na tym- to widać. Dokładasz wszelkich starań, aby zadowolić każdego z czytelników. To niebywałe, że tak dbasz o osoby, których tak naprawdę nie znasz. Przenosisz mnie w piękną krainę Twojej wyobraźi. Jest ona jak najpiękniejszy kwiat, który jest idealnie pielęgnowany. A za tą pielęgnację odpowiedzialne są książki. To wspaniałe. Osobiście cieszę się z każdej przeczytanej przez Ciebie książkę.
    Dziękuję Ci za ten rozdział. Dziękuję Ci za każdy rozdział. Dziękuję Ci za to, że pamiętasz o Beatlesach. Dziękuję Ci za to, że mnie inspirujesz. Dziękuję Ci za to, że dzięki Tobie wierzę w nastolatków.
    Podziwiam Cię. Bardzo. Jesteś wspaniałą osobą. Jestem dumna, bo poznaję Cię poprzez opowiadanie, które tak bardzo kocham :)
    Pozdrawiam,
    Hania

    OdpowiedzUsuń
  3. Zuziu! Kocham to imię. Moja babcia ma tak na imię i jest miłośniczką kur, a ty dziś wspomniałaś coś o tych pierzastych przyjaciołach. Jezu, moje skojarzenia są tak bezsensu, że czasami sama się zastanawiam nad ich sensem. O i znowu, pisze o sobie. Te samouwielbienie, jestem narcyzem. Żartuje oczywiście.
    Ty chyba po raz kolejny chcesz mnie zagiąć. Szukałam odpowiedzi.. nie mam pojęcia co to może być za piosenka. Jestem strasznym detektywem.. pff, ja nawet nie mam prawa się tak nazywać, o nie, nie. Nie umiem, rozumiesz? Może odpowiedź mieści się w tej pięknej playliście? Sama nie wiem. Ty potrafisz zagiąć człowieka. Bagietko ^^
    Rozdział wyszedł Ci idealnie. Nie wiem jak ty to robisz.. trafiasz w mojej głowie tam, gdzie trafiało mało osób. A przede wszystkim rozwijasz moje zdolności, które hmm.. są mizerne, ale to omińmy. Zuziu, twoja nadludzka boskość jest tak nieosiągalna dla przeciętnego człowieka (czyt.Marty i Bufona), jak nieosiągalne są gwizdy dla stąpającej po ziemi osoby. Będę ci to powtarzać, zawsze i wszędzie. Nawet na zakupach.. i w bryczce też, jeśli tylko tego zapragniesz. Kocham tą możliwość poznania twoich myśli. Zatonięcia po brzegi w twoich słowach, które nie są psute, nieuczuciowo niesione przez wiatr, lecz są one czymś co pobudza nasze szare komórki. Sam klimat, który stworzyłaś, utwierdza mnie w przekonaniu iż jesteś niezwykle kreatywną i mądrą osobą. Uwielbiam też całą twoją playlistę, no boska normalnie. Ja Cię mogę tak podziwiać bezgranicznie, jak drogocenny obraz albo moje ukochane banany. Jesteś moją osobistą oazą spokoju, do której powracam w razie W. To takie cudowne, że założyłaś tego bloga, że piszesz i czytasz to co ja pisze, choć wcale nie powinnaś, bo moje słowa odejmują IQ.
    Strasznie jestem ciekawa wątku Diego. Kim jest wymieniona wyżej kobieta? Jak ona namieszała w ich życiu, bo zapewne namieszała. Czy to ma związek z ojcem Diego? A sam opis Adrianny. Ferro i mężczyzna, który był a go nie było. Czy to ojciec Diego? Jezu, chyba moje skojarzenia są znów nietrafne. Czekam na rozdział, wiem, że mnie zachwycisz. W sumie już Ci mogę powiedzieć, że jest piękny, bo wszystko co piszesz ma w sobie iskierkę każdego uczucia. Taka niebywała mieszkanka dramatu, tajemnicy i miłości. Kocham to. Kocham Ciebie. Zawsze. Por.
    Marcia, fanka, czytelniczka i niestety nie detektyw.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, a co do tych cyfr.. Siedziałam bite 3 godziny.. nic nie wymyśliłam, a czytałam mądre wypowiedzi Sebka na fw. Jestem geniuszem w drugą stronę, tak bywa.

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wstyd.
    Czytam, ale nie komentuje. To powinno być moje motto. Dlaczego tak długo zwlekałam z jakimkolwiek komentarzem. Nie miałam na niego weny? Zwyczajnie mi się nie chciało? Nie wiem. Wiem, że jest mi strasznie głupio i od teraz będę regularnie zostawiać tu swoją opinię na temat Twoich (jak zawsze!) cudownych rozdziałach.
    Wszystko tu mi się podoba, tak wiem, że to brzmi bardzo banalnie... ale to prawda! Twoje opisy należą do najlepszych, jakie kiedykolwiek czytałam. Postacie też są nietuzinkowe. Wprowadzasz nowych bohaterów, tym samym nie porzucając tych starych. Nie zawsze trzymasz się kanonu, ale to właśnie lubię. Kocham, wręcz.
    To tyle. Ten komentarz jest głupi i bezsensowny. Przepraszam.
    Pozdrawiam serdecznie :*

    OdpowiedzUsuń
  6. "Ta­lent jest da­rem uni­wer­salnym, ale pot­rze­ba wiel­kiej od­wa­gi, żeby go wy­korzys­tać. Nie bój się być najlepsza."
    Kiedy przeczytałam ten cytat od razu pomyślałam o tobie. Pewnie doskonale wiesz, że uważam cię za niesamowitą pisarkę, ale ja uwielbiam ci to powtarzać. Jesteś jedyna w swoim rodzaju, wyjątkowa. Masz naprawdę ogromny talent, który koniecznie musisz wykorzystać.
    Atmosfera jaka panuje na tym blogu jest po prostu nie do opisania. Pamiętam jeszcze dawną wersję tego bloga. Gdy przeznaczyłaś cały rozdział na historię Naxi. ♥ Od tamtej pory wiele się zmieniło, aczkolwiek nadal piszesz równie genialnie, a może nawet i lepiej? Ogólnie rzecz biorąc, nigdy nie będę potrafiła pisać choć w połowie tak dobrze jak ty.
    Mam nadzieję, że w mojej wypowiedzi nie było zbyt dużo przecinków.
    Dobrze się spisałam, mamusiu?
    Kocham! ♥
    Amen.

    OdpowiedzUsuń
  7. Geniusz ze mnie. Dopiero wczoraj znalazłam twojego bloga. Chyba 22 była i się od razu do czytania wzięłam xD Przeczytałam pietnaście rozdziałów, a dzisiaj resztę :D
    Dlaczego ja wcześniej nie znalazłam tego bloga?? Gdzie ja go zauważyłam? Chyba w polecanych u Katniss xD Normalnie, kocham ją :*
    Nie pojmuję, dlaczego masz tylko tylu obserwatorów, zasługujesz na więcej :) Zaraz ci przybędzie jeden, jak tylko ja się dodam xD
    Boże, jak ty robisz to, że człowiek czyta jeden rozdział i chce więcej?? Jak robisz to, że wciągnęłaś mnie w ten twój świat z którego nie chciałam wychodzić?? Zazdroszczę talentu, mało osób tak potrafi.
    Bo napisać rozdział nie pozbawiając go uczuć, to jest coś, a ja kocham takie blogi <3333
    Strasznie zaciekawił mnie wątek Franceski, dlaczego wyjechała?? Bym sie nad tym zastanawiała, ale i tak nic nie wymyślę, bo jestem tępa xD
    Ogólnie to wszystko mnie strasznie ciekawi, co jest w twoim opowiadaniu, bo umiesz zbudować napięcie, i tego też ci zazdroszczę :)
    Jak się patrzyłam w poprzednich rozdziałach na komentarze Sapphire, Hani, Katniss czy Diany, to aż mi wstyd zostawiać tutaj coś takiego :P Ale mam nadzieję, że zauważysz te kilka zdań xD
    I przy okazji mogę zaprosić cię do mnie? Byłoby mi miło, gdybyś zajrzała :D
    Czekam na kolejny rozdział <3333

    PS. Prawie zapomniałam...
    W którymś rozdziale był wątek Cami, tak? Chodzi o to, że na moim blogu mam coś podobnego... Jej rodzice również chcą żeby została lekarzem, ale ona boi się szpitali itp. xD Ale nie ma tam związku z muzyką, więc no xD Piszę, bo nie chcę żebyś pomyślała, że od ciebie ściągam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Dobra, zacznę od samej końcówki 'Sebka, przyjaciela z filmweba, wielbiącego na klęczkach Cami'.
    Hahahaha, nie mogę, rozbawiło mnie to xD
    To wielbienie na klęczkach Cami pasuje idealnie, uwielbiam czytać te wasze dyskusje na filmwebie, zawsze poprawiają mi humor xD
    A co do naszego murzyna to też miałam z tym problem ale wydaje mi się, że pisze się Broduay :D
    A wracając do rozdziału...
    Szkoda mi Diego i jej mamy. Oboje na to nie zasłużyli ale cóż, życie...
    Najbardziej podobała mi się scena Adriany (do tego ten jednorożec w szufladzie xD), niby dojrzała i twardo stąpająca bo ziemi a jednak... no ale zrozumiałe jest to, że tęskni.
    Scena z Ludmiłą wbiła mnie w krzesło. Te wszystkie opisy, porównania... Naprawdę, mogę Ci pozazdrościć talentu.
    O wiele lepiej by było, gdybyś pomagała pisać reżyserom 'Violetty' scenariusze, nie byłoby to takie ckliwe i infantylne, serial o wiele lepiej by na tym wyszedł, przemyśl to proszę! xD
    Oczywiście z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam :)
    vilu-fran-lu-naty-story.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Cześć, słońce. Dziękuję za pod-dedykację. Wybacz, że ja tak późno przychodzę - ale ja tak już mam, musisz się (chyba) z tym pogodzić :) Dasz radę? Aaa i jeszcze mam pewne zastrzeżenia do jednego: Sebek przyjacielem? To tylko mały, irytujący potworek, którego najlepiej byłoby się pozbyć!
    Poza tym będzie to chyna najkrótszy komentarz pod tym rozdziałem, ale nie potrafię wymyślić nic konstruktywnego, więc...
    No był idealny, jak zawsze. Zuzka, załamujesz mnie. Taka utalenotwana siostrzyczka ;3 Mua, na pewno jesteśmy dziećmi Leomasa - tylko po nich można odziedziczyć coś takiego :)
    No wielbię Cię na klęczkach i juuuuuż!
    Kocham bardzo <3
    Twoja Sarraaaaa.

    OdpowiedzUsuń