piątek, 17 stycznia 2014

Rozdział Dwudziesty Piąty, Czyli kto pisze, nie błądzi... (odsłona druga)

Z pamiętnika V.                              


Zraniłam go. Znowu.

W sumie to nawet nie powiedział ani słowa, nie wściekał się, nic. Ale wolałabym najgorszą kłótnię, krzyki, ostre słowa. To byłoby złe, wiem. Ale milczenie jest jeszcze gorsze. Milczenie, które aż drży od napięcia i żalu.
A najgorsze, że to moja wina. Nie ma sensu oskarżać Diega, przecież nie mogę oszukiwać samej siebie. Przecież gdybym chciała, odepchnęłabym go, spoliczkowała, wszystko jedno. Nie jestem laleczką z porcelany, która bezczynnie musi się przyglądać, zamiast działać.
Czemu więc było mi tak dobrze, kiedy mnie przytulił? To absurd, idiotyczna sytuacja bez cienia sensu. No bo co? Ja nawet go nie lubię. Owszem, nie drzemy kotów o byle co, bo przygotowania do przedstawienia nas w pewnym sensie zbliżyły. Ale to nadal nie jest nawet przyjaźń. To nie jest nic, co usprawiedliwiałoby moje uczucia. No cóż, nie pierwszy raz wymykają się spod kontroli.
Zraniłam Leóna, chociaż wcale nie miałam takiego zamiaru. Widziałam po jego zaciśniętych ustach i przebłysku w oczach, że go to zabolało, choć właściwie nie powinno. Pod tym względem, że dla mnie to naprawdę nic nie znaczy. Diego nic dla mnie nie znaczy. Gdyby to był Fede albo Maxi, to nie robiłoby mi różni...

Skreślam. Kogo ja chcę okłamać? Ale co jest w nim innego? Przecież niczym się od nich nie różni. Ewentualnie tym, że często jedzie od niego tytoniem i używa innej wody kolońskiej, niż moi przyjaciele. Tym, że bije od niego jakieś dziwne ciepło. Ale czy to jest powód? Nie. Nie ma żadnego powodu. I to jest w tym wszystkim najgorsze.

Piramida problemów urosła ostatnio, a na jej czubku pojawiła się Lara. Nie potrafię rozgryźć tej dziewczyny. Jest wroga i nieprzyjemna, a jednocześnie jakby... zagubiona. Jakby sama nie wiedziała, co myśleć. Czemu? Wydawała się taka pewna siebie, ale ostatnio w jej spojrzeniu błysło coś nowego. Próbuję to zrozumieć, ale nie da się. Nie mogę nic z tym zrobić, mogę za to odpuścić. Bo chyba innej drogi nie ma.



Marco u mnie był. Wczoraj Pablo zadał nam nowe ćwiczenie, które jego zdaniem pomoże nam się rozwinąć. Tym razem nie kazał pisać nowych piosenek, ale zaaranżować już istniejące hity znanych artystów, koniecznie po angielsku. To był jeden warunek, mający nam pomóc udoskonalić wymowę. No a drugim było, żeby piosenka zabrzmiała całkiem inaczej, niż w oryginale.

- Na tym polega dobry cover - tłumaczył cierpliwie, jak to on. - Nie sztuka znaleźć piosenkę artysty o głosie podobnym do naszego i skopiować ją jak najwierniej, nabierając cudzej maniery. 
Macie tchnąć w te utwory nowe życie, sprawić, by stały się w a s z e. Rozumiecie?
Pokiwaliśmy głowami jak pieski Pawłowa.
- Niekiedy - kontynuował, postukując knykciami o blat biurka - niekiedy cover staje się popularniejszy od oryginału. Na przykład... Znacie Whitney Houston?
- Ja znam! - wykrzyknął entuzjastycznie Andres, nim ktokolwiek zdążył otworzyć usta. - To ten koleś, któremu zgłasza się problemy, nie?
Pablo zbaraniał.
- Problemy? - powtórzył machinalnie.
- No mówię przecież. - Ten potoczył wzrokiem po naszych nierozumiejących twarzach. - W każdym amerykańskim filmie o kosmonautach mówią "Houston, mamy problem."
Nie winę Pabla, że wyszedł wówczas z klasy, a kiedy wrócił po chwili, miał zaczerwienioną twarz i wciąż trochę trzęsły mu się ramiona. Nie winię, bo przecież każdy z nas mniej lub bardziej wyraźnie dawał ujście rozbawieniu.
Jednak przywołał na twarz wyraz powagi.
- No więc... ktoś inny wie, kim była Whitney? - spytał spokojnie.
- Amerykańska piosenkarka, już nie żyje - sensownie dla odmiany odpowiedziała Camila, siedząca najbliżej.
- No właśnie. Na pewno znacie wykonywany przez nią utwór "I will always love you", co? - Znowu wszyscy - z wyjątkiem Andresa - pokiwali potakująco głowami. - Stał się jej największym hitem, a przecież w rzeczywistości pozostawał coverem. Oryginał wykonywała  Dolly Parton. Ktoś o tym wiedział? - Tym razem jednomyślnie zaprzeczyliśmy. - Mam nadzieję, że rozumiecie teraz, o co mi chodzi. Oczywiście nie wymagam od was, żeby puszczano waszą wersję w radiu. Ale postarajcie się stworzyć coś nowego. T w o r z y ć, a nie odtworzyć. Jasne? Macie na to dwa tygodnie.

Oczywiście chciałabym pracować z Fede, w końcu mieszkamy razem, a to znacznie ułatwiłoby próby. Ale nasz nauczyciel miał inny pomysł. Integracja i te sprawy.

- Mieszane pary będą najlepsze. Ale nie tak, znowu dzielicie się na grupki, proszę was. Nauczcie się współpracować ze wszystkimi. Ty, Violu, będziesz z Marco. Federico... może z Naty, Camila i Broduey, Diego i... no, niech będzie Ludmiła. No i dziewczyny się skończyły. - Uśmiechnął się lekko. - Maxi i Andres, musicie być razem. Wybaczcie mi to uchybienie, chyba nie macie nic przeciwko?

Andres nie miał, Maxi był zbyt zajęty ukradkowym - jego zdaniem - obserwowaniem Fede, który się uśmiechał, wyraźnie zadowolony. Pewnie gdyby przysunął się za blisko Naty, zostałby błyskawicznie spacyfikowany przez naszego kolegę. A inni? Ludmiła miała minę jakby wygrała los na loterii, Cami i Broduey wyglądali na wściekłych, a Diego... Diego był równie nieprzenikniony jak zawsze.



A więc Marco przyszedł dzisiaj, bo wczoraj nie mogliśmy nic robić z tego prostego powodu, że byłam w szpitalu. Ale dzisiaj też nic nie ruszyło. Po prostu siedzieliśmy i nic nie mówiliśmy. Wróć, on nic nie mówił. Kilka razy próbowałam zacząć jakimś rozmowę, ale spełzało to na niczym.

Boże, jaki on jest smutny. Serce mi się ściska, jak widzę jego oczy. Jakby całe szczęście wymknęło mu się z rąk. Biedak. Nie mogę mu pomóc, a ta niemoc mnie jeszcze bardziej dobija.


Przez to zaczęłam się zastanawiać, co bym zrobiła w jego sytuacji. Czy naprawdę da się utrzymać związek na odległość? Niby takiemu Braco się udaje, prawda? Jego Eva dawno wróciła do ojczyzny, a jakoś stale są w kontakcie. Non stop się słyszy, jak toczą przez telefon te niekończące się konwersacje po ukraińsku (bo to chyba jest ukraiński, nie jestem pewna). Musi ich to kosztować majątek, zważywszy na roaming.

Problem z Francescą polega na tym, że kontakt z nią się urwał. I to nie jest żadna cholerna metafora, tylko rzeczywistość. Nie odbiera telefonów, nie odpisuje na esemesy, nie odpowiada na maile. Jakby zupełnie zniknęła. Martwię się. Dziś sobota, czyli minął dokładnie tydzień od jej wyjazdu. Na początku to milczenie można było tłumaczyć na różne sposoby. Bo wyłączyła komórkę i zapomniała włączyć. Bo była zmęczona po podróży. Bo nie miała czasu, bo nie miała środków na koncie, bo wreszcie zgubiła telefon albo ktoś jej go najzwyczajniej ukradł. Ale... to jest coraz bardziej niepokojące.

Mam jakoś złe przeczucia.


                                                                                           ***



Gdzieś tuż za progiem świadomości
Niesie się echem krzyk w ciemności
Pełza niepokój po krwawych śladach
Przez ścianę bólu przenika.


W pustym teatrze kurtyna spada,

Plączą się cienie, grają swe role,
Z czarnego nieba rozpacz nie znika,
Bo nie ma światła tutaj - na dole.

Nie ma nikogo...

To my - te nieme cienie.

W odbiciach i wspomnieniach
Niosący w pustych rękach gasnące bielą dni
Stojący w pyle, puści
W drobinach szkła, w złudzeniach
I szukający po omacku dróg zasłoniętych przez złe sny.
Słów rozdrapane rany opatrzyć musieliśmy sami
Bo nikt się tam nie zniżył
Nie rzucił promienia na świat
I tylko ciemność w oczach odbija się jak echo
I tylko w zębach rozbitych szyb kolejną skargę układa wiatr.

Zresztą... może i kiedyś istniało jakieś słońce

Ale cieni zawsze było więcej
Może i kiedyś - dawno - istniało jakieś niebo
Ale cieni zawsze było więcej...


                                                                  ***

<Masz nową wiadomość od użytkownika b.drummer>

Zmarszczyła brwi, z powątpiewaniem przyglądając się migającej na ekranie kopercie. Nie do końca jeszcze ogarniała nowy komunikator, na którym konto założyła tylko po to, by móc komunikować się w miarę łatwo z Fran. Inaczej koszty esemesów pochłonęłyby jej kieszonkowe w mgnieniu oka. Jednak Włoszka nie dawała nadal znaku życia, co odnotowywała z coraz większym zniecierpliwieniem. Teraz coś drgnęło - ale to nie mogła być ona. Zważywszy na nick. Chyba, żeby jednak... Kliknęła na ikonkę, wstrzymując oddech. I powoli wypuściła powietrze, prostując się w fotelu.

b.drummer: Hej, masz zastanawiający nick. To oznacza "mniejszość", prawda?

Potarła czoło w zamyśleniu, przyglądając się krótkiej wiadomości. Wreszcie położyła ręce na klawiszach.

minority7771: Tak, mniej więcej. A czemu pytasz?

Odpowiedź nadeszła niespodziewanie szybko.

b.drummer: Po prostu zaciekawiło mnie to. Czemu tak? Czujesz się mniejszością, w jakim sensie?
minority7771: Mniejszością ludzi inteligentnych :)
b.drummer: No tak, to ma sens. A tak serio?
minority7771: Lepiej chyba należeć do jednostek nieprzeciętnych, niż do tłumu jednakowych ludzi?
b.drummer: Rzeczywiście, ciężko zaprzeczyć. Nie patrzyłem na to w ten sposób. Mądra z ciebie osóbka, minority.

Camila uniosła brwi w niedowierzaniu. I już miała odpisać, kiedy nagle zdała sobie sprawę z dwóch rzeczy - że, po pierwsze, wdała się w dyskusję z kompletnie nieznaną osobą przez internet (który nie był jej zbyt bliski, raczej unikała komputerów), a po drugie - że zaczerwieniła się wbrew woli po odczytaniu tego prostego komplementu, jeśli to komplementem można nazwać. Z wahaniem dotknęła klawiatury.

minority7771: Dziękuję, ale mam na ten temat inne zdanie.
b.drummer: Dlaczego? Brak ci pewności siebie? Czy nie umiesz przyjmować słów pochwały?
minority7771: Ani to, ani to. Tylko dziwi mnie ta rozmowa.
b.drummer: Rozumiem. Przepraszam za natrętność, już daję ci spokój. Miłego dnia. :)

<użytkownik b.drummer wylogował się>


Wciąż tkwiła przed ekranem, mimowolnie głaszcząc aksamitny łebek kota, podsuwający się pod jej lewą rękę. Nie potrafiła nazwać uczucia, które ją ogarnęło. Jakieś osobliwe zaciekawienie, a może i zdenerwowanie, jakaś wątła niteczka niepokoju, a wszystko spowodowane dziwnym żalem, kiedy niespodziewanie kompletnie nieznany jej chłopak, mogący być gdziekolwiek, kimkolwiek i jakikolwiek - napisał parę słów, wprowadzających podmuch ożywienia w monotonię jej życia, a potem równie niespodziewanie zniknął. Ale to nie miało przecież znaczenia. Żadnego. Zamknęła laptopa i podłożyła ręce pod głowę, wpatrując się w okno. Sobotni wieczór powoli zasnuwał horyzont ciemnymi smugami, rozlewającymi się szerzej i szerzej po błękicie, zatapiając resztki blasku. Pierwsza gwiazda zapaliła się jak maleńka latarenka tuż nad linią domów. Kot wyciągnął się na jej kolanach, mrucząc cichutko, a rozrzucone myśli uniosły się gdzieś wysoko - daleko - nad ziemię, nad niebo i jeszcze wyżej. Zasnęła.


                                                                                      ***

Mel, kochanie.
Mogę Cię w nieskończoność przepraszać za opóźnienie, ostatnio jakoś nie miałam czasu, żeby skrobnąć choć słówko. Naprawdę, przepraszam! Wyobraź sobie, że przed Tobą klękam i błagam o wybaczenie. Nie wzrusza Cię ten widok, zważywszy, że przeszłam dawno temu operację łękotki? Daruj, proszę. Byłam strasznie zajęta.
Co u nas? Same nudy, po staremu. Chociaż nie, czekaj. Mama wyciągnęła skądś maszynę do szycia i znowu zaczęła projektować te swoje cudeńka, pamiętasz jej suknie ślubne? Wygrywała nimi konkursy. Teraz wróciła do tego, zaczynając od kiecki dla Naty. Boska, uwierz mi na słowo - nie mam zdjęcia. Ja też już sobie zamówiłam sukienkę, bo do balu kończącego rok szkolny tylko parę miesięcy, a fajnie byłoby olśnić wszystkich. Oczywiście musiałabym założyć jakieś ludzkie buty, ale w jeden wieczór chyba to przeżyję.

Co więcej? Naty? Wiesz, jaka ona jest. Wczoraj znowu wróciła jak pies z podkulonym ogonem i z taką żałością w oczach, że troskliwa siostrzyczka ośmieliła się spytać, o co poszło. Nie dowiedziałam się. Przeżyję, ale jak dalej tak będzie, to ona zostanie singielką do późnej starości. Czuję, że muszę wziąć sprawy we własne ręce. Tak, te małe rączki potrafią przywlec wybranka choćby i do ołtarza. A co. Głupio gadam, ale wiem, że Tobie to nie przeszkadza, masz anielską cierpliwość. Choćby te Twoje koniki. Gdyby mnie tak jeden wierzgnął, żeby mi został siniak, to... A co mnie obchodzi jego nerwica! Nie no, nie znam się na koniach. Ale Ty, Ty masz do nich podejście. Jak mało kto.


A jeśli o mnie chodzi? Usiądź, nie denerwuj się, proszę Cię. Tak, byłam we Włoszech, jak Cię doszły słuchy. ALE nie odwiedziłam Cię, słonko, tylko dlatego, że... zwyczajnie nie mogłam. Nocowałam u mojej... chwila, muszę pomyśleć... córki kuzyna mojej matki, takiej jakby kuzynki, dziesiątej wody po kisielu. I wiesz, ona się uparła, żeby dobra kuzyneczka Lenka (ja w sensie) zwiedziła całe miasteczko, a co najmniej trzy czwarte (moje nogi... w życiu się tyle nie nachodziłam). No i łaziłyśmy dzień w dzień przez tydzień. Ósmego dnia powiedziałam, że będzie tego, nawrzeszczałam trochę na tę Juanę, bo co to ma być... Trochę się fochnęła, ale wspaniałomyślnie w zamian pozwoliła mi udać się ostatni raz tylko na "koncercik" i koniec tego latania. Zgodziłam się.

Wiesz, co Ci powiem? Świat jest mały. Przyleciałam z Argentyny do Włoch - robiąc sobie "wakacje" od szkoły - a tam natrafiam na chłopaczka, który wygrał jakiś konkurs Youmixa zdaje się. No, nie pamiętam, jeszcze wtedy nie uczyłam się w Studiu, ale coś mi się obiło o uszy, może dlatego, że powtórzył to z dwadzieścia razy przed, po i w trakcie występu. Chwalipięta. Ale śpiewał... No, da się wytrzymać. Nie było źle, nawet całkiem całkiem. Może i staniki po scenie nie latały, ale naprawdę znośnie wykonał kilka znanych mi piosenek ze Studia, wreszcie - jakąś balladę. Z reguły przy takim repertuarze ściszam radio albo oddalam się od źródła jękliwych dźwięków. Nie lubię i już. Wolę rocka.
Ale wtedy coś mnie zatrzymało. Chwyciło jak kleszczami i nie puściło. Miał coś takiego w głosie, że... No, może określenie, że zmiękły mi kolana, byłoby przesadzone. Ale zrobił na mnie wrażenie.

Chciałam powiedzieć, że przez kolejny tydzień rozkoszowałam się cudownym lenistwem. Juana ma duży dom na przedmieściach, ogród jak marzenie i labradora, którego uwielbiam. Słodki psiak, jak spojrzy tymi swoimi wielkimi oczami, to serce topnieje, choćby nawet i wcześniej zeżarł moje ulubione trampki. 
I z tym wiąże się historyjka, którą się z Tobą nie omieszkam podzielić, a co. Juana ma jabłonkę, która wyjątkowo obrodziła w tym roku. Jabłka kojarzą Ci się z czym? Nie wiem, mnie tam głównie z szarlotką. A że nic nie powinno się zmarnować, toteż pod koniec pobytu dobra kuzyneczka Lenka postanowiła wziąć się do pieczenia. Nie martw się, kuchnia nie spłonęła i nikt się nie otruł. No, powiedzmy. Ale o tym później.
Jako, że moja dziesiąta woda po kisielu kupuje wszystko na "akurat", próżno było szukać u niej produktów. Przynajmniej większości. Lenka zatem wzięła rower pod pachę, psa za kark - a co, oszczędność czasu najważniejsza. Spacer i zakupy w jednym. Pojechałam sobie ładnie ze smyczą w jednej ręce, z drugą na kierownicy jak pan Bóg przykazał. Jeszcze ładniej kupiłam wszystko, prosząc o mąkę moim oszałamiającym włoskim, a następnie ruszyłam z powrotem. Tu pojawiły się nieprzewidziane komplikacje. Wyobraź sobie, że ścieżka rowerowa jest podstępnie wąska, torba ciężka, pies szalony. A przed Tobą, środkiem jakby nigdy nic, idzie sobie chłopaczek w słuchawkach. I co teraz? Dzwonić, wołać? Liczyć na cud?
Wyhamowałam z wrodzonym wdziękiem, ryjąc oponą w piachu. Brzdęk, brzdęk, torba wkręcona w szprychy, smycz wymykająca się spod kontroli... i leżę. Tak mi tylko niebo mignęło i na moment zrobiło się ciemno.
Żyję? Nie żyję? Otwarłam oczy, napotykając dwie pary jednakowych ciemnych oczu. Chryste, widzę podwójnie? Zamrugałam, ale fatamorgana nie znikała. Dopiero po chwili do mnie dotarło, że jedne należą do Vitello (jak można tak nazwać tak uroczą istotę, nie mam pojęcia), z zapałem liżącego mnie po twarzy, a drugie... No właśnie. Tkwiły w podstępnie przystojnej twarzy, pochylającej się nade mną z niewczesną troską. Nie zacytuję Ci, Melanio, inwektyw, które w jego stronę poleciały, bo trochę nie wypada. Ale należało mu się, w końcu chciał mnie zabić. Kiedy zabrakło mi tchu po wyliczeniu wszystkich członków jego rodziny do pięciu pokoleń wstecz (opatrzonych odpowiednimi epitetami), wówczas bezczelny roześmiał mi się w twarz, twierdząc, że to moja wina. Szczęściem cielaczek wepchnął się między nas, bo chybabym mu uświadomiła jego miejsce (w sensie temu cwaniakowi, nie psu) jednym prawym sierpowym (z którego słynę), a tak tylko zaczęłam biadać nad rozsypanym cukrem i stratowanymi jajkami. Delikwent, na własne szczęście, pomógł mi pozbierać artykuły spożywcze, uratować to, co się uratować dało, i dotransportować to wszystko do domu. Po drodze musiałam wysłuchać przemówienia - bo on nie mówił, jak normalni śmiertelnicy, on PRZEMAWIAŁ - jakie to miałam szczęście, że skończyło się to tylko na podrapanych kolanach i niewielkich stratach w żywności (a moje poczucie godności to co, pies?), bo jeżdżąc tak nieostrożnie mogłam sobie napytać większej biedy. Zapytałam kulturalnie, czy chce zapoznać się bliżej z ocalałymi jajkami, bo jeśli o mnie chodzi, zawsze chętnie wywalę mu je na użelowany łeb.
Cóż, nie chciał. Ale też się nie zamknął.
A, i wiesz co? Usłyszałam po raz dwudziesty pierwszy - uwaga, uwaga - że to on jest tym geniuszem muzycznym, który wygrał konkurs, bla, bla, bla. Bo bez tego bym się w życiu nie zorientowała, no. I że chętnie da mi bilety na swój najbliższy koncert w Rzymie. Informacja, że mieszkam w Buenos, średnio ostudziła jego zapał. Długo się zastanawiał, czy znaliśmy się wcześniej czy też nie. No cóż, uświadomiłam nieszczęsnemu, że zna zapewne moją siostrę. Oczka mu się podejrzanie zaświeciły i wyrzekł, że pamięta. No i w sumie tyle. Odprowadził mnie pod drzwi, zaświecił zębami niczym w reklamie pasty, zasalutował i poszedł. Z niewiadomych przyczyn wybiło mnie to całe spotkanie z równowagi, bo myślałam o tym przez cały czas, mieszając składniki i koniec końców zamiast cynamonu wsypałam do nadzienia sproszkowanego chilli. Mina Juany po skosztowania pierwszego kawałka - bezcenna.

Ukochana moja, muszę kończyć. Mama chce sobie pooglądać projekty w internecie i zgania mnie z laptopa. Więc zamykam swoją jakże ciekawą opowieść, a w zamian pytam Ciebie - jak tam Ci się pracuje? Pewnie żyć nie umierać, w końcu możesz robić to, co kochasz. A że to wiąże się ze sprzątaniem boksów... :) Jak się nazywa ta stadnina? Muszę sobie obejrzeć fotki, pewnie macie jakąś stronę internetową, skoro to taka wielka "firma". Nie ma Cię tam gdzieś? Znając Ciebie, to chowasz się za końmi, bo uważasz się za niefotogeniczną. To nieprawda, mogę Ci to zaręczyć. W końcu jesteś z Hiszpanii czy nie? Dobra, mama szlocha mi nad głową, więc ślę całusy i buziaki, i tak dalej, i tak dalej. Wiesz, że Cię kocham.

Twoja Lenka

PS. On wrócił, zapomniałam dodać. Wrócił do Argentyny jakby nigdy nic, a potem przyszedł do mnie i poprosił, żebym go umówiła z Naty. Rozumiesz? Z Naty. Odmówiłam i wciąż odmawiam, chociaż ten biedak cały czas próbuje. Nie ma szans, ona jest zakochana na zabój w Maxim. Ale jak mam mu to powiedzieć? Żal mi go. Bo wiem... wiem, jak to jest, kiedy ktoś nie... nieważne. Przepraszam. Kończę. Pa.
___________________________________________
I znowu ta formuła, dziwna ale inaczej w tym wypadku się nie dało. Mam nadzieję, że aż tak źle nie jest.
Ogłoszenia parafialne: porównałam sobie z rozdziałem czwartym, i stwierdziłam, że tam to dopiero jest, prosto mówiąc, popieprzone z czasem. Każdy fragment jest z innego momentu, bo zapiski Angie z wakacji, esemesy z początku roku szkolnego, a list Natalii - względem powyższego rozdziału - jeszcze nie został napisany. Nie wiem, czemu do tego doszło. Dla ułatwienia więc ten rozdział jest zbiorem rzeczy pisanych jednego i tego samego dnia. Tak myślę. :D
Kończę już, wytrwajcie. Tylko dodam, że mam zagadkę. Kto wie, skąd się wzięły cyfry w internetowym nicku Camili, ten... coś wygra. Jeszcze nie wiem co, ale coś na pewno. ;D

9 komentarzy:

  1. Kochana,
    Nie wiem jak Ty to robisz. Za każdym razem nowy rozdział jest dla mnie zagadką. Pewną niewiadomą, którą rozwiązać chcę jak najszybciej. Lecz gdy po refleksyjnych obliczeniach dochodzę do wyniku, zastanawiam się czemu tak szybko. Czemu nie mogłam zrobić teggo spokojniej. Jednak staram się zachować umiar. Co jakiś czas muszę się zatrzymać, aby zastanowić się nad Twymj słowami. Aby choć przez chwilę delektować się Twą twórczością. Pomysły na opowiadanie przeżyć są rewelacyjne. Zawsze piszesz inaczej. Używasz najciekawszych sposobów na przekazanie nam uczuć i emocji. Aż brak słów. Nie wiem jak to robisz, ale w pełni Ci zazdroszczę. Masz tak wielki talent. Nie wiem co mogę powiedzieć. Tak bardzo chciałabym Ci opisać wszystkie emocje, ale nie potrafię ich nawet nazwać. Najtrafniejszym słowem byłoby chyba oczarowanie. I z pewnością podziw. Kłaniam się niziuteńko.
    Zagadka... hmm.. chyba ją rozwiążę. Czyżby liczby żywcem wzięte od filmwebowego Sebka ^^
    A! Jeszcze coś. Zauważyłam, iż obserwujesz mój blog. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jaka byłam szczęśliwa. Prawie skakałam ze szczęścia :D i teraz zobaczyłam go tu wśród tak niesamowitych blogów.... dwoma słowami: nie zasłużyłam :)
    Przepraszam, komentarz jest krótki, ale nie wiem jak opisać ideał...
    Hania

    OdpowiedzUsuń
  2. Zuza, Słoneczko,

    Na wstępie chciałam Cię przeprosić za moją jakże długą nieobecność. Nie wiem jak mogę wynagrodzić Ci brak komentarzy. Naprawdę, nie mam zielonego pojęcia. Ostatnio mam na głowie wiele spraw, czasami nie wiem jak się nazywam... Ale dobra, nie o to w tym wszystkim chodzi. Kochanie, jeszcze raz bardzo Cię przepraszam.

    Tears, nie wiem jak Ty to robisz, że każdy Twój rozdział jest nadzwyczajny, czasem będąc zupełnie zwyczajnym? To kłóci się z logiką. Ale cóż na to poradzić? Tak, najzwyczajniej na świecie jest. Tears wzniosła się na wyższy poziom i sprzeciwia się zasadom logiki? Nie wiem co powiedzieć. Już nie raz mówiłam Ci o tym jak bardzo uwielbiam, to co piszesz. Kocham zagłębiać się w każde zdanie, każde słowo... W każdym z nich kryje się coś niezwykłego. Twój styl jest idealnie doszlifowany, w każdym, najmniejszym szczególe. To cudowne kiedy można czytać COŚ TAKIEGO. Ja chyba nigdy nie pojmę do końca Twojego geniuszu ;)

    Teraz może coś o samym rozdziale. Moja kochana Leonetta. Tak to już niestety jest. Violetta od początku swoimi wyborami i decyzjami, sprawiała, że Leon cierpiał, a mimo wszystko wciąż był przy niej, służył ciepłym słowem, pomocnym ramieniem... Bez względu na wszystko, na ból, który mu zadawała... Po tym wszystkim co razem przeszli, nie widzę ich osobno. Pokonanie drogi, która razem przeszli zbyt wiele kosztowało każde z nich, dlatego też nie mogą tak po prostu zrezygnować. Ja wiem, ze tak właśnie będzie. Miłość zwycięży wszystko ;*

    Kochana moja, Federico kochający Naty? Spełniasz moje marzenia. Moje Naderico *.* Jestem cała w skowronkach. Ta dwójka, według mnie, idealnie do siebie pasuje, tworzy jedną całość. Urocza Hiszpanka z przystojnym Włochem - połączenie IDEALNE <3 Ja chcę więcej i więcej...

    Wybacz mi ten krótki komentarz, ale ostatnio nic mi nie idzie :( Przepraszam. Wiedz, że z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i dalszy rozwój wydarzeń ;)

    Twoja Diana ;***

    OdpowiedzUsuń
  3. JEZUSIE MARYJO FEDERICO ZAKOCHAŁ SIĘ W NATY!
    Oddycham, spokojnie. Chyba. Trudno. Jak umrę w trakcie pisania komentarza, to go nie dostaniesz. Wtedy wiedz, że umarłam. Chociaż jak go jednak nie dostaniesz, to nie będziesz wiedziała, że... no nic.
    Cóż za emocje!
    Fedzio, kocham cię, bardzo bardzo bardzo, ale PRZESTRZEŃ OSOBISTA (tak, posłużmy się tekstami niezawodnego Ramaszo).
    Maxi jest przystoj... Nie.
    Maxi jest utalen.... Nie.
    Maxi jest fajni... Nie.
    Maxi jest... Nic nie wymyślę, game over, Fedzio jest idealny, co zrobić.
    Bufonie głupi, czemu musisz być taki żałosny?
    Ale muszę pogratulować fajnego zwrotu akcji, myślałam, że przyjechał do zacnej Violci. To przez serial, wydaje mi się, że wszyscy ją wszędzie i zawsze kochają. Trzeba iść się leczyć.
    Jak nie przewidziałam Fedaty (oni są w parze, jej, Maxi jest z Andresem, może oni będą razem, jestem tolerancyjna, ale nie bo on z Larą są genialni, to miało być krótkie wtrącenie, ciii), to nie odgadnę tych cyferek u Camili. Nie nadaje się. Nic nie umiem. Może jakiś pedofil do niej piszę, niech się nie cieszy.
    Swoją drogą, bardzo interesująca ta rozmowa. Właściwie mam podejrzenia do osoby za drugim monitorem, ale znając moje zdolności, to to nie będzie ta. Geniusze.
    Idealnie napisałaś list Leny. Wspaniale odzwierciedliłaś jej osobowość, klaskam, pełny podziw! <3
    Andrzej mnie pociesza. Przynajmniej on zabłysnął inteligencją. Jedyny mądry.
    Ale ale, Fedusia nie da się nie kochać. I tak zawsze wszyscy będziemy go podziwiać, cokolwiek zrobi. Biedna Lena. Mogłabym napisać, że zauroczyła się nim, ale genialny Sherlock się nie wychyla.
    Nie róbmy tego Diegusiowi (tak jak Leóna, kiedyś tam Fede, Murzyna, Gościa z samolotu, innego gościa, 8549850 osobników męskich), jeszcze go skrzywdzi. Znowu się zgubiła. I tak Twoja Violetta przemawia do mnie bardziej niż to coś z serialu. Naprawdę, wykreowałaś piękne postacie, a ja uwielbiam kiedy autorzy tak dobrze posługują się różnymi osobowościami. Miałam zacząć wywód "ja tak nie umiem", ale w każdej chwili mogę umrzeć, wiec będę się streszczać.
    Jesteś cudowną pisarką, chyba nawet moim autorytetem. Podziwiam Twój styl, mogłabyś czytać godzinami. Właśnie tego brakuję mi w wielu książkach. Wiesz o czym piszesz, robisz to najlepiej na świecie.
    Kocham cię o tak mocno <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Zuza!
    Świetnie wszystko opisujesz, naprawdę.
    Jesteś niesamowitą pisarką! ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Fede i... Naty? Ojejuuuu, zakochał się w niej <3 Ale zaraz, Lena dobrze powiedziała. Naty jest zakochana w MAXIM. Uwielbiam Fede ale kurczę, jeżeli chodzi o względy Naty to nie może konkurować z Maxim, nie ma opcji :D Camila wdała się w dyskusję przez internet? :D Ciekawi mnie z kim. Co w Diego jest innego? Hmm, ja myślę, że większość dziewczyn po prostu lubi niegrzecznych chłopców, niby nic takiego szczególnego, a jednak. Rozdział jak zwykle cudowny, masz niezawodny styl pisania więc w Twoim wydaniu przeczytałabym nawet esej albo rozprawkę <3 xD
    Pozdrawiam :)
    vilu-fran-lu-naty-story.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. I jestem ja. Powinnam cię przeprosić za moje poprzednie komentarze. Zawsze powtarzam, ze nie jestem dobra w komentowaniu. Pisze o czymś, a w zasadzie o niczym, rozumiesz mnie?
    Mogłabym Ci powiedzieć, że jesteś świetna, ale ty to doskonale wiesz. Ja zawsze Cię podziwiała. Twój styl jest tak idealny, że ja popadam w kompleksy. Wciąż usilnie chce jakoś zebrać do kupy to co piszę, ale mi nie wychodzi. Jak to to robisz? Co jest twoim kluczem? Wytłumacz mi..
    Rozdział jak zwykle fenomenalny. Uwielbiam czytać takie zagadki, to strasznie pobudza do myślenia. Powrót do przeszłości, skok w przyszłość, lekkie zamieszanie. Dla mojego mózgu to jest wręcz wskazane. W przyszłości będę detektywem ^^ Albo prawnikiem. Jeeej, tyle radości.
    Strasznie, ale to tak strasznie zaintrygował mnie wątek Camili. Jezu. Analizowałam wszystko co najmniej z 6 razy żeby niczego nie pominąć. Wciąż nie mogę rozgryźć tych cyfr. Postaram się jutro. Od rana znów przeczytam wszystko od początku i to rozwiąże. 7771. Pamiętam! Kurdę tak jestem ciekawa co to jest. Uff.. daj mi już 26, proszę!
    Violcia taka słodzinka. Chce pomóc Marco, cóż za dobroć z jej strony. Niech idą razem na zakupy. Por i bagietka zawsze uszczęśliwia człowieka. Dobrze, bez żartów. Co się dzieje z Franką? Gdzie się podziewa moja pogodna duszyczka? Kurczaczki, a chłopczyk z bobrem na głowie smuta. Nie może, ma za fajne włoski :c Niech przyjdzie do mnie, ja go uszczęśliwię! Albo nie, Diego niech przyjdzie. Marco i Lu by się mieli ku sobie, w końcu pan X i panna M też się mają.
    NATY I FEDER? N A T Y i F E D E R I C O?
    Kurczaczki, kocham ich, ale ja nie chce by mały parówkowy bufon cierpiał. Wiem, ten list. Ona w nim pisze takie słodkie rzeczy. Oni będą razem, a jeśli nie to popadnę w silną depresję. Ja wiem, że Ponte nie jest strasznie przystojny, fajny, śmieszny czy utalentowany, ale jemu też należy się miłość. No w pewnym sensie. Chyba mnie rozumiesz? Feder tak ładnie prezentuje się z Leną. Niech z nią będzie. Wszyscy będą szczęśliwi. Wiem to.
    Znów powrócę do wątku Camili. Jejku to taka tajemnica. ODGADNĘ TO, a jak nie to do końca życia nie zjem już żadnego mięsa. Nie no, może nie aż tak, ale postaram się. Tak mnie to korci.
    Zuzia, tak? Zabrałam takie na bierzmowaniu. ^^ Mam dwa imiona. Pierwsze i trzecie, które jest drugim. Głupie to. Marta Zuzanna Dominguez, bosko, prawda? Ale koniec tego wrodzonego egoizmu. Nie będę zamieniać się z narcyza. Kocham cię tak strasznie. Jesteś jedną z moich największych inspiracji. Rozumiesz? Dziś sobie wchodzę na bloga, a tu komentarz od ciebie. Jejku, dziękuję! Chyba co jednak umiem, ale wiem, ze niewiele. FERIE MAMY! Takie my fajne ^^ Życzę udanych, ciepłych i szczęśliwych. Obyś nie wywracała się z błotku i nie kusiła porami. Przepraszam z ten komentarz, jest bez sensu.
    Twoja największa fanka ( TAK ACIU! TO JA! ) Marcia.

    PS: Mój brat mówi, ze jesteś fajna, bo masz Edzia w playliście. Ogólnie to cała lista idealna. Piękna i taka prosta. Nie jak u mnie, gdzie jest 136 piosenek. Głupia ja. Kocham cię, noo.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja pierdziele. Te komentarze na górze są pewnie dłuższe niż Twój rozdział xD Wgl. co to miało być? Naty?! Naty?! A weź się, człowieku. Nie ma między nami pokrewieństwa! Nie okłamuj się dłużej - musieli nas w szpitalu podmienić czy coś. A przynajmniej tak bym myślała, gdyby nie to, że jesteśmy takie podobne - takie zajebiste. No... Ja wiem, że mówiliśmy, jak idealną parą byłoby połączenie Włocha z Hiszpanką - sama o tym pisałam ALE NIE CHODZIŁO O NATY.
    Chcesz Maxiego samego porzucić? Bo dobrze wiem, że ideał jakim jest Fede bez trudu podbiłby serce Natalii gdyby tylko zapragnął. Moje już podbił, chociaz wcale nie miał takiego zamiaru. Aj fink soł.
    A propo Camilowej zagadki... Czyżby to numerki z loginu Sebusia? Wiesz, ja go kocham, jak mogłabym nie zauważyć? xD Jprd... Mój komentarz się kupy nie trzyma - jak zawsze. Kocham Cię, siostrzyczko *.*
    Btw. masz genialną playlistę. Mrrru *.* Padłam z wrażenia, jak zobaczyłam, że wrzuciłaś SLU by Rugguś <3 Mrrru! Nie opuszczę tego bloga, będę słuchać mojego męża. Boże on jest cudowny. Maxi nie ma szans z Fedusiem. Sorry.
    Nic nie powiedziałam o rozdziale. Poza moim bulwersem. A on był cudowny, jak zawsze. No, bo jaki inny by mógł być jak napisany przez Ciebie. Violki i tak nie lubię, głupia małpa xD Słyszałaś, że Tinka zaliczyła glebę na en vivo? Nie, żebym miała satysfakcję. Nie jesteś mściwa... Taki żarcik, cieszyłam się do monitora z pół godziny xD
    Dobra, jesteś zajebista. W końcu jesteś moją bliźniaczką <3 Chciałabym oczywiście wiedzieć, co z Fran, ALE wiem, że zaczęłaś ferie więc czuję, że następny rozdział będzie niedługo.
    Kocham bardzo ;*
    CarmenE.

    OdpowiedzUsuń
  8. Cudowny rozdział!
    Lubię to twoje mieszanie stylów. W każdym się odnajdujesz w niesamowity sposób. I nie ważna, którą z form wybierzesz, jest genialna i mogę się tylko zachwycać.
    Nie lubię Violetty... Naprawdę. Jest taka... straszna. Błądzi gdzieś ciągle i rani tego, który kocha ją do szaleństwa. Może tak dla odmiany on ją zrani? Wiem... Jestem okrutna.
    Ciekawi mnie okropnie, jak się rozwinie dalej na pozór niewinna znajomość (może to za duże słowo, bo w końcu wymienili tylko ze sobą parę zdań) Camili i pana b.drumer. Tak fajnie to wymyśliłaś:)
    No i Fede i Naty! ♥ Niech coś z tego będzie. Dzięki Dianie ich pokochałam, więc nie obraziłabym się gdybym mogła czytać o nich gdzieś jeszcze:) Wspólne zadanie na pewno zbliży ich do siebie (taką mam nadzieję).
    No i na koniec... Uwielbiam Andresa! :)

    Czekam na kolejne cudo.
    Ściskam mocno

    OdpowiedzUsuń