niedziela, 2 marca 2014

Rozdział Dwudziesty Dziewiąty, Czyli wiara złamanych skrzydeł, krucha nadzieja i coś, co mogłoby być miłością.

Co dzień kochając cię płaczę,
tęsknię za tobą - patrząc,
oczy mi popieleją,
wiedzą, że nie zobaczą.

A z ciebie gorycz płynie
jak w niebo dym spokojny,
dzień jak liść kruchy się zwinie
i ptak, co w śpiew niezbrojny.

Przysiadają na mnie modlitwy
przelotne, ach, przelotne.
Elementarne bitwy,
trwożne, samotne.

[...]

I takim ci ja hardy
jak ręce, co rycerzom
przypinają kokardy,
w których siłę nie wierzą.

I takim ci ja mocarz,
że kiedy słów nie trzeba,
nie umiem stworzyć nieba
miłością w oczach.
~Krzysztof Kamil Baczyński "Pragnienia"~


***

- Zaśpiewasz dla mnie? Proszę...

Tak bardzo się starała wypełnić każdy dzień nadzieją. Zbierała uśmiechy, kolekcjonowała wspomnienia, oddzielała marzenia od rzeczywistości. Obracała życie w dłoniach jak nie do końca przemyślany prezent, przyglądając mu się pod każdym kątem i starając wyłowić oderwane fragmenty światła spośród chmurnych myśli. Kochała. Wciąż kochała, a dzień nie byłby dniem, gdyby nie pomyślała o nim. Noc nie byłaby nocą, gdyby jej się nie przyśnił. Mniej lub bardziej wyraźny. Jak wyrzut, najboleśniejsza ze wszystkich tęsknot. Wyciągała do niego obie ręce, wołała - a jej głos gubił się w ciszy. Budziła się z krzykiem. Żyła, wiedząc, że już nigdy go nie zobaczy. Żyła, ocierając się o cieniutką granicę rozpaczy - żyła z tym bólem, wypisanym pod powiekami palącymi nitkami łez . Żyła jak w półśnie, jak we mgle. Jak w ciągłej malignie, podczas gdy otrzeźwienie nie nadchodziło. Ale żyła. Tylko... po co? Po co?

Podaruj mi jeszcze jeden dzień
Bo chcę cię tu zobaczyć
Uścisnąć i się uśmiechnąć. 

Umilkła, powstrzymując szloch; przewidując, że w przeciwnym razie głos sam się zerwie pod ciężarem łez. Że zadrży, a cała jej wątła równowaga legnie w pyle.
Oklaski drobnych rączek.
- Naprawdę sama to napisałaś? - Błękitne jak bezchmurne niebo oczy Serafiny roziskrzyły się podziwem. Kiwnęła głową, a mała westchnęła przeciągle. - Jesteś taka wspaniała.
- Miło, że tak myślisz. - Wysiliła się na skrawek uśmiechu, gładząc pieszczotliwie szczuplutką dłoń dziewczynki. Drugą ręką wciąż przyciskała do siebie gitarę, wymacując rozpaczliwymi palcami ostatnią rzecz, której i on dotykał. Grał dla niej tyle razy, tyle beztroskich chwil. Wciąż zdawało jej się, że czuje ciepło kochanych dłoni, magicznie zatrzymane w drewnie instrumentu.
Nie uszło jej uwagi otumanienie małej.
- Nie boli cię główka?
- Boli. Normalne - zapewniła ta spokojnie, wzruszając kościstymi ramionkami. Fran objęła kruchutkie ciałko, czując dziwny chłód. Dziewczynka zdawała się zupełnie pozbawiona krwi, bladość policzków przywodziła na myśl papier. Miała już dziewięć lat, wyglądała co najwyżej na sześć. Istotka z origami, złożona dłońmi mistrza filigranowa figurka, zdolna ulecieć w przestworza na słabym tchnieniu wiatru.
- Źle się czujesz, Ineczko? - Odłożyła instrument na bok i wzięła małą na kolana. Była leciutka jak piórko.
- Nie, normalnie - powtórzyła obojętnie, bawiąc się węzełkiem na niebieskiej chusteczce. - Już się przyzwyczaiłam, to nic takiego.
Jeśli anioły istnieją, dlaczego w takim razie...
- Nie wierzę w to, że można się do tego przyzwyczaić.
- Nie? Pewnie, że można. Do wszystkiego - oświadczyła pogodnie dziewczynka, niespodziewanie gładząc ją po policzku zimną rączką. - Ty też się nie bój, Fran.
Ja mam się nie bać? Gdybyś to słyszał, Marco... Gdybyś tu był...
- Dziękuję. - Pocałowała jej paluszki, uśmiechając się z trudem. - Dziękuję, że mi to mówisz, kochanie.
- Jesteśmy przyjaciółkami, prawda?
- Tak - powtórzyła w zamyśleniu. - Jesteśmy przyjaciółkami. - Kołysała tę drobinkę w ramionach, nucąc spokojną melodię. Wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze... Serafina oparła główkę o jej pierś, zasnęła. Wszystko będzie dobrze...
Tylko czemu my?

- Francesca Cauviglia, teraz ty.
- Idę. - Ostrożnie odplątała szczupłe rączki, oplatające jej szyję i wstała, kładąc ją na kocu. Cichy oddech małej wrócił jej część sił, napełnił jakąś drobiną ciepła. Pogłaskała jej policzek.
Wiesz co, Marco?
Dla ciebie będę silna.

                                                                                          ***

- Są piękne. - Fryzjerka wpatrywała się chciwie w długie pukle jasnych włosów, jakby nie potrafiła uwierzyć, że ktoś chce się pozbyć takiej ozdoby. Obserwując wyraz jej twarzy w lustrze, sama zaciskała kurczowo ręce przed sobą. Oddychaj, to ty tu dyktujesz warunki.
- Ma pani zamiar się gapić, czy może zabrać się do roboty? - Spiorunowała ją wzrokiem, poruszając się nerwowo na czerwonym fotelu. Kobieta zamrugała, wyrwana żywcem ze świata, gdzie włosy są szczerym złotem, a fryzjerzy dostępują swojego rodzaju zaszczytu, mając z nimi kontakt. Marzenia... Potrząsnęła szybko zgrabną główką. Sama była obcięta na pazia, wycieniowanego tak mocno, że zamieszane w to były chyba brzytwa, tępy nóż i siekiera. Farbowane na ciemny blond nosiły wyraźne ślady częstych obróbek, co chyba nie wychodziło im na dobre. Po części tłumaczyło to zachwyt czupryną Ludmiły, no ale bez przesady. Dziewczyna uśmiechnęła się kpiąco na widok speszenia trzydziestolatki, która w pośpiechu ujęła nożyczki, zagłębiające się z chrzęstem w gęstwinie loków. Opadały na ziemię jak serpentyny srebra.
- Już - oznajmiła wreszcie średnio pewnym tonem, wskazując na jej głowę z pewnym przestrachem. Nie miała powodów do obaw, efekt końcowy był świetny.
Przecież ładnemu we wszystkim ładnie, nieprawdaż?


Szła chodnikiem, śledząc rozbawionym wzrokiem powielone odbicia własnej twarzy w witrynach mijanych sklepów. Włosy, wyzłocone popołudniowym słońcem, podskakiwały lekko przy każdym kroku, sięgając ledwie do ramion. Nie bolała ją ta zmiana, mimo że tak wytrwale hodowała włosy od wielu lat. Lekkość, którą czuła na głowie, równała się tej w jej duszy.
Bo już nie czuła bólu, ciężar zniknął, świat z powrotem nabrał barw. Ktoś by spytał, czemu tak szybko jej przeszło. Ale to nie tak. Nic nie przeszło, żadne litościwe wiatry nie odegnały tego, co już wyrosło w jej sercu i zakorzeniło się tam głęboko i na stałe.
Nie mogła zacząć od nowa. Mogła za to cierpliwie ponaprawiać te kilka błędów, przy odrobinie wysiłku odzyskując z nawiązką wszystko to, co tak bezmyślnie straciła.
I to, czego jeszcze nie udało jej się zdobyć.
Przeżyła kryzys i teraz powoli odżywała niczym feniks, rozwijający coraz szerzej płomienne skrzydła. Słabość, ta chwilowa i dręcząca, przeminęła. Była znów sobą.

Krok po kroku musiała tylko spełnić założony plan, wspiąć się po drabinie niewielkich zmian i znów sięgnąć nieba - tam było jej miejsce, nie tu.
Za szybą jakiejś kawiarenki mignęła jej kędzierzawa głowa, przystanęła więc na moment. Dziewczyna siedziała sama przy stoliku, mieszając kolorową słomką w swoim latte i wpatrując się w jakiś punkt w tłumie. Nawet z tej odległości było widać, że nie bardzo wie, co ze sobą zrobić. Oj, Natuśka, Natuśka.
I na ciebie przyjdzie pora, szczebelku. Ale trochę później.


                                                                                                ***

Poproszono ją o udział w pewnym koncercie, organizowanym na szybko. Nie miała serca odmówić, zwłaszcza, że zyski szły na cele charytatywne. Koniec końców to było jedyną rzeczą, którą mogła się dzielić ze wszystkimi. Jedyną mocą, którą zjednywała sobie ludzi. Urzeczeni jej elektryzującym głosem na moment stawali się zależnymi od niej; to ją fascynowało. Że wystarczyło zaśpiewać, by całkowicie nimi zawładnąć. Jak w tej bajce o zaczarowanej harfie. Albo flecie. Kogo to obchodzi zresztą.

Skończyła, wysłuchała braw, a potem pozbierała szybko swoje rzeczy i czym prędzej uciekła, bo już była spóźniona. Tego dnia obiecała zająć się synkiem swojej kuzynki, nieznośnym pięciolatkiem o twarzy aniołka i niewykrytym ADHD. Ich rodzina była zdecydowanie zbyt liczna, liczba wujków i ciotek przyprawiała o ból głowy, a narysowanie drzewa genealogicznego zajęłoby wieki. A że każdy wiedział, że kto jak kto, ale Lenka ma podejście do dzieci - wykorzystywano ją bez skrupułów. No cóż.

Przerzuciła kurtkę przez ramię, włożyła słuchawki i nucąc pod nosem ruszyła lekkim krokiem w stronę osiedla, na którym mieszkał jej urwis. Miała za sobą ponad połowę drogi, a uszy wypełnione aktualnie Bon Jovim, gdy czyjaś dłoń opadła na jej ramię. Zareagowała intuicyjnie, nie po to przecież trenowała sztuki walki, żeby biernie przyjmować na siebie atak złodzieja, zboczeńca czy innego napastnika. Nawiasem mówiąc, niezbyt silnego, bo nawet nie musiała zbytnio się wysilać, by rozłożyć go na łopatki. Słabizna. Krzyknął coś niewyraźnie. Zdjęła słuchawki i z pewnym rozbawieniem rozpoznała tożsamość bandziora.

- Co to było? - wydyszał, unosząc głowę i piorunując ją spojrzeniem.
- Wybacz, taki odruch - rzuciła beztrosko, kpiąco spoglądając z góry na tą nieznośną buźkę w uroczym otoczeniu zieleni. Szczęściem dla niego upadł wprost na trawnik, a i tak minę miał jakby go zrzucono co najmniej z trzeciego piętra na betonowy plac. Urażona ambicja bolała pewnie bardziej.
- Chciałem tylko pogadać... - Wyciągnął rękę w górę, licząc chyba, że ona ją złapie. - No, nie pomożesz mi wstać? - jęknął tonem męczennika.
- Nie dała Bozia rączek? Podnieś się sam.
Dźwignął sponiewierane ciało, złorzecząc pod nosem. Dłuższą chwilę zajęło mu otrzepywanie dżinsów i marynarki z trawy. Kilka źdźbeł tkwiło mu w grzywce, sterczącej jakoś krzywo. Powstrzymała niekulturalny wybuch śmiechu i ruszyła przed siebie.
- Czekaj! - W kilku susach dogonił ją, więc przewróciła oczami. - Byłem na tym koncercie, nie miałem pojęcia, że tak świetnie śpiewasz.
- Niesamowite. Ta informacja odmieniła moje życie. - Westchnęła ciężko, poprawiając torbę. Dużo by dała za pozbycie się jego osoby, jego towarzystwa i tej ciągłej gadaniny z nieznośnym włoskim akcentem.
- Słuchaj, nie myślałaś o tym, żeby zacząć na serio się tym zajmować? Zarabiać na tym?
- Niestety, mój ograniczony umysł nie wpadł na ten pomysł. I pomyśleć, że żyłam w nieświadomości tyle lat...
- Czemu jesteś na mnie taka cięta? - chciał wiedzieć, wbijając w nią pytające spojrzenie czekoladowych oczu. - Nie zrobiłem nic złego.
- Dlaczego miałabym być dla ciebie miła? Nie zrobiłeś też nic dobrego.
- Jesteście zdumiewająco do siebie podobne, ty i Naty - zauważył nagle. Prychnęła.
- Z której strony niby? - Przecież ciężko byłoby o bardziej różne siostry. Nie dość, że głupi, to jeszcze ślepy.
- Obie uwielbiacie zaprzeczać.
- Wcale, że nie.
- A ja myślę, że właśnie tak.
- Nigdy w życiu.
- Każda twoja odpowiedź tylko potwierdza moją teorię. - Uśmiechnął się kpiąco.
- Nie potwierdzam żadnej teorii! Odczep się wreszcie, idź sobie do Naty! - warknęła, do reszty tracąc opanowanie.
- Słuchaj, Lena, czy coś się stało? - zmienił front, nagle przyjmując ton ojcowskiej troski. Boże...
- Nic się nie stało, denerwujesz mnie. - Nie skłamała, naprawdę miała go dość. I tego zaraźliwego śmiechu, i tego ciepłego spojrzenia. Paliło ją każde słowo, od dźwięku głosu ściskało w gardle. Nie chciała go widzieć, po prostu. Nie lubiła czuć się tak, jak czuła się w jego towarzystwie. Nie była sobą.
Jeśli to ma zawsze tak wyglądać, to uprzejmie podziękuję.
- Mam propozycję - oznajmił znienacka.
- Trudno.
- Chociaż mnie wysłuchaj.
- Niech ci będzie. Ale się streszczaj.


                                                                                                ***

Leżał ze słuchawkami na uszach, gapiąc się obojętnie w sufit przy wtórze opętanej perkusji. Matka pod jego nieobecność wpadła na inteligentny pomysł posprzątania mu pokoju, skutkiem czego nie miał oczywiście pojęcia, gdzie co jest. Pewnie by i na nią nawrzeszczał, ale z kolei jej nie było teraz w domu. Jakiś nagły wypadek albo wzięła zastępstwo, czort ją tam wie. W dziwnie pustym pokoju nie miał właściwie nawet nic do roboty, więc oddawał się produktywnemu leżeniu odkąd wrócił ze Studia.
Rytm stracił płynność, coś go zakłócało. Albo genialny muzyk stracił słuch od tego bębnienia, albo stukot dochodził z zewnątrz. To drugie, stwierdził zdejmując słuchawki. Ktoś pukał do drzwi. Wstał z ociąganiem.
- Jeszcze raz wywiniesz mi taki numer, to założę zamki - warknął, otwierając. To nie matka. Opamiętał się szybko i przywołał rezerwowy uśmiech na widok Ludmiły, wpatrującej się w niego z zagadkową miną. - To ty. Czego chcesz? - Wlał w swój głos szczątkowe resztki entuzjazmu, ale zabrzmiało to i tak gburowato. Trudno.
- Dlaczego taki jesteś? - spytała dość żałosnym tonem, przekraczając próg. Stojąc na środku pokoju zmierzyła pobieżnym spojrzeniem plakaty na ścianach, a potem odwróciła się w jego stronę.
- Jaki?
- Nie pytaj się głupio, bo dobrze wiesz, o co mi chodzi - warknęła znacznie już pewniej, opierając ręce na biodrach. - Kpisz ze mnie, albo próbujesz udawać, że nie ma tego, co jest.
- Czego? - spytał, nie mogąc się powstrzymać. Śmieszyła go jej mina, ale zrozumiał, że wcale nie żartuje. Albo ubzdurała sobie, że on... Albo...
- Nie wiesz? Naprawdę nie wiesz? - Zmrużyła oczy, podchodząc bliżej. - To popatrz.
Wyglądała, jakby chciała się na niego rzucić niczym rozjuszony tygrys, ale tylko stanęła tuż przed nim, tak blisko, że słyszał jej szybki oddech. Zajrzała mu w oczy uważnie, prosto i szczerze, przypierając go do ściany samą siłą tego spojrzenia. A potem wyciągnęła rękę i szybkim gestem, jakby rzucała na niego złą klątwę, położyła ją na jego ramieniu. Stała i gapiła się w skupieniu, prawie nie mrugając, aż poczuł się odrobinę nieswojo. Czas na moment przystanął, niepewny swoich praw, a dwie pary oczu przenikały się nawzajem w jakimś skomplikowanym języku.
Ludmiła?... Widywał ją w szkole tak często, że to się robiło nudne. Zwykle nie słuchał tego, co mu tam trajkotała za uchem, bo był zajęty czym innym, ważniejszym. Teraz zdał sobie sprawę, że jest cholernie ładna. Może nie w pełni jego typ, ale ślepka miała niezwykłe, ostre, głębokie i pełne żaru, zatopionego w gładkiej tafli jasnych tęczówek. Do tego w jakiś sposób hipnotyzujące.
I wtedy też to poczuł. Szybki dreszcz, lekki i ostry jak porażenie prądem, rozpływający się po skórze od miejsca, na którym zaciskała palce. Drgnął, wiedząc, że ona też to zauważyła.
- Widzisz? - wyszeptała gwałtownie, opuszczając dłoń. - Nie możesz zaprzeczyć, Diego.
- Nie mogę. - Nie potrafił spuścić wzroku, coś go trzymało na uwięzi, coś denerwująco dziwnego. - Ale też nie rozumiem.
- Co tu jest do rozumienia? - Musnęła jego palce przelotnym gestem, uniósł dłoń, zdziwiony. Czy ona była jakimś chodzącym transformatorem? Każdy skrawek jej skóry iskrzył się napięciem, dziwna energia znajdowała ujście w dotyku, przebiegała przez jego ciało w ułamku sekundy i napełniała czymś nowym. - Nie udawaj nawet, że nie wiesz, bo wiesz. Wiesz, że to nie przypadek. Przypadki nie istnieją.
- Co, jeżeli się mylisz? - Wbrew sobie samemu bawił się kosmykiem jasnych włosów, opadających jej miękko na ramię. Oszalałem?
Cofnął dłoń, by po chwili znowu owinąć lok wokół palca. Jakby ręce poruszały się poza udziałem jego woli. Co, do cholery?...
- Na pewno się mylisz, Ludmiła.
Drgnienie powieki, chwila zawahania.
- Nie. - I tyle.
- Słyszałem, że jesteś gwiazdą - rzucił ni to pytająco, ni to z zastanowieniem. - Gwiazdy mają samotne drogi.
- Ale jeśli dwie się spotkają, wtedy nie ma szans, żeby nie zapłonęły wspólnym blaskiem.
- A jeśli jestem tylko kometą? - Sam nie wiedział, skąd się w nim wzięły te słowa. - Odłamkiem lodu, który pali się z wierzchu, wewnątrz pozostając zimny?
- Nie, nie jesteś - oznajmiła z niezachwianym przekonaniem.
- Skąd możesz to wiedzieć?
- Bo kiedy na ciebie patrzę... mam wrażenie, że patrzę w lustro.
- Jesteś moją zaginioną siostrą czy jak? - zakpił, kryjąc uczucia, które w nim rozpaliła ta śmieszna, drobna istota, śliczna, zdumiewająca w swym uporze, wbijająca w niego bez przerwy naglące spojrzenie bursztynowych oczu. Zbudziła demony, śpiące od wielu dni. Uczucia, dalekie od obojętności, w którą tak starał się uwierzyć. Tę chęć... Co to było? Nagły impuls, kubeł lodowatej wody. Uparty szept, pchający go w pokrętną drogę nowego labiryntu, w przerażająco kuszącą ścieżkę, opakowaną w pozory obojętności.
Taka ponętna...
- Czy gdyby tak było, zmieniło by to coś między nami? - Uśmiechnęła się krzywo z tego nieudanego żartu.
- Wtedy nie miałbym prawa cię pragnąć - mruknął pod nosem. Okręcił się nagle, chwytając ją za ramiona, tak że teraz ona stała pod ścianą. - Nie wiem, dlaczego. Nie wiem, po co. Nie wiem, co to jest, ale nie chcę wiedzieć. - Nie wahał się, już nie. Przycisnął ją do ściany, ich ciała zetknęły się wreszcie, tak jak łączy się nierozważna iskra z obłokiem gazu.
A wtedy następuje wybuch.
Ich usta już się znały, a przecież teraz od nowa szukały siebie, gorączkowo usiłując z powrotem się odnaleźć, choć na chwilę, choć na chwilę... To nie był już taniec, to była walka, gniewna, gwałtowna, bez opamiętania, bez żadnych reguł. Walczyli, żadne nie chciało się poddać drugiemu, żadne nie chciało ustąpić. Szczęk mieczy, krew, pył w powietrzu i zaduch. Całował ją zachłannie, odbierając ogień i zajmując się nim całkowicie.

Wpijała zimne palce w jego szyję i nie puszczała, nie dawała mu wygrać, raz za razem triumfując od nowa. Mdlała w jego ramionach i zrywała się znowu, pijana tą chwilą, oszołomiona do reszty siłą pożądania. Jeszcze raz podążała wzdłuż linii jego ust, chcąc posiąść każdy skrawek upragnionej twarzy, cal po calu, po omacku. Chłonęła całą sobą garści padających iskier, nikła, zamieniała się w popiół... I jeszcze, jeszcze silniej napierali na siebie, jeszcze bliżej, jeszcze bardziej, już brakowało tchu, sił... Już wybuchli jasnym płomieniem, pełzającym żarłocznie po ścianach, wspinającym się aż do granic nieba. Trawiącym wszystko pożarem, w którym resztki myśli wirowały w oszalałym tańcu jak skrawki nadpalonego papieru.

Ginęli i odradzali się z wciąż drgających zgliszczy, utkani z mocniejszych od wszystkiego popiołów. Jeszcze silniejsi, jeszcze bardziej zjednoczeni. Oszalałe serca biły jednym rytmem, choć nie było już w tym ani zgodności, ani pozorów spokoju. Dwa szalejące zwierzęta, zamknięte w jednej klatce. Rozgrzane do białości pręty ściskały ich silniej, napierając na dwa ciała z wszystkich stron, jednocząc je... tak, jakby dało się jeszcze bardziej. Przecież nic innego nie istniało...
Widzisz, jakie to proste?

Trzask w oddali wstrząsnął nimi i zerwał oplatające ich liny. Oderwali się wreszcie niechętnie, tak jak człowiek otwiera oczy po realistycznym do granic możliwości śnie. Powiew chłodu napełnił ich płuca nowym oddechem, krew leniwie powróciła do dawnego biegu, omywając coraz słabszym ciepłem zmęczone pragnienia.

Stała przed nim ze spuszczoną głową, rozpłomienionymi policzkami i palcami splecionymi jak do modlitwy.
- Dlaczego? - spytała wreszcie, wpatrując się w jakiś napis na jego podkoszulku. - Dlaczego zaprzeczałeś?
- Ty też. Jesteśmy kwita.
- To nie jest śmieszne, Diego. - Podniosła oczy, wyczytał w nich dziwny strach. - Zabijasz mnie, wiesz o tym. Wariuję, kiedy cię widzę. Nie potrzebuję twojej łaski, ale potrzebuję ciebie. Więc albo daj mi nadzieję, albo mi ją zabierz. Nie baw się tym.
- Czemu nie wystarcza ci świadomość, że miałaś rację? - Potarł czoło bezwiednie. Czuł się jak na haju, ktoś bez jego wiedzy napełnił mu żyły palącą substancją, mocniejszą niż cokolwiek innego. Zapach jej skóry, włosów działał silniej niż większość tego, z czym eksperymentowali.
- Nie mówisz tego serio.
- Mówię. Przyznam, że jestem idiotą. Teraz cię to satysfakcjonuje? - Dotknął jej ramienia, nie zareagowała.
- A jeśli przyznam, że jesteś jedyna w swoim rodzaju?
- Wtedy pomyślę, że chcesz mnie spławić. - Kącik ust jej zadrżał, zbyt słabo by pociągnąć za sobą uśmiech.
- Nie ufasz mi.
- Nie. Nie zasługujesz na zaufanie. - Cofnęła się o krok. - Jeszcze nie.

- Późno już, odprowadzić cię do domu? - rzucił w przestrzeń, otwierając drzwi. Z głębi mieszkania dobiegały jakieś kroki, matka wróciła. No trudno.
- Tak. - Wyszła, podążył za nią wolno, wciskając pięści w kieszenie. A może rzeczywiście jej potrzebował? Może to ona - jak nikt inny - miała odegrać w jego życiu prawdziwą rolę?
Może to ty podzielisz ze mną to piekło...

                                                                                 ***

Ogłuszające tykanie zegara wypełniało kuchnię, denerwująco rytmiczne, nieznośnie regularne, do szału doprowadzające swoją monotonią. Chodziła wte i wewte, zatrzymywała się, obracała i znów szła od ściany do ściany, rytmem kroków próbując dogonić własne serce, które wyrywało się z piersi w nieposkromionym gniewie. Otworzyła apteczkę i wysypała na dłoń parę tabletek uspokajających. I znów kontynuowała zaciekły marsz, nie potrafiąc usiąść, nie będąc w stanie myśleć o niczym innym.

Drzwi huknęły w ciszy, zacisnęła pięści biorąc głęboki oddech. Kroki zbliżyły się.
- Cześć. Jest coś na kolację? - Przekroczył próg z beztroską w oczach, zdejmując dżinsową kurtkę i rzucając ją na jakieś krzesło. Dostał w twarz. Uniosła rękę jeszcze raz, ale uchylił się ze zdezorientowaną miną.
- Za co?
- Jak śmiesz... - Szarpnęła go za koszulkę, ale szybko chwycił ją za oba nadgarstki i przytrzymał. - Jak śmiesz przyprowadzać tu córkę tej suki? - wysyczała, daremnie usiłując wyrwać dłonie z jego uścisku.
- Uspokój się, po co te sceny? - rzekł znużonym tonem, nie puszczając. - Co mnie obchodzą wasze utarczki? Kłóćcie się ile dusza zapragnie, mam to gdzieś. Skoro jesteście takie głupie, żeby dochodzić się o jednego gnoja...
- Zamknij się! - prawie wrzasnęła Cristina, blednąc jeszcze bardziej - jeśli to w ogóle było możliwe. - Nigdy w życiu nie waż się tak mówić o ojcu. Słyszysz?
- Nie? A za co mam go szanować? - wybuchnął, patrząc na nią ze złością. - Za to, że postąpił jak skończony egoista? Za to, że nie miał za grosz godności? Za to, że zniszczył mi życie? A może za jakże przyjemne wspomnienia czasów, kiedy sprzedawał wszystko za...
- Ani słowa! To nie ma nic wspólnego z jego... jego nałogami.
- Nic, kompletnie. Poza tym, że był szmatą, niczym więcej. Ale jasne, dla ciebie będzie zawsze świętym.
- Przestań. Nic nie rozumiesz. Nic. - Jej jasne oczy stały się niemal białe. - Mógłbyś chociaż spróbować...
- Ale nie chcę, kiedy to do ciebie dotrze? Mam dość spłacania jego długów. Nie jestem nim! Nie żyję przeszłością. Ale co ciebie to obchodzi, w końcu jestem tylko produktem ubocznym tej waszej chorej miłości. - Wyszedł, trzaskając drzwiami. Osunęła się na krzesło. Łzy spłynęły po jej wychudzonych policzkach, nie była w stanie nawet ich wytrzeć. Nie rozumiał, nie wiedział, że bicie jej serca jest już tylko pustym dźwiękiem. Zimną iskrą, palącą się lodowatym wspomnieniem. Wspomnienie utrzymywało ją przy życiu, ale trucizna zbyt mocno wsiąkła w jej umysł. Nie potrafiła zapomnieć.
Ani tym bardziej - wybaczyć.
Jemu? Jej? A może jednak sobie?...

_________________________________________________________
Przepraszam za to skandaliczne opóźnienie. Tak wyszło. Wena sobie poszła, niedobra.
Wiem, że dużo osób zarzuca pisanie bloga, ale mogę już teraz obiecać, że z tym na pewno tak nie będzie. Doprowadzę to do końca choćby nie wiem co.
Piętnaście tysięcy wyświetleń? Kocham was! Heaven, I'm in heaven... Znacie tę piosenkę z "Panów w cylindrach"? Na pewno znacie. Była w reklamie ptasiego mleczka. No, dziękuję wam, że jesteście. Bardzo.

9 komentarzy:

  1. Kochanie, ja tutaj wrócę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga, najwspanialsza Tears!
      "Niezadowolenie z siebie to podstawa każdego prawdziwego talentu."
      Przepraszam, musiałam to załączyć.
      Znam wiele niesamowitych pisarek, które zwyczajnie nie wierzą w swoje możliwości.
      Jesteś jedyna w swoim rodzaju, pamiętaj o tym, dobrze?
      Twój styl pisania jest uniwersalny, a przez to taki prawdziwy.
      Twoja historia jest piękna.
      Zawsze chciałam pisać tak, jak ty, ale nigdy tego nie osiągnę.
      Masz wielu czytelników, którzy z pewnością chcieliby być na twoim miejscu.
      Zuzanno, jesteś światłem w tunelu, który rozjaśnia drogę kierowcy!
      Wiem, że dosyć banalne określenie, aczkolwiek taka jest prawda.
      Kocham cię naprawdę bardzo mocno! ♥

      Twoja na zawsze
      Julka.

      Usuń
  2. Kochana Zuziu!

    Ja chyba tracę już wiarę w swoje możliwości… Szczególnie po przeczytaniu takiego cuda. Od poniedziałku mnie już nie ma, też bardzo się cieszę, że jeszcze zdążę przeczytać Twój rozdział. Kto wie, może te kilkadziesiąt dni dobrze mi zrobi?

    Ale nie ja jestem najważniejsza. To Twoja rola.


    Trudno jest znieść tęsknotę, a jeszcze trudniej myśl, że powrotu bynajmniej nie będzie. Trudno przystosować się do nowej rzeczywistości, tak innej od starego świata. Trudno żyć… Ale żyć trzeba, bo nic innego nie można zrobić. A skończyć z tym, to tak jakby się poddać. Ale nie wolno tego robić. Odpocząć, rozwinąć skrzydła i cały czas wierzyć.

    A Francesca? Nie rozumie tego całego zła. Taka dobra, kochana osoba, patrząca na wszystkie zła tego świata tymi dobrymi oczami… To musi bardzo boleć. Nie mam pojęcia, co tak naprawdę się dzieje, jednak obraz powoli powstaje. Mogę mieć podejrzenia, ale że jestem mega mądrasuperinteligentna pewnie błędne. Jak zawsze. Cóż, na świecie nie mogą istnieć sami mądrzy ludzie.

    Ludmiła. Silna, słaba… Nie wiem już ani ja, ani chyba ona. Faktem jest jednak to, że zamiast siedzieć w kącie i płakać, robi coś ze swoim życiem, poprawia błędy, od dawna ciążące jej na sercu. Można powiedzieć, że staje się lepsza. Czasami takie drobnostki, jak choćby zmiana fryzury, początkują inne zmianki, mniejsze, większe, w każdym razie, dotychczasowa codzienność nabiera innych kształtów. Optymistycznie na to patrząc, myślę, że dojrzewa.

    Lenarico, leżę razem z Fede. Ich dialogi rozwalają, a jest w nich coś niesamowitego. Jako para są perfekcyjni. Żałośni scenarzyści na nich nie wpadli. Takie podłe życie. Ale, ale, są u Ciebie i u Sary i Edzi i połowy bloggera, także narzekać nie mogę, nie będę bezczelna. A Femiły wciąż tak dużo. Fenomenu Lenarico nigdy nie pobije, bywa.

    Lenka się zakochała? Irytacja jego osobą może być tylko przykrywką, poza tym, trudno jest żyć z faktem, że chłopak jest na amen zakochany w twojej siostrze. Chyba, że nie chodzi o Federico, tylko kogoś innego… Mam kolejne przypuszczenia, ale Boże, znowu się mylę, ostatnio mam chore urojenia. To po kawie. Powinnam przestać pić. Przerzućmy się na herbatkę.

    I Diemiła. Przeciwieństwa się przyciągają? No nie tym razem. Ogień może okiełznać jedynie identyczny żywioł, woda go jedynie przygasza. Żadna inna moc, nie będzie idealniejsza od tej, co jest teraz. Pragnienie, wbrew okoliczności, wbrew przeszłości, wbrew różnicom, nie wewnętrznych, lecz tych byłych, z otoczenia. A wody nie ma i ognia nie można zgasił.

    Wątek Diego i Ludmiły, pociąga za sobą również ich rodziny. Kolejne głupie podejrzenia, które, o dziwo, mogą okazać się dobre. To wszystko wydaje się strasznie poplątane, ale tak naprawdę jest proste. Tylko nie każdy człowiek może to zrozumieć.


    Czytam ostatnie zdanie i nie mogę wyjść z podziwu. Powiedz mi, jak ty tak potrafisz? Jakim cudem, każde słowo trafia do czytelnika, do jego myśli i za nic nie chce wyjść? To już nie jest zwykły talent. To coś więcej. Tinka przed Tobą powinna z wiader spadać. Ups, za późno.

    Co do Twojego komentarza na moim ZKK. To nie Twoja wina, po prostu pewne rzeczy trzeba ułożyć.

    Wybacz, że jestem niezdolna do pisania komentarzy, innym daję krótsze, innym dłuższe, a wszyscy są dla mnie jednakowo ważni, chociaż nawet o tym nie wiedzą. A kocham każdego czytelnika tak samo. I Ciebie też bardzo, bardzo.

    Spróbowałabyś mi nie dokończyć tej historii. W jednej chwili, zjawiłabym się pod Twoim domem z kosą i violettkowym pamiętniczkiem. Ma twardą okładkę, będzie bolało. Zawsze bądź, bardzo Cię proszę.

    Do zobaczenia… być może niedługo :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękny, piękny no po prostu piękny....

    Mogę się tylko zachwycać, bo co innego mogę zrobić? Cieszę się, że chcesz mimo wszystko doprawadzić tę historię do końca. Dopiero skończylam czytać ten, a już nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
    Masz wspaniały styl pisania, bardzo przyjemnie się to czyta.
    Tylko pogratulować talentu. Z mojej strony mogę Ci tylko życzyć dużo weny. I niech nie ucieka XD
    Co więcej mogę napisać? Nie mam się do czego przyczepić. Nie mam słów. Żadne nie opiszą jak mi się podobał ten rozdział, już począwszy od tytułu. I jeszcze "Pragnienia" K.K. Baczyńskiego i czego mogę pragnąć więcej? (...)

    Pozdrawiam
    Dulce

    OdpowiedzUsuń
  4. Droga Zuzanno.
    Na początek pragnę przeprosić za spóźnienie - cała ja, notoryczne spóźnienia to jedna z moich wad. (Co śmieszne, jak na złość, na lekcje nigdy się nie spóźnię -.-) Ale to nie było jedynym powodem - po prostu nie wiedziałam, co mogę napisać, by oddać cały zachwyt, każde z tych uczuć - które czułam, po przeczytaniu rozdziału dwudziestego dziewiątego.
    Twoja historia jest niepowtarzalna i jak łatwo można wywnioskować - talent też. A masz go naprawdę GÓRĘ - taką bardzo wysoką.Te wszystkie opisy sprawiają, że się rozpływam, oczy wyskakują mi z orbit i zaczynam odczuwać brak tych właściwych słów, by opisać to, co nam przedstawiasz. W końcu zainwestuje w słownik - patrz do czego mnie inspirujesz :D
    Zacznijmy od początku, Francesca. Niesamowite, jak ty to robisz? Tyle uczuć, emocji w tak krótkim fragmencie. Widać, że cierpi, tęskni, a jednak wie, że musi być silna. Dla Niego? Wspaniale ukazałaś jej przyjaźń z Serafinką - po moim sercu rozlało się przyjemne ciepełko :)
    Dalej, Ludmiła. I zmiana, może nie wielka, a jednak... symbolizuje coś ważnego. Ponowne odrodzenie. Bardzo spodobało mi się twoje porównanie Lu do feniksa, aż rozdziawiłam usta. Genialne! Właśnie to tak bardzo lubię w twoich rozdziałach - zawsze dobierzesz odpowiednie słowa, jakby to tam było ich prawowite miejsce :)
    Lenka, którą uwielbiam (oj tak XD) i pan Federico, który jak większość chłopaków nie wie, o co chodzi. Ale, nie ma co oczekiwać za dużo, prawda? Hahaha. Przy scenie jak Lena powaliła go na ziemię, aż parsknęłam śmiechem. Przyrzekam! Uwielbiam to. Podoba mi się, gdy coś zaczyna się od niechęci, a potem, potem... zobaczymy. Jestem ciekawa jaką propozycję Fede złoży Lenie.
    No i mój ulubiony moment. DIEMIŁA. Umarłam, nie wstaje - wezwijcie pogotowie. Pewnie wiesz, że Diemiła jest moją ulubioną parą, dlatego myślę, że moja reakcja Cię nie dziwi. Nieee. Ten pocałunek - NAJLEPSZY, NAJLEPSZY, NAJLEPSZY W HISTORII. Tyle uczuć, takich skrajnych, bo oni sami są tak bardzo różni, a zarazem podobni - i to jest takie, oh! Nie pozbierałam się wciąż, Zuźka, dlatego wybacz, że zrobiło się tak dziwnie, haha. Uwielbiam Ludmiłę - to jak po prostu wpakowała się do jego pokoju i spojrzała w te piękne oczy - i wszystko już wiedzą! Ona, on. Razem. Nieziemsko! Mam nadzieję, że pociągną to dalej, że nie zniszczą chociaż tego małego skrawka, który już mają. Coś się zaczęło, coś się udało - coś odnaleźli. Piękne.
    I na koniec, rozmowa Diego i matki - tylko czy można to nazwać rozmową? Myślę, że Diego ma rację. Dlaczego ma płacić za błędy jednej osoby? Dlaczego nie może zadawać się z tym, kim chce? Przez utarczki jego matki? Tak nie powinno być. Dlatego nawet mi jej nie żal (może jestem okropna, trudno), wiem, że z miłości trudno się wyleczyć - czasem jest to wręcz nie możliwe, ale bez przesady, by wciągać w swoje chore, obsesyjne uczucia - innych. Tak nie może być.
    Dobrze, to wszystko. Nie jest taki jakbym chciała, bo chciałabym powiedzieć jeszcze więcej, ale już zaczynam pisać bez sensu, więc myślę, że tu się pożegnam.
    Czekam na trzydziestkę (taka fajna okrągła liczba ;D)
    Ściskam mocno,
    Edyta, która dalej idzie się jarać Diemiłą.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zuzanno, siostro ma droga, cudowna i wspaniała, że tak miło zacznę,
    Wybacz mi (po raz kolejny, jestem żałosna) to okrutne opóźnienie. Ale dobra, już jestem. Przybyłam. I będę komentować! A jak :D Prawda jest taka, smutna, ale jednak prawda - że rozdział przeczytałam już jakiś czas temu, tylko skomentować nie było kiedy. Bardzo, bardzo winna ja - postaram sie, żeby to się więcej nie powtarzało! Obiecuję, tym razem już naprawdę, nie gniewaj się, proszę.
    Dobra, co do rozdziału. Fran... O matko, myślałam, że się popłaczę. To takie smutne. I ta cierpiąca dziewczynka, która mówi, że przywykła do bólu (smutna prawda jest taka, że naprawdę można do wszystkiego przywyknąć) no i ta tęsknota Fran. Weź, powiedz mi, czy Fran jest chora? Poważnie chora? Boże! To ona ma umrzeć?! o.O Chyba się bym popłakała jakbyś to zrobiła (jak na koniec Poczwarki się wzruszyłam, masakra...) O ja, dobra, już się uspokajam. Bo mnie coś weźmie. Ale piszesz tak ... no, uczuciowo. Niby czytam to drugi raz, ale znowu się mi tak smutno zrobiło ;c Jesteś henial, Zuzka, henial.
    Pominę sobie Lu, bo do niej wrócę za chwilę przy tej, ekhem, scenie. Sama rozumiesz xD Chyba wiesz w końcu, co pisałaś.
    A więc Lenka... Zrobisz mi LENARICO :3 Jak ja Ciebie kocham, jak ja jestem wdzieczna <3 Zachwycona, szczęśliwa. Fedusiowi, swoją drgoą, się należało to walnięcie o ziemię. W końcu nie za tą siostrą się uganiał. Bardzo niegrzeczny Fede, bardzo nieładnie się tak zachowywać. Ale i tak wiem, że się zakocha w Lence. On się jej nie oprze. To je miłość! xD
    Dobra, a teraz... Cóż to za propozycja? Hm... No nie wiem, nie wiem, a chcę wiedzieć. Skarbie, więcej ich, więcej. My czekaaaamyyy! Jej, jeszcze żadnej anegdotki nie wrzuciłam. Dobra, to później ^^ Teraz się zachwycam. LENARICCCOOOO *.*
    Jest i Diemiła. Oszalałam, naprawdę. Matko ;3 Takie... namiętne. Takie... Och. Tyle uczuć! On ma ją kochać, mają być razem, żyć długo i szczęśliwie w jego okrutnym, mrocznym królestwie. Weeź, Dieguś. Ludmiła. Dieguś. Ludmiła. LOW! Nie, serio, podjarałam się całą tą sytuacją. Emocje! TYLE EMOCJI! A Diego taki opiekuńczy: późno to ją odpowadzi. To jest Miłość. Jak Lenarico. Jak Marcesca. No po prostu miłość, że szok. Kocham ich, kochaaaaam!
    A teraz niech ktoś wezwie lekarza, bo umieram z przegrzania mózgu - nie wiem, co się dzieje na końcu. uuuu... Ostro. Chcę wiedzieć! Myślę. Myślę. I myślę! Ej no, męczysz mnie ;c
    A ja tak Cię kocham <3
    Dobra, nie było anegdotek. Nie było nic ciekawego. Wybacz, idę oglądać skoki.
    Carmen,
    PS. Co Cię tak rzadko na fw można wyłapać, co? Hę? Martwię się ;(

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj, Zuziu, Ciociu moja.
    Przejdźmy do tego, co zwykle. Z pewnością mądra Zuzanna wie, co też głupia Hanna (to nadal brzmi okropnie) ma na myśli. Strasznie Cię przepraszam. Zabierałam się za ten komentarz już wiele razy, ale zawsze, gdy zaczynałam... HANIA! Czekam, aż przyjedziesz tu do mnie do Gorzowa- czerwony dywan już rozłożony- i przy okazji zrobisz porządek z tymi ludźmi, którzy tak odcinają mnie od pisania komentarzy. I wiesz, co jeszcze? Zawsze na tych najlepszych, na tych moich ulubionych blogach... brutalne, prawda? Liczę na to, że przyjedziesz jak najprędzej, a ja nie będę czuła się aż tak głupio, pisząc spóźnione komentarze...
    Ach, jeszcze jedna sprawa... nie ma Cię ostatnio na filmwebie... przynajmniej ja Cię nie widzę.... martwię się... wszystko dobrze? (Tu słyszę głos Zuzi- on na pewno jest tak niesamowity jak cała jej reszta- mówiący "tak", abym się odczepiła)... A ja próbuję Ci powiedzieć, że strasznie kojarzysz mi się z taką bardzo mądrą dziewczyną. Ma ona wielki talent, piękne imię (tylko jej jest na "a", a Twe na "z"- chyba jedyna różnica), jesteście z wyglądu jak siostry...
    Dobra, to ja może zacznę o czymś sensownym? W sumie i tak nie wyjdzie, ale zawsze warto spróbować, prawda?
    Czasem bywają chwile, gdy wiele uczymy się od dzieci (poweidziało dizecko). One zadziwiają nas swoim poglądem na świat, swą wiedzą, swą mądrością. Ci młodzi ludzie rozumieją znacznje więcej, niż nam się wydaje. Czasem jednak jesteśmy zaskoczeni tym, że w tak młodym wieku niektóre osoby radzą sobie z niełatwymi problemami. Ich postawa tym samym bardzo nas motywuje. Pokazuje, że można, a udowodnienie czegoś takiego jest samo w sobie ogromną motywacją. Ach, tęsknota to coś paskudnego. Uczucie, które powinno zostać usunięte z życia jak najprędzej. Chyba, że jest to dobra tęsknota. Lekka, która urozmaica uczucie...
    Oj, Federico chyba nie oprze się Lenie, nieprawdaż? Mam przeczucie, że tu u Ciebie stworzą bardzo oryginalną parę. Kocham to połączenie i już nie mogę doczekać się kontynuacji dziejów tej pary. To dwa różne charaktery... ale czy to nie jest piękne? Czy to, że przeciwieństwa, gdy są ze sobą, potrafią stworzyć idealną całość, perfekcyjnie dopasowaną. Chyba tak działa miłość... dwa charaktery łączą się w jeden, dzięki czemu mogą przeżyć dwa razy wspanialsze szczęście.
    Diemiła, czyli moim zdaniem para tego rozdziału... Nie wiem, jak to robisz, że czynność, która dla wielu osób jest czymś niby przyjemnym, ale już czymś codziennym oddajesz tak niesamowicie. Na początku wszystko jest takie wspaniałe- tak jest ze wszystkim...kiedyś: nowa lalka; dzisiaj: jakaś piosenka; w przyszłości: praca marzeń...- i Ty tę moc pocałunku oddałaś fenomenalnie. Nie potrafię tego opisać. Mą duszą zawładnął urok miłości, pięknej.miłości.
    Kochanie, przepraszam.. nie wyszło tak, jak wyjść miało.
    Kocham Cię, pamiętaj, proszę!
    Twoja Hania

    OdpowiedzUsuń
  7. Cześć,
    Komentuję twojego bloga po raz pierwszy. Trafiłam tutaj jakieś 2 tygodnie temu( znalazłam link na filmwebie) i no... jestem.

    Zakochałam się w twoim opowiadaniu. Wszystko jest takie idealne i tajemnicze zarazem. Każdy nawet najdrobniejszy szczegół jest wspaniały. Nie można się od tego oderwać;). Strasznie wciąga xd.

    Bardzo ciekawi mnie wątek rodzin Diego i Ludmiły. Trzymasz w takiej niepewności.. Coś się domyślam,,ale .. czekam z niecierpliwością na 30:)

    Ten rozdział jak zwykle świetny- długi, wciągający pełen akcji. Na początek Diemiła<3 . Kocham ich! To moje ulubione postacie, a u Ciebie uwielbiam je jeszcze bardziej. Scena pocałunku to po prostu arcydziełoo.
    Dalej, Lenarico. Bosko, oni razem są po prostu genialni. Fede zakochał się w Naty.. Biedna, zazdrosna Lenka. Ale wydaje mi się, że Naty będzie z bufonem( przecież go nie porzuci- taki łysy przystojniak xd).a idealny Fede z Lenką.

    Dobra, kończę, bo ten komentarz to jedno wielkie nieporozumienie. Będę częstym gościem na tym blogu- takie cudo;).To pa.
    Ps:( ja na filmwebie to gosia 1_7)

    OdpowiedzUsuń
  8. Droga Zuzanno,

    piszę do Ciebie tych kilka linijek, żebyś wiedziała, że do Ciebie pisze. Jest już dość późno, a ja nie mogę znaleźć mojego super komentarza pisanego od tygodnia wordzie. Moja inteligencja pozwoliła na to, żeby zapisać go niniejszym tytułem "jsajsdkas", no i teraz za cholerę nie mogę się do niego dokopać. W sumie nawet nie wiem w jakim folderze go zapisałam, ale nie ważne. Chciałabym Cię przeprosić za to, że byłaś zmuszona tyle czekać na mój komentarz. ( A czekałaś tak w ogóle? ) Wiem, że zawalam z komentowaniem ostatnio. Szczególnie na kilku ważnych dla mnie blogach. Zawsze obiecuje poprawę, ale jest coraz gorzej, ech.. Nie, nie będę tłumaczyć się szkołą, bo ja się nie uczę, ale raczej lenistwem i brakiem tego "tiku" do komentowania. Innym to tak pięknie wychodzi, a ja? Trzasnę jaką formułkę i nara. Och, nie nie. Dziś się postaram. Tak w ramach przeprosin za to, że jestem głupia i zawsze ostatnia. Ale ostatni będą pierwszymi, prawda?

    Zaczęłaś rozdział od cudownej Fran, o której tak dawno nie czytałam. Strasznie zdziwiła mnie postawa obu postaci w tym wątku. Wyczułam tu ogromny smutek, może żal? Francesca zdecydowanie tęskni za Marco, ale widzę tu pewien haczyk. Serafina - dziewczynka, podejrzewam, że jest chora.. a raczej jestem tego pewna. Mała istotka szukająca ciepła u starszej przyjaciółki, która również trafiła na ten sam oddział. Przypadek? Nie, myślę, że Francesca zdecydowanie coś ukrywa, a to coś wychodzi na zewnątrz z każdym krokiem. Coraz bliżej.. już prawie wiemy, tylko szkoda, że Marco nie wie.

    Ludmiła i ta dość przemyślana-nieprzemyślana zmiana, która pomimo wszystko dodała uśmiechu tej porcelanowej twarzyczce. Widać, że jest okropnie pewna siebie, lubię takie postacie, które twardo stąpają po ziemi, ale.. mimo wszystko Natalia porwała moje serce i zagościła na samej jego górze. Obie się od siebie tak strasznie różnią, ale potrafią się dopełnić. Myślę, że pomiędzy Ludmiłą i Natalią zawsze będzie istniała nić porozumienia - tu, jak i w serialu - to niezaprzeczalne. Kocham ich duet. Razem, osobno, z Bufonem, z Federico, z Diego, z wodą, ze strachem, z miłością czy z nienawiścią. Zawsze.

    Lenarico się rozpowszechnia. Są jak pączku w tłusty czwartek ( miszcz porównań ) to jest ich chwila, kuszą, chcą abyś je zjadł, ty wiesz, że nie możesz... a jednak to robisz, bo trzeba.. przecież to tłusty czwartek. Podobnie jest z ta parą, którą normalnie uwielbiam. Agresywni, aroganccy, sarkastyczni, zimni.. a zarazem tryska od nich tyle miłości. Trawniki łączą ludzi, wiem coś o tym.

    No i ta wisienka na naszym wspaniałym rozdziałowym torcie - Diemiła. Nawet nie wiem od czego mam tutaj zacząć. Ludmiła zakochana w nim na zabój, a On wcale nie chce miłości. Owszem, dziewczyna nie jest mu obojętna.. ale co z tego wyjdzie jeśli jest brak zaufania? Nie, muszą sobie ufać. To podstawowy budulec związku. A pocałunek... Zuzka, tutaj musze Ci się ukłonić. Tyle uczuć to ja w życiu nie widziałam, serio. Ten wulkan namiętności, która zrodziła się z głupich słów. Każda sekunda zamieniała się w minuty. Byli złączeni jak dwie krople wody, jedna słona, druga słodka. Wiesz kto jest kim? Sama się zastanawiam. Słodycz nie współgra ze słonymi uczuciami. Kontrast, ogromny kontrast.. ale czy to znaczy, że nie mogą być razem?
    A matka Diego? Rozumiem już. Ty mały cwaniaku jeden! Uwielbiam tą twoją tajemniczość. Matka Lu i matka Diego kłóciły się o jednego faceta ( pewnie bufon - starsza wersja ) Zostawił ich. Cham i prostak. Nie wiem.. czekam na 30, naprawdę, już nie mogę się doczekać.

    Zuzka, ja nie będę Ci pisała wkoło tego samego, bo robi się to już nudne. Zastanawia mnie tylko jedno... jak Ty to robisz? też tak chce, wiesz? Mieć tak ogromny talent. Posługiwać się tak szerokim słownictwem i gamą wszelakich porównań, epitetów, metafor i innych środków stylistycznych. Chylę czoła nad twym geniuszem.

    Kocham bardzo,
    Marcia - ta, co podziwia

    OdpowiedzUsuń