Chciałam zadedykować ten rozdział Marci, która jest nie tylko moim guru i wspaniałą pisarką, ale również niczego sobie księdzem, detektywem jak się patrzy, posiadaczką pięknych białek ocznych i w ogóle kochaną istotą.
Dziękuję.
Było, minęło, nie wróci.
On, on sam - dawniej uczestniczący w tej gierce, zabawnej na swój sposób - dobrowolnie zrezygnował. Kiedyś musiał. To było bezsensowne od samego początku. Dziecinna wyliczanka, entliczek, pentliczek...
I znów wypadało na kolejną, znowu zakochiwał się, oczywiście na zawsze i na wieczność. Po grób. Ile zwykle trwała ta wieczność? Czasem parę dni, tydzień, ba, czasem to nawet i miesiąc. Ale potem? Potem bez specjalnego przekroczenia jakiejś granicy - przestawało go to bawić. Jak ręką odjął, tę całą miłość życia. Camila drwiła przez jakiś czas, potem powstrzymywała się już od uwag, jedynie z lekka pogardliwym spojrzeniem dając znać, że jest śmieszny. Był. Już wtedy to wiedział, a mimo to bezmyślnie wyrzucał swoje uczucia na wiatr jak garść słomy, by porwane przypadkowym podmuchem pofrunęły w stronę kolejnych pięknych oczu, kolejnego lśniącego uśmiechu i zgrabnych nóg. Podążał za tym przedziwnym instynktem, zachwycając się pięknym prezentem. Po otwarciu otrzymywał rozczarowanie. Zawsze. A przecież wciąż pozwalał na nowo się otumanić urokowi jednego spojrzenia. Szukał od nowa, naiwnie licząc na cud - na dłuższą niż przelotną znajomość. Amor strugał idiotę, strzelając gdzie popadnie i chyba na oślep, raz za razem.
I znów wypadało na kolejną, znowu zakochiwał się, oczywiście na zawsze i na wieczność. Po grób. Ile zwykle trwała ta wieczność? Czasem parę dni, tydzień, ba, czasem to nawet i miesiąc. Ale potem? Potem bez specjalnego przekroczenia jakiejś granicy - przestawało go to bawić. Jak ręką odjął, tę całą miłość życia. Camila drwiła przez jakiś czas, potem powstrzymywała się już od uwag, jedynie z lekka pogardliwym spojrzeniem dając znać, że jest śmieszny. Był. Już wtedy to wiedział, a mimo to bezmyślnie wyrzucał swoje uczucia na wiatr jak garść słomy, by porwane przypadkowym podmuchem pofrunęły w stronę kolejnych pięknych oczu, kolejnego lśniącego uśmiechu i zgrabnych nóg. Podążał za tym przedziwnym instynktem, zachwycając się pięknym prezentem. Po otwarciu otrzymywał rozczarowanie. Zawsze. A przecież wciąż pozwalał na nowo się otumanić urokowi jednego spojrzenia. Szukał od nowa, naiwnie licząc na cud - na dłuższą niż przelotną znajomość. Amor strugał idiotę, strzelając gdzie popadnie i chyba na oślep, raz za razem.
Na kogo wypadnie...
- Co jesz?
- Płatki z tropikalnymi owocami. - Błądziła łyżką w miseczce, poszukując kawałków mango. - Chcesz też?
- Już nic tu nie ma. - Potrząsnął kartonowym pudełkiem. - Zwiększ obroty, spóźnisz się do przedszkola. Twoja pani już ostatnio się skarżyła, że wszędzie przychodzisz ostatnia.
- Dostanę zegarek na urodziny? - Przekrzywiła główkę, badawczo spoglądając na starszego brata. Wzruszył ramionami, robiąc sobie kanapkę.
- Skąd mam wiedzieć? Jeszcze mnóstwo czasu, odwidzi ci się i będziesz chciała coś innego. Dopiero co prosiłaś o rower.
- To było tydzień temu.
- Za szybko zmieniasz zdanie.
- To było tydzień temu.
- Za szybko zmieniasz zdanie.
- I kto to mówi... - mruknęła z pełnymi ustami, bezczelnie się uśmiechając. - Kiedy Naty do nas przyjdzie?
- Nie wiem. - Domknął lodówkę łokciem, uważnie lustrując spojrzeniem jej pyzatą buzię. - Lubisz ją?
- Bardzo. Najbardziej z wszystkich twoich dziewczyn. - Odstawiła miskę do zlewu i wstała, odgarniając obiema rączkami niesforne włosy, opadające jej na oczy.
- Ona nie jest moją dziewczyną - sprecyzował, szukając szczotki i gumki. Dobrze wiedział, że nikt nie wierzy w te zapewnienia, choć były całkiem prawdziwe. Sam czasem zastanawiał się nad tym, jak to w ogóle możliwe. - Chodź, dawaj te kudły. Wyglądasz jak strach na wróble.
Uporanie się z główkami dziewczynek było zajęciem na dobre pół godziny, zwłaszcza z wiercącą się nieustannie Ninką. Maya przyjmowała te starania o wiele spokojniej, ale mimo dobrej woli te bajeczne loki stawiały kategoryczny opór. Należałoby obie małe ogolić na łyso, byłoby o wiele mniej nerwów.
Mówiłem jej to już kiedyś, śmiała się.
Naty doskonale rozumiała ten zawiły problem, ale przecież ona wszystko rozumiała. Nigdy nie musiał jej nic tłumaczyć, rozumieli się praktycznie bez słów.
Z tym, że pewnych słów wciąż brakowało. Ile to już czasu? Większa część roku szkolnego odpłynęła w niepamięć, a oni wciąż stali na tym samym poziomie. Nie, żeby był niezadowolony. Uwielbiał chwile spędzone z nią, każdą rozmowę i każdą minutę milczenia. Ostrożnie, bardzo powoli rozpakowywał tę tajemnicę, delikatnie jakby była figurką z najbardziej kruchej porcelany. Krok po kroku, codziennie trochę bliżej, trochę bardziej. Warstwa po warstwie, niepewnymi palcami, plączącymi się w pajęczynę niedomówień.
Dawniej to byłoby nie do pomyślenia. Był niecierpliwy, zwyczajnie chciał jak najszybciej poznać wnętrze niespodzianki, odkryć to, co nieznane, zbadać, poznać. Obejrzeć z bliska.
A teraz czekał.
Być może sednem wszystkiego był ten lęk. Na dobrą sprawę nieuzasadniony, ale obecny. W niej, w nich. Był. Przed rozczarowaniem? Może.
Kiedyś, niespełna rok temu, próbowali z Naty bawić się w parę. Nie wyszło. Po paru dniach rozleciało się, identycznie jak wiele wcześniejszych związków.
Ale niby nie z ich winy, prawda? Ludmiła - i wszystko staje się jasne.
A czas mijał.
Sierpień odznaczył się w kalendarzu symbolicznym złamaniem barier. Ale tylko symbolicznym, o czym doskonale wiedział. Przekreśleniem niechęci, której nigdy tam nie było. Postawieniem znaku zapytania tam, gdzie kiedyś widniało puste pole. Podjęciem wyzwania.
Już wtedy myślał, że się nie uda.
Tymczasem dni mijały, a wciąż nie budził się ze świadomością, że wszystko zniknęło. Wciąż obraz jej roześmianych oczu zastępował wszystko inne. Zadomowiła się już na dobre w jego sercu, nie chciała wyjść. Nie chciała, po prostu. Zrodziło się w nim wezwanie do walki, tej najtrudniejszej chyba. Tej o miłość.
Tu nie liczyła się szybkość, nie liczył się spryt. Mógł od razu odrzucić zbędne ambicje, wygórowane żądania, ponaglenia. To nie o to chodziło. Żadna strategia nie miała zastosowania, żadna głębsza filozofia nie potrafiła choć trochę przybliżyć mu tego zagadnienia.
W tym wypadku teoria po prostu się nie sprawdzała.
Cierpliwość. Musiał być, być i nic więcej. Być obok. Podchodził po kawałeczku, pokonując drobne odcinki drogi. Próbował budować. To miał być trwały budynek, gmach - na lata. Taki obraz już powstał w jego myślach, ani trochę nie przerażający. Bo tego chciał - naprawdę. Nie dla zabawy.
Przyjaźń mogła być dobrym fundamentem.
Ale co dalej? Wydeptał ścieżkę i stanął przed gąszczem krzewów. Wiedząc, że tuż za nim, o parę metrów ledwie, znajduje się wyjście z lasu. Ale musiał się jeszcze przedrzeć przez ten ostatni, zawiły żywopłot. Gwałtowny ruch uwięziłby go w nim już na zawsze. Powolne starania były za słabe. Po cichu przyznawał, że nie potrafi już ruszyć ani o krok. I nie było rady, pozostawało tylko czekać. Może na cud?
Odprowadził Mayę do szkoły, a Ninę do przedszkola. Zostawiwszy ją pod opieką niemłodej kobiety o przemęczonej twarzy, pobiegł do Studia, omijając wszystkie możliwe przepisy i ignorując czerwone światła, beznamiętnie przedostając się przez kolejne skrzyżowania. Na pierwszej lekcji mieli zajęcia z Pablem, a konkretnie - zaprezentowanie ostatniego ćwiczenia. Stąd śpieszył się jak mógł i wpadł tuż przed nauczycielem do zapełnionej znajomym gwarem sali. Odetchnął, padając na wolne krzesło i wymieniając szybkie powitania z przyjaciółmi.
- Wszyscy są? - Uważne spojrzenie mężczyzny przebiegło po twarzach uczniów. - Chyba tak. Ktoś chętny, żeby zacząć?
- Tak! - Andres poderwał się jak na sprężynie, pośpiesznie wdrapał na scenę i zaczął majstrować przy nagłośnieniu.
- Co on bierze, że ma tyle energii? - Broduey przysłonił usta dłonią, nachylając się w stronę Maxiego. Ten tylko bezradnie pokręcił głową.
- Nie mam pojęcia, ale chyba powinien brać pół. - Rozejrzał się po innych, natrafiając wzrokiem na siedzącą niedaleko Violettę, która bardzo ostentacyjnie okazywała wszystkim swoje nieszczęście. Jak zwykle. Po cichu kpili trochę z tego dramatyzowania, które obejmowało siłą rażenia całe Studio. Nie, żeby jej nie współczuli, nie byli potworami. Ale ta rozpacz sprawiała momentami tak komiczne wrażenie, że ciężko było powstrzymać się od śmiechu.
Kiedyś gadali o niej z Camilą i doszli do następujących wniosków - ona ma podwójną osobowość. Jak doktor Jekyll i pan Hyde, tylko w mniejszej skali. Czasem była po prostu fajną, normalną dziewczyną, z która można było pogadać, pożartować, wymienić poglądy jak z człowiekiem. A jednocześnie, czy to na skutek zbyt wielu przeczytanych przezeń książek, czy nadmiaru obejrzanych melodramatów, siedziała w niej ta druga, artystyczna osobowość. Sceniczna na wskroś, teatralna również poza sceną. Przeżywała najdrobniejszą porażkę jak murowany koniec świata, rozpaczała nad każda kłótnią, zbyt łatwo popadała w histerię. Wtedy należało się jej usuwać z drogi, względnie pocieszać jak dziecko, tkliwie poklepując po główce. W żadnej z postaci nie była zła, bynajmniej. Ale ta druga Violetta, ujawniająca się coraz częściej, bywała zwyczajnie męcząca. Przebywanie w jej towarzystwie groziło uwierzeniem w fakt, że świat jest beznadziejnie szarym padołem łez, a książęta na białych koniach przybywają kompletnie nie w porę i pukają przeważnie do złych drzwi.
No i takie tam.
- Lata jak popieprzony. - Broduey śledził rozbawionym wzrokiem buszującego wśród kabli Andresa. - Maxi, weź mu pomóż. Zabije się tam, prąd go kopnie albo przewróci się o głośnik. Zgubił coś czy jak?
- Maxi! - dobiegł ich rozpaczliwy okrzyk. - Zapomniałem gitary!
- Jak to się szczęśliwie składa, że jesteśmy akurat w szkole muzycznej - oświadczył refleksyjnym tonem Pablo, który znów z trudem powstrzymywał się od śmiechu. - Jestem pewien, że profesor Beto pożyczy ci jakąś.
- No tak! - Chłopak złapał się za głowę gestem człowieka, który właśnie zrozumiał swój błąd. Pognał do sali muzycznej, by powrócić po chwili, wymachując triumfalnie zdobytym instrumentem. - To co, my pierwsi?
- Zaraz, chwila. - Camila zamknęła z trzaskiem książkę, którą usiłowała wcześniej czytać. - Właściwie to czemu wy najpierw? Kobiety mają pierwszeństwo! Może my z Brodueyem chcielibyśmy zaśpiewać jako pierwsi?
- Sugerujesz, że jestem kobietą? - doinformował się grzecznie czarnoskóry chłopak, robiąc śmieszną minę.
- Było nie wkładać różowych rurek - mruknął pod nosem Diego, pozornie zajęty pisaniem esemesa.
- Czepiasz się, tak mi się powiedziało. - Machnęła ręką, uznając dyskusję za skończoną. Poszła w stronę sceny, gdy Pablo skinął głową. Ruszył za nią.
- Zawsze ci się "tak powie", a potem musisz się tłumaczyć, że nie pomyślałaś. - Zignorował mordercze spojrzenie, które mu rzuciła. - Nie przyjmujesz nigdy do wiadomości, że popełniasz błędy.
- Co ty tu wywlekasz, do cholery? - wysyczała ze złością, biorąc się pod boki. - Sam nie jesteś bez winy, więc daj mi spokój.
- Sama zaczęłaś.
- Może zaczniecie, chętnie byśmy posłuchali tej piosenki... - Nauczyciel postukał długopisem o podkładkę do notowania, uważnie spoglądając to na jedno, to na drugie.
Jeszcze przez chwilę kłócili się półgłosem, wreszcie Camila złapała gniewnie gitarę i wyregulowała wysokość mikrofonu, a Broduey wziął sobie bongosy. I pierwsze dźwięki popłynęły, na przekór wszystkiemu doskonale zgodne.
***
- Rozmawiałaś z...?
- Nie. Jak jeszcze raz spytasz, to coś ci zrobię. Błagam cię, Luca...
- Ale czemu? - drążył w nieskończoność, wystawiając twarz na słońce. Jasne, wiosenne, lekko rozmyte jak na obrazku malowanym akwarelą, niepewnie wyglądało zza linii budynków jakby pytało, czy już może wzejść. W porannym, rześkim powietrzu wszystko rozkwitało. Co jakiś czas odzywał się ukryty w gęstwinie drzew ptak, strojąc cienki głosik w tysiącu niepewnych tonów, powoli składających się w melodię.
- Wiesz, że byłoby ci łatwiej.
- Nie, nie byłoby. - Oparła stopy w tenisówkach o brzeg ławki, objęła kolana rękoma. - Jak to sobie wyobrażasz? "Hej, Marco. Wiesz, okłamałam cię. Co tam jeszcze... Aha, chyba umrę. A u ciebie co słychać?"
- Przepraszam.
- Nie, masz rację. Wiesz przecież, że źle się z tym czuję. Ale to już mój problem. Nie twój, nie ich. Mój.
Była tak biedna. Mała, smutna, zwinięta w kłębek na wilgotnych od rosy, sosnowych deskach. Zawiodła się na świecie, który beztrosko zakpił z większości jej marzeń. Wiosna była wszędzie wokół, tylko nie w jej sercu.
- Cześć, gwiazdeczko. - Gdyby głosy miały fakturę, ten przypominałby w dotyku papier ścierny. Szorstki, rozbrzmiał bardzo wyraźnie w prawie pustym parku. Miły głos, poważny i pełen spokojnej siły. Ale był w nim też uśmiech i ciepło.
- Cześć, House - odpowiedziała machinalnie.
- Prosiłem cię, żebyś mówiła na mnie po prostu Gregory. - Wysoki, szczupły chłopak zatrzymał się tuż przed nią i obdarzył ją uśmiechem, od którego większości dziewczyn serce przyspieszyłoby tempa. Według wielu kanonów był bardzo przystojny, gdyby ktoś się nad tym głębiej zastanowił. Miał pociągłą twarz i piękne, świetliste szare oczy okolone długimi, ciemnymi rzęsami. W dżinsach i białym podkoszulku wyglądał jak nastolatek.
- A ja prosiłam, żebyś nie mówił do mnie "gwiazdeczko".
- Wybacz, Fran, ale to do ciebie idealnie pasuje. - Wyciągnął rękę i na moment zacisnął ciepłe palce na jej nadgarstku. Luca odkaszlnął.
- Znamy się? - spytał dla doinformowania się, próbując przypomnieć sobie, skąd kojarzy tę twarz. Bo niewątpliwie widział ją już kiedyś, jeśli nie na ulicy, to na okładce kolorowego pisma.
- Chyba nie. Nie mieliśmy przyjemności - ten przekreślił jego domniemania. Wyciągnął dłoń z kolei do niego, więc ją uścisnął. - Gregory.
- Luca. Jestem bratem Francesci i chciałem ci powiedzieć, że w razie czego nie pozwolę jej skrzywdzić.
- No to jest nas dwóch - zapewnił go House. - Możesz być o nią spokojny - dodał łagodnym tonem, a potem zwrócił wzrok z powrotem na twarz dziewczyny. - Posłuchaj, gwiazdeczko. Mam twoje wyniki. Przyjdź do mnie później, dobrze? Powiedzmy o ósmej.
- Jest dopiero szósta. - Dziewczyna kiwnęła głową, spoglądając na zegarek.
- Szósta? Rany boskie, miałem być na szóstą w pracy. - Luca zerwał się szybko, sprawdzając po kieszeniach obecność portfela i telefonu. - Lecę!
- Leć. - Opuściła nogi na ziemię i szybko, może nawet za szybko, wstała. Pobladła gwałtownie, jęknęła i zachwiała się niebezpiecznie. Brat jednym skokiem znalazł się przy niej i podtrzymał szybko. Zemdlała w jego ramionach.
- Fran. Fran, słyszysz mnie?... Może ja...
- Daj, wezmę ją do środka. Idź do pracy. - Gregory przyłożył palce do szyi dziewczyny, żeby wyczuć puls, a potem wykonał taki ruch, jakby chciał ją wziąć na ręce. Luca prychnął.
- Wybij to sobie z głowy, smarkaczu. Sam ją zaniosę. - Ruszył ostrożnie w stronę budynku.
- Mam trzydzieści lat!
- Mam to gdzieś. To moja siostra. Możesz otworzyć mi drzwi.
***
- My następni. - Dotknęła jego ramienia, lekko, przelotnie, prawie na niego nie spoglądając. Skinął głową, słysząc jak Marco zmaga się z piosenką. Przegrywał tę nierówną walkę po całości, zresztą jego towarzyszce wcale nie szło lepiej. Diego wyprostował się więc na krześle i obserwował bez żalu, jak męczą się tam oboje, nie potrafiąc pokonać przeszkód, spiętrzonych przez kompozytora. Nie był to ciężki utwór ani wymagający trudnej interpretacji. Ot, taka popowa papka z aktualnych list przebojów, mająca w założeniu zabawić słuchacza, ale nawet tego nie umieli prześpiewać w miły dla ucha sposób. Viola straciła większość animuszu typowego dla niej w takich chwilach, a energii nie wystarczyło jej ani na wymachiwanie rękami, ani na przynajmniej poprawną emisję głosu, stała więc jak kołek na środku, wyglądając jakby jej największym marzeniem było zniknąć z tej sceny i więcej na nią nie wracać. Marco zaś nigdy do słowików nie należał. To silny głos Fran zwykle wspierał go w duetach, więc gdy go zabrakło - wyszły na jaw wszystkie braki. Słowem, przy najlepszych chęciach nie dało się podciągnąć tego występu pod kategorię dobrych wykonań. Dwoje w depresji, cóż. To się nie mogło udać.
- Ale się starają - szepnęła na wpół litościwie Camila, która odbębniła zadanie i teraz siedziała w pozycji jurorki z zaplecionymi na piersi rękami i, mimo wszystko, współczującym spojrzeniem. - Mają gorsze dni.
I przede wszystkim słabsze, pomyślał. Najlepsze na kolejny krok.
- Pokażemy im, jak to się robi - mruknęła mu do ucha Ludmiła, chwytając jakby odruchowo jego rękę.
- Daj spokój - odparł szeptem, puszczając ją. Spojrzała z wyrzutem.
- O co znowu chodzi? - obruszyła się, zaciskając na kolanach drobne dłonie. Już dawno zauważył, że to w nich skupia się wiele jej uczuć, więcej nawet niż w twarzy i oczach. Gdy się ożywiała, gestykulowała gwałtownie. Gdy się martwiła, również odznaczało się to w zaplecionych kurczowo palcach. Wyłamywała je nerwowo, unosiła do twarzy albo zaciskała w pięści. Dłonie Ludmiły mówiły wszystko i to z zatrważającą szczerością.
Pokręcił głową.
- Nie musimy od razu oznajmiać tego całemu światu - wymruczał jej we włosy, schylając się niby przypadkowo. Westchnęła. - Chodźmy, skończyli. - Właściwie to tracę dobry moment... no ale dobra, pomyślał, biorąc do ręki kostkę. Pohamował chęć pobiegnięcia za załamaną Violettą i nabicia sobie kolejnych paru punktów. Nie mogę, no. Szkoda. Im prędzej, tym lepiej. Chciałbym mieć to z głowy. I ją też, tę małą histeryczkę.
- Co nam zaśpiewacie? - Pablo z ulgą przyjął zejście nieszczęsnego duetu i wyraźnie poweselał, widząc swoich najlepszych uczniów, lokujących się na wysokich stołkach. Jak należy, duet na dwie gitary.
- Claptona. Dla odmiany coś trochę starszego. - Chłopak rozejrzał się po garstce publiczności, próbując wyrzucić pewną natrętną myśl, pchającą się do głowy. On wybrał repertuar, a teraz odrobinę tego żałował. Bo przywoływał wspomnienia, niezbyt przyjemne. Zresztą, ile miał tych dobrych? Kolorowych? Kilka. A reszta? Wszystkie w odcieniach szarości, przechodzącej momentami w zupełną czerń.
Koniec. Przestań.
Zaczął.
Kolejna z bzdur, bajeczka dla naiwnych dzieci.
A nawet gdyby istniało, nie chcieli by mnie tam.
***
- Mieliśmy być pierwsi, będziemy ostatni - sarkał Andres, wiążąc sznurowadło. Jego matka odniosła spektakularny sukces wychowawczy, wpajając mu tę umiejętność już w wieku siedemnastu lat, więc teraz był mistrzem w dziedzinie, czym chętnie się chwalił. Mrucząc pod nosem obejrzał symetryczne kokardki na obu adidasach, efekt chyba go zadowolił. Wyprostował się i spojrzał na Maxiego błagalnie. - Dlaczego przepuszczamy wszystkich? Chciałbym już zaśpiewać, teraz!
- Ochłoń trochę, za chwilę wejdziemy. - Maxi spojrzał znacząco w sufit, przywołując całe pokłady cierpliwości. - Jeszcze nie skończyli. Patrz na mnie, Andres, patrz mi na usta - zaraz będziemy my. Więc łaskawie zamknij się, bo chciałbym posłuchać.
- Czego?
- Ich, idioto.
- Co oglądasz? - Siostra ulokowała się na krzesełku obok, zaglądając jej przez ramię. Odchyliła lekko ekran laptopa i obróciła go w swoją stronę. - O, jaka piękna stadnina. Lena, masz nowe hobby, o którym nie wiem?
- Nie. Pamiętasz Melanię, moją przyjaciółkę? Pracuje tam.
- A gdzie to jest? - Naty przesunęła palcem po widocznych na ekranie polach i urokliwych parkach, kipiących zielenią.
- Gdzieś na obrzeżach Mediolanu. Raj na ziemi, prawda? A tak swoją drogą, wspaniale wam poszło. - Poklepała starszą siostrę po ramieniu, wysilając się na uśmiech.
Naty kiwnęła głową, dotykając przelotnie policzków. Wciąż jeszcze płonęły po występie, który nawet ona musiała uznać za świetny. A przynajmniej - całkiem dobry. Dzięki wielu osobom.
Sam Fede był doskonałym materiałem na przyjaciela, ani przez moment nie pozwolił jej zwątpić w siebie. Była mu za to niezmiernie wdzięczna, bo obeszło się prawie bez tremy. Co prawda już wchodząc na scenę była bliska załamania, gdy zahaczyła stopą o stopień i niezgrabnie się potknęła. Ale kiedy odwróciła się z ciemnym rumieńcem wymalowanym na twarzy, zobaczyła zaniepokojone, ale pełne tej jedynej czułości spojrzenie Maxiego. Nie martw się, mówiły jego kochane oczy, podnosząc ją na duchu. Pablo uśmiechał się krzepiąco, Diego podniósł na moment pozbawiony kpiny wzrok i przyjacielsko jej pomachał, Broduey wyszczerzył się szeroko. Nawet Camila, z którą nie złapała nigdy wspólnego języka, teraz pokazała jej uniesiony kciuk. Wszystko to razem sprawiło, że jej dusza wzleciała wyżej niż kiedykolwiek, wspierana przez pomocne ręce przyjaciół. Po raz pierwszy śpiewała, nie czując najmniejszej presji. Toteż wyszło im tak dobrze, że przechodzący korytarzem Beto klaskał z takim zapałem, że o mało nie staranował idącej z naprzeciwka Jackie.
No, w każdym razie było dobrze. Jak nigdy.
- Pierwsi będą ostatnimi, jak to by powiedziała Francesca - szepnęła Camila, nie bez pewnej goryczy między wierszami, na widok wchodzących na scenę chłopaków. Oczywiście nie z powodu Andresa czy Maxiego było jej przykro, wiadomo. Oni nie mieli nic wspólnego z tym, że serce ścisnęło jej się boleśnie na moment. Lena wyciągnęła rękę, przechylając się między krzesłami, i pogładziła jej dłoń.
- Co to jest? - zadał zasadnicze pytanie Pablo, po usłyszeniu tytułu piosenki. - Wstyd przyznać, ale nic mi to nie mówi.
- Andres usłyszał ten utwór w filmie o muszkieterach i mu się spodobało - wyjaśnił pokrótce Maxi, poprawiając zjeżdżającą czapkę. - Śpiewa to trio, Bryan Adams, Sting i Rod Stewart.
- Znam każdego z osobna, wszystkich razem nie. W każdym razie brawo za oryginalność, chłopaki. Zaczynajcie - zarządził nauczyciel, opierając się wygodnie.
Utwór zaplanowany dla większej liczby osób nie wymagał przystosowywania do duetu, po prostu śpiewali na przemian.
- When it's love you give
- I'll be your man of good faith.
- Then in love you live
- I'll make a stand, I won't break.
Jestem po prostu śmieszna, doszła do wniosku Naty, przysłuchując się piosence. Myślałam, że mam wątpliwości - ale nie. N i e ma ich. Ani jednej. Po raz pierwszy w życiu wiem coś na sto procent, a co robię? Uciekam. Boże, jaka ze mnie debilka.
- Powiedziałaś mu, co czujesz? - dobiegł ją z boku szept Leny, więc niechętnie pokręciła głową. - Zwariowałaś? Ile można czekać? Dziś mu powiesz, osobiście tego dopilnuję. Bo od nadmiaru miłości wybuchniesz jak jakaś cholerna supernowa. Słyszysz mnie? Kochasz go, to nie zachowuj się jak dziecko.
- Dzięki.
- Nie dziękuj, tylko weź się w garść. Proszę cię, Naty. Ten chłopak wariuje na twoim punkcie, a ty dajesz mu do zrozumienia, że wciąż nie ma szans. Jeśli...
- Dobra, dobra!
- Cześć, dziewczęta! - Fede podszedł do nich od tyłu i objął obie naraz ramionami, więc zamilkły. - Prawda, że byliśmy genialni wcześniej, Lenka? Powiedz, że tak.
- Tak, masz rację, Naty była fenomenalna - odparła kątem ust, odwracając wzrok.
- A ja?
- A ty jesteś męczący - ucięła konsekwentnie, więc je puścił.
- Let's make it all for one and all for love. - Czysty głos Maxiego przeciął powietrze, a wszyscy szepczący do tej pory umilkli w zaskoczeniu. - Let the one you hold be the one you want, the one you need...
Chłopak do tej pory dawał się poznać głównie jako świetny tancerz i nieco kiepskawy raper, tymczasem niewielu wiedziało, jak dobrym jest śpiewakiem. Ciepłe brzmienie jego głosu, proste przesłanie piosenki i lekkie dźwięki gitary Andresa dały niespodziewanie dobry efekt.
I w gruncie rzeczy nikt nie zwrócił uwagi na sens słów refrenu, które brzmiały w ustach chłopaka strasznie prawdziwie.
Pozwól, by ta jedyna, którą przytulasz, była jedyną, której pragniesz.
Maxi? Nigdy w życiu, powiedziałaby Camila. On nie poprzestanie na jednej.
Ale śpiewał to z pełnym przekonaniem.
Czy tym razem to miała być naprawdę ta jedyna?
***
Odtwarzacz połknął płytę Rolling Stonesów, więc po chwili dźwięki muzyki wypełniły każdy skrawek wolnej przestrzeni w aucie. Gitarowe rytmy przebiegły jej po gołej skórze ramion, zadrżały w świetle ulicznych latarni, rozpanoszyły się na pustych siedzeniach, zawisły na lusterku wstecznym i spłynęły po szybach.
Ta piosenka kojarzyła się jej z Germanem. Już na dobre. Niewidzialna etykietka z jego imieniem przyklejała się do jej świadomości w momencie, gdy uszy wychwytywały pierwsze takty. Odruch bezwarunkowy.
Muzyka zamykała jej umysł w klatkę jednego wspomnienia. Nie była wolnością. Już nie.
A lubiła wolność. Nawet jeśli brzmiało to - no, z lekka dziwnie, tuż przed ślubem. Odliczała na palcach, jeszcze dwa tygodnie. Czternaście dni. Tylko jakieś trzysta godzin z hakiem. Niewiele, tak niewiele.
Uderzyła otwartą dłonią w klakson, ze zniecierpliwieniem wpatrując się w niknący pośród mroku sznur samochodów. Wlekły się powoli jak stado krów, chromowanych ciężkich cielsk, pomalowanych lakierem black metalic.
Po raz kolejny tego dnia pożałowała podjętej decyzji na wizytę u Julii, dobrej przyjaciółki, która zaprosiła ją na tak zwany babski wieczór przy czerwonym winie i losowej komedii z Hugh Grantem. Angie, pod wpływem wyrzutów sumienia - odwiedzała ją niezwykle rzadko - obiecała jej nawet, że jak za dawnych, licealnych czasów zostanie u niej na noc. Rzeczywistość pokrzyżowała jednak te sielankowe plany, bo nim jeszcze zdołała do końca przedrzeć się przez zakorkowane przedmieścia, już otrzymała telefon z przeprosinami i informacją, iż syn Julii przytargał ze szkoły jakąś grypę żołądkową, więc dla własnego dobra niech lepiej nie przyjeżdża. Miotając pod nosem niezbyt wyszukane przekleństwa zawróciła, by po raz kolejny wlec się jak ślimak w korku. Po dobrej godzinie dotarła wreszcie do domu, głodna i wściekła jak sto diabłów. Otwarła z rozmachem drzwi wejściowe i westchnęła ciężko. Było już dobrze po jedenastej, a ponieważ pan domu zarządził tęż godzinę jako policyjną, panowała cisza. Tradycyjna cisza nocna, przerywana nieznacznie przez cykanie świerszczów i jakieś cichutkie dźwięki, dobiegające z góry. Weszła po schodach, ziewając, i udało jej się sprecyzować, że dobywają się one z łazienki oraz że są to piękne sonaty skrzypcowe, których niegdyś uwielbiała słuchać Maria. To musiała być jedna z jej płyt, puszczona w łazienkowym odtwarzaczu. Podeszła na palcach do drzwi, były uchylone. Usłyszała coś jakby cichy pomruk Germana i popełniła ten błąd, że nie zapukała, tylko w milczeniu zajrzała do pomieszczenia, wypełnionego obłokami pary i duszącym zapachem wanilii.
Gdy później wspominała ten moment, nie potrafiła za nic sobie przypomnieć, jak długo właściwie stała jak wryta, wpatrując się tępo w jeden punkt. Jak długo usiłowała uwierzyć, że to, co widzi, to złudzenie optyczne czy inna paranoja. Jak długo nie potrafiła wykonać najmniejszego ruchu, bo tak wszystko ją bolało z upokorzenia. I jak właściwie zdołała zejść po schodach, stawiając kroki jak robot i zatrzymując się dopiero przed drzwiami.
Pamiętała natomiast, że jednym szybkim ruchem zerwała z dłoni tę przyciężką bransoletkę z pereł, które rozsypały się bezładnie po ziemi z głośnym grzechotem.
A potem jeszcze gwałtowniej pozbyła się pierścionka, który poszybował śladem mlecznobiałych kulek, uderzając o podłogę. Jaka szkoda, że brylanty nie pękają, pomyślała wtedy dość absurdalnie.
I pamiętała, że wybiegła na dwór, zasiadła po raz kolejny za kierownicą swojego samochodu i niemal po omacku uruchomiła silnik. I nawet jeśli była to pierwsza tego typu sytuacja, nie straciła już do końca zimnej krwi, prowadząc pewnie pojazd przez zatłoczone uliczki. Aż dotarła do jego domu, jedynego w świecie azylu.
I dopiero gdy znalazła się w ciepłym wnętrzu mieszkania mężczyzny, wstrzymywane łzy spłynęły jej po policzkach i długo jeszcze płynęły w milczeniu, gdy skulona siedziała w prawie zupełnej ciemności z szorstką dłonią Pabla na włosach i jego kojącym głosem tuż obok. Aż zasnęła na kanapie przyjaciela, otulona jego swetrem, i po raz pierwszy śniła ten koszmar, nawiedzający ją odtąd co noc. Koszmar o korzennym zapachu, o wilgotnych, ciemnych lokach i delikatnej skórze, której z taką czułością dotykały dłonie jej narzeczonego. Koszmar o tych dwóch ciałach, o tych słodkich oczach, słodkich ustach i słodkich słowach, szeptanych nie do tej kobiety, co trzeba.
____________________________________________________________
Po raz kolejny należą wam się przeprosiny. No cóż. Jak przez parę dni nie mogłam się zmusić, żeby zacząć pisać, tak potem nie miałam czasu, żeby skończyć. No i skleciłam tylko to żałosne coś u góry. Wiem, że fragment Maxiego jest kompletnie nieudany, pozostałe ujdą od biedy, ale i tak...
No i przepraszam za niekomentowanie waszych blogów w ostatnim czasie, zwracam się tu zwłaszcza do Dzwoneczka, Marci i Edytki. Nadrobię to w ten weekend, obiecuję.
Zapomniałabym - w tym rozdziale są zawarte dwie strasznie ważne dla mnie piosenki - "All for love" i, rzecz jasna, "Tears in heaven" ;) Gdyby ktoś nie znał, przesłuchajcie je sobie, nie pożałujecie.
- Ona nie jest moją dziewczyną - sprecyzował, szukając szczotki i gumki. Dobrze wiedział, że nikt nie wierzy w te zapewnienia, choć były całkiem prawdziwe. Sam czasem zastanawiał się nad tym, jak to w ogóle możliwe. - Chodź, dawaj te kudły. Wyglądasz jak strach na wróble.
Uporanie się z główkami dziewczynek było zajęciem na dobre pół godziny, zwłaszcza z wiercącą się nieustannie Ninką. Maya przyjmowała te starania o wiele spokojniej, ale mimo dobrej woli te bajeczne loki stawiały kategoryczny opór. Należałoby obie małe ogolić na łyso, byłoby o wiele mniej nerwów.
Mówiłem jej to już kiedyś, śmiała się.
Naty doskonale rozumiała ten zawiły problem, ale przecież ona wszystko rozumiała. Nigdy nie musiał jej nic tłumaczyć, rozumieli się praktycznie bez słów.
Z tym, że pewnych słów wciąż brakowało. Ile to już czasu? Większa część roku szkolnego odpłynęła w niepamięć, a oni wciąż stali na tym samym poziomie. Nie, żeby był niezadowolony. Uwielbiał chwile spędzone z nią, każdą rozmowę i każdą minutę milczenia. Ostrożnie, bardzo powoli rozpakowywał tę tajemnicę, delikatnie jakby była figurką z najbardziej kruchej porcelany. Krok po kroku, codziennie trochę bliżej, trochę bardziej. Warstwa po warstwie, niepewnymi palcami, plączącymi się w pajęczynę niedomówień.
Dawniej to byłoby nie do pomyślenia. Był niecierpliwy, zwyczajnie chciał jak najszybciej poznać wnętrze niespodzianki, odkryć to, co nieznane, zbadać, poznać. Obejrzeć z bliska.
A teraz czekał.
Być może sednem wszystkiego był ten lęk. Na dobrą sprawę nieuzasadniony, ale obecny. W niej, w nich. Był. Przed rozczarowaniem? Może.
Kiedyś, niespełna rok temu, próbowali z Naty bawić się w parę. Nie wyszło. Po paru dniach rozleciało się, identycznie jak wiele wcześniejszych związków.
Ale niby nie z ich winy, prawda? Ludmiła - i wszystko staje się jasne.
A czas mijał.
Sierpień odznaczył się w kalendarzu symbolicznym złamaniem barier. Ale tylko symbolicznym, o czym doskonale wiedział. Przekreśleniem niechęci, której nigdy tam nie było. Postawieniem znaku zapytania tam, gdzie kiedyś widniało puste pole. Podjęciem wyzwania.
Już wtedy myślał, że się nie uda.
Tymczasem dni mijały, a wciąż nie budził się ze świadomością, że wszystko zniknęło. Wciąż obraz jej roześmianych oczu zastępował wszystko inne. Zadomowiła się już na dobre w jego sercu, nie chciała wyjść. Nie chciała, po prostu. Zrodziło się w nim wezwanie do walki, tej najtrudniejszej chyba. Tej o miłość.
Tu nie liczyła się szybkość, nie liczył się spryt. Mógł od razu odrzucić zbędne ambicje, wygórowane żądania, ponaglenia. To nie o to chodziło. Żadna strategia nie miała zastosowania, żadna głębsza filozofia nie potrafiła choć trochę przybliżyć mu tego zagadnienia.
W tym wypadku teoria po prostu się nie sprawdzała.
Cierpliwość. Musiał być, być i nic więcej. Być obok. Podchodził po kawałeczku, pokonując drobne odcinki drogi. Próbował budować. To miał być trwały budynek, gmach - na lata. Taki obraz już powstał w jego myślach, ani trochę nie przerażający. Bo tego chciał - naprawdę. Nie dla zabawy.
Przyjaźń mogła być dobrym fundamentem.
Ale co dalej? Wydeptał ścieżkę i stanął przed gąszczem krzewów. Wiedząc, że tuż za nim, o parę metrów ledwie, znajduje się wyjście z lasu. Ale musiał się jeszcze przedrzeć przez ten ostatni, zawiły żywopłot. Gwałtowny ruch uwięziłby go w nim już na zawsze. Powolne starania były za słabe. Po cichu przyznawał, że nie potrafi już ruszyć ani o krok. I nie było rady, pozostawało tylko czekać. Może na cud?
Odprowadził Mayę do szkoły, a Ninę do przedszkola. Zostawiwszy ją pod opieką niemłodej kobiety o przemęczonej twarzy, pobiegł do Studia, omijając wszystkie możliwe przepisy i ignorując czerwone światła, beznamiętnie przedostając się przez kolejne skrzyżowania. Na pierwszej lekcji mieli zajęcia z Pablem, a konkretnie - zaprezentowanie ostatniego ćwiczenia. Stąd śpieszył się jak mógł i wpadł tuż przed nauczycielem do zapełnionej znajomym gwarem sali. Odetchnął, padając na wolne krzesło i wymieniając szybkie powitania z przyjaciółmi.
- Wszyscy są? - Uważne spojrzenie mężczyzny przebiegło po twarzach uczniów. - Chyba tak. Ktoś chętny, żeby zacząć?
- Tak! - Andres poderwał się jak na sprężynie, pośpiesznie wdrapał na scenę i zaczął majstrować przy nagłośnieniu.
- Co on bierze, że ma tyle energii? - Broduey przysłonił usta dłonią, nachylając się w stronę Maxiego. Ten tylko bezradnie pokręcił głową.
- Nie mam pojęcia, ale chyba powinien brać pół. - Rozejrzał się po innych, natrafiając wzrokiem na siedzącą niedaleko Violettę, która bardzo ostentacyjnie okazywała wszystkim swoje nieszczęście. Jak zwykle. Po cichu kpili trochę z tego dramatyzowania, które obejmowało siłą rażenia całe Studio. Nie, żeby jej nie współczuli, nie byli potworami. Ale ta rozpacz sprawiała momentami tak komiczne wrażenie, że ciężko było powstrzymać się od śmiechu.
Kiedyś gadali o niej z Camilą i doszli do następujących wniosków - ona ma podwójną osobowość. Jak doktor Jekyll i pan Hyde, tylko w mniejszej skali. Czasem była po prostu fajną, normalną dziewczyną, z która można było pogadać, pożartować, wymienić poglądy jak z człowiekiem. A jednocześnie, czy to na skutek zbyt wielu przeczytanych przezeń książek, czy nadmiaru obejrzanych melodramatów, siedziała w niej ta druga, artystyczna osobowość. Sceniczna na wskroś, teatralna również poza sceną. Przeżywała najdrobniejszą porażkę jak murowany koniec świata, rozpaczała nad każda kłótnią, zbyt łatwo popadała w histerię. Wtedy należało się jej usuwać z drogi, względnie pocieszać jak dziecko, tkliwie poklepując po główce. W żadnej z postaci nie była zła, bynajmniej. Ale ta druga Violetta, ujawniająca się coraz częściej, bywała zwyczajnie męcząca. Przebywanie w jej towarzystwie groziło uwierzeniem w fakt, że świat jest beznadziejnie szarym padołem łez, a książęta na białych koniach przybywają kompletnie nie w porę i pukają przeważnie do złych drzwi.
No i takie tam.
- Lata jak popieprzony. - Broduey śledził rozbawionym wzrokiem buszującego wśród kabli Andresa. - Maxi, weź mu pomóż. Zabije się tam, prąd go kopnie albo przewróci się o głośnik. Zgubił coś czy jak?
- Maxi! - dobiegł ich rozpaczliwy okrzyk. - Zapomniałem gitary!
- Jak to się szczęśliwie składa, że jesteśmy akurat w szkole muzycznej - oświadczył refleksyjnym tonem Pablo, który znów z trudem powstrzymywał się od śmiechu. - Jestem pewien, że profesor Beto pożyczy ci jakąś.
- No tak! - Chłopak złapał się za głowę gestem człowieka, który właśnie zrozumiał swój błąd. Pognał do sali muzycznej, by powrócić po chwili, wymachując triumfalnie zdobytym instrumentem. - To co, my pierwsi?
- Zaraz, chwila. - Camila zamknęła z trzaskiem książkę, którą usiłowała wcześniej czytać. - Właściwie to czemu wy najpierw? Kobiety mają pierwszeństwo! Może my z Brodueyem chcielibyśmy zaśpiewać jako pierwsi?
- Sugerujesz, że jestem kobietą? - doinformował się grzecznie czarnoskóry chłopak, robiąc śmieszną minę.
- Było nie wkładać różowych rurek - mruknął pod nosem Diego, pozornie zajęty pisaniem esemesa.
- Czepiasz się, tak mi się powiedziało. - Machnęła ręką, uznając dyskusję za skończoną. Poszła w stronę sceny, gdy Pablo skinął głową. Ruszył za nią.
- Zawsze ci się "tak powie", a potem musisz się tłumaczyć, że nie pomyślałaś. - Zignorował mordercze spojrzenie, które mu rzuciła. - Nie przyjmujesz nigdy do wiadomości, że popełniasz błędy.
- Co ty tu wywlekasz, do cholery? - wysyczała ze złością, biorąc się pod boki. - Sam nie jesteś bez winy, więc daj mi spokój.
- Sama zaczęłaś.
- Może zaczniecie, chętnie byśmy posłuchali tej piosenki... - Nauczyciel postukał długopisem o podkładkę do notowania, uważnie spoglądając to na jedno, to na drugie.
Jeszcze przez chwilę kłócili się półgłosem, wreszcie Camila złapała gniewnie gitarę i wyregulowała wysokość mikrofonu, a Broduey wziął sobie bongosy. I pierwsze dźwięki popłynęły, na przekór wszystkiemu doskonale zgodne.
***
- Rozmawiałaś z...?
- Nie. Jak jeszcze raz spytasz, to coś ci zrobię. Błagam cię, Luca...
- Ale czemu? - drążył w nieskończoność, wystawiając twarz na słońce. Jasne, wiosenne, lekko rozmyte jak na obrazku malowanym akwarelą, niepewnie wyglądało zza linii budynków jakby pytało, czy już może wzejść. W porannym, rześkim powietrzu wszystko rozkwitało. Co jakiś czas odzywał się ukryty w gęstwinie drzew ptak, strojąc cienki głosik w tysiącu niepewnych tonów, powoli składających się w melodię.
- Wiesz, że byłoby ci łatwiej.
- Nie, nie byłoby. - Oparła stopy w tenisówkach o brzeg ławki, objęła kolana rękoma. - Jak to sobie wyobrażasz? "Hej, Marco. Wiesz, okłamałam cię. Co tam jeszcze... Aha, chyba umrę. A u ciebie co słychać?"
- Przepraszam.
- Nie, masz rację. Wiesz przecież, że źle się z tym czuję. Ale to już mój problem. Nie twój, nie ich. Mój.
Była tak biedna. Mała, smutna, zwinięta w kłębek na wilgotnych od rosy, sosnowych deskach. Zawiodła się na świecie, który beztrosko zakpił z większości jej marzeń. Wiosna była wszędzie wokół, tylko nie w jej sercu.
- Cześć, gwiazdeczko. - Gdyby głosy miały fakturę, ten przypominałby w dotyku papier ścierny. Szorstki, rozbrzmiał bardzo wyraźnie w prawie pustym parku. Miły głos, poważny i pełen spokojnej siły. Ale był w nim też uśmiech i ciepło.
- Cześć, House - odpowiedziała machinalnie.
- Prosiłem cię, żebyś mówiła na mnie po prostu Gregory. - Wysoki, szczupły chłopak zatrzymał się tuż przed nią i obdarzył ją uśmiechem, od którego większości dziewczyn serce przyspieszyłoby tempa. Według wielu kanonów był bardzo przystojny, gdyby ktoś się nad tym głębiej zastanowił. Miał pociągłą twarz i piękne, świetliste szare oczy okolone długimi, ciemnymi rzęsami. W dżinsach i białym podkoszulku wyglądał jak nastolatek.
- A ja prosiłam, żebyś nie mówił do mnie "gwiazdeczko".
- Wybacz, Fran, ale to do ciebie idealnie pasuje. - Wyciągnął rękę i na moment zacisnął ciepłe palce na jej nadgarstku. Luca odkaszlnął.
- Znamy się? - spytał dla doinformowania się, próbując przypomnieć sobie, skąd kojarzy tę twarz. Bo niewątpliwie widział ją już kiedyś, jeśli nie na ulicy, to na okładce kolorowego pisma.
- Chyba nie. Nie mieliśmy przyjemności - ten przekreślił jego domniemania. Wyciągnął dłoń z kolei do niego, więc ją uścisnął. - Gregory.
- Luca. Jestem bratem Francesci i chciałem ci powiedzieć, że w razie czego nie pozwolę jej skrzywdzić.
- No to jest nas dwóch - zapewnił go House. - Możesz być o nią spokojny - dodał łagodnym tonem, a potem zwrócił wzrok z powrotem na twarz dziewczyny. - Posłuchaj, gwiazdeczko. Mam twoje wyniki. Przyjdź do mnie później, dobrze? Powiedzmy o ósmej.
- Jest dopiero szósta. - Dziewczyna kiwnęła głową, spoglądając na zegarek.
- Szósta? Rany boskie, miałem być na szóstą w pracy. - Luca zerwał się szybko, sprawdzając po kieszeniach obecność portfela i telefonu. - Lecę!
- Leć. - Opuściła nogi na ziemię i szybko, może nawet za szybko, wstała. Pobladła gwałtownie, jęknęła i zachwiała się niebezpiecznie. Brat jednym skokiem znalazł się przy niej i podtrzymał szybko. Zemdlała w jego ramionach.
- Fran. Fran, słyszysz mnie?... Może ja...
- Daj, wezmę ją do środka. Idź do pracy. - Gregory przyłożył palce do szyi dziewczyny, żeby wyczuć puls, a potem wykonał taki ruch, jakby chciał ją wziąć na ręce. Luca prychnął.
- Wybij to sobie z głowy, smarkaczu. Sam ją zaniosę. - Ruszył ostrożnie w stronę budynku.
- Mam trzydzieści lat!
- Mam to gdzieś. To moja siostra. Możesz otworzyć mi drzwi.
***
- My następni. - Dotknęła jego ramienia, lekko, przelotnie, prawie na niego nie spoglądając. Skinął głową, słysząc jak Marco zmaga się z piosenką. Przegrywał tę nierówną walkę po całości, zresztą jego towarzyszce wcale nie szło lepiej. Diego wyprostował się więc na krześle i obserwował bez żalu, jak męczą się tam oboje, nie potrafiąc pokonać przeszkód, spiętrzonych przez kompozytora. Nie był to ciężki utwór ani wymagający trudnej interpretacji. Ot, taka popowa papka z aktualnych list przebojów, mająca w założeniu zabawić słuchacza, ale nawet tego nie umieli prześpiewać w miły dla ucha sposób. Viola straciła większość animuszu typowego dla niej w takich chwilach, a energii nie wystarczyło jej ani na wymachiwanie rękami, ani na przynajmniej poprawną emisję głosu, stała więc jak kołek na środku, wyglądając jakby jej największym marzeniem było zniknąć z tej sceny i więcej na nią nie wracać. Marco zaś nigdy do słowików nie należał. To silny głos Fran zwykle wspierał go w duetach, więc gdy go zabrakło - wyszły na jaw wszystkie braki. Słowem, przy najlepszych chęciach nie dało się podciągnąć tego występu pod kategorię dobrych wykonań. Dwoje w depresji, cóż. To się nie mogło udać.
- Ale się starają - szepnęła na wpół litościwie Camila, która odbębniła zadanie i teraz siedziała w pozycji jurorki z zaplecionymi na piersi rękami i, mimo wszystko, współczującym spojrzeniem. - Mają gorsze dni.
I przede wszystkim słabsze, pomyślał. Najlepsze na kolejny krok.
- Pokażemy im, jak to się robi - mruknęła mu do ucha Ludmiła, chwytając jakby odruchowo jego rękę.
- Daj spokój - odparł szeptem, puszczając ją. Spojrzała z wyrzutem.
- O co znowu chodzi? - obruszyła się, zaciskając na kolanach drobne dłonie. Już dawno zauważył, że to w nich skupia się wiele jej uczuć, więcej nawet niż w twarzy i oczach. Gdy się ożywiała, gestykulowała gwałtownie. Gdy się martwiła, również odznaczało się to w zaplecionych kurczowo palcach. Wyłamywała je nerwowo, unosiła do twarzy albo zaciskała w pięści. Dłonie Ludmiły mówiły wszystko i to z zatrważającą szczerością.
Pokręcił głową.
- Nie musimy od razu oznajmiać tego całemu światu - wymruczał jej we włosy, schylając się niby przypadkowo. Westchnęła. - Chodźmy, skończyli. - Właściwie to tracę dobry moment... no ale dobra, pomyślał, biorąc do ręki kostkę. Pohamował chęć pobiegnięcia za załamaną Violettą i nabicia sobie kolejnych paru punktów. Nie mogę, no. Szkoda. Im prędzej, tym lepiej. Chciałbym mieć to z głowy. I ją też, tę małą histeryczkę.
- Co nam zaśpiewacie? - Pablo z ulgą przyjął zejście nieszczęsnego duetu i wyraźnie poweselał, widząc swoich najlepszych uczniów, lokujących się na wysokich stołkach. Jak należy, duet na dwie gitary.
- Claptona. Dla odmiany coś trochę starszego. - Chłopak rozejrzał się po garstce publiczności, próbując wyrzucić pewną natrętną myśl, pchającą się do głowy. On wybrał repertuar, a teraz odrobinę tego żałował. Bo przywoływał wspomnienia, niezbyt przyjemne. Zresztą, ile miał tych dobrych? Kolorowych? Kilka. A reszta? Wszystkie w odcieniach szarości, przechodzącej momentami w zupełną czerń.
Koniec. Przestań.
Zaczął.
Would you know my name if I saw you in Heaven?
Would it be the same if I saw you in Heaven?
Nie, nie byłoby tak samo, do cholery. Już nigdy. Ciekawe, czyja to wina.
Odetchnął.
I must be strong and carry on
Bo nie mam wyjścia. Usłyszał w swoim głosie wyrzut, uniósł wzrok. Ludmiła spoglądała na niego z wyraźną troską, skinął nieznacznie głową, żeby się nie martwiła. Dokończył zwrotkę i już tylko grał znajome akordy, tak podobne do dźwięku płaczu. Łkające dzwoneczki.
Would you hold my hand if I saw you in Heaven?
Would you help me stand if I saw you in Heaven?
Ludmiła przejęła pałeczkę, wkładając tyle uczucia w swój głos, że po raz pierwszy od wielu lat przeszły go dreszcze po usłyszeniu tych słów. Aksamitne jak łzy spłynęły w dalekie zakamarki duszy, starając się złagodzić ból. Woda z solą na rany? Zamknął oczy, odrywając na moment dłoń od strun. Tak bardzo chciał uwierzyć w to, że kiedykolwiek zdoła przejść do normalności, że zdoła wyrwać się z kręgu cienia.
Dziewczyna podniosła lekko głos i zrozumiał, że w tym momencie miał się włączyć. Otworzył oczy i śpiewał razem z nią piosenkę, która nabrała od teraz całkiem nowego sensu. Odwróciła słowa, nie tracąc przy tym przesłania. Ale on nie potrafił go przyjąć. Bo nie musiał wybaczać sobie samemu, nie zrobił nic złego. Nic, co zasługiwałoby na prawdziwe potępienie. To on powinien mnie błagać, nie ja jego.
Nie, on na mnie nie czeka. Nawet bym nie chciał, żeby tak było. Nienawidzę go.
Beyond the door there's peace I'm sure,
And I know there'll be no more tears in Heaven.
Spokój... Spokój... Na ziemi nie ma spokoju, każdy dzień jest walką. Ja to zrozumiałem, ale on?
Skończyli i rozbrzmiały takie brawa, jakich Studio nie słyszało od bardzo dawna. Uśmiechnął się do dziewczyny, zastanawiając się na ile było szczerości w tym wykonaniu. Potrafił wydobyć uczucia z pięknej piosenki, posiadł tę zdolność. Ale i tak nie wierzył w niebo.Kolejna z bzdur, bajeczka dla naiwnych dzieci.
A nawet gdyby istniało, nie chcieli by mnie tam.
***
- Mieliśmy być pierwsi, będziemy ostatni - sarkał Andres, wiążąc sznurowadło. Jego matka odniosła spektakularny sukces wychowawczy, wpajając mu tę umiejętność już w wieku siedemnastu lat, więc teraz był mistrzem w dziedzinie, czym chętnie się chwalił. Mrucząc pod nosem obejrzał symetryczne kokardki na obu adidasach, efekt chyba go zadowolił. Wyprostował się i spojrzał na Maxiego błagalnie. - Dlaczego przepuszczamy wszystkich? Chciałbym już zaśpiewać, teraz!
- Ochłoń trochę, za chwilę wejdziemy. - Maxi spojrzał znacząco w sufit, przywołując całe pokłady cierpliwości. - Jeszcze nie skończyli. Patrz na mnie, Andres, patrz mi na usta - zaraz będziemy my. Więc łaskawie zamknij się, bo chciałbym posłuchać.
- Czego?
- Ich, idioto.
- Co oglądasz? - Siostra ulokowała się na krzesełku obok, zaglądając jej przez ramię. Odchyliła lekko ekran laptopa i obróciła go w swoją stronę. - O, jaka piękna stadnina. Lena, masz nowe hobby, o którym nie wiem?
- Nie. Pamiętasz Melanię, moją przyjaciółkę? Pracuje tam.
- A gdzie to jest? - Naty przesunęła palcem po widocznych na ekranie polach i urokliwych parkach, kipiących zielenią.
- Gdzieś na obrzeżach Mediolanu. Raj na ziemi, prawda? A tak swoją drogą, wspaniale wam poszło. - Poklepała starszą siostrę po ramieniu, wysilając się na uśmiech.
Naty kiwnęła głową, dotykając przelotnie policzków. Wciąż jeszcze płonęły po występie, który nawet ona musiała uznać za świetny. A przynajmniej - całkiem dobry. Dzięki wielu osobom.
Sam Fede był doskonałym materiałem na przyjaciela, ani przez moment nie pozwolił jej zwątpić w siebie. Była mu za to niezmiernie wdzięczna, bo obeszło się prawie bez tremy. Co prawda już wchodząc na scenę była bliska załamania, gdy zahaczyła stopą o stopień i niezgrabnie się potknęła. Ale kiedy odwróciła się z ciemnym rumieńcem wymalowanym na twarzy, zobaczyła zaniepokojone, ale pełne tej jedynej czułości spojrzenie Maxiego. Nie martw się, mówiły jego kochane oczy, podnosząc ją na duchu. Pablo uśmiechał się krzepiąco, Diego podniósł na moment pozbawiony kpiny wzrok i przyjacielsko jej pomachał, Broduey wyszczerzył się szeroko. Nawet Camila, z którą nie złapała nigdy wspólnego języka, teraz pokazała jej uniesiony kciuk. Wszystko to razem sprawiło, że jej dusza wzleciała wyżej niż kiedykolwiek, wspierana przez pomocne ręce przyjaciół. Po raz pierwszy śpiewała, nie czując najmniejszej presji. Toteż wyszło im tak dobrze, że przechodzący korytarzem Beto klaskał z takim zapałem, że o mało nie staranował idącej z naprzeciwka Jackie.
No, w każdym razie było dobrze. Jak nigdy.
- Pierwsi będą ostatnimi, jak to by powiedziała Francesca - szepnęła Camila, nie bez pewnej goryczy między wierszami, na widok wchodzących na scenę chłopaków. Oczywiście nie z powodu Andresa czy Maxiego było jej przykro, wiadomo. Oni nie mieli nic wspólnego z tym, że serce ścisnęło jej się boleśnie na moment. Lena wyciągnęła rękę, przechylając się między krzesłami, i pogładziła jej dłoń.
- Co to jest? - zadał zasadnicze pytanie Pablo, po usłyszeniu tytułu piosenki. - Wstyd przyznać, ale nic mi to nie mówi.
- Andres usłyszał ten utwór w filmie o muszkieterach i mu się spodobało - wyjaśnił pokrótce Maxi, poprawiając zjeżdżającą czapkę. - Śpiewa to trio, Bryan Adams, Sting i Rod Stewart.
- Znam każdego z osobna, wszystkich razem nie. W każdym razie brawo za oryginalność, chłopaki. Zaczynajcie - zarządził nauczyciel, opierając się wygodnie.
Utwór zaplanowany dla większej liczby osób nie wymagał przystosowywania do duetu, po prostu śpiewali na przemian.
- When it's love you give
- I'll be your man of good faith.
- Then in love you live
- I'll make a stand, I won't break.
Jestem po prostu śmieszna, doszła do wniosku Naty, przysłuchując się piosence. Myślałam, że mam wątpliwości - ale nie. N i e ma ich. Ani jednej. Po raz pierwszy w życiu wiem coś na sto procent, a co robię? Uciekam. Boże, jaka ze mnie debilka.
- Powiedziałaś mu, co czujesz? - dobiegł ją z boku szept Leny, więc niechętnie pokręciła głową. - Zwariowałaś? Ile można czekać? Dziś mu powiesz, osobiście tego dopilnuję. Bo od nadmiaru miłości wybuchniesz jak jakaś cholerna supernowa. Słyszysz mnie? Kochasz go, to nie zachowuj się jak dziecko.
- Dzięki.
- Nie dziękuj, tylko weź się w garść. Proszę cię, Naty. Ten chłopak wariuje na twoim punkcie, a ty dajesz mu do zrozumienia, że wciąż nie ma szans. Jeśli...
- Dobra, dobra!
- Cześć, dziewczęta! - Fede podszedł do nich od tyłu i objął obie naraz ramionami, więc zamilkły. - Prawda, że byliśmy genialni wcześniej, Lenka? Powiedz, że tak.
- Tak, masz rację, Naty była fenomenalna - odparła kątem ust, odwracając wzrok.
- A ja?
- A ty jesteś męczący - ucięła konsekwentnie, więc je puścił.
- Let's make it all for one and all for love. - Czysty głos Maxiego przeciął powietrze, a wszyscy szepczący do tej pory umilkli w zaskoczeniu. - Let the one you hold be the one you want, the one you need...
Chłopak do tej pory dawał się poznać głównie jako świetny tancerz i nieco kiepskawy raper, tymczasem niewielu wiedziało, jak dobrym jest śpiewakiem. Ciepłe brzmienie jego głosu, proste przesłanie piosenki i lekkie dźwięki gitary Andresa dały niespodziewanie dobry efekt.
I w gruncie rzeczy nikt nie zwrócił uwagi na sens słów refrenu, które brzmiały w ustach chłopaka strasznie prawdziwie.
Pozwól, by ta jedyna, którą przytulasz, była jedyną, której pragniesz.
Maxi? Nigdy w życiu, powiedziałaby Camila. On nie poprzestanie na jednej.
Ale śpiewał to z pełnym przekonaniem.
Czy tym razem to miała być naprawdę ta jedyna?
***
Odtwarzacz połknął płytę Rolling Stonesów, więc po chwili dźwięki muzyki wypełniły każdy skrawek wolnej przestrzeni w aucie. Gitarowe rytmy przebiegły jej po gołej skórze ramion, zadrżały w świetle ulicznych latarni, rozpanoszyły się na pustych siedzeniach, zawisły na lusterku wstecznym i spłynęły po szybach.
Ta piosenka kojarzyła się jej z Germanem. Już na dobre. Niewidzialna etykietka z jego imieniem przyklejała się do jej świadomości w momencie, gdy uszy wychwytywały pierwsze takty. Odruch bezwarunkowy.
Muzyka zamykała jej umysł w klatkę jednego wspomnienia. Nie była wolnością. Już nie.
A lubiła wolność. Nawet jeśli brzmiało to - no, z lekka dziwnie, tuż przed ślubem. Odliczała na palcach, jeszcze dwa tygodnie. Czternaście dni. Tylko jakieś trzysta godzin z hakiem. Niewiele, tak niewiele.
Uderzyła otwartą dłonią w klakson, ze zniecierpliwieniem wpatrując się w niknący pośród mroku sznur samochodów. Wlekły się powoli jak stado krów, chromowanych ciężkich cielsk, pomalowanych lakierem black metalic.
Po raz kolejny tego dnia pożałowała podjętej decyzji na wizytę u Julii, dobrej przyjaciółki, która zaprosiła ją na tak zwany babski wieczór przy czerwonym winie i losowej komedii z Hugh Grantem. Angie, pod wpływem wyrzutów sumienia - odwiedzała ją niezwykle rzadko - obiecała jej nawet, że jak za dawnych, licealnych czasów zostanie u niej na noc. Rzeczywistość pokrzyżowała jednak te sielankowe plany, bo nim jeszcze zdołała do końca przedrzeć się przez zakorkowane przedmieścia, już otrzymała telefon z przeprosinami i informacją, iż syn Julii przytargał ze szkoły jakąś grypę żołądkową, więc dla własnego dobra niech lepiej nie przyjeżdża. Miotając pod nosem niezbyt wyszukane przekleństwa zawróciła, by po raz kolejny wlec się jak ślimak w korku. Po dobrej godzinie dotarła wreszcie do domu, głodna i wściekła jak sto diabłów. Otwarła z rozmachem drzwi wejściowe i westchnęła ciężko. Było już dobrze po jedenastej, a ponieważ pan domu zarządził tęż godzinę jako policyjną, panowała cisza. Tradycyjna cisza nocna, przerywana nieznacznie przez cykanie świerszczów i jakieś cichutkie dźwięki, dobiegające z góry. Weszła po schodach, ziewając, i udało jej się sprecyzować, że dobywają się one z łazienki oraz że są to piękne sonaty skrzypcowe, których niegdyś uwielbiała słuchać Maria. To musiała być jedna z jej płyt, puszczona w łazienkowym odtwarzaczu. Podeszła na palcach do drzwi, były uchylone. Usłyszała coś jakby cichy pomruk Germana i popełniła ten błąd, że nie zapukała, tylko w milczeniu zajrzała do pomieszczenia, wypełnionego obłokami pary i duszącym zapachem wanilii.
Gdy później wspominała ten moment, nie potrafiła za nic sobie przypomnieć, jak długo właściwie stała jak wryta, wpatrując się tępo w jeden punkt. Jak długo usiłowała uwierzyć, że to, co widzi, to złudzenie optyczne czy inna paranoja. Jak długo nie potrafiła wykonać najmniejszego ruchu, bo tak wszystko ją bolało z upokorzenia. I jak właściwie zdołała zejść po schodach, stawiając kroki jak robot i zatrzymując się dopiero przed drzwiami.
Pamiętała natomiast, że jednym szybkim ruchem zerwała z dłoni tę przyciężką bransoletkę z pereł, które rozsypały się bezładnie po ziemi z głośnym grzechotem.
A potem jeszcze gwałtowniej pozbyła się pierścionka, który poszybował śladem mlecznobiałych kulek, uderzając o podłogę. Jaka szkoda, że brylanty nie pękają, pomyślała wtedy dość absurdalnie.
I pamiętała, że wybiegła na dwór, zasiadła po raz kolejny za kierownicą swojego samochodu i niemal po omacku uruchomiła silnik. I nawet jeśli była to pierwsza tego typu sytuacja, nie straciła już do końca zimnej krwi, prowadząc pewnie pojazd przez zatłoczone uliczki. Aż dotarła do jego domu, jedynego w świecie azylu.
I dopiero gdy znalazła się w ciepłym wnętrzu mieszkania mężczyzny, wstrzymywane łzy spłynęły jej po policzkach i długo jeszcze płynęły w milczeniu, gdy skulona siedziała w prawie zupełnej ciemności z szorstką dłonią Pabla na włosach i jego kojącym głosem tuż obok. Aż zasnęła na kanapie przyjaciela, otulona jego swetrem, i po raz pierwszy śniła ten koszmar, nawiedzający ją odtąd co noc. Koszmar o korzennym zapachu, o wilgotnych, ciemnych lokach i delikatnej skórze, której z taką czułością dotykały dłonie jej narzeczonego. Koszmar o tych dwóch ciałach, o tych słodkich oczach, słodkich ustach i słodkich słowach, szeptanych nie do tej kobiety, co trzeba.
____________________________________________________________
Po raz kolejny należą wam się przeprosiny. No cóż. Jak przez parę dni nie mogłam się zmusić, żeby zacząć pisać, tak potem nie miałam czasu, żeby skończyć. No i skleciłam tylko to żałosne coś u góry. Wiem, że fragment Maxiego jest kompletnie nieudany, pozostałe ujdą od biedy, ale i tak...
No i przepraszam za niekomentowanie waszych blogów w ostatnim czasie, zwracam się tu zwłaszcza do Dzwoneczka, Marci i Edytki. Nadrobię to w ten weekend, obiecuję.
Zapomniałabym - w tym rozdziale są zawarte dwie strasznie ważne dla mnie piosenki - "All for love" i, rzecz jasna, "Tears in heaven" ;) Gdyby ktoś nie znał, przesłuchajcie je sobie, nie pożałujecie.
Pięknie <3333
OdpowiedzUsuńNie komentowałam długo, ale to przez szkołę. No, ale już jestem xD
Cudownie piszesz :)
Szczególnie zaciekawił mnie fragment z Fran... Jest chora? Co się jej stało? Luca taki opiekuńczy brat, cudowny :)
Ogólnie wszystko było idealnie dopracowane i nie mów, ze nie, bo tak xD
Czekam na kolejny :)
Zuzanno, znowu ci się udało. Gratuluję ci tego z całego serca. A czego? Tego, że po raz kolejny podbiłaś swoim rozdziałem moje serce. W Blogowym Świecie jesteś znana ze swojego niepowtarzalnego talentu, którego nie jedna osoba mogłaby ci pozazdrościć.
OdpowiedzUsuńKochanie, fragment z Maxim był niesamowity. Nie wiem, dlaczego piszesz, że tak nie jest. Cała ta publikacja jest piękna, niepowtarzalna, idealna. Wiem, że dla samego siebie człowiek jest najsurowszy, ale u ciebie tak być nie powinno. Wszyscy zawzięcie powtarzają ci, że masz talent. Na pewno ty sama, gdzieś w środku, również jesteś o tym święcie przekonana, tylko nie chcesz tego zaakceptować. Mogę do znudzenia powtarzać ci jak bardzo cię kocham, ale co przez to osiągnę? Najważniejsze jest to, abyś zadowoliła samą siebie. Jesteś jedyna w swoim rodzaju, wyjątkowa. Mało kto może się z tobą równać. Wykorzystaj to! Nie mam pojęcia jak, ale zrób to. Wiem, wiem. Pisać łatwo, a zrobić nieco trudniej, ale dasz radę. Wierzę w ciebie. Trzymam za ciebie kciuki.
Jedni są dobrzy w sporcie, inni mają talent muzyczny, a kolejni - tacy jak ty - mogą pochwalić się niesamowitym stylem pisania, który z każdym rozdziałem staje się coraz lepszy.
Przepraszam za tę z lekka bezsensowną wypowiedź. Niedawno wróciłam z zawodów. Wykończona, ale szczęśliwa. Julka, ogarnij się! Czemu piszesz o sobie? Zuzia jest ważniejsza!
Tak czy siak - kocham cię, ubóstwiam i podziwiam! ♥
Cześć :D
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam. Rozdział idealny i w dodatku taki długi..Genialne opisy, czytając mam wrażenie, że akcja toczy się tuż obok mnie - tak wszystko jest dopracowane i ubrane w niebanalne, wyszukane słowa.
Co do rozdziału:
Fragment Maxiego był naprawdę świetny. Widać, że chłopak naprawde zakochał się w Naty. To nie jest zwykłe zauroczenie , tylko po prostu prawdziwa miłość.
Francesca..Biedna, chora. Cały jej wątek jest bardzo tajemniczy i nie do końca wszystko rozumiem.Mam nadzieje, że to nic poważnego i wszystko skończy się dobr
Cami i Broduey to zawsze się kłócą. Nic nowego. Brodueya nie lubię, a Camile choć w srialu za nią nie przepadam tu darze sympatią. Ma dziewczyna temperament.
Marco i Violka. Dwie osoby, które obecnie przeżywają ciężkie chwile. Marco z powodu wyjazdu Fran, a Violka pobytu w szpitalu Leona.
Diego i Ludmiła to mój ulubiony moment w tym rozdziale ,chociaż był krótki.Widać , że oboje coś do siebie czują, choć Diego próbuje zaprzeczać. Taki z niego buntownik. Po prostu kocham ich. Jako pare i każdego z osobna. Niby różni, ale jednak podobni. Ich połączenie tworzy wybuchową mieszanke uczuć. Dlatego ta para jest taka niesamowita, bezstereotypowa.
Lena obrażona na Fede? Na niego długo nie można się przecież gniewać.Takim facetom jak on wszystko zawsze ujdzie płazem :).
I na koniec Angie.. Wreszcie zauważyła, że jej związek nie jest idealny, a German kocha inną.. Musiała fatalnie się poczuć widząc przyszłego narzeczonego z Esme. Ale, dzięki temu będzie Pablangie<3.( kiedyś dawno, dawno uwielbiałam Germanangie, ale to przemineło z wiatrem).A Esme i German pasują do siebie. Ona ciągnie go w góre, zachowuje się przy niej dojrzalej.
Kończe ten beznadziejny komentarz. Podziwiam twój ogromny talent pisarski.Serio, też bym chciała być taka utalentowana ;)
Boże, sorry za błędy. Pisałam z komórki i teraz jak weszłam aż mnie poraziły. Ale mam nadzieje, że zrozumiesz sens tej beznadziejnej wypowiedzi :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i podziwiam
Gośka
Witaj!
OdpowiedzUsuńNie jestem zbyt dobra w pisaniu komentarzy co do rozdziałów, ponieważ robię to bardzo rzadko, tylko wtedy, gdy rozdział naprawdę mi się podoba.
W sumie już moje poprzedniczki napisały większość tego, co ja chciałam zawrzeć w moim komentarzu, jednakże chciałam zostawić tu także cegiełkę od siebie, byś wiedziała, że uwielbiam Twojego bloga i ten rozdział.
Rozdział jest... idealny, przynajmniej dla mnie.
Poprzednie rozdziały także były piękne. Ale czy wiesz, co w szczególności skłoniło mnie do zostawienia tu komentarza? Mianowicie, oprócz tych wcześniej wymienionych, te rzeczy poniżej, tak drobne, lecz szczególnie mnie ujęły:
- Maxi jako dobry brat, walczący z kudłami sióstr.
- Konwersacja chłopaków:
"Co on bierze, że ma tyle energii?"
"Nie mam pojęcia, ale chyba powinien brać pół."
A potem:
"Lata jak popieprzony. - Broduey śledził rozbawionym wzrokiem buszującego wśród kabli Andresa. - Maxi, weź mu pomóż. Zabije się tam, prąd go kopnie albo przewróci się o głośnik. Zgubił coś czy jak?"
Uwielbiam te dialogi, masz świetne pomysły :D
- Trzydziestoletni Gregory House. Bez laski, nie kuleje, ale nadal czuć, że to on, jest charakterystyczny :D
- Oczywiście obie piosenki, które uwielbiam, zarówno "All for love", jak i "Tears in heaven".
- Wieczne kłótnie Bromili.
- "Uderzyła otwartą dłonią w klakson, ze zniecierpliwieniem wpatrując się w niknący pośród mroku sznur samochodów. Wlekły się powoli jak stado krów, chromowanych ciężkich cielsk, pomalowanych lakierem black metalic." XDD
- Moment Diego i Ludmiły.
- Pablangie...
...i mnóstwo innych rzeczy, większych i mniejszych, na które zabrakłoby miejsca, gdyby je wszystkie wypisać, ponieważ jest ich tyle.
Ale największy rarytas z Twojego opowiadania, przez który o mało nie spadłam z krzesła ze śmiechu, zostawiłam na koniec:
"Mieliśmy być pierwsi, będziemy ostatni - sarkał Andres, wiążąc sznurowadło. Jego matka odniosła spektakularny sukces wychowawczy, wpajając mu tę umiejętność już w wieku siedemnastu lat, więc teraz był mistrzem w dziedzinie, czym chętnie się chwalił." -----> HAHAHA XD
Podsumowując, Twój rozdział podobał mi się. BARDZO. Dopracowany w każdym szczególe, jest po prostu idealny, przynajmniej wg mnie.
Ciekawe, czy zgadłaś, kim jestem. :D
Jeśli nie, to powiem, że wpadłam tu w międzyczasie przygotowań do matury, bo co jak co, ale na Twojego bloga zaglądam regularnie.
Ewa z Filmweba vel Hepi Wajking. :D
Obiecałam, że nie będę miała opóźnienia? Ha! Jestem na czas, bardzo dumna z siebie. Jeszcze teraz spełnić drugą częśc obietnicy - mówię o konstruntywnym komentarzu, i mamy za sobą kolejny, osiągnięty cel! Ale nie martw się, postaram się nie zapomnieć o Twoim ulubionym punkcie moich wypowiedzi. Chyba wiesz o co chodzi, nie? Anegdotki! :D Muszisz wejść na gg, albo musimy na siebie trafić na fw... Bo mam ich aż nadto :D
OdpowiedzUsuńWracając do kwestii, którą miałam rozwinąć tutaj. Rozdział... Już 30. Napisałam tu ckliwą sieczkę, bardzo sentymentalną, ale usunęłam, bo to bez sensu. Włączę Sama (króry nie jest Chińczykiem) albo Kurta, życie stanie się piękniejsze, a komentarz lepszy.
Okay, już. Więc tak... Bufon taki biedny, opuszczony, nikt go nie kocha, Naty go nie chce. Zabić się trzeba będzie. Ale nie, dobra, niech żyje. Jest jednak (brzydszą, ale jest...) częścią Naxi. Może nie połową, ale gdzieś w 1/10 się liczy, niech chłopak trwa. CHWILO TRWAAAJ! Naxi <3 Tyle miłości. A czekaj, jeszcze nie ma Naxi. No chodzi o to... Nieważne. Maxi taki opiekuńczy, starszy brat. Ja też chcę takiego. Ale nie, bo po co. Weź, takie drobiazgi jak czesanie włosów w Twoim wykonaniu są ciekawe. Jak ty to robisz? o.O Dobra, chyba nigdy się nie dowiem. Takie to smutne... Ninka mądre dziecko, że lubi Natalię. Zresztą, jej nie da się nie lubić, jeżeli ma się Maxiego za brata. Wiesz, taki kontrast. Jestem niemiła :( Już przestaję, przecież uwielbiam jak śpiewa, a u Ciebie jest prawie inteligenty! No dobra, nawet całkiem. Zgudny wpływ filmweba na mnie: śmieję się z Maximiliana.
Andres jest genialny. Wszystkie jego teksty i ogólnie teksty z nim powiązane mnie rozbroiły. Ale branie połowy to nic nowego, akurat mnie raz nie zaskoczyłaś, bo często mi to powtarzają. Żałosne xD Wgl. bardzo nie ładnie wkładać takie słowa w usta Brodueya. Naprawdę - wstydziłabyś się. Demoralizujesz młodzież. Samuel byłby zawiedziony Twoim zachowaniem. Skarć się sama! Kłótnia Bromili... Jak uroczo. Oni ze sobą jak czerń z bielą... Huhu, jaki czarny humor (zboczenie związane z posiadaniem kolegi z dredami w klasie, ale mówiłam Ci to już)
No i teraz się dołuj ę... Francesca. Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że ty ją uśmiercisz. Nei możesz jej uratować? Chociaż niech Marco przy niej będzie. On musi się dowiedzieć. Matko, to takie smutne :c Będę płakać przez Ciebie. No dobra, może jednak nie, al ei tak się wzruszyłam. To ten Sam.
Przejdźmy do Diemili zanim się rozkleję na dobre. No uroczy są, oczywiście. Diego biedny żyje w poczuciu winy... Czy ktoś go zamknie, zabije, chociaż pobije? Cokolwiek? Czy jednak liczyć na happy end? :D Ty potrafisz zaskoczyć, więc ja tam nie wiem, wolę nie stawiać na nic.
No i Lenka jak zawsze najbardziej inteligentna wśród bandy idiotów xD Naxiii będzie <3 Będzie? Będzie! Nie skrzywdziłabyś nas ich brakiem, jestem pewna. No i Germangie... Miałaś rację, powinnam zaufać Twej zaczepistości, że nas nim nie skrzywdzisz. Ale jak Herman mógł zrobić coś takiego?! Pablo by tego nie zrobił, on jest fajny. No, ufam, że jeszcze zrobisz nam Pablenszi. Będzie piękne i cudowne, a wszyscy je pokochamy <3
Poza tym za nic nie przepraszaj, bo było świetnie, Zuzka, nie masz na co narzekać, naprawdę ;3 Wszyscy są, jak zawsze, pod wrażeniem. Bardzo Cię kochamy i to co piszesz też.
Czekam na następny rozdział, jak to ja ;*
Kocham Cie,
Sarra :D
Przeczytałam wszystkie 30 rozdziałów i nigdy nie skomentowałam. W komentarzach wyżej zostało napisane już wszystko więc ... cudowny, niepowtarzalny styl pisania, świetne piosenki towarzyszące czytaniu, ideał. Francesca, jakie to smutne,ja Cię proszę nie uśmiercaj jej, Ludmiła i Diego to prostu cudo, resztą u Ciebie nawet Caxi byłoby cudowne. I końcówka, Pablangie tak ich mało teraz na blogach, tylko ta patologia króluje, ale jak u Zuzki jest to wszystko przeżyję
OdpowiedzUsuńDroga Zuzanno,
OdpowiedzUsuńteraz powinnam zacząć przepraszać za drastyczne spóźnienie, więc przeproszę :) Chociaż... w sumie, to już u mnie norma. Ta szkoła, to życie, aww, żyć nie umierać. Ale koniec, mówię od rzeczy, a nie po to tu jestem. Może w końcu uda mi się napisać w komentarzu dla Ciebie coś konkretnego i na temat? Trzymaj kciuki!
Wiesz, za każdym razem, gdy widzę, że dodałaś nowy rozdział - moje serce przyśpiesza. Ono już wie, że to będzie coś wyjątkowego, jedynego, twojego, coś, co tak bardzo kocham i podziwiam. I kurcze, nigdy się nie myli :) Może rzeczywiście powinniśmy słuchać serca? Nie ważne. Pomijając wstęp, co zamierzam Ci powiedzieć? Że masz talent? Że zakochuje się w twojej historii od nowa i od nowa, z każdą kolejną publikacją, i tak w kółko? Tylko po co? TO wszystko jest oczywiste! Wiem, że ty to wiesz, że my to wiemy, i... Tak jest dobrze. Niech tak zostanie, bo każde z twoich słów, każde zdanie, metafora, porównanie, podsumowując - TO wszystko, co nam tu pokazujesz, wpływa na mnie w niesamowity sposób. Nie chce zapomnieć o tej historii, chcę tu wracać, czytać i zatracać się na nowo, coraz głębiej. I tak właśnie będzie :) Mnie wyjątkowo trudno się pozbyć.
Teraz mogłabym zacząć się żalić, zacząć przeżywać, że nigdy nie osiągnę takiego poziomu (bo nie osiągnę, so sad), ale nie zrobię tego. Wiesz dlaczego? Bo twoja historii mnie inspiruje, tylko bardziej motywuje. Daje jakąś nadzieję, niesie przesłanie, że można zrobić wszystko, jeśli tylko bardzo się tego chce. I zdecydowanie za to kocham twojego bloga. I za kilka, okej kilkanaście, rzeczy, ale to już wiesz.
Dobrze, skoro już mamy wstęp za sobą, to przejdę do trzydziestki.
Heh, taka piękna okrąglutka liczba. I kurcze, nie mogę uwierzyć, że to już tak długo, że tak długo tu jesteś i wciąż piszesz, walczysz. Albo mogę... udowadniasz mi to każdym kolejnym rozdziałem. Wszystkie zapierają dech w piersi, wywołują mieszane uczucia i mam wrażenie, że taki jest twój zamiar. W tym miejscu mamy czuć to, w tamtym - tamto. Jesteś panią tego świata, świata, który stworzyłaś. Który jest Twój, niepowtarzalny, genialny. Dziękuje, że pozwalasz mi czytać, coś tak pięknego :)
Maxi. Naprawdę podoba mi się jak wykreowałaś jego postać. Jest w nim coś tak wyjątkowego, nawet nie wiem, jak to wyjaśnić. Widać, że zmaga się ze sobą, że jest już zmęczony tą całą rozgrywką. Chce się ustatkować? Chce znaleźć tą jedyną? Myślę, że Ona już gdzieś na niego czeka :) I chyba nawet wiem, kto nią jest. Maxi też wie.
Francesca. Matko, i jak Cię tu nie kochać? Jak się nie zachwycać? Gregory House - teraz do końca skradłaś moje serce. Niee, zrobiłaś to już dawno :) Przykro mi z powodu Fran, widać, że jest coraz gorzej. I wcale mi się to nie podoba...
Diemiła. Czyli przeczytałam i umarłam na zawał, tak w skrócie. A szerzej? Cóż, zapewne wiesz, co chcę Ci powiedzieć. Kocham ich i kocham to jak o nich piszesz, bo robisz to w tak niezwykły sposób, że aż brakuje mi słów. A jak zobaczyłam piosenkę, którą śpiewają, to się autentycznie popłakałam. To jedna z moich ulubionych piosenek, wiesz? ♥ Jest cudowna, taka pełna sensu i idealnie pasuje do sytuacji w życiu Diego. I mam nadzieję, że to będzie trwać - to, co jest między nimi, co się narodziło. Zbyt to kocham, zbyt mocno podziwiam. Dlatego... mogę mieć prośbę? Nie odbieraj mi ich ♥
Ponownie Maxi, no i Natalka. Kolejna cudowna piosenka - uwielbiam twój gust muzyczny, naprawdę. Lena ma rację, Natalia powinna wziąć się w garść, powiedzieć, co czuje, bo... no musi, tak po prostu. A Maxi, tak, już udowodnił - właśnie tą piosenką. "Pozwól, by ta jedyna, którą przytulasz, była jedyną, której pragniesz" - Tego mu życzę :)
I na koniec - Angie. Naprawdę mi jej szkoda, to, co zrobił German było okropne. Ale w sumie, czy to aby nie lepiej? Może nie był dla niej, może gdzieś indziej czeka miłość jej życia. Ona już ją zna, musi tylko dopuścić do siebie tą myśl :) Pablo ♥
To wszystko. Straszny wyszedł, wybacz. Może kiedyś mi się uda - trzeba mieć nadzieje ;D
Czekam na rozdział trzydziesty pierwszy.
Kocham i podziwiam,
Edyta ♥
Zuziu,
OdpowiedzUsuńPrzepraszam... naprawdę. Tym razem mam inny argument tego, że przybywam tu dopiero teraz.. Nie raz próbowałam zebrać myśli. Próbować w głowie ułożyć jakieś słowa, które choć w procencie oddałyby zachwyt towarzyszący mi od początku rozdziału. Kiedy tylko pomyślw o tych pięknych słowach... Czuję zaparty dech w piersiach. Dziękuję za ten rozdział, który przeczytałam naprawdę dawno temu, lecz komentuję go dopiero teraz. Lecz jest to w pewnym sensie także Twa zasługa, bo tylko wtedy, gdy czytam coś... coś tak niesamowitego, nie wiem, co powiedzieć. Tak czy inaczej... naprawdę bardzo Cię przepraszam za to, że przybywam tu tak strasznie późno.
Twoje historie zawsze są prawdziwe... autentyczne. Posiadają czar, magię znajdującą się w Tobie. Dziękuję za to, że trn czar przenosisz tutaj. Każde słowo porywa mnie coraz bardziej do świata, w którym rządzisz Ty. A ja kocham ten świat, wiesz? Z każdym wyrazem coraz bardziej zakochuję się w Twym opowiadaniu. Coraz lepiej poznaję Twój nieskończenie wielki talent. Coraz lepiej poznaję Ciebie. Poznaje cechy charaktery, bo przecież Twe myśli o nich świadczą.
Dziękuję Ci za każdy wątek. Za każdy wątek, który znalazł się na tym blogu. To już trzydziesty rozdział... Jestem dumna z tego, że jesteś tak... ambitna. Wiem, że w sobie masz już całą historię. Bo to w pewnym sensie Ty jesteś tą historią. Podczas pisanie z pewnością czułaś to, co bohaterowie... Wróć! To bohaterowie czuli to, co czujesz Ty. Jesteś tak dokładna... nie zaniedbujesz niczego. Wszystko jest tak idealne. Wiem, zawsze to powtarzam, ale ja nigdy zdania nie zmienie. Tak jak z facebookiem. Mówiłaś, że przestanę uznawać Cię za osobę mądrą. Wcale tak nie było. Wręcz przeciwnie. Utwierdzasz mnie w tym, jak inteligenta jesteś. Podobnie jest z rozdziałami.. każdym, absolutnie każdym utwierdzasz mnie w Twym niebywałym talencie. W pasji przepełnioną miłością. To zdecydowanie odwzajemniona miłość.
Kochanie, przepraszam Cię z całego serca... wyszło tak krótko... przepraszam. Miało być inaczej- znooowu.
Twoja Hania
Droga Zuziu,
OdpowiedzUsuńTak, Marta zawsze przychodzi na końcu, musisz to zapamiętać. Nie lubię się spóźniać, ale zazwyczaj to robię, więc nie miej mi za złe. Na początek chciałabym Ci podziękować za wyjątkowy trzydziesty rozdział, który był szczytem moich najśmielszych oczekiwań. Chyba wiesz o co mi chodzi, prawda? Długo czekałam na to, aż poruszysz wątek tej pary i proszę.. nie dość, że praktycznie cały o nich to jeszcze dla mnie. Chcesz mi do końca osłodzić życie, naprawdę. Czytałam ten rozdział kilka razy, bo nie umiałam go skomentować od razu po przeczytaniu. Zastanawiałam się nad uczuciami, nad całym sensem twych słów, bo to jest coś więcej. Tak strasznie uwielbiam twoje opowiadanie, że jak zobaczę nowy rozdział to rzucam wszystko i lecę czytać. Masz coś w swoim stylu, co przyciąga. Nie umiem nawet tego ująć w słowa, bo kurcze.. nie potrafię. Ja guru? Chyba śnisz. To właśnie Ty jesteś dla mnie mistrzem, na którym się wzoruje. Dzięki swoim rozdziałom dajesz mi takiego kopa, taki nagły napad weny, który jest bardzo rzadki.. muszę Ci za to podziękować, bo to taki dar. A wracając do darów. Dziękuje też za ten rozdział, jest nieziemski, podobnie jak czekolada ( Marta - mistrz porównań ). Dziś byłam w sklepie i ujrzałam bagietki, pomyślałam o Tobie i przypomniało mi się, że nie skomentowałam trzydziestki. Teraz to końca życia będę kojarzyć pieczywo właśnie z Tobą, jezu xD
Maxi i Natalia ( nie Naty, Natalia - wkurza mnie ta skrócona wersja ) Zacznę od naszego najprzystojniejszego mężczyzny, który zaskoczył mnie pozytywnie z rozczesywaniem "kudłów" swojej siostry. Jest kochanym braciszkiem, naprawdę. Ale czy jest na tyle odpowiedzialny, by podołać miłości?Tak, mają wybór. Marzenia albo miłość. To trudne, bo są to dwie najważniejsze rzeczy w naszym życiu, jest to zarówno cel jak i przeznaczenie, które czeka na każdego z nas. Szkoda tylko, że Oni będą musieli sami sobie narysować tą drogę, a na razie zgubili się przy początku. Myślę, że Maxi nie tylko kocha Natalie, ale byłby w stanie poświęcić dla niej naprawdę wszystko. Dla miłości warto. Chłopak jest strasznie niezdecydowany, lubi ukrywać to, co czuje. Oczywiście Natalka też nie jest bez winy. Lena ma absolutną rację. Powinna iść i wyznać mu calutką prawdę, zasługuje na to. Naxi tyle zawsze przechodzi, nie powinni już cierpieć. Bufon to idiota, ale cóż.. dzięki niemu i kędziorkowatemu łebku zaczęłam pisać. Za bardzo ich kocham, tak, to zdecydowanie dobre określenie. Mam nadzieje, że w 31 będzie także, nawiązanie do tej pary, bo już umieram.. chce coraz bardziej, noo. Obsesja, wiem to. Dziękuje jeszcze raz za nich. Moje białka oczne radują się najpiękniejszymi momentami, hyhy.
Nie wiem jak określić tutaj Francesca. Wyjechała, bo umiera. To najgorsze posunięcie, najgorsza rzecz jaką mogła zrobić. Odizolowała się od przyjaciół z braku siły. Opuściła Marco, bo nie chciała mu zrobić przykrości, a zrobiła jeszcze większą - tak mi się wydaje. Sam fakt, że skreśliła resztę swoich lat wrzuca ją na listę pesymistów, którzy już umarli. Nie rozumiem, bo jeśli się kogoś kocha to powinno się mu powiedzieć o wszystkim.. Mam nadzieje, że uda jej się wrócić do ukochanego, który nie będzie Gregory'm Housem. JEZU! Tutaj to normalnie dostałam palpitacji. Zuzka! Wiesz, że ja uwielbiam Housa? To mój ulubiony serial, a ty wpatoczyłaś tego naburmuszonego dziada do jednego z najpiękniejszych opowiadań na świecie, za to Cię kocham. Mam nadzieje, że już masz napisany kolejny rozdział.. jak tak, to dodawaj, bo spalam się powoli.. au :c
blogger nie zmieścił..
Usuńpodły
Diemiiiiiiła. Jejku, Diemiła zawładnęła blogami na maxa, ale czy to źle? Ja uwielbiam ich razem. Są taką falą ognia, która nigdy nie ustaje. Zamknięci w jednym z najbardziej mrocznych komnat. Tak, ich można by było porównywać bez końca. Są takimi motylkami, które ozłacają każdy blog. Niby czarne charaktery, a tak naprawdę chowają w sobie najdelikatniejsze osobowości. Ludmiła za zabój zakochana z Diego, który nie jest do końca przekonany co do swoich uczuć. Uwielbiam to, jak budujesz napięcie. Jesteś mistrzem, mówiłam, ale to prawda.
Dziękuje za wszystko. Za zmianę Maxiego, Za miłość Natalii. Za perfekcyjne Naxi. Za idealny dobór piosenek. Za smiałą Diemiłe. Za początki Lenarico. Za chorobę Fran, która każdego czytelnika nauczy czegoś nowego. Za Housa, który jest boski. Za pieczywo. Za jednego z najpiękniejszych blogów. Za twój styl. Za to, że jesteś moim mistrzem. Za rozdział.
Kocham baaardzo,
Marcia, która już nigdy się nie spóźni.
PS: Andres to idiota.
PS2: Bohaterowie - piękna zakładka, idealne cytaty. Mistrz.