poniedziałek, 31 marca 2014

Rozdział Trzydziesty Pierwszy: pozwól, zrozum, zostań, usłysz, spróbuj.

Nie potrzeba mi
Zakrętów dróg i morza łez,
Tylko pozwól nam
Dotykiem drżącym
Dłonie spleść.

Nie potrzeba mi
Niewiary i udręki snu,
Pozwól tylko czuć,
Jak przy mnie chwilą stoisz znów.


Otwiera drzwi i zaraz walczy z pokusą, żeby je zamknąć. Nie dlatego, że twarz wyłaniająca się z mroku jest nieznajoma. Dlatego, że jest znajoma aż do bólu.
On milczy i tylko się uśmiecha, to nie jest miły uśmiech. Przypomina fałszywy akord, zły ruch, karygodne potknięcie. Jej potknięcie.
- Odejdź - szepcze więc wbrew sobie, tak cicho, że sama nie słyszy w tym dźwięku ani odrobiny pewności. I czuje się, jakby przemawiała do widma. Wariatka.
Ciszę przerywa tylko jej niespokojny oddech i wiatr, którego głuche wycie ubiera ciemność w dodatkową grozę. Jest noc, noc z tych bezgwiezdnych i bezksiężycowych, obfitujących w bezmierny smutek. Nic poza tym.

Skrzypienie zawiasów, kroki ciężkich butów. Pierwsza fala ciepła dociera do jej ciała i zagarnia ją w objęcia, choć dzieli ich spora przestrzeń. Ale i tak za mała.
Chce się cofnąć, nie może.
- Wiem, że tęskniłaś. - Gest, którym dotyka jej policzka, jest pełen czułości. Rozpływa się pod jego palcami jak lód. Ale...
- Idź stąd, Ruiz. Co ty wyprawiasz? - Odpycha go, cofając się o cały krok.
Śmieje się. Nie chce, żeby się śmiał, ten śmiech rozrywa jej wnętrzności na drobniutkie kawałeczki, dotkliwie raniąc każdym dźwiękiem.
- Proszę - dodaje ciszej, spuszczając wzrok przed zbyt palącym spojrzeniem stalowych oczu. Nadal czuje je na sobie, tak intensywne, że powietrze zdaje się uginać z gorąca. Tak niemal fizycznie namacalne, że aż czerwieni się gwałtownie. - Ja mam męża. - Brzmi to jakoś żałośnie.
- A ja mam żonę. Tylko kogo to obchodzi? - Przerażający spokój nadaje tym słowom tyle pogardy, że mimowolnie drży. Trzęsie się pod naporem jego słów jak listek, smagany gwałtowną ulewą. - Jest w delegacji?
Chce skłamać, otwiera usta, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. 
W milczeniu kiwa głową.
- Kocham cię - wyrzuca z siebie bez zastanowienia mężczyzna, podchodząc o krok i muskając czubkami palców jej szyję.
Tak kocha jego dotyk.
- Przecież wiesz, że... - Głos jej się łamie, dłonie odruchowo ściskają w pięści. - Już wybraliśmy.
- Nasze serca wybrały wcześniej.
- Czego chcesz? - pyta bez sensu, jakby jego oczy nie powiedziały jej tego.
- Ciebie.
- Ale...
- Ten jeden raz, Ria. Jeden raz - powtarza, obiema dłońmi obejmując jej twarz. Na chwilę jeszcze patrzy jej w oczy, a jej serce wyrywa się ku niemu. Czuje to, słyszy. 
Krew szumi jej w uszach, odchyla lekko głowę. To wystarcza. 
Śmieje się, znowu. I miażdży drobne usta zbyt gwałtownie, by mogła zaprotestować. Odbiera jej cały oddech. Wargi ma słone, suche i gorące jak piasek.
- Nie jesteś żadnego pajaca w garniturze. Jesteś moja.
A najgorsze w tym wszystkim jest to, że ma rację.

Choć umysł gwałtownie protestuje, jej ciało decyduje za nią. Oddaje pocałunek, przekracza ostatnią z granic. Nie boi się, byli już tam tyle razy, ręka w rękę, na skraju przepaści. Wiedzą, co tam jest.
Przywiera do niego mocno, mocno. Daje się zagarnąć wartkiej fali, zamykając oczy. I nie opiera się, kiedy jego dłonie niecierpliwie rozrywają suwak sukienki, szarpią materiał. Zresztą, czy mogłaby zaprotestować? Czy coś w ogóle od niej zależy? Jest tylko kroplą, którą on może z siebie strząsnąć w każdej chwili. Zatraca się w tym uczuciu, na chwilę traci rozum. 
Ale nagle przychodzi otrzeźwienie, szybka myśl - sięga do jego koszuli, odsuwa rękaw.
Czerń i purpura, paskudne, ciemne sińce. A jednak.
- Obiecałeś! - Uderza go nagle, znowu się cofa. - Obiecałeś, że z tym skończysz.
- Nie rozumiesz? To nie ma znaczenia. Ty jesteś moim narkotykiem - jeszcze dyszy, szukając jej ust, szyi, ramion.
- Nie nazywaj mnie tak. Okłamałeś mnie. Kolejny raz. - Odsuwa go od siebie ze wstrętem. 
Ale przecież... 
Przecież go kocha, kocha, chce go kochać. Chce być jego.
Zastyga w bezruchu, zaciska usta.
On nie zwraca na to uwagi.
- Wyjeżdżam - oznajmia spokojnie. - Jutro. Nie ma czasu, rozumiesz? Nigdy nie będzie. Ostatni raz, słyszysz? Ostatni.
- Nie.
- Tak.
- Proszę cię - szepcze bezgłośnie, stykając się plecami z zimną ścianą. - Proszę... - W jego rękach. - Nie mogę... - Już na ziemi.
- To ja cię proszę, nie utrudniaj - mruczy prosto w jej usta, a potem już nie słucha protestów. Tłumi je, nie pozwala jej na krzyk. Zabiera to, co zawsze do niego należało.
Ostatnie tamy puszczają, euforia znika, zostaje tylko strach. Uwalnia dłonie i szlocha, gwałtownie i bez końca. 
Ale to jest koniec.
Jeszcze przez chwilę go czuje, gdy ciepłe usta zostawiają palący ślad na jej policzku, a potem zostaje już tylko chłód nocy, nic więcej. Nie może się ruszyć. Ostatnie słowa docierają jak przez mgłę, a on po prostu wychodzi. 
Zostaje sama, w tej podartej sukience, w ciemności. 
I krzyczy, przeraźliwie krzyczy.

Drgnęła gwałtownie, uniosła głowę wciąż z resztką szlochu na ustach. Ostatnie echo odeszło w dal, odpowiedziała jej tylko cisza. I spokojny, monotonny oddech Javiera.
Dotkliwy ból kolejny raz zagłuszył wszystko inne, owijając się wokół niej jak lodowaty wąż. Pozwoliła mu trwać, zasługiwała na to.
Wreszcie przycisnęła pięści do oczu, zwinęła się w kłębek i usiłowała się uspokoić. Wstrząsały nią dreszcze. Javier zamamrotał coś przez sen, machnął ręką, kładąc ją obok jej głowy. Dotknęła ustami tych palców, nienawidząc samej siebie. Lekkomyślnie postawiła wszystko na jedną kartę i przegrała, a cenę płacił on. Nikt inny. Przycisnęła bezwładną dłoń do twarzy, zastanawiając się jakim cudem on zdołał przez tyle lat dawać jej swoją miłość - i nie otrzymywać nic w zamian.
To go zabijało, dzień po dniu.
A ona niewiele mogła z tym zrobić.
Z głębi duszy wyrwało jej się westchnienie, a on jakby wyczuł ten jej smutek, bo nawet nie otwierając oczu objął ją ramieniem. Walcząc z beznadziejnymi wyrzutami sumienia wcisnęła się głębiej w bezpieczną przestrzeń obok jego ciała, a potem ostrożnie przekręciła na bok, opierając policzek o ciepłą klatkę piersiową mężczyzny. Wsłuchując się w delikatne kołatanie, które wreszcie zgrało się z pulsującą jej w skroni krwią, na chwilę wstrzymała oddech. Jeszcze jedna łza skapnęła powoli, potoczyła się po krzywiźnie żeber i wsiąkła w materiał kołdry, zostawiając lśniący ślad na jego skórze.
- Przepraszam - szepnęła, zamykając oczy i słuchając uspokajającego bicia serca męża. - Tak mi przykro.


                                                                                                      ***


Jakiś stukot, odgłos drobnych pazurków po podłodze, wyrwał ją ze snu. Światło raziło w oczy, a powieki jej niemożliwie ciążyły. Spod ledwie uniesionych rzęs patrzyła na zarysy pokoju. Ciemne ściany, sufit wykładany deskami. Lampka kontrolna zapaliła się jej na czerwono z lekkim pstryknięciem; uniosła się do pozycji półleżącej i rozejrzała już uważniej, podciągając okryte kocem kolana pod brodę. Co? Gdzie? Jak?
W oknie nie było zasłon, dookoła niewiele mebli. W kącie stało niewielkie, masywne biurko zawalone różnorakimi papierami. Spod przyległej ściany połyskiwało ciemnym lakierem małe pianino, wpasowane zgrabnie w płytką wnękę. Stosy nut, niedbale oparta gitara. Po drugiej stronie pokoju piętrzył się piękny regał z książkami, od podłogi aż do sufitu. Z pewnym trudem połączyła wątki i dotarło do niej, gdzie się znajduje. Nie, żeby to ją w jakiś sposób uspokoiło.

Drzwi były otwarte na oścież, jakby ktoś usilnie chciał ją zapewnić, że nie znajduje się w klatce. Ale przecież zamknęła się w nią sama, dawno. W to urocze aksamitne pudełeczko wypełnione uśmiechami Germana. Szył jej wyobrażenie o świecie i o nim cieniutkimi niteczkami kolejnych kłamstw, aż zamknęła oczy na całą prawdę - i podała mu klucz.
Co z nim zrobił? Wyrzucił, a może - dał jej?
Co ona ma, czego ja nie mam?, przemknęło jej przez myśl. Jestem aż tak beznadziejna?
Albo po prostu zbyt naiwna.
Tylko że to już chyba nie miało znaczenia.
Uczyniła krok w stronę wyjścia, dusząc się tym żalem. I dostrzegła teraz, że na zewnętrznej stronie drzwi widnieje samoprzylepna, jasnozielona karteczka, pokryta drobnym, kanciastym pismem.


Wybacz mi ten brak komfortu związany ze spaniem 
w ubraniu. Nie chciałem wzbudzać niepotrzebnych 
podejrzeń. Ja spałem na kanapie, tak dla ścisłości 
- a jeśli nie pamiętasz wieczoru, informacji zasięgaj 
kuchni. Mój kamerdyner ma wychodne, więc nie licz 
na śniadanie do łóżka. Aha, uważaj na Scarlett. 
Możliwe, że cię już nie pamięta.
                                                                     P.



W łazience zmierzyła spojrzeniem swoje odbicie w lustrze, rejestrując żałośnie opłakany stan wczorajszego makijażu. Tusz udokumentował historię każdej łzy, odcinając się smutną czernią od bladości policzków. Odkręciła kran. Woda zmyła dowody zbrodni, ślady na sercu zostały. To wyryte tępym ostrzem jedno imię.
- Herrrman! Herrrman! - Aż podskoczyła, słysząc za sobą skrzekliwy głos.
- Scarlett, na Boga. Zawału bym dostała. - Złapała się za serce, spoglądając karcąco na ulubienicę Pabla. Ta odparła to spojrzenie z właściwym dla siebie spokojem, bez mrugnięcia lśniącym okiem.
- Herrrman! - powtórzyła z uporem, człapiąc ku niej po podłodze. 
Nie miała ochoty psuć sobie nerwów sensem jej gadaniny, więc wysiliła się na uśmiech, wyciągając do niej rękę. 
- Scarrrlett słyszy, Anżi - dogadywała ta dalej po swojemu, wskakując jej na nadgarstek. Wbrew obawom właściciela doskonale zapamiętała kobietę o pięknych, niebieskich paciorkach na szyi. Złapała jeden z nich, ale jak zwykle dostała po dziobie. - Zła Anżi, cielo santo!
- Jesteś okropna - mruknęła Angie, naciskając wolną ręką klamkę. Piękna cacatua alba przekrzywiła białą główkę, jakby usilnie się nad czymś zastanawiając. Postawiła ją na ziemi, ale wskoczyła z powrotem, więc tylko westchnęła i skierowała się do kuchni. Czuła się dość dziwnie, kiedy papuga z każdym jej krokiem zaciskała silniej szpony, mamrocząc przypadkowe słowa. Szczęściem nie miała długiej drogi do przejścia, bardzo szybko znalazła się w kuchni, gdzie już Pablo krzątał się bez pośpiechu, pogwizdując coś pod nosem.
- Zła Anżi! - poskarżyła mu się Scarlett, zeskakując zgrabnie z przedramienia kobiety na kuchenny blat.
- Mówiłaś przez sen. - Zapalił gaz pod czajnikiem, nie spoglądając w jej stronę. - Nasłuchała się sporo, wiec nie zdziw się, jeśli usłyszysz od niej własne myśli.
- Muszę iść do pracy, nic aż takiego się nie stało - mruknęła, trąc czoło i rozglądając się po pomieszczeniu bez entuzjazmu.
- Zaufałaś niewłaściwemu idiocie, to się stało. - Zajrzał do szafki nad zlewem. - Nie mam kawy, zakupy robię w soboty. Czyli dzisiaj. Jest weekend, nie idziesz do żadnej pracy. Wypijesz ze mną herbatę, czy tego chcesz, czy nie.
- Nie mów tak o nim - zareagowała słabo na jego wcześniejsze słowa, przysiadając na brzegu krzesła.
- Będziesz go bronić? Żartujesz? - Zmierzył ją badawczym wzrokiem, stawiając na stole jaskrawożółte opakowanie Liptona. - Myślałem, ze klapki spadły ci z oczu, ale chyba się myliłem.
- Przecież nikt nie powiedział, że to on jest wszystkiemu winien.
- Nie no, oczywiście, że nie. Umierał z głodu, biedaczek, a Esmeralda była jedyną kanapką w zasięgu oka.
- Nie śmieszą mnie te twoje żarciki - oznajmiła bez uśmiechu, wbijając spojrzenie we własne dłonie. - Może gdybym ja nie kazała mu czekać tyle...
- Gdybyś co? - Zalał dwie torebki w szklanym dzbanku, sceptycznie unosząc brwi. - Nie wierzę, że to mówisz. Uważasz, że jakbyś się z nim przespała, to nie poszukałby sobie innej?
- Nie, ale... - Zaczerwieniła się jak dziecko, przyłapane na czymś nieodpowiednim.
- Ale co? Ale miał do tego prawo, tak? To teraz co, prześpisz się ze mną, będziecie kwita i wszystko wróci do normy?
- Pablo!
- Masz rację, to było chamskie. Ale chyba nikt nie kazał ci przychodzić do mnie w środku nocy.
- Dobrze wiesz, że nie miałam dokąd pójść.
- A do matki? - Usiadł naprzeciwko, wpatrując się w smugę intensywnego koloru, rozpływającą się w gorącej wodzie. 
- Jasne, żeby usłyszeć pełne satysfakcji "A nie mówiłam". - Oparła łokcie o stół i zwiesiła głowę, przyciskając ręce do skroni.

- A zastanawiałaś się w ogóle, co będzie dalej? - spytał wreszcie. - Gdzie będziesz mieszkać?
- Nie wiem. - Bezradnie pokręciła głową i opowiedziała mu o swoim dawnym mieszkaniu, które za namową Germana sprzedała już dobrych parę miesięcy temu.
- Ale nie wrócisz tam? - upewnił się niespokojnie, kładąc ręce na blacie. - Słuchaj, nie wyrzucę cię przecież. Wiem, że ciężko ze mną wytrzymać pod jednym dachem, ale to jest jakieś rozwiązanie...  na pewien czas. Na dłuższą metę niestety nie da rady.
- Muszę tam wrócić, po rzeczy. - Wzięła od niego kubek i wypiła łyk, parząc usta. - Chociaż się boję, boję jak cholera.
- Pójdę z tobą.
- Dzięki, ale Pablo... Nie oczekuj, że dam ci coś w zamian - szepnęła, wstając i splatając ręce na piersi. - Nie mam nic do zaoferowania, nawet...
- Wiem, ale ja nic nie chcę. Nie myśl, że robię to dlatego. - Podszedł i odgarnął kosmyk jasnych włosów z jej policzka. - Mogę być twoim przyjacielem, wiesz.
- Nie zasługuję nawet na to.
- Nie musisz robić nic wielkiego, tylko bądź. Hej, będzie dobrze. I czemu płaczesz? - Dotknął jej trzęsących się ramion. - No już, już. Chodź, przytul się. Po prostu. Bez zobowiązań.


                                                                                                                                                                            ***



Mieszkanie na obrzeżach miasta też miało swoje plusy, nawet jeśli codzienne dojazdy do centrum kosztowały sporo czasu i nerwów. Pomijając ciszę i spokój, których nic mu nie zakłócało, miał tu swoją Río Luján. To wzdłuż jej brzegów biegał, gdy nie miał co ze sobą zrobić. Jej woda odbiła pierwszy, nieśmiały pocałunek, skradziony z ust Francesci. Odbijała zawsze bezchmurne, niebieskie niebo nad ich głowami podczas nieskończonych spacerów. Rzeka miała jakieś szczególne miejsce w jego wspomnieniach, zawsze gdzieś w tle dobiegał do niego odgłos jej spokojnego nurtu.
Teraz jednak morze zdawało mu się bliższe. Podczas gdy Luján toczyła swe wody wciąż do przodu, z każdą sekundą przemieszczając się coraz dalej, morze było niezmienne. Podchodziło pod brzegi i odsuwało się od nich, niosło swe fale gdzieś w dal - ale zawsze wracało. Muskało złote wybrzeża, omywało je delikatnie, miało jakiś sentyment do piaszczystych plaż.
On też nie chciał iść przed siebie. Nie mógł, bo po co? Cały sens został zawarty w przeszłości, przyszłość - jawiła się nicością. Pustką. Nic na niego nie czekało.
Mógłby być jak to nieszczęsne morze, aż do końca.

Ale tylko z rzeką mógł pójść dalej.

Metal barierki wbił się w jego ciało, gdy wychylił się, spoglądając na ciemną taflę wody pod sobą. Srebrne łuski świateł migotały na brzegach łagodnych meandrów. Patrzył w tę głębię, zastanawiając się jeszcze nad sensem. Bezdenne otchłanie były tak beznadziejnie sentymentalne, ale odległość śmiesznie mała. Jeden ruch mógł przeciąć tę uwierającą linkę, trzymającą go jeszcze do pionu. Przechylił się jeszcze trochę, jeszcze o parę centymetrów. Zobaczył swoje blade odbicie w objęciach Luján, rozmazane i niewyraźne. Miał ochotę na nie splunąć, taką nienawiść czuł do samego siebie. I do losu. Do ognia, który spopielił mu serce i rozsypał je po ziemi, nie dając już możliwości pozbierania w jedno.
Przez chwilę wydawało mu się, że słyszy wołanie.
Jeszcze kawałeczek.

- Co ty, do jasnej cholery, wyprawiasz? - Mała dłoń pojawiła się znikąd, łapiąc go za kark jak niegrzecznego ucznia i ściągając z barierki na ziemię. Niska blondyneczka stała na moście obok niego, sięgając mu gdzieś tak do pasa, może trochę wyżej. W zmrużonych oczach miała wściekłość i strach. - Chyba cię pogięło do reszty!
- Zostaw, nie rozumiesz tego. - Oparł się plecami o poręcz i zagapił na coś w oddali.
- Marco, ja rozumiem doskonale. Ale to nie jest żadne wyjście, wiesz? - powiedziała poważnie, wpatrując się w niego z troską.
- Ale ja nie umiem! - wybuchnął w rozpaczy. - Nie umiem bez niej żyć! Nie ma sensu w niczym, co robię. Z każdym dźwiękiem zrywam się, bo wydaje mi się, że słyszę jej kroki. Przecieram oczy gdy mam wrażenie, że ją widzę, gdzieś w oddali. Albo śnię, że wraca. Lena, ja zwariuję. Już zwariowałem.

- Nadal nic? - spytała prosto, rzucając jakiś kamyk w wodę. Okręgi się rozeszły i zniknęły; pokręcił głową.
- Cały czas. Nagrałem z milion wiadomości, napisałem tyle e-maili, że najlepsi spamerzy mogą się schować. Dzwonię raz za razem, ale wciąż nic. Cisza.
- A jeśli zmieniła numer?
- To tym bardziej nie mam szans, żeby ją kiedykolwiek zobaczyć. Więc co mi pozostało? I nie mów, proszę cię, że zapomnę. Nie da się zapomnieć tego, jak się oddycha. Albo chodzi.
- Czekaj, jeszcze nie wszystko stracone, naprawdę. - Lena pokręciła płową główką, składając dłonie. Wiatr rozwiewał jej włosy na wszystkie strony. - Podaj mi jej nazwisko, bo nie pamiętam.
- Cauviglia. I co?
- A przybliżone miejsce pobytu?
- Mediolan. Ale to całkiem duże miasto, wiesz? - Gorzka ironia w jego głosie nie odjęła z jej twarzy ani odrobiny zapału; to go zdziwiło.
- Nieważne. Daj mi trochę czasu. Znajdę ją. Przysięgam. - Złapała go za rękę, wciąż patrząc mu usilnie w oczy. - Wierzysz mi? Marco, powiedz, że wierzysz.
Wzruszył ramionami.
- Tonący chwyta się brzytwy, nie?
- Wypluj to słowo. - Skrzywiła się znacząco. - Dobra. Detektyw Lena w dziewięciu przypadkach na dziesięć znajduje zaginionego człowieka. Dałabym ci wizytówkę, ale nie mam przy sobie.
Uśmiechnął się, chociaż wcale nie było mu do śmiechu.
- Będę pamiętał.
- Okej. Idę, bo spóźnię się na karate. Trzymaj się, chłopcze, i już więcej nie skacz z mostu. Martwi klienci mnie nie pociągają. I zwykle nie płacą.

                                                                                                          ***

<Masz nową wiadomość od użytkownika b.drummer>

Zielony napis zalśnił na jasnym tle, a jej usta prawie bezwiednie wygięły się w uśmiechu. Znowu?
Weszła w okienko, w którym kolorowa miniaturka zachęcała do kliknięcia w link. Otwarła go z pewnym wahaniem, znajdując się na serwisie youtube. "ghdydsfnsjdfdaskfhbicfudb", głosił tytuł filmiku. Jeśli filmikiem można nazwać jedno zdjęcie przez cały czas z muzyką w tle. Fotografia przedstawiała jakieś poplątane, nieskładne wzory we wszystkich kolorach tęczy. Przez chwilę słuchała melodii płynącej z głośników, wreszcie przełączyła z powrotem na pierwszą kartę.

b.drummer: Sorry, sorry, to znowu ja. Mógłbym poznać twoją opinię na temat tego czegoś?
minority7771: Bardzo ładna grafika.
b.drummer: Cudownie. A reszta?
minority7771: Ładna melodyjka, ale trochę bezbarwna. Trzeba by ją bardziej ożywić, podeprzeć perkusją, cokolwiek. Bo rozumiem, że to twoja kompozycja?
b.drummer: <robi wielkie oczy> Skąd wiesz?
minority7771: No, pomyślmy... Po co byś pytał?
b.drummer: Wybacz. Czasem bardzo wolno myślę. Ale dzięki. Nie liczyłem na szczerą opinię, ludzie zwykle za bardzo chwalą. Niby fajnie, ale konstruktywna krytyka jest potrzebna.
minority7771: Nie masz obiektywnych znajomych, którzy by ci powiedzieli, co robisz źle?
b.drummer: Mam. Ale nagrałem to przed chwilą, żeby sprawdzić jak będzie brzmiało. No i - bezstronna opinia nieznajomej osoby zawsze się przyda.
minority7771: Robię za autorytet? Po raz pierwszy w życiu. Muszę to zapisać w pamiętniku.
b.drummer: Piszesz pamiętnik?
minority7771: A wiesz, co to ironia?
b.drummer: A wiesz, że są ludzie, którzy wciąż to robią? Znam taką jedną.
minority7771: Ja też. Ale osobiście wolę trzymać myśli w głowie albo powierzać je zaufanym ludziom. Kuzynek by mi się dorwał do zapisków.
b.drummer: Moja siostrzyczka nie umie czytać, więc gdybym - powiedzmy - chciał, mógłbym wylewać żale na papier. Ale według mnie to bez sensu.
minority7771: Wiesz co? Fajnie się z tobą pisze, to mnie dziwi. Nie znam cię.
b.drummer: Po to wynaleziono internet, tak dla ścisłości. Żeby się poznać.
minority7771: Wiem, ale... to też mi się zawsze wydawało dziwne. Zawsze lepiej gadać z kimś twarzą w twarz, tego nic nie zastąpi.
b.drummer: Czy ja wiem? Gdybyś widziała moją twarz, nie czułabyś się bardziej skrępowana?
minority7771: Czym? Chyba, że twoja uroda by mnie olśniła.
b.drummer: Moja uroda? <rotfl> Prędzej urok osobisty. Uroda to rzecz drugorzędna.
minority7771: Jedno wynika z drugiego.
b.drummer: O, nie zawsze. Znam takich, którzy na pierwszy rzut oka wyglądają sympatycznie. A wystarczy, że otworzą usta i czar pryska. I na odwrót.
minority7771: Jak ja wyglądam na pierwszy rzut oka?
b.drummer: Jak zbiór literek. I cyferek. A po bliższym przyjrzeniu widzę, że nigdy nie brakuje ci słów. To podobno świadczy o inteligencji.
minority7771: Schlebiasz mi celowo czy tak ci przypadkiem wychodzi?
b.drummer: Jaaa? Gdzieżbym śmiał. Gdybyś podała mi imię, byłoby łatwiej wyobrazić sobie ciebie. Imię świadczy o człowieku, podobno.
minority7771: Chciałbyś. A jeśli to byłaby, na ten przykład, Jacobina?
b.drummer: O mój Boże. Wnętrze się liczy, nie?
minority7771: Hahahaha, jasne. Wybrnąłeś.
b.drummer: Nie śmiej się, ja też mógłbym nazywać się dziwnie. Alfonso albo coś.
minority7771: <leży i płacze> Proszę cię...
b.drummer: Sama zaczęłaś, no ej.
minority7771: Tata mnie woła. Muszę iść.
b.drummer: Ale wrócisz?


Spojrzała na to pytanie, serce na moment zabiło jej szybciej. No proszę, choć raz kogoś obchodzi, co zrobię. Poczuła miłe ciepło.
Wrócę, napisała. Oczywiście, że tak.


                                                                                                      ***


Uniósł rękę i ją opuścił, przejeżdżając dłonią po włosach. W myślach powtarzał rolę, słowo po słowie. Już rozgryzł całą istotę tego planu, już dorobił teorię do konkretnej osoby, jaką była. Wystarczyło ją zastosować. A jednak się wahał, kolejny raz. Pluł sobie w brodę, że nie potrafi się przełamać jak głupi dzieciak. Znał na pamięć strategię, ułożył ją sam i udoskonalił. Ale... No właśnie. Zawsze było jakieś "ale".
Jedno było pewne - nie kochał jej. Ta relacja była dość skomplikowana z jego punktu widzenia, tak jak żadna inna nigdy nie była. Lubił ją tak sobie, bez przesady. Nie była aż tak pusta, żeby miał powód ją znienawidzić. Może powinien, byłoby łatwiej. Choć właściwie i tak już przejrzał na oczy, z pewnych przyczyn. Ale z początku podobała mu się nawet. Słodka, dziewczęca, trochę za chuda, taki typ kruchej istotki o romantycznych poglądach i staroświeckim ideale rycerza.
Rycerz był tu słowem kluczowym. Dotarło to do niego właściwie niedawno, początkowo próbował przecież na starym, sprawdzonym wielokrotnie modelu bad boya. Sam jego widok w skórze wywoływał palpitację serca u tak wielu panienek, że nawet nie musiał kiwać palcem, by podleciały. Mogłaby też taka być, ale nie - ona jedna musiała być na ten urok całkowicie odporna. Zaskoczony tym przez tę parę miesięcy nie potrafił zrozumieć ani jej, ani jej punktu widzenia. Teraz jednak wiedział, co było przecież jasne od początku, że ona leci na szeroko rozumiany romantyzm. Książę na rumaku, świeczki, róże, serenady pod balkonem, et cetera, et cetera. Okropność. Aż do zemdlenia. Ale takie były jej oczekiwania, w końcu szlochała wciąż jeszcze za tym ckliwym Leosiem.

Tak czy owak, musiał zredukować swój testosteron do minimum, rozwinąć zaś empatię, wrażliwość - ? - i czarować jak w czternastym wieku. Księżniczka się znalazła, ech.
Doprowadził do punktu zwrotnego, więc jakiś tam sukces miał. Teraz kolejnym ruchem było - okazanie skruchy. W szachach istnieje określenie "gambit". No, to to było właśnie coś takiego. Fałszywy ruch, pozornie prowadzący do przegranej - stawiający go w korzystniejszym świetle. Przyjść, przeprosić. Podsunąć się jej jak na tacy, pokazać, że daje się jej wolność - wybór - że szanuje się jej zdanie. Ukajać się u jej stóp, by wzbudzić w niej uczucie, że to ona pociąga za sznurki - a gdy już będzie tak myślała, wtedy dopiero da się nią zręcznie pokierować.
Aż sama zacznie walczyć.

I choć zdołał już dawno odgonić tę czułość, która mimo wszystko rodziła się czasem na widok tych sarnich oczu, to zrobienie zasadniczego kroku odwlekał jak mógł. Czemu? Czemu, u diabła? Denerwowała go strasznie przez tę niedzisiejszość właśnie, przez ten róż, tęcze, kwiatuszki, jednorożce. Ta - szkodliwa czy nie - mania na punkcie miłości, ta pogoń za nią - no, czyż nie na to właśnie zasługiwała? Na to, żeby jej pokazać, na czym polega ta gra?
Ale jednocześnie była rozczulająca w tej dziecinności, no. Miał wyrzuty, jakby w zamierzeniu musiał skrzywdzić sześciolatkę.
Dlatego właśnie wciąż miał opory, nie przez żadną miłość, o nie. Przez jakąś zasadę, która nie pozwalała wpuszczać czarnych złudzeń w kolorowy świat dziecięcych marzeń.

Dobra, bez przesady. Dziewczyna jak każda inna.
Zapukał.
Słabe "proszę".
Westchnął.

- Cześć. - Wszedł, powstrzymując się od skrzywienia. Już zapomniał, jak jaskrawy jest róż na jej ścianach.
Podniosła głowę znad książki, zastygając z uchylonymi ustami.
Tak mierzyli się wzrokiem przez kilkadziesiąt sekund, wreszcie zamrugała.
- Czego chcesz?...
- Przyszedłem cię przeprosić - mruknął cicho, spuszczając wzrok. Policzył do pięciu, nim z powrotem zwrócił go na jej twarz, tym razem z miną ciężkiego grzesznika. Skrzywiła usta.
- Nie wierzę ci - oznajmiła drżącym głosem, odgarniając nerwowo pukiel ciemnych włosów z kanciastej twarzyczki. Uciekła oczami gdzieś w bok.
- Ale mówię całkiem serio. - Wlał w swój głos starannie odmierzoną dawkę błagalnego tonu, uważając, by nie przesadzić. - Violu, ja... Naprawdę, nie chciałem skłócić cię z Leónem, ja tylko... - Rozejrzał się, niby to poszukując odpowiednich słów. - Myślałem, że mam u ciebie szanse. Łudziłem się, że chociaż na mnie spojrzysz, ale nie miałem zamiaru uczynić cię nieszczęśliwą. - Przełknął ślinę, podchodząc o krok. Nie za blisko. - Nie myśl, że dla przyjemności rozbijam cudze związki.
- A co, dostajesz za to pieniądze? - Uśmiechnęła się z przekąsem, ironizowanie wychodziło jej bardzo średnio. W duchu pokiwał głową z politowaniem.
- Przepraszam - powtórzył usilnie, z mocą. - Jeśli chcesz, pogadam z nim. Wytłumaczę mu wszystko. Że to nie twoja wina, że jestem kretynem... żeby dał ci szansę...
- Myślisz, że ci uwierzę? - Spojrzała na niego sceptycznie, więc ugryzł się w język.
Przedobrzyłem?
- A po co miałbym to mówić? Myślałem, że wasze zerwanie w czymś mi pomoże, ale teraz widzę, że nie mam najmniejszej szansy, więc... - Wzruszył lekko ramionami. - Violu, ja nie jestem potworem. Zostawię cię w spokoju, przysięgam. Chyba, że sama będziesz chciała. Nie, wybacz, zapomnij. Przepraszam, że tak namieszałem. - Odwrócił się powoli.
- To po co ci to było? - spytała cicho.
- Mój ojciec kiedyś mi powiedział, że dla miłości można zrobić wszystko, nawet przekroczyć pewne granice. Myślałem nad tym i doszedłem do wniosku, że trzeba dążyć do szczęścia... nawet kosztem szczęścia innych. - Spoglądał na nią lśniącymi oczami. Zamrugał parę razy, zerknął w bok, potem raz jeszcze spojrzał z cieniem bólu. - Ale on nie miał racji. Nie można krzywdzić ludzi dla swoich celów, bo i tak nie osiągnie się pełni szczęścia. Nigdy.
- To o to ci chodziło? Z tą bestią? - Pamiętała to jeszcze? Tamtą rozmowę? Jęknął w duchu, kiwnął głową.
- Wiem, że jestem zły. Tyle, że już nic na to nie poradzę. - Odwrócił głowę w stronę drzwi, jeszcze przez chwilę stał bez ruchu. - Nie mogę wymagać, żebyś ty ponosiła tego cenę. Cześć.

- Diego! - usłyszał, kiedy już stanął na progu. - Znajdziesz swoją Piękną. Na pewno. - Patrzyła na niego jakoś tak łagodnie. Uwierzyła? Nie do wiary. Przywołał smutny uśmiech.
- Dziękuję ci, że to mówisz. Pewnie masz rację. - Wyszedł, tłumiąc westchnienie ulgi..
And the Oscar goes to...
_____________________________________________________
Dziś nie mam ani słowa do dodania.

11 komentarzy:

  1. Piękny rozdział naprawdę <3333
    bardzo szkoda mi Marco. Kocha Francescę, a nie wie co się z nią dzieje, to musi być trudne.
    Rozdział był wspaniały, ale ja nie mam czasu, żeby skomentować -.-
    Czekam więc na kolejny i pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Powiem krótko - idealnie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nawet nie wiesz, jak bardzo spodobał mi się ten rozdział.
    Piszesz niesamowicie. Masz swój własny, oryginalny styl, co czyni cię wyjątkową.
    Każda twoja publikacja zawiera choć odrobinę magii.
    Zawsze po przeczytaniu któregoś z twoich dzieł, na mojej twarzy pojawia się uśmiech.
    Cieszę się, że mogę znać tak wspaniałą osobę, jaką jesteś, Zuzanno.
    Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.

    OdpowiedzUsuń
  4. Na wstępie chyba powinnam zacząć przepraszać, nie wiem jak mogłam opuścić tyle rozdziałów...
    Większość z nich oczywiście czytałam, dwa lub trzy najnowsze pominęłam, obiecuję jednak że na dniach się za nie zabiorę i napiszę coś sensowniejszego a na razie rezerwuję sobie miejsce, wrócę tutaj niebawem <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Zuziu, Zuzanno...
    Na początku (tak dla odmiany) dodam coś, czego dodać zapomniałam, pisząc poprzedni komentarz (ach... skleroza). Pragnę zwrócić uwagę na Twój wspaniały gust muzyczny. Jezu... on jest tak idealny. Z pewnością posiadasz tytuł Osoby O Najlepszym Guście Muzycznym- to na pewno. Jeszcze jedna sprawa, bo zanim dotrę do końca komentarza na pewno zapomnę (starość nie radość). Bardzo, bardzo Ci dziękuję za wszystko, co dla mnie robisz. Jesteś najwspanialszą starszą siostrą, wiesz? Bardzo, bardzo, bardzo (ostatnio śniło mi się, że jestem Violką... zaczęłam już mówić jak ona) Ci dziękuję chociażby za ostatnią rozmowę. Powiem Ci, że dzięki Tobie porozmawiałam o tym z mamą... po raz kolejny, ale tym razem skutecznie. A! Mam nadzieję, że te wypracowania, które miałaś napisać wyszły genialnie- jak zwykle.
    Przepraszam, że tyle mi to zajęło, ale moje myśli zachowują się jeszcze dziwniej niż zwykle...
    Wiesz, jak bardzo uwielbiam czytać Twe rozdziały? To takie wspaniałe uczucie. Wystarcz, że zobaczę, że u Ciebie pojawił się rozdział, a już szeroko się uśmiecham. Twa twórczość jest pewnego rodzaju lekarstwem na smutki, wiesz? Sprawiasz, że szczęście powraca. Każdy następny rozdział ze zdwojoną siłą poprzedniego. Wiesz dlaczego? Ponieważ to coraz więcej przeczytanych przeze mnoe rozdziałów. Dziękuję Ci za każdy z nich. W każdym pokazujesz coś nowego. Opowiadasz tę samą historię z coraz lepiej nam znanym przekazem, dzięki czemu każdy wątek jest tak... niebywały, zachwycający. Dzięki temu, że pokazujesz nam coś tak... umiarkowanie. Zachowujesz swoje tajemnice, które pokazujesz nam wolno. To dlatego wszystko jest tak naturalne. Takie jak w życiu. Nic nie dzieje się od razu. To właśnie sprawia, źe Twoje opowiadanie jest autentyczne. Nie ma tu niczego sztucznego, tandetnego. Pokazujesz w rozdziałach niesamowitą prawdę, którą ubierasz w tak piękne słowa. Dziękuję Ci za to, że tak wspaniale wykorzystujesz ten dar, ogromny, wręcz monstrualny talent.
    Zuziu, ja dziś niestety tak króciutko. Jestem nadal chora i... przepraszam.
    Ach, jeszcze jedna sprawa... wątek Camili i nieznajomego. Prośba o radę. Pamiętasz, jak ja Ciebie poprosiłam o pomoc? Byłaś ze mną szczera w tym, co robię źle. Dziękuję <3
    Twoja siostrzenica i młodsza siostra,
    Hania

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak jak mówiłam - chwila wolnego i jestem! :D

    Pablangie. Ostatnio coraz bardziej lubię tę parę i bynajmniej nie jest to spowodowane moją szczerą antypatią do serialowego Hermanka, po prostu mają coś w sobie.
    Pablo jest... jak to Pablo, dobry przyjaciel, szczery, potrafi wesprzeć ale jego cięte żarciki pozostają na miejscu.
    I to mi się w nim podoba.
    Angie wie jak bardzo mu na niej zależy więc dlaczego do jasnej ciasnej szuka szczęścia u irytującego wdowca po czterdziestce (obstawiam, że nasz Hermanek nie ma mniej niż czterdzieści lat xD)?
    Mimo, że Pablo non stop słyszy od niej 'nie' jest przy niej.
    Jak przyjaciel.
    Chociaż, może z czasem ona pozwoli mu na coś więcej?
    Hmm...

    No i Marco...
    Jedyne co przychodzi mi do głowy to to, że dobrze że jest przy nim Lena.
    Inaczej zwariowałby do reszty, o ile już nie zwariował, co niestety w jego sytuacji byłoby jak najbardziej zrozumiałe.
    Na szczęście jest detektyw Lena, która obiecała mu przecież że znajdzie Fran, pozostało mu teraz tylko czekać.

    Camila jak widać coraz lepiej dogaduje się z nieznajomym, a jednak, internet czasem się przydaje :D
    Znajoma pisząca pamiętnik... Wydaje mi się, że chyba wiem o kogo chodzi.
    Czyżby różowy, pełen opisów Leona, Diego czy jedynego w swoim rodzaju boskiego Tomiego? xD

    Co do Diego i Violetty to tajemnicą nie jest, że jestem zwolenniczką tej pary więc ich rozmowa wywołała we mnie mieszane uczucia, Vilu na koniec się zreflektowała, zagadała do niego, jednak w jej sercu wciąż siedzi Leon.
    A Diego oczywiście że nie jest potworem, jest zagubiony a Violetta zamiast pomóc mu się odnaleźć to go zostawia noo :/
    Mimo to nie dziwię się jej, podoba mi się że u Ciebie ma ona trochę ostrzejszy charakterek, czego zdecydowanie brakuje jej w serialu.

    Na koniec powiem jedynie, że w dalszym ciągu zachwycam się Twoim stylem pisania, z jednej strony to trochę dołujące bo sama chciałabym tak potrafić a z drugiej cieszę się, że moje pokolenie reprezentują nie tylko osoby których jedynym zainteresowaniem jest 'melanż' i oglądanie 'Trudnych Spraw' xD

    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Droga Tears!

    Na początku chciałabym Cię sczerze przeprosić za to, że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału. Moja organizacja czasu, jak w ogóle cała ja, jest beznadziejna. Do tego dołożyło się też kilka innych spraw, ale nie będę Cię nimi zanudzać. Wybacz, proszę że nie zostawiłam śladu po sobie pod tamtą równie wspaniałą publikacją. Jest mi teraz okropnie wstyd.

    Twój blog jest prawdziwą perłą, serio. Piszesz niesamowicie. Masz ogromny talent, którego większość z nas może Ci tylko pozazdrościć. Ja na pewno zazdroszczę. Twoja historia jest niezwykła, naprawdę. Jest naturalna, prawdziwa i ma w sobie "to coś". Perfekcja w czystej postaci. Geniusz w każdym, nawet najkrótszym zdaniu. Gdy czyta się Twoje opowiadanie, człowiekiem targają emocje. Począwszy od radości, uśmiechów, przez smutek, nostalgię aż po wzruszenie. Mi osobiście towarzyszy jeszcze coś. A właściwie dwa "cosie'. Zachwyt. Twoim talentem, Twoim zdolnościami pisarskimi, które są więcej niż nieprzeciętne, Twoją osobą. Atmosferą, którą tak niezwykle budujesz w każdym rozdziale. Tajemnicą, która również tutaj jest wszechobecna. I podziw. Dla tego o czym piszesz. Dlatego jak piszesz. Dla Ciebie. Naprawdę, podziwiam Cię. Chciałabym pewnego dnia - jest to conajmniej niemożliwe, ale chcieć sobie chyba mogę, co? - osiągnąć chociaż w połowie tak wysoki poziom w pisaniu, jaki osiągnęłaś Ty.
    Twój blog na pewno zasługuje na uwagę. I na masę komentarzy, wyświetleń i tak dalej. Toteż w końcu przybyłam. Z opóźnieniem, ale jednak. Ten blog niewątpliwie zasługuje na jakiś długi, porządny, sensowny i piękny komentarz, Ty na taki zasługujesz. Niestety ja nie potrafię takich pisać, przepraszam...
    Wiedz, jednak, że każde słowo, które tutaj przeczytałam jest wręcz perfekcyjne. Jest elementem, który sam w sobie zachwyca, a jednak w połączeniu w ten wspaniały rozdział, może przyprawić o zawrót głowy.
    Jesteś cholernie zdolna i tyle. Nie ulega to żadnej wątpliwości. Twoje opowiadanie może posłużyć za wzór właściwie nam wszystkim. Dla mnie już jest wzorem. Chociaż te moje pisaniny są, nie oszukując się, niczym w porównaniu do Twego geniuszu, który jest ogromny. A którego zaledwie część pokazałaś nam powyżej. Tak szybko dodałaś rozdział... naprawdę, rozpieszczasz nas.

    Wybacz, że tak krótko, marnie i bez sensu. Życzę Ci dużo weny i już niecierpliwie oczekuję kolejnej odsłony Twojego talentu. Dziękuję, że założyłaś tego bloga i dzielisz sięd z nami, ze mną, swoim talentem. Dziękuję, za tę historię. Zaszczytem dla mnie jest czytanie jej. Dziękuję, że jesteś.
    PS: zakładka bohaterowie została wykonana przez Ciebie cudownie. I tak jak temu rozdziałowi - nic jej nie brakuje. Naprawdę wszystko w tym blogu jest takie idealne i... po prostu piękne.

    Pozdrawiam serdecznie
    Dulce

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten rozdział był fantastyczny! :D. Bardzo mi się spodobał. Wszystko jest takie dopracowane, nawet każdy najdrobniejszy szczegół. Po prostu idealnie :)
    Fragment Adriany jest moim ulubionym. Genialnie pokazałaś jej emocje, uczucia, obawy. Ją i Ruiza łączyła ogromna miłość. Pomimo tego, że oboje jest żoną Javiera nie kocha go.Dalej tęskni za swoim byłym chłopakiem. Równocześnie ma wyrzuty sumienia, że nie jest w pełni szczera ze swoim mężem.Ale serce to nie sługa, niestey.
    Angie i Pablo= genialne Pablangie<3 German nie pasuje do Angie. Może teraz wreszcie zauważy Pablo. To on zawsze był przy niej , wspierał ją kiedy tylko.potrzebowała.
    Marco cierpi. Fran wyjechała i ślad po niej zaginął. Dobrze, że ma Lenke, która nie pozwoli mu skoczyć z pomostu xd. Lena zawsze pomocna;)
    Camila, Sebastian i ich gorąco konwersacja przez internet. No no widać, że lubią swoje towarzystwo :D.
    Moment Diego też był świetny. Te jego przemyślenia... takie tajemnicze.Ma do czegoś namówić Violke? Robi się ciekawie. Ale mam nadzieję, że nie skończy się Diegettą. Diemiła rządzi zawsze i wszędzie<33. A w twoim opowiadaniu jest taka genialna. Moja zdecydowanie ulubiona para.
    Wiem, że ten komentarz wyszedł... delikatnie mówiąc nie za dobrze. Tam wyżej masz dużo lepsze xd. Pewnie mnie nie kojarzysz, ale chce żebyś wiedziała, że jak dla mnie to opowiadanie jest jednym z najlepszych.:D
    Życze dużo weny;)
    Gośka

    OdpowiedzUsuń
  9. Zuzka!
    jeju, błagam, przebacz! Co? A no oczywiście to, że pojawiam się tak późno, bo dopiero teraz. Ja to jednak wstydu nie mam ;c I cóż, mogłabym teraz zacząć wymieniać powody mojego spóźnienia, ale po co? Czasu to nie wróci, więc... może lepiej od razu przejdę dalej :)
    Więc tak... rozdział trzydziesty pierwszy. Kolejny niesamowity, ujmujący w swej prostocie, a zarazem przepiękny w swej niebanalności. Podsumowując, te moje nieskładne zdania: Idealny, jak zawsze! Z jedne strony, taki zwyczajny, a jednak zawiera wszystko. I jeszcze więcej! Zuzka, do cholery (wybacz, nosi mnie ;D) co ja mam z Tobą począć? Musisz tak genialnie pisać? Przyprawiać mnie o zawał serca i niewydolność słowną? Musisz! No jasne, że tak. Pff. Kurcze, kobieto, mi już brakuje pochwał na temat twojego bloga, twojej wspaniałej historii. Naprawdę. Nie wiem, co napisać. Wydaje mi się, że się powtarzam i cóż, nie wiem, co mogę na to poradzić. Wiem za to jedno: Jesteś niesamowitą pisarką. Taką całkowicie z innej planety. Zwroty, wszystkie porównania, każde słowo - to wszystko nabiera u Ciebie innego, całkiem nierealnego wydźwięku. A jednak... sprawiasz przy tym, że twoja historia jest tak bardzo realna, nigdy nie przezroczysta, raczej pełna - tak, wypełniona aż po same brzegi niekończącym się sensem. Bo każdy bohater jest u Ciebie inny, niepowtarzalny, ma swoją własną historię - coś, czym pragnie się podzielić. Jeszcze jakby tego było mało - oczywiście! - Twój styl jest jedyny, odznaczający się. Taki... widzisz, brakuje mi słów. W każdym razie, wpędzasz mnie w kompleksy, coraz bardziej i bardziej. Ale trudno, jakoś przeżyję. Tylko pisz ♥ Nie proszę o nic więcej :)
    Teraz może przejdę na chwilę do samego rozdziału:
    Pierwsza perspektywa i tak jak mówiłam wcześniej, po prostu nie mam słów. Wszystko opisujesz tak dokładnie, bogato. Każde słowo jest tam, gdzie powinno być - ma swoje jedno, określone miejsce. A w dodatku sprawiasz, że wszystko jest takie niesamowite, tajemnicze. Idealnie przedstawiasz rozchwianie postaci, wewnętrzne spory. Nie kocham, kocham, chcę, nie chcę? U Ciebie nie jest tylko czarno-biało, wszystko ma podwójne dno.
    Dalej mamy Angie. I papugę, hahaha, nie powiem, rozbawiła mnie ta sytuacja. No i jeszcze Pablo, który zawsze jest, zawsze pomoże. Tak, zdecydowanie go uwielbiam. Nawet serduszko wstawię, nooo ---> ♥ A German to cieć, tak!
    Aj, biedny Marco. Bardzo kocha Francescę, nie potrafi bez niej żyć, i tak naprawdę nie wie, co się dzieje. Nic nie wie i to musi być straszne. I nagle pojawia się Lenka, no istny anioł stróż :) Albo raczej detektyw, haha. Kochana taka. Nie pozwoli mu stoczyć się na dno, jak prawdziwa przyjaciółka. Mam nadzieję, że wkrótce się czegoś dowie, że może jej uda wyjaśnić się sprawę Franceski.
    Ooo, Camila i nasz tajemniczy pan z Internetu, co do którego już mam swoje podejrzenia. Tak myślę przynajmniej ;> "Wrócę. Oczywiście, że tak." Awwww ♥ Wybacz, to było samoistne. Już się zamykam i lecę do końcówkowi.
    A na koniec mamy Diego. I kurde, teraz mogę Ci bić pokłony, poważne. To było GENIALNE. Cała ta perspektywa, to, jak udaje (a może nie?), to, jak wprowadza naszą biedną, nieszczęśliwą owieczkę w błąd. A ona zawsze wierzy, niby nie do końca, ale jednak... wiem, że to kwestia czasu. I nie wiem, czy jest mi jej żal (w końcu znamy jego intencje), czy może jego. Ale tak samo jak Violetta wiem jedno, że Diego znajdzie swoją Piękną. Ja chyba już nawet wiem, kim ona jest! Ale cóż, nie mówię, nie chcę zapeszyć. Ostatnie zdanie idealnie podkreśla całość, idealnie. Nie wyjdę z podziwu, już nie :)
    Dobrze, w końcu dotarliśmy do końca mojego nędznego wywodu. Dotarłaś, prawda? No nic, przepraszam, że tak krótko i bezsensownie - nie wiem, co we mnie wstąpiło... Dziękuje za komentarz u mnie, niesamowicie cenię twoją opinię :)
    Pozdrawiam i weny życzę,
    Edyta ♥

    OdpowiedzUsuń
  10. Zapraszam do mnie, narazie tylko prolog ;)
    Opowiadanie o Violettcie, fantasy.

    http://violetta-tpdn.blogspot.com/
    Przepraszam za spam...

    OdpowiedzUsuń