Sweet child in time, you'll see the line
Line that's drawn between good and bad
- Jak się czujesz?
Jak określić stan między beznadziejnością a obojętnością?
- Chyba nieźle - odpowiedział bez przekonania.
- Jasne, bo jestem ślepa. - Schyliła się i odgarnęła mu włosy z czoła, jakoś tak czule, po matczynemu.
- Nie traktuj mnie, jakbym był dzieckiem. - Odwrócił wzrok, ignorując fakt przyjemnego ciepła, które rozniosło się od dotyku jej szorstkiej ręki.
- Zachowujesz się jak dziecko, czego oczekujesz? - Usiadła na krześle obok, wzdychając cicho. - Za parę dni masz wypis, a można by pomyśleć po twojej minie, że jesteś ciężko chory.
- Bo jestem - mruknął bez sensu, a jednak zrozumiała.
- Na Violettę. - Pokiwała głową, koński ogon podskoczył jej na ramieniu. - Nie widzisz, że to nie ma sensu? Odpuść sobie wreszcie, nie jesteś niczemu winien.
- Źle ją potraktowałem - stwierdził sucho, gapiąc się w ścianę.
- A ona była zawsze fair?
- Nie. Żadne z nas nie było, jak zwykle.
- Myślę, że to był główny powód. - Mówiąc nie patrzyła na niego, tylko gdzieś w dal. Zdał sobie sprawę, jakie to denerwujące. A przecież teraz robił tak non stop. - Łatwiej wybaczyć, jeśli samemu się jest bez winy. A kiedy obie strony oskarżają siebie nawzajem, żadna nie chce ustąpić.
- Ale jej nie zdradziłem - szepnął bardziej do siebie, niż do niej.
- Zdrada może mieć różne wymiary - zauważyła spokojnie, wciąż biegając spojrzeniem gdzieś po sali. - Czy nie radziłeś jej, żeby dała szansę swojemu partnerowi w przedstawieniu?
- Ale to nie daje prawa do przekraczania granic gry.
- Potrzebowała wsparcia, to je dostała. Na twoje własne życzenie - nie od ciebie. I czego wymagałeś, żeby domyśliła się tego, co przed nią ukrywałeś od początku? Nie bronię jej, nie mam takiego zamiaru. Ale sam się prosiłeś o taki koniec, León. Dobrze wiesz.
Są słowa, które nigdy nie powinny zabrzmieć. Słowa bez zastanowienia, słowa - jak odłamki szkła. Odepchnąć czyjąś rękę jest tak łatwo...
- Ktoś mi kiedyś poradził, żebym właśnie to zrobił - powiedział bezbarwnym tonem, ale ton nie miał tu żadnego znaczenia. - "Czasem żeby coś odzyskać, musisz najpierw to wypuścić" - mówi ci to coś?
Po co to powiedział? Po co?
Odebrało jej mowę na dobrych parę sekund.
- Słuchaj no... idioto - wycedziła wreszcie wolno, przez zęby. - Już mam dość. Dzień po dniu wytrzymuję twoje fochy, które są coraz gorsze. A ty to wykorzystuj, wykorzystuj do woli. - Krew napłynęła jej do twarzy. - Jesteś egoistą, León. I masz rację, że mnie oskarżasz. Masz nade mną jedną władzę, z której się nie uwolnię.
- Co? - Patrzył na nią nierozumiejącymi oczami.
- To, że cię nie znienawidzę, choćbym nie wiem jak chciała. Obciąż mnie winą za wszystkie swoje błędy, a ja będę je posłusznie nosić jak moje własne. Wiesz czemu? Bo tak robią ludzie, którzy kochają innych trochę więcej niż samych siebie. - Wyszła, trzaskając drzwiami.
- A tej co? - Głos, którego tak nienawidził, zbliżył się niebezpiecznie wraz z parą kpiących, stalowych oczu i uśmieszkiem pełnym jadu. - Brawo, Leośku. Rób tak dalej, a laski będą waliły drzwiami i oknami.
- Tylko ciebie mi tu do szczęścia brakowało - mruknął, czując jak powietrze tężeje gęstym lodem, a cała wezbrana niechęć rozsadza jego żyły. - Czego chcesz?
- Nie uwierzysz, chłopcze w gipsie, ale przyniosłem ci notatki. - Pomachał grubym zeszytem w czarnej okładce, szczerząc się szeroko. - Rozumiesz? Szkoła, nauka, historia muzyki. Zeszyt. Takie papierowe coś, z czego ludzie się uczą.
- Po co mi to?
- No i masz, muszę tłumaczyć jak dziecku. - Wywrócił oczami, świadomie wkurzając go tym do granic możliwości. - Studia, drogi Leónie. Taka ważniejsza szkoła. W Madrycie. Madryt to takie miasto. Za oceanem. Ocean to taka wielka woda.
- Jak nie masz nic ciekawego do powiedzenia, spadaj stąd - warknął.
- Jaki niemiły, ojej - ironizował dalej Diego, mający nieograniczoną przewagę w zdrowym ciele. - Staram się, załatwiam ci możliwość kontynuowania nauki, a ty z pyskiem.
- Fajnie. Ale nie idę na żadne studia. Będę się rehabilitował.
- Przed nią? Czy tak w ogóle?
- Ale śmieszne. Na nogę i rękę, jeśli cię to tak interesuje. - León poczerwieniał. - Ona nie ma z tym nic wspólnego.
- Jaka szkoda, że my sobie będziemy studiować razem, a ty zostaniesz tu.
- Myślisz, że nie wiem, jakie masz plany? - syknął chłopak, przekręcając się lekko. - Nie waż się jej skrzywdzić, bo...
- Bo...? Bo? Co mi zrobisz, chory chłopczyku? Przywalisz mi kulą? - Udał przerażenie.
- Idź stąd wreszcie, do jasnej cholery! Pieprzony narkoman! - wybuchnął bez zastanowienia.
- No proszę, jak ostro. - Dalej się śmiał, jakby nie umiał przestać. - Czyli jest w tobie jakaś drobina temperamentu, bo już myślałem... Słuchaj, co ty możesz wiedzieć o tym, co robię lub jakie mam zamiary?
- Wiem, co chcesz zrobić - wycedził zimno, patrząc na niego z nienawiścią. - Myślisz, że jestem głupi?
- Myślę, że jesteś albo kompletnym ignorantem, albo bardzo szczęśliwym człowiekiem. - Spoważniał nagle. - Jeśli ty zawsze robisz to, czego ty chcesz, to nie znaczy, że wszyscy inni też.
- Tylko spróbuj coś jej zrobić, a nie ujdzie ci to tak łatwo. Policja byłaby zainteresowana tym, co wiem - nie sądzisz?
- A co możesz mi udowodnić? - Rozłożył ręce. - Nic. Nie jestem tym, za kogo mnie masz. Nie chcesz, to nie wierz. Ale jedno mogę ci obiecać - dodał, podchodząc jeszcze bliżej. - Nie zrobię nic, do czego nie będę zmuszony.
- Akurat.
- Nie żartuję, daj sobie spokój. - Położył zeszyt na stoliku i raz jeszcze drwiąco się uśmiechnął. - Wycofaj się. Ta walka cię już nie dotyczy.
Są słowa, które wypowiadamy dla świętego spokoju. Zabrnęliśmy w ten bezsensowny lęk - ale tam nam dobrze, więc po co się go pozbywać? Słowa, które są przyzwoleniem - ale przyzwoleniem, które nie daje wolności. Umywanie rąk to nie jest rozwiązanie.
- Wycofam się. - Wzruszył ramionami. - Znudziło mnie to. Już dawno.
***
Is that alright? Yeah.
Give my gun away when it's loaded.
Is that alright? Yeah.
If you don't shoot it, how am I supposed to hold it?
Nie. Nie tutaj, ludzie patrzą.
Najlepiej w ogóle. A na pewno nie teraz. Czemu w sumie, skoro nigdy nie płacze? Czemu teraz?... Potarła oczy, nabrała w płuca powietrza, przyspieszyła kroku.
Nie. No nie. Nie i koniec.
Coraz większy ciężar uwieszał jej się nóg, przyciskał ramiona, popychał w dół głowę. Szarpał, by zatrzymać ją w miejscu, właśnie tu, na zaludnionym chodniku w obcej dzielnicy, na porywistym wietrze, w miejscu najmniej odpowiednim na smutek. Skamlał jak proszący o nie wiadomo co pies, szczypał w powieki, kłuł w serce. I nie chciał się oderwać.
Uderzyła w czyjeś plecy, zachwiała się i z trudem powstrzymała od głośnego przekleństwa. Nawet nie chodziło o to, że nie przeklinała z zasady. Ale z jednym słowem wszystko mogło runąć, rozsypać się u jej stóp i powalić ją wreszcie na kolana.
Więc milczała.
- Lara? - usłyszała głos o znajomej, dość przenikliwej barwie. Nie, tylko nie on. - Co ty tu robisz?
- Nie widać? Idę - rzuciła krótko, z taką ilością niechęci, jaką potrafiła zawrzeć w krótkim słowie - będąc na skraju załamania.
- Byłaś w szpitalu? - dopytywał on, drepcząc przy niej jak przedszkolak. Skinęła głową, zaklinając się z całych sił o spokój. - I co?
- I nico. - Odwróciła twarz. Niestety, przy milionie przywar, wzrok miał dobry.
- Ty płaczesz? - W jego tonie nie byłoby więcej zdziwienia, gdyby zobaczył ją wspinającą się na słup wysokiego napięcia albo kradnącą ludziom dzieci z wózków.
- Nie.
- Co się stało? - Coraz bardziej zmartwiony szedł przy jej boku, a ona już dłużej nie potrafiła powstrzymać łez, które zaczęły kapać jej na koszulkę. Jedna po drugiej, jak groch.
- León coś ci powiedział? - dociekał w dalszym ciągu, a z jej gardła wydarł się szloch. - Hej, zaczekaj. - Zagrodził jej drogę tak niespodziewanie, że na niego wpadła. I złapał ją w ramiona jakby nigdy nic, zaglądając jej uważnie w twarz. - Powiedz mi, może będę mógł coś...
- Nie, nie będziesz mógł! - warknęła niewyraźnie przez łzy, szarpiąc się z jego rękami. - Andres, co ty wyprawiasz? Puść mnie!
- To powiedz, co ci jest.
- Jestem głupia, to m-mi jest! Wszy-wszyscy to widzą... a... ja-ja... łudzę się, ale on mnie... nie pokocha. Ni-nigdy. A przecież... co ja takiego... Zawsze byłam... jestem... Nie zrobiłam nic... a on... Chcę go n-nie kochać... ale nie mogę - wyrwało jej się jakby wbrew woli. Nagle przylgnęła do niego, coraz gwałtowniej zanosząc się płaczem. - Nie chcę... nie ch-chcę przestać.
- Ale... przestań, przestań, nie płacz tak - jęknął chłopak, zszokowany jej zachowaniem. Lara, ta Lara? Ta silna, niezależna, wydawałoby się - bez uczuć? Zawsze go odpychała, odchodziła dumnie. A teraz bezradnie jak dziecko rozmazywała pięściami łzy, toczące się po policzkach. Bał się, że coś mogło jej się stać, nigdy nie widział, żeby ktoś aż tak płakał. Całą sobą, jakby łzy były kawałeczkami duszy, odrywającej się w ciężkich, słonych kroplach. Jakby ta cała bezradność w jednej chwili zamieniła się w żal, wielki żal.
Starł jedną, drugą, ale ich śladem podążały kolejne, jeszcze większe.
- Patrz, mam chusteczkę - oznajmił tonem odkrycia, grzebiąc w jednej z kieszeni dżinsów. - Jest niebieska i mam na niej wyhaftowane swoje imię, zobacz. Żebym wiedział, jak się nazywam.
- A co mnie to... - Przyjęła jednak skrawek materiału i, choć ostatnią pożądaną rzeczą był w tym momencie śmiech - nagle parsknęła. - Ona jest różowa. I jest na niej imię "Peter".
- Niemożliwe. - Gdyby nie wydmuchiwała właśnie nosa, chyba by jej ją wyrwał z rąk. - To mojego taty! No nie. Poszedł do pracy z niebieską chusteczką, wszyscy będą się z niego nabijać.
- Co? - Zwinęła materiał w dłoni, uniosła wzrok. - To z różowej się nie nabijają? - Nagle wybuchnęła śmiechem, głośnym i nieopanowanym, tak jak wcześniej płacz - i po prostu nie mogła przestać. Ludzie patrzyli na nią jak na wariatkę, trudno.
Są słowa, które z najgłębszego tunelu potrafią wydobyć światełko. I to nie są reflektory pociągu z naprzeciwka. To promień, przebijający przez warstwę chmur i wpadający między gęsty deszcz kompletnie bez sensu. Tęczy z tego nie będzie. Ale czy wszystko musi mieć sens?
- Cieszę się, że ci lepiej. Wobec tego mógłbym odzyskać chusteczkę? Mój tata jest do niej bardzo przywiązany.
Oddała mu więc różowy przedmiot. I z jej ust wydobyło się jedno słowo:
- Wariat.
Ale wariaci powinni trzymać się razem, nie?
***
Śmieszne.
Nigdy nie wyobrażał sobie, że to może tak wyglądać. Znaczy się, nie był to pierwszy raz, gdy serce zabiło mu żywiej niż zazwyczaj - miał w końcu osiemnaście lat i parę związków już za sobą, a że nieudanych - to już inna rzecz. Ale żaden z nich nie mógł w najmniejszym stopniu równać się - z tą znajomością.
Może nawet "znajomość" to za duże słowo w tym przypadku?
Przyzwyczaił się już, że zaczyna się od pierwszego spojrzenia. Prosty rachunek - podoba mu się albo nie. Czasem mijało samo z siebie, czasem przeradzało w relację większego kalibru. Czasem kończyło spokojnie, czasem z hukiem. Ale zawsze się kończyło. Odpływało w niebyt, wciskało między stronice książek i tam umierało pomiędzy innymi "love story", które z miłością miały tyle wspólnego, co pukanie do drzwi z grą na perkusji.
Wystarczyło, żeby spojrzał na swoich rodziców - i widział, że jest możliwe coś bardziej złożonego, co nie skończy się jak film. Nie przeminie z wiatrem, nie zamieni się w szereg napisów końcowych, ale będzie trwało, wciąż i wciąż, i tak bez końca. Wierzył, że i on kiedyś - w dalekiej przyszłości, nie spieszyło mu się nigdzie - na taką miłość natrafi. Na ulicy, w sklepie, w szkole, w parku. Wpadnie na nią pewnego dnia, złapie za rękę - i nie puści. Może będzie ładną brunetką w granatowym uniformie, może kruchą blondyneczką z psem na smyczy albo niebieskooką szatynką, sprzedającą za rogiem bukiety słoneczników? Jednego był pewien - zobaczy ją i będzie wiedział: to ta. Ta jedyna.
A los go oczywiście wykpił.
Komedia romantyczna "Masz wiadomość" okazała się nie tak znowu oderwaną od rzeczywistości bajką. Internet - okazał się tym miejscem, gdzie wpadł na osóbkę, której nie spodziewał się w żadnym razie. I on, typowy wzrokowiec, przekonał się, że czasem wygląd nie jest najważniejszy. Właściwie to w ogóle nie miał znaczenia, po drugiej stronie ekranu.
Są słowa, które łączą ludzi, których nic więcej nie łączy - a może łączy, tylko dzięki słowom to odkrywają?
Co go w niej tak urzekło? Że nie słuchała ze znudzoną miną jego słów, tylko odpisywała na nie własnymi przemyśleniami? Że w momencie, w którym był pewien, że już nic go nie zaskoczy - wyskakiwała nagle z najcelniejszą ripostą? Nie potrafił odpowiedzieć jednoznacznie. Cięty język nieznajomej, jej żywe skojarzenia - często identyczne z jego, jej temperament - wybuchający w najmniej oczekiwanych chwilach, jej inteligencja - pozostawiająca go z otwartymi ustami, jej zainteresowanie muzyką. Wszystko to łowił dzień po dniu, wyłapując z każdej rozmowy coś nowego. Nie wiedział, jak ma na imię, ile ma lat, gdzie mieszka i jak wygląda. A wiedział, że uwielbia zespół Pink Floyd i czekoladę z orzechami, że ma dwa koty: Olivera i Twista, że nigdy nie leciała samolotem i że kompletnie nie umie gotować. Totalny idiotyzm, co mógł o niej powiedzieć na podstawie tych informacji?
A jednak na dźwięk przychodzącej wiadomości leciał jak szalony, ciekaw, co tym razem ma mu do powiedzenia.
I każda rozmowa mijała tak szybko, że całe godziny zlatywały niepostrzeżenie.
I wiedział już, że woli pisać z nią, niż rozmawiać z jakąkolwiek inną dziewczyną.
A jednak dalej bronił się przed tym, co uderzało w jego umysł coraz mocniej.
Że zakochał się w dziewczynie, której nigdy nie widział na oczy.
***
Tak łatwo z rąk wymyka się.
Ucieka wciąż, znika we mgle.
A ty je chcesz na własność mieć.
Chcesz zamknąć na klucz. Przed światem schować.
Skryć jak skarb, swój prywatny skarb.
Niemożliwe.
Bo szczęście to przelotny gość.
Szczęście to piórko na dłoni,
Co zjawia się, gdy samo chce
I gdy się za nim nie goni.
- Powiedziała, że możemy zacząć wszystko od nowa.
- Czyli co, tak konkretnie?
- Najwyraźniej dokładnie to. - Schyliła się by zerwać długie źdźbło trawy; obróciła je w palcach, osypując drobinki pyłu z delikatnego kwiatostanu. - Zapomnieć o wszystkim i przyjaźnić się, jakby nic nigdy się nie stało.
- Nic, nigdy... Ale czy ty potrafisz w to uwierzyć? - Przejechał ręką wzdłuż drewnianego oparcia. - Nie będę się wtrącał, tym razem. Niemniej powinnaś to przemyśleć.
- Doceniam to, że mi pozwalasz - uśmiechnęła się niewyraźnie, kołysząc się w rytm melodii, którą słyszała tylko ona. Sprężynki loków podskakiwały jej beztrosko na ramionach, lśniąc w miękkich promieniach złotej godziny tysiącem refleksów. Mieniły się na załamaniach feerią cieni i blasków, wychwytując najdrobniejszy okruch światła i wplątując go między fale głębokiego brązu jak najdroższy klejnot.
- Masz najpiękniejsze włosy na świecie. - Musnął koniuszkiem palca jeden z loków, opadający jej na plecy. Uśmiechnął się do swoich myśli. - Nie potrzebujesz mojego pozwolenia, wiesz? Ani niczyjego innego.
- Wiem. Ale czasem miło wiedzieć, że ktoś popiera moją decyzję.
- Poprę cię, kiedy się okaże, że się nie mylisz.
- Sprytne, nie powiem. - Odepchnęła się mocniej od ziemi, aż huśtawka zaskrzypiała głośno pod ciężarem ich dwojga. - Każdy zasługuje na drugą szansę, Maxi.
- Drugą, trzecią, czwartą, piątą... - Patrzył w niebo, zachodzące kolejnymi kolorami. - Pewni ludzie się nie zmieniają.
- Musimy w ogóle gadać o Ludmile?- spytała po chwili, gdy cisza ugięła się pod lekkimi krokami ich myśli, biegnących jednym torem. Oczekiwań, wciąż wiszących w powietrzu i nadziei, nawleczonych na cieniutkie sznurki niewypowiedzianych słów.
- Nie musimy. Wszystko zależy od ciebie.
- A ty jak wolisz? - Kręciła w dłoniach tą trawką, wpatrując się w obłoczek jasnych kwiatów.
- Nie przejmuj się mną, tylko rób to, co tobie jest na rękę. To twój ogród, zawsze możesz mnie stąd wyrzucić. - Uwielbiał patrzeć, jak jeden kącik jej ust podskakuje lekko, nim zdąży szeroko się uśmiechnąć. Uwielbiał to drgnienie, ten słodki dołeczek, obietnicę szczerego rozbawienia.
Uwielbiał ją.
- Aż tak ci się śpieszy, żeby stąd iść? - spytała, powstrzymując się jednak od uśmiechu.
- Szczerze? - Zerknął na lewy nadgarstek, marszcząc brwi. - Powinienem. Jestem w niedoczasie.
- Że co? - Spojrzała na niego pytająco.
- To takie szachowe określenie. A ja miałem być godzinę temu w domu i się pakować.
- Grasz w szachy? - zdziwiła się.
- Wiem, wiem, to gra dla inteligentów. Dlatego zazwyczaj przegrywam, jak już Mai się uda mnie do tego zaciągnąć. Ta mała cholera miażdży mnie w dziesięciu ruchach. - Skrzywił się znacząco.
- Czekaj... co ty powiedziałeś? - zapytała, nagle się prostując.
- Że to gra dla...
- Nie, wcześniej. - Machnęła ręką. - Pakujesz się? Gdzie? Po co?
- Wyjeżdżam, nie mówiłem ci jeszcze? - teraz on się zdziwił. - Dałbym sobie rękę uciąć, że opowiadałem ci o zachciankach mojej ciotki.
- Nie. Aż takiej sklerozy nie mam. Dokąd jedziesz? - Poruszyła się niespokojnie, chwytając się brzegu siedzenia.
- Do Chile. Inés sprzedała swoją willę i pojechała do drugiej willi za granicą. Potem jednak stwierdziła, że przyda jej się remont, ale oczywiście wynajmowanie robotników byłoby poniżej jej godności. Wysłała rozporządzenie, że ja z kuzynami mamy się do tego wziąć.
- Czemu ty? - drążyła, wpatrując się w jego twarz. - Czemu akurat tak?
- Nie mam pojęcia. Może marzy jej się widok własnych bratanków i siostrzeńców w porannym słońcu, bez koszulek. Albo ma tam jakieś skarby i chce, żeby wszystko zostało w rodzinie. Albo jej się w głowie poprzewracało do końca. Wiesz, opcji jest wiele. A realia takie, że spędzę cały maj przenosząc meble i malując ściany.
- Ale wrócisz na bal? - Przejechała czubkiem buta po ziemi, spuszczając wzrok. - Z kim będę tańczyć?
- Z Fede - mruknął, nagle czując podmuch zimna. Nie podobało mu się, jak on na nią patrzył. Od początku.
- Wolę z tobą, wiesz o tym. - Dmuchnęła w opadający lok, potem odsunęła go ręką. I wciąż patrzyła w ziemię. Myślała o słowach, których nie potrafiła znaleźć. A może znała je doskonale, tylko gdzieś jej uciekły.
Dwa słowa. Dziewięć liter. No już.
Milczała.
- W Fede kochają się wszystkie, może nie? - zasugerował beznamiętnym tonem. Pokręciła głową. - Nie?
- Jedna na pewno nie - szepnęła, unosząc wreszcie te piękne oczy. Dwa świetliki. Gorące ogieńki, przejrzyste jak woda i jednocześnie głębokie jak niebo. - Maxi...
- Co? - Nie utrudniał jej, nie ułatwiał. Nie zachęcał, nie odpychał. Był. I czekał.
- Sam wiesz.
- Nie wiem. Daj mi jakąś wskazówkę. - Wzruszył ramionami, ciągnąc tę grę.
Cisza.
Są słowa, które wcale paść nie muszą. Nie muszą, bo nie kocha się słowami. Wielkimi słowami, durnymi słowami, które są tylko po to, by móc je cofnąć.
Bez sensu, prawda?
Wyciągnęła rękę, dotknęła jego policzka. Jakby się bała, że jej ucieknie. I znów patrzyła, z tak bliska. Patrzyła, a w jej oczach widział kolejno strach, wahanie, pewność, ciepło, pierwszą iskrę, drugą, trzecią. I zsunęła wolną rękę na jego. Puste przestrzenie między jego palcami wypełniło ciepło jej drobnej dłoni, pasującej idealnie. Jak ulał. Uścisnął ją w milczeniu, czując słabiutkie pulsowanie krwi w jej nadgarstku, przyspieszające w gwałtownym tempie. I to była melodia, którą znali oboje. Identyczny puls. Jeden rytm.
Jak ich serca.
Nie patrzył w labirynt, patrzył w otwartą książkę. Historię napisaną podwójnym charakterem pisma, na przemian. Opowieść, do której zajrzał już kiedyś przez moment, zbyt krótki jednakże, by odczytać choć słowo.
A teraz już wiedział, że pozna jej treść. Aż do końca.
I znów widział tylko jej usta, znów nie istniało nic dookoła. Niebo aż się schyliło w oczekiwaniu, wszystko w ogrodzie wstrzymało oddech. Już bliżej. Już o cal.
Ich czoła się zetknęły, loki pomieszały ze sobą, oddechy sięgnęły siebie nawzajem jak dwa ptaki, zderzające się w locie skrzydłami.
I słyszał muzykę, muzykę grającą w niej, gdzieś głęboko, tętniącą w każdej żyle falą spokojnych dźwięków. Muzykę ciepła jej ciała, muzykę jej drżącej skóry, muzykę zamkniętych oczu.
Czuł ją, rozbrzmiewającą tak blisko. Z odległości ostatniego centymetra.
Po co komu słowa?
Już tylko milimetry.
- Aaaaaaaaaaaaaaaaa!
Zerwali się jednocześnie, rozglądając za źródłem hałasu i intuicyjnie biegnąc w stronę domu. Do miejsca, skąd ten wrzask dobiegał. Do pokoju Leny.
- Co się...
- Jestem genialna! Jestem genialna! - Skakała jak opętana, rzucając im się na szyje i ściskając to ją, to jego, nie zwracając uwagi na gorące rumieńce obojga. - Przypadek przypadkiem, cuda jednak istnieją. Ale jestem genialna!
- Moglibyśmy się dowiedzieć o co chodzi? - zażądała wreszcie Natalia, odsuwając siostrę na odległość wyciągniętej ręki i nagląco nią potrząsając.
- To się stało, że ją mam. Znalazłam, nawet nie wiesz gdzie! - śpiewała, tańcząc na środku pokoju z laptopem w ramionach.
- Lena, oddychaj. Kogo znalazłaś? I co w tym takiego wspaniałego? - Maxi wziął jej sprzęt i opadł na łóżko. Naty usiadła obok, spoglądając mu przez ramię.
- Już, już. Nie gaś tego! Hej, popsułeś - fuknęła Lenka, wciskając się między nich i odbierając mu komputer z rąk. - Muszę wpisać jeszcze raz... Zaraz, zaraz. To się nazywało Amare di... coś tam...
- To znowu ta stadnina? Już raz pokazywałaś mi...
- Zamilcz, dziecko. - Uniosła rękę i włączyła galerię zdjęć, których były tysiące, a jedno piękniejsze od drugiego. - Koło czterdziestej strony to było...
Przeskakiwała niecierpliwie po miniaturkach, aż dotarła do jednej.
- Tak! - Włączyła podgląd.
A im odebrało mowę.
Zdjęcie przedstawiało na oko czternastoletnią dziewczynkę, siedzącą na pięknym kasztanku. Schylając się nad jego szyją z czułością zanurzała palce w splątanej, rdzawoczerwonej grzywie. Miała niesforną czuprynkę czarnych, krótko ściętych włosów, wpadających w wesołe oczy. Miała też czerwoną koszulkę, ostro kontrastującą z bladą cerą, i wsuniętą na bakier czapeczkę z kolorowym logo New York Yankees. I, co rzucało się najbardziej w oczy, miała przepiękny uśmiech, opromieniający wszystko dookoła.
I bez wątpienia była... Francescą.
_________________________________________________________
Wiem, wiem. Krótko strasznie, zero akcji, bez sensu tak jakoś. Ale mogę mieć na to takie wytłumaczenie, że kolejny zaplanowany rozdział będzie i dłuższy, i więcej będzie się w nim działo. Taką mam nadzieję, a czy wyjdzie - zobaczymy.
Dziś po raz kolejny chcę wam mocno, z całych sił podziękować. Już prawie dwadzieścia tysięcy wyświetleń, a ja wciąż nie wierzę, że nadal ze mną jesteście. Że nie odstraszyły was już te początkowe rozdziały, które były... No, beznadziejne. Zapowiadały się na opowieść o Leonetcie, która pewnie dawno by się już skończyła. Tymczasem rozwinęło się to w takie coś. Cóż, może to wina tego, że Leonetta dawno przestała być moją ulubioną parą, a sam León... Strasznie go popsułam, sami widzicie. Już nawet zrezygnowałam z narracji pierwszoosobowej, bo nie czuję z tą postacią żadnej więzi. To źle czy dobrze? Nie wiem.
Notka dłuższa od rozdziału, dzieje się ze mną coś niedobrego. Kończę, na następny rozdział poczekacie, niestety, znacznie dłużej.
Najdroższa Tears!
OdpowiedzUsuńPowiadam, rozpieszczasz nas. Nieważne, że teraz trzeba będzie dłużej poczekać, bo wszyscy wiemy, że warto. Ten rozdział jest wspaniały. Nie w każdym musi się dużo dziać. I nieważne, że krócej. Liczy się jakość, a tej tutaj na pewno nie brakowało! I wcale nie był bez sensu, uwierz mi na słowo, że pół bloggera chciałoby pisać tak "bez sensu" jak Ty. Większość z nas może Ci tylko pozazdrościć talentu, którego masz niebywale. Dużo. Twoja historia przyciąga. Przyciąga jak magnez. Pochłania. Nie wiem nawet kiedy dotrwałam do końca, przecież dopiero zatrzynałam.
Twoje opowiadanie ma to do siebie, że potrafi w jednym rozdziale wywołać niesamowidzie dużo emocji. Czasem tak różnych emocji. Jesteś mistrzynią w budowaniu atmosfery, napięcia, klimatu w każdym rozdziale. Podziwiam Cię za to. I nie tylko za to. Jesteś niezwykłą osobą. Twoje opowiadanie jest wyjątkowe. Prawdziwe. Piękne. Nic dodać, nic ująć. Moim zachwytom nie ma końca.
Jak najbardziej zasłużyłaś na każde z tych wyświetleń. A nawet na wiele więcej. Na każdego obserwatora i na każdy komentarz, choć i tak jest ich zbyt mało. To nie nam powinnaś dziękować, że dalej tu jestśmy, bo dla nas jest to prawdziwą przyjemnością, naprawdę. To raczej my powinniśmy dziękować Tobie. Tak więc - DZIĘKUJĘ! Za to, ż założyłaś tego bloga, za tę wspaniałą historię, za to, że jesteś.
Tym opoiadaniem dajesz nam, mi, znacznie więcej niż możesz sobie wyobrazić. Uczysz nas. Przekazujesz prawdziwe, głębokie uczucia. Jesteś wzorem do naśladowania dla mnie jeśli chodzi o prowadzenie bloga i historię na nim opisywaną. Osiągnęłaś bardzo wysoki poziom i wciąż - choć czasami mam wrażenie, że to już niemożliwe - pniesz się z nim w górę.
Ten blog wprost ocieka Twoim talentem, którego masz aż w nadmiarze. Twój styl pisania jest czymś dla mnie wręcz perfekcyjnym i niedoścignionym. Naprawdę, cieszę się, że tu jestem. Że mogę czytać takie cuda w Twoim wykonaniu. To dla mnie zaszczyt.
Przepraszam, że tak marnie. Wybacz ewentualne błędy czy powtórzenia. Po prostu wciąż się zachwycam i nie znajduję odpowidnich słów. Jeszcze raz przepraszam. Życzę Ci mnóstwo weny. I cierpliwie poczekam na rozdział kolejny, który będzie równie lub jeszcze bardziej wspaniały niż ten.
Ściskam mocno
Dulce
* zaczynałam
OdpowiedzUsuńMatko, hańba mi :D
Kochanie, nie pisz tak. Czytanie twojej historii jest dla mnie niesamowitym przeżyciem, naprawdę. Piszesz wprost magicznie. Bardzo mi się podoba. Zawsze wiedziałam, że masz talent.
OdpowiedzUsuńKiedy czytam twoje publikacje mam wrażenie, że jestem świadkiem opisywanych przez ciebie wydarzeń.
Dziś krótko i bez sensu, wybacz...
Jeszcze tu zawitam..
OdpowiedzUsuńObiecuję ! <3
Obiecałam, więc jestem.
UsuńWiem, że późno.
Wiem, że ten komentarz jest bez sensu.
Wiem, że zaniedbałam Twoją opowieść.
Ale mimo wszystko uważam, że obietnic należy dotrzymywać, nieważne gdzie lub komu się je złoży. Rozdział przeczytałam dłuższy czas temu, ale jakoś nie mogłam zebrać się na komentarz. Chyba po prostu wiedziałam, że nic mądrego nie będę w stanie napisać.
Ale spróbuję.
Chyba zacznę, od początku , czyli od Leona i Lary, ze zbliżeniem na tą drugą postać. Jest mi jej żal. Lara jest (z niewiadomych powodów) szalenie zakochana w Leonie i do tej pory robiła wszystko tylko po to,żeby było mu dobrze. Spełniała jego zachcianki, wysłuchiwała zażaleń... Dawała mu wszystko co miała, a on jej? NIC.
Dobrze, chociaż, że, ma kogoś takiego jak Andres. Może nie jest najbystrzejszym człowiekiem na świecie, ale ma dobre serce. Zależy mu na Larze i robi wszystko, aby poprawił się jej humor. I udało mu się.
Okej, przechodzę dalej. Leon i Diego.
Podobała mi się ich rozmowa, była taka... prawdziwa? Przy Diego, Leon wydawał się być małym chłopczykiem, niezdolnym do ostrzejszego komentarza. Był bezsilny. Za to Diego dobrze się bawił, ripostował. Widać, że panowie za sobą nie przepadają ;)
Seba. Bo to chyba jest Seba, prawda? Okej, tak więc nasz Seba (lub nie Seba) choć nie może w to uwierzyć - zakochał się w dziewczynie poznanej przez internet. Pokochał jej wnętrze, nie znając wyglądu. Co będzie dalej? Czy kiedykolwiek się poznają?
I teraz chyba moja ulubiona część rozdziału - Naxi.
Są razem czy nie są razem? Wydaje mi się, że sami do końca nie wiedzą, co robią i co czują. Wiedzą, że zależy im na tej drugiej osobie i, że nie chcą jej stracić. Maxi wyraźnie oczekuje od Natalii pierwszego (choć tak naprawdę, to on go kiedyś już wykonał) kroku, wyczekuje jakiegoś znaku. I jest, no cóż prawie, pocałunek. To znaczy, że Natalia i Maxi zdecydowanie mają się ku sobie i (już niedługo, mam nadzieję!) wszystko sobie wyjaśnią.
Na koniec Lena- detektyw, która wzięła sprawy w swoje ręce i odnalazła 'zgubę' Marco - Francescę. Co z tego wyniknie?
Och, mam nadzieję, że dowiemy się już niedługo.
Już kończę.
Przepraszam za wszystko, a w szczególności za ten okropny komentarz.
Pozdrawiam serdecznie :*
Witaj Zuziu, przepraszam, ze nie skomentowalam poprzedniego rozdziału. Mam problemy to z internetem to z komputerem. Jak wrócę ze szkoły postaram się nadrobić wszystko na tablecie. Chyba umrę :(
OdpowiedzUsuńKocham i przepraszam,
Marcia
Kochanie,
UsuńOficjalnie jestem najgorszą osoba na świecie. Teraz możesz mnie spakować i wysłać do jakiejś czarnej dziury albo piekła tam, gdzie moje miejsce. Nigdy sobie nie wybacze, że przychodzę do ciebie tak późno i na dodatek nie napisze nic szczególnego, bo zwyczajnie nie mam jak. Przeczytałam 6 ostatnich rozdziałów i przyszłam skomentować ten, bo zasługujesz na wszystko co najlepsze. Zuzka, dlaczego po przeczytaniu twoich rozdziałów mam ochotę usunąć całego bloga i iść płakać w poduszkę, krzeklinając przy tym swoją znaczącą beznadziejność? Nie wiem, ale cce wiedzieć, gdzie się tego wszystkiego nauczyłaś, hmmm? Nie potrafię tego pojąć. Jesteś młoda, bo to prawda, a wiedz, że nigdy nie przeczytałam lepszej książki, a uwierz, czytałam ich troszkę. Szukałam nawet takich, gdzie autor miałby podobny styl do twojego. Musisz wiedzieć, że to był tylko stracony czas, bo nie znalazłam nic. Nie rozumiem. Tutaj, na blogu, dziewczyny piszą fenomenalnie, a do księgarni trafiają takie dziadostwa, jakieś nudne powieści, które są pisane prostym językiem. Jesteś jedną z moich największych inspiracji. Twój blog był mi bliski od zawsze, samego początku. Myślę, że nie chodzi już sam styl, o którey byłby zazdrosny nie jeden pisarz, ale o pomysły i niespotykane przeplatanki zdań. ZAWSZE gdy czytam cokolwiek twojego autorstwa czuje się beznadziejna, kompletnie idiotyczna itp. Nie umiem myśleć inaczej, a sam fakt, że ty czytasz to coś pisane przeze mnie, jest niezwykłe, bo ja najzwyczajniej w świecie nie umiem. Nie wiem, nie chce wiedzieć i nie będę.
Zuzka, ten rozdział był wspaniały. Nie będę ci mówić co mi się najbardziej podobało, bo już dobrze wiesz. Dziękuję Ci na nich, wiesz? Widać, że robią małe kroczki ku sobie i jest to, jak miód na serce, szczególnie dla takiej osoby jak ja. Każde ich najdrobniejsze spojrzenie, każdy gest, czułość, słowa otuchy i wsparcia, a ja umieram z zachwytu. A teraz? o mało nie doszło do pocałunku. Kocham Lene, ale mogła zacząć krzyczeć tak 5 minut później. Byli już tak blisko, matko. Czytałam to z 7667767 razy i zaraz idę jeszcze raz. Moje kochane kluseczki.
Reszta? Sebastian, widzę, że należy do tych płytkich osób, które zerkaja wyłącznie na wygląd, przykre. Ciekawe czy spodoba mu się rudy kon. Jezu, wybacz. Moja wredota nie zna granic, hyhy. Leon i Diego, haha. Kocham Diego, zawsze jest taki arogancki, ironiczny i z błyskiem w oku. A Leon? typowy wieśniak. Nawet się zachować nie umie. Andres jest bardziej inteligentny, a jego niebieska chusteczka, która jest różowa, zdziałała cuda. Ciekawe czy podrywa tak każda dziewczynę, na kawałek materiału z swoim-nieswoim imieniem. Bystry.
Zuzka, przepraszam, że zostawiam Ci coś takiego, ale uwierz, pisze ten komentarz od 7 rano. Tablet jest potworem w mechanicznej postaci. A ja jestem chora, bo nie umiem rozłożyć parasola. Inteligentna Marta. Dziękuję za wszystko, a szczególnie za nich, hyhy.
Kocham bardzo,
Marcia
PS: "Ostatni będą pierwszymi" - moje motto przy komentowaniu, ake to chyba każdy wie.
PS2: Widzę, że ktoś niżej pragnie najlepszej pary pod słońcem. Właśnie, gdzie Leonetta? :(
PS3: Czekam na niedokończony pocałunek Naxi ^^
PS4: ♥.
Droga Zuziu,
OdpowiedzUsuńna wstępie - jeeej, nawet się tak nie spóźniłam. Tyle wygrać :D A dalej, cóż... przeproszę, bo ten komentarz będzie badziewny, najgorszy, krótki - i tak, już to wiem, eh. Będzie jak zupełne przeciwieństwo trzydziestki dwójki, która była niesamowita, genialna i właśnie sobie płaczę, bo twój talent jest tak wielki i ja nigdy nie osiągnę takiego poziomu. Ale, hej! - przynajmniej jedna z Nas umie pisać (mówię oczywiście o Tobie), jakiś plus :D
Od czego zacznę? Może od ogólnej opinii? Taaak, powiedźmy, że możesz mi odpowiedzieć. Po prostu lubię pytania retoryczne, o! ;D Więc tak... teraz zacznę się zachwycać i to tak na maksa, także się przygotuj. Twój styl jest tak niepowtarzalny, rozdział - tak niesamowicie dopracowany, co do jednego słóweczka, że aż trudno w to uwierzyć, a jednak... to się dzieje. Dzieje od jakiegoś dłuższego czasu. Bo ty nie masz złych rozdziałów, nawet niezłych - każdy, powtarzam - absolutnie każdy, jest tak idealny, że lepszy już być nie może. Albo może, w końcu... z każdym kolejnym zachwycasz mnie na nowo, zaskakujesz czymś innym, świeższym, jeszcze bardziej doskonałym i dokładnym. Tak się w ogóle da? o.o Przyznaj się - jesteś z innego świata, prawda? Z kosmosu... Bo twoje rozdziały to kosmos ♥ Zabierają mnie w niesamowitą podróż, pełną niespodzianek, nowych, niepowtarzalnych doznań i emocji. Czytając twojego bloga czuje tak wiele... za wiele. Czuję, jakbym tam była - obok występujących postaci. Mogę odczuć ich radość, zagubienie, smutek, niezdecydowanie... mogę wszystko - pozwalasz mi na to, dzięki swoim słowom ♥ Pozwól mi cieszyć się tym, jak najdłużej :)
Wiesz co jeszcze bardzo mi się podoba? Te wstawki - "Są słowa.. (...)". Cudownie wymyślone i rozegrane, bo dobrałaś wszystko tak by pasowało do wydarzeń, do okoliczności. No pięknie! Może oddasz trochę talentu? Ociupinkę... Może w końcu napisałabym coś w miarę sensownego. Eh, marzenia ściętej głowy ;D
A teraz przejdę już do wydarzeń, bo chyba nigdy nie skończę tego wywodu, a mam wrażenie, że już się zanudziłaś na śmierć, czytając go. Taki majne urok ♥ Sobie jadę po całości, mam kiepski humor, cóż. Tylko twój rozdział i kilka innych rzeczy go ratuje, ale... nieważne, o czym ja ci w ogóle gadam? o.o Strasznie wygadana się zrobiłam. Dobra, dość! ;D
Na początek, mamy Leona - idiotę (wybacz, nie lubię go, cóż) i Lare, biedną, niczemu winną - Larę. Ale czasem łatwiej złożyć winę na kogoś innego, byle nie na siebie, eh. I ja już sama nie wiem, czego chce Leon. Chce być z Violettą, nie chce? On chyba sam tego nie wie. I świetnie to pokazujesz, takie rozdarcie wewnętrzne, co nie zmienia jednak faktu, że jest okropny i nie ma prawa zarzucać Lary swoją winą - on sam to zrobił, nie ona. I potem pojawił się Diego, kocham go, naprawdę ♥ Jego postać wykreowałaś idealnie, z taką dokładnością, jest jedyny w swoim rodzaju. I taki miły, eh, przyniósł mu notatki - coś mi się nie chce wierzyć w jego dobre intencje, haha. Jednak jesgo teksty wymiatają, zdecydowanie. Leon się wycofał? Tak? To czemu wciąż o Niej myśli? Hmmm...
Dalej, zraniona Lara. Moje serce pęka. Na zewnątrz taka silna, niezależna, ale w środku - jednak krucha, jak każdy człowiek. Bo żaden nie zasługuje na tak niemiłe, oskarżycielskie słowa. Biedna ;c Cóż, źle ulokowała swoje uczucia. I tak się w życiu niestety zdarza. Ale pojawił się Andi, który rozświetlił jej życie, samą swoją obecnością. W końcu kto nie zaśmieje się, nawet w tak ponurym humorze, mając Andresa blisko siebie? ;D No nie da się inaczej. Ta chusteczka mnie rozwaliła - doszczętnie, leżałam na podłodze i się śmiałam. A mówią, że jestem normalna, nic bardziej mylnego ;D
Nie zmieściłam się, żiżys -.-
UsuńNastępnie... zakładam, że to pan z Internetu, który pisze do Camili. Prawdziwy Sherlock ze mnie, nie powiem ;D Bo przecież, to wcale nie oczywiste... wcale, hahah. Okej, nieważne. W każdym razie bardzo spodobała mi się ta część, bardzo, niesamowicie! W sumie sama nie wiem czemu, po prostu tak - sobie podbiła moje serce ;D Ono strasznie cienkie jest, cóż. Ale weź, on się w niej zakochał, jajks! Jestem ciekawa, co będzie dalej, czy się spotkają. Ygh, już się nie mogę doczekać. I wiesz co jeszcze tak bardzo mi się spodobało? Oczywiście wzmianka o Pink Floyd ♥ Kocham, po prostu kocham, a moje całe ciało ogarnia rozczulenie, gdy widzę, że wspominasz w swoich rozdziałach o tak cudownej, ukochanej prze zemnie, muzyce. Niby nic wielkiego - szczegóły, ale... to w szczegółach zawiera się piękno, odpowiedni obraz. Gdy widzimy ukochany obraz, nie wystarczy, że powiemy iż jest piękny - pięknych jest wiele rzeczy, musimy dodać jeszcze paręnaście szczegółów - ma niepowtarzalną kompozycję, oryginalną paletę;, by to słowo nabrało odpowiedniego znaczenia. Moje rozmyślania, nie czytaj XD
I na koniec, mamy ogród, a w nim Natalię i Maxiego - dwie zagubione dusze, które muszą się odnaleźć. Umarłam sobie z zachwytu, ze zbyt wielkiego pod jarania, bo to jak opisujesz ich relację, jest po prostu... nie do opisania. Wszystko jest idealnie wyważone - każde spojrzenie, najmniejszy gest. A oni wciąż siedzą, grają w grę - niczego nie ułatwiają. I już tak blisko, jeden cal i nagle wszystko pryska, koniec bajki. Ale nie mogę być zła, o nie - bo dowiedzieliśmy się ważnej rzeczy. Lena to naprawdę świetny detektyw, nieprawdaż? Znalazła Francescę, wow. Będzie jeszcze ciekawiej. Nie wiem jak to możliwe, ale tak właśnie czuję :)
Dobrze, kończę już me marne wywody. Jeśli doczytałaś do końca, jestem pełna podziwu. Jak widzisz miałam rację na początku - nic sensownego nie napisałam, tylko się trochę pośmiałam z własnej głupoty - tyle dobrego. Ale chce, żebyś wiedziała - jeśli ten komentarz odpowiednio tego nie wyraził, że bardzo Cię podziwiam. Jesteś moim wzorem. Tyle talentu, spalam się od jego blasku.
Kocham, pozdrawiam, weny życzę i czekam na kolejny (mogę czekać długo, z założenia jestem cierpliwą osobą ;D),
Edyta ♥
Dobrze, mogę więc zacząć od końca, prawda? <3
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że nie jest to kolejne opowiadanie o Leonetcie, choć nawet gdyby było myślę, że u Ciebie nie przeszkadzałoby mi to, mimo to nie jest to banalne, skupiasz większą uwagę na innych postaciach co bardzo mi się podoba.
To, że zrezygnowałaś z narracji którą wcześniej zaplanowałaś to również nic złego - wiadomo, bloga prowadzisz już od dłuższego czasu, pojawiło się wiele rozdziałów, wiele zwrotów akcji więc tym samym - wiele się zmieniło, podobnie jak i Twój stosunek do postaci Leona, mam podobnie z wieloma bohaterami więc w zupełności Cię rozumiem, mimo to Twoja historia ani trochę nie straciła uroku, rozdziały od samego początku były oryginalne, starannie i ciekawie napisane, jeszcze zanim zaczęłam prowadzić własnego bloga często tu wpadłam i byłam naprawdę pod ogromnym wrażeniem.
Przejdę teraz do najważniejszego - do treści rozdziału.
'Zdrada może mieć różne wymiary' - całkowicie się z tym zgadzam.
I te mentalne, duchowe są niestety często dużo gorsze od zdrady fizycznej, choć sama nie wiem, różnie to bywa...
Leon się obwinia ale cóż, widocznie tak miało być, Lara dobrze mu powiedziała - Violetta też nie zawsze była fair.
I najbardziej w tym wszystkim szkoda mi właśnie Lary.
Uwielbiam jej postać, zwłaszcza na Twoim blogu i to co powiedziała Leonowi było w stu procentach prawdziwe, na pewno lepiej nie potrafiłabym tego sformułować.
Jest egoistą, może i tego nie chce ale tak się zachowuje.
Użala się wiecznie nad sobą, ona mimo to jest przy nim a on nie zauważa, że sprawia jej ból.
' Bo tak robią ludzie, którzy kochają innych trochę więcej niż samych siebie.' - to zdanie spodobało mi się najbardziej.
Krótkie, a zawiera wszystko by zrozumieć uczucia dziewczyny.
Jest szczera, dobra, bezinteresowna i zakochana.
A on myśli wciąż o sobie, o Violetcie i nie zauważa tego.
To, że ma władzę nad Larą - niestety lub stety - powinien wykorzystać w zupełnie inny sposób.
Powinien pokazać jej, że ona też się liczy.
Niestety, chyba wszyscy faceci to egoiści xD
Wątek Lary bardzo mnie ujął ale ten z Leonem i Diego, sama nie wiem czemu, spodobał mi się jeszcze bardziej.
'Nie uwierzysz, chłopcze w gipsie, ale przyniosłem ci notatki. ' - to zdanie totalnie mnie rozwaliło, Diego to geniusz <3 xD
Cały ich dialog jest fenomenalny.
Zabawny ale i za razem poważny.
Podoba mi się, jak pokazałaś relacje chłopaków.
Dokładnie widać tu, że są rywalami a mimo to, nie jest ona do końca wroga, przynajmniej ja to tak odbieram, to coś nowego.
Zrehabilitować się - przed nią czy w ogóle?
Zdanie na pozór zwyczajne, a dające do myślenia.
Ciekawi mnie, jak potoczą się dalsze losy Leona.
I uwielbiam Diego, jest moim mistrzem riposty! :D
Bardzo szkoda mi Lary.
Dziewczyna na pozór twarda a dla mnie oznacza to, że nie jest po prostu użalającą się nad sobą słodką dziewczynką tylko osobą, która jest zdolna poświęcić się dla innych ale tym bardziej łatwo ją zranić.
No i Leon oczywiście musiał to zrobić.
Jednym słowem: dureń.
Bardzo podoba mi się twój pomysł dotyczący Camili, nieznajomy z internetu naprawdę się w niej zakochał, hmm, ona z pewnością zasłużyła na tę miłość ale jak to się dalej potoczy? Tego nie jestem w stanie przewidzieć ale jestem pewna, że Ty wymyślisz coś co z pewnością zbije mnie z nóg.
No i Lenka - uwielbiam ją, jest naprawdę genialna! <3
Przerwała swojej siostrze i Maxiemu - robiło się między nimi tak... idealnie, ta rozmowa, prawie się pocałowali a tu wparował mój ulubiony Sherlock! :D
Znalazła Fran - dlaczego mnie to nie dziwi? :D
Spisała się jak zwykle na medal, to w końcu Lena, można się było tego po niej spodziewać :D
Przepraszam ponownie że przyszłam spóźniona, powód ten sam co zawsze, non stop odliczam dni do wakacji, na szczęście to już duużo bliżej niż dalej :D
Cały rozdział jak zawsze bardzo mnie wciągnął, będę czekać z niecierpliwością na kolejny, nawet jeśli to czekania potrwa trochę dłużej, cóż - jestem pewna że jak zwykle będzie warto! <3
O kurde. Uwielbiam Twoje opowiadanie, najbardziej na świecie uwielbiam :)
OdpowiedzUsuńKiedy odnalazłam je w czeluściach internetów zachęciło mnie dlatego, że miało tak wiele rozdziałów. Zawsze bardzo smutno mi jak znajduję bloga, który jest świetnie napisany i ma tylko cztery czy pięć rozdziałów, a na resztę muszę czekać. Zdecydowanie tego nie lubię. Tutaj było inaczej, bo przecież rozdziałów jest ponad trzydzieści, to, że przeczytałam je niemalże jednym tchem, to już moja wina.
Nie mogę doczekać się reszty. Jestem skołowana, chciałabym poznać koniec tej historii, a jednocześnie wolałabym aby nigdy się nie skończyła. Chcę siadać wieczorem przed komputerem i czytać słowa, które układasz w takie piękne zdania.
Czy Violetta ulegnie urokowi Diego? Jak dalej potoczą się losy Ludmiły? Czemu Andres tak krąży wkoło Lary? Co przyjaciele Francesci na wieść o jej losach? Dlaczego muszę czekać tak długo?! Przepraszam, nie krzyczę. To ekscytacja.
Przez Ciebie polubiłam Angie, zmieniłam stosunek do Ludmiły i Lary, utwierdziłaś mnie w tym, że German jest idiotą. Cieszą mnie te zmiany, nawet bardzo. Tak bardzo, że nie mogę doczekać się reszty ale to już przecież wiesz ;D
Do zobaczenia pod następnym rozdziałem.
Buziaki.
Aaa, jak mogłaś obciąć włosy Ludmiły? ;p
A ja mam pytanko, dobrze?
OdpowiedzUsuńBo to opowiadanie jest fenomenalne, cudowne itp, ale czy w przyszłości będzie tu Leonetta?
A jak powiem, że nie, to w ramach protestu przestaniesz czytać? :)
UsuńNie potwierdzam, nie zaprzeczam. Czas pokaże.
Hej,
OdpowiedzUsuńRozdział był świetny! Bardzo mi się spodobał;).
Na początku mamy Leona i Lare.Boże jaki on jest głupi:(. Wogóle jej nie docenia, ani nic. Bardzo dobrze, że zrezygnowałaś z narracji1- osobowej, bo on na nią nie zasługuje xD
Diego był, jest, i zawsze będzie najlepszy. To mój ulubiony bohater;). Taki czarny charakter<3.Twój styl jest taki niepowtarzalny. Potrafisz zaciekawić czytelnika jak mało kto. A wracając do Diego- on chyba coś ukrywa. Ta tajemniczość jest niesamowita i sprawia, że kocham twój blog jeszcze bardziej.
Lara i pocieszyciel Andres. Genialne. Dalej ta scena wywołuje u mnie śmiech. Czyżby zapowiada się jakiś nowy wątek z nimi? Robi się ciekawie.
Tajemniczy chłopak z internetu wzbudził moją sympatię.Naprawdę bardzo dobrze go wykreowałaś.
Na koniec mamy Naxi! Ta para jest idealna. Ich wątki są zawsze takie intrygujące. Wspaniale rozwijasz to uczucie między nimi;).
Ps: Jakie pary przewidujesz? Od razu napiszę, że dla mnie nie ma to wielkiego znaczenia, bo i tak będę czytać.Od tej historii nie da się oderwać. Tylko po prostu jestem ciekawa:)
Zuziu.
OdpowiedzUsuńCo ja mam tutaj napisać? Jak bardzo jest mi przykro, jak to jest mi wstyd, jak głupio się zachowałam, jak strasznie jestem na siebie zła? I tak nie oddam tego wszystkiego, przepraszam. Chciałabym jakąś magiczną mocą pokazać Ci, jak strasznie jest mi wstyd. Zależy mi na tym blogu, cholernie mi zależy. Bez wątpienia jest on jednym z najlepszych blogów o violettowej tematyce. Wiem, że moje zdanie podziela mnóstwo osób. I nikt się w tym nie myli. Twój blog nie jest dla mnie jedynie blogiem. Jest on czymś znacznie większym. Myślę, że mogę nazwać go autorytetem, ponieważ z niego pragnę brać przykład. On jest inspiracją nie tylko pod względem pisania, chodzi także o ludzi, a konkretniej ich charaktery. Tak prawdziwie opowiedziane historie są najlepszą metodą na zyskanie empatii. Nawet jakby się tego nie chciało, kiedy czyta się tak ujęte słowa, serce automatycznie rozpoczyna pracę. Nie możliwe jest niewczuwanie się w Twe słowa, niemożliwe. Wszystko, co tylko - a raczej aż - napiszesz, ma w sobie przekaz. Litery to jedynie graficzne ukrycie przekazu. Gdy jednak weźmiemy pod uwagę sens tych słów, stajemy się inni niż zwykle. Myślimy. Rozważamy nad prawdami, które pokazujesz w rozdziałach.
Czasem zastanawiam się nad tym, jakim cudem tak młoda osoba może być tak mądra. Nie jesteś jeszcze dorosła, prawda? Kiedy jednak piszesz, jesteś niebywale dojrzała. Pełna uczuć, emocji. Przedstawiasz wszystkie Twe cechy. Wszystkie cechy, które poznałaś wśród ludzi. Kiedy piszesz, uczysz. Pokazujesz, jak ciężko poradzić jest sobie z niektórymi sytuacjami. Pokazujesz, że życie nie jest jedynie idealnymi, poważnymi stronami nic nieznaczącej książki. Pokazujesz, że w życiu jest także radość, śmiech - to dla takich chwil warto żyć.
Wiesz, co Ci jeszcze powiem? Nie wiem, czy wspominałam Ci o tym, ponieważ mam sklerozę i już zapomniałam, ale zazwyczaj rozdziały mogę przeczytać w ciągu kilkunastu sekund przerwy na próbie tanecznej. A potem myślę i myślę o Twych naukach, lekcjach. Chyba nie zrobię już postępów w tańcu... Nauki te jednak mają one swoje ogromne miejsce w moim sercu, zarezerwowane specjalnie na nie, i choć nie zawsze udaje mi się za nie podziękować, jestem ogromnie wdzięczna. Ponieważ mam za co. To, co dostaję od Ciebie w każdym rozdziale jest czymś tak ogromnym... Zuziu, ja nie wiem, jak mogę za to dziękować.
Dziś krótko, ja znów spóźniona. Przepraszam... Teraz będę miała więcej czasu. Postaram się komentować znacznie szybciej.
Kocham Cię, ciociu i siostrzyczko.
Twoja Hania
Awww.. genialne;).
OdpowiedzUsuńBędzie tu Diemiła? A i jakie inne pary, połączenia będą w twoim opowiadaniu? Tylko pliss odpisz, bo ciekawo$ć mnie zżera. Ogólnie rozdziały takie długaśneee i superoweed. Też chce mieć taki talent XD.
A i boski, cudaśny szablo<3 Sama robiłaś, czy zamawiałaś?
Tak, wiem tyle pytań... jestem beznadziejna
Twa wierna fanka
Sorry za błędy- telefon:(
Usuń