wtorek, 22 kwietnia 2014

Rozdział Trzydziesty Trzeci - Mozaika z odłamków nieba, kawałków chwil, drobinek światła, okruchów cienia i zastygłych łez.



Stare sprawy pokrył kurz,
Coraz szybciej bije puls,
Ty zostajesz w tle
Jak odbicie w szkle,
Jak spóźniony widz.

Nawet jeśli w sercu tkwi
Głupia gorycz jednej łzy,
Do stracenia masz
Jeszcze parę szans –
Lepsze to, niż nic.



Mediolan, 45°28′N 9°11′E
18 maja, godz. 17:03



- Mamy dawcę, nie widzę żadnych przeszkód, żeby...
- Jest jedna, za to zasadnicza. - Ordynator zawsze przerywał mu bez skrępowania, nic nowego. Jako przełożony, do tego z siedemdziesiątką na karku, miał do tego najwyraźniej niepisane prawo. - Vincent jest na urlopie, a tutaj potrzeba większego specjalisty.
Zacisnął pięści w kieszeniach kitla, czując na końcu języka bardzo trafną ripostę, której jednak wypowiedzieć nie mógł, jeśli posada była mu miła. Przełknął ją niechętnie i rozprostował palce.
- Ja mógłbym przeprowadzić tę operację, nie wiem, w czym problem.
- W tym, że w zasadzie nigdy tego nie robiłeś, Cáncer, i wiesz o tym doskonale. - Mężczyzna z cieniem irytacji w podkrążonych oczach obrócił się na swoim krześle na kółkach, żeby go lepiej widzieć. - Nawet nie ma takiej opcji.
- Ale ta dziewczynka umiera, to kwestia dwóch, góra trzech miesięcy! - wybuchnął, opierając się gwałtownie o biurko. - Asystowałem wiele razy. To tylko przeszczep, dam sobie radę. Przecież...
- Sercia? Istotnie, słodkie dziecko - powiedział w zamyśleniu, jakby wcale go nie słuchał. - Ale to nie jest pierwsza ani ostatnia z naszych pacjentek, nie widzę powodu, żeby ryzykować.
- Więc lepiej niech odejdzie bez walki?
- To nie jest kwestia walki. Nie jesteś superbohaterem, tylko lekarzem, a to jest mój szpital - posumował zwięźle, opuszczając wzrok  na swoje notatki i czyniąc ruch, jakby z niecierpliwością oczekiwał na moment, w którym będzie mógł wrócić do przerwanej pracy.
- Koniec dyskusji, tak? - domyślił się brunet, powstrzymując zgrzytnięcie zębami. - Niech pan nie myśli, że odpuszczę. 
- Jasne, Greg. Zawsze słynąłeś z uporu, może coś wskórasz... kiedyś tam... - Uśmiech pobłażliwości przemknął po pooranej zmarszczkami twarzy mężczyzny, dłoń uprzejmie wskazała mu drzwi. - Może kiedy dorośniesz, powrócimy do tej rozmowy.


                                                                                                                    ***

Moskwa, 55°45′N 37°37′E
4 czerwca, godz. 23:15


- Jeszcze nie śpisz?
- Nie. - Zwinięta w kłębek siedziała w prawie zupełnych ciemnościach, opierając plecy o ścianę, a brodę o podkulone kolana. Z charakterystyczną dla siebie mieszaniną rozmarzenia, powagi i smutku wpatrywała się wielkimi oczami w nieruchome konstelacje za oknem. W szklistej głębi granatowych tęczówek tańczyły odblaski srebrnych punkcików, powiązanych niewidzialnymi niteczkami w skomplikowane wzory, które odczytywała w takim samym zachwycie każdej nocy. Od dziecka chodziła wpatrzona w niebo, nikt nie poznał jego zakamarków lepiej niż ona. - Nie mogę zasnąć, czekam.
- Na co, dytyna? - Tamara usiadła obok, starając się nie spłoszyć tych wszystkich snów, marzeń lekkich jak wieczorne mgły, unoszących się nad jej głową.
- Nie wiem. - Eva wzruszyła szczupłymi ramionami. - Mam wrażenie, że... gdzieś, ktoś... albo coś... Że nie tylko ja nie śpię. Że... Nie wiem. Mam jakieś dziwne przeczucie. Albo... - Poruszyła się nagle, spojrzała na telefon. Wzięła go do ręki, wciąż patrząc na ciemny wyświetlacz. A wtedy zadzwonił.
- Czarownica z ciebie, bez dwóch zdań - zaśmiała się kobieta.

- Braco? - Przyłożyła słuchawkę do ucha, posyłając matce znaczące spojrzenie, które ta w lot pochwyciła i - wprawdzie niezbyt chętnie, jak to ona - wstała i wyszła.
- Obudziłem cię? - zatroszczył się głos po drugiej stronie, wywołując leciutki uśmiech na jej twarzy. - Zapomniałem o strefach czasowych.
- Spokojnie, nie martw się - uspokoiła go, ściszając głos. - I tak nie spałam.
- Wybacz, że tak na ostatnią chwilę. Ale Pablo dopiero nam powiedział, że możemy zaprosić kogoś z zewnątrz i... - mamrotał szybko po ukraińsku, a choć nie widziała jego twarzy, dałaby głowę, że właśnie się zaczerwienił. - Mamy przyjęcie na zakończenie roku, może chciałabyś...
- Zaczekaj. - Przysłoniła ręką słuchawkę. - Mamo! Mogę lecieć do Buenos?
- Co? - Kobieta pojawiła się w drzwiach tak szybko, że albo opanowała sztukę teleportacji, albo kompletnie przypadkowo znajdowała się w pobliżu, oczywiście wcale nie podsłuchując. - Znowu? Po co? Na jak długo? I...
- Czyli mogę, jesteś kochana. - Posłała jej szybkiego całusa. A potem uśmiechając się jak gdyby nigdy nic, wróciła do rozmowy.
- Jasne. Kiedy? - zapytała spokojnie chłopaka, gdy kobieta pokręciła głową ze zrezygnowaniem i opuściła jej pokój, mamrocząc coś pod nosem.
- W sobotę. Wiem, że późno ci mówię, ale Pablo...
- Braco, cálmate - rzuciła, starając się poprawnie zaakcentować słówko. - Jutro albo pojutrze biorę samolot i jestem, nie ma problemu. I tak muszę podszkolić hiszpański - dodała z uśmiechem.
- Akcent masz już świetny, lubow. - Najwyraźniej też z trudem powstrzymywał rozbawienie.
- Dziękuję, przekonamy się w sobotę. Jak mam się ubrać? - spytała, choć na dobrą sprawę nie miała za wielu sukienek, spełniających odpowiednie kryteria. Wybór był dość jasny.
Dobrze, że i tak mogła na niego liczyć, zawsze.
- Vse ravno, we wszystkim wyglądasz pięknie - zapewnił gorąco, tak jak oczekiwała. Ale słowa, wypowiedziane jego kochającym tonem, w ramach rewanżu doprawiły i ją o rumieniec.
Zamienili jeszcze parę słów, kradnąc jak zwykle zachłannie każdą okazję, by usłyszeć swoje głosy. A przecież za jego twarzą tęskniła jeszcze bardziej, więc sama perspektywa weekendu z nim - czy mogłaby się zastanawiać, choć przez sekundę?
Przecież był najjaśniejszą gwiazdą na jej niebie.
- Wiesz, już bardzo późno - wtrąciła wreszcie między zdania, nie mogąc powstrzymać już ziewnięcia. - Nie wiem, czy dzisiaj zasnę, ale spróbuję.
- Czekam na ciebie.
- Ja też.
- I nie umiem się rozłączyć - dodał, jakby czytając jej w myślach.
- Hej, kiedyś trzeba. Zapłacisz majątek - uświadomiła, choć wcale nie miała ochoty przerywać połączenia. - Kończymy.
- Jasne.
- Więc?...
- Więc dobranoc, Eva. Pam'yatayte, shcho ya lyublyu tebe.
- Ja ciebie też. Dobranoc.


                                                                                                                   ***



Buenos Aires,  34°35′S 58°55′W
7 czerwca


There's always something in the way 
There's always something getting through
But it's not me, it's you, 
It's you.


Coś dziwnego działo się z czasem, który - miast poruszać się jak należy, ruchem jednostajnym prostoliniowym - dowolnie przyspieszał, to znów wlókł się tak wolno, że prawie się cofał. Bo z jednej strony proste uczucie tęsknoty spowalniało każdy dzień o całe dwadzieścia cztery godziny spędzone bez niego. A jednocześnie, choć przecież to się kłóciło ze sobą - dni te mijały strasznie szybko; ani się nie obejrzała, a już rok szkolny dobiegał końca. I tak samo dziś nie potrafiła doczekać się wieczoru - czy raczej popołudnia, bo na tę porę wyznaczono początek imprezy - a zarazem nie potrafiła się zmusić do jakichkolwiek przygotowań, najchętniej wcale by tam nie szła. Coś się w niej burzyło.
Chciała zobaczyć Maxiego i nie chciała go widzieć. Chciała uwierzyć w prawdę i chciała jej zaprzeczyć - jednocześnie.
Tak, zwariowała.

Ale nie, to nie chodziło tym razem o strach, dziwny strach, bezsensowny strach. Zrozumiała go już przecież, oswoiła dla samej siebie. Bo nie był wyjątkowy, wbrew pozorom. To było dokładnie tak, jak z innymi lękami. Wystarczy się zastanowić. Nie boimy się przecież wysokości - boimy się tego, że można spaść. To nie ciemność napawa nas lękiem, ale wizja czegoś nieznanego, co się w niej kryje.
A ona nie bała się samej miłości.
Bała się jej końca.
Bała się bólu, cierpienia. Bała się ran, odejścia, uczucia rozpadania na kawałeczki. To znaczy, kiedyś się bała. Bo teraz do niej z wolna docierało, że nie ma najmniejszych obaw przed tym... tym wszystkim. Nie zrobiłby tego, nie on. Przecież to on zwalczał jej lęki, jeden po drugim. On napełniał ją jakąś mocą, czymś nowym - może nadzieją? Trzymał ją za rękę, gdy traciła równowagę - pomagał jej iść dalej. Prowadził, gdy sama bała się otworzyć oczy. Był, kiedy zostawała bez nikogo - kiedy opuszczała ją nawet odwaga. I czekał, cierpliwie czekał, nie ponaglał, nie strofował. Nauczył ją oddychać - żyć.
Więc jak mogła dłużej udawać, że tak nie jest? Był dla niej czymś więcej, kimś ważniejszym niż życie. Był jego sensem.

Tylko, że usunięcie strachu niczego nie rozwiązało. Teraz problem był inny, kolący jak ostry odłamek szkła. Problem, który w samej naturze był nierozwiązywalny.

Rozmowa z Camilą sprzed paru dni uderzyła w nią jak rozpędzony pociąg, nagle burząc parę już pewnych rzeczy, a przywołując pewną nową wątpliwość. I gdy całkowicie realne wydawało się szczęście, gdy niebo było już na wyciągnięcie ręki - wówczas bez ostrzeżenia zgasło światło. I znów miała do dyspozycji tylko serce, prowadzące ją usilnie w drugą stronę.

- Meksyk? Jaki Meksyk? Nic nie wiedziałam, serio...
- To nic dziwnego, skoro wy... Bo mieliście jechać razem do Hiszpanii? No tak. Słuchaj, wiem, że to ważne dla ciebie. Ale mam prośbę, okej?

Wybór był zbyt okrutny.
Jego szczęście - jej szczęście?

Nie wiem jak, wciąż grzmiał jej w głowie głos Camili, naprawdę nie mam pojęcia, jak to zrobisz. Ale spraw, żeby poszedł na te studia. Proszę. Zrób to dla niego.



                                                                                                ***


- Wszyscy chyba już są, jak myślisz? - Lena uparcie poprawiała kosmyk włosów, opadający jej na jedno ramię. Potraktowane dopiero co farbą miały teraz głębszy, niemal kasztanowy kolor, który komponował się ładnie z jej jasną sukienką.
- Zostawżeż te włosy w spokoju, wyglądasz świetnie. - Camila pociągnęła ją za rękę, rozglądając się po placu. Na szczęście pogoda dopisała i była możliwość urządzenia przyjęcia na powietrzu, z której skorzystano bardzo chętnie. - Brakuje Maxiego, Braco, Leóna...
- León w ogóle przyjdzie? Jesteś pewna?
- Obiecał. - Wzruszyła ramionami, wciąż wypatrując przyjaciół. - Chyba, że zmienił zdanie, ale to by wszystko popsuło... Nie wiem, nie widzę go na razie. No i Viola też gdzieś nam się zawieruszyła.
- Pewnie poprawia makijaż. - Oczywiście słowa te zostały wypowiedziane bez ironii. No, prawie. - Hej, a w ogóle to pamiętaj, że planujemy wypad do Włoch. To już tylko parę dni.
- Poczekaj, powiedz mi to raz jeszcze, bo dalej nie czaję. - Na szczęście jej rozmówczyni przyjęła zmianę tematu, powstrzymując się od komentarzy. - Co z tą Fran?
- Znalazłam adres jej babci, a ona musi coś wiedzieć. Próbowaliśmy się dodzwonić, ale była na jakimś wyjeździe, podobno już dziś wraca. To rodzina, na pewno ma z nią kontakt.
- A jak nie? - podsunęła wątpliwość Camila, machając do Andresa, który trochę niepewnie lawirował w tłumie z jakimś pudłem w ramionach.
- Jak nie, to umarł w butach. - Przez jej twarz przebiegł złowieszczy cień. - Ale lepiej odpukaj. - Usiadła na stopniu schodów, spoglądając z niechęcią na swoje nogi. - Nienawidzę obcasów! Chyba przesiedzę całą tę imprezę przy stoliku, bo przy tańcu wyłożę się jak nic.
- To po co je zakładałaś? - trzeźwo spytała starsza koleżanka.
- Tak by wypadało chyba, nie? - Rozmasowała kostkę, zmrużonymi oczami śledząc dwie widoczne niedaleko postacie. - Patrz, jakie wielkie przyjaciółki. Ech, ta moja siostra nigdy nie zmądrzeje...
- Nie wygląda na stłamszoną jak na razie, ale to długo nie potrwa. Przy naszej kochanej modliszce...

Ludmiła chyba wyczuła, że ktoś na nią patrzy, bo zerknęła mimochodem w ich stronę. Mierzyły się z Camilą wzrokiem przez kilka sekund. Jednak mimo napięcia w bursztynowym spojrzeniu, w jej twarzy brakowało tej sztucznej wyższości co zazwyczaj. Jej rysy jakby złagodniały, nabrały miękkości. Jakby ktoś przejechał palcem po zbyt ostrym szkicu, rozcierając jego kontury.
Szybko wróciła zresztą do przerwanej konwersacji z Naty, gestykulując żywo i śmiejąc co jakiś czas beztrosko. 
Dziewczyny zerknęły na siebie badawczo, wzruszając ramionami.
- Myślisz, że wrócą do starego układu? - Lenka wstała, otrzepując spódniczkę. - Może jednak coś z niej będzie, z tej naszej gwiazdy. A zresztą... Nie moja sprawa. Dopóki nie rozkazuje jej latać po wodę, jest dobrze.
- No i dobrze, że dobrze - podsumowała lakonicznie Camila. - Braco przyszedł, patrz. - Wskazała na wysokiego chłopaka w towarzystwie drobnej blondyneczki. - Maxi się spóźni, więc jeszcze tylko León... Chociaż nie, widzę go! Problem z głowy. Myślisz, że możemy zaczynać?
- Czemu nie, wygląda na to, że wszyscy czekają.


- Fajnie, że możecie zapowiadać śpiewających, to miłe z waszej strony. - Pablo z uśmiechem oddał im mikrofon, a one spojrzały na siebie znacząco. Teraz? zapytała bezgłośnie Lena. Tak, teraz. Camila nie miała wątpliwości.
- To kto zaczyna?
- Chyba Violetta chciała wystąpić, jeśli dobrze pamiętam - powiedziała, rozglądając się za przyjaciółką. Dostrzegła ją w towarzystwie Diego, zacisnęła za plecami palce. Musi się udać.

- Ja? Teraz? - dziwiła się dziewczyna, patrząc niepewnie na scenę. - Ale nie wiem, czy... - Urwała, gdy chłopak schylił się i szepnął jej coś na ucho. Camila z niechęcią obserwowała jego swobodne gesty, pewna, że to im wcale nie ułatwi sprawy. Miały dobry pomysł, a ten mógł wszystko popsuć swoim czarującym spojrzeniem. Szturchnęłaby go, ale przecież nie wiedział, o co chodzi. 
- Violu, wszyscy chcą cię usłyszeć - oznajmiła z naciskiem, przerywając im bez pardonu.
Wahała się przez moment, skinęła wreszcie głową. 
- Dobrze. Skoro wam tak zależy.

- Pierwsza część planu jest - mruknęła Mia, którą Lena wtajemniczyła w ich intrygę. - A León?
- Stoi tam, z Larą. Idźcie po niego.



- Przepraszam. - Spuścił wzrok i nerwowo przełożył kulę z ręki do ręki. - Wiem, że byłem dla ciebie strasznie niesprawiedliwy, nie zasłużyłaś na to.
Milczała, uparcie odwracając wzrok i udając, że jest jej kompletnie obojętny. Dotknął jej ramienia, ale strząsnęła jego dłoń jak coś obrzydliwego, co przysiadło jej na sukience. Żałowała po raz nie wiadomo który, że przyjęła zaproszenie Andresa na ten durny bal. Co ją napadło, że się zgodziła? Nie znosiła imprez.

No tak. Chciała wtedy chyba zrobić Leónowi na złość, nie przewidziała jednak, że jej partner od siedmiu boleści ulotni się gdzieś po pięciu minutach, a ona zostanie skazana na towarzystwo nieznajomych ludzi i tego, którego bardzo konsekwentnie unikała od dłuższego czasu.

- Lara - powtórzył błagalnie. - Masz rację. Zachowałem się jak dupek, myślałem tylko o sobie. A ty zawsze byłaś wtedy, kiedy cię potrzebowałem. Nie zawiodłem się nigdy na tobie, a ty zawiodłaś się na mnie. Taki ze mnie przyjaciel, jak...
- Po co to mówisz? - odezwała się wreszcie, starając się zachować chociaż pozory spokoju. - Czujesz się winny, czy po prostu chcesz oczyścić atmosferę?
- Nie, ja tylko czuję, że stary León wrócił - mruknął niechętnie, zaciskając dłoń na uchwycie kuli. - Ale nie chcę też, żeby było tak między nami, jak jest. Potrzebuję cię, nawet jeśli ty mnie nie potrzebujesz. Proszę...
- Po co ci ja, masz tylu innych mechaników do wyboru. - Odwróciła się plecami, błądząc wzrokiem po obcych twarzach.
- Wiesz, że to nieprawda. Jesteś kimś wyjątkowym. - Pociągnął ją za ramiona, obrócił z powrotem ku sobie. I zmusił, by na niego spojrzała. - Poprawię się, tylko mi wybacz. No, już się nie gniewaj. Lara...
Westchnęła ciężko. Jak miała się oprzeć jego oczom? Orzechowe tęczówki pocętkowane brązem, zielenią i złotem miały swoje własne światło, którym promieniowały. I tyle ciepła, tyle kpiących, figlarnych ogników.
Miała wybór: albo natychmiast zemdleć od tego spojrzenia, albo uderzyć go torebką i odejść, zachowując resztki dumy, albo wyznać mu miłość tu i teraz.
Wybrała czwarte wyjście.
- Wybaczam. Pod warunkiem, że już nigdy nie będziesz krytykował moich rad. Ani mnie. Ani niczego, co robię. I tego, co mówię. I... - Reszta opcji utonęła w jego gorącym uścisku.
- Dziękuję, kocham cię, uwielbiam cię, jestem twoim ogromnym fanem. I w ogóle brakowało mi ciebie. Normalnie tęskniłem za tobą, chłopie - powiedział jej ze śmiechem do ucha.
- Już łamiesz podstawowe warunki! - Uderzyła go w ramię. - Cofam akt łaski, spadaj.
- Nie bije się inwalidów. - Potarł rękę, krzywiąc się teatralnie. Ktoś zawołał jego imię, więc odwrócił się niechętnie.

- Wybacz, że przerywam doniosłą chwilę, ale jesteś proszony na scenę. - Mała siostra Naty, której imię wyleciało mu w tym momencie z głowy, ostentacyjnie szarpała go za brzeg koszuli, ignorując jego towarzyszkę. - No już, panie Verdas. Twoje fanki czekają.
- Jakie fanki? - Zbaraniał, niepewnie spoglądając to na nią, to na rozbawioną Larę. - Jestem kontuzjowany, droga... yyy... przypomnij mi swoją godność, kotku.
- Angelina Jolie, autografy może później. Słuchaj, mam gdzieś twoją kontuzję. Wyłaź na scenę, albo będę musiała sobie przypomnieć stare dzieje, kiedy byłam jeszcze Larą Croft, a takich jak ty kładłam na ziemię jednym ciosem.
- Idź, jak cię fani proszą, ja też chętnie posłucham - szturchnęła go imienniczka panny Croft, która pokładała się obok ze śmiechu.
- Jak wy mnie czasem wkurzacie. - Przewrócił oczami, ale wreszcie pokuśtykał w stronę sceny, pokonał niewielkie schodki, podszedł do mikrofonu. I dopiero wtedy do niego dotarło, że to samo właśnie zrobiła Viola.


- Nie, to są chyba jakieś jaja! - nie wytrzymał wreszcie, słysząc początek melodii, znanej mu tak dobrze, jak żadna inna. - Nie zamierzam...
- No weź, bądź człowiekiem - jęknął znacząco Broduey, który z powodu obeznania w elektronice również wiedział nieco więcej na temat akcji "Dwie połówki". - Urządzono ankietę i wyszło na to, że to ulubiona piosenka większości. Dajcie im tę satysfakcję.
- Ale... - zaoponowała teraz Violetta.
- Nie ma "ale" - pogodnie przerwał jej Andres, kolejny wspólnik. - Śpiewajcie.
- To naprawdę jest zły...
- León!
- Nie, ja się na to nie piszę. Nic nikomu nie obiecywałem. - Odwrócił się i miał właśnie zejść, gdy zobaczył nadchodzącego dyrektora, który posłał mu pytające spojrzenie. Westchnął i skapitulował; złapał za mikrofon i wziął oddech.
Tyle czasu minęło od ostatniego razu...

Nie ulecę nad niebo jak ptak,
Nie zachwycę cię paletą barw.
Artysta - to nie mój los,
Ja jestem po prostu m n ą.


Ile razy już śpiewał te słowa, wpatrując się w błyszczące szkiełka oczu o najpiękniejszym odcieniu brązu? Ile razy wkładał między nie czułość, napełniał każdy wers uczuciem, każde słowo - głęboką wiarą w jego prawdziwość? "Podemos" było czymś więcej niż piosenką. Było gwarancją, że miłość - prawdziwa miłość - zawsze znajdzie drogę.
Ale tym razem tej pewności nie było. Tak po prostu.


Nie odczytam przyszłości ci z gwiazd
I księżyca odległy mi blask.
Nieba nie przybliżę dziś - 
To ja - więcej nic.

...Ale pewne rzeczy wiem...




- Co wy kombinujecie? - Federico przyglądał się to im, to tamtej parze.
- My? Niiiic - najniewinniej w świecie zapewniła Camila, a Lena pokiwała głową. - My tylko pomagamy dwóm duszom złączyć się na nowo. - Wykonała obrazujący gest dłońmi, otwierając szeroko oczy.
Pogapił się jeszcze przez chwilę na nie z otwartymi ustami, wreszcie pokręcił głową i odszedł.
- A skąd wniosek, że oni chcą do siebie wrócić? - zapytał Diego, który od kilku chwil stał za nimi, rzucając rozbawione spojrzenia na nieszczęsne dusze. Nie potrafili się jakoś podziać na tej scenie, nie brzmieli tak idealnie jak zwykle. I nie patrzyli sobie w oczy.
- Ja wiem, że ty byś nie chciał - zarzuciła mu Cami, oskarżycielsko wyciągając w jego stronę palec. - Ale León i Viola są sobie przeznaczeni i już.
- A wy co? Mojry? Gdyby byli sobie przeznaczeni, nikt i nic nie mogłoby ich rozdzielić, prawda? - Sarkazm w jego głosie najwyraźniej nie dotarł do Camili, która nabrała gwałtownie powietrza, szykując się na potyczkę słowną. Jednak najwyraźniej żaden sensowny kontrargument nie przyszedł jej do głowy, bo po dłuższej chwili rzuciła tylko:
- Czasem losowi trzeba pomóc. 
A potem już coraz więcej satysfakcji iskrzyło w jej wzroku i uśmiechu, gdy para na scenie złapała dawny rytm i w idealnej harmonii kończyła piosenkę. 
- I kto miał rację? - uśmiechnęła się triumfalnie w stronę chłopaka, ale nikogo w tym miejscu nie było. Diego zdążył się ulotnić w porę, bardzo słusznie zresztą - Camila pewna swoich racji była nie do wytrzymania.


                                                                         ***


- Mogę cię prosić, Naty? - Patrzył na nią prosząco, z taką ilością ciepła w oczach, że choćby chciała - nie potrafiła odmówić. Przyjęła wyciągniętą dłoń i wmieszali się w tłum tańczących postaci. Jednak choć z głośników - które podłączono chwilowo do odtwarzacza, bo jakoś nikt nie kwapił się do śpiewania - płynęła jedna z jej ulubionych piosenek, choć Fede był znakomitym tancerzem i robił wszystko, by ją rozchmurzyć - nie potrafiła w pełni cieszyć się zabawą. Machinalnie stawiała kroki, znane przecież doskonale; zupełnie automatycznie obracała się, pozwalała obejmować. Ale myślami była daleko.
- Wiedziałaś, że Lena się zgodziła? - dopłynął do niej pełen entuzjazmu głos chłopaka, który od pięciu minut stale coś mówił, korzystając z przywilejów wolnego tańca. Zresztą słuchała go, jednym uchem wprawdzie, i gdy padło imię siostry, na chwilę się lekko ożywiła.
- Na co? - zapytała, spoglądając wreszcie na niego. Ciemne oczy mu lśniły tak samo mocno jak zwykle, jakby były z oszlifowanego szkła, wypełnionego jakąś gorącą, smolistą substancją, buzującą nieustannie w głębi bezdennych tęczówek. Pełne zagadek.
A Lena przecież uwielbiała zagadki.
Zagościła w niej pewna myśl, nikła jeszcze na razie, ale istotna. Koniec końców kochała siostrę i nie było jej obojętne to, co młoda robi. I z kim. 
- Czy wy...
- Będę niedługo nagrywał płytę i poprosiłem ją o współpracę - wyjaśnił chłopak. - To fajnie ożywi moje piosenki, a jej pozwoli się wykazać. I myślę, że wyjdzie nam to świetnie. Musi wyjść. Ona ma wielki talent.
- Przecież wiem. Kompletne przeciwieństwo swojej starszej siostry.
- Boże, jakie wy jesteście podobne, aż nie do wiary. - Pokręcił głową. - Tylko ona jest bardziej rogata, jestem bardzo ciekaw tej współpracy.
- Ja bym się bała, a nie cieszyła - mruknęła, robiąc jeszcze jeden obrót pod jego ramieniem. - Osioł przy Lenie jest potulny i zgodny. Jak ta mała się na coś uprze, to choćby po trupach - zrobi to, co chce.
- Po trupach mówisz... Cóż, muszę chyba korzystać z życia, póki mam okazję. Bo długo już nie pociągnę - zaśmiał się pod nosem. Objął jej talię, korzystając z ostatnich chwil tańca, a wtedy przy kolejnym obrocie zobaczyła za jego plecami tego, na którego czekała od paru godzin. Opalony i roześmiany opierał się o barierkę, rozmawiając z chłopakami. 
I choć obiecała sobie spokój, nie potrafiła opanować uśmiechu.

A miała przecież piękny uśmiech. Rozkwitający w pełnych ustach, sięgający oczu i napełniający je tysiącem nowych iskier, wywołujący dołeczki w jasnych policzkach, rozpraszający w jednej chwili całą dotychczasową melancholię. A Federico, który Maxiego nie widział, a widział za to jej rozpromienioną nagłym blaskiem twarz, uznał chyba moment za idealny, by spełnić obietnicę "korzystania z życia". Bo nagle delikatnie, ale stanowczo przyciągnął ją do siebie, nie zważając już na nic. Odgarnął pewną dłonią opadające jej na twarz ciemne loki, schylił się w mgnieniu oka - i ją pocałował.

Przez moment - niewiele dłuższy niż jedno uderzenie serca - przywarła do niego, pchnięta zaskoczeniem. Ale bardzo szybko zesztywniała w jego ramionach i jeszcze szybciej się z nich uwolniła, z takim wyrazem oczu, jakiego raczej nie oczekiwał. Przez chwilę myślał, że go spoliczkuje - ale tylko uniosła w oszołomieniu rękę do twarzy, a na policzki buchnął jej rumieniec, gorący i nieopanowany. Piosenka właśnie się skończyła, a dookoła nich panowała dziwna cisza. Przerwały ją jakieś oklaski, ktoś zagwizdał przeciągle. Natalia nie czekała dłużej; poruszyła się szybko, niecierpliwie odsunęła go na bok i pobiegła przez tłum w nieokreślonym kierunku. A raczej, gdyby Fede miał czas i chęć się nad tym zastanawiać, w kierunku bardzo ściśle określonym. W stronę miejsca, gdzie jeszcze przed sekundą znajdowała się kolorowa czapka z daszkiem oraz jej właściciel.


                                                                                     ***


Odszedł nie tylko dlatego, że ruda go denerwowała. Po prostu nie przepadał za tego typu imprezami, które w sumie nawet nie zasługiwały na to miano. Grzecznościowe wysłuchiwanie występów uczniów, wałkujących setny raz te same piosenki, grzeczny taniec w parach, dzieciaki z młodszych klas biegające wszędzie jak przedszkolaki, do picia soczki z kolorowymi słomeczkami. Party hard... Nie mieli chyba pięciu lat, żeby się tak bawić. A może mieli? W jakim on świecie żył?
Pokręcił tylko z politowaniem głową, wydostając się z barwnego tłumu. I udał się gdzieś na ubocze, żeby w spokoju zająć się pielęgnacją uzależnienia. Matka-lekarka często wymieniała mu listę obecnych w papierosach świństw, tlenków węgla, fenoli, cyjanowodorów, formaldehydów i innych dziwacznych nazw bez mrugnięcia okiem; jeszcze częściej straszyła go perspektywą raka płuc i czego tam jeszcze, ale miał to gdzieś. Rak - zwierzątko jak każde inne. I też trzeba je czasem podkarmić.
Schował paczkę do kieszeni, jakoś nie śpieszyło mu się zbytnio z powrotem, więc łaził bez celu. Wszedł nawet do Studia, dziwnie pustego i cichego, wpadając nagle na pomysł umilenia sobie czasu. Oczywiście Beto nie zamknął sali muzycznej na klucz, ten facet był największym dzieciakiem z nich wszystkich.
Otwarł drzwi, niemal wpadając na kogoś stojącego za nimi, aż oboje podskoczyli.

- To ty - stwierdził wreszcie ten oczywisty fakt, wchodząc do pomieszczenia. Jednak jakoś głupio mu było brać którąś z gitar pod ostrzałem jej uważnego spojrzenia, w końcu więc porzucił ten pomysł i usiadł na parapecie, pogwizdując. Po chwili namysłu zrobiła to samo. Machając od niechcenia nogami, wpatrywała się apatycznie w barwny zachód słońca za oknem.
- Znudziła ci się impreza? - zdecydował się przerwać milczenie.
- Nie, głowa mnie trochę rozbolała. - Potarła czoło, stukając obcasami o kolorową ścianę. - Ostatnio jakoś wszystko mnie męczy. Stresuję się, potem dostaję migreny.
- Przejmujesz się wszystkim za bardzo, nie uważasz?
- Mam czym.
- To przez ten kontrakt? - zapytał ugodowo, przejeżdżając dłonią po karku.
- Też - przyznała. - Ale w ogóle ostatnio u mnie w domu panuje chaos. Angie zerwała zaręczyny, wyprowadziła się z wielkim hukiem. W życiu  nie słyszałam, żeby się z tatą aż tak kłócili. - Wzruszyła ramionami ze zrezygnowaniem. - Esme nie odpowiada na pytania, ale ona i tata coś ukrywają. Na pewno. Nikt mi nic nie mówi, jakbym była dzieckiem. To wkurzające - westchnęła. - Co jeszcze? Olga przechodzi jakiś kryzys, wrzeszczy na Ramallo, Ramallo żeby ją zagłuszyć zaczął nawet grać na fortepianie. Fede ma wszystko gdzieś, śpiewa albo komponuje u siebie. Potem czasem bez ostrzeżenia bawi się w Jimmy'ego Page'a, podkręca wzmacniacz do niemożliwości i nie reaguje na nic. A ja siedzę sama w pokoju i czuję się, jakbym mieszkała w wariatkowie.
- To idź do przyjaciół - zaproponował niemrawo, gdy wyobraził sobie to wszystko i nadludzkim wysiłkiem powstrzymał się od śmiechu.
- Jasne. Fran nie ma, Camila siedzi przy komputerze całymi dniami, Maxiego nie było przez miesiąc, a do Leóna nie pójdę, bo...
- Wiem. Faktycznie przerąbane. - Zamyślił się na chwilę. - Ale czekaj, trochę wolniej. Najpierw kontrakt. Zdecydowałaś już, czy go podpiszesz?
- Nie wiem. Chciałabym, ale waham się ciągle. Tata się raczej zgodzi, ostatnio zgadza się na wszystko. To straszne. Nie wiem, czy nie wolałam, kiedy przejmował się za bardzo.
- I tak źle, i tak niedobrze. - Wykrzywił usta w uśmiechu. - Ale jeśli sama tego chcesz, to podpisz. Wykorzystaj szansę.
- Muszę jeszcze nad tym pomyśleć. - Opuściła głowę, włosy opadły jej na twarz. - Teraz mam gorszy problem. Śpiewaliśmy dzisiaj z Leónem i... sama nie wiem. Znowu czułam to, co zawsze. - Spojrzała na niego bezradnie. - Mam w głowie mętlik, Diego. Ale chyba... chyba wciąż go kocham.
- Poukładaj to sobie w głowie, zanim podejmiesz jakąś złą decyzję - poradził krótko. - Zastanów się, czy chcesz znowu w to wejść.
Przez chwilę milczeli oboje.
- Diego... - zaczęła wreszcie niepewnie. - Powinnam cię przeprosić, znowu. Dajesz mi wsparcie, na które wcale nie zasługuję. Byłam dla ciebie okropna, niesłusznie.
- To nie pierwszy raz, przyzwyczaiłem się. - Strzepnął jej kosmyk włosów z ramienia, uśmiechając się mimowolnie. - Zrobiłbym to samo dla każdego; ty masz problem - więc jestem.
- Szkoda, że nie umiem zapomnieć o niektórych sprawach. Czasem chyba łatwiej byłoby nie pamiętać. O niczym.
- Jest bardzo łatwy sposób, żeby wszystkie zmartwienia uleciały. - Pozorny spokój w jego słowach skrywał całe pokłady niepewności. Na tę chwilę czekał od początku.
- Mówisz o muzyce? - upewniła się. Była taka naiwna, taka dziecinna.
- Nie do końca. - Znów się zawahał, cholera jasna. - Mógłbym ci kiedyś pokazać, jakie to proste. Tylko...
- Czy byłoby z mojej strony bezczelnością, gdybym cię o coś poprosiła? - spytała cicho. Chyba wcale go nie słuchała. Pokręcił głową, w duchu przeklinając ile wlezie. - Mógłbyś mnie przytulić? Sorry, strasznie głupio to brzmi. Ale potrzeba mi tego, bardzo...
- Jasne. - Przygarnął do siebie jej kruche ramiona, machinalnie gładząc jej plecy. Delikatne ciepło skóry, którą wyczuwał pod bawełnianą sukienką, napełniło go rozpaczą. Przecież musiał, musiał ją wciągnąć w swój świat, nie miał wyjścia. Palący żal zagłuszył w nim niechęć. Westchnął głośno, przyciskając do siebie dziewczynę, która przylgnęła do jego piersi z ufnością, zaciskając dłonie na jego koszuli. Schylił się, musnął ustami jej ciemne włosy.
A wtedy huknęły drzwi, przez które wpadła postać z telefonem przy uchu. Rozpoznał od razu jej chropowaty, ciepły głos. Tylko, że ona - niestety - też go rozpoznała. Umilkła jak na komendę, a brunatne oczy wypełniło tyle uczuć naraz, że nie potrafiłby ich jednoznacznie zdefiniować. Ale przede wszystkim była tam niechęć. Chciał coś powiedzieć, nie zdążył. Dźwięk obcasów Ludmiły poniósł się echem po korytarzu, potem zapadła już cisza.


                                                                 ***



- Oni są razem czy nie? Chyba się już w tym pogubiłem.
- Nie są jak na razie, ale my już zadbamy o to, żeby się zeszli. - Lena miała taką minę, jakby była ekspertem w każdej możliwej kwestii; słowa, padające z jej ust, miały już fachowy wydźwięk człowieka święcie do swoich racji przekonanego. Brakowało jej w sumie tylko plakietki z imieniem i nazwiskiem poprzedzonym skrótem "prof." i, ewentualnie, okularów, zza których mogłaby lekceważąco spoglądać na niższych inteligencją szaraczków.
- Czyli macie zamiar ich zeswatać, nawet jeśli wcale nie chcą? W moim kraju mamy na to świetne określenie. - Odwrócił się do siedzącej obok Evy i mruknął parę słów po rosyjsku, które skwitowała śmiechem.
- Hiszpański, hiszpański, por favor. - Camila nie lubiła, kiedy nie mogła zrozumieć żartu.
- Jakoś się muszą porozumieć przecież - szepnęła jej Lena.
- Ale to niekulturalne w towarzystwie - utyskiwała rudowłosa, rzucając na nich skośne spojrzenie. - Niech się uczy języków! - dodała kąśliwie.
- Masz rację - wypaliła nagle śliczna Słowianka z miną, jakby udało jej się spłatać niezły żart. - Ale ja się uczę języków - dobiła ją jak najpoprawniejszym hiszpańskim, z odrobinę tylko niepewnym akcentem.
- Punkt dla niej - zauważyła Lenka z szerokim uśmiechem, a policzki Camili oblały się pąsem. - Braco, jakie ona języki zna jeszcze?
- Poczekaj, muszę policzyć - zastanowił się chłopak. - Płynnie mówi po ukraińsku, łemkowsku i polsku, zna świetnie rosyjski. Angielskiego uczy się od paru lat, a hiszpańskiego już ponad pół roku.
- Ja tam znam hiszpański i włoski, wystarczy - podsumowała Lena. - A propos Włoch, jedziemy tam za tydzień, odwiedzić Francescę. A raczej ją znaleźć i nakrzyczeć na nią za to bezczelnie długie milczenie.
- Powodzenia. - Braco znów szepnął coś Evie, wzbudzając wybuch rozbawienia.
- Mówcie po hiszpańsku, błagam - jęknęła Camila. - Nie wszyscy są poliglotami. Lena, idziesz tańczyć?
- Nie. Przeklęte szpilki, niech je szlag - warknęła dziewczyna z niechęcią. - Po cholerę wymyślono taki fason? Nie można na imprezy ubierać normalnych butów?
- Można, kochana - roześmiał jej się za uchem Broduey, który wychynął skądś jak duch. - Spójrz na naszą koleżankę. - Machnął w stronę Evy, a dziewczęta dopiero teraz zwróciły uwagę na fakt, że urocza blondyneczka tylko z pozoru przypomina anioła. Gdy siedziała, jej nogi były niewidoczne, ale teraz wstała, ukazując światu, że białą sukienkę najprzekorniej w świecie uzupełniła... glanami.
- O ludzie... - jęknęła siostra Naty, zdając sobie sprawę ze straconej możliwości.
- Dwa - zero dla Evy, coś mi się zdaje - parsknęła Camila. Lena machnęła ze zrezygnowaniem ręką, po czym z obojętną miną pozbyła się obydwóch butów, rzucając je pod jakieś drzewo.
- Od razu lepiej - westchnęła, spoglądając na swoje bose stopy.
- Mogę prosić? - zwrócił się do niej Broduey i już po chwili tańczyli w najlepsze, zanosząc się co chwilę śmiechem. Camila rozejrzała się bezradnie i jej wzrok natrafił na Andresa, który zajmował się muzyką.
- Puść coś fajnego i chodź tańczyć! - zawołała, bo stanie "pod ścianą" (choć jakąś ścianę było tu ciężko znaleźć) jej się jakoś nie uśmiechało.
- Już, znalazłem coś specjalnie dla Evy i Braco! - zawołał z miną pełną satysfakcji. - To w waszym języku, prawda?
Spojrzeli po sobie sceptycznie.
- Ale... to jest po węgiersku - mruknął chłopak, przewracając oczami. - To nie to samo.
- Narzekasz - stwierdziła krótko jego towarzyszka. - No chodź! - dodała ze śmiechem, ciągnąc go w stronę tańczących, podczas gdy "Dziewczyna o perłowych włosach" w najlepsze płynęła z głośników.
- Gdzie zgubiłeś swoją partnerkę? - spytała Camila Andresa, gdy też ruszyli w tany.
- Lara... O Boże, zapomniałem o niej. - Złapał się za głowę. - Myślisz, że mnie zabije? Pójdę jej lepiej poszukać...
- Zaraz, niech się chociaż piosenka skończy. Kupisz jej kwiaty, będzie dobrze - zapewniła go w dobrej wierze, ale odebrał to chyba jako kpinę. - Pojedziesz z nami do Włoch w następny weekend?
- Po co? - Ten był jak zwykle niezorientowany. Wyłuszczyła mu całą sytuację jak najprzystępniej, by zrozumiał.
- Najbardziej chyba cieszy się na to Marco - dokończyła swój wywód. - Chwila... - zastanowiła się nagle. - Właściwie to gdzie jest Marco?

                                                                                                         
                                                                                                            ***


I boję się każdego dnia
Że pęknie nam pod nogami lód.
I co po drodze czeka nas -
Nie chcę myśleć już.


Ostatni promień - złota strzała wypuszczona z słonecznego łuku - przeszył powietrze, na chwilę rozbłyskując tysiącem rozszczepionych barw. Jak tryumf, ostatni hymn pochwalny. Rozświetlił wszystko zaledwie na moment - i zniknął, pociągnięty nieubłaganym ciężarem wieczoru, stając się w jednej chwili żałosnym nokturnem zza linii horyzontu.
Kurtyna szarości powolutku spływała na miasto, topiąc w głębokich cieniach lśniące oczy tańczących. Sukienki dziewcząt, tęczowe jak motyle, zamieniały się powoli w ciemne skrzydła ciem. A te ujednolicone kolory miały się też już wkrótce rozmyć w zupełnym zmroku. Na razie - systematycznie gasły, wraz  z umierającym dniem.

Zapach kwiatów, nasilający się z każdą chwilą, przesycony wieczorną wilgocią wisiał w gęstniejącym powietrzu, ciężki, nieznośny, tumaniący jak silny narkotyk. Łagodził gorączkę, ale bólu już nie. Może nawet go utrwalał.
Ból miał tego wieczoru kolor czerwieni. Jak gorący szkarłat jej sukienki, jak łagodna purpura ust. Głęboki, ciemny i nasycony niczym słodkie krople krwi spływające na kartkę papieru i wsiąkające wolno w niezapisane linijki.

Wsparł łokcie o kolana, pochylił głowę, wbijając palce w skórę na karku. Gapił się w ziemię, po raz kolejny usuwającą mu się spod nóg. Siedział, a mimo to kręciło mu się w głowie.
Sam ze swoimi myślami, gorzkimi myślami.

A potem? Usłyszał ruch, pospieszne kroki, które rozpoznałby wśród tysiąca innych. Później dotarł nieco zadyszany oddech, wreszcie - ciepły, słodki zapach. Ciała, skóry, włosów. Znajomy.
Przez chwilę jeszcze cisza drżała w poruszonym jej przybyciem powietrzu.
- Szukałam cię... - odezwała się wreszcie, a ten niespokojny szept aż łamał się i rwał ze wzburzenia - a może i z żalu. - Mogę ci to wszystko wytłumaczyć. - Puste słowa zawirowały w powietrzu jak przekwitłe płatki kwiatów i osunęły się powoli na ziemię.

- Możesz, ale wcale nie musisz. - Zacisnął dłonie na skroniach, tak gorąco. - Ja to wszystko doskonale rozumiem.
- Ale to przecież nie tak! - Uklękła u jego stóp, chwyciła jego ręce, obie. Miała przeraźliwie zimne palce.
- Naty, nie mów. - Uniósł jej dłoń w swojej, położył jej na ustach. W oczach miał smutek. Nie gniew. - Wyobraź sobie, że nie jestem głupi. Wyciągam wnioski z tego, co widzę. I wiesz, jakoś tak mnie... zabolało. Tu. - Przesunął dłonią po materiale bluzy na piersi. - Robię się sentymentalny, to straszne. Ale nic ci na to nie poradzę.
- Ale naprawdę ja...
- Odepchnęłaś go. Wiem. Ale to niewiele zmienia. - Zamknął oczy, nabrał powietrza do płuc. - Nie mogę, Naty. Nie jesteś moja... nigdy nie byłaś. I przecież każdy, każdy może cię obejmować... całować... - Mówienie sprawiało mu wyraźną trudność. - A jednak nie potrafię na to patrzeć, wariuję na samą myśl. Nie mam do tego prawa, bo niczego mi nie obiecywałaś. Co nie zmienia faktu, że cię kocham. Tak bardzo, że aż nie mogę oddychać.

Rozchyliła pobladłe usta, chciała coś powiedzieć - ale on jeszcze nie skończył.

- Nie mówię tego po to, żeby cokolwiek przyśpieszać. Nie ma sensu. - Machnął ręką. - Ale ty musisz w końcu podjąć tę decyzję, musisz. Wszystko albo nic. Biel albo czerń. Nie ma kolorów pośrednich, nie może być. Więc albo daj nam szansę, albo przetnij to raz na zawsze, dobrze? Taki związek na pół etatu jest bez sensu, wiesz o tym.

Wstał, ona też. Stała tuż przed nim bez ruchu i bez słowa, bezbronna i krucha, niepewna niczego. Stała, spuszczając wzrok i mnąc w palcach rąbek tej ślicznej sukienki. Wiatr plątał jej włosy, bawił się nimi jak dziecko, ciągnąc za loki, rozrzucając je bezładnie po ramionach, szyi, twarzy. Zachodził łzami w oczach, kradł spokój, niósł nowe żale. I zawodził, zawodził coraz głośniej w chwiejnych koronach drzew.

- Powiedz coś - nie wytrzymał wreszcie. Ta cisza znów była ciężka, ciężka jak ołów.
Ocknęła się, spojrzała mu w oczy. Lśniące tęczówki nie miały w tym momencie wyrazu, tunele źrenic nie prowadziły donikąd.
- Naprawdę dostałeś się na studia w Meksyku? - zapytała kompletnie nie na temat, nie tego przecież oczekiwał.
- Co to ma do rze...
- Czyli to prawda. Fajnie, że mi o tym powiedziałeś. - Usłyszał w jej głosie gorycz, aż się wzdrygnął.
- Ale to nie ma żadnego znaczenia, bo i tak tam nie pojadę - uciął bez zastanowienia. - Naty, pytałem o coś innego.
- Nie mogę, nie teraz - szepnęła z trudem, przesuwając dłonią po oczach. - Daj mi trochę więcej czasu, proszę. Parę dni.
- Ale przecież... - Zacisnął pięści, mocno, do bólu. - Dobrze. Poczekam. Ale już ostatni raz. Czas niczego nie zmieni... Chyba, że na gorsze.
Nie wiedział, co zrobić z rękami; wreszcie objął ją jakby odruchowo, ścisnął mocno i odszedł, nie odwracając się już ani razu.



                                                                                                                           ***


Gdzieś nad Atlantykiem, szerokość i długość bliżej nieokreślona
Nadal 7 czerwca, godzina niepewna




Próbował się zmusić do drzemki, ale - mimo ciążących niemożliwie powiek - nie potrafił zasnąć. A specjalnie zdecydował się na nocny lot, żeby dotrzeć do Mediolanu o świcie - i mieć cały dzień na załatwienie tej sprawy. Wypłacił co prawda wszystko, co miał na koncie, więc teoretycznie starczyłoby mu pieniędzy na nocleg przez dwie, trzy noce. Ale wolał...
Chwila, chwila. Może po kolei. Po co wprowadzać niepotrzebny zamęt.

Zaczęło się od tego, że Lena - kompletnym przypadkiem - dokonała odkrycia. Cud i tyle. Bo nie było innego wytłumaczenia na ten zbieg okoliczności. Zbiegi okoliczności nigdy nie mają racjonalnego wyjaśnienia. Tak czy owak - znane powiedzenie, że świat jest mały, znowu przekonało ich o swojej prawdziwości. Dziewczyna przeglądając kolejny raz stronę główną pięknej stadniny "Amare di Più" natrafiła kilkakrotnie na to magiczne nazwisko Cauviglia. Zrazu pohamowała ożywienie, biorąc to za przypadkową zbieżność. Jednak już wkrótce w galerii, którą wertowała z nudów, szukając jakiegoś zdjęcia z tą swoją Mel, znalazła fotografię Francesci sprzed kilku lat, która wzbudziła taką burzę.
To już nie mógł być przypadek.
Metodą dedukcji, korzystając przy tym z różnych źródeł, bardzo szybko doszli do tego, że uznana hodowczyni, znakomita pani weterynarz pracująca z końmi od wielu lat, wielokrotnie nagradzana na konkursach, niejaka Chiara Cauviglia - jest nikim innym, tylko babcią Fran.

Zwołano przyjaciół, poproszony o to Federico nawet rozmawiał przez telefon z administracją, awanturując się trochę, jak to Włoch z Włochem. Jednak próżno było dotrzeć do samej Chiary, a pracownicy odmawiali udzielania jakichkolwiek informacji poza tą, że ich kierowniczka wróci z konsylium dopiero 8 czerwca. Czekali więc, planując kilkudniowy wypad do Mediolanu, jednak oni - oni traktowali to trochę jak formę kolejnej przygody, przedwakacyjnej formy spędzenia wolnego czasu.

On - jako powrót do życia.

Trzymał się trochę na uboczu, oszołomiony tą informacją, a dni dłużyły się jeszcze bardziej w tym gorączkowym oczekiwaniu. A tego dnia, kiedy wszystkich pochłonęło przyjęcie, on doszedł do wniosku, że nie wytrzyma już dłużej - i tydzień przed planowanym wyjazdem wsiadł sam w samolot i oto teraz leciał, licząc kilometry dzielące go od Francesci, których ubywało i ubywało.
Nie wiedział wprawdzie, czy odnajdzie się w tym mieście, którego nigdy nawet nie widział. A tym bardziej - jak z tym swoim miernym włoskim, sprowadzającym się do kilkunastu zdań (a takie jak "kocham cię" i "co u ciebie?" raczej by mu się zbytnio nie przydały), bez wsparcia chociażby Leny, poradzi sobie wśród rodowitych Włochów. Ale na razie o tym nie myślał, obmyślając scenariusze rychłego spotkania z Fran.
Pocieszał się myślą, że człowiek z człowiekiem zawsze się dogada.

_______________________________________________________________________

Oto macie kolejny dowód, że potrafię spieprzyć wszystko, poczynając od Naxi, a na szablonie kończąc. Tak, nie musicie regulować monitorów, to tylko mądra inaczej Tears postanowiła wymienić profesjonalnie zrobiony szablon na taki własnej roboty. Ale macie - dowartościujcie się, porównując z nim swoje śliczne nagłówki. :D
Te wątki tutaj pisałam kompletnie niechronologicznie - jak zwykle - więc mogłam tam strzelić mnóstwo błędów rzeczowych, poprawcie mnie, jeśli coś was dziwi.
Aha, popsułam tam coś w komentarzach, nicków nie widać. Więc jak nie macie charakterystycznych avatarów, to podpisujcie się, okej? Tak tylko mówię. xD
No i znowu mam potworne zaległości w komentowaniu, przepraszam. Nadrobię to w tym tygodniu, w miarę możliwości.

20 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Droga Tears.

      Na początek - przepraszam, ze dopiero teraz. Gimnazjum nie oszczędza człowieka, a poza tym egzaminy... Ale nie będę Cię tym zanudzać, bo kto m potem będzie tak niesamowicie pisał? XD
      Własciwie to nie wiem, po co zajęłam to miejsce. A wiesz czemu? Bo po prostu nie wiem co powiedzieć. Brak mi słów! Od początku wiedziałam, że ten blog jest inny. Wyjątkowy. A jego autorka jest nieprzeciętnie utalentowaną osobą. Nieprzeciętnie? Nie. Jest mega utalentowana. I w żadnym wypadku - nie pomyliłam się. Wręcz przeciwnie! Teraz jestem zdania, że jeszcze nie pokazałaś nam wszystkich swoich, ogromnych, zdolności pisarskich. Jestem pod ogromnym wrażeniem! ♥
      Dalej. Szablon. Cudowny, naprawdę. Poza tym - kocham ten kolor ;)) Jak dla mnie jest śliczny. I teraz się zastanawiam, gdzie rodzą się tak wszechstronnie utalentowani ludzie? No bo jak można jednocześnie tak dobrze, dobrze? Genialnie! , pisać i potrafić tworzyć takie piękne szablony? Czym jeszcze nas zaskoczysz? ;D
      "Cytat na dziś"- kolejny, niezwykle orginalny i ciekawy pomysł. Jesteś najlepsza, wiesz? ♥

      Naprawdę niewiele osób potrafi pisać tak pięknie i emocjonalnie. Uczucia, które opisujesz (jakby nie wystarczyło, że robisz to fenomenalnie) nie są płytkie czy stuczne. Nigdy! Zawsze są prawdziwe. Tak cudownie nam je przekazujesz. Nic tylko się zachwycać. No, i znów nie mam pojęcia co powiedzieć, naprawdę. Jak Ty to robisz, co? ;D
      Chciałabym się rozpisać, bo zasługujesz na długi, sensowny i piękny komentarz. Ba! Na całe multum takich komentarzy. Ale nie umiem takich pisać, przepraszam. ;(


      Powiem jeszcze tylko, że kolejny raz jestem zachwycona. Zauroczyłaś mnie każdym fragmentem, każdym zdaniem, nawet najkrótszym. Wszystko jest tam, gdzie być powinno. Genialnie wykreowane postacie - nie nowość. Wspaniałe poczucie humoru - to też już wiedziałam. Nowością natomiast i kolejnym orginalnym i ciekawym pomysłem jest umieszczenie w rozdziale współrzędnych geograficznych. O.o Skąd Ty czerpiesz takie pomysły? ;D Skąd czerpiesz inspirację na tak idealne rozdziały? Czy jest może jakieś, nie wiem - szkolenie?, kurs, czy cokolwiek, żeby choć w połowie tak dobrze pisać, co? Jest coś takiego? ;D Powiedz, ze tak xD
      Co jeszcze? Muzykaaa. ♥ Coś wspaniałego <3

      Podsumowując ten marny i bezsensowny komentarz (a raczej to cuś, co miało nim być), za który Cię przepraszam; kolejny raz mnie zaskoczyłaś, pozytywnie oczywiście. Zachwyciłaś. Zauroczyłaś. Sprawiłaś, że ja i razem ze mną pewnie jakieś siedemdziesiąt procent bloggera może popaść w depresje, a nasza samoocena spadła gwałtownie w dół.

      Krótko mówiąc, to u góry - to była CZYSTA PERFEKCJA. ♥
      Gratuluję? XD Życzę weny. Czekam cierpliwie na kolejny <3
      Pozdrawiam
      Dulce

      Usuń
  2. To miejsce należy do mnie! ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Zajmuje miejsce <3
    obrażam się na ciebie.. zabiłaś moje serce.. :c

    PS: Ale i tak Cię kocham.. to trudne.

    OdpowiedzUsuń
  4. ~ Jakby co, tutaj kornelia80 ~
    Tears,
    niczego nie zepsułaś. Zarówno szablon, jak i dzisiejsza publikacja są naprawdę godne uwagi. Możesz mi nie wierzyć, jednak ja swojego zdania nie zmienię. Z natury jestem dosyć opartą osobą, trzeba się do tego przyzwyczaić.
    Jak ty to robisz, Zuza? Nie dość, że twoje rozdziały zawsze są pełne magii, to jeszcze mają tak rozległą zawartość. Moje natomiast są pozbawione sensu i niesamowicie króciutkie. Brawo, Julka! Krytykuj się dalej...
    Każdy wątek, który poruszyłaś w tym rozdziale jest piękny, uwierz mi, kochana.
    Jesteś niesamowitą, doświadczoną pisarką, posiadającą rzeszę wiernych fanów. ♥
    Czy tylko mnie tak bardzo brakuje Naxi w serialu? Nawet na blogach ich mało. :c

    Kocham cie!

    OdpowiedzUsuń
  5. A to będzie moje miejsce, heheszki :D ♥

    ~ Edyta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, Zuziu ♥
      wracam tu do Ciebie, tak jak napisałam wyżej, troszkę późno, ja wiem, ale mam nadzieję, że mi to wybaczysz, co? ;) No nic i już na samym początku przeproszę (coś często to robię, cóż, mam za co), bo ten komentarz, będzie... wiesz jaki, beznadziejny i takie tam, bez żadnej szansy przebicia, a przecież zasługujesz na coś równie genialnego jak twój rozdział. Najlepszego ♥ No, ale... ja nie umiem, muszę się z tym pogodzić. Nie można umieć wszystkie - pisać nie umiem, to i komentowania nigdy nie ogarnę. Czas też mnie goni - widział, to ktoś, żeby nakładać limity na internet? Matko, przecież ja znowu tyle nie siedzę! Dobra, odbiegam od tematu - tak całkiem, wybacz.
      Wracam do normalnego komentarza. Aaa! Tak! Jeszcze podziękuje za komentarz, no bo... znaczył dla mnie tak wiele, każdy znaczy, i wzruszyłam się czytając go. Cienias ze mnie, no wiem ;.; Ale dziękuje, tak bardzo ♥
      Wiesz, dlaczego jeszcze nie potrafię u Ciebie pisać komentarzy? Bo po prostu brak mi słów, a czytając kolejne zdania - tak idealnie skonstruowane, wpadam w coraz większy zachwyt, w jakieś objęcia - tej magii, tego klimatu, który tu nam tworzysz, a one nie chcą mnie wypuścić, wiesz? Dziady... Ale je kocham, bo kocham tu wszystko, każdą literkę, każde słowo, nawet przecinek czy kropkę! Po prostu nie lubię tego, że nie mogę przekazać Ci tego, co za każdym razem czuję. Bo jak opisać ideał. Da się? Nie wiem, pewnie nigdy mi się to nie uda. Ile paradoksów, ja nie mogę. Zadziwiam samą siebie, i dalej gadam od rzeczy. Przepraszam! Już, już, ogarniam mózg i lecę dalej.
      Kocham tę twoją moc do zaskakiwania, szokowania. A szokujesz mnie z każdym razem... wielkością twojego talentu, zachwycającymi postaciami - bo każda jest inna, a przy tym tak drobiazgowo dopracowana - biję Ci pokłony, o przecudowna Zuzanno! , ciekawą fabułą, niebanalnymi uczuciami, emocjami - wszystko u Ciebie ma jakieś drugie dno, nie jest wyłącznie czarno-białe, tu jest tyle kolorów - to niesłychane!, cudownymi, dokładnymi opisami i genialnymi pomysłami, które wyrywają z mojego gardła okrzyk zaskoczenia i zadowolenia. O czym akurat mówię w tym rozdziale? Położenie geograficzne. Zabiłaś mnie tym pomysłem, doszczętnie. Musisz to robić? Tak idealnie pisać, tak zawodowo? Ja przy Tobie wymiękam, kobieto! Rozpływam się. I wiem, czytając, że żadnego słowa bym nie zamieniła, bo tylko to, którego ty użyłaś - pasuje najlepiej. A Twoje opisy otoczenia, to już w ogóle! Nigdy tego nie potrafiłam, nie będę potrafić, więc ich geniusz poraża mnie u Ciebie jeszcze bardziej! I... jeszcze moja ulubiona część, niemal każdego rozdziału - bo zawsze coś wpleciesz, pewnie wiesz o czym mówię? To wstawki, które zawsze mnie wzruszają, te odniesienia - ah! Mówię oczywiście, o muzyce! Muzyce, którą tak bardzo kocham i podziwiam. Tak mocno, jak podziwiam Ciebie, a przecież sama znasz mój zachwyt do Metallici (tak sądzę) czy do innych zespołów tamtych lat, wiec wyobraź sobie, że z twoim opowiadaniem jest tak samo. Kocham je, nie przestanę! Siła mnie stąd nie odciągną! Co wypatrzyłam w tym? Jimmy Page, weź, musisz mi to robić? *O*
      Okej, w końcu po "krótkim" wstępie (Jezu, powiedź, że jeszcze to czytasz, proszę!) przechodzę do rozdziału. Trzydziesty trzeci ♥ Już sam tytuł powala (jak wszytko u Ciebie, żadna nowość), ale to już minę i pójdę o krok dalej.
      Początek jest naprawdę ciekawy, a w jakimś stopniu również smutny, może troszkę przerażający? Nieczułość ordynatora zaskakuje mnie dogłębnie, przecież... lekarze są po to, żeby walczyć, żeby dawać nadzieję, zwłaszcza, gdy jest to możliwe. Tak powinno przynajmniej być, ale czy tak jest? Niech każdy sobie odpowie na to pytanie :) W końcu... świat nie zawsze jest dobry, tak? Im szybciej to pojmiemy, tym łatwiej będzie się nam z tym pogodzić. I właśnie to jeszcze kocham w twojej historii (dorzucam do tamtej listy) - pokazujesz prawdziwe oblicze życia, bez najmniejszej koloryzacji. Jest albo dobrze, albo źle, chyba, że jeszcze - znajdziemy coś pomiędzy?

      Usuń
    2. (Wysiądę kiedyś przez te limity -.-)

      Dobra, dalej. Bardzo podoba mi się postać Evy (już nie wspomnę jak świetnie wszystko opisałaś, bo to przecież oczywiste), a także jej relacja z Braco. Wiesz jak ja ubolewałam, że zniknął mi z serialu? Dlatego tak cieszy mnie jego obecność tutaj. Zapowiada się niezły bal, i tak był "ciekawy", ale o tym, troszkę później.
      Biedne Naxi ;( Już coś zaczyna się psuć. Po co Camila jej to mówiła, eh? O czym mówię, o tym, że Maxi musi wyjechać. Aż czuję jej smutek i to wewnątrz rozbicie. "Jego szczęście - jej szczęście?" Kiedyś się przez Ciebie zaryczę na śmierć, tak tylko mówię. Skołuj mi chusteczki, kk?
      Potem, w końcu zaczynamy przyjęcie. Tak kocham u Ciebie Lenkę (jak wszystko, okeeej), ale ją to już tak wyjątku, bo jest taka świetna - zadziorna, dożarta, ale pomocna. Przykro mi, że wszyscy dostrzegają złą osobę w Ludmile - tak, robiła straszne rzeczy, i to nie raz, ale wydaje mi się, że była po prostu... zagubiona. A teraz zachodzi jakaś zmiana, przecież to widać, dlaczego nie dadzą jej szansy? A to wszystko, to co się u niej dzieje, nawet to, ze inaczej traktuje Natalię - to zasługa tego kretyna. Tak, kretyna, grrr - potem sobie na niego ponadaję, wszystko zrozumiesz. Plan dziewczyn położył mnie na łopatki, te to mają pomysły. Ale to jest okej, bo powiem Ci, że ostatnio zaczynam tolerować Leonettę (o.o), a jakbyś ty jeszcze zaczęła o nich pisać dalej, to już bym w ogóle ich pokochała. Taki twój dar, hehe. Lepsze to niż Dieletta, w każdym razie :) I dobrze, że Leon pogodził się z Larą. Widzę, że coś go powoli naprawiasz. A "Podemos", mimo wszystko, to abrdzo piękna piosenka ♥
      I teraz... nie, nie, nie moje kochane Naxi ;c (przeskoczę sobie w tym punkcie od razu do ich rozmowy pod koniec, kk?) Co się z nimi stało, bo ja nie rozumiem, chyba nie chcę. Płaczę. Ale wiesz, nie myśl, że mi się nie podoba - bo opisane było jak zwykle genialnie, po prostu... smutno mi. Ale nie mogę Ci strofować, jakże bym mogła? Przecież oni jeszcze będą, razem. Muszą, no nie ma innego wyjścia. Prawdziwa miłość przezwycięży wszystko ♥ Cóż, wkurzył mnie Federico, ja wiem "żyć chwilą" itp., no ale bez przesady. Czy naprawdę nie wiedział jakim uczuciem Natalia darzy Maxi'ego? Wątpię. Ten moment, gdy Natalia się wyrwała, a Maxi'ego już nie było. Ryczałam jak krowa, dziękuje Ci bardzo ;c A później, ta ich rozmowa. Co oni robią?! Wiem, że to trudne, dla każdego z nich. Ale nie mogą tego przekreślić, nie teraz. Powiedział, że ją kocha, co więc ją powstrzymuje? Ten strach? Ale przecież wyżej było, że nie boi się miłości, boi się jej skutków. Więc może... niech da temu szansę? Maxi idealnie to określił, nie ma miłości na "pół-etatu", bo miłość albo jest, albo jej nie ma. Ehh. Co będzie po upływie tych kilku dni? Co przyniesie czas? Czy rzeczywiście tylko, gorsze?
      A teraz wrócę do "kretyna", to moja nowa ksywka na Diego, jakbyś się zastanawiała. Nie, zdenerwował mnie! Wiem, że to tylko gra, że tylko udaje, ale.. grrr -.- Jak sobie pomyślę, co musiała czuć moja kochana Lu jak to zobaczyła, to aż mi się płakać chce. Chyba płakałam, nie pamiętam. No, bo... było tak idealnie (wiesz o czym mówię, ten pocałunek, boże ♥), a tu nagle to różowe coś musiało się wepchać. Umrę, zabij mnie, albo już więcej nie torturuj, tą niechęcią w jej oczach, tym odejściem. Mam nadzieję, że ten kretyn poleciał za nią... Albo jeszcze poleci, cokolwiek.
      Została mi jeszcze jedna część z przyjęciem, więc tak: Tylko utwierdzam się w przekonaniu, że Eva jest świetną dziewczyną (język polski, glany, umarłam! *O*). A Camila i Lena jak zwykle są świetnym dopełnieniem, ich poczynania rozbawiają mnie za każdym razem. Zwłaszcza to jak Cami porwała Andresa do tańca, hahaha. Kocham to ♥

      Usuń
    3. (Seryjnie -.-)

      I na koniec, Marco. Wiem, że już nie mógł wytrzymać bez Francesci, ale czy dobrze zrobił? W końcu nie zna ani miejsca, z jękiem też krucho, a jeszcze przyjaciele mogą poczuć się urażeni. Ale w sumie, rozumiem go. Zwłaszcza po przeczytaniu tego zdania: "On - jako powrót do życia." Taak, a jak stwierdził człowiek z człowiekiem się dogada. Trzymam kciuki?
      Dobrze, to chyba wszystko. Mam nadzieję, że mimo ogólnego bezsensu - jakoś przebrnęłaś :) Tak wiele emocji wywołał we mnie ten rozdział, kolejne zapewne zrobią to samo, więc już czekam na trzydziesty czwarty z niecierpliwością godną... czegoś tam ;D Hahaha.
      Kocham Cię bardzo, dziękuje za wszystko - zwłaszcza za tą historię, ale ogólnie - za wszystko, i weny życzę,
      Twoja Edyta ♥

      PS: A szablon to jest genialny. Uwielbiam niebieski ♥

      Usuń
  6. Boże, jak ja się za tym stęskniłam. Czytam i sobie płaczę. Mało kto tak bardzo potrafi działać na emocjach.
    Podpiszę się jako osoba załamana faktem, iż napalony Federico rzucił się na Natalkę, a bufon to widział, a ja czytałam i wyszło na to, że wszyscy są teraz smutni. Albo psychodeliczna Acia jak wolisz.
    Rly? Czemu Camila niszczy mi marzenia? Jak spotka tego swojego amanta z Internetów to zmieni poglądy na życie. Chlip chlip.
    Zaraz przybędą fani Fedaty, tak czuję. Lubię tę dwójkę, może nawet bardzo, ale po coś się ma obsesję na punkcie Naxi.
    Generalnie to z tym strachem właśnie tak jest. Zrobić coś, to nie problem, ale rezultaty to już inna bajka. I to właśnie jest wieczną zaporą w drodze ku pokonaniu własnych słabości i spełnienia marzeń. Tak musi być, prawda?
    Podemos… Jedna z niewielu sensownych piosenek w serialu. Jest w niej coś przyciągającego, tekst prosto z serca… Cóż 
    Federico jest kochaną osobą (mimo, że zaciągnął ją na parkiet), pewną swoich uczuć (mimo, że bezczelnie ją całował) i zwyczajnie chcącego kochać (mimo, że nie tą osobę co trzeba). Ale jest jeszcze Lenka, która może pożyczyć od Lary torebkę i zdzielić go pięknej buzi (delikatnie, żeby rysy nie zrobić), po czym zakocha się w niej do szaleństwa i będą mieli małe berbecie.
    Kocham Andresa i Larę, jedyni mnie pocieszają. Onneee steeep cloooser.
    I jest jeszcze Marco, taki kochany misio, który chce z powrotem być przy swoim najcenniejszym skarbie. Ciężko wierzyć, że istnieją takie osoby, ale czego się nie robi dla miłości? Mam nadzieję, że biuro podróży jest okej, bo jak wybrał Alpen Gold to koniec!
    Co jeszcze mogę dodać? Za każdym razem jak tu wchodzę moja samoocena spada głęboko pod ziemię, a ja razem z nią. Tak więc leżę opuszczona pod ziemią, załamana swoim nieistniejącym talentem, marnymi umiejętnościami z przedmiotów ścisłych i pustym słoikiem dżemu truskawkowego, który jedyny mnie rozumie.
    A teraz kulturalnie udam się do biedronki, bo chusteczek nie ma, a jakimiś podróbkami nie będę łez ocierać pff co to wgl jest? Po drodze wpadnę do Federico na męską rozmowę. Wyjdę z niczym, ale walczmy!
    Kocham Cię najmocniej jak się da.
    Wybacz za błędy, nie ma chusteczek to literki mi się mażą.
    PS: Niczego nie spieprzyłaś, nie jesteś bryczką ani koniem – takie rzeczy tylko tam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Acia wróciła! <3
      Umrę ze szczęścia, chyba że wcześniej dopadnie mnie Marcia.

      Usuń
  7. Dobrze, wyrwałam się na chwilę z książek i oto jestem, wprawdzie mega przytłoczona matematyką i nie wiem czy dam radę coś sensownego napisać ale postaram się. <3 ;D

    Braaco! :* Strasznie mi go brakuje w serialu, bez niego to już nie jest ta sama 'Violka' :D
    Dalej mamy nasze cudowne Buenos Aires.
    'Spraw, żeby poszedł na Studia' - prosto z mostu, cała Cami xD
    Tak jakby Maxiego dałoby się do czegoś zmusić, hmm... A może się da? Inaczej, może NATY potrafi?
    Lenie też nieźle powiedziała, 'zostawże te włosy w spokoju', biedna nawet się nowym kolorem pocieszyć nie mogła xD
    Obydwie mają świetne charakterki, uwielbiam je razem noo <3
    'Viola pewnie poprawia makijaż', haha, leżę i kwiczę, pojechać ją tak dyskretnie a za razem dobitnie i otwarcie, w końcu słowa wypowiedziane PRAWIE bez ironii, Lenka jest moją mistrzynią! :D
    Lara i Leon.
    No i jak ona mogłaby mu odmówić?
    Leoś ma nad nią zdecydowanie za dużą przewagę.
    Wybaczyła mu choć nie wiem czy sobie zasłużył ale zawsze jest szansa rehabilitacji, mam nadzieję że tego nie spieprzy :D

    Czy po raz kolejny muszę powtarzać, jak bardzo uwielbiam Lenkę, a zwłaszcza u Ciebie?
    'Angelina Jolie, autografy później', myślałam że nie pozbieram się z podłogi, ta dziewczyna jest genialna, lepsza niż Violetta i cała jej ekipa razem wzięci xD
    Jak Leoś mógł zapomnieć jej imienia?!
    Młodsza siostra Naty, pff, też mi coś, z całą moją przeogromną sympatią do Natalii ale to ją powinni nazywać 'starszą siostrą Leny' a nie odwrotnie, Lenka jest tutaj mistrzem! :D
    Camila również bawi się w swatkę, kochana jest ale wątpię szczerze, żeby to się udało xD

    Federico korzystający z życia... Niech on sobie korzysta ale dlaczego z Naty? xD
    Chociaż, w sumie, czemu nie... Hmm, Maxi może sobie poczekać :D
    Natalia niby wciąż zakochana w innym a jednak pocałowała Fede, no cóż, prawdę mówiąc się jej nie dziwię bo w końcu Fede to Fede ale z drugiej strony Maxi, biedny Maxi akurat musiał ich zobaczyć.
    Boże, ci zakochani to jednak mają przerąbane xD

    Ramallo grający na fortepianie, ja chcę to zobaczyć! <3
    Do tego wydzierająca się na niego Olga - matulu, niech założą zespół, taak, Studio przyjęłoby ich nawet zamiast Violetty, taki zgrany duet to dopiero coś! :D
    Camila całymi dniami siedzi przy komputerze, hmm ciekawego dlaczego... :D
    Jeszcze jej znajomi pomyślą, że uzależniła się od jakiegoś GTA, Simsów czy coś xD

    Diego, jejku, jak ja go uwielbiam <3
    I mimo że Violka jest koszmarnie irytująca i w żadnym stopniu na niego zasługuje to nie wiedzieć czemu uwielbiam również Dielettę, na dobre by jej wyszło gdyby się z nim naprawdę związała ale nie, ona musi uganiać się za Leonem xD

    Lenka ubrała szpilki i dziwi się, że nie może tańczyć, takie są konsekwencję noszenia butów które w całości nie przylegają do podłoża :D
    Po raz kolejny powtórzę, że kocham duet Cami + Lena no i Braco i Eva ;**
    'Powiedz coś, proszę...
    Naprawdę dostałeś się na Studia w Meksyku?'
    Naty - mistrzyni taktu i wyczucia sytuacji xD

    Moment z Naxi zdecydowanie najsłodszy, a najlepsze sceny akcji - jakżeby inaczej - Cami i Lena! :D
    Calena, może być? xD
    Dziwnie brzmi ale co tam, mogłyby założyć jakieś biuro detektywistyczne, matrymonialne, cokolwiek, właśnie o takiej nazwie xD

    Na koniec wspomnę jeszcze o nowym wyglądzie - tak samo klimatyczny i cudowny jak tamten, taki stonowany, idealnie pasujący do tematu Twojej historii i większości wątków, perfekcyjnie jak zawsze!
    I co ja tu jeszcze mogę dodać, hmm?
    Cieszę się, że mogłam na tą krótką chwilę oderwać się od pasjonujących pól wielokątów i przeczytać Twój kolejny rozdział, u Ciebie zawsze odrywam się od rzeczywistości i być może dzięki temu jeszcze dzisiaj nie zwariowałam bo równoległoboki od rana pałętają mi się przed oczami xD
    I jak zawsze z ogromną niecierpliwością czekać będę na ciąg dalszy, kocham! ♥

    OdpowiedzUsuń
  8. Kochanie,
    nikt zabijać Cię nie ma zamiaru. Mimo pocałunku, nawet fanki Naxi Cię nie zabiją. Marta Cię nie zabiła, to dobry znak, więc chyba jesteś bezpieczna.
    A zanim zacznę peplać (wiesz, skleroza nie boli, ale wiele utrudnia)... Łemkowski... W połowie jestem Łemką, a mimo to z uroczą Słowianką na pewno bym się nie dogadała. Znam jakoś trzy zwroty, jest się czym chwalić.
    Dobrze, przechodzę już do sedna...
    Albo nie. xd Szablon... jest cudowny, niesamowity. Sama go zrobiłaś? Ja myślałam, że złożyłaś kolejne zamówienie. Ale tu bardzo łatwo uzasadnić mój błąd: Zuzka jest genialna we wszystkim, co robi. Tak mogłoby brzmieć jedenaste przykazanie dekalogu, ale wtedy nie byłby to już dekalog. Brdzo inteligentnie, Haniu, niezwykle...
    Okej, teraz naprawdę przechodzę do tego rozdziału, obiecuję. :)
    Czemu piszesz tak niesamowicie? Gdzie rodzą się tacy ludzie? Skąd czerpią tyle niesamowitych pomysłów? Co robią, by osiągnąć tak wysoki poziom? Nie odpowiadaj. To jak magią. Najwspanialsza jest, kiedy panuje w niej odrobina tajemnicy. Ty jesteś dla czytelników taką tajemnicą. I nie mam tu na myśli Twego przepięknego nicku (btw. ostatnio na okrągło słucham tej piosenki...Kocham ją tak mocno, jak kocham Ciebie), ale tajemniczości w Twej niebywałej historii. Podziwiam to, że potrafisz tak pisać. Niewiele osób osiąga taki poziom. Niewiele osób potrafi tak zaczarować czytelnika. Ale Tobie to wszystko się udaje. Wszystko wychodzi tak płynnie, naturalnie.
    Dziękuję Ci za to, że piszesz. Za to, że po raz kolejny układasz swoje puzzle. To już trzydziesty trzeci rozdział. Jestem z Ciebie dumna, naprawdę dumna. Robisz tak wiele. Mam nadzieję, że czeka Cię jeszcze tyyyle rozdziałów, a każdym z nich porwiesz nas do swojego świata, tak, jak robiłaś to dotychczas.:)
    Zawsze, gdy czytam Twoje dzieła, przechodzi przeze mnie coś... nie do końca wiem, co to jest (kolejna tajemnica), ale podoba mi się to. Czuję, jakby w moim sercu coś rozkwitało. Może to pewne uczucia, których Ty mnie uczysz? Moż to możliwość oderwania się od problemów? Może to piękne słownictwo, którym się posługujesz? A może wszystko jednocześnie? Nie wiem, ale cholernie mi się to podoba i chcę tego więcej i więcej.
    A teraz muszę Cię przeprosić... dziś krótko - znooowu, przepraszam Cię najmocniej i naprawdę szczerze - ale choć raz chcę dodać komentarz w miarę przyzwoitym czasie. No właśnie...czas, goni mnie w tej chwili. Dlatego uciekam.
    Kocham Cię strasznie mocno, najmocniej.
    Twoja Hania

    OdpowiedzUsuń
  9. Trafiłam na Twojego bloga niecały tydzień temu i pochłonęłam wszystkie rozdziały w jeden dzień. Naprawdę. Jesteś niesamowita, a Twój styl pisania - nie mam słów aby go opisać.
    Potrafisz jak nikt inny grać na moich emocjach, potrafisz pokazać mi to, co dzieje się gdzieś w Twojej głowie.
    Uwielbiam Larę w tym opowiadaniu. Jest taka realna, taka prawdziwa, a na pewno bardziej niż serialowa Violetta. Idealnie opisałaś miłość Lary do Leóna i to jak czuje się odrzucona. Jak bardzo bolą ją jego słowa o ich przyjaźni.
    Najważniejsze jest chyba to, że łamiesz schematy. Ktoś kiedyś napisał, że to opowiadanie jest korektą serialu. Podpisuję się pod tym obiema rękami. Strasznie się cieszę, że nie wpadłaś na pomysł - który często się powtarza - aby opisywać odcinki serialu tzn. rozdział pierwszy dokładnie opisuje odcinek pierwszy, rozdział drugi - odcinek drugi i tak dalej.
    U Ciebie wszystko jest inaczej, i dobrze. Szczerze powiedziawszy najbardziej zainteresował mnie paring Ludmiły i Diego (to się nazywa Diemiła? ;D). I jeszcze ten konflikt między ich matkami.
    Diego w tym opowiadaniu wydaje mi się taki strasznie zamknięty w sobie. A Violetta mnie wkurza. Taka rozpieszczona, zawsze wszystko musi być tak, jak ona chce. Choć może to też dlatego, że w serialu średnio ją lubię. :)
    Skąd bierzesz natchnienie na takie wspaniałe opisy? Oddałabym wszystko, żeby pisać choć w połowie dobrze jak Ty. Jak wydobywasz tyle emocji z słów? W dodatku potrafisz zupełnie zaskoczyć czytelnika dzięki tym nieszablonowym wydarzeniom.
    Kolejną postacią, którą znakomicie oddałaś jest Lena. Muszę przyznać, że to jedna z moich ulubionych postaci. Kto by pomyślał, że ta z pozoru twarda dziewczyna zakocha się w kimś takim jak Federico, który chyba trochę za bardzo gwiazdorzy? A kto, że Fede odda swoje serce Naty? Nie ma co - nieźle się namieszało. Teraz już rozumiem sens listu z trzeciego lub czwartego rozdziału, w którym Naty każe Maxy'iemu lecieć do Meksyku. Strasznie żal mi Naxy. Widać, że ich uczucie jest prawdziwe, choć czarnowłosa sama przed sobą boi się do tego przyznać.
    Trzeba przyznać, że na pewno nikt nie spodziewał się, że Braco znajdzie sobie dziewczynę. Lecz według mnie bardzo dobrze to rozegrałaś - drugo- i trzecioplanowi bohaterowie przecież też się liczą.
    Zapomniałabym o Fran. Przeszczep serca? Musi być z nią naprawdę źle. Po części rozumiem dlaczego nikomu o tym nie powiedziała. Jak zawsze nie myśli o sobie tylko o innych. Kochany Marco, pomimo, że nie zna języka ani nawet nie wie, gdzie dokładnie jest Francesca, leci do niej na drugi koniec świata<33
    Angie. Byłam pewna, że już do końca będzie z Germanem. I znów mnie zaskoczyłaś. jednak Esmeralda okazała się tą złą. Osobiści jestem zwolenniczką Pablangie, więc taki obrót sprawy ni nie przeszkadza ^^ Zarówno German jak i Angie byli nieszczęśliwi w swoim związku, no cóż, coś takiego jak zdrada przyszłego pana młodego musiałoby się prędzej czy później wydarzyć.
    Krótko mówiąc: zaczarowałaś mnie. Powinnam napisać o wiele dłuższy komentarz, aby wyrazić w pełni mój zachwyt tą historią, ale nie umiem ubrać tego w słowa. Nie umiem opisać tego uczucia, które towarzyszy mi z każdym rozdziałem.
    Nie mam się do czego przyczepić, nie znalazłam żadnych błędów - ani ortograficznych, ani stylistycznych. Jesteś wspaniała w każdym tego słowa znaczeniu.
    Jeżeli kiedykolwiek będziesz chciała przestać pisać to złamiesz mi serce. Bo to chyba najlepsze opowiadanie o Violetcie w blogsferze. Uzależniłam się od niego.
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i życzę Ci jak najwięcej weny i pomysłów.
    Devinette

    OdpowiedzUsuń
  10. To ja też sobie zaklepię miejsce i wrócę jakoś niebawem <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zuzieńku,

      co za wstyd, przepraszam. Jestem jakaś cholernie niepoważna. Zajmuję miejsce i wracam tak późno o.O Przepraszam. W ogóle pragnę Cię bardzo, bardzo serdecznie przeprosić i prosić o wybaczenie. Tak bardzo zaniedbałam Twojego bloga. Bloga, który jest perełką wśród violettowych opowiadań. Umieszczony w samej koronie. No bo jakby mogło być inaczej? Cudowny styl, genialne pomysły... Czego więcej można chcieć? No właśnie chyba już niczego ;) Także żyję z cichą nadzieją, że jednak mi wybaczysz moją jakże długą nieobecność i szybciutko zabieram się za komentowanie ;)

      Matko, od czego tu zacząć? Chyba Leona powinna iść na pierwszy ogień. Od zawsze ciekawiła mnie postać tej z pozoru zupełnie przeciętnej dziewuszki. Jednak pozory bardzo często okazują się czymś niezmiernie mylącym ;) I chociaż w serialu jest ona postacią epizodyczną, od samego początku zaskarbiła sobie moją sympatię. Zawsze żałowałam, że tak rzadko można zobaczyć ją w serialu... No, ale koniec tych moich wywodów xD Chciałam zwrócić uwagę, ze Ty ukazujesz jej osobę z zupełnie innej strony. Pokazujesz, że Lena jest nie tylko utalentowaną muzycznie dziewczyną, ale także wspaniałą przyjaciółką, gotową zrobić wszystko dla swoich bliskich, gotową do poświęceń. Urzekło mnie to, ile starania włożyła w to, aby ratować związek Francesci i Marco. Dwójki młodych ludzi, których los tak szybko rozdzielił, co było kompletną niesprawiedliwością. No, ale cóż, na świecie nie ma sprawiedliwości i chyba muszę się wreszcie z tym pogodzić... Ale wracając do Leny. Uda się, czy się nie uda... Ona zrobiła wszystko co w jej mocy, a to przecież najważniejsze. Nie stała z założonymi rękoma ;) Nie ma nic gorszego niż świadomość, że można było coś zrobić, a się tego nie zrobiło...

      Leon - Vilu - Diego. Ten trójkąt wciąż przewija się i przewija ii tak w kółko, bez końca. Każdy z chłopców niewątpliwie czuje coś do panny Castillo, jednakże te uczucia są zupełnie różne. Leon, od niego zacznę, kocha ją miłością czystą, nieskazitelną i prawdziwą. Kochał ją od samego początku, zawsze przy niej był, zawsze wtedy, kiedy ona go najbardziej potrzebowała. Ale jednak los nigdy ich nie rozpieszczał, rzucał im pod nogi coraz to nowe przeszkody... Najpierw Tomas, później Diego, wszystkie intrygi Ludmiły... Wszystko doprowadziło ich do miejsca w jakim się znaleźli. I co teraz? Czy teraz odnajdą drogi, które poprowadzą ich do siebie nawzajem? Czy się odnajdą? Bo przecież wciąż pozostaje Diego, który również obdarzył Violettę jakimś uczuciem i może chociaż dlatego mu do tego jakim kocha ją Leon, ono też jest prawdziwe... I chociaż sam nie chce się do tego przyznać, kocha ją... Mimo wszystko jednak będzie musiał ją skrzywdzić i jest coraz bliżej. Violetta nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, w jakim niebezpieczeństwie się znajduje... Ja jednak Słoneczko, wierzę, że Leon i Vilu będą razem, a Diego zazna szczęścia u boku kogoś innego. I Ty chyba wiesz o kogo mi chodzi. Wierzę też, że miłość jest w stanie zmienić człowieka ;)

      Usuń
    2. Nawet nie wyobrażasz sobie mojego szczęścia, gdy przeczytałam, że Fede pocałował Natalię. Zaczęłam piszczeć wtedy z radości, serio. Jak ja kocham tę dwójkę. Stanowią oni wspaniały i uroczy włosko-hiszpański duet. Według mnie, oni powinni być razem i nic mojego zdania nie zmieni. Jednak zdam też Twoją opinię na ten temat i wiem, że moje cudowne Naderico, nie jest parringiem, w stronę, którego się skłaniasz. No trudno, cokolwiek postanowisz, ja będę zadowolona. Bo przecież nie para jest ważna, a przesłanie i sposób, w jaki ta nauka została przedstawiona. A w Twoim przypadku, wiem, że zrobisz to w piękny sposób.

      Mogłabym jeszcze godzinami pisać o tym jak wielki i niczym niezmierzony jest Twój talent, ale to chyba nie ma sensu, bo i tak w żaden sposób nie wyrażę mojego zachwytu nad Twoim geniuszem... Przepraszam, słowa, które znam, przy Twoim stylu wydają się być banalne...
      Dobra, chyba pora kończyć i przeprosić za to coś co napisałam powyżej xD Podsumowując, kocham Cię i z niecierpliwością oczekuję kolejnego wspaniałego rozdziału. Obiecuję teraz komentować na bieżąco. Jeszcze raz przepraszam za nieobecność...

      Kocham Cię, Twoja Natalka <3

      Usuń
    3. *Matko, co ja tam napisałam "Leona"... Przepraszam, ale na monitorze wyskakuje mi jakieś dziwne okienko i nie wiem czasem co piszę xD Oczywiście miało być "Lena". Po stokroć przepraszam Cię <3

      Usuń
    4. To pomyłka freudowska? :D Leon siedzi ci w głowie...

      Usuń
    5. Zawsze tylko Leon <3

      Usuń