poniedziałek, 9 czerwca 2014

Rozdział Trzydziesty Piąty: Nigdy więcej.



Beautiful sunrise in your eyes
Burning like a flame
Beautiful colors inside me
Calling out your name


Poranek wstawał rześki, promienny i jakby - roześmiany, z błyskiem w oku. Matowe kolory, namazane jak kredkami świecowymi, topiły się od słońca i zalewały niebo taką fantastyczną mieszanką, że człowiek zastygał z otwartymi szeroko ustami i po prostu gapił się na te cuda, ignorując dzisiejsze tysiąc spraw do załatwienia.

Zresztą nawet nie musiał odwracać się w stronę wschodu, bo na białej ścianie budynku odbijała się ta feeria, czyniąc raj dla oczu dla każdego malarza impresjonisty, ale dla zwykłego śmiertelnika również.
Z trudem oderwał spojrzenie od rozgrywającego się mu nad głową teatru i przeniósł je na szklaną taflę zegarka, którego wskazówki usłużnie wskazały mu godzinę. Dokładnie dwadzieścia cztery godziny wcześniej po raz pierwszy dotknął stopami nowej ziemi, tak różnej od wszystkiego, co do tej pory znał.
Słońce świeciło pod innym kątem, niebo nachylało się jakoś gościnniej, wąskie uliczki rozbrzmiewały śmiechem - głośniejszym? Bardziej beztroskim?
I ludzie byli inni, choć ta różnica niewiele wspólnego miała z kruczą czernią ich włosów czy oliwkowym odcieniem skóry. Niby uśmiechali się prawie identycznie jak Argentyńczycy, podobnie się ubierali, tak samo machali na taksówkę. A jednak jakaś bariera nie do przeskoczenia - była, tkwiąc gdzieś głębiej, pod skórą, na dnie oczu, w sposobie gestykulacji, w radosnych nutkach wplecionych w ich głosy.
W pewien sposób bardzo piękne, otoczenie to napełniało go jednak nową postacią tęsknoty - tak daleko, choć tak blisko... Był już o krok, a jednak ręce pętała mu ta beznadziejna niemoc, z którą nawet nie mógł walczyć. A nienawidził czekać, tymczasem nic innego nie pozostawało.


     W niedzielny poranek już stał na lotnisku, zdezorientowany z lekka, ale i pełen determinacji.
- Español? - zapytał z nadzieją, pochylając się do okna niedużego volkswagena. Potężny mężczyzna o rozległej łysinie i krzaczastych bokobrodach, które nie pasowały kompletnie do jego jasnej, sportowej bluzy, pokręcił głową radośnie, wskazując mu miejsce obok i plotąc coś tak szybko, że jedyne słowo, jakie wyłapał, to pronto. Nie widział w pobliżu innej taksówki, westchnął więc tylko i wsiadł. Wygrzebał z kieszeni kartkę, na której przezornie wydrukował adres - nie ufając ani swojej wymowie, ani tym bardziej własnym nieczytelnym bazgrołom.

Brzydkie pismo świadczy o inteligencji, śmiała się zawsze Fran. Może chciała pocieszyć i siebie, bo jej okrągłe szlaczki bardziej przypominały poplątany makaron, niż litery. Niezależnie od tego, jak bardzo głębokie były teksty w nich zawarte.

Ruszyli z piskiem opon, a Marco przez dobrą chwilę usiłował sobie przypomnieć wszystkie znane modlitwy, obserwując z niepokojem prędkościomierz. Kiwał głową uprzejmie na liczne niezrozumiałe uwagi mężczyzny, ten zaś wkrótce pogłośnił radio, podśpiewując do wtóru rzewnego piosenkarza na RTL. Trafiał mniej więcej w co dziesiątą nutę, ale wkładał w to całe serce, kiwając się i wystukując rytm na kierownicy.
Jednak należało oddać mu tę sprawiedliwość, że jechał szybko i pewnie, manewrując sprawnie między innymi pojazdami i znajdując się u celu w rekordowym czasie.
- Ile?!
Uśmiech zniknął z twarzy chłopaka, gdy zobaczył rachunek za przejazd. Potrafił jedynie wymamrotać słaby protest, by wreszcie bardzo niechętnie przeliczyć banknoty i uczynić swój portfel znacznie lżejszym.
Poniewczasie przypomniał sobie jedną z mądrzejszych przestróg Leny, która opowiadała mu o taksówkarzach, dybiących na zagubionych podróżnych, by wyciągnąć jak najwięcej. Należy, mówiła, znać dokładną stawkę w danym kraju, by obstawać przy niej nieugięcie - pytając o to jeszcze przed jazdą, aż zbyt pewny siebie kierowca przystanie na te warunki. Jak na złość nie pamiętał ani wtedy, ani teraz, ile właściwie euro powinien wybulić za tę jazdę. O godzinie dwunastej zero siedem pożałował więc swojej decyzji o samotnym przyjeździe po raz pierwszy.
Ale, jak się okazało, wcale nie ostatni.

Są miejsca, które mimo brzydoty wychodzą nieźle na zdjęciach, a dopiero ich widok na żywo odstręcza i rozczarowuje. Są też takie, które odbijają się w fotografiach jak w lustrze, ukazując prawdziwe oblicze bez problemu.
Stadnina nie należała do żadnych z wyżej wymienionych. O ile nie odbiegała od jego wyobrażeń zbyt daleko, o tyle po wkroczeniu w jej progi stała się w jego oczach miejscem niezwykłym, jeśli i nie magicznym. I nie chodziło tu o korzystną lokalizację ani o nowoczesne sprzęty. Ona po prostu miała "to coś". Czuć było życie, bijące w niej głęboko - dźwięki, barwy, zapachy układały się w regularny puls, przepływający łagodną więzią między zwierzętami i ludźmi. Nie było słychać gniewnych krzyków ani nerwowego rżenia, co przewidywał. Może to i dlatego, że była w końcu niedziela, nie pracowało więc szczególnie wielu ludzi - tylko kilkoro kręciło się między boksami, a jakiś chłopak ćwiczył skoki na nieodległym, odkrytym parkurze. Panowała więc prawie zupełna cisza, w którą wpadał od czasu do czasu spokojny głos jeźdźca jak kamyk w głęboką wodę, rozpraszając się niemal natychmiast w sennym, ciepłym powietrzu.
Budynek administracji zawierał przestronne, widne sale, w których też pracowników było jak na lekarstwo, więc jego wejście wywołało spore zainteresowanie. Ładna, nieduża kobietka w granatowej sukience, szeregująca jakieś papiery, grzecznie zagadnęła go o powód tej wizyty. Z wysiłkiem, uważnie dobierając kolejne obce słowa, zapytał o Chiarę.
Biednemu to zawsze wiatr w oczy.
- Nie ma. Dziś nie, jutro - tyle zrozumiał i po raz kolejny miał chęć po prostu się rozpłakać. Jak to nie? Jak nie, do cholery? Po to się tu tarabanił, żeby teraz usłyszeć "nie" wypowiedziane tym uprzejmym, głębokim głosikiem?
- Dlaczego? Dzisiaj... miało być... - jąkał nieskładnie, mieszając włoski z hiszpańskim i nie zwracając na to uwagi.
- Opóźnienie - tłumaczyła powoli jak dziecku specjalnej troski. W jej czarnych oczach zobaczył ciekawość, zdziwienie, współczucie?...
Tylko co z tego?
Wybiegł.

Na zielonych polach w oddali jaśniały plamki koni - brunatne, złotawe, ciemne jak gorzka kawa i całkiem białe.
Podszedł do drewnianego ogrodzenia, oparł czoło na nagrzanej słońcem belce. I zaklął głośno, rozpaczliwie. Prawie wrzeszczał, jakby ziemia mogła go usłyszeć i coś odpowiedzieć. Na przykład: Hej, znajdziesz ją. Nikt nie może tak całkiem przepaść.

Jasne, nie ma to jak gadać z ziemią. Odbiło mi, odwiozą mnie stąd w kaftanie bezpieczeństwa...

- Pomóc w czymś?
Mało brakowało, a dostałby zawału. Hiszpański, hiszpański. Najpiękniejszy język świata - w tym momencie był tego pewien. Odwrócił się do niskiej dziewczyny, czując największą w świecie ulgę.
Jakoś od razu było widać, że nie jest Włoszką.
Brązowe włosy, obcięte dosyć krzywo, wpadały jej w roześmiane oko koloru ciemnego miodu. Druga tęczówka miała szarozielone zabarwienie i patrzyła bardziej poważnie. Zresztą cała jej trójkątna twarzyczka była ułożona z zabawnie asymetrycznych elementów - jeden kącik ust unosił się wyżej niż drugi, podobnie jak brew. W jednym policzku tworzył się dołeczek, ozdobą drugiego był jedynie jasny rumieniec.
- Jak się cieszę, że cię widzę - powiedział, wypuszczając powietrze z płuc.
- Ymmm... grzeczność wymaga, żebym odpowiedziała to samo, jednakże tak trochę - odrobinę - przeszkadza mi fakt, że widzę cię pierwszy raz w życiu. - Uniosła bezradnie ręce, robiąc śmieszną minę. Przedramiona aż do łokci miała podrapane i uwalane ziemią. Obrazka dopełniał podkoszulek tak wypłowiały, że trudno zgadnąć, jaki kolor miał na początku, kolana pełne strupów i zakurzone trampki.
- Melania, prawda?
- Zależy. - Obrzuciła go kpiącym spojrzeniem. - Jeśli przedstawisz mi się, zastanowię się, czy faktycznie chcę cię znać.
- Marco. - Wyciągnął do niej rękę, uśmiechając się po raz pierwszy od dłuższego czasu. Jakoś nie dziwiło go, że Lena się z nią zaprzyjaźniła. Biła od niej jakaś pozytywna energia i, podobnie jak siostra Naty, miała dość cyniczne poczucie humoru.
- Dobra, więc co tu robisz? - Puściła jego dłoń i odruchowo wytarła o szorty. - Wiem, że jazdą konną interesują się głównie dwunastoletnie dziewczynki, a ty mi na taką nie wyglądasz.
- Potrzebuję twojej pomocy.
- O. Naprawdę?
- Szukam dziewczyny.
- To jak wszyscy. - Uśmiechnęła się szeroko. - Wybacz, ale nie dam się wyciągnąć na randkę facetowi, który nosi rurki. Jakieś minimalne wymagania trzeba mieć.
- Źle mnie zrozumiałaś, szukam swojej dziewczyny - doprecyzował, opierając się plecami o ogrodzenie. - Jestem znajomym Leny, opowiadała mi o tobie.
- Pewnie same złe rzeczy. - Mel wzruszyła ramionami, cmokając na coś za jego ramieniem. - I co w związku z tym?
- Muszę porozmawiać z Chiarą.
- Ona jest nieuchwytna aż do jutra - wyjaśniła beztrosko, co i tak wiedział. - Konsylium przedłużono niespodziewanie o jeden dzień, tak bywa. Ale nie rozumiem, co ona ma do tego. Młoda duchem jest, ale dobija już do siedemdziesiątki. Mogłaby być twoją babcią.
- Jest babcią Francesci.
- Tej czarnowłosej? Znam ją, w wakacje często tu przyjeżdża. - Wyciągnęła rękę do niego, a on poczuł na ramieniu coś ciężkiego. Wzdrygnął się i odsunął. Obok stał bułany kuc, który wyglądał, jakby się z niego nabijał. Poufnym gestem próbował mu oprzeć głowę na ramieniu, ale Marco nie był przyzwyczajony do takich czułości.
- Spokojnie, przecież cię nie zje. - Wygrzebała z kieszeni jakąś miętówkę i wyciągnęła do zwierzęcia otwartą dłoń. - Sting nie skrzywdziłby muchy.
- Nazwałaś konia Sting? - wymamrotał bez sensu.
- To nie jest koń tylko kuc, laiku. - Właśnie, zdawał się potwierdzać zwierzak, kiwając głową i chrupiąc głośno cukierek. - Ale nieważne. Szukasz dziewczyny i dlatego przyjechałeś do jej babci? Coś mi się to nie klei.

W ogromnym skrócie wypełnił jej luki w tej historii.

- Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co teraz - mruknął na koniec.
- Teraz? Teraz musisz dać mi parę... no, może z dwadzieścia minut - uściśliła, obejmując jedną ręką jasną szyję Stinga. - Muszę skończyć różne tam rzeczy, a potem pomyślimy, co dalej.
Co miał robić? Zaczekał.
Po półgodzinie wróciła, bardzo z siebie zadowolona.
- Słuchaj, Marco. Pani Chiara będzie jutro z samego rana, więc wtedy się do niej wybierzesz.
- No fajnie, ale co z dziś? - Usiłował powstrzymać westchnięcie. Jego zasoby pieniężne znacznie spadły i nie wyobrażał sobie, żeby teraz wydać prawie wszystko na jedną noc w hotelu.
- Słuchaj dalej. Idę teraz do domu, zjem obiad, potem pójdę do kościoła. A wieczorem tu wracam żeby posprawdzać wszystko. Możesz iść ze mną, jeśli chcesz. Przenocuję cię, nie ma problemu. Mam wolny pokój, bo brat wyjechał na studia.
- Chyba żartujesz. Nie znasz mnie.
- Nie, ale to nie problem. - Uśmiechnęła się rozbrajająco. - Lena do mnie dzwoniła. Powiedziała, że jesteś nieobliczalny i lepiej cię pilnować, bo możesz zrobić sobie krzywdę. Ale mówiła też, że dobry z ciebie chłopak, a ja jej wierzę. Zresztą... Nikt zły nie przyleciałby za swoją dziewczyną na drugi koniec świata. Więc... Masz wybór - albo śpisz na dworcu, albo wieczorem pomożesz mi przy koniach i spędzisz noc w cieplutkim łóżeczku Benito.
- Jak ci się za to odwdzięczę? - szepnął, zaciskając drżące palce na nadgarstku drugiej ręki, jakby chciał się przekonać, czy to nie sen. Zabolało.
- Czyli tak?
- A mam inny wybór? - Wzruszył ramionami.
- Dworzec. Zawsze jakaś alternatywa.



Dziś jego napięcie zdawało się sięgać samego nieba - niespokojne, niecierpliwe, rozdrażnione tylko przerażającym spokojem wschodu słońca, który ubierał się w płonące barwy bez pośpiechu, piękniejąc z chwili na chwilę. Obserwował więc dalej kapiące złotem przedstawienie, czekając na przyjazd Chiary. Mela poleciała do swoich dzieci, z którymi gadała teraz w najlepsze, przechodząc z boksu do boksu. Była niesamowita, musiał to przyznać - jak na czternastolatkę. Zjednywała sobie wszystkich i wszystko, miała nadzwyczajne umiejętności przywódcze - pewnie dałaby radę ogarnąć spory oddział wojska. Któraś szczęśliwa gwiazda znów się do niego uśmiechnęła, skoro natrafił na taką przewodniczkę. Jeszcze w sumie tylko jednego brakowało mu do całkowitej idylli. Jednego, najbardziej istotnego fragmentu układanki.

- Coś podjechało. - Dziewczyna zmrużyła oczy, wsuwając dłonie do kieszeni spodenek. - Tak. To ona. Tylko spokojnie - zatrzymała go. - Już ja z nią pogadam, nie musisz się martwić.

Poszli oboje.
- Dzień dobry. - Wysunęła się do przodu i uśmiechnęła słodko do kobiety, która pospiesznie wydawała polecenia kręcącym się dookoła pracownikom. Wysoka i pełna niewymuszonej elegancji, przypominała mu bardzo Francescę - tyle, że z kręconymi włosami, siateczką drobnych zmarszczek w kącikach wesołych oczu i zniszczonymi od pracy rękami. No i z bryczesami zamiast sukienki, a poważną dystynkcją - zamiast spontanicznej nieobliczalności.
Jego towarzyszka zaczęła zaraz nawijać szybko i bez skrępowania, z czego nie zrozumiał ani słowa poza padającym od czasu do czasu najpiękniejszym imieniem świata.
- Francesca? Moja Francesca? - powtórzyła Chiara, wpatrując się w nich z uwagą. Wyglądała na nie mniej zdziwionego niż on, kiedy dowiedział się o przeprowadzce. - Przepraszam. - Odeszła, wyjmując telefon i gwałtownie wystukując numer.
- Nikt jej nie powiedział o żadnym przyjeździe - mruknęła do niego Mel półgłosem. - Była święcie przekonana, że cała rodzinka nadal jest w Argentynie.
- Nie rozumiem, kompletnie nie rozumiem. - Złapał się za głowę, to go już przerastało. - Czemu robią z tego taką tajemnicę?
- Luca! - rozległ się krzyk Chiary, wraz z kilkunastoma włoskimi przekleństwami. Wszyscy gapili się na kobietę, a ona wymyślała człowiekowi po drugiej stronie słuchawki, gestykulując drugą ręką z każdym wypowiedzianym wyrazem. - Nie krzycz na mnie! Jak to: nie w domu?! To gdzie?
- Ona to załatwi. Masz to jak w banku. - Dziewczyna trąciła Marco, śmiejąc się.

Piętnaście minut później już siedzieli w samochodzie Chiary, która gnała przez miasto ze wściekłością wymalowaną na twarzy. Melania tłumaczyła mu na bieżąco, starając się nie uronić ani słowa.
- Luca dał jej adres, ale i tak ma już przerąbane. Ona uwielbia Francescę, bo jako jedyna zawsze przyjeżdżała do niej na wakacje i interesowała się końmi prawie tak bardzo, jak ona sama. A teraz jest wściekła, bo jej syn nie powiedział jej, że przyjeżdżają... Nie odwiedzili jej, nie odzywali się od pół roku... Nic. Była pewna, że dopiero w lipcu wnuczka znowu u niej zawita, nie mogła się doczekać... Oj, współczuję tym ludziom. Ona ich zje tam na miejscu, ewentualnie oszczędzając Fran.


Dany przez Lucę adres okazał się szpitalem.
- Że jak? - Poczuł, jak wszystko podchodzi mu do gardła. - To pomyłka? Błąd w nazwie ulicy? Co jest?
Mel uścisnęła jego ramię z dziwną miną.

Czuł się jak zahipnotyzowany albo naćpany - jeden czort zresztą - gdy wspinał się po schodach, gdy czekał przy recepcji, gdy szedł korytarzem - rozglądając się po salach, wdychając gryzący zapach lizolu, czując szarpnięcie w klatce piersiowej na widok bladych twarzyczek dzieci, wyglądających z różnych kątów.
Biel, tyle bieli. Martwej, tytanowej bieli, przesyconej obojętnością.
Chłód.
Przez różne szpitalne odgłosy przedarł się nagle bliski już dźwięk - najpiękniejszy.
Jej głos.
Ugięły się pod nim kolana, a serce wywinęło takiego fikołka, że zabolały go żebra. Jakimś cudem dotarł do drzwi.
Mówiła coś do kogoś, śmiała się. I umilkła, gdy stanął w progu. Zobaczył jej wielkie, rozszerzone zdumieniem, cudowne oczy - jego osobiste niebo. Gdyby teraz upadł, doczołgałby się do niej. Ale z niewyobrażalnym trudem udało mu się pokonać ten krótki odcinek na dwóch nogach, dopiero tuż przy niej osunął się na ziemię.
- Ni-nigdy - jęknął nieswoim głosem. - Już nigdy... nigdy więcej tak mi nie rób, dobrze?
Chwycił się jej nóg, wtulając twarz w miękki materiał sukienki. Przywarł z całych sił i trwał nieruchomo - tylko ramiona mu się strasznie trzęsły.
A Fran otworzyła usta i zaraz je zamknęła. I tylko delikatnie gładziła ciemne włosy, rozsypane na jej kolanach, po ustach błąkał jej się uśmiech - a z oczu płynęły łzy, kapiąc na kołnierz jego kurtki.


                                                                                   
                                                                                            ***


- Napiłabym się wody.
- Źródlanej? Niskozmineralizowanej? Z niebieską nakrętką? - Zerwała się z ławki, wzburzając fałdy spódnicy, która wyglądała jak uszyta z płatków maku. Zebrała dłonią materiał, by nie utrudniał jej biegu - ale jednocześnie poczuła na nadgarstku kleszczowy uścisk, ściągający ją z powrotem do punktu wyjścia.
- Siedź! Żartowałam. - Na jej twarzy odbiło się poczucie winy, burzące harmonię delikatnych rysów.
- Aha. - Niepewnie kiwnęła głową, czując znów pod plecami bezpieczne ciepło drewnianego oparcia. - Rozumiem.

Ale nie rozumiała. Jak miała rozumieć, skoro ona sama nie miała pojęcia, po co wypowiadała te słowa?
 Czysty odruch, zbyt mocno zakorzeniony w jej naturze, by pozbyć się go tak z dnia na dzień.
- Przepraszam - dodała bezdźwięcznym tonem, odwracając wzrok. Wszystko było znacznie cięższe, niż jej się z początku wydawało. A tak błahy drobiazg jak butelka źródlanej wody, mógł zniszczyć wszystko. Efekt motyla?

Natka zawsze taka była. W piaskownicy nigdy nie omieszkała podzielić się swoim wiaderkiem, dokarmiała wszystkie podwórkowe koty i wróble, zatrzymywała się w połowie ulicy, by pozwolić przejść biedronce, pokonującej wolniutko ogromny odcinek asfaltu. Nigdy nie oponowała, gdy rodzice kazali jej pilnować Leny - w czasach, nim jeszcze zdążyły zamienić się rolami starszej i młodszej. Latała po wszystko do sklepu, sięgała do półek w supermarkecie, by podać lizak czy baton komuś niższemu od siebie - a była przecież malutka. Gdy na początku lipca ubiegłego roku skończyła osiemnaście lat - pierwszym, co zrobiła, było oddanie krwi i zarejestrowanie się w bazie dawców szpiku.
Te altruistyczne zapędy powinny gromadzić wokół niej ludzi, wzbudzać ich szacunek - jednak los bywa przewrotny. Wszyscy wiedzieli, że łatwo ją wykorzystać - więc to robili, a ona z nieskończoną cierpliwością dawała odpisywać prace domowe, brała na siebie winę za stłuczoną szybę albo stała na czatach, gdy robili cokolwiek zakazanego poza wzrokiem nauczycieli. I krzywdzili ją, choć nie dawała tego po sobie poznać. W odosobnieniu łykała łzy, nie umiała się zbuntować.
Ale ona - czy mogła mieć o to do innych pretensje? Przecież robiła to samo. Niby przygarnęła ją, chroniąc przed innymi - a przecież sama wymagała od niej wszystkiego, niemożliwego też. Niby czuła, że zagubiona Natalka potrzebuje kogoś, kto pomoże jej pływać w tym morzu złych chęci, nieszczerych uśmiechów i podejrzanych zamiarów - a jednak uważała rzucanie jej koła za zbyteczne. Ona sama balansowała na falach z wrodzoną gracją, ale jej przyjaciółka tonęła - tymczasem jedyną pomocą było wpychanie jej głębiej pod wodę.
Uczuła nagle palący wyrzut, chwytający znienacka i wbijający w jej serce trujące kły - mocno, aż do bólu, do łez. A te nie popłynęły - jak zwykle. Zatrzymały się gdzieś w połowie gardła, skrzepły w lodową warstewkę na duszy, uciekły z powrotem w jej kąty i tam się ukryły, te dobre duchy smutku, żalu i współczucia.
Po prostu nie płakała. I tyle.
Nawet jeśli coraz częściej pojawiała się w niej irracjonalna chęć, by wybuchnąć łzami i poczuć się trochę lepiej. By schować twarz w dłoniach, nie myśląc o rozmazanym makijażu ani zdziwionych spojrzeniach z zewnątrz. By raz, chociaż raz - stać się słabą, a potem ze zdwojoną siłą powrócić do normalności.

Chcę normalności? Ciekawe. Bardzo ciekawe.

- Lu... Wszystko w porządku? - usłyszała głos Natalki, spokojny, nieśmiały i pełen troski. Bez względu na wszystko, ta troska tam była. Zawsze.
- Jasne, że tak.
- Akurat. Przecież widzę. - Z miną świadczącą, że i tak wie swoje, obracała w palcach bawełniany troczek torby, przyglądając się mu w skupieniu.
- W porządku - powtórzyła więc z naciskiem, nie patrząc w jej stronę. Miało to zabrzmieć stanowczo i takie było, urywając wątłą nić rozmowy.

I tylko wciąż myślała. Intensywnie myślała, wbijając palce w ławkę, chwytając się jej kurczowo, jakby miała zaraz spaść.
- Nigdy cię nie znienawidzę. Nigdy.
- Czemu? - Patrzył na nią uważnie, tęczówki - posiadające magiczną zdolność zmieniania barwy - były ciemne jak niebo za oknem. Zachmurzone.
Przecież wiesz, że boję się burzy.
- A jaką odpowiedź byś chciał dostać? - Wstała, podeszła - siedzieli tak strasznie d a l e k o od siebie. Stanęła tuż za nim. - Jakie słowa chciałbyś usłyszeć? - Wsunęła dłonie pod jego ramiona, przebiegły nieśmiało po klatce piersiowej, brzuchu - zacisnęły się mocno.
- Nie wiem. Niczego nie wiem, niczego nie jestem pewien. Zawsze tak było.
- A ja wiem tylko jedną rzecz. - Dotknęła rozchylonymi wargami delikatnej skóry tuż za jego uchem. Wstrząsnął nim dreszcz. - Wiem, że nie zostawię cię z tym samego. - Chwyciła go za nadgarstki, odwróciła oporne ręce wnętrzem do góry. - Tylko mi pozwól. - Dotknęła jego dłoni, złączyła je ze swoimi. Opierając podbródek na jego ramieniu wpatrywała się z napięciem w splecione palce. 
- Pozwól - szepnęła ciszej, słowo zawisło w ciemności. Usłyszała jego głośne westchnienie.
- Nie będę ci niczego obiecywać. Nie mogę. Boję się, że nie dotrzymam słowa. - W jego głosie ziała pustka.
- Nie chcę obietnic. Nie chcę, Diego, nie chcę! Nie chcę. - Miała wrażenie, że mówi do śpiącego. - Nie chcę niczego. Chcę tylko, żebyś b y ł. Proszę. Nie odsuwaj mnie od siebie.
- A jeśli nie mam innego wyjścia?
Okrążyła go, chwyciła jego twarz w dłonie. Powinna płakać razem z nim, chciała to robić - nie potrafiła. Całowała jego twarz, jego smutne oczy, słone od łez usta, szorstkie policzki - jej dusza szlochała rozdzierająco, ale ona sama oczy miała beznadziejnie suche. Potrafiła tylko przycisnąć do siebie jego głowę i powtarzać jedną z modlitw, które tak rzadko działały - że wszystko będzie dobrze.

- Nie pozwól temu umrzeć, Ludmiła. - Głos zdawał się dobiegać z oddali, zadrżała na jego dźwięk. Naty wciąż nie odrywała od niej czujnego wzroku.
- Co masz na myśli? - spytała powoli, wpijając opuszki palców w szorstkie drewno.
- A co mogę mieć na myśli? - Dziewczyna przekrzywiła kędzierzawą głowę, podążając za jej spojrzeniem. Za prostą jak promień światła ścieżką, na której końcu - jak na nitce - uwiązane było jej centrum wszechświata: ciemna sylwetka, ręce w kieszeniach, twarz bez wyrazu, oczy jak dwa opale i ich wzrok - który czuła przez cały czas, nawet z tak daleka. I nawet jeśli nie podchodził, nie odwzajemniał jej uśmiechu... To ważne, że tam był.
- Nie rozumiem.
- Doskonale rozumiesz. Nie pozwól, dobrze? Nigdy nie pozwól na to. - Przysunęła się bliżej, dotknęła jej drżącej dłoni. Wciąż z zauważalnym wahaniem. Ale ona nie odepchnęła jej, nie warknęła ostro, nie próbowała wskrzesić dawnego muru. Zamiast tego objęła przyjaciółkę, przylgnęła do niej jak dziecko.
- Nie pozwolę - szepnęła zbyt cicho, by ktokolwiek mógł to usłyszeć.



And when your fears subside 
And shadows still remain
I know that you can love me 
When there's no one left to blame 
So never mind the darkness 
We still can find a way



                                                                                          ***



Wcisnęła gaz, cały czas uważnie słuchając odgłosu silnika - trochę jak lekarz, który przykłada stetoskop do piersi pacjenta. Dźwięk był czysty. Jak idealnie nastrojony instrument.
Zatoczyła łagodny łuk, napawając się tą muzyką, a potem zahamowała o parę centymetrów przed ustawionym wcześniej pachołkiem. Hamulce bez zarzutu.
Uśmiechnęła się szeroko, zdejmując kask i wsuwając go pod pachę.
- Czołem, idioto. - Jej dobry humor objął nawet Andresa, którego minęła, prowadząc motocykl do garażu.
- Wiesz, że lubię na ciebie patrzeć? - Wyciągnął rękę najdalej jak się dało i musnął lakier pojazdu z zaaferowaną miną. Był podobny do dziecka, które chwyta małą łapką nowy przedmiot, by wpakować go za chwilę do buzi.
- Nie. Czemu? - Pchnęła nieco mocniej, bo koło ugrzęzło w piachu.
- Sam nie wiem. Tak jakoś.
- Chyba nigdy nie byłeś mocny w argumentowaniu, co? - Prawie pokonała przeszkodę, kiedy znalazł się przy niej jednym susem i popchnął razem z nią. Motor wyjechał gładziutko, z rozpędu prawie się przewracając. Pokręciła głową ze zrezygnowaniem. - Dzięki.
- I lubię, jak się uśmiechasz - brnął dalej, za co rzuciła mu dość sceptyczne spojrzenie.
- Dzisiaj jest Międzynarodowy Dzień Komplementowania Lary czy jak?
- Nie. Ten dzień jest chyba... chyba... kiedy masz urodziny?
- W kwietniu. Ale co to ma do rzeczy - nie wiem. - Zostawiwszy motocykl w dobrych rękach usiadła na jakiejś pustej skrzyni i rozpuściła włosy, bo kucyk jej się rozwalił po jeździe.
- Ja też nie. Próbuję cię zabawiać rozmową, ale nie mam pomysłów - wyznał z bezbrzeżną szczerością, obserwując jej każdy ruch z dziwną fascynacją.
- Aha. - Przeczesała pukle palcami i zebrała ponownie gumką. Zawiązała od nowa chustę i spojrzała na niego niechętnie. - Czekaj, nabroiłeś coś i dostałeś ileś tam godzin prac społecznych na torze?
- Nie. Czemu? - prawie się przeraził.
- To po kiego tu siedzisz i narzekasz, że nie masz ze mną o czym gadać? - Zeskoczyła na ziemię, machinalnie poprawiając przekrzywiony podkoszulek.
- Bo chciałbym na ciebie popatrzeć - palnął prosto z mostu. Zbaraniała.
- Andres, ogarnij się, co? - Zaczęła pucować pierwszy klucz, który jej podszedł pod rękę, żeby tylko się czymś zająć. - Jesteś nieuprzejmy, a do tego bezczelny.
- Jasne. Bo powinienem cię ignorować i zgrywać lalusia, to może byś zwróciła na mnie uwagę - burknął, podrzucając w dłoniach dwie śruby do felg i usiłując nimi żonglować.
- Przeginasz - warknęła, odkładając narzędzie i wychodząc z warsztatu.

- Poczekaj. - Dogonił ją dopiero wtedy, gdy była już poza terenem klubu. Usiadła na ławeczce, podciągając kolana pod brodę. Niedbale zawiązana kefija zsunęła się jej z głowy i leżała na trawie, pstrząc się biało-czerwonym wzorkiem pośród zieleni. Podniósł ją niepewnie.
- Przepraszam - mruknął, podając jej złożony materiał. - Ja tylko...
- Nie tłumacz się. - Gapiła się w przestrzeń. - I tak nie mam zamiaru cię słuchać.
- Przecież przepraszam! Czego chcesz więcej, mam przed tobą klęknąć? Pocałować cię w rękę?
- Tak, w sumie jest jedna rzecz, którą mógłbyś dla mnie zrobić.
- Tak? - podjął z ożywieniem.
- Idź stąd. I więcej nie wracaj.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? - spytał żałośnie. - Przecież gdybym został, mógłbym ci coś zaśpiewać.
- Nie chcę.
- To zatańczyć.
- Nie. Idź stąd.
- To zagrać ci na gitarze.
- Idź stąd.
- Albo mógłbym pokazać ci, jak stoję na rękach.
- Idź stąd.
- Mógłbym też cię pocałować.
- Idź stą... Coś ty powiedział?! - Spojrzała na niego spode łba.
- To nie. - Odwrócił się tyłem i pogwizdując z pozorną beztroską gapił się w obłoki.
Westchnęła ciężko, kładąc głowę na oparciu ławki.

Słońce piekło bez opamiętania, bezchmurne niebo przypominało o zbliżających się wakacjach. No tak, ale dla niej nie były one okresem błogiego wypoczynku, wręcz przeciwnie - mieli klientów od groma, bo ich liczba powiększała się o sezonowców, którzy męczyli ich zwykle przez tydzień czy dwa, a potem znudzeni znajdowali sobie inne źródło adrenaliny w rodzaju nurkowania, windsurfingu albo leżenia przed telewizorem. Jednak nowych entuzjastów, mających stać się stałymi bywalcami, też zyskiwali. No i oczywiście ci, którzy - z powodu szkoły, studiów, pracy - w ciągu całego roku nie zawsze zjawiali się na torze, teraz zwykle powracali do starego hobby. Słowem, nastawiała się na okres ciężkiej harówy, bo na spędzenie wakacji poza warsztatem nie miała nawet co liczyć.

- Czemu właściwie chodzisz stale w tej chuście? - Natrętny jak brzęczenie komara głos przypomniał jej, że wciąż nie może liczyć na upragnioną samotność. Zignorowała pytanie, po paru sekundach powtórzył je głośniej jakby sądził, że nie dosłyszała z odległości półtora metra.
- Nie wysilaj się - burknęła. - Nie musisz zabawiać mnie rozmową.
- Ale mnie to naprawdę ciekawi - żachnął się, spoglądając na nią z wahaniem. - W zeszłym tygodniu miałaś dwa razy niebieską, raz - czarno-białą. A tę czerwoną aż cztery razy. Dlaczego?
- To nie ma drugiego dna, idioto.
- Musi mieć - upierał się w dalszym ciągu. - Nic na świecie nie dzieje się przez przypadek.
- Przeczytałeś to na nakrętce z napoju?
- Nie, wiesz, wymyśliłem. Teraz, w tym momencie. Pewnie, że przeczytałem, myślałaś, że nie umiem czytać?
Miała dylemat - śmiać się? Płakać? Powiesić się na pobliskim drzewie i nie musieć słuchać jego głupot? Dotknęła chusty.
- Mama mi ją przywiozła z przedostatniej wyprawy. Tej do Egiptu - mruknęła po dłuższej chwili.
- Przedostatniej? - powtórzył. - A z ostatniej co ci przywiozła?
- Co? Nic. Nie wróciła z niej wcale. - Bawiła się nitką, strzępiącą się z bawełnianej kefiji. Tak, miał rację, u licha. To była dla niej prawie relikwia, choć dawno już straciła zapach piasku i olejku do opalania mamy, który trzymał się na niej na początku.
Mama. To słowo brzmiało dla niej... dziwnie? Mało wiarygodnie?
No, czasem jeszcze tęskniła za nią, za tym jej beztroskim śmiechem i żywą mimiką, gdy opowiadała o grobowcach w Dolinie Królów i o jeździe motocyklem przez pustynię.
Kochała ją, prawda. Mimo, że wychował ją praktycznie sam ojciec, bo miłość matczyna sprowadzała się w tym wypadku do pięknych prezentów i jeszcze piękniejszych historii. Z Rzymu przywiozła jej małą laleczkę, kopię bóstwa opiekuńczego domu, które tam czczono. Bóstwa te nazywały się Lary - mówiła jej o tym ze śmiechem, w myślach szykując się już zapewne do następnej podróży. Jak za każdym razem. I znów ginęła na pół roku, by powrócić z kolejnym cackiem. A tata zajmował się w tym samym czasie prozaicznym nalepianiem plastrów na jej rozwalone kolana i łokcie, robieniem jej śniadań i odwożeniem do szkoły.
Co nie zmieniało faktu, że mała Lara z gałganków wciąż stała na półce w jej pokoju, przykurzona trochę, jak pamięć o mamie.

Pokręciła głową, jakby chciała odpędzić nagły napływ wspomnień. Tata po jej śmierci się zmienił, stał się bardziej surowy, nie pozwalał jej już na tyle, co wcześniej. Buntowała się trochę, w gruncie rzeczy jednak przywykła już do szorstkiego traktowania.
Tym bardziej jednak złość ją brała na swoją jedyną rywalkę. Jej wszyscy współczuli, otaczali tkliwością, na każdym kroku dawali odczuć, jak bardzo ją wspierają. A przecież jej, Larze - jej nikt nigdy nie powiedział, że mu przykro. Nigdy. Musiała sama stawiać czoła światu, odrzucając niepotrzebne sentymenty.

- Przykro mi - odezwał się w tym samym momencie Andres, a ona przez sekundę zastanawiała się całkiem serio, czy ten przygłup umie czytać jej w myślach. - Musi być ci ciężko bez matki.
- Daj spokój. - Wstała, zdając sobie sprawę, że robi to, czego obiecała sobie nigdy nie robić - roztkliwia się nad sobą. Wściekła o to na siebie i na niego, pomaszerowała z powrotem do warsztatu. Tonąc w znajomym gwarze ryczących bestii, pozbyła się wszystkich myśli z głowy. Ale gdyby zastanowiła się nad tym głębiej, zdałaby sobie może sprawę z faktu, że pierwszy raz od bardzo dawna nie myślała o Leónie - pomijając ten chwilowy przebłysk.
Gdyby jednak nawet myśl ta przyszła jej do głowy - i tak nie wiedziałaby czy to źle, czy wręcz przeciwnie.

______________________________________________________________

Witajcie! Kto się stęsknił? (I zapada ta niezręczna cisza.)
Wiem - miałam być siódmego, jest dziewiąty - Haniu, dlatego właśnie nie obiecywałam.
Wiem - miały być cztery wątki - są trzy, zażalenia kierujcie do kapryśnego osobnika zwanego weną, który jakoś przestał mnie lubić.
Wiem - szału nie ma z tym rozdziałem, a czekaliście naprawdę długo. Powód - jak wyżej.
Wiem - zawiodłam was wszystkich, a siebie najbardziej.
Hm.
Zaproszę jeszcze tych, którzy lubią Leonescę i beznadziejne pisanie - TUTAJ.
Nawet nie będę tego komentować.

Wasza Zuzka, która z urlopu wraca jeszcze bardziej zmęczona, niż przed nim, niestety.

A, te 26 tysięcy - porąbało was? ;>


22 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. No żal! ja miałam być pierwsza! Fak juu :c <3

      Usuń
    2. Czemu ty zawsze piszesz tak idealnie…
      A, nie zwracaj uwagi na tą na górze i na dole (wszechobecna bufonowa żona). Zazdrosna jest. Pff.
      Zacznę elegancko od końca.
      Lara pierwszy raz nie myślała o Leonie, a ja pierwszy raz nie myślałam o Diegarze – co by oznaczało, że jesteś jakaś unikatowa, bo oni są moim tlenem, a bez tego nie da się oddychać – chyba, że to Twój talent robi za moje powietrze. Wielce prawdopodobne.
      Tylko czekam aż w końcu przełamią bariery. Są bardzo oryginalną, malowniczą mieszanką – jedno z typów połączeń, które interesują mnie najbardziej. Właściwie to na ich sceny czekam najbardziej (nie licząc Naxi, ale to Bufon, rozumiesz). Może to z mojej wielkiej sympatii do Lary, może z miłości do ich dwójki, może dlatego, że Cię tak strasznie uwielbiam. Otworzyła się przed nim zaledwie odrobinkę – niecelowo, ot tak jej się powiedziało. Myślę, że to pewnego rodzaju kawałek wstępu do czegoś większego, w końcu on nie odpuści – geniusze tak mają, Andrzej bardzo speszyl. Chcę ich więcej, niczym Naty pochlebstw pana M. – piękne, piękne zęby.
      Btw. Naty i Camila mają skomponować piosenkę w nowym sezonie. Zapewne o Bufonie. Coś w rodzaju „Lalalalalalalalaaaalalallloveee”. Znając twórczość scenarzystów i wielbicieli Tinki.
      Nikogo nie zawiodłaś, nie gadaj głupot. Nie ma błędów – jak zawsze. No nie ma no. Mogę szukać z lupą, z mikroskopem – i nic! Tymczasem u mnie z paru kilometrów widać wszystko, ale cii. Brak talentu może być dla mnie usprawiedliwieniem?
      Diemiła. Ona go naprawdę musi mocno kochać. Zamiast ganić, krytykować – wysłuchała i po prostu obiecała, że przy nim będzie. Najpiękniejsze co może być. Taka miłość mimo wszystko. A ja głupia myślałam, że do śmierci będzie na niego obrażona. Ja bym się chyba bała. Ale Ludmiła to Ludmiła. Jedyna na całym świecie, która jest w stanie okazać wyrozumienie w ten sposób.
      A Violkę proponuję otruć – tak dla dramaturgii.
      Jej, Natalka taka kochana. Za dobre serce płaci wysoką cenę – jest poniżana, wykorzystywana, ale nie stara się tego odwrócić. Nie chcę wykrzesać z siebie nawet odrobiny złośliwości. Całe życie robiła wszystko dla innych, teraz pora żeby los zrobił coś dla niej. Jest jej to winien. Szczególnie teraz, kiedy jej strach i niepewność z powrotem wpędził ją do kąta. Ale miłość ma to do siebie, że jest najsilniejsza – czasami zmusza do niepokoju, ale nigdy nie jest tą złą. Zawsze ma największą moc. Teraz też, prawda?
      BUFONIE, JESTEŚ POTRZEBNY! TERAZ! ZARAZ!
      Przyniosę sznurek, paralizator i batona. Doprowadzę ich do ołtarza, ktoś musi. Baton dla mnie. Na stres. Organistę też załatwię. Byle nie takiego z zespołu Tinki. Chcemy piękne wesele.

      Usuń
    3. Marcuś był przeuroczy. Szczoteczka, krzyżówka, plecaczek i jedzie w świat do miłości swojego życia. Bardziej romantyczniej być nie może (chyba, że u Bufona i zębów). Nadal nie wiem, co z Fran. Wszystkie znaki na Niebie i Ziemi wskazują na chorobę, ale ja mam skłonności do ciągłego mylenia się, więc wysoce prawdopodobne jest to, iż wymyśliłaś coś całkiem innego, a ja się łudzę, że jednak trochę mądra jestem – marzenia.
      Mel jest genialna. Taka lenkowata.
      Stajnia, koniki, czuję ten klimat. Lubię konie, ale jako zwierzęta, nie ludzi. Tak fajnie, wręcz promiennie to opisałaś. Jakby naprawdę się tam było. Nie przeginaj z tymi zdolnościami – ach, za późno, mój błąd. Wybacz. Mam do zaoferowania jedynie falę uwielbienia i bidon – nie wiem, czemu ciągle się nim chwale. Widocznie zęby i bidon to tematy, które za bardzo mnie inspirują. A potem się dziwię, że mi nie wychodzi nic.
      Chcę Marcescę. Przewijam, znowu czytam. Piękni są. To cudowne, móc kogoś tak bardzo kochać. Na koniec świata i dalej!
      Do mnie by nikt nie przyjechał. Szczególnie podczas okresu – wtedy też by wsiadał w samolot, ale w drugą stronę. Nie wszystkie jesteśmy urocze jak Francesca : (
      Ten gorąc zabija. Ja wiem, że w grudniu modlę się o słońce, a teraz jestem żądam śniegu, ale kobiety mogą tak robić – taka płeć, taki klimat. Oszczędziliby mnie. I tak się nie opalę, jestem blada jak Emo : c Nadawałabym się w sumie. Idę się pociąć i pochwalić tym na twitterze huhu *.*
      Podziwiam Marco. Serio. Nie znam francuskiego, nie przeżyję w tej Francji. Będę szpanować moim kulawym angielskim. Jeśli nie wrócę przez rok, dzwoń po gliny. W razie czego zaśpiewam komuś piosenkę Tinki. Od razu swoich poznają. Albo spalą i zjedzą resztki.
      Podobno most z kłódkami się tam zawalił – szkoda, już miałam szukać kłódki Falby – życiowe ambicje. Za dużo miłości było i bum. To piękne, ale tragiczne.
      W sumie z Twoim blogiem jest jak z Falbą – zaglądam co 5 minut, bo blogger jest tępy i nie wyświetla czasem, jak ktoś napisze rozdział, więc co zrobić? Na zdjęcia Falby tak samo czekam. Dzisiaj też czekałam. Zamiast tego Facuś dodał filmik. Z Murzynem. Do teraz mi gorąco. Nie dość, że termometr wybucha, to jeszcze tyle seksapilu przed oczami. Mdleję.
      Czekam na następny rozdział, jak na piosenkę Camili i Naty (będzie bolało).
      Nie narzekaj na siebie, bo grzeszysz. Zapewniam Cię, że osiągnęłaś poziom szczytowy – nie, wyżej. Policz sobie. Ja nie mam siły, upał.
      Kocham Cię <3
      PS: Zwiąż ze mną bufona, weź męża i bawmy się na weselu. Bez słońca – go nie chcemy.

      Usuń
  2. Będę pierwsza! Mam rozdział! <3
    Kocham Cię, wiesz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Zuziu,

      Teraz oficjalnie możesz mnie zabić, naprawdę. To jest żałosne. Nie wiem, naprawdę nie wiem jak mogę Cię przeprosić za to co odstawiam. Albo zostawiam Ci jakieś marne komentarze, albo w ogóle ich nie zostawiam. Jestem kompletną idiotką, ale to zapewne już dobrze wiesz. Może wytłumaczę Ci się tym, że twojego bloga zostawiam zawsze na koniec, by choć raz się porządnie rozpisać.. i co z tego mam? Gdy się zabieram za komentowanie, to Ty dodajesz nowy rozdział, a mi jest cholernie głupio. Zuzka, ja przepraszam za wszystko. Teraz napiszę podwójny komentarz do dwóch rozdziałów i zapewne nie będzie on miał żadnego sensu ( jak zawsze ). Moja opinia jest taka marna jak i blog, który prowadzę ( w zasadzie.. kończę prowadzić ), a to co napiszę pewnie nie weźmiesz na poważnie, ale trudno. Zawsze piszę prawdę.
      Wiesz co uwielbiam w twoich rozdziałach? Przede wszystkich jest ta chęć poznania całości, kiedy Ty urywasz w połowie. Pozostawiasz nam pustą drogę, którą sami musimy pokolorować. A kiedy my już dobieramy odpowiedni fragment, Ty w kolejnym rozdziale zaskakujesz nas czymś zupełnie innym ( mogłabym jako przykład podać pocałunek Naderico, ale nie.. jeszcze do tego dojdę, bądź spokojna ). W poprzednim komentarzu napisałam Ci, że nie potrafię znaleźć książki, gdzie ktoś pisałby w ten sposób co Ty. Teraz wiem, że jeszcze takich nie znajdę, bo na świecie jest tylko jedna taka Zuzia, a jej książki JESZCZE nie trafiły na półki w księgarniach. Piszę "jeszcze", gdyż jestem świadoma tego, że w przyszłości takowe znajdę. I proszę, nie wypieraj się. Z zawodu detektywa ( byłam w tym kiepska ) przerzuciłam się na wróżbitkę, która zna się na rzeczy. W ogóle o czym ja piszę? ;_; Chyba pogrążam się jeszcze bardziej. Od dłuższego czasu zastanawiam się też, dlaczego czytasz mojego bloga? Przecież, osoba, która będzie posiadała indeks na studia polonistyczne ( będzie, będzie.. nie pomyliłam się. Przewiduje przyszłość, pamiętasz? ), oraz pisząca tak dobre opowiadanie, nie powinna czytać bloga osoby, która nie potrafi pisać i stawiać przecinków w dobrym miejscu. Jestem pogrążona w rozpaczy. Bo nie wiem czy się śmiejesz z mojej głupoty, która objawia się gdzieś w czeluściach moich pogmatwanych zdań, czy po prostu litujesz się nad moją ułomnością i chwalisz to coś, by nie było mi smutno. Na razie to działa, nie powiem. Cieszę się, że tak doświadczona osoba czyta moje opowiadanie i uważa je za "fajne". Dziękuje. Chociaż to ja powinnam nazywać Cię swoim guru i brać lekcje, które są mi koniecznie potrzebne, uwierz. Ale koniec paplaniny o niczym. Przejdę do konkretów.

      Zacznę od rozdziału trzydziestego trzeciego ( którego nie skomentowałam... )
      Chyba na samym początku mamy to, co ja kocham najbardziej. Ten tajemniczy klimat, przez którego przewija się lekka groza. Jak widać nasz ordynator jest bardzo przejęty umierającą dziewczynką.. przypomina mnie na matmie, ale to szczegół. Greg <3 ( to serduszko jest specjalnie ) jest pewnym siebie kolesiem i no cóż.. jestem po uszy zakochana w twoim, jak i serialowym Housie. Moim zdaniem to był strzał w dziesiątkę i będę powtarzać Ci to do końca życia. Myślę, że w tym fragmencie przedstawiłaś sytuacje w polskich szpitalach, gdzie zaangażowanie i chęć pomocy innym ( nie zwracając przy tym uwagi na pieniądze ) jest nikła, jak mój pasek na świadectwie. To by wyjaśniało wszystko, bo nigdy go nie miałam. Ach, ale dobrze, że jesteś Ty. Jak kiedykolwiek będę potrzebowała pomocy lekarza, to zgłoszę się do Ciebie, a Ty będziesz mogła mnie pociąć i zemścić się na ten komentarz, obiecuje.

      Usuń
    2. Ach, teraz na chwilkę przerwę i wtrącę się w te szerokości geograficzne. Kolejny świetny pomysł w wykonaniu Zuzki.. ale chyba każdy się tego spodziwał. Zawsze masz świetne.
      Gdy przeczytałam "Moskwa", to miałam nadzieje, że Federico został przetransportowany, ze swoim wielkim talentem i równie wielkimi uszami do Rosji, by Naxi miało wolną drogę, ale cóż.. zawsze mnie zaskoczysz. I się nie myliłam. Czyżby kolejny nowy wątek? Powiem Ci, że strasznie mi się spodobał. Uwielbiam Braco i szkoda, że wywalili go już po pierwszym sezonie. Te jego niezrozumiałe ukraińskie wypowiedzi były na miarę Jade i Matiasa. Cieszę się, że będę mogła czytać o nim na twoim właśnie blogu. Brakowało mi tych kochanych niebieskich oczu :C A Eva? Czyżbyś wykorzystała szaleńczą miłość do Braco naszej filmwebowej Ewy w niecnych celach? :D Cwana bestia. Ach, a ich rozmowa. Chyba nasz blondasek się nieźle zakochał, a ja znów podziwiam ten piękny dialog. Za dużo talentu, za dużo...
      Ej, nie, padłam. Moim zdaniem najlepsza część tego rozdziału przypadła Camili i Lenie. Lena najwidoczniej nie przepada za rudą przyjaciółką panny Castillo. W sumie, ja też za nią nie przepradam, szczególnie po rozmowie z Natalką. Zaczyna mnie ona denerwować. A Lena? Jedna z moich ulubionych postaci w twoim opowiadaniu ( owszem, kocham wszystkich.. ale wiesz.. sentyment pozostaje ). Kocham jej charakterek, bo potrafi każdemu przygadać i nie czapkuje się jak jej starsza siostra. Wali prosto z mostu i jest jej to obojętne, co pomyślą o niej ludzie. Choćby spojrzeć na takiego Leona, którego spoliczkowała zwykłymi słowami. Zajęła drugie miejsce na liście moich mistrzów. A wiesz kto jest pierwszy? Chyba wiesz. A wracając do Verdasa i jego zacnych kul. Powinien przystopować z tymi luzackimi gadkami, bo szczerze powiedziawszy marnie mu to wychodzi. Powiedziałabym wręcz, że okropnie. No cóż, a Lara ( imienniczka Croft ) najwidoczniej na to leci, tak samo jak Leon w swoim Podemos. Cudownie, wszyscy zadowoleni. A Diego? On należy do kogoś innego, hyhy.
      NIE, NIE, NIE, NIE! Zuzka, za to Cię chyba zabije... albo nie! To chyba był rewanż za ten okropny komentarz w moim wydaniu, wiem to. Moje serce umarło i rozbiło się na małe kawałeczki. Nie dość, ze Camila mnie denerwuje, to jeszcze uczepił się kłapouchy. Włoch najwidoczniej jest ślepy i nie widzi znaku "stop". Przykre, ale prawdziwe. Po raz pierwszy w życiu zrobiło mi się szkoda Maxiego. Ty wiesz, że ja od zawsze jestem za Naxi, szczególnie u Ciebie, gdy ich miłość jest taka ogromna. Ponte nawet zrezygnował ze studiów, kurcze. Dali sobie szansę? Jej, pływam w czekoladzie. Tylko proszę, nigdy więcej już nie każ mnie w ten sposób :c i chyba tego nie zrobisz.. zapewniłaś, że będzie Naxi. Dziękuje. Jesteś aniołem.
      Wgl. to jak Fede mógł ją pocałować? Nie przeżyje tego -.-
      Strasznie podoba mi się to, że nie zrobiłaś z Violki ogromnego tyrana, a Diego jest przeuroczym chłopakiem. Chyba jako jedyny naprawdę garnął się do pomocy, gdy panna V nie miała nikogo. Widać, że zalezy mu na niej, ale czasem naprawdę przesadza. Lata jak na zawołanie... ech, co te zauroczenie robi z człowiekiem. A na dodatek widziała wszystko Ludmiła. Tak mi jej szkoda, bo widać, że naprawdę go kocha.. Smutno mi teraz.. Kurde :C
      Ja czekam, czekam razem z Maxim na Naxi. <4

      Dobra, marnie do 33, a więc teraz 34.
      Jezu, jak ja się ciesze, że na świat przyszła taka Lenka, która dba o to, by Federico czuł się gorzej :3 Nie, że coś do niego mam.. nie, nie. Zastanawiam się tylko.. dlaczego on tak się rzucił na Natalke. Okej, rozumiem, że jest nieziemsko urodziwa, przepiękna i wgl, no ale bez przesady. Tylko Bufon tak może. Ygh. I to mnie najbardziej denerwuje, bo kurde. Naxi się kocha, a uciekają od siebie. Zaaaawsze im coś przeszkodzi, zawsze. Czasem jest to przypadek, a nieraz los, który za wszelką cenę nie chce ich razem. Teraz będę się użalać nad sobą i tym, że Naxi nie jest razem. Ale.. obiecałaś coś, a ja jestem cała w skowronkach, hyhy. Dziękuje? Bardzo dziękuje? Naprawdę bardzo dziękuje?

      Usuń
    3. Już Ci mówiłam jak bardzo kocham u ciebie Diemiłe, prawda? Nie zaprzeczę, że jest to jeden z moich ulubionych wątków, chociaż u ciebie nie można wybierać, to byłby grzech. Choćbyś napisała o caxi, to ja i tak padnę z wrażenia i będę Cię nadal czciła jak Sebek Tinke. To jest silniejsze ode mnie. Ale wracając do Diemiły. Zakochałam się w ty opisie pocałunku, był taki... nieziemski. Uwierz mi, że jest to coś tak niesamowitego, że hej. Chyba powinnam się tutaj załamać, albo coś. Następnym razem napiszę: Zrobili TO. Taka kreatywna i tak bardzo opisowa. No nic. Jezu, widzisz ten komentarz? xD ja serio nie umiem ich pisać. No ale wróćmy do Lu i Diego. Wiadomo, że zakochałam się w ich połączeniu u Edytki, która ma fioła na ich punkcie. A kto nie ma? No i tak się zaczęło, że i ja wpadłam w tą hipnotyzującą miłość. A ty... Ty mi dolewasz oliwy do ognia. Takie zagmatwanie, chaotyczne przeskoki uczuć i Diego, który jest w stanie poświęcić dla niej wszystko. Jeeep, umarłam. Tak samo jak przy tym pocałunku. Jak ty to robisz? -.-
      HAHAHAHA. Esmeralda ucieka od Germana. No czemu? Przecież on jest takim boskim menszczyznom <3 Ja to bym już mogła się na niego rzucić z oświadczynami. Te uszy słonia i nieziemska uroda orangutana są na miarę księcia z bajki. Chyba nie umiem przeboleć tego, że ta kobieta - niemądra, bo jakby inaczej - zostawiła go samego. Co on teraz zrobi? Czyżby Enszi jest narażona? ( Wiem, ze nie... wspominałaś <3) No i co mi pozostaje. Od zawsze widziałam go z Jade. Ale cóż... Moje marzenia nie zostaną spełnione. Ty też ich nie chcesz spełniać i chyba wiesz o co mi chodzi, prawda? :c
      No i...
      Tak sobie paczę i widzę Violette, która sprząta. Wyobraziłam ją sobie taką i stwierdziłam iż robi w końcu coś pożytecznego w studio. No ale dobrze, nie będę jej już tak wyzywać, bo tyranem nie jestem i to nie jej nie lubię najbardziej, choć takich postaci jest naprawdę niewiele. Zuzka, rozwalił mnie Beto, którego kocham ponad życie. Serio. Ale to i tak German wygrywa ranking najlepszych ciasteczek w serialu. To bez wątpienia. A sam Leon. On jest cholernie zagubiony w tym co robi. Raz mówi tak, raz mówi tak. Nie rozumiem już go, naprawdę. Violetty tym bardziej. Chociaż i tak jest w znacznie lepszej sytuacji niż w serialu. Cóż, u Ciebie wszystko jest wspaniałe. Ach, i mam nadzieje, że Leonetta do siebie wróci. Oni nie umieją bez siebie żyć, a jeszcze by kogoś stracili. Może znaleźli te rozwiązanie? Mam taką nadzieje.
      Skończyłam 34... teraz 35, czyli ten najnowszy. Jestem taka szybko, oł je. Ale to przez tą szkołę. Marcie się nie chce uczyć cały rok więc nadrabia w czerwcu. Pozdro.

      Dobrze, teraz już poważnie.
      Czemu Aćka musiała się wepchać pierwsza? Żal. Głupi Ciul :c <3

      Ej, dobra. Fragment Marcesci - cudowny. Nigdy w życiu nie pomyślałabym, ze wzruszy mnie fragment o parze, która - nie będę kłamać - mało mnie interesuje. U Ciebie natomiast jest zupełnie inaczej. Pokazujesz mi ich z takiej wspaniałej strony, inne światło, które stawia ich w zupełnie obcym ciele. A, no i słodki Marco mający rycerski charakter. Sama postać Mel na początku została idealnie wykreowana (żal, wszystko robisz idealnie) Taka poczciwa dziewczynka kochająca koniki :3 Chociaż, Ona w sumie nie przypomina mi Camili, a w zasadzie bardzooo dużo jej do niej brakuje. I wiesz co Ci powiem? Uwielbiam twoje dialogi. Często nie potrafię nie po nich pozbierać ze śmiechu, po prostu leże i nie wstaje. Czasami zaś wbijają mnie tak w ziemie, że nie potrafię zupełnie nic napisać, powiedzieć... zrobić? Jesteś dopełnieniem bloggerowych perełek, a ja... nie potrafiłabym bez Ciebie żyć. Czytać takie cuda to zaszczyt dla moich oczu. Dobrze.. nie przedłużając. Scena, w której Marco po raz pierwszy od tak dawna przytulił się do swojej miłości, omg <3 Nie wiem co teraz zrobi Francesca, ale kurde. Chce już 36. Naprawdę.

      Usuń
    4. AAAAA!
      Dobrze, teraz nadszedł czas na moją Natalkę, ale tym razem z Lu. Nie wiem, może pomyślisz, że to przez sympatię, ale mnie najbardziej wzruszył akurat ten wątek. No i nawet wiem czemu. Chodzi tu o przyjaźń pomiędzy nimi. Widać, że Natalka zawsze przy niej była, pomimo tego jak bardzo dużo przeżyła w swoim życiu. No, bo w końcu ile można pomagać innym? Rozumiem, że bycie dobrodusznym, hojnym i pomocnym to dobre cechy, ależ czy można tak do końca życia? NATY chyba nie rozumie, że życie to nie tylko inni. Powinnam wzniecić płomień własnego ego i w końcu zająć się sobą, albo co najwyżej Maxim (O tym jeszcze pogadamy, mam nadzieje, ze spełnisz moje marzenie :3) No i w końcu powinna też być szczęśliwa. Owszem, Natalka jest moją absolutnie i niezaprzeczalnie najulubieńszą postacią zarówno tu, w serialu, jak i na innych blogach, o ile wgl. w nich występuje. Nie wiem, czy wiesz, ale cała moja przygoda z pisaniem zaczęła się właśnie od Naxi, no i trudno mi bez nich żyć. To taka moja wisienka na urodzinowym torcie. Dobrze, znów się rozpisałam... Wracając do Ludmiły. Zachwycił mnie fragment Diemiły, który był (znów się powtórzę, żal -.-) nieziemski. Jak wspominałam wyżej, kocham twoje opisy pocałunków i mam nadzieje, ze wkrótce wykorzystasz je też przy innej parze...Już nie będę mówiła przy kim, no ale.. Musisz wiedzieć, że czekam. A przytulas na sam koniec. O mało co się nie popłakałam. Nawet nie wiesz jak bardzo brakuje mi takich właśnie scen z serialu. Które swoją prostotą potrafią cię wgnieść w ziemie, a nawet głębiej. Twój talent już dawno mi tak zrobił. Wstydź się :c
      Ej, znowu to zrobiłaś. O Andresie i Larze czytam tylko u Ciebie, kurde, i wiesz co? Pokochałam ich. Taka czaderska dziewczyna z flegmatykiem, który gada głupoty. Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że byliby taką świetną parką, a tu proszę. Zuzia, to twoja wina. Zakochałam się w nich. To, jak Andres stara się ją pocieszyć, pomóc w trudnych chwilach, rozśmieszyć (chociaż ja pękłabym już przy pierwszym jego słowie, ale okej) a Lara, ona tego nie zauważa, odpycha go od siebie. Cóż, tutaj chyba nie mogę nie powiedzieć tego, że jest mi go szkoda, bo w końcu taka jest miłość. A ponoć ta nieodwzajemniona boli najbardziej ze wszystkich. Lara zaś ciągle powraca do Leona. Nie ukrywam, że gdybym miała wybierać to wybrałabym Leonarę, ale może jednak będzie szczęśliwsza właśnie z Andresem? Myślę, że pod maska totalnego debila i kretyna, kryje się ktoś o ciekawym charakterze. Bo przecież nie ocenia się książki po okładce, prawda? A Lara ma jeszcze problemy w rodzinie. Kurde. Moja kochana biedulka :c
      Zuzka, teraz nie wiem co mogłabym jeszcze dopisać, by wyrazić swój zachwyt. Wiesz, jestem z Tobą od tak dawna, od początku i kurde. Masz nigdy nie zamykać tego bloga. Nawet nie wiesz jak bardzo dziwnie bym się czuła gdyby go nagle zabrakło. No i... znam momenty Naxi na pamięć. Ten z 6 rozdziału - cały o nich <3 Z kochanej piętnastki, w której Natalka spotkała się z siostrą Maxiego, opowiadała bajkę. Później została na noc - podejrzane ;> No i ja to pamiętam. Nawet nie wiesz jak często i gęsto do tego wracam. A ponoć wraca się do naprawdę dobrej książki.
      Zuziu, przepraszam za brak komentarzy. Teraz postaram się być systematyczna, a jak to, to wiedz, że na pewno wszystko odrobię. A przynajmniej postaram się lepiej niż teraz. Wybacz za błędy. Jest ledwo po pierwszej, a mi się spać chce. Dobrze, w takim razie czekam na trzydziesty szósty rozdział i Lenarico. Kocham ich, ale to już dzięki Sarze <3 Ty natomiast zwiększasz moją miłość. Pff, jak zawsze.

      Dobranoc? Dzień dobry?
      Pozdrawiam i życzę dużo weny,
      Marcia

      PS: Nie, nie zapomniałam. Kocham Cię, za wszystko <3

      Usuń
  3. Zuza, kochanie. ♥
    Nawet nie wiesz, jak cieszy mnie to, że dodałaś coś nowego.
    Dziś nie jestem w stanie się wypowiedzieć, aczkolwiek postaram się nadrobić zaległości jutro.
    Niestety, nie mogę nic obiecać.
    Ale niebawem wrócę. Przynajmniej się postaram.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja się steskniłam;) Bardzo.A Leoneske też lubię, przeczytam to i to. A potem wróce skomentować( mam nadzieję)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej Tears,
      Rozdział jak zwykle genialny. Pod każdym względem. Nie dość, że pełen uczuć, mądrości życiowej to jeszcze długi. Idealny. Ja tam się stęskniłam za twoimi rozdziałami, ale ten to wszystko wynagradza. Na twoje publikacje zawsze warto czekać. Zawsze.
      Masz bardzo charakterystyczny styl pisania. W niektórych momentach prosty, zwyczajny , co wcale nie odejmuje mu uroku. Dzięki temu to opowiadanie staje się bardziej rzeczywiste, realne. W innych zwłaszcza przy opisach stosujesz rozbudowane porównania, metafory. To również wypada niesamowicie. To kolejny z wielu atutów tej historii. U wielu bloggerek królują dialogi, a opisy pojawiają się bardzo rzadko, albo wcale. Tu tak nie jest. W dodatku ta historia ciągle mnie zaskakuje, w ogóle nie jest przewidywalna. Umiesz zaciekawić czytelnika.
      A teraz wrócę do komentowania rozdziału :).
      Marco. W serialu za nim nie przepadam, tak samo nie lubię tam Marceski. Tu jest inaczej. Ten chłopak wzbudził moją sympatię, w końcu niewielu pojechałoby na koniec świata za swoją dziewczyną. A Francesca... Ta jej choroba jest chyba poważna, ale mam nadzieję, że jakoś się wszystko ułoży.
      Pomimo , że oczywiście cały rozdział był niesamowity<3, to najbardziej spodobał mi się drugi wątek. Ludmiła i Natalia. Obie bardzo się od siebie różnią, ale teraz powili znajdują wspólny język, powoli przełamują dawne bariery. Widać, że Lu chce się zmienić. Zachowuje się inaczej, nie jest już tą samą osobą co wcześniej. Idealnie pokazałaś nam jej przemianę. A Naty... To taka kochana osoba, zawsze pomoże, wesprze. Szkoda, że nie wszyscy potrafią to docenić. Ale, życie nigdy nie jest sprawiedliwe.
      Zdziwiła mnie natomiast reakcja Ludmiły na opowieść Diego. Nie oceniała go, nie krytykowała, po prostu zapewniła, że będzie przy nim. On tylko musi jej na to pozwolić. Diego ma szczęście, że znalazł sobie taką dziewczynę, która gdy pojawiają się problemy nie ucieka, tylko zostaje, by pomóc. Jej postawa jest niesamowita. Historia Diego i Lu nie jest prosta, mają przed sobą wiele trudności . Do tego dołącza się też przeszłość, która też nie jest kolorowa. A wszystko praktycznie zepsuł jeden człowiek, ojciec Diega. Jeżeli dobrze zrozumiałam ich historię, to matka Lu, Adriana była jego pierwszą miłością. I chyba jedyną, bo było to w czasach kiedy ten mężczyzna był jeszcze normalny .Dopiero potem się zmienił, zmieniło go uzależnienie od narkotyków. No nic, piszę nie na temat, trudno. Ale jeżeli chodzi o Diega i Lu to liczę, że przezwyciężą wszystkie trudności i może kiedyś będą razem szczęśliwi.
      Ostatnia perspektywa. Lara. Jej życie też nie jest łatwe. W sumie ma rację, bo wszyscy litują się nad Violą, a jej historia jest przecież taka sama. Też straciła mamę, jedna z najważniejszych osób. Może się nią nie zajmowała, ale mimo wszystko... A Andres. On stara się chyba jej pomóc, jakoś ją zrozumieć. To dobrze, że spotkała w swoim życiu taką osobę. Wydaje mi się, że Lara powoli odkochuje się w Leonie, już o ni, tak nie myśli. I dobrze, bo Leon na nią nie zasługuję. Nigdy nie zasługiwał. Oczywiście w twoim opowiadaniu.
      Tak w sumie, nie przeszkadza( przynajmniej mi), że nie ma już 1- osobowej perspektywy Leona. Dzięki temu jest więcej innych postaci. Rozwinęłaś wątek Diega, Ludmiły, Naty i szczerze mówiąc o wiele bardziej mnie to ciekawi niż Leonetta. Chociaż jeżeli ta para się tu pojawi i tak będę czytać, bo ty o wszystkim piszesz świetnie.
      Mówisz, że długo nie było rozdziału. Ja uważam, że pojawiają się one naprawdę często. Zwłaszcza jeżeli wziąć pod uwagę, że przecież masz wiele innych rzeczy do roboty. Chyba, jeżeli dobrze pamiętam chodzisz do 2 liceum. Tym bardziej zasługujesz na podziw, bo mało osób w tym wieku znajduje czas na takie rzeczy :).

      Usuń
    2. Blogger mi wypowiedzi nie zmieścił. Nie cierpię tego. Dobra, teraz dokończę swoją wypowiedz :D
      Naprawdę nie masz się czym martwić, że długo czekaliśmy, bo wcale nie było tak długo, a poza tym było warto. Zdecydowanie.
      Co ja Ci jeszcze mogę napisać? Podziwiam Cię, że znajdujesz czas na to opowiadanie, że jesteś już tu tak długo.
      Jeszcze na jedno zwrócę uwagę. Masz świetny gust muzyczny, co potwierdza twoja playlista. Nawet jak wiem, że nie ma nowego rozdziału wchodzę często na tego bloga. Wtedy słucham sobie piosenek :).
      I wiesz, to, że przez jakiś czas nie było rozdziału miało też swoje dobre strony. Zaczęłam czytać twoją historię od początku. Wtedy, kiedy nadrabiałam rozdziały, omijałam twoje dopiski pod rozdziałem. A teraz je czytałam i ... Dowiedziałam, się, że to ty napisałaś " Niewidzialnych" na ten konkurs na stronę Violetta Polska. Gratulację. Doskonale, zdaję sobie sprawę, że piszę o tym poniewczasie ale chcę, żebyś wiedziała, że zakochałam się w tamtym oneshocie. Był niesamowity :).
      Czekam na następny rozdział, nieważne kiedy się ukaże. I tak zaczekam.
      Gośka
      PS: Mam nadzieję, że jakoś przebrnęłaś przez ten beznadziejny komentarz. Nadzieja umiera ostatnia.

      Usuń
  5. Wrócę jutro, pojutrze lub w weekend :D <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, Zuziu
      tak na marginesie to nie wiem czy Ci kiedyś mówiłam, że cholernie Ci zazdroszczę tego imienia, zawsze chciałam być Zuzanną lub Klarą a tu taki pech...
      Mamy tu rozdział trzydziesty piąty, nie wiem kiedy to zleciało, pamiętam jeszcze za czasów gdy udzielałam się tylko na filmwebie (sporadycznie zresztą) czytałam Twojego bloga, były to dopiero początki, bardzo szybko to zleciało, duży sukces że tyle z nami wytrwałaś, gratulacje! I mam oczywiście nadzieję, że będziesz tutaj jeszcze dwa, trzy lub cztery razy tyle, nie obraziłabym się :D
      Na samym początku mamy piękny opis, naprawdę nie wiem jak to robisz, nie umiałabym opisać tak kolorów, barw, duży pokłon w Twoją stronę naprawdę. Impresjoniści, tak, zdecydowanie ich wolę od dekadentów xD
      Brzydkie pismo świadczy o inteligencji, taa, też bym się tak mogła pocieszać :D Lenka, ona to się na wszystkim zna, zawsze ma coś do powiedzenia na każdy temat, nawet jeśli chodzi o taksówkarzy! ;D
      Marco wariuje, po części pewnie z niepewności, po części z tęsknoty. Nie wyglądał na dziewczynkę chcącą się nauczyć jeździć na koniu, hmm... Lenka ma fajnych znajomych :D
      Nie przepadam za gościem ale imponujące jest to, jak bardzo stara się by odnaleźć Fran, jak bardzo mu na niej zależy.
      Znalazł nawet jej babcię, cóż, to naprawdę duże poświęcenie z jego strony, naprawdę się postarał.
      Szpital. To musiał być duży cios, strach... Ale znalazł ją, całą i zdrową, to najważniejsze.
      I dalej mamy Naty. Altruistka, zawsze gotowa by pomóc innym, jako dziecko zajmowała się Leną a teraz rolę się odwróciły, prawda? Wspiera Ludmiłę jak tylko może, dała jej dobrą radę - blondynka nie może pogrzebać swojego związku z Diego. Musi walczyć.
      Andres i Lara. Oryginalne połączenie, ale podoba mi się. Oboje mają w sobie coś, co czyni ich nieco innymi od reszty. Może to pech w życiu uczuciowym? xD Stara się przypodobać dziewczynie ale chyba obrał nie tę drogę, zirytował ją, cóż, ona też zdenerwowała go tym, że nie zwróciła na niego uwagi w ten sposób, w jaki by chciał. Może i zranił ją tym lalusiem ale z pewnością nie to miał na celu. Chciał jej tańczyć, śpiewać, stać na rękach, nie podziałało, a gdyby faktycznie ją pocałował? Może wtedy doczekałby się z jej strony jakiejś pozytywnej reakcji?
      Dziewczyna w końcu nie ma w życiu łatwo, nie ma przy sobie matki więc to oczywiste, że zawsze coś będzie nie tak, zawsze jej kogoś będzie brakować. Ale pojawił się Andres, a ona pierwszy raz od dłuższego czasu nie pomyślała o Leonie. Może to jakiś znak?

      Przepraszam Cię za ten beznadziejny komentarz, zdaję sobie sprawę że nie powala on ani jakością ani długością ale wytłumaczę się tym, że od kilka dni mam gorączkę i nie czuję się do końca sobą xD
      Na Twojego drugiego bloga z pewnością wejdę, najpóźniej w weekend, wiesz że uwielbiam Leonescę bardzo, bardzo, najbardziej więc z wielką chęcią o nich poczytam, w Twoim wydaniu tym bardziej!
      Na koniec więc jeszcze raz przepraszam, cieszę się że dodałaś rozdział, nawet jeżeli jest to trochę późnej niż planowałaś. Niebawem więc możesz się mnie spodziewać na swoim drugim blogu, kocham! :*

      Usuń
  6. A nasza kochana Zuza znowu błyska talentem.
    Kochana, piszesz tak wspaniale, cudownie. Ta pewnego rodzaju głębia Twoich wypowiedzi jest nie do opisania. Masz tak wielki talent, że brakuje mi słów. Jesteś wspaniała, wiesz?
    Marco. Biedny :( Nie wiem czemu, ale cały czas mi było smutno. No bo czy zasłużył sobie na to? Na szczęście odnalazł swój 'zielony punkcik' w szpitalu.
    Ludmiła. Jej też mi szkoda. No bo w sumie... Ona żałuje. Bardzo. Tylko trudno się zmienić tak z dnia na dzień. A nawet jeżeli mamy czas i tak nie wszystkim to wychodzi. Ciężko zmienić przyzwyczajenia, nauczyć się kochać i to okazywać. A nasza złotowłosa nie umie płakać. Choć bardzo chce, nie umie. Cóż... Czytając to wszyscy pewnie powiedzieliby "I dobrze". Tylko czy na pewno? A jak pozbyć się tego smutku i bólu, który znika wraz z łzami?
    Lara. Tej dziewczyny też mi bardzo szkoda (Ehh.. Wszystkich mi szkoda, beznadzieja jakaś -.-). W końcu straciła matkę. Podzielam jej ból choć w połowie, bo choć moja mama żyje i tak ma mnie w głębokim poważaniu. Wróćmy do tematu, nie będę się tu rozwodzić nad moim marnym życiem.
    No więc trochę żal mi się zrobiło Andresa. No bo chłopak nic złego nie chce. Próbuje się jakoś zbliżyć do Lary, a ona go odrzuca i traktuje trochę jak śmiecia. Cóż... Musi zmienić swoje nastawienie! Bo Andres może i głupi, ale kochany.
    Twój rozdział to normalnie dzieło! Zawsze gdy czytam Twojego bloga wpadam w jakiś dziwny "trans" i potem jestem trochę otumaniona rozmyślając. Widzisz co ze mną robisz?
    Czekam na kolejny i choćbym rok miała czekać - zaczekam :)
    Kocham Cię! <3

    PS.: Zapraszam na one shota :)
    http://violetta-naxi.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Kochana Zuzanno,

    Zdecydowałam, że dodam nową wypowiedź, nie wykorzystując uprzedniej.
    Dlaczego? Obawiam się, że w tamtym miejscu mogłabyś jej nie dostrzec.
    Wprawdzie nie byłoby to wielką stratą, ale wolę, żebyś znała moje myśli.
    Tak, wiem - nieco niecodziennie mogło to zabrzmieć, aczkolwiek nie wiedziałam, jak to ująć.
    Nie przedłużając zbytnio:
    Zuza, panujesz nad odczuciami wszystkich swoich czytelników.
    Przechodząc od szczęścia po smutek, tylko nas intrygujesz.
    Styl pisania, którym posługujesz się na co dzień jest bezbłędny.
    Wszystkie twoje wypowiedzi zawierają w sobie śladowe ilości magii.
    Ah, przypomniały mi się filmwebowe pogaduszki - wypowiedź może zawierać śladowe ilości ironii i orzeszków ziemnych.
    Powracając do tematu przewodniego, chciałabym ci oznajmić, że jesteś moim wzorem.
    Zawsze będę pamiętała o twoim opowiadaniu, które znacznie wyróżnia się na tle innych.
    Miałam zamiar napisać nieco dłuższą wypowiedź, ale różne czynniki wpłynęły przeciwko temu.
    Jedynym wątkiem, do którego się dziś odniosę, są losy Lary.
    Nawet w serialu urzekła mnie jej osobowość, co dopiero u ciebie.
    Wywołuje ona u nas wiele emocji, które będziemy miło wspominać.
    Prawda, jest mi jej szkoda, ale wierzę, że niebawem wszystko się w jej życiu poukłada.

    Kocham cię.

    OdpowiedzUsuń
  8. No hej, siostrzyczko :3
    Jestem i ja, już się tak nie ciesz, bo przy tych temperaturach zbytni entuzjazm może spowodować zawał, czy coś. Albo i nie. Ja tam się nie znam, nie wiem na pewno ^^ Nie słuchaj mnie. Znaczy nie czytaj. Łotewer.
    Marco jest głupi. Nie dość, że wyrwał bez Leny, która zapewne by wszystko mu ogarnęła to jeszcze, idiota, przed wyjazdem nie zorietnował się w NICZYM. No naprawdę, cóż za brak odpowiedzialności, tylko załamać ręce. Fran nie byłaby dumna. A Lenka by go pobiła, mądra dziewczynka. I po co się śpieszył? Zapewne wszystko opóźni. A to niby kobiety są lekkomyślne. Chłopak oszalał z miłości - myślę, że nadmiar słoneczka też mógł mieć jakiś w tym udział, ale ja nic nie mówię przecież, prawda. Nawet ust nie otworzyłam! Haha, śmiej się Zuzka, zabawny żarcik ;> I oczywiście, jak każdy głupi musi mieć szczęście. Spotyka znajomą Lenki - ta to jednak ma wszędzie znajomości, niczym moja koleżanka, cóż, niektórzy już się tacy rodzą, a inni są sierotami w sprawach towarzyskich (wcaaaale nie mówię o sobie) czytam dalej. Jak potoczą się losy Marco? ;> Pytanie niczym z reklamy. Zaraz się dowiemy. Marco postanowił nocować na dworcu, wiedziałam. Dobra, taki żarcik. Chyba powinnam je dzisiaj ograniczyć, bo coś mi nie wychodzą. Nieważne. Idziemy dalej. O matko, mimo swojej głupoty Marco jednak jest uroczy. Czy jest tu jakiś chętny, aby gnać za mną na koniec świata? Oj, już się tak nie bijcie. Jednak ukazuje się prawda - MIŁOOOOŚĆ <3 Marco jest głupi, ale ma szczęście. Cóż, normalka, tak już zazwyczaj bywa. I Fran. Marcesca. Razem. Uroczo. Pieknie. Owwwwwww :3
    O matko, Natalka taka dobra. Ludmiła taka biedna. Czemu wszyscy dzisiaj krzywdzą ludzi w swoim opowiadaniach? Już chyba trzeci raz piszę, że Ludmiła jest biedna. NO BŁAGAM ^^ Ale dobra, nie przeszkadza mi to, oczywiście. Piis end loow :3 Diemiła, jak zawsze, najwspanialsza na świecie. Owww, Zuzka, ty zdolniachu głupi <3
    Oooo proszę, Andres wyrywa. I to nie tak jakoś oględnie, on wali prosto z mostu - po co się ograniczać. Gdzie tacy mężczyźni? Nie ma, na wojnie wyginęli KABUM! xD
    Andrara? Andlara? Jeszcze chyba takiego parringu nigdzie nie widziałam. Chyba, pewna niejestem, jak to ja, ale wiem natomiast na 100%, że będzie to ciekawe. Nie może być inaczej.
    No, Zuzanno.
    Ja się stęskniłam.
    Dwa dni opóźnienia nie jest źle, nie marudź.
    Trzy też są wspaniałe, ważne, że genialnie wyszły.
    Jest szał, jest pięknie.
    Nie zawiodłaś nikogo.
    Kocham CIę <3
    Sarra

    OdpowiedzUsuń
  9. Znaleźć kogoś, kto użyczy swoich skrzydeł, gdy moje zawiodą. To zdanie tak bardzo nasuwa mi na myśl relację Ludmiły i Diego. Ach, Zuziu, stworzyłaś niesamowicie genialny wątek. Zdecydowanie faworyzuję go w tym opowiadaniu. Nie zmienia to jednak faktu, że bardzo spodobał mi się również fragment dotyczący życia Natalii. Jej przyjaźń z Ludmiłą, to zdecydowanie ciekawa sprawa. Nie pozwól temu umrzeć, Ludmiła. To zdanie, ta sytuacja - pięknie opisane. Tyle w tym troski i przejęcia, a to przecież tylko zwykłe słowa. A na koniec największe zaskoczenie, kiedy Ludmiła nie odpycha od siebie, nie jest Ludmi, Supernową, tylko normalną dziewczyną z uczuciami, która też się przejmuje, która też ma problemy, której zależy, która jest w stanie kochać.

    Lara i Andres. Jest coś fajnego w tej dwójce. A Andres wcale nie jest takim idiotą, jak widać. Takich ludzi warto określać mianem specyficznych, bo przecież nigdy nie wiadomo, czy czymś cię nie zaskoczą. Lara zdecydowanie była zaskoczona. Myślenie o Leonie jest widocznie czynnością, której można zaniechać.

    Francesca i Marco. Momentami wydaje mi się, że oni są już sobie spisani do kresu dni. Oczywiście, piękna para, piękna miłość, wielkie poświęcenie ze strony chłopaka. Czy jest jakaś dziewczyna, która nie chciałaby być na miejscu Fran? Zapewne nieliczne wyjątki prychnęłyby z ironią, mówiąc, że nie o tym marzą. Ja chyba doszukuję się w tym nieprzewidywalności.

    Zawodzić to Ty nie umiesz, moja droga. Ale nie ćwicz tej sztuki, nie jest Ci ona do niczego potrzebna.
    Tak mi przyszło na myśl - jest różnica między byciem zawodzącą i zawodową.
    Wszyscy wiemy, jaka jest nasza perełka :)

    OdpowiedzUsuń
  10. No witaj, witaj Zuziu.
    Miałam wrócić dużo wcześniej, ale szkoła jakoś skutecznie odwiodła mnie od tej niebywałej przyjemności (Bo komentowanie twojego bloga to taka niesamowita przyjemność, wiesz?), poza tym jak zwykle nie wiedziałam, co napisać, jak się do tego zabrać, bo cóż... przez twoje rozdziały nie da się przejść od tak, trzeba się bardzo zastanowić, zrozumieć niebanalny sens, rozwikłać zagadki, zachwycić się pięknem i dopasowaniem słów. A to zajmuje sporo czasu, przynajmniej mi, ale co tam! Ciebie mogę czytać w nieskończoność, nie żartuje. Chociaż raz. Jestem dziś nad wyraz poważna, zabrakło mi kawy, to pewnie dlatego.
    Jak widzisz nie zajęłam sobie miejsca, właściwie... nie wiem, czemu. Zwykle robię to z przyzwyczajenia. Ale nie o tym! Chodzi raczej o fakt, że tak... przeczytałam zaraz pod dodaniu, no i prze ryczałam pół tekstu (o tym później) - to tak na marginesie. A wracając do pierwotnego tematu (tak często z niego zbaczam, prawda?)
    Rozdział trzydziesty piąty, kolejny wspaniały tytuł, kolejne zawirowania, genialnie dobrane słowa, wykreowane postacie. Cały tragizm, komizm - wszystko to u Ciebie przeplata się tak idealnie. Nie nudzisz, nie dołujesz, raczej wzruszasz, rozbawiasz, czasem (dobra, bardzo często - najczęściej!) rzucisz jakąś złotą myśl, tak bardzo oddającą strukturę naszych żyć, które powinnam zapisywać sobie w specjalnym zeszycie. Mogę? A także zaskakujesz... każdy rozdział wywołuje u mnie tak wiele uczuć, niekiedy sprzecznych, ale zawsze silnych. Zawsze. Każdy wątek wnosi coś nowego, coś, co porusza mnie bardziej i bardziej, dlatego nie właściwym z twojej strony jest przejmowanie się jedynie trzema wątkami. Bo liczy się jakość, nie ilość, prawda?
    A jakość twoich rozdziałów jest najwyższa, nieoceniona, (brakuje mi pochwalnych epitetów, wyczerpałam na Ciebie wszystkie. Słowniku!) magiczna (to już chyba gdzieś było, ja geniusz), każde ze słów wryło się głęboko w moje serce. Nie pozbędę się tego, to jak piętno - ale to przyjemne, lżejsze, nieinwazyjne? Przyjemne ciepełko. A że nie cierpię zimy, rozumiesz moje uwielbienia do twoich dzieł (inaczej tego nie nazwę). Czasem czytając, załamuje się. Czemu ja tak nie potrafię?, pytam. Cóż, ktoś tu dostał całą gamę talentu, wiesz kto? Na mnie nie starczyło, smuteczek.
    Póki zapomnę (przejdę sobie do końca od razu, bo zawsze coś wypada mi z głowy, gdy na nowo zacznę zagłębiać się w treść rozdziału)... Nikogo nie zawiodłaś, nie mogłabyś. Nigdy, rozumiesz? Nawet kiedy mówisz, że rozdział słaby, on taki nie był. Bo ty nie masz słabych rozdziałów, co najwyżej genialne. Albo bardziej genialne. Nad-genialne? Yep. (Nie ma takiego słowa, prawda? Kij! Już jest) Co jeszcze? Ja tęskniłam, no ej! Jak możesz w to wątpić? Zraniłaś moje uczucia, już się nie podniosę. A nie, muszę, rozdział sam się nie skomentuję (nie, to jeszcze nie jest komentarz, to beznadziejne gadanie ala Edzia). No to lecimy!
    Marco i jego "niesamowita" podróż. Nie, przecież wcale nie była niezaplanowane, gdzie tam. Taksówkarz go wykiwał, nie zna języka, Chiary nie było, czy może by gorzej? Nie wiem, ale się uśmiałam. A Melania jest genialną postacią, i rzeczywiście widać podobieństwo między nią, a Lenką. Przenocowała go, los się do niego uśmiechnął. Ale prawdziwe słońce miało dopiero nadejść... W końcu znalazł Francescę (po wielu trudach, niedomówieniach), jak przeczytałam o jego uczuciach, tej słabości w nogach, wzruszeniu, o tym, jak padł do jej nóg, a ona głaskała jego włosy... Ryczałam, noo. Przyznaje się, masz mnie. Ale, Francesca jest w szpitalu, z wcześniejszych rozdziałów wiemy mniej więcej dlaczego. A więc, słońce? Czy deszcz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dalej, mamy Ludmiłę i Natalię. Przyjaciółki? Kto wie... w końcu sama Ludmiła czuję się winna, winna temu, co dzieje się z Natalią, gdy tylko wspomni o wodzie. Kto ją tak zmienił? Ja oczywiście wiem, ona wie, Natalia wie, wszyscy wiedzą! No i znowu płakałam, bo obiecała, że przy nim będzie, kiedy się rozpadł, kiedy był tak nisko, niemal na ziemi. Czy Diego jej pozwoli? Nie może jej odsunąć, bo wiem, że sam tego nie chce., Nigdy nie chciał. Kocham ich, są moim sercem, najjaśniejszym słońcem. Dlatego dziękuje Ci, dziękuje z całego serduszka, bo to jak o nich piszesz napełnia je radością, i przede wszystkim jest niepowtarzalne, nie do przebicia. Ich historia jest tak poplątana, a przy tym wspaniała, jedyna, pełna... czego? Chyba już wiemy, prawda? Chylę się do samych stóp, nie wstaję. Nie chcę. Pisz mi dalej, zawsze, okej? Bo uschnę. Swoją drogą, bardzo podoba mi się przedstawienie Natalii, powrót do jej przeszłości, tego jaka była, co zrobili z nią ludzie, mimo, że ona sama zawsze była w porządku. Inni nie zawsze są. Jest cudowną osobą, nawet nie wiem, jak to opisać. Jest, dla każdego, żeby pomóc, i nie chce nic w zamian.
      I ostatni fragment. Lara i Andres. Szczerze? Nigdy nie wyobrażałam ich sobie jako pary, a tutaj? Nie mogę się oderwać! Czytam i czytam... Uwielbiam u Ciebie postać Andresa, jest tak przekonywująca, prawdziwa. Wiele zostało z jego charakteru serialowego, ale jest też kilka cech, które go odróżnia, a to tylko urozmaica tę sylwetkę. Kocham jego poczucie humoru, jego uroczą głupotę, a także - powagę. Uwielbiam to jak troszczy się o Larę, jak ją komplementuje, jak chce by blisko. A ona go odrzuca... Dlaczego? Pewnie przez sprawę z Leonem, już raz się sparzyła. Ale moim zdaniem powinna dać temu szansę, pozwolić płynąc, co ma do stracenia? Nie wiem czemu, ale bardzo poruszyła mnie historia chusty, matki Lary, której i tak nigdy nie było, ale od pewnego czasu nie ma, tak na poważnie. I to wciąż boli. A Andres jest genialny, i tak, będę to powtarzać do upadłego. Uciekaj, Lara, uciekaj - on cię dogoni.
      Dziękuje za ten rozdział, za to, że mogłam się pozachwycać, powzruszać, ogólnie - przeczytać. Przepraszam za ten komentarz, jest krótki i beznadziejny, i w ogóle nie tak na jaki zasługujesz. Lepiej nie umiem, cóż. Jeszcze ta kawa, tata mi zaraz pojedzie, będę miała cały słoik (czy co to jest), umrę z radości.
      Kocham Cię, czekam na tę, już wiem - idealną, trzydziestkę szóstkę, i podziwiam - ciągle, nieprzerwanie (może poza czasem, gdy śpię, sama nie wiem, o czym wtedy myślę, może lepiej nie wiedzieć, hahah),
      taka głupia, ale twoja - Edyta ♥

      Usuń
  11. przepiękny rozdział :*
    Naprawdę mnie urzekł.
    Przy okazji zapraszam do mnie :http://tines-el-talento.blogspot.com/
    Cathy <3

    OdpowiedzUsuń