Poza tym kabel od słuchawek i tak przeszkadzałby jej w gotowaniu.
- Strumming my pain with his fingers, singing my life with his words...
Nucąc pod nosem kręciła się po kuchni, dobierając składniki jak kolejne słowa piosenki, mające połączyć się w idealną gamę smaków - dźwięków? - wszystko jedno zresztą.
- Killing me softly with his song, killing me softly...
- Nie myślałaś może, żeby zrobić cover tej piosenki?
Otrzepała palce z mąki.
- Tak. Zadziwiający fakt numer jeden - Lena myśli. Zadziwiający fakt numer dwa - przed wejściem cywilizowani ludzie pukają.
- Okej. - Wyciągnął rękę za siebie i zabębnił palcami o framugę. - Mogę wejść? - spytał, cały czas patrząc jej w oczy.
Westchnęła, starając się zawrzeć w tym dźwięku tyle politowania, źle skrywanej niechęci i cynicznego smutku, ile tylko się dało.
Nie do końca jej wyszło.
- Moglibyśmy...
- Niech się zastanowię. Nie.
- Jak zwykle twoja uprzejmość poraża. - Poczynił krok w przód, zatrzymując wzrok na malinach w miseczce. - Trzeba by się zabrać za tę płytę - mruknął, obracając w palcach jeden owoc.
- Są nafaszerowane arszenikiem - ostrzegła, z powrotem zanurzając ręce w mące. - Smacznego.
- Nigdy się nie zmienisz. - Pokręcił głową z dezaprobatą. - Może potrzebujesz pomocy?
- A wyglądam, jakbym potrzebowała?
- Nie chcesz wiedzieć - oznajmił z wieloznacznym uśmieszkiem, a ona przewróciła oczami. - Śmiało, przecież i tak muszę zaczekać aż skończysz.
- Nie musisz - sprostowała ostro.
- Muszę. Czas nas goni, powinniśmy chociaż ustalić, które moje, a które twoje piosenki bierzemy. Coś nowego też by się przydało - wyliczał, rozstawiając palce. - W przyszłym tygodniu nagrywamy.
- Nie mogę się doczekać. - Potarła umączoną dłonią policzek, niepewnie zerknęła na zegar. - Mogę dać ci do ręki mikser czy to zbyt skomplikowane urządzenie?
- Zadziwiający fakt numer trzy - Włosi są najlepszymi kucharzami na świecie.
- W każdym narodzie jest jakaś czarna owca - mruknęła, wskazując mu odmierzoną ilość cukru i opakowanie jajek. - Weź jakąś miskę i bierz się do roboty. I żeby mi tam nie było żadnego nieroztartego kryształka.
- Tak, szefie. Nie, nie brzmię dobrze w tej kwestii. Lepiej wychodzi mi: Oddaj mi swój fartuch i wyjdź.
- Nie jesteś podobny do Gordona Ramsaya.
- Za to ty do złudzenia.
- Sarkazm to moja działka, więc nawet nie się nie wysilaj. - Ostatnie słowa pochłonął warkot miksera.
- Włącz piekarnik. - Do wydawania mu poleceń można się było przyzwyczaić, sprawiało jej to całkiem sporą satysfakcję. Wykładała foremkę ciastem, z głośnika jękliwy głos Jima Morrisona oznajmiał, że people are strange.
- Daj głośniej, uwielbiam tę piosenkę. - Krzątał się po pomieszczeniu ze swobodą dobrego kucharza, który w każdej kuchni czuje się jak u siebie. Denerwowało ją to... No, przynajmniej tak sobie wmawiała.
- Natalia wróciła - oznajmiła po chwili, słysząc trzaśnięcie drzwi. - Nawet nie próbuj tych swoich sztuczek, bo pożałujesz.
- Ludzie złoci, czemu znowu zaczynasz? Po prostu... Ech. - Westchnął ciężko. - Wydawało mi się, że do siebie pasujemy.
- Hej, jest coś... Cześć, Federico. - Wpadła do kuchni, trochę zadyszana i uśmiechnęła się na ich widok. - Co pieczesz? Umieram z głodu.
- Ciasto z malinami. - Wyszczerzyła się do siostry, całkowicie świadoma, jakie są realia. A ta jęknęła zgodnie z przewidywaniami.
- Z czego się tak cieszysz, złośliwcze? - Szarpnęła za jedną ze swoich ciemnych sprężynek, wpatrując się z niechęcią w czerwonawe, uśmiechnięte złowieszczo kulki. - Wiesz, jak ich nienawidzę. Co tam tak wyje z radia?
- Doorsi.
- Okropieństwo. No nic. Nic tu po mnie. - Pomachała chłopakowi i ulotniła się jeszcze szybciej niż pojawiła.
- Tak, rzeczywiście wiele was łączy - potwierdziła radośnie Lenka, przyglądając się jego minie. - Muzyka, gusta kulinarne, wszystko.
- Musisz się wyzłośliwiać, sprawia ci to aż taką przyjemność? - Oparł się o stół i zagapił na czerwoną lampkę, oznajmiającą, że piekarnik wciąż się grzeje.
- A ty musisz się tak ślinić na jej widok? Za każdym razem? - Układała owoce, jeden po drugim, nie patrząc już na niego. - Wiesz, jakie to wkurzające dla widza?
- Ciągle zastanawiam się nad jedną rzeczą - oznajmił po krótkim namyśle. - Bo... Jak na kogoś, kto mnie tak strasznie nie lubi... Podejrzanie bardzo przejmujesz się wszystkim, co robię.
Otworzyła usta, zdając sobie z przerażeniem sprawę, że nie ma na to żadnej odpowiedzi. A milczenie na pewno musiało potwierdzać jego teorię, jakakolwiek by ona nie była.
Z opresji wybawił ją telefon.
- To Marco. - Zerknęła na wyświetlacz, wyrywając się z kręgu zakłopotania. - Mam się bać?
Wcisnęła zielony klawisz.
***
On and on the rain will fall
Like tears from a star, like tears from a star
On and on the rain will say
How fragile we are, how fragile we are
- Te bilety były drogie jak jasny gwint - zabrzęczał zrzędliwy głos. Wzruszył ramionami.
- Opchnijcie je komuś. Masz znajomych w cholerę i jeszcze trochę, na pewno ktoś chciałby się wybrać do Mediolanu.
- Nienawidzę cię, wiesz? Dobra. Nie wiem, czemu to w ogóle robię, ale dobra. Przekonam innych, że nas tam nie chcecie, choć to będzie ciężka przeprawa. Ale Lenka zawsze musi robić niewykonalne rzeczy, bo... Przestań w tej chwili się śmiać! - warknęła nagle na kogoś, kto musiał być obok niej.
- Kocham cię, Lena - wyznał z ulgą. Kamień spadł mu z serca.
- Czy Fran nie stoi przy tobie?
- Stoi. Czemu pytasz?
- Wy wszyscy nigdy nie wiecie, o co chodzi. - Dałby głowę, że właśnie wywróciła oczami, jak to ona. - Dobra. Kończę. Pozdrów ją tam.
- Cześć.
W słuchawce rozległ się pisk, odsunął ją od ucha i schował.
- Ja też nie mam pojęcia, dlaczego to robię - mruknął, spoglądając na ciemniejące niebo.
- Dlatego, że ja cię o to proszę.
- Jasne. Gdybyś kazała mi skoczyć w ogień, zrobiłbym to?
- Ty się mnie pytasz? - zdumiała się, chowając ręce w kieszeniach bluzy. Wiatr zwiał jej ciemny kosmyk z policzka.
- Bo sam nie wiem. Zwłaszcza teraz. Nic nie wiem, nie pamiętam nawet, jak się nazywam. Nic.
- Marco. Marco Tavelli. Najlepszy facet na świecie. - Oparła dłonie na jego piersi i pogładziła granatowy materiał koszuli.
- Wiesz, że to był żart, prawda? - Zamknął ją w ramionach, zastanawiając się przez chwilę, czy można umrzeć ze szczęścia i z rozpaczy jednocześnie. Już wiedział, czym są te sławne mieszane uczucia.
- Wiem. - Uśmiechnęła się, ale jej oczy pozostały smutne.
Były teraz takie przez cały czas.
- I wiesz, że nie potrafię bez ciebie żyć - szepnął cicho, jakoś tak z trudem.
- Nie mów tak, bo... - Uwolniła się z uścisku, spuściła głowę. Jej jasna postać coraz bardziej ginęła w zmroku, który powoli otulał park. Wiatr śpiewał kołysanki ptakom, gwiazdy rozpalały się jedna po drugiej jak wątłe, zduszone płomyki świec.
- Fran, proszę cię. - Przyciągnął ją do siebie, dotknął wargami jej czoła. Chciał wlać w nią ciepło, wiarę, chciał ją ochronić przed wszystkim. Przed światem. Przed złem.
Chciał ją m i e ć, być przy niej - tak po prostu. Móc dotykać jej ramion, obejmować, całować, oddychać tym samym powietrzem.
Dziwny dźwięk wydostał się z jej ust. Ni to szloch, ni to westchnienie.
- A co, jeśli będziesz musiał się tego nauczyć? - Chwyciła się jego ramion, dygotała. Nie z zimna, wieczory były już przecież ciepłe.
- Nie chcę tego więcej słyszeć, rozumiesz to czy nie? - Miał ochotę nią potrząsnąć, a jednocześnie bał się, że rozsypie mu się w rękach, okaże wytworem jego opętanej tęsknotą wyobraźni... Albo kolejnym snem. - To nie jest złośliwy nowotwór.
- Ale to nowotwór! - Jej zielonkawe oczy były pełne łez. - Na to ludzie umierają, nikt tego nie wie lepiej, niż ja!
- Fran, twoja sytuacja jest inna.
- Jaka inna? Jaka inna? Na jakim ty świecie żyjesz, Marco? - Złapała jego dłonie, przejechała nimi po swojej głowie. Garść włosów została mu w palcach, wzdrygnął się. - Proszę cię, bądź realistą. Nie ma żadnych rezultatów tej chemii, nie ma! Poza efektami ubocznymi, jak widać. - Uśmiechnęła się gorzko. - W co mam wierzyć? Powiedz mi.
- Jeszcze za wcześnie na rezultaty - tylko tyle udało mu się powiedzieć. - Fran, naprawdę cię błagam...
- To ja cię błagam! Nie mów mi, że nic się nie dzieje, nie mów... - Szloch porwał jej słowa w bezkształtne dźwięki. - Marco, ja nie chcę. Ja się boję... - Wciskała twarz w jego koszulę, a on nie potrafił jej pocieszyć.
- Jeszcze wszystko będzie dobrze - mruknął w jej włosy, czy raczej w to, co z nich zostało.
- Dalej nie wiesz, dlaczego nie chcę, żeby przyjeżdżali? - szepnęła po upływie jakichś kilku stuleci. - Dalej nie rozumiesz?
- Potrzebujesz ich.
- Ale oni mnie nie potrzebują.
- Jak możesz tak myśleć? - Gładził jej drobne, drżące plecy. - Wiesz, jak wszyscy tęsknią? Jak bardzo chcieliby cię znów zobaczyć?
- Teraz? Wątpię, żeby ktokolwiek chciał to oglądać dobrowolnie.
- A dlaczego ja tu jestem? - Zadarł jej podbródek do góry, zetknął ich czoła znanym gestem. - Nie daj sobie wmówić, że jesteś nikim, że zbyt mało znaczysz. Dla mnie jesteś i zawsze będziesz całym światem.
- Nigdy sobie nie wybaczę, że aż tak cię zawiodłam - mruknęła, prawie nie poruszając ustami.
- Nie zawiodłaś nikogo. To my ciebie zawiedliśmy, a ja najbardziej.
- Ale jesteś tu. - Cień dawnego uśmiechu przemknął przez jej oczy, zbyt nikły, by rozpalić na nowo w nich iskry.
- Jestem.
- Zaraz muszę wracać - szepnęła po dłuższej chwili, zmierzch już zapadł. - Nienawidzę tego świata, wiesz?
- A jednak śmiałaś się, kiedy cię zobaczyłem.
- Tak, wiesz, czemu? - I znów na moment tęczówki rozbłysły odrobinę jaśniej. - Serafina, ta mała z pokoju obok, czekała na przeszczep szpiku, ale nie było zgody. Dopiero niedawno udało nam się to wywalczyć, mnie i Gregowi. To dla niej wielka szansa, wiesz?
- Nie wierzę, że masz czas martwić się jeszcze i o to.
- A co mam robić? Przynajmniej na chwilę zapominam o sobie. - Wzruszyła ramionami.
- W ogóle... O jakim ty facecie mówisz? Co to za jeden?
- Marco... Jeśli zamierzasz być zazdrosny o mojego lekarza, to możesz natychmiast wracać z powrotem do Buenos.
- Wiedziałem. Mnie też tu nie chcesz. Wiedziałem... - mamrotał, dopóki nie zamknęła mu ust pocałunkiem. I przez chwilę - chociaż przez chwilę - udało im się uwierzyć, że ich życie - wspólne życie - nie uległo żadnym znaczącym zmianom.
***
Pięć minut spóźnienia.
Upewniła się, że faktycznie tylko tyle minęło od wyznaczonej godziny, po czym kontynuowała zaczętą czynność - rysowanie kwiecistych szlaczków na brzegach szkicownika, który przezornie wzięła ze sobą. W pewnych, nie tak odległych w końcu czasach, szukała alternatywy dla obgryzania paznokci, które zwykle towarzyszyło czekaniu. Padło na rysowanie - długopis był dobrym patentem na zajęcie rąk, a jej niecierpliwość nie skutkowała później aż tak gwałtownymi wybuchami gniewu na spóźniającego się osobnika.
Tym razem i tak by się nie gniewała, bądź co bądź.
Tym razem czekała na kogoś wyjątkowego.
Ojcu nie przyznała się, w jakim celu udaje się do parku i dlaczego spędza przedtem dwie godziny przed lustrem. Machnął ręką, zajęty oglądaniem meczu czy innego tam pieroństwa.
Oczywiście sama była przejęta więcej niż trochę tym spotkaniem, mimo, że teoretycznie wszystko już widziała i niewiele mogło ją zaskoczyć. Tym podejściem próbowała ukoić myśli, które niespodziewanie powariowały, przyspieszając jej puls i oddech.
Dobra. Bez przesady. To nie była jej pierwsza randka, tak czy nie?
Pierwsza przez internet, zaszemrał irytujący głosik w jej głowie, podszywający się pod Sumienie albo Rozsądek, ale na pewno niebędący żadnym z nich. Nie popełniała przecież nic zakazanego, tysiące ludzi to robi, pocieszała się sama, ale mimo najszczerszych chęci - nie pomagało ani liczenie do kilkuset, ani rysowanie niezliczonych bukietów, ani zaklinanie się o spokój - miała cholerną tremę. Mimo wszystko.
Dodała listek z boku dla równowagi całej wiązanki i przewróciła kartkę, zerkając najpierw kontrolnie na wszystkie trzy drogi, przecinające się w tym właśnie parku. Żadną z nich nie nadchodził upragniony książę, niestety.
Zapomnieli jakoś ustalić znak rozpoznawczy - była jednak pewna, że rozpozna go od razu. Pisali od tak dawna, że przestał już być nickiem w internecie, urósł w jej wyobraźni do rangi co najmniej ideału. Czy coś koło tego.
Coraz niecierpliwiej oglądała się na lewo i prawo, ciemne oczy obiegały każdy kąt, każdy zakamarek placu zabaw, każdy fragment trawnika, asfaltu, kostki chodnikowej.
Coraz silniejsze zdenerwowanie wdzierało się między uporządkowane na siłę myśli, omywając falami irytacji brzegi jej cierpliwości, z której odrywało się coraz więcej kawałków.
W parku było pustawo, tylko na odległej ławce siedział jakiś ciemnowłosy chłopak z konsolą do gier, który rzucił jej z dwa ukradkowe spojrzenia i dalej pokonywał kolejnych wrogów, od czasu do czasu wydając z siebie różne dziwne dźwięki. Machnęła ręką, od razu wykreślając go z listy kandydatów na perkusistę.
Dwadzieścia minut po ustalonej godzinie jej oczom ukazała się ciemna główka i sukienka jak płatek żonkila.
- Zwolnij, Viggie, bo nie wyrabiam! - wołał za nią ze śmiechem znajomy - niestety - głos.
Mała przystanęła przed Camilą, gapiąc się na nią oczkami jak czarne gwiazdki.
- I kogo to moje oczy widzą? - Broduey, który nadciągał z rękami w kieszeniach, uśmiechnął się sarkastycznie na jej widok. - Przywitaj się ładnie - pchnął leciutko dziewczynkę, która jednak tylko z daleka pomachała jej rączką i zaraz poleciała na huśtawki. - Nie tak cię wychowałem! - krzyknął za nią, na co zaniosła się perlistym śmiechem.
- Zadbaj lepiej o własne wychowanie - burknęła, zaciskając pięści w kieszeniach. Jeszcze tego gbura jej tu do szczęścia brakowało. - A potem się bierz za robienie dzieci.
- Bardzo prymitywny dowcip. Myślałem, że stać cię na więcej. - Pokiwał głową. - Ale się odstawiłaś, jestem pełen podziwu. Masz sesję zdjęciową?
- Umówiłam się z chłopakiem - warknęła, akcentując każdą zgłoskę ostatniego słowa.
Gwizdnął.
- Moje gratulacje. Zatem pozwól, by smutni single oddalili się do swoich obowiązków. - Skłonił się teatralnie, po czym ruszył w stronę placu zabaw.
Przez następną godzinę huśtał siostrzyczkę na każdej huśtawce po kolei, pomagał jej wejść na zjeżdżalnię i łapał ją, gdy z piskiem znajdowała się na dole, obserwował, jak buduje babki z piasku i jak je rozwala łopatką, pokrzykując wesoło. Udawał jej konia, miotając się jak głupek na czworakach.
A ona tkwiła na ławce, coraz bardziej zirytowana, z braku laku gapiąc się na te szczeniackie zabawy. Kolejne minuty zlatywały niepostrzeżenie, a jego wciąż nie było. I nie było. I nie było.
Zerknęła na chłopaka z gierką. I napotkała jego spojrzenie, a raczej ślad po nim, bo uciekł wzrokiem błyskawicznie i nawet udawał, że go wcale nie odwracał. Nie, to nie mógłby być on. ON by podszedł, zamiast gapić się bez słowa jak smarkacz. Zresztą... A, nie ma o czym mówić.
Broduey i Edviges pozbierali manatki i odeszli gdzieś w dal, brunecik z konsolą spacerował po krawężniku, gwiżdżąc głośno, a Camila poczekała jeszcze do siódmej i skapitulowała.
I pożałowała tylko, że tak długo trwoniła czas na bezczynne siedzenie (owocne w trzydzieści bukietów róż i dwa wazony wypełnione stokrotkami), bo przez to nawet nie zdążyła pogadać z mamą, która już spała, gdy ona przekraczała próg domu. Cmoknęła jej policzek, poprawiając jasną kołdrę. Niech śpi, dobrze jej to zrobi. Podobno sen jest uniwersalnym lekiem na wszystko.
W pokoju oddzwoniła do Leny, która pod jej nieobecność zostawiła kilkanaście wiadomości. Dowiedziała się o anulowaniu wyjazdu i zaczęła się zastanawiać, co jeszcze może pójść nie tak.
Byle komputer się nie zepsuł.
Włączyła komunikator, przy drummerze była zielona kropka.
Westchnęła ciężko.
minority7771: Hej. Co jest?
b.drummer: Yyy... Właśnie chciałem spytać o to samo. Min, wiem, że nie znamy się za długo, ale... Dobra, dużo sobie obiecywałem, a tu nic.
minority7771: O czym ty mówisz?
b.drummer: Czekałem dosyć długo, nie pojawiłaś się.
minority7771: No co ty? Siedziałam trzy godziny w parku, dopiero teraz wróciłam.
b.drummer: Okej... To jest... dziwne.
minority7771: Widzę.
b.drummer: Czy my się na pewno umówiliśmy w tym samym parku? Wiesz, że nie mieszkam w Buenos za długo.
minority7771: Jak tak o tym myślę, to możesz mieć rację.
b.drummer: Czasem się zdarza. :)
minority7771: Yh. Zawsze muszę mieć pecha. Faktycznie, tu jest parków od groma. Byłam pewna, że mówimy o tym samym.
b.drummer: Spoko. Nie martw się. Następnym razem nam się uda.
minority7771: Myślisz?
b.drummer: Jestem pewien. Jakieś znane miejsce i voila.
minority7771: A jeśli znowu nie wyjdzie?
b.drummer: A gdzie się podziała ta optymistka, którą znałem?
minority7771: Nie, tylko... Nie lubię rozczarowań.
b.drummer: Będziemy próbować do skutku. Nie wiem jak ty, ja na pewno.
minority7771: Zabrzmiało strasznie poważnie.
b.drummer: I tak zabrzmieć miało.
minority7771: Jesteś niesamowity, wiesz?
b.drummer: Powiedziałbym, że wiem, ale z grzeczności zaprzeczę.
minority7771: To kiedy?... We wtorek w przyszłym tygodniu?
b.drummer: We wtorek jest mecz Meksyk - Brazylia, wybacz.
minority7771: Chyba kpisz.
b.drummer: Muszę kibicować moim.
minority7771: A którzy są twoi?
b.drummer: Ci lepsi.
minority7771: Cwaniak.
b.drummer: Nie dam się podejść, Argentynko. :D
minority7771: Czemu nie możesz mi powiedzieć, skąd jesteś?
b.drummer: Emm... Bo lubię trzymać cię w niepewności?
minority7771: Chcesz się znowu kłócić?
b.drummer: Chcę.
minority7771: Teraz?
b.drummer: Choćby całą noc.
minority7771: Zabrzmiało...
b.drummer: Miało tak zabrzmieć.
minority7771: Debil.
b.drummer: A ja b.drummer, miło mi.
minority7771: Jak się spotkamy, dostaniesz w twarz.
b.drummer: A, czyli jednak chcesz się spotkać?
minority7771: Chcę.
b.drummer: Teraz?
minority7771: Kiedyś. We wtorek. Albo w środę. Obojętne.
b.drummer: Nie mogę się doczekać.
minority7771: Bój się.
b.drummer: Umrę ze strachu. Albo ze śmiechu. Wszystko jedno.
***
What I've felt, what I've known
Sick and tired, I stand alone
Could you be there, 'cause I'm the one who waits for you
Or are you unforgiven, too?
Przesypywał w palcach szorstkie ziarna żwiru, którym wysypana była ścieżka prowadząca do domu. Nie wiedzieć czemu bramę do posesji zostawiono otwartą, ale drzwi wejściowe zamknięte - czekał więc na ganku, podrygując niecierpliwie jedną stopą. Ciągły niepokój... Niby przywykł już do tego towarzysza, a jednak poczucie niepewności pozostawało poczuciem niepewności i wciąż do najmilszych uczuć nie należało.
A wszystkie opowieści o potrzebie ryzyka, o fascynującym życiu na krawędzi - należało dawno włożyć między bajki.
Zerwał źdźbło jakiejś ozdobnej trawy i gwizdnął przeciągle. Szczerze mówiąc, gdy tak patrzył na samego siebie, to zachodził w głowę - kiedy stało się z nim coś takiego? No bo spójrzmy chociażby na tamtą sobotnią rozmowę.
Nienawidził się zwierzać. Samo słowo brzmiało paskudnie, kojarzyło mu się nieodmiennie z babskimi spotkaniami, na których jedna gada o swoim facecie, a reszta robi kawę.
Nienawidził, a jednak sam z siebie postanowił odbyć krótką podróż we własną, cudowną przeszłość - albo mu do reszty odbiło, albo faktycznie tego potrzebował.
Tylko czemu właśnie ona?
Zadawał sobie to pytanie w kółko i w kółko, wciąż nie znajdując satysfakcjonującej odpowiedzi. Oczywiście było pewne niebezpieczne słowo, wiszące w powietrzu od jakiegoś czasu, ale odganiał je w regularnych odstępach kilkugodzinnych, które powoli stawały się coraz krótsze. A jeśli jeszcze ona znajdowała się w trochę bliższej odległości, to cóż - myśli tej już wyprzeć się nie dawało. Irytujące.
I właśnie dlatego siedział teraz na kamiennym schodku przed jej domem, pogwizdując motyw z "Poławiaczy pereł" i gapiąc się w ogrodnika, który przycinał żywopłot. Dość osobliwa ucieczka od pytań, które nawiedzały go tak często. No tak.
Jego telefon zawibrował nagląco. Odczytał esemesa, uśmiechnął się kątem ust - i dalej siedział, tylko z rzadka przenosząc wzrok na zegarek i zastanawiając się, gdzie ona, u diabła, się jeszcze podziewa.
Tęsknił? Nie, bez przesady. Nie trzeba zaraz wysuwać zbyt daleko idących wniosków.
Stukot obcasów jak werbel poznaczył ciszę szeregiem spokojnych, rytmicznych dźwięków.
Może tylko trochę żywiej krew mu zakrążyła w żyłach.
To nic nie znaczy.
Sylwetka, którą zobaczył, była przygarbiona trochę za bardzo i trochę zanadto elegancko ubrana.
Rozczarowanie, jakiego doznał, nie było szczególnie dotkliwe.
Może odrobinę.
Jakaś dawno wpojona maniera kazała mu wstać na powitanie Adriany, która obrzuciła go spłoszonym spojrzeniem.
- Diego. - Wymusiła uśmiech, szukając w jasnej torebce kluczy.
- Dzień dobry - mruknął, mimowolnie śledząc wzrokiem jej wysiłki. Zajęło jej to dobrych parę minut, najwyraźniej to też Ludmiła musiała odziedziczyć po niej. Nieraz już czekał przez kwadrans, aż w przepastnym wnętrzu torby odnajdzie jakiś nieodzowny do życia przedmiot. Błyszczyk, telefon, gaz pieprzowy, bombę atomową albo paczkę chusteczek. Różnie.
Zresztą jej matka nurkowała w swojej kopertówce z takim samym wdziękiem. Cała miała w sobie ten nieuchwytny czar, który mimo upływu lat pozostawał dalej aktualny.
Wszystko można zarzucić temu idiocie, myślał, patrząc na jej wyważone, pełne gracji ruchy. Ale gust, jeśli chodzi o kobiety, miał naprawdę dobry. I skarcił się zaraz w myślach za ten pomysł.
Jednak dziwne wrażenie, że spogląda na kopię swojej dzie... hmm, na kopię Ludmiły - nie dawało się wyprzeć, podobieństw było zbyt wiele.
Jeśli chodzi o różnice, to ujawniały się chyba tylko w zmarszczkach, zdobiących już na stałe ładną twarz kobiety, a u Lu pojawiających się przecież tylko na chwilę, gdy się uśmiechała. Bo nawet uśmiech miały ten sam: z pozoru pełen wyższości, ale w chwilach zapomnienia - promienny i szczery, a jednocześnie niosący informację o wewnętrznej delikatności. Uśmiech, który miał coś z Pretty Woman mimo kolosalnej różnicy w wyglądzie.
Po głębszym zastanowieniu odnalazł jeszcze jedną różnicę - Adriana miała ciemniejsze oczy. I bardziej przygaszone. W ich nieregularnej głębi więcej było matowych plam, niż jasnych punkcików.
Nie, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie.
Mówiła coś do niego?
Nie, niemożliwe. Zdawało mu się; za dużo jednak myślał o tej Ludmile i teraz wyobraził sobie, że słyszy z ust jej matki to właśnie, wyjątkowe imię, w dość niefortunnym zresztą splocie wyrazów.
- Przepraszam, mogłaby pani powtórzyć? - spytał, świadom niegrzeczności tych słów - w końcu w ogrodzie panowała cisza i było ich tylko dwoje, nie miał prawa nie dosłyszeć.
Widział, że błądzi wzrokiem gdzieś w oddali, jakby nie mogła się zmusić do odparcia jego spojrzenia. Wreszcie jednak zebrała siły i spojrzała znów na niego - z dziwnym wyrazem twarzy.
A może nie było w nim nic dziwnego? Może ten tik był stały, po prostu zignorował to wcześniej?
Nagle - choć ciężko powiedzieć, w którym momencie dokładnie - zdał sobie niejasno sprawę, że ona wie znacznie więcej, niż mu się wydaje.
- Nie chcę, żebyś się z nią spotykał, Diego. - Odgarnęła za ucho zbyt długi, siwiejący już nieznacznie kosmyk włosów. - I to nie jest prośba, tylko polecenie.
_________________________________________________________
Jeśli chodzi o te maliny... Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe i niezamierzone. :D
Wiem, że nie spełniłam oczekiwań co do pierwszego fragmentu - ale od czegoś muszę zacząć.
Nie jest idealnie, nigdy nie jest. A ja mam ciągły dylemat, czy dopracowywać rozdziały tak, jak powinnam i kazać wam przez to czekać na nie bardzo długo... Czy dawać bardziej byle jakie, ale regularnie.
Wy mi powiedzcie.
Zajrzyjcie jeszcze TUTAJ - będę bardzo wdzięczna.
A zaległości w komentowaniu nadrobię w ten weekend.
Jestem pierwsza, Marta będzie zazdrosna.
OdpowiedzUsuńWrócę :)
Jestem druga, Acia to koalo-gwałciciel, pff.
OdpowiedzUsuńWrócę tu, naprawdę. <3
TO BYŁA PANDA ;_;
UsuńMiss gwałcenia bufona nie ma głosu, cii.
Wrócę <3
OdpowiedzUsuńWczoraj wszyscy nagle zaczęli dodawać rozdziały, normalnie lawina jakaś, Ty, Sara, ja, Edzia i jeszcze parę innych osób, haha, widać że idą wakacje <3 :D
UsuńMamy już rozdział trzydziesty szósty, coraz bliżej czterdziestki i ja coraz bardziej Cię podziwiam za tą wytrwałość i za to, że wciąż nie brakuje Ci pomysłów.
'Killing me softly' - piękna piosenka, Lenka ma piękny głos, też chciałabym posłuchać tego coveru w jej wykonaniu <3 Lena myśli? Haha, no tak, jeden z zadziwiających faktów, Lenka raczej najpierw działa, a dopiero potem - może myśli. Włosi są najlepszymi kucharzami na świecie? Podobno tak. Ciekawa jestem, jak Fede sprawdzi się w tej roli. Lenka i jej cięty żart - uwielbiam to <3 W ogóle uwielbiam tą parę, uwielbiam też Diemiłę, no i moją Leonescę... napiszmy nowy scenariusz 'Violetty', okej? Mam już dość patrzenia na Leonettę albo co gorsza - na Germangie. I znów odbiegam od tematu, dobra, wracamy do rozdziału :D Dalej mamy Marcescę. Wreszcie razem, wreszcie udało mu się ją odzyskać, ona teraz bardzo go potrzebuje a on jest przy niej. Szkoda tylko, że w realnym świecie nie ma takich facetów ;/ Dalej mamy Camilę, czyżby Broduey był zazdrosny? Hmm... Ruda dalej żyje w świecie internetu, rozmowa z tajemniczym nieznajomym widocznie pochłonęła ją do reszty :D Diego i matka Ludmiły... ona wymusza na nim, by nie spotykał się z jej córką a przecież on kocha Ludmiłę, pokazał jak bardzo mu na niej zależy, Dostrzegł wiele podobieństw między blondynką a jej matką, ciekawi mnie jak dalej rozwiniesz ten wątek. Mam nadzieję, że Diemiły mimo wszystko nie zabraknie! <3
Cały ten komentarz jest beznadziejny, wiem, z moją weną jest coraz gorzej, mam nadzieję że nadchodzące wakacje jakoś pozytywnie na nią wpłyną, na razie jedynie przepraszam Cię za to coś i mam nadzieję że mimo wszystko dasz jakoś radę przez to przebrnąć, kocham i czekam na rozdział trzydziesty siódmy <3
„Udawał jej konia”
OdpowiedzUsuńTaki Twój cytat na początek. Tak, śmieszą mnie takie rzeczy. Koń by się uśmiał. Przepraszam – era 26 odcinka skończona.
Zaczynam podejrzewać, że to jednak Brodek jest tym nieznajomym z neta. Oboje mocni w słowach, poza tym BYĆ MOŻE kibicuje Brazylii. Chyba, że to Seba. Albo naprawdę się pomylił, albo jest podejrzanie nienormalnie uzależniony od konsoli. Aż powiem: ONI WSZYSCY SĄ TACY SAMI NO.
Z niewiadomych (lub wiadomych) przyczyn kibicuje Bromili. Lubię ich razem, fajnie się o nich czyta. Poza tym Edviges mogła pełnić rolę przyzwoitki na ich randce – kreatywne myślenie czas zacząć.
Ale chwila: On nie mieszka w Buenos. Czyli to może nie być Brodek. Chyba, że rzeczywiście przebywa trochę dalej. Ewentualnie codziennie zasuwa do Buenos z Brazylii. Murzyny są wszechmocne. I uważają, że Agata to „bjutiful nejm”. Nie zgadzam się z nimi, ale mi się ciepło na sercu zrobiło. Nawet, kiedy chciał wyżebrać ode mnie sześć euro.
JAKIEŚ NARODOWOŚCI JEST SEBA?
Może pisało, a ja nie pamiętam. Myśleć też nie umiem. Słaby ze mnie detektyw.
Ewentualnie pedofil z internetu może nie być ani Sebą, ani Brodueyem tylko takim Antonio, którzy duchem czuje się nastolatkiem. SĄ TACY LUDZIE! Wątpisz? : (
Ech. Ja chyba wolę Bromi od Semi. O gustach się nie dyskutuje, tak (powiedziała największa hejterka caxi)? Poza tym moje zainteresowania tyczą się czekoladoskórnych, więc…
Boże, biedna Fran. Myślę, że jeśli przyjaciele rzeczywiście są przyjaciółmi to będą przy niej zawsze. Ale z drugiej strony ją rozumiem: jest chora, wygląda inaczej, reakcja najbliższych ją przeraża. Mimo to cały czas troszczy się o innych. To piękne podejście, chociaż o siebie oczywiście należy się troszczyć, ale… Po prostu dobrze, że są ludzie, którzy nie są egoistami. W przypadku Francescy nawet w fatalnym stanie jej miłość wędruje po wszystkich skrzywdzonych sercach. A ona sama upada. Ale nie musi, prawda? To nie oznacza jeszcze końca. Aż pięści się same zaciskają, kiedy los zrzuca choroby na takie ziemskie anioły. A oni nie tracą swoich mocy. Hmm. Dlaczego ludzie chamscy żyją bez żadnej krzywdy? Nie żebym im jej życzyła. Chciałabym tylko żeby zrozumieli, bo patrząc na postawę Fran, obraz współczesności wydaje mi się wyjątkowo bolesny.
Lenarico : 3 Sara zapewne umiera z radości. To ja chcę razem z nią. Ale umrę za chwilę, bo jeszcze komentarza nie skończyłam. Nie wiem, czemu twórcy nie wpadli na ten genialny pomysł – zamiast nich mamy Femiłę, why? W sumie pomysł na połączenie Federa i Lu był naprawdę fajny (kreatywny, jak moje komentarze), ale ich wątek został odrzucony przez moje wybredne serce. Cusz.
UsuńMaliny : 3 Hania i ja je kochamy, doprawdy nie wiem, czemu ten świat ich tak nienawidzi. Jak Federico jest naprawdę zakochany, to zaraz zacznie wypierać się, że wiele ich łączy – przeciwnie, będzie utrzymał, że są ogniem i wodą, bo „przeciwieństwa się przyciągają”. Jednostronna miłość – nie miłość zawsze znajdzie tłumaczenie. Dla miłości z obu stron ono nie istnieje. Chyba, że Feduś jest jedynie poważnie zauroczony, ale mając taką Lenkę u boku zaraz mu przejdzie. Niedługo będzie stalking i takie rzeczy, mówię wam.
Będą razem jedli maliny na drzewie. Suodko.
Znowu myślę, że Diego i Ludmiła są z jednego ojca – po gimbusiarku, tak bardzo głupio. Może jednak wyłączę kreatywne myślenie, bo moje pomysły wiążą się jedynie z patologią.
W każdym razie Adriana (piękne imię, swoją drogą – mogłabym takie mieć, ale postanowiono upokorzyć mnie swoim) widzi w Diego kogoś, z kim miała mocniejszy kontakt w przeszłości. Być może chodzi o jego ojca, bo jak wiadomo – do osób szczególnie świętych nie należał. Kusi mnie żeby powiedzieć, iż był on zły, ale mówi się, że nikt nie jest zły tak zupełnie. Co nie zmienia jego przykrego charakteru.
Nigdy mi się to nie podobało. Zabraniają dzieciom się spotykać, bo rodzicom coś nie pasuje. Te błędy z przeszłości są uciążliwe. Odbijają się na niewinnych istotach. Coś jak „Romeo i Julia” – z tym, że śmiałam się z tamtejszych kwestii, które kiedyś pewnie wydawały się bardziej romantyczne i zapierające dech w piersiach. Może jestem jak Seba – nie Seba? Dziecko z epoki konsoli. Martwiące.
W każdym razie: żądam Diemiły. Dasz mi ich? : (
Oczywiście nie musze mówić, że czekam na Bufona. Największa gwiazda w końcu!
Zachwycasz, czarujesz. Tyle talentu. Epitetów mi na Ciebie zabrakło. Będę musiała zacząć wymyślać własne.
Zjadłabym maliny.
Kochaaaam Cię <3
Aha, stała formułka: Nic nie umiem.
Zajęłam sobie miejsce i komentuję na dole. So genius.
UsuńWitaj, Zuziu :D
OdpowiedzUsuńPrzypałętałam się tu, by skomentować Twój, jak zwykle świetny, rozdział.
Świetny, świetny, świetny.
Ale może po kolei:
- Lena/Federico - uwielbiam sarkazm u Leny. Jest taki... sarkastyczny XD A relacja tej dwójki jest nader interesująca, kłócą się, niby to Lena nic do niego nie czuje, a jednak czuje XD
- Francesca/Marco - ten fragment pokazuje, jak bardzo oni się kochają. Jak bardzo on ją kocha, mimo jej choroby. Są faceci (niestety), którzy odchodzą od swoich ukochanych stojących w obliczu nowotworu. Odchodzą z różnych powodów - niektórzy nie mogą się z tym pogodzić, a niektórzy po prostu tchórzą. Podoba mi się to, że Marco w Twoim opowiadaniu należy do trzeciego rodzaju facetów - tych, którzy mimo wszystko wspierają swoje ukochane i podtrzymują je na duchu, gdy te mają chwile zwątpienia.
- Camila/Broduey - taaa, oni to już w ogóle się kochają XD
- Camila/b.drummer - w końcu Ewa-Sherlock się domyśliła, kim jest ten tajemniczy b.drummer, czyli tajemniczy wielbiciel Camili z Internetów. Specjalnie przeczytałam fragmenty ich rozmów w ostatnich rozdziałach i wyłapałam parę smaczków i wskazówek. Może się mylę, ale obstawiam, że bynajmniej NIE JEST to Sebastian. :P
- Diego/Adriana - czyżby on... nie. A może jednak? Wow.
Ech, niezbyt konstruktywny ten mój komentarz, wybacz mi, proszę :D
Czekam na next!
Ewa vel. Hepi Wajking.
PS. A jeżeli chodzi o Twoje pytanie o rozdziały, to ja jestem w stanie czekać nawet kilka miesięcy na następny, bylebyś, dodając go, była z niego zadowolona.
Jaki żal ze mnie :( nie skomentowałam tamtego :'( tym razem wrócę, obiecuje ♥
OdpowiedzUsuńCześć, Zuza!
OdpowiedzUsuńRutynowo - nie wiem, co mogłabym napisać.
Dlaczego?
Piszesz tak niesamowicie, że trudno jest to wyrazić za pomocą słów.
Twoje opowiadanie urzekło mnie już na samym początku.
Pamiętam wprowadzenia do historii, dawny szablon.
Wszystko.
Teraz widzę, że przeszło to nagłej zmianie.
Na lepsze?
Na gorsze?
Nie potrafię określić.
Było niesamowicie, jest niesamowicie, i tak też będzie zawsze.
Jestem co do tego przekonana w stu procentach, naprawdę.
Nie dodajesz czegoś, co nie jest skończone.
Każdą swoją publikację dopracowujesz w każdym calu.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że moje wypowiedzi nie są twoimi faworytami, aczkolwiek tutaj nie chodzi o moją osobę. Najważniejsza jesteś ty. Tylko ty się tu liczysz.
Dziękuję ci za te wszystkie miesiące, podczas których mogłam zachwycać się twoim stylem pisania.
Niemożliwym wydaje się to, że jest on coraz bardziej doskonały.
Czy to możliwe?
Wątpię.
Ironia losu?
Wątki, które poruszasz są naprawdę wspaniałe.
Czuć od ciebie oryginalność, możność wyrażenia własnej opinii.
Lena - Federico: są idealni. Tak ładnie by razem wyglądali.
Dlaczego oni nam to robią?
Powinni połączyć ich w serialu zwłaszcza, że mam dość Femiły.
Cami i Broduey są, jacy są.
Wyjątkowi.
Na swój sposób...
Wszystko jest perfekcyjne, uwierz. ♥
Hej, Zuzka ♥
OdpowiedzUsuńEdyta ciul przybył, ja bym się bała - serio. Mam dziś jakieś dziwne humorki, odpały, no ale, że zaraz jadę na zakupy i mnie dość długo nie będzie, za zaległości trochę miałam, to postanowiłam skomentować. Zwłaszcza, że przeczytałam z samego ranka, hyhy. Myślę, że większość pamiętam, jeśli jednak coś pomylę, to proszę - wybacz! No i... ten komentarz nie będzie należał do długich, pewnie nawet nie sięgnie limitu, ale nie mam weny na dłuższe komentarze, ani takie - bo ja wiem, sensowne? No więc, przepraszam, z całego serduszka. I tak wiesz, że kocham to, co piszesz, prawda? I nie tylko, ja to PODZIWIAM, WIELBIĘ - DNAMI I NOCAMI (tak bardzo, że aż użyłam capsa, większy wydźwięk, c'nie?), bez przerwy. Masz tak oryginalny styl, biję Ci pokłony, no i cholernie zazdroszczę... Ale to taka przyjazna zazdrość, nie martw się, nie zaduszę Cię we śnie. Chyba, że rozwalisz mi Diemiłę - to już nieco inna sprawa, nie igraj z mymi obsesjami! No, dziękuje ;D
To teraz przejdę już do rozdziału, tak jak wspominałam w poprzednim komentarzu - idealnego. Bo pfff, ty zawsze takie piszesz. Musisz? No musisz, pytam?! Moja samoocena legła w gruzach, wieki temu, a teraz to nawet gruzu nie mam ;.; (Tak to ma sens, ten najwyższy!)
Zaczniemy od Lenarico, ledwo widocznego, ale jednak... i to jest wyjątkowe, wiesz? Nie rzucasz ich od razu na głęboko wodę, jedna chwila, i od razu "Kochajmy się!" (skojarzyło mi się z "Panem Tadeuszem", weź to! o.o) Wszystko rozwija się powoli, tak - niewidocznie. W końcu Lena nie darzy go zbytnią sympatią, a jeszcze po tym - co zrobił jej siostrze, ale czy na pewno tylko o to chodzi? "People are strange", ktoś chce mnie tu zabić. Aw, moje serduszko bije jak oszalałe! ♥ Mrau, maliny - weź, ja tu nie widzę żadnych odniesień, nic, a nic! XD To kłopotliwe pytanie, mmm. Ciekawe, co by odpowiedziała nasza Lenka, gdyby nie telefon od Marco. Choć raz może być mu wdzięczna.
Dalej, no właśnie Marco! Albo raczej Marcesca! Moje serce się raduję, skacze sobie, wyrywa z piersi, toczy po ziemi. A było tak fajnie ;c Ale widać, że Francesca traci resztki nadziei, no ej! Tak nie może być, oni muszą być szczęśliwi, los musi odnaleźć wyjście. Proszę ;c Ta chwila z wypadającymi włosami, nie wiem czemu, ale na filmach o nowotworach, zawsze momenty tego typu, działają na mnie najbardziej. To tak samo jak z płaczącymi dziećmi, pamiętasz? Mam te swoje słabości. Co zrobisz? Nic nie zrobisz! A ty je jeszcze wykorzystujesz, pf ;c
Dalej, Camila i nasz uroczy bębniarz, oni to są uroczy, wiesz? Nawet w tym, co im nie wychodzi, ahahha. Umówili się w innych miejscach, no nie - nie wstaje XD Ale dobrze, przez chwile myślałam, że ją wystawił, już ostrzyłam patyki. Poważnie. A tak swoją drogą, to podobała mi się jej rozmowa z Murzy... nie, wyjdę na rasistkę, z Brodim! Taki jakiś fajny jest o.o Wow, nie wierzyłam, że kiedykolwiek to powiem. Na ogół nie lubię go, ani w opowiadaniach, a tym bardziej - w serialu. Ale był słodki, gdy tak zajmował się swoją młodszą siostrą ♥
(a jednak dwa, muahahahah)
UsuńNo i na koniec, Diego! Swój chłop, kocham go! Zrehabilitował się w moich oczach! Bo poszedł do swojej dziewczyny (przecież, to oczywiste, że o to mu chodziło! Mnie nie oszuka ;>), żeby się z nią spotkać, porozmawiać. Bo tęskni? Nie, gdzie, przecież to nieczuły mężczyzna, phi! Niektóre rzeczy potrafią Nas zmienić nieodwracalnie, więc... tęskni. (Moje dedukcje, pozdro XD) A potem ta rozmowa z Adrianą, muahahah, cały czas widzi w niej Ludmiłę, ale nie - przecież on nic nie czuję! Dobre sobie. No i teraz to umieram, serio. Pf, jak mogłaś przerwać w takim momencie? Teraz będę musiała czekać na kolejny, by zobaczyć jak ją wyśmieje i powie, że nie ma mowy, że się nie zgadza. Bo tak będzie... prawda? Musi! Nie zabieraj mi ich, mojej jedynej pociechy, w tym okrutnym świecie! Dlaczego Ci rodzice muszą wszystko psuć? Przez stare waśnie? Niech się zajmą swoim życiem, a nie! Od Diemiły mi wara, bo pogryzę! -.- Diego może nie był aniołkiem, no, zrobił dużo złego, ale wyznał Ludmile całą prawdę, jedynej?, to coś znaczy, do cholery! Niech mi nie mówią, że umyślnie ją skrzywdzi, że mógłby, bo wiem, że nawet on, ze wszystkim wadami, tego nie zrobi! Za bardzo ją kocha... I to jest to niewiadome uczucie, które wciąż czuję. To słowo. Nic nie widzą, no nic.
I wiesz, przez ten fragment dotarła do mnie pewna ważna sprawa, kiedyś wspominałaś, że możemy na pewno spodziewać się Naxi, Marcesci i Pablangie, wcześniej nie zwróciłam na to, aż takiej uwagi, ale... Czyżby to zwiastowało źle moim słoneczkom? Naprawdę? Ryczę. Nie rób mi tego, błagam. Nie im ;c I kurcze, jeszcze jedna sprawa, oni nie mają jednego ojca, prawda? o.o To nie jest możliwe, prawda? Jezuuuu, chyba bym wykitowała. Serio, skoczyłabym z mostu. Tak się nie robi, nienienie ;c
Ale Cię kocham ♥ W sumie, nawet jak ich zepsujesz, też będę Ci kochać - prze ryczę pięćset dni, ale co tam!, z czasem się pozbieram. Czas leczy rany. Jestem głupia, wiem ;D Ale oni tak na mnie działają, robię się zbyt emocjonalna, i tylko popatrz, co wychodzi ;c No więc, przepraszam. Nie bierz mnie za wariatkę, okej? XD Taka ostatnia prośba.
Czekam na ten kolejny rozdział, mam nadzieję, że pojawi się wkrótce, bo muszę poznać dalszy ciąg! Co zrobi Diego?, o to jest pytanie. Czuję jak skręcają mi się wnętrzności o.o Nieprzyjemne uczucie ;c
No nic, to tyle? Podziwiam, tak bardzo. Spodziewaj się mnie za niedługo, pod pierwszą Ścieżką - może nawet dziś, kto wie ;>, bo przeczytałam już po dodaniu, ale jakoś wciąż nie wiem, co napisać. To jest tak idealne, że aż nie wiem, jak to w ogóle możliwe. o.o Zuzka miszczu, kocham Cię!,
Edyta ♥
Cześć,
OdpowiedzUsuńKolejny niesamowity rozdział. Jak ty to robisz, że wszystkie są takie wspaniałe?
Cóż, zacznę dziwnie, bo od końca. Od sceny, która mi się najbardziej spodobała. No dobra, nie oszukujmy się wszystko co ma związek z Ludmiłą, Diego czy ich rodzinami bardzo mnie intryguje. Te wątki wyszły Ci fantastycznie, a właściwie na początku opowiadania nie spodziewałam się, że będzie ich tu tak dużo. To na pewno zmiany na plus ;).
Diego. Wyraźnie widać, że się zakochał. W ogóle jego postać jest tak idealnie wykreowana, ma taki wyraźny charakter. Ale, wracając do tematu. Ciągle myśli o Lu, jest teraz dla niego najważniejsza.No bo, gdyby mu na niej nie zależało, to chyba nie wyczekiwałby tyle czasu przed jej domem? Na pewno nie. Dobrze, że powiedział jej całą prawdę, wszystko wyjaśnił. Lu to zrozumiała i obiecała, że będzie go wspierać, że zawsze będzie przy nim. Naprawdę ma szczęście, że znalazł taką dziewczynę, która obiecuje przy nim trwać mimo wszelkich trudności.
Wspaniale opisałaś te podobieństwa i różnice matki i córki. Zgadzam się, ojciec Diego musiał mieć dobry gust jeżeli chodzi o dziewczyny. Najpierw Adriana, potem Cristina. Obie nie dość, że ładne, to jeszcze dobre i potrafiące kochać. Nie zasłużył na żadną z nich.
Ale dlaczego Adriana nie chce,żeby Diego spotykał się z jej córką? W jakiejś części ją rozumiem, w końcu wiele przeżyła i wycierpiała. Chyba się obawia, że skrzywdzi Ludmiłę, tak jak Ruiz skrzywdził ją. Jednakże Diego nie jest taki jak ojciec- mimo wielu błędów, jakie popełnił nie jest zły. I tego wszystkiego, nie robił z własnej woli, bo tak chciał, tylko był do tego zmuszony przez los. Musiał zarabiać, aby przeżyć. Ale tak się zaczęłam zastanawiać, ile wie Adriana o Diego, jego matce, tej całej sprawie. Coś na pewno wie. Ciekawe tylko jak dużo.
Nie wiem czy tak można, to w końcu twój blog i ty tu decydujesz. Ale, chciałam Cię poprosić, żebyś nie rozwalała Diemiły<333. Serio, rozumiem, że to nie bajka i nie wszystko kończy się kolorowo. Naprawdę. Lecz, oni dopiero co odnaleźli szczęście, nawet nie jeszcze nim w pełni nie nacieszyli, jeżeli w ogóle. Nie wiem czemu mi się tak spodobali, zazwyczaj nie przywiązuję się do bohaterów w opowiadaniach,po prostu są. Tu jest inaczej .Może to zasługa tego, że tak wspaniale wszystko opisujesz? Dlatego tak bardzo zżyłam się z tym blogiem, tą historią, ale najbardziej z tym wątkiem właśnie.Stąd wynika moja prośba. Jeżeli, nie można prosić o takie rzeczy to przepraszam.
Muszę przyznać, że również bardzo ciekawie rozwinęłaś znajomość Camili i jej tajemniczego kolegi z internetu. Widać, że pomiędzy nimi coś iskrzy. Cóż, muszę przyznać, że umiesz trzymać w niepewności. Nadal zastanawiam się nad tożsamością tego chłopaka. Początkowo byłam pewna, że to Sebastian. Teraz też raczej skłaniam się ku tej wersji, ale nie jestem już taka pewna.Nie przychodzą mi na myśl inni kandydaci niż właśnie Seba i Broduey. Wszyscy są już praktycznie zajęci, chyba nikt nie grałby na dwa fronty... No nic. Jesteś geniuszem. Ja jestem już teraz pewna, że wszystkie moje rozmyślenia pójdą na marne, bo ty i tak zaskoczysz czymś innym.
Pierwsze perspektywy- Lenarico i Marcesca oczywiście również świetne. Jak wszystko tutaj. Nie rozpiszę się o nich więcej , czas mnie goni ;(.
Tak; Wiem, że ten komentarz jest beznadziejny, To nic, tam na górze masz ładne :). Nie wiem czy moje wypowiedzi mają jakikolwiek sens, ale podobno wszyscy lubią jak się im zostawia komentarze, tak wyczytałam na jakimś blogu. Dlatego teraz dodaję te swoje opinie, a biedni ludzie muszą się męczyć.
Gośka
PS; Oczywiście czekam na następny rozdział. Mam nadzieję, że nie będzie pechowy :).