Za oknami wciąż na pozór ten sam świat
I tylko mnie - troszeczkę mniej
Coś odeszło, coś, co waży mniej niż gram
A jednak się nie stało lżej
Żegnaj, stary cieniu, co poszedłeś spać
Witaj, nowa twarzy nauczona grać
Dochodziła trzecia, a ona wciąż wylegiwała się na tym swoim bezwstydnie niepościelonym łóżku. Świetne łóżko, swoją drogą - szerokie, podwójne, bardzo wygodne. Kiedyś sypiały na nim obie, skopując siebie nawzajem w nocy - w zależności od tego, która akurat miała lepiej i spała od ściany. Ale to było dawno, jeszcze zanim udało jej się wywalczyć własny pokój. Przeniosła się do niego z niebywałą ulgą, a siostra została na starych śmieciach. Miało to dobre i złe strony, jak wszystko zresztą.
Teraz rozwaliła się w poprzek, odcinając się czerwienią rozwleczonego podkoszulka od pościeli jak plama krwi. Legginsy miała jak zwykle dziurawe, bose stopy oparte o ścianę, gęstwinę włosów spływającą z brzegu łóżka do samej ziemi, wzrok wbity bezmyślnie w sufit, a na uszach słuchawki.
Niebo dla oczu.
- Mogę ci zrobić zdjęcie? - Przechyliła się nad nią, machając ręką dla przykucia jej uwagi.
- Spadaj - wymamrotała, odwracając głowę. Na bladym policzku miała szare ślady po maskarze, zastygłe w postaci nieregularnych szlaczków. Nic, tylko oprawić toto w rameczkę i umieścić na jakiejś wystawie wraz z encyklopedyczną definicją lenistwa, depresji albo obojętności. Albo wszystkich trzech.
Rozejrzała się za szczotką do włosów, której szukając zapędziła się aż tutaj, ale nie było jej nigdzie w zasięgu wzroku. Może zaginęła gdzieś w tej czarnej, poplątanej burzy loków, walającej się po panelach. Albo w górze ubrań. Albo w stosie nieposprzątanych papierów. Albo w innym nieprawdopodobnym miejscu.
- Nie wiesz może, gdzie...
Mów do ściany.
Poddała się, grzebień musiał jej wystarczyć, skoro siostra nie reagowała na nic, już od paru dni zresztą.
Postała więc jeszcze tylko przez chwilę, po czym stwierdziła rozsądnie, iż czynność ta jest mało produktywna i nieciekawa, więc opuściła jasny pokoik (jak można mieć białe ściany?), z przyzwyczajenia trzaskając drzwiami.
Rozejrzała się za szczotką do włosów, której szukając zapędziła się aż tutaj, ale nie było jej nigdzie w zasięgu wzroku. Może zaginęła gdzieś w tej czarnej, poplątanej burzy loków, walającej się po panelach. Albo w górze ubrań. Albo w stosie nieposprzątanych papierów. Albo w innym nieprawdopodobnym miejscu.
- Nie wiesz może, gdzie...
Mów do ściany.
Poddała się, grzebień musiał jej wystarczyć, skoro siostra nie reagowała na nic, już od paru dni zresztą.
Postała więc jeszcze tylko przez chwilę, po czym stwierdziła rozsądnie, iż czynność ta jest mało produktywna i nieciekawa, więc opuściła jasny pokoik (jak można mieć białe ściany?), z przyzwyczajenia trzaskając drzwiami.
~
- Prawa ręka na czerwone.
- Przecież jest.
- To jest lewa... - Maya stłumiła westchnienie, przekręcając się lekko, żeby obserwować wysiłki młodszej siostry.
- Nie dam rady... - sapnęła ta wreszcie wykończona, opadając na ziemię. - Dajesz mi same trudne, to nie fair!
- Przesadzasz.
- Nie przesadzam, ułatwiasz sobie. - Wyraźnie była już o krok od granicy łez. - Maxi zawsze...
- To idź po niego, no ludzie. - Usiadła na piętach i machnęła w stronę zamkniętych drzwi pokoju. - Będzie sprawiedliwie.
Ninka poleciała, wspinając się na palce i naciskając klamkę.
- Pobawisz się z nami? - spytała, zastanawiając się, czy to już czas na minę szczeniaczka, czy jeszcze same słowa wystarczą.
Zerknął na nią w zamyśleniu. Biała koszulka z dinozaurem, do której miał dziwną słabość, była jakoś strasznie wymięta. On też sprawiał wrażenie zmarnowanego, ciekawe czym. Może to przez brak czapki? W domu ją zdejmował na prośbę matki, ale do tej pory jakoś nigdy nie zdawał się tak inny - bez niej.
- Nie teraz - odezwał się wreszcie, przesuwając lekko ku sobie laptop, trzymany na kolanach. - Muszę coś załatwić, okej?
- Ale... - Zagryzła dolną wargę, niespokojnie zaplatając za sobą opalone rączki. - Maya oszukuje w twistera.
- Nie teraz, Nina - powtórzył już ostrzej. - Potem do was przyjdę, ale mam, póki co, ważniejsze sprawy na głowie, rozumiesz?
- Rozumiem, tylko... - bąkała, wycofując się rakiem. - Ja myślałam...
- Trudno! Dajże mi spokój, umiecie się chyba bawić same. - Już na nią nie patrzył, stukał w klawiaturę, choć dałaby głowę, że ten klawisz od kasowania wciskał dwa razy częściej niż jakąkolwiek literkę. - No już, wynocha mi stąd.
Zamknęła drzwi, usiadła i uroniła parę łez dla porządku.
Nie wyszedł, nie wziął na kolana, nie pocieszył jej.
- Kupię sobie nowego brata - mruknęła, wstając wreszcie i przechodząc wzgardliwie obok Mai. - Zostało mi trochę w skarbonce z urodzin.
~
A jednak coś drgnęło.
Zerwała się nagle - wzburzając tym całą harmonię bałaganu - i zaczęła chodzić. Bezmyślnie, od ściany do ściany, od plakatu Beatlesów do kalendarza z psami - na lipiec wypadały dwa dalmatyńczyki w kraciastych czapeczkach.
Zatrzymała się przed nim, gapiąc na dzisiejszą datę. Minął miesiąc. Cholerny miesiąc. A ona, sierota jedna, dalej nie podjęła żadnej sensownej decyzji. Znaczy... Teoretycznie podjęła już dawno, tylko... Zawsze pierwszy skok do wody jest trudny. A ona wiedziała do tego, że utonie na sto procent.
No cóż.
Usiadła przy biurku, odsuwając na bok stos papierów. Na czystej kartce zapisała adres, nie musiała nigdzie sprawdzać - takich rzeczy się nie zapomina, jeśli ulica i numer wiążą się z tym konkretnym, najpiękniejszym imieniem. Wszystko, co się z nim wiąże - jest ważne dla niej. I zawsze będzie, prawda?
10 lipca 2014
No chyba nie. Skreśliła słowa, kartkę zmięła w pięści i wyrzuciła do kosza.
Kocha
No co jest, do cholery? Druga kulka poleciała śladem pierwszej.
Skup się, idiotko.
Przyjrzała się krytycznie literkom.
Nie no.
Do kosza.
Jeszcze raz.
I jeszcze.
No ludzie...
Za dziesiątą kartką kropka nad "i" w jego imieniu wreszcie była kółeczkiem, a nie żadnym innym, podejrzanie przypominającym serce kształtem.
Nie wyjeżdżaj do tego pieprzonego Meksyku, jedź ze mną.
Do kosza.
~
Z wielką przykrością muszę poinformować, że rezygnuję ze stypendium i...
Zagapił się na te słowa, wcisnął backspace. Idiotycznie. Może jeszcze "Darujcie, pójdę do piekła, ale się zakochałem" ?
Stukał palcami o brzeg łóżka, szukając natchnienia w suficie.
Bardzo mi przykro, ale...
Ale co? Bez sensu.
Chętnie przyjąłbym Waszą propozycję, jednak...
To czemu nie przyjmę? Pomyślą, że jestem schizofrenikiem.
To bardzo wielka szansa...
No właśnie o to chodzi, do cholery!
Wstał, zaczął chodzić po pokoju. Widział jej uśmiech i wszystkie powody były jasne jak południowe, białe słońce, wpadające do pokoju przez uchylone okno.
Ale znikały, gdy zaczynał myśleć o ich ostatnich, przedwakacyjnych rozmowach, czy raczej... ich braku. Unikała go, nie jakoś ostentacyjnie czy coś. Ale zawsze znajdywała wymówkę - a to musiała coś sprawdzić w domu, a to zalegała z książkami do biblioteki, a to Beto chciał z nią koniecznie porozmawiać, a to zostawiała włączone żelazko. Słowem, ilość ich chwil sam na sam drastycznie zmalała, a i te nieliczne wypełnione były głównie kłopotliwym milczeniem.
Czasem myślał, że nie wytrzyma tego dłużej. Że zwariuje, jeśli choć przez jeden dzień będzie z daleka spoglądał na jej obojętne oczy i śliczne usta, które nie on całował jako ostatni.
...Ale gdy jej nie widział, było tylko gorzej.
Czasem zaciskał pięści i próbował wytłumaczyć sensownie to, co działo się z nimi. Że lalkarz zmylił rytm, poplątał ich sznurki, oddalił od siebie, zmuszał do fałszywych ruchów. Że w końcu to minie. Że te wszystkie zgubione drogi wyprostują się wreszcie, doprowadzając ich do jednego miejsca.
...Ale to nie pomagało.
Czasem po prostu chciał zrezygnować. Poddać się, zapomnieć, uwierzyć, że ona faktycznie tych jego uczuć nie odwzajemnia, że wiecznie się boi, że nie potrafią wspólnie stworzyć słowa związek, że po prostu to nie jest im dane i już.
...Ale przecież byli o krok.
Czasem chciał jej powiedzieć to wszystko, złapać ją i nie puścić, wymóc na niej wreszcie jakąś odpowiedź - jakąkolwiek bądź! Żeby tylko nie brnąć przez kolejne dni z poczuciem bezsensu.
...Ale nie powiedział.
Czasem... Czasem nie mógł spać, nie potrafił normalnie funkcjonować, nie umiał myśleć jasno i precyzyjnie - bo stale zakłócało jego umysł to jedno, jedyne pytanie, które zawisło w powietrzu miesiąc temu i wciąż wisiało, niepokojące i najważniejsze na świecie.
...Ale odpowiedź na nie padła.
~
Pióro poturlało się po podłodze, odsunęła niecierpliwie krzesło, oparła się o parapet i zagapiła w jasny horyzont.
Jak to uzasadnić? Że co, że odwidziało jej się nagle? Że odkochała się z dnia na dzień? Że nigdy go nie kochała? Że kocha Federico?
Uśmiechnęła się blado do tej myśli. Tak, to było najprostszym wyjściem - nawet nie musiałaby wiele tłumaczyć, przecież ich widział.
Ale to wymagałoby wciągnięcia w intrygę jego, a to komplikowało sprawę. Nie chciała ranić jeszcze i Fede, dając mu niepotrzebną nadzieję. Nie zasłużył na to, tak samo zresztą jak Maxi nie zasłużył na okłamywanie go.
Ale on za to zasługiwał na te studia, nie miała prawa mu tego odbierać.
Muszę go do siebie zniechęcić. Tylko jak? Co mogłoby go wkurzyć?
Wmówienie, że jestem taka, jak kiedyś?
Ale ja nigdy t a k a nie byłam.
Z tym, że on o tym nie wie...
Potarła ramię, przebiegając pustym spojrzeniem po zaczętym liście.
Czego on nienawidzi?
Niezdecydowania na pewno.
I... kogo, nie czego. Ludmiły.
Olśniło ją. Wiedziała już wszystko.
~
Usiadł znów z laptopem. A może nie rezygnować? Może Naty nie chce ze mną jechać do Madrytu, może wolałaby z nim?
Ale...
Nawet nie poczuł, jak po brodzie stoczyła się kropla krwi z zagryzionej wargi.
Nie mogę, do cholery. Nie umiem.
Wstał. Usiadł. Kliknął w zaczętą wiadomość.
Dlaczego mam się poddawać?
Kocham taniec. Kocham ją. Kocham taniec. Kocham ją.
Weź się w garść.
~
Zakręciła skuwkę pióra, stukając nim o biurko. Wszystko?
Napisany najbardziej dziecinnym, pretensjonalnym stylem, na jaki mogła się zdobyć, pełen powtórzeń, bezsensownych wtrąceń i wzmianek o Ludmile, wrzuconych kompletnie od czapy.
Napawał ją obrzydzeniem... Ale mógł podziałać.
Odkręciła Parkera z powrotem, dopisała postscriptum i starając się nie patrzeć na własne słowa, odczekała chwilę, aż atrament przyschnie. Składając kartkę na pół, czuła się, jakby zginała drżącymi dłońmi własne serce, łamiąc je boleśnie na linii złożenia.
Włożyła do koperty, zakleiła. I długo jeszcze wpatrywała się w biały prostokąt, niosący jakieś beznadziejne wymówki.
~
Palec przesunął się na klawisz enter. Wstrzymał oddech, wpatrując się w zamazane kreseczki liter. I gdy myślał, że już dłużej nie wytrzyma, zdołał go wcisnąć. Wypuścił wolno powietrze z płuc, zastanawiając się ile osób na świecie wysyła w tym momencie e-mail i jak wiele z nich zawiera tyle przekreślonych nadziei, co ten.
~
Wstała, krok za krokiem czując, jak podłoga ugina się pod jej stopami. Oparła się o ścianę, powoli zsuwając na ziemię.
~
Wstał, pomyślał, że trzeba by zajrzeć do małych. Nie potrafił nacisnąć klamki. Usiadł na podłodze pod drzwiami.
I jednocześnie głośno westchnęli.
***
Wilgotny piasek zbierał ślady jej stóp, woda je rozmywała. Idąc brzegiem co jakiś czas odwracała się za siebie i widziała, jak rozmazują się i nikną, jakby ich wcale nie było.
Uczucia też się w niej nawarstwiały długim szeregiem, każde zdarzenie pozostawiało kruchy, sypki odcisk, głębszy lub płytszy, mniej lub bardziej wyraźny. Ciekawe, kiedy nadejdzie ta łaskawa fala, która obróci je wszystkie wniwecz, pozostawiając gładką, połyskującą w zachodzącym słońcu przeszłość.
Znała odpowiedź.
Nigdy.
Schyliła się, przytrzymując szarpane wiatrem pareo, podniosła jakiś kamyk, cisnęła go w dal. Zginął w rozjarzonej toni. Po kręgach też nie pozostał nawet ślad.
Już rok temu spędzali tu z tatą wakacje. Wtedy każdy dzień ciągnął się w nieskończoność, gdy myślała stale o Leónie i chciała jak najprędzej znaleźć się znów obok niego. Teraz - upływały szybko, pod znakiem niepewności i - może nawet bardziej - niechęci powrotu. Nie tęskniła. Bo tu było jej dobrze. Dobrze, gdy co noc zasypiała z szumem fal w uszach, opatulona hotelową pościelą, która miała tę podstawową zaletę, że jej zapach nie kojarzył się absolutnie z niczym. Dobrze, gdy długie spacery pachniały jedynie solą morską i suchym piaskiem. Dobrze, gdy na krańcu świata mogła być królową we własnym zamku, zamiast dusić się w Buenos przykrą atmosferą niezadanych pytań i nieznanych odpowiedzi.
Dobrze - gdyby nie tamte słowa...
- Byłem głupi.
Zaciska dłonie, patrząc gdzieś w dal.
- Zresztą... Może oboje byliśmy. - Wzrusza ramionami. - Nie wiem. Ale ja bardziej, zawsze. Nie wiem, czemu tak łatwo potrafię wszystko zniszczyć.
Chce zaprzeczyć, czuje, że powinna - ale przecież nie wypowiada ani słowa. Słucha. Ciszy i jego.
- Nigdy nie zrobiłaś nic, co... - Macha ręką, chyba sam nie znajduje określeń. - Nigdy nie zdradziłaś mnie w pełnym tego słowa znaczeniu... W żadnym znaczeniu. To ja doszukiwałem się czegoś w niczym. Za każdym razem.
Drży. Ciemno już, zaraz przyjdzie ojciec i będzie narzekał, że stoją przy otwartym oknie i wpuszczają komary do jasno oświetlonego pokoju.
- I teraz widzę, że to nie ty mnie krzywdziłaś. Nawet jeśli, to zawsze nieświadomie. A ja z premedytacją. Chciałem, żebyś cierpiała. Pragnąłem tego. Nawet bardziej, niż teraz pragnę wybaczenia.
Przecież nie chce płakać, nie chce. Opuszcza głowę, modli się. Bez słów, sama nie wie o co - ale krzyczy, choć nawet nie otwiera ust.
- Przepraszam - szepcze wreszcie, jakby słowo to było pełne odłamków szkła i sprawiało mu ból - ale i ulgę, że w końcu wydostało się z gardła. - Przepraszam. Ja... Przykro mi, wiesz, że mi przykro. Przepraszam.
Dalej milczy, choć czuje kolejne szarpnięcie. Tam, w środku.
I już nagle jest w jego ramionach, odpierając niecierpliwe usta. Tak bardzo jej tego brakowało, tych dreszczy, tych roztapiających się na skórze iskier, fal gorąca. Tak bardzo za tym tęskniła, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
A jednak płacze, z każdym centymetrem ich dzielącym coraz bardziej i bardziej.
- Nie mogę - schrypnięty szept nie przypomina już jej głosu, już wcale nie przypomina niczego, w gruncie rzeczy. - Zataczamy koło... Nie widzisz tego? Ja już tak nie umiem, León. Nie umiem wierzyć w szczęście, kiedy za każdym razem kończy się bólem. Ja się boję bólu, nie chcę, rozumiesz?
- Ale przecież... - zamiera, krew odpływa mu z twarzy. - Mówiłaś, że...
- A ty? Co ty mówiłeś? - Krztusi się tymi słowami. - Gdy prosiłam... Już przyzwyczaiłam się do myśli, że nic z tego nie będzie. Już to prawie... przyjęłam do wiadomości. Czemu, powiedz - czemu? Czemu rozdrapujesz te rany?
- Bo same się nie zagoją! - prawie krzyczy, rozpaczliwie szarpiąc jej ramiona.
Są słabi. Są ogniem, wodą. Pragną siebie, a zabijają siebie nawzajem.
- Nie chcę. Nie chcę! - szlocha jak dziecko, któremu odebrano zabawkę, a gdy po czasie zwrócono - nie była już ta sama. - Jutro wyjeżdżamy. Idź sobie, León. Idź sobie.
- Ale...
- Idź sobie! - Dzieciak. Bachor, rozkapryszony i pełen egoizmu. Wie jak wygląda, wie też, że już jej to nie obchodzi.
Kładzie rękę na klamce.
- Jasne. Niedługo wrócisz, a ja będę czekał. Rozumiesz? Będę czekał. Zawsze.
Przystanęła, patrząc w niebo. Stworzona nie dla tego świata, kochała za mocno i za mocno cierpiała. Jej własny - zbudowany z marzeń - nie znajdował pokrycia w rzeczywistości, a ona wciąż nie umiała się z tym pogodzić.
Zamek z piasku.
I wciąż nie wiedziała czego chce - coraz częściej jednak czuła, że czas jej wcale nie pomoże. Czas, odległość, odsuwanie się od ludzi - nie mogły przynieść zmian. Problem był w niej, nie wokół niej.
Bała się własnych uczuć - a pragnęła miłości. Bała się zależności - pragnęła oddania. Bała się cierpienia - a teraz zaczęła pragnąć bólu, podświadomie czując, że przyniesie jej ukojenie.
I chyba chciała umrzeć, bo tu jakoś nie było dla niej miejsca.
Gdyby tak zasnąć i się więcej nie obudzić.
To też tylko marzenia.
***
- Chyba się za mało wczuwasz.
***
- To wszystko?
- Jeszcze jedne buty. - Wodziła wzrokiem po wystawach, wyłapując coraz to piękniejsze zdobycze.
- Miałaś kupić spódnicę, pamiętasz? - Podrapał się po głowie, kładąc na chwilę na ziemi torby.
- No miałam, ale zobaczyłam taką świetną torebkę...
- I dlatego kupujesz dwie pary butów? Chyba nigdy nie ogarnę waszego sposobu myślenia. - Pokręcił głową, idąc dalej. Chcąc - nie chcąc, podążyła za nim, łapiąc jego rękę.
- Prosiłem cię, żeby...
- Żeby co? Żeby ukrywać to nie wiadomo przed kim? Żeby nikt nie widział, że możemy być szczęśliwi? - Założyła ręce na piersi obrażonym gestem. - Powiedz mi, co ci to tak przeszkadza? Wstydzisz się mnie czy jak?
- Przecież wiesz, że to nie o to chodzi - mamrotał słabo, gdy złapała go za nadgarstki i zajrzała w oczy, wyraźnie szukając odpowiedzi. - Ale mnie zawsze denerwowało takie obnoszenie się z uczuciami.
- Diego...
- Przepraszam. - Uniósł jej dłoń do ust, a potem wskazał na pobliski sklepik. - Kupujesz te buty czy nie?
- Zmieniasz temat, jak zwykle.
- Lu, przecież to nie chodzi o ciebie. To chodzi o mnie i o ludzi, którzy mogą nas zobaczyć.
- Przed chwilą zaprzeczałeś, mówiłeś, że ludzie cię nie obchodzą! - Potrząsnęła jasną główką, odwracając wzrok od wystawy.
- Bo nie chodzi o ludzi tak w ogóle. Dobrze wiesz, co robię. Kim jestem. I że wszystko mogą wykorzystać przeciwko mnie. Nie chcę, żeby...
- Dlaczego muszę wszystko tak z ciebie wyciągać? - mruknęła, puszczając jego ręce. - Dlaczego nie możesz od razu powiedzieć, co cię gryzie?
Bo jest tego znacznie więcej, niż ci się wydaje?
- Nie lubię gadać o sobie. - Wzruszył ramionami. - Nie chcę cię mieszać w moje problemy, i tak już za bardzo cię nimi obciążam. Dam sobie radę sam, ale lepiej nie kusić losu, okej?
- Dobra, dobra. - Wspięła się na palce i szybko cmoknęła go w policzek. - To chodźmy do mnie. Nikogo nie ma.
Ledwie przekroczyli drzwi, zarzuciła mu ręce na szyję.
- Nie wybronisz się - wymruczała między jednym pocałunkiem a drugim. - To ja mam władzę.
- Tak ci się tylko wydaje. - Objął ją mocniej, czując tylko nikłe wyrzuty sumienia.
Nieważne.
- Może chcesz się założyć? - Drobne dłonie wsunęły się pod jego podkoszulek, lodowato zimne mimo temperatury na dworze. Nie wiedzieć czemu ich dotyk mieszał mu w głowie bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Zgarnął jej włosy z szyi, przejeżdżając zębami po odsłoniętej skórze.
Nie powinni.
- Lu... - mruknął, kiedy poczuł jej paznokcie na plecach.
- Zamknij się chociaż raz. - Błądziła delikatnymi palcami po jego napiętych mięśniach, zataczając coraz szersze kręgi. Pod wargami miał pulsującą skroń, w nozdrzach słodki, drażniący zapach jej włosów i ciała, a w głowie upartą myśl, że nie powinni tego robić. Tym silniej wypełniającą każdy skrawek mózgu, im bardziej czuł na sobie jej ciało. Tym natrętniej, im bardziej miał ochotę odepchnąć bezsensowne opory i podjąć grę, do której zapraszały go wszystkie zmysły.
Zdał sobie nagle sprawę, że zameczek jej niebieskiej sukienki jest rozsunięty już do połowy i to najwyraźniej jego rękami.
Przyhamuj.
Pogładził jej ramiona, z niewyobrażalnym trudem odrywając się od rozgrzanych ust.
- Wystarczy.
- Nieprawda. - Przyciągnęła go z powrotem, kładąc dłonie na jego lędźwiach. Syknął, tak bardzo chciał się im poddać.
- Proszę cię - szepnął, czując jak wszystko w nim wybucha. Wszystkie napomnienia, które sam stawiał.
- O co? - Szarpnęła za przód jego koszulki, oddychając szybko, nieregularnie.
- Wiesz, o co. - Odsunął ją delikatnie, będąc już na skraju opanowania. Stopy obsunęły się po brzegu przepaści.
Chcę skoczyć.
- Nie wiem! I nie chcę wiedzieć, nie dziś. - Błękitny materiał zsunął się po jej ramionach, pozwoliła mu opaść. Uniosła lekko głowę, włosy miała w nieładzie, a oczy ciemniejsze niż zwykle - tęczówki zmatowiałe żądzą, źrenice przymglone.
Chcę skoczyć. Chcę spaść.
- Nie możemy - stwierdził już bardziej stanowczo, wypuszczając z dłoni swoją największą pokusę.
Chcę. Chcę. Chcę.
- Czemu ty zawsze, do jasnej cholery, musisz mieć z wszystkim problem? - wydyszała, opierając się o brzeg kanapy.
Zamazane linie wyostrzyły się w jednej chwili.
- Problem to moje drugie imię, już zapomniałaś? - Odwrócił się, czując palący wyrzut wbijający mu się w plecy jak nóż.
Nie spadniesz ze mną.
- Muszę już iść. - To nie jego głos wypowiedział te słowa, brzmiał obco - miał tak brzmieć? Zamknął oczy, zastanawiając się tylko przez chwilę, co by było, gdyby został choć sekundę dłużej.
- Wcale nie musisz. - Żal. Tyle żalu.
- Przykro mi - powiedział do klamki, zaciskając na niej dłoń.
- Diego!
- Przepraszam. - Bezgłośnie.
- Kocham cię - usłyszał, a ostatnia kropla goryczy rozprysła się o jego zaciśniętą pięść, wymykając się palcom. Odwrócił się wolno.
Nie chciałem tego usłyszeć, wiesz? Bałem się tego.
- Przepraszam - powtórzył, nie zdobył się już na spojrzenie jej w oczy. Stchórzył.
Przecież nie rozpłacze się. Nie ona.
Drzwi zamknęły się same.
Skup się, idiotko.
10 lipca 2014
Drogi Maxi!
Przyjrzała się krytycznie literkom.
Nie no.
Do kosza.
Jeszcze raz.
I jeszcze.
No ludzie...
Za dziesiątą kartką kropka nad "i" w jego imieniu wreszcie była kółeczkiem, a nie żadnym innym, podejrzanie przypominającym serce kształtem.
10 lipca 2014
Drogi Maxi!
Do kosza.
~
Z wielką przykrością muszę poinformować, że rezygnuję ze stypendium i...
Zagapił się na te słowa, wcisnął backspace. Idiotycznie. Może jeszcze "Darujcie, pójdę do piekła, ale się zakochałem" ?
Stukał palcami o brzeg łóżka, szukając natchnienia w suficie.
Bardzo mi przykro, ale...
Ale co? Bez sensu.
Chętnie przyjąłbym Waszą propozycję, jednak...
To czemu nie przyjmę? Pomyślą, że jestem schizofrenikiem.
To bardzo wielka szansa...
No właśnie o to chodzi, do cholery!
Wstał, zaczął chodzić po pokoju. Widział jej uśmiech i wszystkie powody były jasne jak południowe, białe słońce, wpadające do pokoju przez uchylone okno.
Ale znikały, gdy zaczynał myśleć o ich ostatnich, przedwakacyjnych rozmowach, czy raczej... ich braku. Unikała go, nie jakoś ostentacyjnie czy coś. Ale zawsze znajdywała wymówkę - a to musiała coś sprawdzić w domu, a to zalegała z książkami do biblioteki, a to Beto chciał z nią koniecznie porozmawiać, a to zostawiała włączone żelazko. Słowem, ilość ich chwil sam na sam drastycznie zmalała, a i te nieliczne wypełnione były głównie kłopotliwym milczeniem.
Czasem myślał, że nie wytrzyma tego dłużej. Że zwariuje, jeśli choć przez jeden dzień będzie z daleka spoglądał na jej obojętne oczy i śliczne usta, które nie on całował jako ostatni.
...Ale gdy jej nie widział, było tylko gorzej.
Czasem zaciskał pięści i próbował wytłumaczyć sensownie to, co działo się z nimi. Że lalkarz zmylił rytm, poplątał ich sznurki, oddalił od siebie, zmuszał do fałszywych ruchów. Że w końcu to minie. Że te wszystkie zgubione drogi wyprostują się wreszcie, doprowadzając ich do jednego miejsca.
...Ale to nie pomagało.
Czasem po prostu chciał zrezygnować. Poddać się, zapomnieć, uwierzyć, że ona faktycznie tych jego uczuć nie odwzajemnia, że wiecznie się boi, że nie potrafią wspólnie stworzyć słowa związek, że po prostu to nie jest im dane i już.
...Ale przecież byli o krok.
Czasem chciał jej powiedzieć to wszystko, złapać ją i nie puścić, wymóc na niej wreszcie jakąś odpowiedź - jakąkolwiek bądź! Żeby tylko nie brnąć przez kolejne dni z poczuciem bezsensu.
...Ale nie powiedział.
Czasem... Czasem nie mógł spać, nie potrafił normalnie funkcjonować, nie umiał myśleć jasno i precyzyjnie - bo stale zakłócało jego umysł to jedno, jedyne pytanie, które zawisło w powietrzu miesiąc temu i wciąż wisiało, niepokojące i najważniejsze na świecie.
...Ale odpowiedź na nie padła.
~
Pióro poturlało się po podłodze, odsunęła niecierpliwie krzesło, oparła się o parapet i zagapiła w jasny horyzont.
Jak to uzasadnić? Że co, że odwidziało jej się nagle? Że odkochała się z dnia na dzień? Że nigdy go nie kochała? Że kocha Federico?
Uśmiechnęła się blado do tej myśli. Tak, to było najprostszym wyjściem - nawet nie musiałaby wiele tłumaczyć, przecież ich widział.
Ale to wymagałoby wciągnięcia w intrygę jego, a to komplikowało sprawę. Nie chciała ranić jeszcze i Fede, dając mu niepotrzebną nadzieję. Nie zasłużył na to, tak samo zresztą jak Maxi nie zasłużył na okłamywanie go.
Ale on za to zasługiwał na te studia, nie miała prawa mu tego odbierać.
Muszę go do siebie zniechęcić. Tylko jak? Co mogłoby go wkurzyć?
Wmówienie, że jestem taka, jak kiedyś?
Ale ja nigdy t a k a nie byłam.
Z tym, że on o tym nie wie...
Potarła ramię, przebiegając pustym spojrzeniem po zaczętym liście.
Czego on nienawidzi?
Niezdecydowania na pewno.
I... kogo, nie czego. Ludmiły.
Olśniło ją. Wiedziała już wszystko.
~
Usiadł znów z laptopem. A może nie rezygnować? Może Naty nie chce ze mną jechać do Madrytu, może wolałaby z nim?
Ale...
Nawet nie poczuł, jak po brodzie stoczyła się kropla krwi z zagryzionej wargi.
Nie mogę, do cholery. Nie umiem.
Wstał. Usiadł. Kliknął w zaczętą wiadomość.
Dlaczego mam się poddawać?
Kocham taniec. Kocham ją. Kocham taniec. Kocham ją.
Weź się w garść.
Informuję, że postanowiłem zrezygnować ze stypendium. Jestem bardzo Państwu wdzięczny, jednak muszę podjąć taką decyzję. Dziękuję za Państwa propozycję, to wiele dla mnie znaczy.
~
Dlatego proszę raz jeszcze - dajmy sobie czas, Maxi. Może jeszcze kiedyś... Coś z tego będzie.
Serdecznie Cię pozdrawiam, Maxi. Natalia.
Zakręciła skuwkę pióra, stukając nim o biurko. Wszystko?
Napisany najbardziej dziecinnym, pretensjonalnym stylem, na jaki mogła się zdobyć, pełen powtórzeń, bezsensownych wtrąceń i wzmianek o Ludmile, wrzuconych kompletnie od czapy.
Napawał ją obrzydzeniem... Ale mógł podziałać.
Odkręciła Parkera z powrotem, dopisała postscriptum i starając się nie patrzeć na własne słowa, odczekała chwilę, aż atrament przyschnie. Składając kartkę na pół, czuła się, jakby zginała drżącymi dłońmi własne serce, łamiąc je boleśnie na linii złożenia.
Włożyła do koperty, zakleiła. I długo jeszcze wpatrywała się w biały prostokąt, niosący jakieś beznadziejne wymówki.
~
Z poważaniem, Maximiliano Ponte.
Palec przesunął się na klawisz enter. Wstrzymał oddech, wpatrując się w zamazane kreseczki liter. I gdy myślał, że już dłużej nie wytrzyma, zdołał go wcisnąć. Wypuścił wolno powietrze z płuc, zastanawiając się ile osób na świecie wysyła w tym momencie e-mail i jak wiele z nich zawiera tyle przekreślonych nadziei, co ten.
~
Wstała, krok za krokiem czując, jak podłoga ugina się pod jej stopami. Oparła się o ścianę, powoli zsuwając na ziemię.
~
Wstał, pomyślał, że trzeba by zajrzeć do małych. Nie potrafił nacisnąć klamki. Usiadł na podłodze pod drzwiami.
No bo... Kocham cię bardziej. I mogę zrezygnować z tańca...
~
Przecież kocham cię bardziej. I dlatego muszę zrezygnować z ciebie.
I jednocześnie głośno westchnęli.
***
Wilgotny piasek zbierał ślady jej stóp, woda je rozmywała. Idąc brzegiem co jakiś czas odwracała się za siebie i widziała, jak rozmazują się i nikną, jakby ich wcale nie było.
Uczucia też się w niej nawarstwiały długim szeregiem, każde zdarzenie pozostawiało kruchy, sypki odcisk, głębszy lub płytszy, mniej lub bardziej wyraźny. Ciekawe, kiedy nadejdzie ta łaskawa fala, która obróci je wszystkie wniwecz, pozostawiając gładką, połyskującą w zachodzącym słońcu przeszłość.
Znała odpowiedź.
Nigdy.
Schyliła się, przytrzymując szarpane wiatrem pareo, podniosła jakiś kamyk, cisnęła go w dal. Zginął w rozjarzonej toni. Po kręgach też nie pozostał nawet ślad.
Już rok temu spędzali tu z tatą wakacje. Wtedy każdy dzień ciągnął się w nieskończoność, gdy myślała stale o Leónie i chciała jak najprędzej znaleźć się znów obok niego. Teraz - upływały szybko, pod znakiem niepewności i - może nawet bardziej - niechęci powrotu. Nie tęskniła. Bo tu było jej dobrze. Dobrze, gdy co noc zasypiała z szumem fal w uszach, opatulona hotelową pościelą, która miała tę podstawową zaletę, że jej zapach nie kojarzył się absolutnie z niczym. Dobrze, gdy długie spacery pachniały jedynie solą morską i suchym piaskiem. Dobrze, gdy na krańcu świata mogła być królową we własnym zamku, zamiast dusić się w Buenos przykrą atmosferą niezadanych pytań i nieznanych odpowiedzi.
Dobrze - gdyby nie tamte słowa...
- Byłem głupi.
Zaciska dłonie, patrząc gdzieś w dal.
- Zresztą... Może oboje byliśmy. - Wzrusza ramionami. - Nie wiem. Ale ja bardziej, zawsze. Nie wiem, czemu tak łatwo potrafię wszystko zniszczyć.
Chce zaprzeczyć, czuje, że powinna - ale przecież nie wypowiada ani słowa. Słucha. Ciszy i jego.
- Nigdy nie zrobiłaś nic, co... - Macha ręką, chyba sam nie znajduje określeń. - Nigdy nie zdradziłaś mnie w pełnym tego słowa znaczeniu... W żadnym znaczeniu. To ja doszukiwałem się czegoś w niczym. Za każdym razem.
Drży. Ciemno już, zaraz przyjdzie ojciec i będzie narzekał, że stoją przy otwartym oknie i wpuszczają komary do jasno oświetlonego pokoju.
- I teraz widzę, że to nie ty mnie krzywdziłaś. Nawet jeśli, to zawsze nieświadomie. A ja z premedytacją. Chciałem, żebyś cierpiała. Pragnąłem tego. Nawet bardziej, niż teraz pragnę wybaczenia.
Przecież nie chce płakać, nie chce. Opuszcza głowę, modli się. Bez słów, sama nie wie o co - ale krzyczy, choć nawet nie otwiera ust.
- Przepraszam - szepcze wreszcie, jakby słowo to było pełne odłamków szkła i sprawiało mu ból - ale i ulgę, że w końcu wydostało się z gardła. - Przepraszam. Ja... Przykro mi, wiesz, że mi przykro. Przepraszam.
Dalej milczy, choć czuje kolejne szarpnięcie. Tam, w środku.
I już nagle jest w jego ramionach, odpierając niecierpliwe usta. Tak bardzo jej tego brakowało, tych dreszczy, tych roztapiających się na skórze iskier, fal gorąca. Tak bardzo za tym tęskniła, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
A jednak płacze, z każdym centymetrem ich dzielącym coraz bardziej i bardziej.
- Nie mogę - schrypnięty szept nie przypomina już jej głosu, już wcale nie przypomina niczego, w gruncie rzeczy. - Zataczamy koło... Nie widzisz tego? Ja już tak nie umiem, León. Nie umiem wierzyć w szczęście, kiedy za każdym razem kończy się bólem. Ja się boję bólu, nie chcę, rozumiesz?
- Ale przecież... - zamiera, krew odpływa mu z twarzy. - Mówiłaś, że...
- A ty? Co ty mówiłeś? - Krztusi się tymi słowami. - Gdy prosiłam... Już przyzwyczaiłam się do myśli, że nic z tego nie będzie. Już to prawie... przyjęłam do wiadomości. Czemu, powiedz - czemu? Czemu rozdrapujesz te rany?
- Bo same się nie zagoją! - prawie krzyczy, rozpaczliwie szarpiąc jej ramiona.
Są słabi. Są ogniem, wodą. Pragną siebie, a zabijają siebie nawzajem.
- Nie chcę. Nie chcę! - szlocha jak dziecko, któremu odebrano zabawkę, a gdy po czasie zwrócono - nie była już ta sama. - Jutro wyjeżdżamy. Idź sobie, León. Idź sobie.
- Ale...
- Idź sobie! - Dzieciak. Bachor, rozkapryszony i pełen egoizmu. Wie jak wygląda, wie też, że już jej to nie obchodzi.
Kładzie rękę na klamce.
- Jasne. Niedługo wrócisz, a ja będę czekał. Rozumiesz? Będę czekał. Zawsze.
Przystanęła, patrząc w niebo. Stworzona nie dla tego świata, kochała za mocno i za mocno cierpiała. Jej własny - zbudowany z marzeń - nie znajdował pokrycia w rzeczywistości, a ona wciąż nie umiała się z tym pogodzić.
Zamek z piasku.
I wciąż nie wiedziała czego chce - coraz częściej jednak czuła, że czas jej wcale nie pomoże. Czas, odległość, odsuwanie się od ludzi - nie mogły przynieść zmian. Problem był w niej, nie wokół niej.
Bała się własnych uczuć - a pragnęła miłości. Bała się zależności - pragnęła oddania. Bała się cierpienia - a teraz zaczęła pragnąć bólu, podświadomie czując, że przyniesie jej ukojenie.
I chyba chciała umrzeć, bo tu jakoś nie było dla niej miejsca.
Gdyby tak zasnąć i się więcej nie obudzić.
To też tylko marzenia.
***
- Chyba się za mało wczuwasz.
- Słuchaj no, panie Kim-To-Ja-Nie-Jestem-Pasquarelli. Jeszcze jedna uwaga tego typu i będziesz zbierał zęby z podłogi.
- A Naty mnie ostrzegała. - Westchnął ciężko, podrzucając mikrofon i z powrotem go łapiąc. - Trzeba mi było słuchać...
- Nie obchodzą mnie twoje problemy - to po pierwsze. Wychodzi nam znośnie, a do koncertu mnóstwo czasu - to po drugie. Jestem wykończona - to po czwarte. - Zebrała włosy, wpadające jej w oczy, związała w niedbały węzeł.
- A co z trzecim?
- Trzecie pominęłam, bo były tam same przekleństwa. I wszystkie - dziwnym trafem - na twój temat.
- Ale jeszcze raz możemy to przećwiczyć. Jakoś nie widzę tej miłości, jak to śpiewasz.
- No ciekawe, dlaczego. - Spojrzała w sufit, zastanawiając się po raz setny - będąc drobiazgowym, dokładnie trzydziesty ósmy - czemu w ogóle przyjęła propozycję współpracy.
- Jesteś profesjonalistką, czyż nie?
Celnie.
- Dobra.
Kto wybrał ten ckliwy duet? No tak, głupie pytanie. Kto słucha takiej muzyki?
Co prawda skłamałaby twierdząc, że ta piosenka nie ma czegoś w sobie. Ale wlekła się trochę za wolno i trochę za wiele w niej było płomiennych wyznań, jak na jej skromny gust.
- I już - stwierdziła, kiedy ostatni dźwięk wreszcie ucichł. Zmarszczył brwi.
- Można by to jakoś... efektownie zakończyć... - myślał na głos, kręcąc się po deskach opustoszałej auli.
- Może weźmiemy się pod ręce i zatańczymy kankana? Albo odpalimy fajerwerki ze sceny?
Chyba nie wyłapał ironii.
- Nie, myślałem o czymś... No, pod kątem tej piosenki. Jakoś... Czy ja wiem... - Chwycił jej dłoń i obrócił ją w sposób, od którego panienki w komediach romantycznych mdlały albo wybuchały piskliwym chichotem. A potem, przewidywalnie aż do bólu, przyciągnął ją za rękę i złapał bardzo pewnym siebie gestem, schylając się nad jej twarzą.
Bezczelny.
- Raz mogłabyś mnie zaskoczyć i zachować się tak, jak wszystkie - jęknął, oburącz łapiąc się za twarz.
- Raz mógłbyś mnie zaskoczyć i nie zachować się jak kretyn - sarknęła, podnosząc swoją torbę i wychodząc.
Znalazł ją na murku, machającą nogami i wpatrującą się w grupkę dzieci, grających w klasy na chodniku.
- Ile ty masz siły... - mruknął, dotykając opuchniętego policzka.
- Nie odzywaj się do mnie - burknęła, krótko i dobitnie.
- Mógłbym chociaż wiedzieć, za co dostałem?
No domyśl się, geniuszu.
- Za to samo, za co od Natalii nie dostałeś - warknęła, podnosząc z ziemi kawałek zielonej kredy i miażdżąc go w palcach na proch.
Zawsze ta cisza.
- Zrezygnuj. - Wzruszył ramionami, bezmyślnie podążając wzrokiem za jakąś dziewczynką w kolorowej sukience, ze skakanką w zaciśniętej dłoni i zaciętą miną. Powiększyć toto i zamienić sandałki na glany - i Lena jak żywa. - Po co masz się męczyć.
- Chcę śpiewać. - Strzepnęła z dłoni jasny pył.
- Czemu więc wyżywasz się na mnie? Nie rozumiem.
- Bo przekraczasz granice, jakbyś nie zauważył. - Odchyliła głowę, zmrużyła oczy przed słońcem.
- Ale to tylko gra.
Nie rozumiesz, idioto, że o to właśnie mi chodzi? To tylko gra. Durna gra. Nic poza tym.
- Gra, której zasady wymyślasz sam?
- Myślałem, że...
- Nie kłam. - Wstała, chciało jej się wyć albo odejść gdzieś daleko i nie wrócić. - Ty nie myślisz. Nigdy. A raczej - najpierw robisz, a myślisz dopiero po fakcie.
- Wybacz, ale byłem pewien, że wszystkim dziewczynom podoba się spontaniczność. - Naburmuszył się, tak ciężko przełknąć prawdę?
- A co ty wiesz o dziewczynach?
- Mam mnóstwo fanek. - Uśmiechnął się rozbrajająco, a jej przyszła nagła ochota, żeby walnąć go z drugiej strony - ot tak, dla równowagi. - W Europie taka jedna pisała do mnie całymi dniami. Dalej pisze, chociaż już rzadziej. I wysyła fotki, na których dokleja siebie do moich zdjęć, podając to jako dowód naszego związku.
- Jakież to dramatyczne. - Uniosła teatralnie ręce. - Napisz o tym piosenkę, może jakimś cudem staniesz się sławny. Jak Michael Jackson.
Parsknął śmiechem.
- Jeszcze dziecka nikt mi nie wmówił.
- Poczekamy, zobaczymy, co ta twoja Billie Jean wymyśli.
- A może to ty, tylko się ukrywasz? - Przechylił się nagle, skanując ją do przesady uważnym spojrzeniem. - Może ty jesteś moją fanką numer jeden, która przysyła mi swoje nagrania z wyjącymi coverami moich piosenek?
- Ja nie nagrywam wyjących coverów!
- Ale reszta się zgadza? - drażnił ją dalej. Machnęła ręką.
- Nie lubię takiej muzyki. Te twoje romantyczne balladki nie robią na mnie żadnego wrażenia.
- Słuchałaś płyty z balladami - przypomniał spokojnie.
- Ale rockowymi, to nie to samo. Nawet się nie porównuj do Doorsów, bluźnierco.
Westchnął.
- Dobra. To co byś wolała w tym duecie? Thrash metal? Albo jednak rock, tylko trochę ostrzejszy?
- Na pewno nie w twoim wykonaniu - prychnęła.
Zrobił urażoną minę, ale nagle oczka mu się zaświeciły.
- A co powiesz na to, żebyśmy nagrali, na ten przykład, "Light my fire" zamiast romantycznej balladki?
- Kiepski pomysł. - Wcisnęła ręce w kieszenie, robiąc obojętną minę. Tak jakoś, z zasady.
- Chcesz tego. - Wstał i szedł za nią, powtarzając to jak mantrę. - Chcesz. Chcesz, Lena. Wiem, że chcesz. Na pewno chcesz.
- Chcę. - Odwróciła się do niego gwałtownie. - A teraz zamknij się, bo skończysz znacznie szybciej, niż ci się wydaje. Nawet do Klubu 27 cię nie przyjmą.
- A zawsze o tym marzyłem. - Szczerzył się, uniosła ostrzegawczo pięść, ale zignorował to.
Bezczelny. No bezczelny.
- Zjeżdżaj.
- Wiesz, że jak się tak nie wściekasz, to jesteś całkiem urocza?
Trzasnęła drzwiami, niestety o ułamek sekundy za późno - zdążył odskoczyć i nie dostał w nos. Może i dobrze. Znając jego próżność, mógł go ubezpieczyć i to na jakąś sporą sumę.
- Jesteś profesjonalistką, czyż nie?
Celnie.
- Dobra.
Kto wybrał ten ckliwy duet? No tak, głupie pytanie. Kto słucha takiej muzyki?
Co prawda skłamałaby twierdząc, że ta piosenka nie ma czegoś w sobie. Ale wlekła się trochę za wolno i trochę za wiele w niej było płomiennych wyznań, jak na jej skromny gust.
- I już - stwierdziła, kiedy ostatni dźwięk wreszcie ucichł. Zmarszczył brwi.
- Można by to jakoś... efektownie zakończyć... - myślał na głos, kręcąc się po deskach opustoszałej auli.
- Może weźmiemy się pod ręce i zatańczymy kankana? Albo odpalimy fajerwerki ze sceny?
Chyba nie wyłapał ironii.
- Nie, myślałem o czymś... No, pod kątem tej piosenki. Jakoś... Czy ja wiem... - Chwycił jej dłoń i obrócił ją w sposób, od którego panienki w komediach romantycznych mdlały albo wybuchały piskliwym chichotem. A potem, przewidywalnie aż do bólu, przyciągnął ją za rękę i złapał bardzo pewnym siebie gestem, schylając się nad jej twarzą.
Bezczelny.
- Raz mogłabyś mnie zaskoczyć i zachować się tak, jak wszystkie - jęknął, oburącz łapiąc się za twarz.
- Raz mógłbyś mnie zaskoczyć i nie zachować się jak kretyn - sarknęła, podnosząc swoją torbę i wychodząc.
Znalazł ją na murku, machającą nogami i wpatrującą się w grupkę dzieci, grających w klasy na chodniku.
- Ile ty masz siły... - mruknął, dotykając opuchniętego policzka.
- Nie odzywaj się do mnie - burknęła, krótko i dobitnie.
- Mógłbym chociaż wiedzieć, za co dostałem?
No domyśl się, geniuszu.
- Za to samo, za co od Natalii nie dostałeś - warknęła, podnosząc z ziemi kawałek zielonej kredy i miażdżąc go w palcach na proch.
Zawsze ta cisza.
- Zrezygnuj. - Wzruszył ramionami, bezmyślnie podążając wzrokiem za jakąś dziewczynką w kolorowej sukience, ze skakanką w zaciśniętej dłoni i zaciętą miną. Powiększyć toto i zamienić sandałki na glany - i Lena jak żywa. - Po co masz się męczyć.
- Chcę śpiewać. - Strzepnęła z dłoni jasny pył.
- Czemu więc wyżywasz się na mnie? Nie rozumiem.
- Bo przekraczasz granice, jakbyś nie zauważył. - Odchyliła głowę, zmrużyła oczy przed słońcem.
- Ale to tylko gra.
Nie rozumiesz, idioto, że o to właśnie mi chodzi? To tylko gra. Durna gra. Nic poza tym.
- Gra, której zasady wymyślasz sam?
- Myślałem, że...
- Nie kłam. - Wstała, chciało jej się wyć albo odejść gdzieś daleko i nie wrócić. - Ty nie myślisz. Nigdy. A raczej - najpierw robisz, a myślisz dopiero po fakcie.
- Wybacz, ale byłem pewien, że wszystkim dziewczynom podoba się spontaniczność. - Naburmuszył się, tak ciężko przełknąć prawdę?
- A co ty wiesz o dziewczynach?
- Mam mnóstwo fanek. - Uśmiechnął się rozbrajająco, a jej przyszła nagła ochota, żeby walnąć go z drugiej strony - ot tak, dla równowagi. - W Europie taka jedna pisała do mnie całymi dniami. Dalej pisze, chociaż już rzadziej. I wysyła fotki, na których dokleja siebie do moich zdjęć, podając to jako dowód naszego związku.
- Jakież to dramatyczne. - Uniosła teatralnie ręce. - Napisz o tym piosenkę, może jakimś cudem staniesz się sławny. Jak Michael Jackson.
Parsknął śmiechem.
- Jeszcze dziecka nikt mi nie wmówił.
- Poczekamy, zobaczymy, co ta twoja Billie Jean wymyśli.
- A może to ty, tylko się ukrywasz? - Przechylił się nagle, skanując ją do przesady uważnym spojrzeniem. - Może ty jesteś moją fanką numer jeden, która przysyła mi swoje nagrania z wyjącymi coverami moich piosenek?
- Ja nie nagrywam wyjących coverów!
- Ale reszta się zgadza? - drażnił ją dalej. Machnęła ręką.
- Nie lubię takiej muzyki. Te twoje romantyczne balladki nie robią na mnie żadnego wrażenia.
- Słuchałaś płyty z balladami - przypomniał spokojnie.
- Ale rockowymi, to nie to samo. Nawet się nie porównuj do Doorsów, bluźnierco.
Westchnął.
- Dobra. To co byś wolała w tym duecie? Thrash metal? Albo jednak rock, tylko trochę ostrzejszy?
- Na pewno nie w twoim wykonaniu - prychnęła.
Zrobił urażoną minę, ale nagle oczka mu się zaświeciły.
- A co powiesz na to, żebyśmy nagrali, na ten przykład, "Light my fire" zamiast romantycznej balladki?
- Kiepski pomysł. - Wcisnęła ręce w kieszenie, robiąc obojętną minę. Tak jakoś, z zasady.
- Chcesz tego. - Wstał i szedł za nią, powtarzając to jak mantrę. - Chcesz. Chcesz, Lena. Wiem, że chcesz. Na pewno chcesz.
- Chcę. - Odwróciła się do niego gwałtownie. - A teraz zamknij się, bo skończysz znacznie szybciej, niż ci się wydaje. Nawet do Klubu 27 cię nie przyjmą.
- A zawsze o tym marzyłem. - Szczerzył się, uniosła ostrzegawczo pięść, ale zignorował to.
Bezczelny. No bezczelny.
- Zjeżdżaj.
- Wiesz, że jak się tak nie wściekasz, to jesteś całkiem urocza?
Trzasnęła drzwiami, niestety o ułamek sekundy za późno - zdążył odskoczyć i nie dostał w nos. Może i dobrze. Znając jego próżność, mógł go ubezpieczyć i to na jakąś sporą sumę.
***
- To wszystko?
- Jeszcze jedne buty. - Wodziła wzrokiem po wystawach, wyłapując coraz to piękniejsze zdobycze.
- Miałaś kupić spódnicę, pamiętasz? - Podrapał się po głowie, kładąc na chwilę na ziemi torby.
- No miałam, ale zobaczyłam taką świetną torebkę...
- I dlatego kupujesz dwie pary butów? Chyba nigdy nie ogarnę waszego sposobu myślenia. - Pokręcił głową, idąc dalej. Chcąc - nie chcąc, podążyła za nim, łapiąc jego rękę.
- Prosiłem cię, żeby...
- Żeby co? Żeby ukrywać to nie wiadomo przed kim? Żeby nikt nie widział, że możemy być szczęśliwi? - Założyła ręce na piersi obrażonym gestem. - Powiedz mi, co ci to tak przeszkadza? Wstydzisz się mnie czy jak?
- Przecież wiesz, że to nie o to chodzi - mamrotał słabo, gdy złapała go za nadgarstki i zajrzała w oczy, wyraźnie szukając odpowiedzi. - Ale mnie zawsze denerwowało takie obnoszenie się z uczuciami.
- Diego...
- Przepraszam. - Uniósł jej dłoń do ust, a potem wskazał na pobliski sklepik. - Kupujesz te buty czy nie?
- Zmieniasz temat, jak zwykle.
- Lu, przecież to nie chodzi o ciebie. To chodzi o mnie i o ludzi, którzy mogą nas zobaczyć.
- Przed chwilą zaprzeczałeś, mówiłeś, że ludzie cię nie obchodzą! - Potrząsnęła jasną główką, odwracając wzrok od wystawy.
- Bo nie chodzi o ludzi tak w ogóle. Dobrze wiesz, co robię. Kim jestem. I że wszystko mogą wykorzystać przeciwko mnie. Nie chcę, żeby...
- Dlaczego muszę wszystko tak z ciebie wyciągać? - mruknęła, puszczając jego ręce. - Dlaczego nie możesz od razu powiedzieć, co cię gryzie?
Bo jest tego znacznie więcej, niż ci się wydaje?
- Nie lubię gadać o sobie. - Wzruszył ramionami. - Nie chcę cię mieszać w moje problemy, i tak już za bardzo cię nimi obciążam. Dam sobie radę sam, ale lepiej nie kusić losu, okej?
- Dobra, dobra. - Wspięła się na palce i szybko cmoknęła go w policzek. - To chodźmy do mnie. Nikogo nie ma.
Ledwie przekroczyli drzwi, zarzuciła mu ręce na szyję.
- Nie wybronisz się - wymruczała między jednym pocałunkiem a drugim. - To ja mam władzę.
- Tak ci się tylko wydaje. - Objął ją mocniej, czując tylko nikłe wyrzuty sumienia.
Nieważne.
- Może chcesz się założyć? - Drobne dłonie wsunęły się pod jego podkoszulek, lodowato zimne mimo temperatury na dworze. Nie wiedzieć czemu ich dotyk mieszał mu w głowie bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Zgarnął jej włosy z szyi, przejeżdżając zębami po odsłoniętej skórze.
Nie powinni.
- Lu... - mruknął, kiedy poczuł jej paznokcie na plecach.
- Zamknij się chociaż raz. - Błądziła delikatnymi palcami po jego napiętych mięśniach, zataczając coraz szersze kręgi. Pod wargami miał pulsującą skroń, w nozdrzach słodki, drażniący zapach jej włosów i ciała, a w głowie upartą myśl, że nie powinni tego robić. Tym silniej wypełniającą każdy skrawek mózgu, im bardziej czuł na sobie jej ciało. Tym natrętniej, im bardziej miał ochotę odepchnąć bezsensowne opory i podjąć grę, do której zapraszały go wszystkie zmysły.
Zdał sobie nagle sprawę, że zameczek jej niebieskiej sukienki jest rozsunięty już do połowy i to najwyraźniej jego rękami.
Przyhamuj.
Pogładził jej ramiona, z niewyobrażalnym trudem odrywając się od rozgrzanych ust.
- Wystarczy.
- Nieprawda. - Przyciągnęła go z powrotem, kładąc dłonie na jego lędźwiach. Syknął, tak bardzo chciał się im poddać.
- Proszę cię - szepnął, czując jak wszystko w nim wybucha. Wszystkie napomnienia, które sam stawiał.
- O co? - Szarpnęła za przód jego koszulki, oddychając szybko, nieregularnie.
- Wiesz, o co. - Odsunął ją delikatnie, będąc już na skraju opanowania. Stopy obsunęły się po brzegu przepaści.
Chcę skoczyć.
- Nie wiem! I nie chcę wiedzieć, nie dziś. - Błękitny materiał zsunął się po jej ramionach, pozwoliła mu opaść. Uniosła lekko głowę, włosy miała w nieładzie, a oczy ciemniejsze niż zwykle - tęczówki zmatowiałe żądzą, źrenice przymglone.
Chcę skoczyć. Chcę spaść.
- Nie możemy - stwierdził już bardziej stanowczo, wypuszczając z dłoni swoją największą pokusę.
Chcę. Chcę. Chcę.
- Czemu ty zawsze, do jasnej cholery, musisz mieć z wszystkim problem? - wydyszała, opierając się o brzeg kanapy.
Zamazane linie wyostrzyły się w jednej chwili.
- Problem to moje drugie imię, już zapomniałaś? - Odwrócił się, czując palący wyrzut wbijający mu się w plecy jak nóż.
Nie spadniesz ze mną.
- Muszę już iść. - To nie jego głos wypowiedział te słowa, brzmiał obco - miał tak brzmieć? Zamknął oczy, zastanawiając się tylko przez chwilę, co by było, gdyby został choć sekundę dłużej.
- Wcale nie musisz. - Żal. Tyle żalu.
- Przykro mi - powiedział do klamki, zaciskając na niej dłoń.
- Diego!
- Przepraszam. - Bezgłośnie.
- Kocham cię - usłyszał, a ostatnia kropla goryczy rozprysła się o jego zaciśniętą pięść, wymykając się palcom. Odwrócił się wolno.
Nie chciałem tego usłyszeć, wiesz? Bałem się tego.
- Przepraszam - powtórzył, nie zdobył się już na spojrzenie jej w oczy. Stchórzył.
Przecież nie rozpłacze się. Nie ona.
Drzwi zamknęły się same.
The way we were
The chance to save my soul
And my concern is now in vain
Believe the word
_____________________________________________________________________
W ten oto sposób dochodzimy do punktu zwrotnego, jak widać. Kiedy pisałam czwarty, piąty, szósty rozdział - miałam zamiar uzupełnić tę historię tylko o kilka rozdziałów "przeszłości" i znów do niego wrócić. Z kilku zrobiło się trzydzieści - tak też można. Podziwiam was za wytrwałość, naprawdę.
To oznacza, że teraz zacznę chyba prostować drogi, zamiast je mieszać, chociaż... Kto wie, co mi tam jeszcze przyjdzie do głowy.
I oznacza to także, że już bliżej końca, niż początku - genialne, prawda? Wreszcie dam wam spokój, dociągnę może do pięćdziesięciu, może trochę więcej - zobaczymy.
Nie pytajcie, czemu tak szybko dodaję. Moja wena jest nieobliczalna i ostatnio nęka mnie za często, co jest - wbrew pozorom - strasznie męczące, zwłaszcza w okresie przedwakacyjnych popraw. Ale to już koniec, wywalczyłam pasek, mam wolne, wszyscy są szczęśliwi. :D
Kocham was najmocniej. <3
W ten oto sposób dochodzimy do punktu zwrotnego, jak widać. Kiedy pisałam czwarty, piąty, szósty rozdział - miałam zamiar uzupełnić tę historię tylko o kilka rozdziałów "przeszłości" i znów do niego wrócić. Z kilku zrobiło się trzydzieści - tak też można. Podziwiam was za wytrwałość, naprawdę.
To oznacza, że teraz zacznę chyba prostować drogi, zamiast je mieszać, chociaż... Kto wie, co mi tam jeszcze przyjdzie do głowy.
I oznacza to także, że już bliżej końca, niż początku - genialne, prawda? Wreszcie dam wam spokój, dociągnę może do pięćdziesięciu, może trochę więcej - zobaczymy.
Nie pytajcie, czemu tak szybko dodaję. Moja wena jest nieobliczalna i ostatnio nęka mnie za często, co jest - wbrew pozorom - strasznie męczące, zwłaszcza w okresie przedwakacyjnych popraw. Ale to już koniec, wywalczyłam pasek, mam wolne, wszyscy są szczęśliwi. :D
Kocham was najmocniej. <3
Wrócę jak odzyskam komputer (mój telefon jest bufonem i nie lubi pisać komentarzy).
OdpowiedzUsuńCzyli jestem druga :)
OdpowiedzUsuńKochana Zuziu,
mówiłam Ci już, jaka jesteś wspaniała? Jak cudownie piszesz i jak ogromny masz talent? Wiem, że rzadko komentuję, ale możesz być pewna, że czytam każdy rozdział, każde słowo. I kocham Twoje opowiadanie, a raczej Twój styl pisania.
Diego i Ludmiła. Od nich zacznę pisać, bo tak jakoś najprościej. Dwa serca tak idealnie dopasowane, ale zarazem tak różne. Powstrzymywane przez niewidzialną barierę, wręcz nie do przebicia. Dwa charaktery - niezależne, może trochę drapieżne? Ale przeszłość goni. Podąża za nimi jak cień, nigdy nie zniknie. Kocha ją i właśnie przez tą miłość nie może przy niej być. Chce, by była bezpieczna. A ona? Pragnie bliskości, jego silnych ramion, ciepłych oczu, zapachu skóry. Chce się zbliżyć, Oddać się jemu i tylko jemu. Niestety. Muszą żyć osobno, tylko pytanie: jak długo?
Co do Leny i Federico targają mną dwie sprzeczne emocje. Z jednej strony śmieszą mnie ich sprzeczki i ironiczne stwierdzenia, a z drugiej... Mam ochotę ich pozabijać. Bo zamiast się kłócić, powinni się pokochać. Cóż, sytuacja jest może trochę niezręczna, w końcu Fede kocha siostrę Lenki. Tylko co, jeżeli jego miłość jest złudzeniem? Marną przykrywką prawdziwych uczuć? A może kocha tę siostrę, której nie powinien kochać? No bo Naty kocha Maxiego. Miłość trochę... zakazana? A Lena? Nie zdaje sobie sprawy, że kocha chłopaka, czy może jeszcze nie zdążyła go pokochać?
Co do Violetty to ciężko mi określić jej sytuację. No bo kocha Leona. Ale go odrzuca. Dlatego, że popełnił kilka błędów? Bał się utracić to, na czym zależy mu najbardziej, swoje serce, ją. Aczkolwiek nie mógł znieść tych ciągłych komplikacji z innymi chłopakami. Miał dość, nie chciał cierpieć. I zrozumiał w końcu, że to ona jest całym jego światem. Przyszedł, przeprosił, błagał. I nic. Nie pozwoliła mu ponownie wejść do swojego życia, wpisać się w obrazek pozornej sielanki. Bo też cierpi, prawda? Tylko kiedy w końcu przebaczy?
Naty i Maxi, wątek jak dla mnie najważniejszy. Cóż... Ciężko mi napisać o nich coś sensownego, bo cała ta sytuacja jest beznadziejna. Jak wybrać między miłością, a pasją? Kochać jedno, kochać drugie, ale jak wybrać? A ich uczucie jest bardzo głębokie, widać to. I z jednej i z drugiej strony. Objawia się choćby tym, że Naty nie chce niszczyć jego marzeń. Kłamie, oddala uczucia... Byle by był szczęśliwy. I spełniał swoje najszczersze pragnienia. Bo Maxi chce jechać. Tylko... Dla tej miłości oddala marzenia. Wybiera ją, choć szkoła oznacza ogromną szansę. Bo tak dyktuje mu serce...
Nie masz prawa mówić, że "wreszcie dasz nam spokój", bo Twój blog jest jednym z najlepszych, które czytam. Masz tak ogromny talent, nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Cieszę się, że pomału historie bohaterów się poukładają, ale nie chcę, byś kończyła tą opowieść. Bo jest tak naturalna, prawdziwa, magiczna.
Strasznie cię kocham, wiesz?
Ana J.
Skarbie, poprawka - Jej blog jest najlepszym blogiem na całym blogerze, co ja plotę? Najlepszym w calusieńkim internecie, a nie "jednym z najlepszych".
UsuńMoja droga zawsze jak czytam twój rozdział, to przenoszę się w świat bohaterów twojego oopowiadania. Mnóstwo książek w porównaniu do TEGO CUDA jest po prostu beznadziejnych.
Kocham cię najbardziej na świecie. Obserwuję dokładnie 51 blogów, ale ten jest wyjątkowy i niepowtarzany. Na ciebie zawsze czekam. Na twoje rozzdziały i jestem tu od dawna, ale moja niestety choruję na bardzo ciężką chorobę, która uniemożliwia mi komentowanie. Czasem tak w życiu bywa. Lenistwo i brak weny na komentarz bardzo często daje mi się we znaki.
Ale dzisiaj jestem i wiedz, że dziękuję ci za to, że mogę czytać tę historię. Naprawdę dziękuję.
Ej, to ja. Tak szybko przybyłam, szok normalnie.
OdpowiedzUsuńTym razem nie zajmuje miejsca, bo później kończy się to co najmniej beznadziejnie. Właśnie wchodzę sobie na twojego bloga, by w końcu skomentować trzydziesty szósty rozdział, a tu proszę, trzydziestka siódemka już dodana. Przeklinałam się przez dobre dziesięć minut zanim zaczęłam ją czytać, serio. Nie umiem pojąć dlaczego zawsze się spóźniam, ale to chyba przez to ogromne lenistwo, albo brak weny na napisanie jakiegokolwiek komentarzu. W sumie, nawet nie wiem po co je piszę, skoro moja opinia właściwie nic konkretnego nie zmienia, a tylko zaśmiecam komuś bloga swoją bezsensowną paplaniną i narzekaniem na brak talentu i kreatywności. Ech, to mnie przybija coraz bardziej.
Z racji tego, że w zwyczaju mam komentowanie rozdziału do tyłu, to i tutaj też to zrobię. Moja malinowa trzydziestka szóstka nie może być pominięta, o nie. Hmm, w sumie zastanawia mnie to nawiązanie do tego koszmarnego owoco-potwora, którego tak strasznie nie lubię. Natalka wie co dobre, hyhy. Zgadzam się z nią oczywiście, tylko pod względem kulinarnym, nie myśl sobie!
Dobrze to co my tutaj mamy. Ah, właśnie! W końcu pojawił się wątek naszego kochanego Lenarico. No już w powietrzu czuć opary prawdziwej miłości. Wszystko zmierzało nawet ku namiętnym pocałunkom, gdyby nie wtargniecie Natalki na pole zakochanych. Dobra, żartuje no. Strasznie uwielbiam u Ciebie Lenke, a tak właściwie to uwielbiam każdą postać, nawet i tego narcystycznego chomika, który wpierdziela się w najpiękniejszy związek na ziemi. Ciągle nie mogę przeżyć tego, że ona ją musiał pocałować, jeszcze akurat wtedy, gdy bufon patrzył. Ech, życie jest czasem podłe. No ale na szczęście nasza kochana Natalka ma równie kochaną siostrę, która ewidentnie (te moje detektywistyczne podejrzenia, hmm) jest właśnie za Naxi. A ta scena w kuchni przy dźwiękach The Fugees mnie powaliła. Najwyraźniej Lenka uwielbia wypieki, w sumie, troszkę przypomina mi naszą Hanie. Włoch, ciasta, maliny - if ju noł łat aj min :D No, a sama końcówka mnie po prostu zachwyciła. Naszej blondyneczce (niech nikogo nie zmyli kolor włosów, blondynki też czasem mają mózg) po raz pierwszy Federico odebrał mowę, no i nawet miał rację. Szkoda, że Marco zadzwonił, już myślałam, że będzie tak pięknie :C chlip.
Ej, ryczałam jak krowa, chociaż ostatnimi czasy ten ryk przypomina raczej wycie jakiegoś wieloryba, o ile takowe wieloryby wyją, to właśnie robię to w ich sposób. Marco dowiedział się o chorobie Fran, kuźwa no. Dlaczego ta najbardziej wygadana i uśmiechnięta dziewczyna musi tak bardzo cierpieć? Nie umiem sobie tego wbić do głowy, bo kurde, zawsze kojarzyłam naszą kochaną Włoszkę z falą energii i tym uśmiechem najszczęśliwszego dziecka pod słońcem. A moment, w którym Marco przejechał po jej główce, a w jego palcach znalazły się kosmyki jej włosów... O Jezu! "Wyłam" chyba najbardziej. Czyżby Marcuś chciał przywołać do niej resztę przyjaciół? Dlaczego ona nie pozwala do siebie zbliżyć? Czemu odrzuca przyjaciół, a nawet własnego chłopaka? Strasznie jest mi jej żal, chociaż z drugiej strony ja rozumiem, bo nie chce zasypywać przyjaciół własnymi problemami, skoro mają swoje.
A mówiąc o problemach... czy Camilka nie zakochała się przypadkiem w tajemniczym księciu z komputera? Ona to ma wieczne napady tej niepohamowanej miłości. Ale co tam, przecież ja tak bardzo uwielbiam jej postać, że hej. No ale wracając do tego tajemniczego spotkania, do którego przygotowywała się kilka godzin (to i tak za mało, nic nie można z tym zrobić :c) można powiedzieć, że jest mi jej szkoda. Została wystawiona przez faceta, a na dodatek wpadła w sidła naszego kochanego czarnego chłopaczka (ale zaleciało rasizmem, czujesz to?) Ale ja nawet Brodueya lubię, to taka wisienka na czekoladowym torcie (znów to robię, żal xD). A zdanie " Udawał jej konia, miotając się jak głupek na czworakach" - ómaruam. Serio, ryczałam ze śmiechu. W pewnej chwili nawet myślałam, że prowokuje Camile, udając jej dość zwierzęcą osobę, ale on jest chyba zbyt dobry na to, tak zdecydowanie.
O NIE!
UsuńOd tej chwili nie lubię mamy Ludmiły, w sumie wydawała mi się od zawsze taka jakaś dziwna, jakby w buszu wychowana, a te włosy? Pfff, widać, że się nie myje. Okeeej, to było dziwne. Ale zdenerwowałam się. Jak może stanąć naprzeciw takiej pięknej miłości, hm? Ja się pytam i znów rozpaczam, bo coraz bardziej mnie to wszystko dobija. Diego się zakochał, tak strasznie, nieodwracalnie. W końcu go coś dobrego w życiu spotkało, a ta normalnie i to tak bez niczego powiedziała, a raczej zakazała, spotykania się z jej córką. Boże, rodzice są czasem naprawdę dziwni. Ech.
No i kończę mój wywód na temat malinowego rozdziału. Nadal brakuje mi tu jakiegoś wątku, ale trzydziestka siódemka ma go dużo :3 Tak bardzo lubię jak o nich piszesz, ale to zaraz. Znów muszę Cię wychwalić i po raz kolejny powiedzieć, ze jestem beznadziejna, bo taka prawda. Zauważyłam, że wszystko zmierza już do końca... tzn. sama tak powiedziałaś, a ja chyba zaraz wybuchnę. Ten blog jest ze mną od początku i nie wyobrażam sobie jakiejkolwiek działalności na bloggerze, gdy go zabraknie. Zawsze, gdy dodajesz rozdział, to dostaję przypływ weny i normalnie powinnam Ci za to podziękować. Nie będę mówiła, ze piszesz naprawdę bardzo dobrze, bo ty jesteś tego świadoma, ale powiem Ci, ze bez wątpienia jesteś jedną z osób, które podziwiam i będę podziwiać już do samego końca. Należysz do mojej czołówki najlepszych i nawet nie wiesz jak sie ucieszyłam, gdy zobaczyłam, że otworzyłaś nowego bloga. (Nadal zalegam z moim komentarzem przy ścieżce pierwszej, mój zapłon szachisty mnie powala) Wiem, że nie mogę tam liczyć na Naxi, ale uwierz, że będę czytała absolutnie wszystko, bo naprawę, nie chodzi mi o parę. Ja po prostu uwielbiam zagłębiać się w każde twoje zdanie. Kurde, we wszystkich twoich rozdziałach, oneshotach, a ostatnio i ścieżkach, można zobaczyć tak wiele talentu. Musisz wiedzieć, że niejedna osoba Ci tego zazdrości, a ja mogę być pierwsza w kolejce. Serio. Magia, a nie pisanie. No i kiedyś Ci też napisałam, że wciąż poszukuje książki, której styl pisania będzie choć odrobinę przypominał twój. Wiesz co Ci powiem? Napisz w końcu własną książkę i pozwól mi przerwać poszukiwania, które i tak zapewne skończą się porażką. Pff.
Okej, więc po mojej długiej i jakże męczącej paplaninie, mogę w końcu przejść do trzydziestki siódemki. I powiem tylko jedno... AAAAA! Jezu, ile tutaj jest Naxi *o* Tzn. oczywiście nie byli koło siebie, ale już ta cała wzmianka o nich mnie przyparła do muru. Czytałam ten fragment z dziesięć razy, serio. Ja chyba już dostaje świra, wariuje albo popadam w jakiś dziwny stan umysłu, który ciągle pcha moje myśli w stronę tej dwójki. Czasem po prostu jestem zawiedziona ich brakiem, ale nadrabia to Marcesca albo Diemiła, nie umiem ich u Ciebie nie kochać. Warto wspomnieć też o Lares albo Lenarico, ale nie będę sie nic już na ich temat wypowiadać, bo teraz, aktualnie, gwiazdą jest Natalka no i Maxi, niech mu tam będzie. Kuźwa, nawet nie wiesz jak strasznie podobał mi się wątek z nimi. Takie przeskoki, pisanie listu, rezygnacji ze szkoły no i oczywiście to westchnienie na koniec. Jezu, no i oczywiście wróciłam do listu z rozdziału czwartego, którego czytałam z milion razy. W sumie, bardzo sprytne. Teraz będę musiała coś zmienić w mym nowym projekcie, bo wyjdę na złą kserokopiarkę, nie lubię tego. :c Zuzia, ja chyba nie znam słów, które mogłyby opisać twoją boskość, ale wiedz, że jest ona boską boskością, o ile takie coś istnieje. Widać, że pomiędzy tą dwójką zawsze coś istniało i zawsze istnieć też będzie. A Natalka, to mogłaby się na niego w końcu rzucić, bo nie mogę patrzeć jak się smucą, to takie okropne i podłe dla mych oczu. Ucieka przed tą cholerną miłością, ale kurde... przynajmniej nie jest egoistką i chce, by jej ukochany spełnił marzenia.
zabije te limity...
UsuńChociaż, nie. Jest egoistką, bo myśli o sobie i nie daje mi tej radości z cieszenia się Naxi. Pff. A Maxi? Jak on może tak bezczelnie traktować swoje siostry? (mam nadzieje, ze nie wyglądają tak strasznie jak ich brat). Gbur siedzi przy tym swoim kolorowym laptopku i nic nie robi. Mógłby ruszyć tyłek i pobiec do Natalki, zaśpiewać jej jakąś serenadę pod oknem i wyznać miłość niczym Leon i Tomas, to byłoby takie romantyczne. Ale on woli randki z technologią, prawie jak Camila. Dobra, nie będę znów wpychać zwierząt do mej wypowiedzi :D To będzie wyglądało dość czarno (bosz, widzisz to? xD) Ja serio nie umiem pisać komentarzy, tylko się ośmieszam. W skrócie, chce Ci powiedzieć, że jesteś cholernym geniuszem, a wszystko co piszesz jak zbyt dobre. Żal :c
Ekhem, czyżby Leonetta znów wpadła w wir problemów? W sumie, nie wiem do końca o co chodzi Violce. Z jednek strony bardzo go pragnie, a z drugiej go po prostu chce olać, prawie jak Natalka Maxiego. My kobiety czasem przesadzamy, ale to mężczyźni są wszystkiemu winni. Oni zawsze do siebie pasowali, cociaż przy pierwszym sezonie byłam za Tomasettą i Leomiłą. Kurczaki, oni mi tak do siebie pasowali. Już widzę Violettę pielęgnującą kropkę Tomasa, bóstwo! *o* No ale później przyszedł taki tam Diego no i Federico. Co mnie bardzo wkurzyło, ale dobra. Wątek o Leonettcie, a ja hejtuje serial, super. Cóż, myślę, że nasze kochane dwa gołąbeczki do siebie wrócą. Widać, że nie potrafią bez siebie żyć, a Leon naprawdę się stara. Szkoda tylko, że Viola tego nie widzi.. a może jednak widzi?
Muahah! Lenarico i to w takiej... pięknej odsłonie. Ciesze się, że Lenka zemściła się w końcu. Długo czekałam na ten moment, aż Federico dostanie w tą nieskazitelnie chomiczkowatą twarzyczkę. Cała moja radość tedy wybuchła. Leńcia powinna częściej dostawać ataków złości, może wybije temu Włochowi z łba te wszystkie życiowe próżności. Nie będę ukrywać, że czekam na ich wątek równie niecierpliwe co Sara. W sumie my zawsze mamy najmniej :c Ech. Kocham twoją komedie, przez którą płacze ze śmiechu. Jezu, to jest tak cholernie zarąbiste. No i jesteś mistrzem dialogów, mówiłam Ci? W sumie, jesteś mistrzem wszystkiego... Teraz powinnam ponarzekać na siebie, ale zostało mi coś jeszcze, coś bardzo ważnego.
No i każdy rozdział musi zawierać Diemiłe, to ta podstawa. Historia Diego jest chyba głównym wątkiem całego opowiadania, tak? Moje podejrzenia... a dobra, ja już nic nie będę się odzywać. Nigdy nie zostanę detektywem, muszę to sobie w końcu wybić z tej małej blond główki. A mówiąc o blondzie... Ludmiła dziś mnie zaskoczyła ;> czyżby czas na moją kochaną minkę, która tak pięknie dekoruje nasze bufonowe rozmówki na konferencji? Ach, no nie. Przecież Diego musiał wyjść, pff. Nie lubię go już :c (żartowałam, hyhy, ja go kocham) Boże, tak uwielbiam to jak on się o nią troszczy, jak nie chce dopuścić do tego, by była skrzywdzona. Myślę, że to, ze nie został u niej było po części też winą matki Lu, która w malinowym rozdziale mnie po prostu wkurzyła. Nie rozumiem tej kobiety, jest irytująca i nienormalna, pff. I koniec na jej temat. Strasznie, ale to tak strasznie chciałabym taką Diemiłe w serialu. Edyta pewnie też, ona jak widzi Diemiłe to skaczę jak sarna w lesie. Dobra, porównanie tak trafne, że ło Jezu. Nie wiem ile razy napisałam w tym komentarzu słowo "Jezu" i wcale nie chce tego wiedzieć. Taka ze mnie religijna dziewczynka :3
SERIO? XDD umrem.
UsuńTen komentarz jest okropny i potworny, jak ja. Pozostaje mi jedynie życzyć Ci pomyślnych wiatrów w pisaniu kolejnych rozdziałów, bo wiem, ze 38 już tam gdzieś jest i liczę, ze pojawi się w niej moje kochane Naxi. Będę Cię o to męczyć do końca życia i jeszcze dalej. Być może... kiedyś Naxi dokończy to, co zaczęła Diemiła w tym rozdziale? ;> Okej, okej. Ja już jestem cicho. Zuzia, co ja Ci mogę jeszcze napisać? To, że jesteś moja inspiracją wiesz. Wiesz też, że piszesz genialnie. No i świadoma jesteś tego, że nie wytrzymam bez tego bloga, więc żądam z milion rozdziałów. Serio, powiedziałam Ci już absolutnie wszystko, co chciałam powiedzieć. Ach, no i kocham Cie też strasznie. Bardzo.
Życzę miłego wieczoru,
Marcia - ta, co bezczelnie prosi o Naxi każdego, żal.
PS: Nie zajęłam miejsca. Sarciak byłby ze mnie dumny :3
Wróciłam. Mam szczerą nadzieją, że nic nie zniweczy moich planów, odnośnie wypowiedzenia się na temat twojego opowiadania. Niestety obawiam się, że i tym razem wszelkie czynniki obrócą się przeciwko mojej osobie. Jednak postaram się nie zwracać na to większej uwagi. Podzielę się z tobą moimi odczuciami, choćbym musiała pisać swoją wypowiedź po raz enty.
OdpowiedzUsuńZawsze podświadomie odczuwałam, że drzemie w tobie niesamowity potencjał. Właściwie, utwierdziłam się w tym przekonaniu dawno. Kiedy to, postanowiłaś opublikować jeden z pierwszych rozdziałów, bodajże trzeci.
Twoje opowiadanie zdecydowanie wyróżnia się na tle innych, co jest niekwestionowanym poglądem naprawdę wielu osób.
Zarówno stałych czytelników, wiernych komentatorów, jak i wielkiej części violettowych pisarek.Wątki, które decydujesz się poruszać w swojej historii są niezastąpione. Da się wyczuć od nich oryginalność, unikat. Coś, czego przedtem nie było. Czytanie poszczególnych rozdziałów twojego autorstwa, jest niesamowitym przeżyciem. Czytelnik może poczuć się jak świadek opisywanych przez ciebie wydarzeń, losów danych bohaterów; czy to głównych, drugoplanowych, czy też tych, którzy w twoim opowiadaniu odgrywają znacznie mniejszą rolę.Jest to wielkim plusem. Ile ich jest? Zapewne ponad sto.
Moim faworytem, jeśli brać pod uwagę wątki, jest fragment przeznaczony Natalii i Maxi'emu.
Dlaczego? Osoby, które mnie znają wiedzą, że ta dwójka tworzy moje ulubione połączenie.
Kochanie, posiadasz niezastąpiony dar literacki. Twoje umiejętności są porównywalne ze zdolnościami wielu, doświadczonych pisarek. Mała rada - uwierz w siebie, nigdy się nie poddawaj. ♥
Długo zastanawiałam się, jak mogę zacząć. Na klawiaturze wystukiwałam "witaj", "cześć", "dzień dobry" i jeszcze milion innych słów, którymi mogłabym rozpocząć swoją wypowiedź. Jak widać, żadnego spektakularnego powitania nie wymyśliłam. Za to jest coś na krój żałosnego wytłumaczenia, zbędnego zresztą, nad którym - swoją drogą - również myślałam sporo czasu. Bo widzisz, Twoje opowiadanie śledzę od samego początku, od tego "czegoś w rodzaju prologu", przez pierwsze rozdziały, których narratorem był Leon, aż do teraz, kiedy każdy kolejny akapit czyta się, jak następną stronę genialnej książki. Jesteś jedną z moich największych blogspotowych inspiracji. I pomimo że nigdy nie udzielałam się na żadnym blogu, to właśnie tego momentu bałam się najbardziej - komentarza w tym miejscu. Uważam, że słowami, tak prostymi słowami, nie da się opisać, jak niesamowita jest Twoja historia, jak świetnym stylem jest pisana, i jak wyważone jest tu wszystko, co dostrzega oko. Co tu wiele mówić? Najlepsza z najlepszych.
OdpowiedzUsuńNa pierwszy ogień dwa początkowe fragmenty rozdziału: Natalia i Lena oraz przeurocza Ninka i Maxi. To jest właśnie jeden z tych powodów, za które kocham to opowiadanie - humor. Obie sceny ukazują nam całkiem podobne sytuacje: starsze rodzeństwo kompletnie bierne w stosunku do tych młodszych. Wyobrażenie Natalii leżącej na tym łóżku, w tym zabałaganionym pokoju - bezcenne. A reakcja Leny? Na swój sposób zabawna. Złość przemieszana z rezygnacją. Cóż innego można było zrobić? Tylko sobie pójść. Za to Ninka wygrała w tym rozdziale moje serce. To genialne podsumowanie: "Kupię sobie nowego brata [...] Zostało mi trochę w skarbonce z urodzin." wywołało u mnie taki atak śmiechu, że do teraz czuję wszystkie mięśnie brzucha. Wiesz, w ogóle to uważam, że wątek Natalii i Maxiego jest jednym z tych cudowniejszych w tej historii. To niesamowite, jak ludziom może na sobie zależeć. To niesamowite, że czasami kompletnie nie potrafią tego przyznać. Ale tak cholernie podobała mi się ta wymiana myśli w tym rozdziale: jeden fragment przeznaczony myślom Natalii, drugi myślom Maxiego. Efekt końcowy: nieporozumienie. I tu kolejny powód mojej miłości. Kocham te wszystkie nieporozumienia. A jeśli mowa o nieporozumieniach, na plan wychodzą Violetta i Leon. Nie wiem czemu, ale w każdym jednym opowiadaniu oni wiecznie mają jakieś problemy. Jak nie ze sobą, to z innymi. Widzę, że ta serialowa para już na zawsze jest skazana na dramatyczne zwroty akcji. Ale to nie mój konik. Prawdę mówiąc - są mi jakoś obojętni, ale u Ciebie wyjątkowo lubię o tych ich problemach czytać. Lena i Federico. Ta dwójka zdecydowanie dostarczyła w tym rozdziale uśmiechu. Złość Leny jest urocza, tym bardziej jeśli "ofiarą" zostaje Federico. Ale, między prawdą a Bogiem, należało mu się. Ach, no i końcówka, czyli to, na co zawsze czekam, zacierając dłonie. Perła tego opowiadania, Twój geniusz stwórczy - Diego i Ludmiła. Nawet nie wiesz, jak ubolewam, że on sobie poszedł, że w takim momencie postanowił tak po prostu wyjść. Moje emocje dzisiaj wariują. Tyle uczuć w jednym fragmencie. Masz talent, tu nic więcej dodawać nie trzeba.
Tak oto dobrnęłam do końca. Teraz wypadałoby się jakoś pożegnać, ale skoro powitania - jako-takiego - nie było, to pożegnania też nie uwzględnię. Ale nie, to nie ze złośliwości. Nie ma sensu się żegnać, skoro niebawem tu wrócę.
Tak więc: na razie, kochana Tears. I wybacz, proszę, ten cały bełkot. Równie dobrze mogłam napisać coś w rodzaju "uwielbiam Cię!". Przynajmniej aż tak bym się nie poniżała.
Pozdrawiam, obecna od zawsze i na zawsze - Danielle.
Cześć, Zuziu! ;) Powiedz mi jak Ty to robisz, że piszesz takie piękne, długie rozdziały, że wszystko jest takie staranne, dopracowane i do tego jeszcze udaje Ci się dodawać to systematycznie? Ej no, też bym tak chciała ;c Dobra, nie będę narzekać bo mam duży powód do radości - wakacje, upragnione i długo wyczekiwane, wreszcie się ich doczekałam! <3 Dobra, dobra, przechodzę już do rozdziału. Maxi i Ninka, haha, ona jest nieziemska. Chce skupić sobie nowego brata? No, żeby tak się tylko dało! :D Ale skoro ma jeszcze trochę drobnych w skarbonce... czemu by nie? :D Naty. Naty jest w nim bezapelacyjnie zakochana a mimo to, nie potrafi się zebrać, nie potrafi do niego napisać, nie wie jak zacząć. Nie potrafią się zgrać, mimo że bardzo im na sobie zależy. Tutaj chyba sprawdza się teoria, że sama miłość nie zawsze wystarczy... Chce go do siebie zniechęcić, jeśli powie mu że się odkochała, że pokochała Federico mogła by go do siebie zniechęcić na dobre a co gorsza - straszliwie zranić. Wątpię, żeby ktokolwiek chciał zrobić coś takiego bliskiej sobie osobie. On zrezygnował dla niej ze stypendium... Odrzucił dużą, naprawdę dużą szansę. Widać, jak bardzo jest dla niego ważna. Leonetta. Hmm, nie lubię tego połączenia, wydaje mi się że Leonowi byłoby o wiele lepiej bez niej. Zależy jej na nim, to fakt ale nie potrafi przestać się zachowywać jak rozkapryszona, mała dziewczynka, cóż, przynajmniej dobrze że o tym wie. Dalej mamy Lenarico. Ich to chyba każdy kocha, prawda? <3 Fede i jego ego, Lenka i jej cięte riposty, haha, oboje są mistrzami :D Nawet do Klubu 27 go nie przyjmą, hahaha, padłam xD No cóż, na to jeszcze trochę musi sobie poczekać, taki talent, szkoda by było gdyby przedwcześnie go ukatrupiła xD Diego i Ludmiła. O nich mogłabym czytać, czytać i nigdy nie będę miała dość. Oboje są dość, hmm, skomplikowani ale coś ich do siebie przyciąga, są dla siebie ważni. Zależy im na sobie a nawet więcej - kochają się. Mam nadzieję, że będzie im dane być razem. Cieszę się bardzo, że rozdział dodałaś tak szybko, wena raz jest raz jej nie ma, mam nadzieję że Tobie będzie dopisywać, tym bardziej że mamy wakacje a ja nie mogę doczekać się dalszych losów Diego i Ludmiły oraz Federico i Lenki.
OdpowiedzUsuńKocham bardzo i jak zwykle przepraszam za to coś bez ładu i składu, nie potrafię pisać komentarzy nieważne jakbym się starała xD
Twoja Aśka <3
Hej, Zuzka!
OdpowiedzUsuńWeź mnie zatłucz, albo nie wiem odbierz zapasy kawy, jakoś ukarz, nooo. Bo kurde, kiedy ja wracam? Po tylu dniach, i to jeszcze z takim świstkiem, sama się przekonasz. Nie umiem pisać komentarzy (no wow!), i jestem okropna, czego chcieć więcej? Tylko zapaść się pod ziemię.
A kurde... Kocham tego bloga, bardzo. Ta historia jest cudowna, każda postać genialna, twoje słowa, twój styl. Boże. Zakochuje się z każdą chwilą, coraz bardziej i bardziej. Od nowa. Tak się da? U Ciebie? Pewnie! Ej, mogę wyjść za tego bloga? Nie wiem, czy to możliwe, ale ja dam rade, c'nie. I będzie ze mną, na wieki. Muahahahha. Jestem głupia jak but, nie zwracaj uwagi. Komentuję od trzech godzin, mózg mi wyżarło ;.; I tak, czytałam już jakiś czas temu, więc wybacz, jeśli o czymś zapomnę lub co gorsza o czymś zapomnę (zniewaga! o.o), ale pisze z pamięci, mogłabym jeszcze przeczytać, po raz kolejny zresztą, ale czas-idiota goni. Gnój, nienawidzę go, weź, to zabij -.-
No nic, od czego zaczniemy? Od Naxi. (Marta, pewnie teraz skacze z radości, wiem, że tak. Niech się cieszy, wsiok -.-) Jezu, nawet nie wiem, co powiedzieć. Ta scena, ten pomysł. Bardzo podoba mi się, że wszystko co było wcześniej zaczyna się wyjaśniać, to takie intrygujące, wspaniałe. A ich próby pisania listów, bezcenne. Zwłaszcza zmagania Natalki, by nie napisać kochany ;D I wiesz, to trochę smutne... Co? To do jakich wniosków doszli na końcu. On zrezygnował z marzeń, dla Niej. A ona rezygnowała z ich miłości, dla Niego. Czy jest coś gorszego? Takie nieporozumienie. Wyję jak głupia, a chusteczek brak... biorę kołdrę (To nic, że siedzę przy komputerze! Zimno mi ;.; Nie grzeją -.-), wycieram. Przewalone...
Dalej, dalej, co my mamy dalej? Violetta, tak! Taka troszkę melancholijna, mniej wkurzająca, chociaż... czy ja wiem. W sumie, zachowuje się jak bachor. Ucieka. I nawet, kurde, przecież to nie była tylko jego wina. Ona też zawiniła, ale nic nie powiedziała, a potem kazała mu wyjść. A potem znowu będzie jaka nieszczęśliwa, trzymajcie mnie, bo nie zniese -.- I cóż, jeszcze coś... nie spodziewałam się po niej takich myśli. Ona? Ta wiecznie podziwiana (nie rozumiem tego dalej. O, scenarzyści!) dziewczyna, nie chce już żyć? Trochę komiczne. Dla mnie. Jestem zła i wredna, no wiem ;>
A później, Lenarico. Ahskdkfkgi kdkfgkhjllaldlfgl. W twoim wykonaniu są tacy cudowni, tak inni. Nie zaczynają od razu, wciąż do tego dochodzą, do tego co ich łączy. Małymi kroczkami. A twoja Lena jest jedną z moich ulubionych postaci u Ciebie. To jak ją wykreowałaś, majstersztyk! Do śmiałam się, serio. A Federico to gamoń -.- Zaczyna do niej, a potem się dziwi. I co najgorsze, tak naprawdę nie wie, co z nią robi, jak wiele bólu i zawodu sprawiają jej jego ciągłe żarty, wspominanie Natalii. Głupek. Może się nawróci? Niech mi ją kocha, ale już! Wszyscy będą zadowoleni, Sara chyba najbardziej XD
I na koniec, moja ukochana, najlepsza Diemiła. Moje serce, moja dusza, sialalalala. Chyba umarłam ze szczęścia, tak cieszę się, że ich tutaj wplątałaś, może to nie było zbyt długie, ale było. A jakie piękne, genialne. Epickie! Moje szczęście sięgnęło zenitu, za to samoocena - dna. Cóż, bywa. I tak Cię kocham, chociaż zazdroszczę - tego stylu, tych słów, to wciąż kocham. I podziwiam. No zawsze. A Diego jest jeszcze większym gamoniem. Kretynem, idiotom. Nienawidzę go. Patrz do czego doprowadziłaś! ;c Ale cholera, dlaczego on ucieka, dlaczego? Nie widzi, co robi, jak bardzo ją niszczy, wręcz pogrąża. On ago potrzebuje, przy sobie, w całości. A on ucieka. I tylko wciąż "przeprasza", ale jakie znaczenie ma to słowo? Żadne. Nie teraz. Wyszedł. A ona powiedziała, tak ważne słowa. "Kocham Cię". Ryczę jak debil, zasmarkałam kołdrę, fak. Moje serducho krwawi, omomomo. Napraw mi ich, rozkazuję Ci! ;c Dobra, to było desperackie posunięcie, wybacz ;c Eh. Przywalę mu z bejsbola, muahahahha. Niech zdechnie ;>
Jestem chora... już to mówiłam? Pewnie tak. No nic. Czekam na kolejny, i proszę o wybaczenie - krótko, jak fiks. Przy Ścieżce rozpiszę się bardziej, nie wiem czy dziś, czy jutro, może jeszcze później (nie chcę nic obiecywać), ale na pewno coś ode mnie tam się pojawi. I to długiego "coś", a przynajmniej taką mam nadzieję ;)
UsuńKocham, bardzo, BARDZO! Choć nie potrafię tego okazać...
Edyta ♥
Droga Zuziu!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam ( czemu zawsze swoje komentarze zaczynam od tej samej formułki?) za to, że przychodzę tak późno. Mam nadzieję, że wreszcie ogarnę swoją dziwną osobę i nadrobię wszelkie zaległości. Bo dużo tego jest.Ale przejdźmy do rozdziału, w końcu to po to tutaj przybyłam - aby skomentować Twoje dzieło.
Na samym początku mamy chyba najsłodszą parę, jaka kiedykolwiek pojawiła się w fioletowym fandomie - Naxi, czyli Natalię i Maximiliana. Oboje są zagubieni. I oboje są w sobie zakochani ( dziwnie mi to zdanie wyszło, cóż). Oboje piszą listy, z podobnym zamiarem, ale niestety wszystko wychodzi na jedno wielkie nieporozumienie. Przynajmniej z mojego punktu widzenia. Maxi rezygnuje ze swoich marzeń, w imię jego miłości do Natalii. Natalia, z kolei poświęca ich miłość, aby Maxi mógł realizować swoje marzenia. Hmm... Coś tu jest nie tak. Smutne, bo cierpią oboje. Chyba czas sięgnąć po chusteczki...
Co później? Ah, Violetta ( jak później wnioskuje z wspomnienia rozmowy z Leonem) zastanawia się nad swoim życiem, głównie uczuciowym, spacerując po spokojnych plażach. Nie umie się zdecydować ( znowu.) W dodatku ucieka, choć wie, że kocha Leona. I wie, że nie tylko on popełnił błędy. Ona też ma co nieco na sumieniu. Mam jednak wrażenie, że już niedługo dokona właściwej decyzji. No nic, taką mam właśnie nadzieję. A jak będzie - zobaczymy. Que sera, sera.
Teraz czas na Lenarico, czyli rzadkość w naszej małej ( może nie znowu tak malusiej) blogsferze. Ich scenka sprowokowała kilka uśmiechów. Była urocza, a przy tym taka... zwyczajna. Taka normalna, nie przesadzona. W sam raz; wszystko jest idealnie dopasowane, opisy, dialogi... Po prostu bajka! No i pocieszenie : Lenarico powoli, małymi kroczkami zbliża się do celu --->MIŁOŚĆ. Naprawdę, mam żałosne porównania, wybacz. Mentalność pięciolatka, cóż. muszę z tym żyć.
I na sam koniec prawdziwe cudo - Diemiła. To wybuchowe połączenie, w którym mamy wiele sprzeczności. I wszystko niby pięknie, fajnie - a jednak. Coś jest nie tak. Diego odchodzi, zostawia Ludmiłę - tak po prostu wychodzi. Czy może na jego zachowanie miała wpływ wcześniejsza rozmowa z Adrianą? Być może, mogę się tylko domyślać. Tylko znowu mi smutno, bo moja biedna Diemiła się rozpada :( Ale, tutaj kolejny plus dla Ciebie - świetnie idzie Ci pisanie takich scen ; przełomowych, niespodziewanych, po prostu. Jesteś niesamowita, widzę to w każdym Twoim rozdziale, w każdej historii, w każdej miniaturce. We wszystkich co piszesz. Na serio. Słowo.
I to chyba koniec. Niestety nigdy nie umiałam pisać długich komentarzy, zawsze po kilku akapitach brakowało mi słów. A mimo wszystko chciałabym, aby mój komentarz choć trochę przybliżył Ci moje odczucia względem rozdziału. Więc chyba mogłabym po prostu napisać : CUDOWNY!
No, widzisz.
Pozdrawiam serdecznie :)
<3
No hej, hej
OdpowiedzUsuńWiem, że przybywam tu z niemałym opóźnieniem. Cóż jestem leniwa i nigdy nie chce mi się komentować. Ale, wiedz, że zawsze czytam i się zachwycam. Nie można inaczej, bo ten blog, ta historia, każda twoja publikacja- wszystko jest niesamowite.
Wiesz, podziwiam, że pomimo już tylu opublikowanych rozdziałów nadal masz pomysły na ciąg dalszy, kontynuację historii.
Naxi. Naprawdę miałaś bardzo dobry pomysł na tą parę.Dodatkowo stworzyłaś dwie inne wspaniałe osoby:siostry Maxiego. One jeszcze dodają tej historii uroku. W ogóle bardzo lubię twoje poczucie humoru- zawsze potrafisz mnie rozśmieszyć, co nie jest wcale takie łatwe.
Leonetta. Wychodzi na to, że Violetta sama nie wie czego chce. Z jednej strony kocha Leona, z drugiej nie chce mu przebaczyć. W sumie ona zawsze jest taka niezdecydowana i przez to denerwuje wszystkich wokół. Cóż, ja ogólnie jestem za połączeniem Leona z Larą, sama nie wiem dlaczego. Ale, tutaj Lara jest taką wspaniałą osobą, tak wspaniale ją wykreowałaś, że Leon na nią nie zasługuje. A po za tym niezmiernie ciekawi mnie jej relacja z Andresem. Dlatego Leonetta spokojnie może być razem i może będzie jak się panna Violetta zdecyduje. W sumie nie ma wyboru, bo chyba nikt inny nie jest nią zainteresowany. Chyba, że woli zostać starą panną....:)
Lenarico. Nie powiem, żebym była zagorzałą fanką tej pary. Nie. Jakoś nie jestem do nich przekonana. Ale,tutaj ich relacja jest ciekawa, skomplikowana, naprawdę przyjemnie się o nich czyta. Cóż, ja chyba jako jedna z nielicznych nie lubię Leny, tak jakoś. Zawsze mnie denerwuje. I właściwie szkoda mi w tej całej historii Federico. Zakochał się w Naty, a ona go nie chce. Smutne.
Wiesz, co mnie najbardziej urzekło w tej publikacji? Ostatnia scena. Diemiła. Cieszę się, że piszesz o nich, bo wychodzi Ci to naprawdę fantastycznie. Zarówno Diego jak i Ludmiła są moimi ulubionymi bohaterami, faworytami. Zawsze będą. Liczę na to, że im się ułoży, że po tych wszystkich przejściach będą razem ,odnajdą szczęście. Zasługują na to, jak nikt inny. A w tym rozdziale było też trochę o nich... Widzę, że Diego to prawdziwy mężczyzna nie lubi zakupów i nie potrafi ich zrozumieć. W sumie, nie wiem czemu, ale rozśmieszyła mnie ta ich scenka w sklepie. Oni są uroczy! I widzę również, że nie chce przyznać się do swojego związku z Lu. Ciekawe czy boi się, że dowie się o tym matka Ludmiły albo jacyś jego znajomi? A pod koniec sobie poszedł. Ale, mam nadzieję, że wróci. Musi. Tak samo wierzę, że moja Diemiła przetrwa.
Założyłaś nowego bloga? Muszę też tak kiedyś skomentować, bo jak na razie wszystko tak pochłonęłam, a moich wypowiedzi nie widać. Leń jestem straszny.
Przepraszam za ten komentarz, jest wybitnie nieudany, ale są już wakacje i nie myślę.
Czekam na następny<3333.
Gośka