poniedziałek, 7 lipca 2014

Rozdział Trzydziesty Ósmy: "Był ktoś..."



gdy wyschnie źródło gwiazd 
będziemy świecić nocom 

gdy skamienieje wiatr 
będziemy wzruszać powietrze 

~Zbigniew Herbert~



Uderzenie smutku.

- Jak wyglądam? - Pociągnęła odrobinę w tył niebieską bandanę, przykrywając ją zaraz czapką z daszkiem założoną tył na przód.
- Trochę jak Axl Rose.
- Wielkie dzięki. - Obróciła głowę przed lusterkiem, spoglądając na siebie krytycznie.
- Jak młody Axl Rose - doprecyzował, pstrykając palcami w jej daszek. - Tylko o niebo bardziej pociągający.
- Sam jesteś pociągający - warknęła, z rezygnacją w oczach odwracając się od swojego odbicia.
- Zawsze wyglądasz idealnie, co ja ci mam powiedzieć? - Wzruszył ramionami, przyciągając ją do siebie i mocno obejmując. - Możesz się wytarzać w smole albo ubrać w worek po kartoflach, a i tak będziesz mi się podobała.
- Pogrążasz się coraz bardziej, lepiej zamilcz. - Wyrwała się, podchodząc do okna.
- Jest pięknie. - Serafina podniosła główkę znad książki. Wybłagała, żeby być w pokoju z Fran, zwłaszcza że ostatnio spędzała większość czasu w łóżku i nudziła się niemiłosiernie. Dzięki temu ta mogła sobie przypomnieć wszystkie ulubione lektury z dzieciństwa, które zgłębiały teraz całymi dniami. - Najpiękniej.
- Wiesz, że na twojej opinii mi najbardziej zależy? - Pogłaskała małą rączkę, zaciśniętą na czerwonej okładce.
- A moja to co? - zajęczał żałośnie.
- Twoja się nie liczy. - Wzruszyła ramionami, ale jednocześnie puściła do niego oko.
- Moja też?
Kpiący głos, ciemna czupryna i para jasnych oczu.
Zupełnie odruchowo spiął się, wpatrując w mężczyznę, który kręcił w palcach ołówkiem i bezwstydnie uśmiechał się do Fran.
- Twoja... wezmę ją pod uwagę, ale nie jest szczególnie ważna - oznajmiła beztrosko, odwzajemniając ten uśmiech. Trochę zbyt entuzjastycznie, jak na jego gust.
- To miłe. Prawie się wzruszyłem. - Błysnął na moment białymi zębami. - Więc weź pod uwagę, że i tak zaniżasz samoocenę wszystkim moim pacjentkom, gwiazdeczko.
- Zabawne. - A jednak na policzki wypełzł jej blady rumieniec.
- Zabawne jest to, że tego nie widzisz. - Oparł się wygodnie o framugę, cały czas zachowując się tak, jakby na sali była tylko ona. No i - on sam. - Może na tym polega ta twoja wyjątkowość.
Ja ci zaraz dam wyjątkowość, pomyślał chłopak, zaciskając szczęki. Rozumiał już po włosku na tyle, żeby wyłapać z rozmowy to, co najważniejsze.
Jakoś zdołał jednak utrzymać język za zębami. Zwłaszcza, że oni też zamilkli.
- Masz dzisiaj zabieg, pamiętasz? - spytał wreszcie Gregory, uważnie wpatrując się w zmieszaną twarz Francesci.
- Tak. - Spochmurniała, siadając na szerokim parapecie i usiłując zachować raźną minę. - Nie zapominam o takich rzeczach, House.
- To dobrze, że nie zapominasz - potwierdził nieco cierpkim tonem. - Ale o końcu wizyty już tak. - Postukał znacząco w nadgarstek, a Marco odniósł dziwne wrażenie, że ten facet traktuje go z góry, chociaż nawet na niego nie patrzy. A może właśnie dlatego, że nie patrzy?
- Faktycznie. - Zerwała się zaraz z poczuciem winy. - Marco, już...
- Wiem, wiem. Nie musisz powtarzać, słyszałem - mruknął, idąc w stronę drzwi. Odprowadziła go na korytarz.
- Denerwuje mnie.
- No co ty? Jest bardzo miły. - Przekrzywiła głowę, patrząc na niego z uśmiechem. - Ej. Prosiłam cię o coś.
- Jasne, jasne. Ale nie musi na każdym kroku dawać mi odczuć, że mnie tu nie chce.
- Dobrze wiesz, że to nieprawda! - Jej spojrzenie oziębło. - Marco, zrobiłeś się strasznie przewrażliwiony.
- A jaki mam być, kiedy ten gbur bezczelnie podrywa cię na moich oczach? - wybuchnął, nie zważając na zdziwione spojrzenie jakiejś pielęgniarki.

Wyglądała na rozdartą między chęcią roześmiania się, a wydarcia się na niego jeszcze głośniej.

- Czy słowo "lekarz" jest w jakimś stopniu dla ciebie niezrozumiałe? - Założyła ręce na piersi i zmierzyła go karcącym - w zamierzeniu - wzrokiem, który sprawiał jakoś dziwnie komiczne wrażenie. - Czy czasem nie pomyliło ci się z "amant"?
- Mnie się pomyliło? To on ciągle używa tych tanich trików na...
- Marco!
- Co?
- Spójrz na mnie - poprosiła, ciągnąc go za rękaw. - No już - zmitygowała go, gdy się ociągał. - Ja wiem, wiem. Wiem, że wyglądam inaczej. Jak pokraka, zresztą to nieważne. - Machnęła ręką. - Ale to z zewnątrz, tylko z zewnątrz. Umiesz to pojąć? W środku nic się nie zmieniło. - Złapała go za dłoń i położyła na swojej piersi, nie zważając na jego opór. - Tutaj. Nic.
- Nie wyglądasz jak pokraka. - Tylko tyle udało mu się z siebie wydusić, gardło miał boleśnie ściśnięte.
- Cicho. A chodzi mi o to, że jakiekolwiek by jego triki nie były... tanie czy drogie, skuteczne czy nieskuteczne... Ja i tak będę wolała od nich te twoje kulawe komplementy. Rozumiesz? - Patrzyła mu w oczy z uwagą, zadzierając lekko głowę. - Więc nie wyobrażaj sobie zaraz nie wiadomo jakich scenariuszy, zaufaj mi, co?
- Dobra, przegiąłem - przyznał niechętnie. - Przepraszam.
- Wiem, że to jest trudne - szepnęła, puszczając jego rękę. - Nie powinnam cię na to narażać, ale sam chciałeś. I... nawet nie wiesz, jak się cieszę, że tu jesteś.
- Bo cię kocham, nie? - westchnął. - Muszę już iść, bo ten cały doktorek będzie niezadowolony i jeszcze coś ci zrobi.
- Co na przykład? - Rozbawiło ją to.
- A bo ja wiem. Wiele rzeczy można spartaczyć. Da ci złą grupę krwi albo...
- Już nic nie mów. - Zakryła mu usta ręką. - Miałeś iść, pamiętasz?
- Nie zapominam o takich rzeczach, kotku - wymamrotał w jej dłoń z przekąsem. - Pozdrów ode mnie Serafinę, zapomniałem się z nią pożegnać.
- Oczywiście. Zresztą jest tak zajęta książką, że pewnie nie zauważyła twojego wyjścia.
- A co czytacie teraz?
- "Braci Lwie Serce". Wiesz, jak dawno nie zdarzyło mi się ryczeć nad książką? Wieki. A teraz mam to z prawie każdą. Nawet z "Kubusiem Puchatkiem". Dopiero teraz odkryłam jego przenośny sens, jestem genialna. - Roześmiała się prawie szczerze.
- Dobra. To wracaj do swojego amanta, a ja muszę wstąpić po zakupy dla twojej babci.
- Dobrze ci się u niej mieszka? - Zatrzymała się w połowie drogi, patrząc na niego badawczo.
- Bosko. Jeszcze jakby mnie nie wyciągała z łóżka tak wcześnie, to byłoby idealnie. - Uniósł brwi, kładąc rękę na poręczy schodów. - Ale że mnie w ogóle przyjęła, to jest niesamowite. Zna mnie ledwo miesiąc. Nigdy nie przestaniecie mnie zaskakiwać.
- Ona tak już ma. A Melka też taka będzie na starość, dobrały się niewiarygodnie.
- Widzę. Długo będziemy się żegnać?
- Nie. Już. Do zobaczenia. - Posłała mu całusa i oddaliła się, szurając po drewnianej podłodze trampkami. Odprowadził ją wzrokiem najdalej, jak się dało. A potem zbiegł po schodach, szukając w kieszeni listy zakupów, nabazgranej na odwrocie jakiej ulotki.


Zatrzymał się na chwilę, mierząc wzrokiem jasną sylwetkę kościoła. Do supermarketu miał parę kroków, ale...
Pchnął ciężkie drzwi, zanurzając się w chłodzie grubych murów. Drewniany klęcznik zaskrzypiał pod jego kolanami. Przez chwilę szukał słów, wpatrując się w drobinki kurzu, wirujące w promieniach światła - przesyconego barwami witraży i padającego pod skosem na ołtarz.
A modlitwa sama z niego wypłynęła, formułując się w zawołania z poznanej dawno litanii.
Uzdrowienie chorych.
Jeszcze niedawno to wszystko byłoby nie do pomyślenia. Choroby były przecież dla starych ludzi, którzy swoje już przeżyli i zbliżali się do śmierci z poczuciem spełnienia. Były elementem życia - może i nieodzownym - ale dotyczącym późnych jego etapów. Nie jego początku!
Ucieczko grzesznych.
Nie zastanawiał się nigdy, czy robi coś złego - jeśli chciał, to to robił. Żył tak, jak mu się podobało. A teraz pamięć przysuwała mu złośliwe obrazy dawnych potknięć, szepcząc coś o winie i karze.
Pocieszycielko strapionych.
Zacisnął kurczowo palce, przyciskając je do ust. Szkoda, że nie mógł wziąć na siebie jej bólu - odebrać to całe, bezsensowne cierpienie i zmagać się z nim sam. Ona... Była taka krucha, taka delikatna...
Wspomożenie wiernych.
Ale czy on mógł się nazywać wiernym? Kiedy było dobrze, nigdy nie modlił się o szczęście.
A teraz prosił. Z całych sił.
Tak, jak umiał - i pomimo tego, że nie umiał kompletnie.
Rozpaczliwie, w milczeniu, schylając głowę przed potęgą, której nie potrafił zrozumieć.
Prosił - dla niej. Nie dla siebie.
Prosił - bo tylko to mu pozostało.


                                                                                                          ***

Uderzenie ciepła.

Pokręciła gwałtownie głową po trzeciej z rzędu propozycji tańca, a zawiedziony chłopak wkrótce znalazł na pocieszenie jakąś wytapetowaną blondynkę - było tu takowych na pęczki - i zniknął w tłumie, nie poświęcając jej już więcej uwagi. I dzięki Bogu.
Rozejrzała się znudzona, daremnie próbując wyłapać jakąś znajomą twarz. Może trochę się przeliczyła, sądząc, że natrafi tu na kogoś z przyjaciół. W końcu nie każdy musiał zostać poinformowany przez Lenę i Federico, że tego wieczoru wystąpią oni gościnnie w klubie o wdzięcznej nazwie "Sonrisa", niejako wprawiając się przed prawdziwym koncertem. Ona sama zaproszenie dostała, wraz z ostatnim telefonem młodszej koleżanki, a ponieważ niedawno zawiązało się między nimi coś w rodzaju porozumienia - chętnie zgodziła się przyjść i popatrzeć. Oraz posłuchać, co się rozumie samo przez się.
Pośród zgromadzonych ludzi wypatrzyła tylko Naty, siedzącą samotnie przy jednym ze stolików. Od dwóch godzin sączyła jednego drinka, spojrzenie niewidzących oczu wlepiając w jakiś nieokreślony punkt w tłumie. Przez chwilę rozważała podejście do niej, jednak odrzuciła wreszcie ten pomysł. Może i była egoistką, ale nie miała ochoty wysłuchiwać jakichś żalów, które ta na pewno miała w zanadrzu. Poza tym to groziło niebezpieczeństwem pojawienia się Ludmiły - nawet jeśli stosunkowo niewielkim, to i tak wolała się na tę ewentualność nie narażać.
Podobno się zmieniła, ale lepiej dmuchać na zimne.

Odwróciła się w stronę sceny, czując już coraz większe zniecierpliwienie. Oszczędni właściciele zatrudnili kilkanaście zespołów, głównie amatorskich. Oczywiście Lena nie miała pojęcia, kiedy oni dokładnie wystąpią, więc mogło to być zarówno za pięć minut, jak i za pięć godzin. Póki co - pałeczkę przejęła grupka chłopaków, których wejście wywołało spore ożywienie - pewnie jakieś sezonowe gwiazdy. Nie kojarzyła żadnego z nich, nawet z widzenia. Postanowiła więc w danym momencie udać się do łazienki, żeby zdążyć wrócić na Lenkę i jej popisy wokalne.

Dość długo musiała czekać w kolejce, gdy wreszcie dostała się do toalety, tamci już zeszli i ich miejsce zastąpił duet dwóch facetów z gitarami. No i dobrze.
Gdy szukała grzebienia, obok niej przed lustro wepchnęły się dwie chichoczące gimnazjalistki - w ciuchach pewnie ukradzionych starszym siostrom, podpite nieznacznie i umalowane chyba przy pomocy szpachelki i pędzla do lawowania, sądząc po ilości kosmetyków.
Zachciało jej się śmiać, ale zdołała to pohamować.
- Perkusista jest boski - wymamrotała drobna blondyneczka z ustami pełnymi wsuwek, które wyplątywała spomiędzy loków. - Inni się przy nim chowają, ta twarz, Jezu...
- Bo reszta hołoty to wszystko nasi, a on jest z Meksyku - wytłumaczyła jej brunetka z nierówno rozsmarowanym fluidem na czole.
- Serio?
- Tak słyszałam. I że się nazywa Seba, że jest uroczy i ma pięcioletnią siostrę.
- Łał.
Niesamowite, westchnęła w myślach Camila. Jak to możliwe, że faceci mają młodsze siostry? Naprawdę poruszające. 
- I odprowadza ją do przedszkola. To takie słodkie... - pisnęła ta z fluidem.
Zaraz się zrzygam.
- Myślisz, że mam u niego szanse? - medytowała ta od wsuwek.
Na bycie jego młodszą siostrą? Czemu nie.
- Jak mu zaproponujesz, że... - Zaniosły się piskliwym śmiechem.
Serio, zaraz się zrzygam.
Schowała grzebień do torebki i wyszła z łazienki, ubolewając nad tą dzisiejszą młodzieżą.

Panowie z gitarami nucili jakieś żałosne country. Przez moment biła się z myślami, będąc pomiędzy Scyllą obietnicy danej Lenie, a Charybdą nudy, która stawała się już nie do zniesienia. W teorii miała kilka wyjść - machnąć ręką na małą Perdido i pójść do domu, zostać - i słuchać źle nastrojonej gitary w niewprawnych rękach, względnie - zostać, ale znaleźć sobie ciekawsze zajęcie. Z ostatniej, najbardziej sensownej opcji, odrzuciła od razu wariant z tańcem. Taniec był spoko - na scenie albo na sali do niego przeznaczonej. Ale nie w tłumie spoconych ludzi o rozbieganych rękach i szklistych od alkoholu oczach.
Postanowiła zamiast tego przewietrzyć się, robiąc sobie krótką przerwę od dusznego pomieszczenia.
Wydostała się z tłumu i skierowała wolne kroki ku jakiejś ławce.
- Masz ognia? - Długo się samotnością nie nacieszyła.
- Nie palę. - Rzuciła mu spojrzenie spod byka, ale nieposłuszne tęczówki zarejestrowały przy okazji przystojną twarz natręta.
- Trudno. - Schował papierosy do kieszeni, wzruszył ramionami. - Nie jestem uzależniony, wytrzymam.
Tak jakby mnie to coś obchodziło.
- Pardon. Mogę się dosiąść?
- Proszę bardzo. - Wbiła spojrzenie w jakiś odległy budynek, zastanawiając się nad różnymi rzeczami. Głównie błahymi.
- Niezła impreza, co? - zagadnął koleś, który z kolei patrzył na nią - z denerwującym zadowoleniem wypisanym na twarzy.
- Beznadziejna - mruknęła niechętnie i zaraz tego pożałowała. Nie miała ochoty na pogaduszki, zwłaszcza z nieznajomym.
- Nie podobał ci się nasz występ? - Wytrzeszczył ciemne oczy w niedowierzaniu.
- Nie wiem. Nie zwróciłam na niego uwagi - oznajmiła chłodno, w głębi duszy pragnąc mu dokuczyć. Sprawiał wrażenie zbyt pewnego siebie.
- To przykre, poszło nam wyjątkowo dobrze. - Nie wyglądał na urażonego, bardziej zaskoczonego. - Pewnie mówisz tak dla przykrywki, a w rzeczywistości pożądasz mojego autografu.
- Już nie miałabym czego pożądać - burknęła, zdenerwowana przyspieszonym - z niewiadomych przyczyn - biciem serca.
- To racja. Jeszcze jest mój numer telefonu - zauważył pogodnie, poruszając dziwnie palcami. Wyraźnie brakowało mu pałeczek w dłoniach. - Rozchmurz się, dziewczyno. Dostaniesz to wszystko po znajomości.
- Pominąłeś drobny fakt, że się nie znamy - wytknęła, ale musiała się uśmiechnąć.
- To faktycznie poważna kwestia. Zrobimy tak: ja ci powiem moje imię, ty odwdzięczysz się swoim, potrząśniesz moją ręką i wszystkie formalności będą za nami.
- Czemu zakładasz, że chcę cię poznać?
- Widzę, jak pożerasz mnie wzrokiem, aż mi się gorąco robi. - Powachlował się dłonią.
- Chyba odwrotnie.
- Robi... gorąco się mi... aż wzrokiem mnie pożerasz, jak widzę? - zaryzykował suchy żarcik. Wciąż trwał z wyciągniętą ręką i uśmieszkiem na ustach. Wbrew samej sobie złapała ją i uścisnęła.
- Niech ci będzie. Camila.
- Seba. Poszło łatwiej, niż myślałem. - Z udawaną powagą kiwnął głową, jakoś nie śpiesząc się z wypuszczeniem jej dłoni. Miał bardzo ciepłe palce, które w zetknięciu z jej skórą zdawały się naładowane nieszkodliwą elektrycznością. Zamrugała niespokojnie, gwałtownie uwolniła rękę i schowała za siebie, wywołując jego chichot.
Dwie godziny później nadal siedzieli w tym samym miejscu - jak przykuci do tej starej, pokrytej łuszczącą się farbą ławki. Przegapiła występ Leny, przegapiła autobus, którym miała zamiar wrócić do domu, przegapiła okazję na drinka, którego obiecał postawić jej Fede.
Szczerze mówiąc, było jej wszystko jedno.
Szczerze mówiąc, uwierzyła we wszystkie usłyszane wcześniej plotki na jego temat.
Szczerze mówiąc, po dwóch godzinach była już skłonna uwierzyć kompletnie we wszystko, również w istnienie miłości od pierwszego wejrzenia.


                                                                                                              ***


There's a feeling I get 
When I look to the west, 
And my spirit is crying for leaving. 
In my thoughts I have seen 
Rings of smoke through the trees, 
And the voices of those who stand looking. 


Uderzenie prawdy.

Znów czuła się jak ptak, spoglądający na świat przez pręty klatki, w której nie chce tkwić - a musi. Zwłaszcza w to niedzielne popołudnie, nienawidziła nadgodzin.
Praca biurowa to chyba jednak nie jest zajęcie dla kogoś, kto sięga marzeniami trochę wyżej nad wizję własnej willi z basenem, ogrodem, rozległym widokiem na zachód z olbrzymich okien i umeblowaniem godnym hrabiny. Wielu ludziom nie pomieściłoby się w głowie, że można chcieć czegoś więcej niż to, co już miała. Ten dom, świetny samochód, zamożny mąż, piękna córka - i to zdolna córka, nie mogłaby marzyć o lepszej; znakomita pomoc domowa, wakacje co roku w egzotyczniejszym zakątku świata.
Żyć nie umierać.
Prawda?
Postukała długopisem o biurko, ciepłym spojrzeniem przebiegając po ulubionej fotografii, oprawionej w cieniutkie, mosiężne rameczki. Lu ma na niej może z pięć lat, usta rozciągnięte w szczerbatym uśmiechu, a w ramionach białego kota, którego tuli z zapałem, niemalże dusząc. Stoi na trawie, podobna do jednego z jaskrów, których złote główki jaśnieją między zielonymi źdźbłami. Śliczna jest w tej żółtej sukience, taki mały promyczek, rozbłyskujący własnym światłem - nie potrzebuje go z zewnątrz, ma je w sobie.
A przynajmniej wtedy miała.
Na zdjęciu jest też fragment sylwetki Javiera, siedzącego na składanym leżaku. Ucięło twarz, ale uchwyciło ręce, zaplecione na jego opalonym kolanie. To jest dość charakterystyczne, nawet jeśli łatwo to przeoczyć. Gdyby w tym miejscu siedziała ona i to ją złapał błysk migawki, na pewno wyciągałaby jedną z rąk ku małej Ludmile, chcąc pochwycić ją w ramiona. Ale Javier na każdym zdjęciu splata dłonie w ten sam sposób. Nie otwiera ich, nie próbuję ogarnąć nimi świata. Jest zamknięty.
Dosłownie, w przenośni, to nie ma znaczenia.
Nie potrafiła nazwać uczuć, towarzyszących jej, gdy spoglądała na tę fotografię. Papierowy skrawek ich wspólnej przeszłości, na swój sposób radosnej i pełnej zapału. Z biegiem lat ta energia zgubiła się zupełnie, ciekawe czemu?
Może faktycznie narzekała niepotrzebnie? Może w rzeczy samej żądała za wiele od życia, które obdarzało ją tak hojnie wszystkim, czego mogła zapragnąć?
No... prawie wszystkim.

W radiu rozbrzmiał właśnie aksamitny głos Leonarda Cohena, wyciągnęła rękę, żeby pogłośnić - i jej wzrok natrafił na sylwetkę w drzwiach. Dziwne. Nie słyszała, żeby ktoś wchodził. Zamrugała, przyzwyczajona już do dziwacznych halucynacji, jednak postać nie przypominała żadnej z nich. Nie przypominała niczego, co w ogóle chciałaby oglądać między jedną a drugą futryną wejścia do swojego gabinetu. Ani w żadnym innym miejscu, na przykład na środku tegoż pomieszczenia.
- Ria.
Drgnęła, czując podchodzące do gardła serce. Tylko jedna osoba tak do niej mówiła. Dla większości była po prostu Adą, najprościej w świecie. Ruiz lubił wszakże robić wszystko po swojemu, a to zdrobnienie odrzucało go, jak mówił, swoją twardością. Ria w jego ustach brzmiało przeciągle, dźwięcznie i pieszczotliwie, jakby wypowiadając je czuł na języku słodki smak. I współgrało idealnie z jego imieniem, mówił. A wysprejowane na murze R+R wyglądało lepiej, niż A+R. Tak twierdził. A ona się z nim zgadzała.
Mimo całej czułości związanej z powstaniem tego zdrobnienia, teraz - zabrzmiało jak obelga. Choć wypowiedziane równie słodkim tonem.

Nic się nie zmieniła. Ciemne loki - kiedyś zaplatane w warkocze, obecnie ścięte nieco krócej - nadal zwijały się nieposłusznie za uszami, wytwarzając otoczkę dziewczęcego uroku. Jasne, jakby wyblakłe oczy, przepełnione mieszaniną pogardy i rozbawienia, obiegły ją taksująco w milczeniu. Zawsze patrząc w te oczy miała wrażenie, że spogląda w fenickie lustra. I to z niewłaściwej strony.
- Dawno się nie widziałyśmy, nieprawdaż? - Cristina zajęła miejsce naprzeciwko jej biurka, z niewymuszoną swobodą zakładając nogę na nogę i kiwając obutą w sandałek stopą. - Tyle lat.
- Osiemnaście - szepnęła, sama nie wiedząc - po co.
- Liczyłaś? Niesamowite. - Potrafiła ją zmiażdżyć nawet bez przykrych słów, w tym była świetna. - Ostatnich pięć możesz wyciąć, więc zostaje pechowa trzynastka. Dzisiaj też mamy trzynastego? Co za zbieg okoliczności.
- Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego. - Odsunęła na bok papiery, niespokojnie pocierając obrączkę na swoim palcu. Wcale nie chciała przez to niczego jej udowadniać, robiła to bezwiednie.
- A ja widzę. - Nadal jej ton był spokojny, aż za. Jak morze, obniżające gwałtownie swój poziom przed nadejściem fali tsunami. - Pechowe jest to, że nadal niczego się nie nauczyłaś.
- Uczę się głównie na błędach, a to nie był mój błąd - powiedziała chłodno, choć serce biło jej coraz głośniej; miała wrażenie, że jego stukot słychać w całym gabinecie, że odbija się w nim złowieszczym echem. Bum bum.
- Szczerze mówiąc, mam gdzieś twoje błędy. - Wyprostowała się, nagle zrzucając maskę łagodności. - Ale nie pozostanę obojętna na to, że twoja mała dziwka uwodzi mojego syna.
- Nie waż się tak mówić o mojej córce - warknęła, jednak w tym pojedynku z góry była skazana na porażkę. I o tym wiedziała.
- Dobrze ci radzę, niech ona zostawi go w spokoju. Może sobie podążać twoim śladem, jeśli jest na tyle głupia. Ale nie Diego, nie on! - Wstała, spoglądając na nią z góry - tylko fizycznie. Bo faktycznie przecież robiła to cały czas. - Przeżyłam już jedną stratę, przez ciebie.
- Ja wcale...
- Nie udawaj idiotki, ja się na to nie nabiorę. To nie narkotyki zniszczyły Ruiza. To ty. - Jej źrenice się zwęziły, a szczupłe palce zacisnęły na krawędzi biurka. - Zabiłaś go, a twoja córunia zabije Diego, jeśli nie będziesz jej trzymać na smyczy. Nie mam zamiaru tego powtarzać, więc lepiej schowaj tę minę aniołka na inną okazję.
- Ja...
- Nie żartuję, Adriano. - Głos stał się jeszcze bardziej lodowaty od spojrzenia. - Wybór należy tylko do ciebie, czy chcesz ciągnąć tę gierkę, czy ją przerwać. Proste.
Stanęła z ręką na klamce, niesamowicie zgrabna i przerażająco pewna siebie.
- Chyba nie mamy sobie więcej do powiedzenia. To do zobaczenia... za kolejne osiemnaście lat, tradycyjnie - wycedziła przez zęby. - Chyba, że... Nieszczęśliwym... trafem... zobaczymy się wcześniej.

Po jej wyjściu schowała twarz w dłoniach, roztrzęsiona.
Bo najgorsze w tej rozmowie było to, że absolutnie każde jej słowo było całkowicie i niezaprzeczalnie - prawdziwe.


                                                                                                                  ***


Był ktoś, kto smutek otarł z twarzy jednym ciepłym słowem.
Był ktoś, kto z piasku mi zbudował teatr, w którym gram.
Był ktoś, kto mocniej wziął za rękę, poprowadził w ogień.
Był ktoś – ktoś zwyczajnie sam.


Uderzenie bólu.

Sam się o to prosił, prawda?
Jej serce było delikatną struną w jego palcach. Mógł ją stroić w nieskończoność, by wydobyć najidealniejszy dźwięk. Ale raz napięta nie mogła już zostać poluzowana. Choć mocna jak pajęcza nić, była przecież równie cienka i przy gwałtowniejszym szarpnięciu mogła się przerwać.
A związać jej już niepodobna.
Problem polegał też i na tym, że wcale nie chciał mieć tej władzy. Nie pragnął tego, ona tylko ciążyła na sumieniu, wystarczająco już obarczonym mniejszymi i większymi grzeszkami.
Jak również na tym, że był tym wszystkim już tak cholernie zmęczony.
I na tym, że nie potrafił pomóc samemu sobie - mimo, że doskonale wiedział, jak to zrobić.
Nie myśl o niej, jeszcze raz.
Chochliki w brunatnych oczach, zacisnął zęby.
Tysiące rozedrganych uśmiechów w kącikach ust. A jemu zadrżała ręka.
I te słowa. Nienawidził...
I to uczucie. Nie potrafił.
I ta prośba. Nie chciał...
I to ostrzeżenie. Musiał.
Zapętlił się, teraz przyszła pora za to zapłacić, nawet jeśli przerosło go to wieki temu.
Ale to przyniesie ulgę, nie?
Lśnienie, sekunda przed bólem, wahanie.
Głównie strach.

Telefon był przeszkodą i wybawieniem. Odłożył trzymany w dłoni przedmiot i sięgnął po słuchawkę.
- Potrzebuję cię! - usłyszał niski głos, jakby nieco rozmazany.
- Do czego? - Nie za bardzo rozumiał.
- Oj, musisz pytać? - warknęła. - Byłam na imprezie, zresztą nic cię to nie obchodzi. I chyba skręciłam nogę, a ten frajer gdzieś przepadł. Jak mam wrócić do domu? - Hardy ton zaczynał się łamać na krańcach, westchnął.
- Dobra. Gdzie jesteś?

Zajechał pod podany adres, zaparkował motocykl i ruszył w stronę jakiegoś posępnego klubu, przed którym jaśniała znajoma sylwetka. Blond włosy miała w nieładzie, oczy niezdrowo połyskujące zza szkieł.
- Witaj, książę. - Ukazała w uśmiechu wszystkie zęby, ale zaraz skrzywiła się z bólu, przestępując z nogi na nogę. - Co za cholerstwo.
- Coś ty zrobiła? - zadał jedno z najgłupszych pytań, które nasuwało mu się uparcie.
- Wywaliłam się na tych butach. - Pomachała trzymanymi w dłoni szpilkami. - A potem ktoś mnie nadepnął, jakiś idiota w glanach. Szkoda gadać. Dzisiaj trzynasty, jak pech to pech.
- Mogło być gorzej. Dobra, sieroto. Chodź. - Przerzucił sobie jej rękę przez ramię, ale już po kilku krokach jęknęła głośno. - Co jest? - Zerknął na jej kostkę. - Zaczyna puchnąć. Nie jest złamana?
- A czy ja ci wyglądam na kogoś ze studiami medycznymi? - syknęła przez zaciśnięte zęby.
- Wezmę cię do lekarza - postanowił natychmiast, nawet się nie zastanawiając. - Trzeba to będzie prześwietlić.
- Chyba cię pogrzało. - Próbowała się opierać, ale szarpnął nagląco za nogawkę jej dżinsowych spodenek, podsunął dłoń pod zgięcie kolan i wziął ją na ręce.
Była podejrzanie lekka.
- Ty w ogóle coś jadłaś ostatnio? - Sceptycznie spojrzał na jej wychudzone nadgarstki i przebijające spod bluzki, wystające obojczyki.
- Śniadanie - broniła się trochę niemrawo. - No... wczoraj.
- Jasne, zagłódź się na śmierć, idiotko. Anoreksji mi tu do szczęścia brakowało. - Pomógł jej usiąść, wcisnął w ręce zapasowy kask.
- Cesar mówił, że jestem za gruba.
- Słuchaj Cesara, daleko zajedziesz. - Odpalił silnik ze złością. - Złap się.
- I nie puszczaj! - odkrzyknęła poprzez hałas.
- Tym razem lepiej nie. - Kiwnął głową, czując jak się śmieje na jego plecach.

Nawet jeśli ani ona, ani on nie zdawali sobie z tego sprawy, powinien jej być dozgonnie wdzięczny. Sonia była osobliwą osobliwością, miała za ostry języczek i wiele denerwujących przyzwyczajeń. Ale to ona, zupełnie niechcący zresztą, pozwoliła mu chociaż przez chwilę zapomnieć o problemach.

___________________________________________________________________

Rozdział o niczym. Najlepiej opisałyby go ostatnie słowa Kurtza z "Jądra ciemności" - których jednak nie chce mi się przytaczać, kto zna ten zna, kto nie zna - może sobie wygooglować albo pozostać w błogiej nieświadomości. Mniejsza o to. Są ważniejsze sprawy.

Nigdy nie świętowałam miesięcznic, bo o nich zapominałam albo nie miałam takiej potrzeby. Zbliża się jednak dzień trochę bardziej wyjątkowy - miałam dodać rozdział dopiero wtedy, ale w sumie to byłoby tylko niepotrzebne opóźnianie.
Ten dzień to 9 lipca. Tak, Argentyna i Sudan Południowy świętują uzyskanie niepodległości, imieniny obchodzi Adriana, a urodziny m.in. Roman Koudelka i Georgie Henley. Cieszymy się wszyscy, prawda?
Tymczasem na tym blogu miesięcznic uzbierało się ile? Dwanaście. Okrągły tuzin. Rok, mniej więcej pięćdziesiąt dwa tygodnie, trzysta sześćdziesiąt pięć (pojutrze) dni, i tak dalej - coraz więcej godzin, minut, sekund. Oraz:
52 opublikowane posty (w tym 1 prolog, 38 rozdziałów, 1 dodatek i trochę różności)
372 komentarze
145 +1
51 obserwatorów
Niemal 30 000 wyświetleń (zaokrąglę, wybaczcie :D)

W tym czasie zmieniłam nie tylko zamysł, ale i punkt widzenia. Przekonałam się do Naxi i Pablangie, pokochałam Diemiłę, za to straciłam serce do Leonetty.
W tym czasie ewoluował mój styl, prawdopodobnie na lepsze. Nawiasem mówiąc, początkowe rozdziały były tak koszmarnie słabe, że naprawdę zachodzę w głowę, jakim cudem nie zniechęciliście się już na starcie i zostaliście na dłużej.
W tym czasie, wraz z odkrywaniem muzyki, wzbogaciłam swoją playlistę do całkiem pokaźnych rozmiarów.
No i przede wszystkim - w tym czasie poznałam tylu was - najwspanialszych, najcudowniejszych, najlepszych. To wy podarowaliście mi wiarę we własne siły, nadzieję, że potrafię robić coś więcej poza spaniem i wkurzaniem ludzi, miłość - jako czytelników.

Dziękuję wszystkim, którzy kiedykolwiek przemknęli tędy, zostawili słowo, opinię, komentarz, plusika, dodali do obserwowanych, nabili kolejną cyferkę w liczniku. Dziękuję, że doceniliście moją pracę, jednocześnie motywując do dalszej. Nie znam słów, które ujęłyby to lepiej, więc po prostu - dziękuję. Ale tak bardzo bardzo bardzo.
Kocham was, wiecie? <3

8 komentarzy:

  1. My też Cię kochamy <3
    Czytamy z dziwną zachłannością każdy tekst, każde słowo, które napiszesz.
    Płaczemy, śmiejemy się razem z opisywanymi przez Ciebie postaciami.
    52 razy podskakiwałam z radości, widząc, że jest coś nowego.
    Niezliczoną ilość razy przychodziłam tu, aby posłuchać muzyki.
    Zaskakująco mało razy raczyłam się trochę wysilić i napisać komentarz.
    Nie wiem, co napisać.
    Dzięki Tobie pokochałam Diegomiłę i Naxi.
    Dzięki Tobie znalazłam drugie dno każdej postaci.
    Dzięki Tobie poznałam nowe piosenki.
    I tak dalej.
    Nie jestem mistrzem pisania komentarzy. Powinnam się skupić na rozdziale czy cieszyć z rocznicy?
    Rozdział jest wspaniały. Zbyt niezwykły i głęboki, by opisać go kilkoma zwykłymi słowami.
    Wiedz, że czytam każdy tekst, który napiszesz (tak jakby to było istotne XD)
    Pozdrawiam ~B

    OdpowiedzUsuń
  2. Oo. Nowy rozdział <333 i to w dodatku jeszcze wcześniej! Jesteś niesamowita. Wrócę, najpewniej jutro :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wróciłam. Nawet w tym czasie co obiecałam :D.
      Wiesz, podziwiam twoją twórczość. Twoje opowiadanie jest niezwykłe, pełne mądrości życiowej, ale równocześnie zawarte jest też nim twoje charakterystyczne poczucie humoru. To razem tworzy niesamowitą historię,wyjątkową.
      Uwielbiam twój styl pisania. Masz bogate słownictwo. Cóż, to prawda, że rozkwitłaś, że teraz piszesz jeszcze lepiej. Ale, już wtedy w początkowych rozdziałach robiłaś to bardzo dobrze, niejedna osoba mogłaby Ci tego pozazdrościć.
      Założę się, że nikomu nie przeszkadzają zmiany jakie wprowadziłaś. Prowadzisz bloga już przez tak długi okres czasu, więc nic dziwnego, że zmieniłaś zamysł i punkt widzenia.Ja jestem z tego powodu szczęśliwa, bo zamiast Leonetty pojawiły się inne, ciekawsze wątki : Diemiła i przeplatająca się wciąż historia ich rodzin, Naxi, Pablangie. Te zmiany na pewno wyszły na plus :).
      Kocham również playlistę tego bloga. Mało kto ma tak wspaniałą, a w dodatku długą listę piosenek :>
      Marcesca. Polubiłam ich u Ciebie. Tu nie mają tak kolorowo, borykają się z wielkim problemem jakim jest choroba Fran. Udało Ci się stworzyć normalnego Marco , tu jest rozgarnięty, nie przypomina tego z serialu. To dobrze. Zresztą serial się stacza coraz bardziej, wszystko tam zepsuli :(.
      Camila. Uwierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia? Oo. Czyli jednak tą osobą jest Sebastian. Ja jestem zadowolona, nie przepadam za Bromi, więc fajnie, że tak się to rozwiązało. W ogóle ich wątek jest ciekawy, taki dość tajemniczy.
      Adriana i Cristina. Matka Ludmiły i matka Diego .Widać, że obie kobiety się nie znoszą. One obie kochały tego Ruiza. Tak się zastanawiam czy Adriana kiedykolwiek kochała tego Javiera, czy wyszła za niego tak po prostu, bez miłości. Na pewno, obie mają ciężkie życie. Ja jednak mam nadzieję, że ich problemy nie przeszkodzą Diego i Ludmile. Oni razem tworzą takie wspaniałe połączenie, musi im się udać. Ja liczę, że może kiedyś pomiędzy ich rodzinami zapanuje jakaś... zgoda. Ten konflikt nie daje nic dobrego.
      Diego pomógł Soni. Taki dobry kolega. A Sonia jest również tutaj jedną z postaci, które darzę sympatią, świetnie ją wykreowałaś.

      Gratuluję rocznicy prowadzenia bloga. Tak długo wytrzymałaś, godne podziwu. Zasługujesz na te wszystkie wyświetlenia, komentarze, jak nikt inny :). My czytelnicy oczywiście kochamy twojego bloga<3, nie można inaczej.
      Czekam na rozdział 39 :D.
      Gośka

      Usuń
    2. Muszę dopisać. Nowy wygląd bloga jest idealny<3. Wspaniały szablon, a nagłówek to dopiero cudo. Dieguś <3. Czcionka również świetna, bardzo dobrze się czyta. Jak sama robiłaś to masz wielki talent ! Czysta perfekcja :D.

      Usuń
    3. Hahahaha, nie, ja nie umiem robić takich cudów. :D To dzieło niezrównanej Sary.

      Usuń
  3. Wiemy, ze nas kochasz! ^^ Nawet mnie, takiego leniwego człowieczka, któremu nigdy nie chce się komentować.
    Ale chyba teraz wypada, prawda?
    Ten blog jakoś znalazłam przypadkiem, nadrobiłam z siedem rozdziałów, a później czytałam na bieżąco. A potem się skapnęłam, że to cudeńko pisze Zuzia z filmwebu.
    No i jestem tu też dziś. To ja bardzo Ci dziękuję za każdy rozdział, za cudowne pisanie. Za tę playlistę, której mogę w kółko słuchać, pomimo, że połowę piosenek znałam wcześniej, to je za to pokochałam na nowo. Za te przepiękne cytaty, które są gdzieś pomiędzy wersami rozdziałów, które zapisuję sobie w wordzie, żeby je zapamiętać. Za to, że wytrzymałaś tu z nami okrągły roczek i nadal tu będziesz, mam nadzieję, że na jeszcze długo :)
    Rozdział jak zwykle cudowny. Nadal, chociaż mija rok, gubię się w narracji, ale to nic, bo później sie odnajduję XD No i tu są moje ulubione parringi ♥ Kocham, kocham, kocham! Ich, ale Ciebie też :P
    Nie zajmuję więcej miejsca. Pamiętaj, że ja też czytam to opowiadanie, pomimo, że się nie udzielam.
    Buziaczki, Justyna (ta taka z filmwebu, może kojarzysz).

    OdpowiedzUsuń
  4. " W tym czasie zmieniłam nie tylko zamysł, ale i punkt widzenia. Przekonałam się do Naxi i Pablangie, pokochałam Diemiłę, za to straciłam serce do Leonetty. W tym czasie ewoluował mój styl, prawdopodobnie na lepsze. Nawiasem mówiąc, początkowe rozdziały były tak koszmarnie słabe, że naprawdę zachodzę w głowę, jakim cudem nie zniechęciliście się już na starcie i zostaliście na dłużej. W tym czasie, wraz z odkrywaniem muzyki, wzbogaciłam swoją playlistę do całkiem pokaźnych rozmiarów. No i przede wszystkim - w tym czasie poznałam tylu was - najwspanialszych, najcudowniejszych, najlepszych. To wy podarowaliście mi wiarę we własne siły, nadzieję, że potrafię robić coś więcej poza spaniem i wkurzaniem ludzi, miłość - jako czytelników."

    Mogłabym się do tego odnieść, kochanie?
    Zgadzam się ze wszystkim, wykluczając pewną wzmiankę, odnoszącą się do starszych rozdziałów. Nie powinnaś tak pisać, aniołeczku. Czytając początkowe publikacje, zawładnęłaś sercami pierwszych czytelnikach. To właśnie dzięki nim jesteś w tym punkcie. Moim skromnym zdaniem, były ona niesamowite. Oczywiście, zgadzam się ze stwierdzeniem, że twój styl ewoluował na lepsze, jednak tak jest w większości przypadków. Wszystko, co piszesz; pisałaś - zawsze mnie urzekało. Jestem w stu procentach przekonana, że dalej tak będzie. Jeszcze przez długi czas. Jeśli natomiast mam odnieść się co do preferowanych przez ciebie połączeń - strzał w dziesiątkę! Naxi, Pablangie, Diemiła, brak Leonetty. Wszystko, co kocham, uwielbiam i podziwiam. Masz nieprawdopodobny gust w tej kwestii. Jesteś nieomylna. Kurde, chyba nie powinnam się tak wyrażać. Pamiętać, wszyscy lubię to, co chcą! Muszę się tego nauczyć...
    Przyszedł czas na opinię, odnośnie wyglądu. Niesamowity. Zafascynował mnie ten odcień. Z nagłówkiem jest podobnie. Nawet czcionka jest idealnie dopasowana. Czysta perfekcja!
    Playlistę również masz cudowną. Czyli na dodatek masz świetny gust muzyczny. Gratulacje.
    Czas przejść do najważniejszego ogniwa - twoje opowiadanie. Nie będę ukrywać, jest ono jednym z najlepszych na blogsferze. Mam kilka takich perełek, jednak nie będę ich ujawniać.
    Masz doskonale wypracowany styl pisania, naprawdę zazdroszczę. ♥

    Julka - dawna "kornelia80"

    OdpowiedzUsuń
  5. No cześć, Zuzka, wybacz takie opóźnienie, ale w końcu jestem! Wiesz dobrze, że to moja wina (oczywiście), ale nie tak do końca, no nie?
    Dobra, oczywiście, że do końca. Zawaliłam na całej linii, przepraszam. Przybyłam do Ciebie powiedzieć Ci, że mnie zabiłaś tym rozdziałem. Znowu. A mówią, że śmierć jest tylko jedna. Ktoś tu okłamuje nasze pokolenie.
    A więc tak, ponieważ ty się robisz sentymentalna ze wzgledu na rocznicę to i ja mogę! A jak. A więc: pamiętam te pierwsze rozdziały. Gdy były 4 bodajże dowiedziałam się o tym blogu. Pamiętam jeszcze ten pierwszy szablon, taki zwykły, z podstawowego układu. I pamietam Leonka i, że lubiłaś wtedy Leonettę (dziwne czasy, swoją drogą) i pamiętam, że wyjechałaś na 3 tygodnie, a jak wróciłaś na chwilę to napisałaś rozdział i ja byłam taka szczęśliwa. I pamiętam, jak wrzuciłaś TEN rozdział (szósty :3) i jak piałam z zachwytu. I pamiętam jak odpisywałaś na komentarze. Ojej <3 Wspomnienia. To się łezka w oku kręci, aż miło. Kto by pomyślał... Napisałaś 38 rozdziałów. Każdy był wspaniały. Każdy lepszy od poprzedniego (o ile to w ogóle możliwe). Ech, zaraz będę płakać. Mam nadzieję, że zostaniesz tutaj kolejny rok i będziesz nas zachwycać z dnia na dzień <3
    Znowu nie wiem, co napisać. Zuzka, ten rozdział był świetny :3 Marcesca w Twoim wykonaniu jest przecudowna, a zazdrosnego Marco nigdy za mało :D No, chyba, że przesadza. Prawda - zazdosnego w granicach rozsądku. Ale tak bardzo mi go szkoda :c Weź mi wyślij epilog - wiem, że go masz - przynajmniej nie będę się zastanawiała, czy Fran przeżyłą, czy nie :D
    Camila i Seba to jednak są inteligentni. Inaczej. No bo błagam, jak mogli się nie poznać? Co za dekle i tumany. Serca im powoinny wykrzyczeć, że właśnie spotkali swoją drugą połowę! Mam rację? No oczywiście,że mam rację. Ale najwyraźniej ta para nie jest zbyt inteligentna. No cóż. I tak można!
    Matko, te matki Diego i Ludmiły to patologia. Może Lu i Dieguś są rodzeństwem? ;> Jak Clary i JAce w Darach anioła. No - powiedzmy. przeca wszystko jest możliwe, że tak powiem. Bardzo ciekawy wątek, Zuziu, moja droga. Wciąga - czekam, co będzie dalej.
    Weeeź, nie rozwalaj Diemiły, bo mi będzie przykro ;c A Edźka to się chyba powiesi xD Nie wolno, niedobra Zuzka :D
    No, co by tam powiedzieć o tym rozdziale... No był genialny, ty tylko tak potrafisz pisać. Czekam oczywiście, jak zawsze, na następny. Awwwww <3 Już jutro ;>
    Btw. według mojej genialnej strony jesteś Cnotliwą Zuznną ;> Stosuj się! :D (oczywiście zanim to opublikowałam zdążyłam Ci już o tym powiedzieć... taka ze mnie papla!)
    Kocham <3
    CarmenE.
    PS. ZDĄŻYŁAM! ^^

    OdpowiedzUsuń