poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział Trzydziesty Dziewiąty: Strefa odlotów.

To zabawne, jak wiele ważnych scen odgrywa się na lotnisku.
Dlaczego nie w domu? W muzeum, w teatrze, w sklepie rybnym albo na poczcie?
Co takiego jest w lotniskach, że reżyserzy filmów i autorzy książek wybierają je na miejsca akcji?
Może chodzi o to, że ludzie lubią momenty pożegnań i powitań, rozstań i powrotów?

To, co piękne wydaje się na ekranie, w życiu piękne nie jest. Choć każdy widz zanudzi się przy jednostajnym związku dwojga ludzi, a ożywi przy ich burzliwej historii - to przecież rzeczywistość przedstawia się całkiem odwrotnie.
Nienawidził tego u nich. Nienawidził, że oboje byli niezdolni do bycia razem - do prostej miłości, tak po prostu, bez komplikacji, bez bolesnych kłótni, bez rozchodzenia się i schodzenia na powrót. Nienawidził tego, że ona zachowywała się jak dziecko i że on sam zachowywał się jak dziecko. Nienawidził, że byli idiotami, którzy kochając się bez przerwy, wynajdywali sobie setki problemów.
Teraz, gdy przed oczami migały mu urywki z ich życia, coraz wyraźniej widział, jak wielkie mieli skłonności do wyolbrzymiania błahostek. Jakby podświadomie chcieli zakosztować romantycznych zakrętów miłości, bo prosta droga była zbyt monotonna. Problem polegał też na tym, że nie umieli do siebie dojść. Podchodził on - ona się cofała. Gdy ona próbowała - on nie mógł. Zawsze to samo. Za każdym, pieprzonym razem.
Miał dość życia w tej ciągłej gonitwie. A jednak przyszedł...

Wstał i rozpoczął powolny spacer - nogę miał jeszcze odrobinę sztywną w kolanie, ale mógł już chodzić o jednej kuli. A rehabilitacja przynosiła pomału efekty, te wszystkie masaże, ćwiczenia, naświetlania i inne pierdoły - okazywały się skuteczne. Leżąc sobie pod lampą emitującą podczerwień albo w polu magnetycznym, miał mnóstwo czasu na myślenie. I za każdym razem dochodził do wniosku, że życie jest dziwne.

W sumie to nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo...

Jakiś nieskładny hałas przyciągnął jego uwagę; odwrócił się w tamtym kierunku i zaraz wpadające na niego z impetem ciało niemal zbiło go z nóg. Zachwiał się, ale w końcu utrzymał równowagę, unikając widowiskowej przewrotki. Nawet nie zdążył pomyśleć, co i dlaczego właśnie się stało, gdy wrażenia dotykowe, słuchowe i zapachowe zgrały się w jedno, wyłaniając z chaosu: znajome ciepłe dłonie, znajomy ciepły głos i znajome, odrobinę za słodkie perfumy. Znajomą aż za dobrze, drobniutką postać. Znajome uczucie, towarzyszące jej obecności.
Wszystko zawierające się w jednym imieniu, które ugrzęzło mu w gardle. Wszystkie słowa, dobierane długo w jak najlepszą przemowę, nagle rozwiały się w powietrzu. Uznał, że chyba jednak ich nie potrzebuje.

Zrobili już to, co wydawało się niewykonalne. Spotkali się w połowie drogi.

Chwilę jeszcze stali w milczeniu, aż wreszcie pociągnęła go za rękę i skierowała się w stronę jakiejś kawiarni. Zajęła miejsce przy jednym z okrągłych stolików, stojących na powietrzu.
I choć obmyślał tysiące możliwych przebiegów tej rozmowy, tego wariantu - składającego się z zaledwie trzech słów - nie przewidział.
- Fran jest chora - wypaliła, patrząc mu w oczy.
Przez chwilę nie wiedział, jak na to zareagować.
- Jak to? - spytał po dobrych kilkunastu sekundach. - Na co?
Wzięła głęboki oddech i zaczęła opowiadać. Jak to nabrała nawyku dzwonienia codziennie rano na jej numer, z nadzieją, że któregoś dnia odbierze. Jak to tamtego poranka sygnał się nie urwał i ku jej zaskoczeniu ktoś wreszcie podniósł słuchawkę. Jak usłyszała cienki głosik, informujący ją spokojnie, że Francesca nie może podejść, bo ma jakiś tam zabieg. Jak udało jej się wyciągnąć tyle informacji, że włosy zjeżyły jej się na głowie.
Z każdym słowem jej głos łamał się coraz bardziej.
- Ale... rak? - wyszeptał pobielałymi wargami.
Skinęła głową z oczami pełnymi łez.
- Chciałam od razu do niej jechać - kontynuowała powoli, z wyraźnym trudem. - Ale tata musiał coś pozałatwiać i nie pozwolił mi samej. A teraz...
- Stój - przerwał jej. - A gdzie jest teraz twój tata?
- Czeka na odbiór walizek. Nieważne. Fran...
- Musiała wiedzieć od dawna... - urwał na moment. - Dlaczego nikomu o tym nie powiedziała?
- Nie wiem. - Pokręciła głową. - A teraz... teraz wie chyba tylko Marco. I możliwe, że Lena, ale nie mam pewności.
- Faktycznie Marco jest we Włoszech, ale myśleliśmy, że to zwykłe wakacje, nic więcej... - Podrapał się po głowie. - Przecież przekazali nam, że wszystko w porządku i że mamy nie przyjeżdżać, że chcą zostać we dwoje.
- Ale my i tak pojedziemy. - Zerwała się, wygładzając podkoszulek. Teraz nagle zwrócił uwagę, że jest ubrana wyjątkowo niedbale, włosy ma zwyczajnie związane, a na nogach trampki. Nawet się nie umalowała.
Przez chwilę łączył fakty i zastanawiał się, czy to na pewno jest ta Violetta.
- A jeśli oni faktycznie tego nie chcą? - zapytał, wracając myślami do rozmowy. - Chyba nie prosiliby, gdyby...
- To moja przyjaciółka! Muszę ją zobaczyć! - Spoglądała na niego niemal z rozpaczą. - León, a jeśli... Jeśli ona...
- Nie - powiedział najspokojniej, jak umiał. Wstał, okrążył stolik i zatrzymał się tuż przed nią. - Nie ma takiej opcji, proste.
Schowała twarz w jego koszuli.
- Boję się - szepnęła po jakimś czasie. - Boję się o nią. Została tam prawie sama, a my... Jesteśmy okropnymi przyjaciółmi.
- Nie mów tak. - Pogładził jej włosy trochę niepewnie. - Nie wiedzieliśmy o niczym, nie mogliśmy nic zrobić.
- Ale teraz możemy. I to zrobimy - oznajmiła z uporem, odsuwając się trochę. A potem spojrzała mu w oczy jakoś tak poważnie. - Wiesz, co do mnie dotarło? Przez tę wiadomość o chorobie?
- Co?
- Że życie jest nieobliczalne. A do tego za krótkie, żeby je marnotrawić na bezsensowne kłótnie.
- Posłuchaj...
- Nie, ty posłuchaj. - Uniosła dłoń prosząco. - Ja zawiniłam, ty zawiniłeś... To już nie ma znaczenia. Roztrząsanie tego jest męczące. I myślę, że pod tym względem zgodzisz się ze mną. - Przechyliła głowę, jakby jeszcze się nad czymś zastanawiając.
- Ostatnich szans może być nieskończenie wiele - dodała wreszcie dziwnym tonem.
- Już wszystko jasne. Kim jesteś? I co zrobiłaś z Violettą? - Kiwnął głową, nie odrywając od niej czujnego wzroku. - Studentką filozofii? Psychologii? Albo aniołem?
- Mogę być, czemu nie. - Wzruszyła ramionami, a potem  nagle go mocno objęła. - Wybaczysz mi? - wymamrotała wprost do jego ucha.
- Jeśli ty wybaczysz mi.
- I umowa stoi. - Jej usta zostawiły ciepły ślad na jego policzku. Brakowało mu tego miękkiego dotyku. - To teraz...
- Oczywiście. - Przekręcił głowę niemal dotykając jej warg, ale cofnęła się ze śmiechem.
- Nie to. Mamy ważniejsze sprawy do załatwienia.



                                                                                           ***



Every step I take 
Every move I make 
Every single day, 
Every time I pray 
I'll be missing you 

Thinking of the day 
When you went away 
What a life to take 
What a bond to break 
I'll be missing you 


Zdążył się już przekonać, że tęsknota zabija. Zwłaszcza tęsknota za kimś, kto mieszka ledwie parę przecznic dalej, ale nie daje znaku życia od jakichś trzech stuleci. Albo trzech tygodni. W sumie to bez różnicy.

Po raz pierwszy w życiu brakowało mu czegoś aż tak bardzo. Może gdyby nie tańczył przez trzy tygodnie, dałoby się to do tego porównać. No i gdyby przed tymi trzema tygodniami był jeszcze miesiąc praktycznie bez tańca. Miesiąc, zapoczątkowany oglądaniem kogoś innego tańczącego w jego miejscu, a zakończony - listem, w którym się dowiedział, że amputowali mu nogi i nigdy nie zatańczy.
Tak, wtedy można by to było porównać do tego gryzącego uczucia.
No, może gdyby jeszcze ten taniec miał szopę lśniących loków i przyprawiał go o serię zawałów za każdym razem, gdy uśmiechał się najpiękniejszym uśmiechem świata.
No i gdyby ten taniec nigdy nie był jego, mimo że figurował na samym szczycie listy rzeczy, które nawiedzały go w snach.
Tak, może to byłoby mniej więcej to. A może wcale nie.
Bo inna opcja była taka, że tej tęsknoty nie dało się porównać do niczego.
Każdy krok. Ruch. Każdy dzień.
Natykał się na pustkę jak na smutną ścianę z litego szkła.

Nie chodziło nawet o czysto fizyczne pożądanie. Nie brakowało mu aż tak tych jej ślicznie wykrojonych, prawie nieznanych ust; tych jej niekontrolowanych rumieńców, długich rzęs i delikatnych dłoni. Znaczy... Oczywiście, że też. Był w końcu tylko człowiekiem. Ale ten ból - dyktowany ciałem - dało się jeszcze wytrzymać.
Nieznośnie i nagląco brakowało mu j e j - jako osoby. Tęsknił za małą, niezdarną Natalką, spacerującą wzdłuż krawężników, gubiącą notorycznie klucze i karmiącą gołębie z otwartej dłoni. Tęsknił za odgłosem jej lekkich kroków, rozbrzmiewających w korytarzu. Tęsknił za konsternacją w jej twarzy, gdy nie wiedziała, czy słowa odebrać jako żart, czy też są śmiertelnie poważne. Tęsknił za jej głośnym chichotem, gdy żart był oczywisty i zaśmiewała się z niego aż do utraty tchu. Tęsknił za entuzjazmem w jej oczach, gdy pędziła do punktu krwiodawstwa, a potem dzieliła się z nim otrzymanymi czekoladami. Tęsknił za tym dziecięcym gestem, gdy łapała go za rękę, przechodząc przez ulicę. Tęsknił za chwilami, gdy się zapominała i opierała na jego ramieniu miękką główkę albo kurczowo chwytała się jego ramienia przy oglądaniu jakiegoś horroru. Tęsknił za jej ciepłym głosem, gdy brała na kolano marudzącą Ninę i opowiadała jej bajki. Sypała nimi jak z rękawa, a mała często to wykorzystywała. Co do Mai, na początku przy jej opowieściach ziewała znacząco - dopóki nie odkryła, że Naty zna baśnie braci Grimm i Andersena - w oryginale, bez łagodzących poprawek. Ośmiolatka, planująca w przyszłości zostać lekarzem sądowym, chciwie słuchała o żelaznych trzewiczkach macochy Śnieżki, o odciętych palcach sióstr Kopciuszka i o Małej Syrence, stąpającej po ostrzach noży. A dziewczyna miała do malowania słowami wyjątkowy dar. Sam to stwierdził, stojąc nieraz w progu i udając, że wcale nie słucha.
Tęsknił za każdym jej elementem i za nią całą - nieśmiałą, trochę kpiącą, odrobinę odległą i bardzo bliską. I jakoś nie potrafił sobie wyobrazić życia, w którym nie byłoby jej czerwonych koszul, naiwnych pytań, kółeczek nad literkami "i" i nuconych półgłosem kołysanek.

Trzymał w ręce telefon i teraz zdał sobie sprawę, że wystukał bezwiednie jej numer. Domowy, komórkę miała konsekwentnie wyłączoną.
Zielona słuchawka. Podejście pięć tysięcy sto dwudzieste czwarte.
- Halo?
- Cześć, Lena.
- Nie ma jej - odpowiedziała machinalnie tonem, w którym pobrzmiewało znudzenie.
- Serio?
- Jezu, jak ona jest żałosna - warknęła, ściszając głos i urzędniczy ton zmieniając na swój normalny. - I to niby ja jestem ta młoda i głupia.
- Co się z nią stało, do cholery? - nie wytrzymał. - Ja muszę z nią pogadać, błagam cię. Zrób coś, cokolwiek.
- Wybacz, ale co ja mogę? - odparła zrezygnowanym tonem. - Jest uparta jak osioł. Jak przyjdziesz, zamknie się w pokoju na klucz. Nie mam słów. Jak coś drgnie, to dam ci znać.
- Dzięki. To na razie.

O to właśnie chodziło - była uparta. Ta sytuacja byłaby nawet całkiem zabawna, gdyby dotyczyła kogoś innego. A tak popadał w coraz większą rozpacz, bo zwyczajnie nie wiedział, o co jej chodzi.
Fochy bez powodu nie były w jej stylu.
Próbował doszukać się jakichś wskazówek w tym dziwnym liście, ale stawał się tylko coraz bardziej głupi po każdym kolejnym przeczytaniu. Bo to... to nawet nie brzmiało, jak ona. Gdy próbował przywołać w głowie dźwięk jej głosu, wypowiadającego te słowa, to zawsze słyszał w tym jakiś zgrzyt.
Te frazesy... "...Ogień i woda nigdy się nie pogodzą...", "...czuję, że dla Ciebie nie jest to dobre...", i dalej w ten deseń. To nie była ona, to nie był jej styl. Rozważał w tym udział Ludmiły, ale przecież za dobrze znał pismo Natalii, żeby się na to nabrać. No i wreszcie - gdyby to nie ona pisała, to nie chowałaby się przed nim jakby była trędowata. Gdyby nie wiedziała nic o żadnym liście, to zachowywałaby się raczej tak jak zwykle. Czy nie?
Mimo względnej jego autentyczności, zignorował zawarte w nim prośby i dzwonił, przychodził kiedy tylko miał czas i okazję. Na próżno, bo dziwnym trafem nigdy nie było jej w domu. Nawet jeśli odchodząc czasem widział wyraźnie poruszającą się w jej oknie firankę, choć nie było wiatru.
Wysyłał jej esemesy, e-maile. Papierowych listów nie, znienawidził na zawsze ten rodzaj komunikacji.
Próbował też z innej strony. Dobra, wygłupił się, śpiewając pod jej oknem jak jakiś dziwny trubadur. To było nie tyle dziwne, co po prostu dziecinne. Czego oczekiwał? Że wzruszy się jego śpiewem i sfrunie ku niemu niczym Julia do Tristana albo Heloiza do... tego, no... Don Kichota? Nie, nie orientował się kompletnie w tych miłosnych bohaterkach, a do tego nie umiał pisać wierszy. Ani tym bardziej śpiewać ich pod balkonem wybranki przy płaczących dźwiękach hiszpańskiej gitary. Taki był z niego Romeo jak z Andresa grecki filozof.

Wobec tych nieudanych podejść popadł w zniechęcenie i dalej rozważał, co mogło stać się z jego Natalką. Fede... Chryste, jak on nienawidził tego imienia. Na samą myśl o niej w jego ramionach robiło mu się niedobrze. Ta opcja, najbardziej bolesna, wydawała się jednocześnie mało realna. Miałaby trzymać to w tajemnicy? Ona? Nie wierzył, że byłaby zdolna do takich rozwiązań. Powiedziałaby mu to. Miała przecież świetną okazję. Zresztą... Natka, której uczucia tak łatwo można było wyczytać z twarzy, słysząc imię Włocha nigdy się nie czerwieniła, a w jego towarzystwie nie wydawała się jakoś szczególnie spięta. Nie, to nie to.

No więc co? Gdyby go nie kochała, powiedziałaby mu, że chce dalej się przyjaźnić - jakoś by to może przełknął. Gdyby kochała... No właśnie. Więc jaka była trzecia opcja? Głowił się nad tym i głowił, nie znajdując żadnego sensownego wytłumaczenia.

- Jest kolacja. - Mama weszła mu do pokoju bez pytania, a teraz stała przy biurku, patrząc na niego z troską. Pokręcił głową.
- Dzięki, nie jestem głodny.
- Chcesz herbaty? - dopytywała dalej, jakby jego mina nie powiedziała jej aż nazbyt wyraźnie, że chce być sam.
- Nie, nie chcę. Daj mi spokój.
Przez chwilę milczała, bawiąc się różową lamówką na brzegu fartuszka.
- Może ty masz jakiś pomysł na prezent dla Inés? - zaczęła z innej beczki, a on jęknął.
- A czemu mamy jej cokolwiek kupować? - spytał niechętnym tonem. Na samą myśl o ciotce zaczynała go boleć głowa.
- Za niecałe dwa tygodnie ma urodziny - przypomniała. Policzył w myślach - no tak, 12 sierpnia. Rocznica tragicznej katastrofy Boeinga 747 linii Japan Airlines pod Tokio w 1985 oraz urodzenia największej zrzędy w całej Ameryce Południowej w 1953. Nie, nie Mesy, byłego prezydenta Boliwii. On był całkiem w porządku, w przeciwieństwie do Inés.
- Może czekoladki ze strychniną? - wymamrotał pod nosem.
- Co?
- Nic. Nie wiem. Kupcie jej to, co zawsze. Co mnie to obchodzi.
- Przypominam, że też jesteś na te urodziny zaproszony - uprzedziła karcącym tonem, szykując się na kolejną gadkę o szacunku do starszych członków rodziny.
- Przecież prędzej czy później i tak mnie wydziedziczy. - Wzruszył ramionami. - Nie mogłaby tego załatwić od razu? Miałbym spokój do końca życia.
- Maxi, to nie jest śmieszne.
- Wcale nie powiedziałem, że jest.
Kiwnęła głową, pomaszerowała w kierunku wyjścia z rezygnacją.
- Kupcie jej szampana - powiedział, kiedy już była przy drzwiach.
- Dziesiąty raz z rzędu?
- No i co? Zawsze się sprawdza.

Szampan, truskawki. Zamknął oczy, wracając tysięczny raz do chwili, która miała się już nigdy nie powtórzyć.

                                                                                                     
                                                                                                             ***


Stones taught me to fly
Love taught me to cry
So come on, courage,
Teach me to be shy


...Bo ze smutkiem jest tak, że przenika do duszy jak woda i zastyga wewnątrz w postaci lodu. Ciąży, nawet nie tyle boli - co po prostu przeszkadza.
Miłość jest jak tchnienie ciepła, które pozwala ten lód roztopić i spłynąć z oczu oczyszczającym strumieniem.
Łzy są jak światło - podczas gdy smutek oślepia, one przemywają zmętniałe oko i działają na tej zasadzie, co soczewka: wyostrzają wzrok.
Szkopuł tkwi w tym, że nie każdemu dana została umiejętność płaczu, niestety. Wiedziała o tym aż za dobrze. W jakiś sposób zablokowała się sama, schowała uczucia za kuloodporną szybą - tyle tylko, że gdy po jej stronie gromadziło się ich coraz więcej, coraz bardziej napierały na tę barierę od wewnątrz, niezdolne do jej rozbicia, ale sprawiające cierpienie. I setki rys, wydrapanych diamentowym ostrzem w kształty podobne do liter jego imienia.
Jak nam jednak wiadomo z fizyki, lód posiada zdolność nie tylko topnienia. Potrafi też sublimować. Ale do tego trzeba trochę więcej czasu.
Miała go sporo - może całe lato? Może dłużej? Może całe życie?
Tym razem jednak niestety - czy bardziej stety - jej przeczucia się nie sprawdziły. Już po kilku dniach wszystko wróciło do normy. Nie w każdym sensie, ale wróciło. Jedynie tamten dzień wypadł z ich pamięci, wydarty jak niepotrzebna kartka w kalendarzu. Znów chodzili razem do kina, dzielili się popcornem. Ona nosiła jego bluzy, on dźwigał jej torby z zakupami. Ona robiła dla niego lemoniadę, a on nagrywał jej ulubione, francuskie piosenki na empetrójkę. Ona całowała go na dzień dobry, on ją na do widzenia.
I tylko jej nadszarpnięta ufność przestała już wierzyć w to, że ich miłość kiedykolwiek będzie prosta. I tylko jakieś światełko w jego twarzy przygasło, czyniąc ją na powrót tak nieodgadnioną, jak wcześniej. I tylko słowa, układane tak długo, porwał wiatr i zawiesił na niebie obok gwiazdki, która nie chciała dla nich spaść i spełnić życzeń. I tylko ich dłonie teraz jakoś inaczej się splatały, usta inaczej uśmiechały, a z tęczówek zniknął kolorowy ognik, namalowany zręcznymi palcami Nadziei.
Ale wszystko było w porządku...
I nadszedł w końcu ten dzień, dzień jej urodzin.
Siedziała na ganku, gapiąc się na ulicę. Zaciskała drżące dłonie na kolanach, dla zabicia czasu licząc ubranych na niebiesko przechodniów. Jeśli będzie ich parzysta liczba, uda się. Jeśli nie...
Dziewiętnaście. Dwadzieścia. Dwadzieścia jeden...
- Cześć. - Trzymał w dłoniach bukiet. Dziwny, jakiś nietypowy. - Pewnie oczekiwałaś róż, a nie mieczyków.
Przejechała palcem po purpurowych, miejscami prawie czarnych płatkach. Jak unurzane w szkarłatnej, zakrzepłej na brzegach krwi.
- Są piękne, ale...
- I jeszcze to. Chciałem ci życzyć wszystkiego najlepszego, spełnienia marzeń... Cholera, nie umiem składać życzeń. - Zaśmiał się niezręcznie, podając jej mały pakunek.
- Książka? - Obejrzała okładkę z wahaniem. - Dziękuję, ale prosiłam, żebyś mi nic nie kupował! Chciałam tylko, żebyś spełnił jedno moje życzenie.
- I mam zamiar to zrobić, przecież obiecałem. - Kiwnął głową, a ona przyciągnęła go bliżej. - Chodziło ci tylko o to? - szepnął z uśmiechem, gdy oderwała się od jego ust.
- Chciałbyś - prychnęła. - Ale każde? Naprawdę każde?
- Teoretycznie tak... - W jego oczach pojawił się namysł. - Ale mogłabyś mnie poprosić na przykład o to, żebyśmy uciekli razem do Brazylii. Nie mógłbym tego zrobić. Mam motor w naprawie.
- Kurde, muszę zmienić życzenie - jęknęła znacząco, przekładając bukiet z ręki do ręki. - Zaczekaj. - Weszła na moment do domu, po chwili wracając już bez książki, ale nadal z kwiatami.
- Nie wstawisz ich sobie do wazonu? - Uniósł brew.
- A jaki byłby z nich pożytek? Chcę się nimi nacieszyć. To teraz chodź.
- Dokąd?
- Na cmentarz - oznajmiła spokojnie, a on zatrzymał się raptownie.
- Chyba żartujesz.
- Nie żartuję. Zabierz mnie na cmentarz, tam gdzie go pochowano. - Nie widziała w tej prośbie nic dziwnego.
Pokręcił głową.
- Dlaczego? I po co?
- Nie możesz zrobić tego, o co cię proszę? Chociaż raz? Nawet w moje urodziny? - Odwróciła głowę, odrywając z łodygi mieczyka ciemny listek i rzucając go na ziemię.
- Mogę. - I znowu te chmury w jego oczach, zamiast czystego - choć nieokreślonego - koloru. Nie lubiła ich. Może nawet trochę się ich bała, jakby zwiastowały burzę. Albo, co gorsza, sam deszcz.
- Mogę... - powtórzył. - Ale nie rozumiem.
- Nie musisz wszystkiego rozumieć - warknęła, ale jej wzrok szybko złagodniał. - Po prostu mnie tam zabierz.
- Jest tyle pięknych miejsc - mruknął, ściskając jej dłoń. Wbiła palce w jego nadgarstek, ale nawet nie próbował jej wypuścić. - Masz przecież tylko jedno życzenie - dodał, uśmiechając się wreszcie. Chociaż i tak z trudem.
- Wiem. Ale już podjęłam decyzję.
- No to chodź.


- Jakbym go gdzieś już widziała - szepnęła do siebie, przekręcając głowę i uważnie przyglądając się czarno-białej fotografii w owalnej ramce.
Wzruszył ramionami.
- Jeśli oglądałaś "Dirty Dancing", to tak. Odgapił całą urodę od tego aktorzyny.
- A ty od niego? - Zerknęła na niego badawczo. - Nie. Jesteś przystojniejszy.
- Ale się podlizujesz - parsknął, otaczając ją ramieniem. - To co? Napatrzyłaś się? Możemy już iść?
- Czekaj. - Wyjęła jeden kwiat z wiązanki i położyła na marmurowej płycie. Przewrócił oczami na ten spontaniczny gest.
- Nie jest wart nawet tego.
- Zamiast to powtarzać, może byś spróbował go... zrozumieć?
- Powiedz od razu, że wybaczyć. - Jego rysy stężały. - Możemy już stąd iść?
- Widzisz tylko zło, a co z resztą? - Znów spojrzała na beztrosko uśmiechniętą, chłopięcą jeszcze twarz. - Nie mógł zawsze być złym ojcem. Nauczył cię grać, pokazał ci całą muzykę.
- Sam też bym ją odkrył - zaprzeczył po chwili.
- Ale chyba wspierał cię w tym, jak byłeś mały, prawda? - Nagle zmieniła ton. - Mój tata nigdy się mną nie interesował. Ignorował mnie, mieszkając ze mną pod jednym dachem.
- Ignorancja jest lepsza od...
- Czy ja wiem? I muzyka mogłaby dla niego wcale nie istnieć. Zresztą moja mama też nie śpiewa, nie gra, nic.
- To po kim odziedziczyłaś ten talent? - zdziwił się, patrząc na nią.
- Bo ja wiem? Sam przyszedł. - Pokręciła głową. - Tata nie był zachwycony, że idę do takiej szkoły, widziałby mnie chyba prędzej w kancelarii prawnej.
- Ale przecież cię kocha. - Wymknęło mu się to jakby bezwiednie.
Zmarszczyła brwi.
- Ruiz też cię kochał.
- Bardzo dziwnie to okazywał - warknął, ponownie czyniąc taki ruch, jakby chciał już odejść, ale przytrzymała go w miejscu.
- Myślę, że gdybyś mu wybaczył, bardzo ułatwiłoby ci to życie. - Znów w jej słowa wkradł się ten nieokreślony smutek. - Za bardzo żyjesz przeszłością, a powinieneś zostawić ją za sobą jak zamknięty rozdział.
- Nieprawda.
- Prawda, Diego. Myślisz o tym, co było, zamiast skupić się na tym, co jest tu i teraz.
- I co z tego? Przychodzisz ze mną właśnie tutaj, że pomóc mi zapomnieć? - wzburzył się nagle. - Chyba źle się za to zabierasz.
- Nie zapomnisz, jeśli nie wy...
- Ale ja nie wybaczę, możemy skończyć ten temat? - Wypuścił jej dłoń, odsuwając się nieznacznie. - Idziemy.
- Boisz się? - szepnęła, spoglądając za nim.
Zatrzymał się gwałtownie i odwrócił. W oczach miał złość.
- Nie. Zwyczajnie nie chcę. Przyjmij proszę do wiadomości, że jestem zły. A ty nie próbuj zrobić ze mnie dobrego, bo i tak ci się to nie uda.
- Wcale nie próbuję - broniła się, przyspieszając i zrównując się z nim krokiem. - Tylko męczy mnie, że to wszystko utrudnia ci normalne funkcjonowanie.
- Nic nie utrudnia. Dorabiasz do tego jakąś bzdurną teorię, a prawda jest taka, że lepiej byłoby, gdyby ten idiota nigdy nie istniał.
- Wtedy nie byłoby też ciebie, więc choćby dlatego cieszę się, że jednak był.
- Serio? A co ci przyjdzie z takiego dupka, jak ja? - Szedł coraz szybciej, aż musiała niemal biec.
- Nie wszystko w życiu robi się dla korzyści! - Jej głos się załamał.
- Widzisz? I to nas różni. - Przystanął nagle na środku chodnika. - Bo w moim świecie właśnie wszystko.
- To dlaczego ze mną jesteś? - Jej głos był zimniejszy od lodu; wzruszył ramionami.
- Też zadaję sobie to pytanie.
Resztę drogi pokonali już w milczeniu.

Stones taught me to fly
Love taught me to lie
Life taught me to die
So it's not hard to fall...


A mieczyki w jej dłoni symbolizowały przecież walkę...

                                                                                                               ***



b.drummer: Hej, Mniejszości. Co słychać?

Uśmiechnęła się. Nie pisał od tak dawna, że widok zielonych literek z miejsca poprawił jej i tak już szampański humor.

minority7771: Hej, B-Durniu. Gdzie byłeś kiedy cię nie było?
b.drummer: Wybacz, ale żyłem mundialem.
minority7771: Dawno się skończył...
b.drummer: Wiem, ale trochę mi zajęło przetrawienie porażki moich, sama rozumiesz.
minority7771: Nie.
b.drummer: Wyobraź sobie, że to przykre uczucie, kiedy twoja drużyna się błaźni.
minority7771: Dziwny sport. Ja wiem tylko tyle, że bramka jest okrągła, a piłki są dwie.
b.drummer: Ubolewam. Miałem cię za fajną.
minority7771: Dzięki!
b.drummer: Ale wiesz, że Argentyna zajęła drugie miejsce, prawda?
minority7771: Coś mi się obiło o uszy.
b.drummer: Dobra, skoro więc nie oglądałaś meczów - dziwny człowiek - to co ciekawego robiłaś w ostatnim czasie?

Zastygła na moment, próbując sformułować odpowiedź na to pytanie.

Zapach skoszonej trawy. Czerwony koc - błoga wysepka, tonąca w miłym cieniu pobliskiego drzewa. Błyszczące oczy Seby i jego uśmiech.
Ciepło, tyle ciepła.
- Myślisz, że istnieje coś takiego, jak przyjaźń między kobietą a mężczyzną?
Nie musi się zastanawiać, kiwa głową.
- A ja nie.
Myśli przez moment o Maxim.
- Oczywiście, że istnieje.
Ciekawi ją, do czego zmierza ta rozmowa.
- Może. Skoro tak twierdzisz. - Wzrusza ramionami, w jednym policzku robi mu się dołeczek. - Ale my nie moglibyśmy być przyjaciółmi.
Jak to odebrać?
- Czemu? - pyta z dziwnym lękiem.
- Bo zawsze chciałbym cię pocałować, a bym nie mógł? - Wszystko dookoła zastyga. Tylko wiatr porusza plamkami światła na ich twarzach i między liśćmi układa swoje własne melodie - z szeptów, drgnień i pojedynczych ptasich nawoływań.
Jej dłonie w jego ciepłych dłoniach.
Jej włosy, opadające na jego ramię.
Zderzają się nosami. Śmieją się.
- Szkoda, że nie chcesz się ze mną przyjaźnić - mruczy z wyrzutem prosto w jego usta.
- Szkoda - przytakuje z zapałem.

Jej palce wciąż wisiały nad klawiaturą.

b.drummer: Jesteś tam jeszcze?
minority7771: Jestem. Ale u mnie nic ciekawego. Kompletnie nic.

Chyba się trochę spóźniłeś, kolego...

________________________________________________________________

Jestem żałosna. Oficjalnie zostaję autorką najdziwniejszej i najmniej realnej Leonetty w blogosferze. Cóż. Moja uboga wyobraźnia nie jest w stanie wymyślić im ciekawej historii.
40 za pasem, a ja znowu psuję. Okropny ze mnie człowiek. Muszę się w końcu ogarnąć, bo spędzę tu kolejny rok. :D

15 komentarzy:

  1. MOOOOOJE XD tym razem skomentuje ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zuzka, wybacz

      tak, normalnie po raz milionowy zawaliłam i nie skomentowałam Ci poprzedniego rozdziału, który, jak zawsze, był oczywiście przecudowny. Nadal nie wiem jak Ty to robisz, ale bardzo chciałabym się dowiedzieć, bo kurde, też chciałabym tak mega, ekstra, super, wystrzałowo pisać, a nic nie umiem, żal normalnie. Zawsze, gdy czytam twoje rozdziały to mam ochotę wyskoczyć przez okno i już więcej nie wracać, bo załamuje się nad swoją chorobliwą beznadziejnością, która kurczowo trzyma się mnie jakoś tak od narodzin i nie chce opuścić, chyba a bardzo mnie kocha :c Taki też jej mój stracony los przegranego. Ale nie będę mówiła o swoim życiu, teraz (UWAGA!) napiszę coś konstruktywnego. Chciaż Ty dobrze wiesz, że ja nie potrafię nic takiego napisać, żal.
      Powracając zaś do wypowiedzi na temat tego cudownego, ba!, najpiękniejszego bloga, chciałabym podkreślić fakt, iż uwielbiam w nim każde, absolutnie każde słowo, które napiszesz. To jest po prostu magia i będę powtarzała Ci to do skutku (nie kłóć się, ja wygram ;>), aż w końcu zrozumiesz, że jesteś w tym świetna, a nawet i jeszcze lepsza. Zacznę może od rozdziału trzydziestego ósmego - ehem, nie skomentowałam, super - i muszę przyznać, że znów jestem zła, bo sama nie potrafię wymyślić czegoś tak idealnego, a zarazem banalnego (jak ty na to wpadasz? o.o). "Uderzenie..." i tutaj pękłam. Pisałam Ci to wiele razy, ale uwielbiam jak cały rozdział nawiązuje do jednego lub kilku słów, jak to, co autor opisuje jest takowym rozwiązaniem zagadki jakiegoś wyrazu. U ciebie widzę to cały czas i normalnie padam. No a o twoim stylu mogłabym napisać poemat, wiersz, książkę, wszystko. Jest tak cholernie idealny i perfekcyjny, też chce no :C No i ta równowaga. Mam wrażenie, że czasami, do jakiegoś odrębnego wątku, zmieniasz styl, by urozmaicić nam opowieść. Wszystko obtaczasz takim wianuszkiem ciepłych słówek, niewiarygodnych opisów no i dialogów, które od zawsze i już na zawsze będą mnie powalać. Kocham po prostu to, co piszesz i to jak piszesz. Porównując Ciebie do mnie zawsze jestem załamana, serio. Nie wiem, a w zasadzie wiem - jestem beztalenciem, które nie zasługuje na nic, ale nie będę się już tutaj oczerniać, bo nie wypada. Chciałabym po prostu podziękować za to, że prowadzisz tego bloga i musisz wiedzieć, że jest to dla mnie zaszczytem, by go czytać, komentować i wzdychać za każdym razem, gdy opisujesz momenty Naxi - moje ulubione, wybaczcie inne pary. Ale, ogólnie mówiąc, to jestem zachwycona, bo naprawdę trzeba być.
      Może lećmy po kolei, okej? ;>
      Dziwnie to zabrzmi, ale zakochałam się w naszej kochanej, umierającej Fran, która jest obsypywana troskliwymi spojrzeniami przez Marco. Nigdy nie będę mogła do końca ich zrozumieć, tego całego bólu, z którym radzą sobie tak doskonale. Bezapelacyjnie są jedną z moich najulubieńszych par, a dzięki Tobie mogę się nimi zachwycać w o wiele lepszej perspektywie, bo ta serialowa to totalna porażka, która nie powinna była być wyemitowana. HA! Zauważyłam wzmiankę o Axl'u na samym początku. Kocham GNR, ale to już wiesz, mimo to, Axl nie zasługuje na tyle uwagi, co słynny Slash, który jest moim Bogiem *o* dosłownie. A sama Frania z bandamką na głowie musi wyglądać prawie identycznie. No i padłam na końcówce. Nie lubię pożegnać, nie w taki sposób i kurde, wiesz co? Zawsze, gdy Marco gdzieś idzie i żegna się z Fran to zawsze mam obawę, ze to będzie już ich ostatnie pożegnanie, ech. To mnie powoli dobija. A scena z Marco, który modli się w kościele o to, aby jego najukochańsza powróciła do zdrowia była wręcz mistrzowska. Chyba zacznę chodzić do kościoła, bo myślę, że właśnie wtedy wpadasz na te genialne pomysły. Grr, nie lubie mojego lenistwa :C nie lubie też tego, że Marcesca powoli traci swój kolor. Czyżby to miało związek z Fran? Och, błagam, niech wyzdrowieje :c

      Usuń
    2. No i teraz Hania pewnie piszczy ze szczęścia, bo jej Semi zaczęło królować na blogu Zuzi. Na początku nie wierzyłam w to, co czytam, ale później jakoś poszło z górki i jak zawsze umarłam przy samym końcu. Ale, nie będę pisać o końcu, jak jeszcze nie zaczęłam o początku. Zuzia, wiesz co? Musisz pisać o nich częściej, mimo iż wiem, że nie przepadasz za pisaniem o Cami, to i tak jest perfekcyjnie. Może powiem Ci tak, zaciekawiło mnie to, że wplotłaś do opowiadania takie życiowe anegdotki. Mam na myśli oczywiście te młodziutkie dziewczyny, które marzyły o przystojnym perkusiście i jego... paruffce. Tak, gimbaza ostatnio się opuściła, strasznie. A to, że Camila tak reaguje na te piski wcale mnie nie dziwi. Ale nadal się zastanawiam co działo się z Lenką, pff. Ja na miejscu Torres bym się wkurzyła, ale tylko na chwilkę, bo później... tadam! Spotyka chłopaka, w którym zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Dla którego odpuszcza sobie powrót do domu. Dla którego mogłaby spać na ławce itp. Ale, stop. Coś mi tu nie gra. Nadal myślę, że czatuje ona nie z nim tylko z murzynem, ale ja nie jestem detektywem - wiesz to, prawda? Bądź co bądź, twoje Semi wymiata i żądam ich sobie w 40 rozdziale, bo tak chce i tak ma być, okej? :c (pewnie i tak mi ich nie dasz, bo mnie nie lubisz, smutno tak... sialala)
      No i mamy spotkanie dwóch matek. Na początku tak sobie myślałam, że to jakiś mężczyzna przyszedł poderwać mamuśkę Lusi, a tu lipa. Jednak, wcale się nie zawiodłam, bo mamy coś o wiele lepszego. Od bardzo dalekich czasów wątek Cristiny i Adrianny mnie bardzo interesował i cóż, zawsze też wiedziałam, że się znają, że ich przeszłość jakoś na siebie wzajemnie wpłynęła. No i wcale się nie dziwie, że Adrianna ma coś do zarzucenia, ale błagam... niech nie mieszają w to Diemiły. Kurde, to wszystko staje się coraz bardziej poplątane, a ja sie zabije, gdy oni się rozejdą przez głupie sprawy ich własnych matek, które nie potrafią dojść do porozumienia. Ruiz był idiotą, który mnie denerwował - mimo iż miał tyle pięknych gitar -, a one powinny się opanować i wziąć w garść, bo nie załatwiają tego zbyt dobrze. Nadal nie wiem o co dokładnie chodzi, ale myślę, że mi coś podpowiesz, albo przynajmniej wymuszą od ciebie "puszczenia farby", muahahah!
      Ej, powróciła moja kochana Sonia, którą wręcz uwielbiam :3 Nie rozumiem jak udało Ci się wykreować tak zarąbistą osóbkę, a nie.. już wiem, masz talent. No ale, wracając do Soni, to strasznie podoba mi się jej charakterek i to, że w jakiś tam sposób ciągle pomaga Diego. Wydaje mi się, że są dla siebie jak rodzeństwo, takie nierozłączne, trzymające się blisko siebie. To właśnie Sonia pokazała mu ten cały świat od ciemnej strony, a ja myślę, że Dieguś chce w jakiś sposób pomóc i jej, bo właśnie na tym polega przyjaźń. Ciągle nie mogę zachwycić się tym, jak bardzo o nią dba.. Też chce takiego Diegaska :C ych.
      Zuźka, wybacz za to na górze, ale zanim przejdę do kolejnego rozdziału to chciałabym Ci podziękować i z całego serca pogratulować za pełny rok. Moim zdaniem zasłużyłaś na więcej i to wie chyba każdy. Wciąż jestem zachwycona, onieśmielona i pełna wrażeń, bo zawsze tak mam, gdy przeczytam twój rozdział, czy cokolwiek, co dodajesz. Wszystko jest absolutnie oryginalne i profesjonalne. Chciałabym abyś wytrzymała z nami kolejny rok, a nawet i więcej. Twój talent jest życiem, a ja chce czytać i czytać i czytać to wkoło i jeszcze raz. Wybacz, że nie skomentowałam Ci tak ważnego rozdziału, ale jestem Ciulem, ogromnym Ciulem, który się spóźnia, bo ma Lenia i tyle. Ech, da się z tego wyleczyć? :C Kocham cię i dziękuje <3

      Usuń
    3. Okej więc teraz... 39 ^^
      Tradycyjnie zacznę od początku i tutaj coś mnie tknęło. Być może Leonetta nie jest jedną z moich ulubionych par, ale pomimo tego jaka jest to bardzo ją lubię. Ich wątek u Ciebie jest dość mieszany, raz mogliby się kłócić godzinami, a raz po prostu sobie wszystko wybaczają. Podoba mi się to, że nie są takimi serialowymi dziećmi, i to, że przejmują się też losami innych. Viola w końcu dowiedziała się o chorobie kochanej Fran i cóż, smutno mi teraz. Mam nadzieje, że przyjaciele dadzą z siebie wszystko i odwiedzą naszą Włoszkę, bo coś mi się wydaje, ze te twoje zabójcze plany kręcą się właśnie wokół niej i to mnie bardzo boli, bo ja ich kocham :c ale nie patrz na mnie, wszystko co zrobisz będzie piękne. A wracając do Leonetty, to jestem oczarowana i nawet w niebo wzięta tym, ze w końcu zrozumieli swoją miłość. Zawsze kibicowałam im u Ciebie, chociaż wcale nie obraziłabym się za Leonarę, w której też się zakochałam. Jednak Larcie zostawmy dla Andrzejka naszego (btw. mam nadzieje, że niedługo doczekam się wątku z nimi, hmm? ;>) W ostatnim z rozdziałów pisałaś o muszce, która nie potrafi odnaleźć wyjścia - tu akurat też chodziło o nich -, teraz je odnaleźli. To takie piękne, gdy ktoś się godzi :c A ja już widzę, że Leon chciał coś więcej, tiren tiren załapał od Maxiego, ale gdzie tam, Viola musi go potrzymać troszku, mrrr ;>
      DOBRA, TERAZ TO UMARŁAM.
      Jezu, nawet nie wiesz jak ja czekam na jakąkolwiek wzmiankę o Naxi, naprawdę. Nie ukrywam, że zacze gdy coś o nich napiszesz, to szukam drugiego dna, które gdzieś na pewno się tam kryje. Za każdym razem też czytam dany wątek po kilka razy, ale co ja mogę powiedzieć, kiedy tak strasznie uwielbiam Naxi w twoim wykonaniu, absolutnie każdą rzecz. Nieważne czy siedzą, stoją, latają, piją kawę, czy gadają. Zawsze jest to dla mnie coś niesamowitego, czego później nie potrafię ująć zwykłymi słowami, tak jak na przykład teraz, bo jak widzę tą wypowiedź, to aż mi się płakać chcę. Szaleńczo zakochałam się z akapicie, w którym Maxi wspomina Natalkę. Każde zdanie jest tak cholernie prawdziwe i zachwycające, najlepsze. Strasznie rozwaliły mnie fragment o tym, że Natalka karmiła gołębie z otwartej ręki i o tym, że czasem się zapominała i przytulała, go na horrorach - no cudo! Rozpływam się za każdym razem, gdy to czytam i nigdy nie przestanę. Widzę też, że jest cholernie w to wszystko zaangażowany i wydzwania już nawet na domowy. Przykro mi tylko, że Natka jest tak cholernie uparta i nie potrafi zrozumieć tak całej miłości, chociaż... jak tak na to wszystko patrzę, to nawet jest to zrozumiałe. Chce dać mu wolność, ale nie, ja nie chce żeby mu jej dawała :C Oni mają się kochać i tyle, tzn, kochają się, no ale.. rozumiesz mnie, prawda? Ja bardziej przeżywam ich życie, niż swoje, to chyba jest dziwne, ale ja też jestem dziwna, więc mogę, muahah. No i rozmowa z mamą, kolejne wspomnienia. Tutaj popełniłam gafę, wiesz, prawda? Oczywiście szampan i truskawki to wspomnienie, a ja głupia myślałam, ze 6 rozdział to przyszłość, jestem pustakiem, echem. Może.. spotkają się, jeszcze raz? Oj, tak bardzo bym chciała. Moje mysie zasługują na to, co najlepsze :C daj mi ich w 40, bo umrę, błaaagam.

      Usuń
    4. Diemiła, wiedziałam, że będzie <3 ej, to strasznie oryginalne, że Diego nie poleciał tak jak inni na różę i dał jej bukiet mieczyków, które swoją drogą są przesłodkie. Po raz kolejny się wzruszyłam, ale wiesz.. u mnie to normalnie norma, gdy Lu poprosiła Diego o pójście na cmentarz. Tam zaś stało się to, czego obawiałam się najbardziej. Nosz, oni już zaczynają się kłócić, nawet bez interwencji ich napalonych mamusiek, grr. Ludmiła jak widać bardzo chce pomóc Diego w tym, żeby wreszcie się oswoił, ale on nie ma takiego zamiaru. Po części jestem po jego stronie, bo Ruiz (jak pisałam wyżej) jest idiotą, ale stanę też po stronie Lu, bo przecież... wszyscy popełniamy błędy, a jemu też należy się wybaczenie - jakiekolwiek, ale należy. Diego jest po prostu zbyt uparty, a to może zepsuć wszystko, szkoda. Naprawdę, szkoda. Ostatnie zdanię - halo, umrę :c
      Bromila, wiem to ;> Chyba nie pisałam Ci jeszcze jak bardzo podoba mi się pomysł z tym czatem, jest wręcz aż nadto idealny. Zawsze te rozmowy czytam z takim uwielbieniem, że o matko. Już nawet wiem do czego był Ci potrzebny wynik meczu, Ha! Chociaż nadal uważam, że powinna wygrać Argentyna, Niemcy to szuje, ale co tam, nie będę wgłębiać się w świat sportu leżąc na Stefanie i jedząc żelki. Camila wspomina Sebastiana, który już po jednym spotkaniu zrobił na niej ogromne wrażenie, fju fju. Chyba ktoś tu się zakochał po uszy, no ja bym się tego po Cami nie spodziewała... Taki tam nieśmieszny żart. Teraz jestem rozdarta, bo kocham Semi całym sercem, ale coś mi w nim u Ciebie nie pasuje, ale za to Murzyn w swej całej okazałości jest wręcz.. no... to trudne. Pomóż mi wybrać! ;(
      Zuzia, wybacz za ten komentarz. Napisałam go szybko, ale jest cholernie beznadziejny. Bo kurde, ja nie umiem nigdy nic sensowego spleść po twoich rozdziałach, są zbyt dobre, a ty... zbyt utalentowana. Nieważne, że zbłaźniłam sie każdym słowem napisanym w komentarzu, pff. Ale dziękuje Ci, okej? Za wszystko i za nic, tak po prostu. Nadal nie potrafię Ci powiedzieć tego co dokładnie czuje, ech. Masz ogromny talent, najpiękniejszy, a na dodatek potrafisz go tak cudownie wykorzystać <3 Przepraszam, mam jeszcze kilka blogów do nadrobienia :C następnym razem się bardziej postaram, obiecuje.

      Kocham bardzoooo,
      Twoja Tiren Tiren.

      PS: Sarciak zrobił przepiękny szablon <3
      PS2: Jednak rozeszło się na 4.. takie marne :c

      Usuń
  2. Jestem druga! (prawdopodobnie) <3
    Co mam powiedzieć? Rozdział cudowny, jak zwykle ;)
    Violetta i Leon już wiedzą. Teraz będą wspierać naszą kochaną Fran. Która raczej zadowolona nie będzie, że niedługo pewnie wszyscy będą wiedzieć. Przecież nie chciałaby ktokolwiek wiedział. :/
    Diego. Co o jego wątku? Boski <3 oczywiście i wątek i nasz przystojny hiszpan :*
    Maxi biedak cierpi, ale Natalka chce dla niego jak najlepiej. Tym samym go raniąc... A on tak bardzo tęskni. Kiedy ona zda sobie z tego sprawę? Zobaczymy, czas pokaże. Bezbłędnie opisałaś odczucia Maxiego i uniki Naty. Wyruszyłam się... ;)
    A co do naszego Sebka i Cami. Nie mam słów, ciągle mnie zaskakującesz twoim cudownym stylem. :D
    Czekam z niecierpliwością na kolejny i przepraszam, że nie komentowałam wcześniejszych. :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham, doceniam, wrócę. <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć mój ciołku od francuskich parówek :D Obiecałam Ci że skomentuję, chociaż wiesz że ja i moje komentarze to ten... Dobra, nie marudzę Ci tutaj, pomarudzę wieczorem na gadu. Trzydziesty dziewiąty? No, jeszcze jeden i dobijesz do czterdziestki, pozazdrościć, ja nie dałabym rady napisać nawet połowy z tego (o jakości już lepiej nie wspomnę), rok na bloggerze, tyle z nami wytrzymałaś, z nami i z moim zamiłowaniem do patoli :D Dlaczego wiele scen rozgrywa się na lotnisku? No, sklep jest mało romantyczny, ciasny, klaustrofobia i te sprawy, poczta... kto normalny lubi stać w kolejce, w teatrze jest ciemno i każą cicho siedzieć, lotnisko wydaje się więc być idealne! :D Pożegnania, powitania i powroty też mogą mieć znaczenie. xD Violka... prawie mi jej szkoda, nawet ona nie zasłużyła na to, by jej przyjaciółka była śmiertelnie chora. Czyżby się z Leosiem dogadali? Tragedie łączą ludzi :D Dalej mamy Bufona tęskniącego za Natką, czemu oni zawsze muszą mieć pod górkę? Jak nawet Lenka nie potrafi nic zdziałać to znaczy, że nie jest dobrze. Śpiewanie pod oknem nie jest żałosne, wcale się nie wygłupił! Gdyby mi tak German zagrał pod moim... awww. <3 Nadaje się na Romea, tak samo jak Andres nadaje się na greckiego filozofa, no czemu by nie? Widać że biedny całkiem zniechęcił się do życia, ehh... To się nazywa prawdziwy, kochający facet, a nie taki który zostawia dziewczynę by oglądać z bliska wieżę Eiffla. :( Cmentarz? Dobre miejsce na spędzenie urodzin, muszę wypróbować! ;> Biedny Diego ale uparty jak zwykle. Cami wciąż flirtuje na czacie, dalej mamy jej wspomnienia z Sebą, Hania będzie w siódmym niebie :D Nie jesteś żałosna ciołku, to mój komentarz jest żałosny. Uprzedzałam, więc jak coś nie złość się na mnie, w kolejnym liczę na duuużą dawkę Sama - Wiesz - Kogo i nie mam tu na myśli wcale Lorda Voldemorta ;> Kocham Cię, Twoja nienormalna i patologiczna Aśka <3 :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Wrócę tutaj, kiedy uda mi się nadrobić większą część historii (ach, szkoła wrogiem)...
    Już nie mogę się doczekać <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Moja wypowiedź powinna zagościć tu dosyć dawno, jednak dopiero teraz zdecydowałam się ją dodać. Obawiałam się, że nie będzie ona w stanie oddać czystej perfekcji powyższej publikacji. Kiedy zebrałam w sobie ostatki sił, opuścił mnie niezwykle istotny czynnik, jakim jest inwencja twórcza. Mam jednak nadzieję, że nie zwlekałam zbyt długo. Nie chciałabym okazać się nieproszonym gościem. Wybacz mi, Zuza. Postaram się wszystko nadgonić.
    Dlaczego tak wiele scen odgrywa się na lotnisku? Myślę, że jedna z poprzedniczek idealne to wszystko wyjaśniła. Nie jest to tak ustronne miejsce, jak toaleta, aczkolwiek panuje tam dosyć ciekawy klimat, który wszystko człowiekowi wynagradza. Może również dlatego, że tam odgrywa się wiele sytuacji, które mają znaczący wpływ na życie człowieka? Rozstania, powroty członków rodziny. To wszystko niesie za sobą wiele odczuć. Pozytywnych czy negatywnych? Nieistotne. Emocje są emocjami, prawda?
    Mimo, że nie przepadam za postacią Violetty w serialu, kiedy czytam twojego opowiadanie, czuję do niej dziwną sympatią, której nie jestem w stanie uzasadnić. Wzbudziła moje współczucie, tyle. Moimi perełkami zawsze będą fragmenty, w których opisujesz Natalię i Maxi'ego. Myślę, że nie muszę się na ten temat wypowiadać. Ty doskonale wiesz, co o nich myślę. Nie? Są idealni. W każdym calu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej, Zuziu!
    Tak mi wstyd, ale to na pewno sama wiesz, a przynajmniej powinnaś. I wybacz, proszę! Ten komentarz, a także ten do poprzedniego rozdziału (Będę sobie za to pluła w brodę, do śmierci ;/) powinny znaleźć się tu, jakiś czas temu. Ale to wszystko mnie przytłoczyło - wesele, rodzina, balowania, sprzątanie wszystkiego. Cholera ;c No, ale jestem, i w końcu nadrabiam haniebne zaległości. Jakoś kulawo mi to idzie, ale co poradzę. Dawno nic nie pisałam, nie komentowałam, dziwnie mi. I wciąż ten wstyd ;c
    Wiesz, że ta historia jest cudowna? Ba, ona jest idealna! A co za tym idzie, i każdy rozdział taki jest. Czy to jeden ze starszych, czy dwa ostatnie. Mimo, że każdy inny, niepowtarzalny, to jednak perfekcyjny. Zawsze perfekcyjny (: I co tu więcej mówić. Myślę, że przejdę już do wydarzeń, bez zbytniego rozpisywania się, do poprzedniego też już nie wrócę, wybaczysz mi to? W następnym bardziej się postaram, rozpiszę, bo teraz, już naprawdę nie mam siły, czasu też. Jeszcze trochę roboty dziś przede mną. Mówiłam, że nowy szablon jest piękny? Chyba nie, nie miałam jeszcze okazji. Więc mówię, cudowny! Sarenka ma talent, no, no. A póki jeszcze nie zapomniałam: Gratuluję rocznicy! No, już grubo ponad. Jaki ja mam zapłon, eh ;c Ale i tak, mimo spóźnienia, wiedź, że moje gratulację są szczere, a ja bardzo doceniam, że z nami jesteś tak długo, bo to kawał czasu. I mam nadzieję, że już zawsze będziesz pisać, naprawdę. Twoje opowiadania są jak narkotyk. I zasługują na większą publiczność, zdecydowanie większą. Dobrze, rozdział! Trzydziesty dziewiąty! Za niedługo dobijemy do czterdziestki, wow! Nie mogę się już doczekać (:
    Co mamy na początek? Lotnisko. I odwieczne pytanie: Czemu to zawsze jest lotnisko? Hahaha. Wiesz, zgadzam się z Tobą jeżeli chodzi o miejsce pożegnań, powitań, coś w tym jest. A dalej... Kogo my właściwie mamy na tym lotnisku? Leon i Violetta. Którzy w końcu zawalczyli, wyjaśnili coś sobie. Bez zbędnych oskarżeń, pytań, kto zawinił, a kto nie. Wiesz, bardzo mi się ta scena spodobała. Tak piszesz o Leonettcie, że po prostu nie da się ich nie lubić, hihi. Nawet sama Violetta mnie tak nie wkurzała. Widać, że zaszła w niej jakaś przemiana. Już nie jest dzieckiem, nie myśli jak dziecko. A co ją do tego pchnęło? Do tych wszystkich rozmyślań? Choroba przyjaciółki. Wow, tyle głębi, nie spodziewałam się. Nie po Niej. A jednak, proszę. Ty to wiesz, jak zaskoczyć. Zawsze wiedziałaś.
    Dalej, Maxi. I jego tęsknota, nieudane próby kontaktu z Natalią. To takie... rozdzierające. Aż czuć ten smutek, ale wiesz, jak to Ty, oczywiście, wplotłaś pewne nuty komedii, sarkazmu i właśnie to kocham w twoich rozdziałach. No wielbię! Sprawiasz, że czytam z uśmiechem na ustach, wypłakując oczy w jakąś chusteczkę. A tak, równocześnie - bo lubię. życie w końcu pełne jest paradoksów, samo życie można nazwać wielkim paradoksem. Ale hej, o czym ja gadam? Hahaha, nieważne. W każdym razie, podoba mi się jak Maxi opisał postać Natalki, to za czym tęskni. B?o nie chodziło tylko o jej usta, głos, chodziło o Nią - całą. Ze wszystkim, każdą wadą, zaletą. Naiwnością, kpiną, nieśmiałością. Kochał ją, wciąż kocha. Podobała mi się także jego rozmowa z matką. Ta ciotka musi być naprawdę wspaniała, haha. I wiesz, ja mam nadzieję, że w końcu gdzieś złapie brunetkę, porozmawiają. Bo co, to za list? Jakie dać sobie spokój? Dlaczego? Eh. Ostatnie zdanie tej perspektywy sprawiło, że jednak płacz zatriumfował nad uśmiechem. Bywa ;c

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (przepraszam za to dziwaczne rozbicie, chciałam iść akapitami :))

      Co teraz? Moja Diemiła. Takie cudo, cudo. Choć, końcówka średnio mi się podoba. Ale o tym nieco później. Cóż, widzę, że po tym, co się wydarzyło, wszystko wróciło "do normy". Tylko co to za norma? Złożona z nieustanych niedomówień, eh. Chociaż ich kocham, w każdej postaci, zarysie, uśmiechu, pocałunku, to nie potrafię pozbyć się dziwnego uczucia smutku. Bo ono doskwiera Ludmile, więc także i mi. Niemożliwe? A jednak. Chyba za bardzo się zżyłam, haha. Troszkę śmieszne, wybacz. Ale wracając, Ludmiła ma urodziny. Przynosi jej kwiaty, książkę, składa życzenia - choć nieudolne, ale myślę, że dla niej liczy się to, że po prostu jest. Jej osobisty, najpiękniejszy prezent. Tylko czy może go otworzyć? Dostała jedno życzenie, wykorzystała. Poszli na cmentarz, do jego ojca. Widać, że był niechętny, jednak zgodził się. A co dalej? Ludmiła tylko chce pomóc, prawda? I wiesz, ja myślę, że ma całkowitą rację. Ruiz popełnił całą masę błędów, ale po co, żyć w rozpamiętywaniu, po co niszczyć przyszłość, ba!, nawet teraźniejszość, przeszłością? Czy to coś da? Wątpię. A jednak, wciąż nie potrafi się przełamać, ucieka. Mówi, że się nie boi, ja myślę, że jak najbardziej. Boi się tego, że wybaczy zbyt łatwo, a przecież ten człowiek nie zasługuje. Czy naprawdę? Nie wiem, nic nie wiem. Wiem tylko, że ostatnia odpowiedź Diego sprawiła, że miałam ochotę przywalić mu w gębę. Choć nie, Ludmiła powinna to zrobić. Tak, tak. Mieczyki okazały się zwiastunem przegranej? Znowu płaczę, soł słit.
      I na koniec, Camila, Seba i tajemniczy chłopak z internetu? Trójkąt? A może niekoniecznie ;> Wiesz... a dobra, siedzę cicho. Bardzo podobają mi się ich rozmowy, są takie fajne, urocze, choć nieco ironiczne. Widać, że umieją żartować, to takie cudowne. To wspomnienie z Sebą też mi się spodobało. Mru. Nie mogą być przyjaciółmi, więc kim? Spóźnił się? Najwyraźniej... ;>
      Okej, kochana, to by było na tyle. Kiepściutko, no tak. Chyba nie mam wytłumaczenia, poza tym, że głowa mnie nawala i mam jeszcze nieco do zrobienia. Ale... cieszę się, że skomentowałam przed kolejnym. Inaczej mogłoby być krucho, z moim własnym wybaczaniem sobie. Cóż.
      Kocham Cię, wiesz o tym, co nie? Podziwiam oczywiście też, dziękuje za ten cudowny rozdział i czekam na czterdziestkę,
      Edyta ;*

      Usuń
  8. boski rozdział
    czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak ja mogłam dopiero teraz odkryć tego bloga, no jak?
    Nadrobiłam wszystkie rozdziały (trochę tego było) i po prostu nie moge się otrząsnąć. Jak można mieć tak wielki talent?
    Słońce, piszesz tak niesamowicie. Idealnie dobierasz wszystko w słowa. Podczas czytania, czułam coś wyjątkowego. Magię.
    Gdybyś mi mogła oddać trochę talentu, to będę wdzięczna, bo mi się przyda. ;>
    Ściskam, i do następnego.
    ~V.

    OdpowiedzUsuń
  10. Śliczny rozdział <3. Ale ja jestem do tego przyzwyczajona, każdy twój rozdział jest na bardzo wysokim poziomie.
    Wiesz, podziwiam to, że mimo tylu rozdziałów wciąż masz dużo pomysłów na kontynuację historii. Normalnych, ciekawych, wspaniałych pomysłów! Twoje opowiadanie również strasznie wciąga, chciałabym tylko więcej i więcej :).
    Właściwie na tym blogu wszystko mi się podoba. Od wyglądu, po playlistę, wreszcie na publikacjach skończywszy.
    Uwielbiam twoje opisy <3. Mają w sobie coś takiego niezwykłego co mnie urzekło ;).Dialogi oczywiście również piszesz świetne, ale przede wszystkim jest ich odpowiednia ilość :D.
    Najbardziej uwielbiam u Ciebie czytać o Diego i Lu <3. Wątek ich oraz ich rodzin jest moim zdaniem najciekawszy. Po prostu coś niesamowitego !!! Są moją ulubioną parą, a jeszcze w dodatku występują w twoim opowiadaniu jako jeden z głównych wątków, co mnie niezmiernie cieszy.
    Nie ukrywam również, że to dzięki tej historii pokochałam Pablangie i teraz plasują się w samej czołówce moich ukochanych par <3. A kiedyś byłam za Germanangie...
    Moim zdaniem Leonetta tutaj jest bardzo normalna, nie masz co się martwić. Nawet nie można porównać do siebie tej i serialowej.
    Ja liczę, że zostaniesz tu jeszcze bardzo długo. Niektórzy całe sednohistorii zawierają w zaledwie kilku rozdziałach, a potem tylko takie lanie wody. Tu tak nie jest. Tu w każdym rozdziale coś się dzieje, każdy rozdział zachęca do dalszego czytania ;).
    Gośka

    OdpowiedzUsuń