Aśce.
Bo jesteś moim kochanym ciołem, śmieszy Cię to samo co mnie i jesteś dziwna jak ja i jak ten rozdział. Bo potrafisz mnie rozbroić w najbardziej nieoczekiwanym momencie i sprawiasz, że wraca mi dobry humor - nawet, jeśli udaje Ci się to niechcący, deklu. Bo przez Ciebie ujawniają się moje psychopatyczne skłonności. Ale to dobrze. Nie dla wszystkich... Ale dobrze.
Kocham Cię.
How can I be lost
If I've got nowhere to go?
Search for seas of gold
How come it's got so cold?
How can I be lost
In remembrance I relive?
And how can I blame you
When it's me I can't forgive?
Czy można się uzależnić od czyjej obecności? Od wyrazu oczu, przebiegających po jej twarzy tak namacalnie, że niemal czuła ich ciężar?... Od gestu, jakim odciągał jej głowę do tyłu, zaplątując palce w jasne loki? Od tej siły - która nigdy jednak nie zatraciła swojej delikatności - z jaką pozwalał buchnąć płomieniowi, budującemu ich ciała? Czasem - z ociąganiem, celowo zwlekając z pocałunkiem tak długo, aż musiała wspiąć się na palce i sama go sobie wziąć. Częściej - z zachłannością, biorąc we władanie jej całą duszę, jakby serca było mu za mało.
Czy można uzależnić się od jego sposobu opierania głowy na zewnętrznej stronie dłoni, unoszenia brwi, pocierania sennych powiek?... Sposobu wkładania kurtki - najpierw prawy rękaw, potem lewy; sposobu zakładania nogi na nogę, poprawiania mankietów, sposobu oddychania? Czy można każdy z tych detali pokochać tak mocno, aż do bólu, aż do granic szaleństwa? Czy można potem desperacko tęsknić za tak błahymi gestami i niczego tak nie pragnąć, jak ich powrotu?
Chyba można. Na pewno można, tak jak można czuć na swojej dłoni niemal fantomowy dotyk jego ręki, której tam wcale nie ma - ale wspomnienie nadal pali skórę zaciśniętych na powietrzu palców.
Przekonała się, że jej silna wola to czysta fikcja. Choć przysięgła sobie - na wszystko, co miało jakiekolwiek znaczenie - że nie zrobi pierwszego kroku, że tym razem to należy do niego... to jej postanowienie skruszyło się z łatwością suchego liścia zmiętego w garści. Schła bez niego, jakkolwiek idiotycznie to zabrzmi. Rozsypywała się na kawałeczki. Była pyłem, była nędznym prochem, desperatką - ale nie umiała żyć, gdy nie widziała go obok siebie, uśmiechającego się półgębkiem i narzekającego na jej manię zakupów. Nie umiała cieszyć się nowo odkrytą piosenką, gdy nie mogła założyć mu słuchawek na uszy i obserwować reakcji - czy wyśmieje, jak Larę Fabian i jej "Je t'aime"? A może wsłucha się uważniej, jak wtedy, gdy po raz pierwszy puściła mu "Return to Serenity" w wersji akustycznej?
Nie umiała docenić słodyczy samotności, gdy wciąż kołatała się w niej gorycz jego słów. Niemożliwa do przełknięcia, drażniąca jak metaliczny posmak krwi, osiadłej na dnie wielu wspomnień. Ranił ją. Świadomie czy nieświadomie. Nadszarpnął zaufanie, zadrasnął dumę, boleśnie wbił się w delikatne ścianki wrażliwości, nieomylnie i jakby od niechcenia odnajdując szczeliny jej coraz słabszej zbroi. Wiedział wystarczająco wiele o psychice ludzkiej, by odgadnąć - kiedy i jak uderzyć, żeby najbardziej zabolało. To była obrona - najskuteczniejsza, przez atak. Bronił się przed nią, bo zbyt nagle wtargnęła w chaos jego świata - ściśle określony chaos, znajomy mu doskonale - i podejmowała próby uporządkowania go.
Zacisnęła pięści, pod paznokciami zamajaczył ból ranionej skóry. Rozluźniła je natychmiast, wzdychając. Zaczynała rozumieć - pojmować coraz więcej. Kochała go, zdając sobie sprawę z wagi tego słowa. Kochała mimo ran, mimo - chwilami - ziębiącej obojętności, mimo granic, które bardzo wyraźnie stawiał. Kochała jego cienie, bo była pewna światła, które miał w środku. Nie umiało się jeszcze przedrzeć na zewnątrz, rozpalało się powolutku - ale istniało.
Kochała go właśnie przez te głupie, małe drobiażdżki, które składała jak puzzle w jego obraz, stopniowo stający się coraz pełniejszy. Ale na tym obrazku wciąż brakowało jednego. Brakowało jej twarzy. I choć niby - niby! - wzajemność wydawała się oczywista, to było zawsze to "ale".
"Bo to nas różni"...
Ale przecież jesteśmy tacy sami, prawda? Jesteśmy?
"Przepraszam..."
Za co mnie przepraszasz, Diego? Za to, że nie kochasz mnie, chociaż chcesz? Czy za to, że kochasz, chociaż nie chcesz? A jeśli nawet to drugie - to czemu, u diabła, nie chcesz?
Jakaś cząstka dawnej Ludmiły szeptała, żeby pozwolić mu zawalczyć. Żeby usunąć się na bok, na chwilę, niech choć raz to on zacznie jako pierwszy odbudowywać tę więź. Była krucha, powstała zbyt prędko - może dlatego tak łatwo się zrywała?
Oni, przez długi czas chłodni, w jednej sekundzie zaledwie zapłonęli tak gwałtownie. Ale czy to nie przez to - spalili się za szybko?
Tak, stara Ludmiła podjęłaby tę gierkę i uzbrojona w nieodgadniony uśmiech dałaby popis świetnej gry aktorskiej, doprowadzając do tego, żeby sam błagał u jej stóp o jedno spojrzenie. Cholera, jak to karykaturalnie brzmi, prawda? A przecież rok temu, nawet mniej - byłaby do tego zdolna, ba! nawet by się nie zastanawiała, tylko od razu wcieliła plan w życie.
Świetne wyjście z tej dziwnej sytuacji. Maleńkim problemem było jednakże to, że tamta Ludmiła już nie istniała. On ją zabił, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Gdy pierwszy raz odepchnął jej wyciągniętą rękę, gdy zatopił najstraszniejsze ze wszystkich ostrzy - obojętność - w jej kamiennym sercu, wówczas umarła. Po prostu. I nie podniosła się więcej.
T a Ludmiła potrafiła jedynie wytrzymać jedenaście dni - pustych dni, straszliwych dni, milczących dni - i skapitulowała. Choćby miała pójść do niego na kolanach, musiała odzyskać to, co jeszcze odzyskać się dało.
W drzwiach powitała ją sylwetka, którą znała tylko ze zdjęcia, widzianego kiedyś w ich salonie. Nigdy nie natknęła się na nią samą, ani razu. Albo więc ona jej unikała, albo po prostu los uznał ich ewentualne spotkanie za zbędne.
Była niska, drobna - miała może z metr sześćdziesiąt parę. I należała do tych diabelnie zgrabnych kobiet, na widok których każda inna, bez wyjątku, poczuje zazdrość. Musiała też być młodsza od jej matki, a przynajmniej wyglądała na znacznie mniej. I była cholernie śliczna.
Tyle przynajmniej rzeczy Ludmiła dostrzegła na pierwszy rzut oka.
Zacisnęła pięści, pod paznokciami zamajaczył ból ranionej skóry. Rozluźniła je natychmiast, wzdychając. Zaczynała rozumieć - pojmować coraz więcej. Kochała go, zdając sobie sprawę z wagi tego słowa. Kochała mimo ran, mimo - chwilami - ziębiącej obojętności, mimo granic, które bardzo wyraźnie stawiał. Kochała jego cienie, bo była pewna światła, które miał w środku. Nie umiało się jeszcze przedrzeć na zewnątrz, rozpalało się powolutku - ale istniało.
Kochała go właśnie przez te głupie, małe drobiażdżki, które składała jak puzzle w jego obraz, stopniowo stający się coraz pełniejszy. Ale na tym obrazku wciąż brakowało jednego. Brakowało jej twarzy. I choć niby - niby! - wzajemność wydawała się oczywista, to było zawsze to "ale".
"Bo to nas różni"...
Ale przecież jesteśmy tacy sami, prawda? Jesteśmy?
"Przepraszam..."
Za co mnie przepraszasz, Diego? Za to, że nie kochasz mnie, chociaż chcesz? Czy za to, że kochasz, chociaż nie chcesz? A jeśli nawet to drugie - to czemu, u diabła, nie chcesz?
Jakaś cząstka dawnej Ludmiły szeptała, żeby pozwolić mu zawalczyć. Żeby usunąć się na bok, na chwilę, niech choć raz to on zacznie jako pierwszy odbudowywać tę więź. Była krucha, powstała zbyt prędko - może dlatego tak łatwo się zrywała?
Oni, przez długi czas chłodni, w jednej sekundzie zaledwie zapłonęli tak gwałtownie. Ale czy to nie przez to - spalili się za szybko?
Tak, stara Ludmiła podjęłaby tę gierkę i uzbrojona w nieodgadniony uśmiech dałaby popis świetnej gry aktorskiej, doprowadzając do tego, żeby sam błagał u jej stóp o jedno spojrzenie. Cholera, jak to karykaturalnie brzmi, prawda? A przecież rok temu, nawet mniej - byłaby do tego zdolna, ba! nawet by się nie zastanawiała, tylko od razu wcieliła plan w życie.
Świetne wyjście z tej dziwnej sytuacji. Maleńkim problemem było jednakże to, że tamta Ludmiła już nie istniała. On ją zabił, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Gdy pierwszy raz odepchnął jej wyciągniętą rękę, gdy zatopił najstraszniejsze ze wszystkich ostrzy - obojętność - w jej kamiennym sercu, wówczas umarła. Po prostu. I nie podniosła się więcej.
T a Ludmiła potrafiła jedynie wytrzymać jedenaście dni - pustych dni, straszliwych dni, milczących dni - i skapitulowała. Choćby miała pójść do niego na kolanach, musiała odzyskać to, co jeszcze odzyskać się dało.
Dans ce silence amer, j'ai décidé de pardonner.
W drzwiach powitała ją sylwetka, którą znała tylko ze zdjęcia, widzianego kiedyś w ich salonie. Nigdy nie natknęła się na nią samą, ani razu. Albo więc ona jej unikała, albo po prostu los uznał ich ewentualne spotkanie za zbędne.
Była niska, drobna - miała może z metr sześćdziesiąt parę. I należała do tych diabelnie zgrabnych kobiet, na widok których każda inna, bez wyjątku, poczuje zazdrość. Musiała też być młodsza od jej matki, a przynajmniej wyglądała na znacznie mniej. I była cholernie śliczna.
Tyle przynajmniej rzeczy Ludmiła dostrzegła na pierwszy rzut oka.
- O. - Tylko tyle. Miało to chyba zastąpić powitanie i brzmiało... wrogo. Potrafiła więc jedynie skinąć nieznacznie głową, nie wydobywając ze ściśniętego gardła ani jednego słowa. Stały naprzeciw siebie - jakby ktoś postawił zdjęcie obok negatywu. Tak różne się zdawały, tak różne były, musiały być.
Zagapiła się przez moment na jej bladą, nieco kościstą dłoń, unoszącą się do twarzy i zgarniającą odruchowo ze skroni ciemny lok. Miała obrączkę.
Czemu miałaby nie mieć?, skarciła się zaraz w myślach. Przecież kochała męża. Nawet jeśli to głupota.
- Jest Diego? - spytała wreszcie, rezygnując od razu z doszukiwania się w niej jakiegokolwiek podobieństwa do syna. Nie było żadnego. Może z wyjątkiem włosów.
Pytanie samo w sobie było raczej formalnością, bo z głębi mieszkania dobiegały przytłumione dźwięki gitary.
- Nie - brzmiała za to odpowiedź kobiety, sprawiając, że na moment odebrało jej mowę.
- Przecież słyszę, że jest - żachnęła się wreszcie, nie do końca zastanawiając się nad tonem swojego głosu.
Ta niespodziewanie uśmiechnęła się, ukazując światu drugie podobieństwo, drugi element, który Ludmiła znała tak dobrze. To był uśmiech Diego. Ten najbardziej szczery, rozbrajający, z dołeczkami w policzkach, zamieniający oczy w małe szparki. I nie wiedzieć czemu, ten widok podsunął jej myśl, że kobieta jest odrobinę podchmielona. Ale może to było zwykłe złudzenie.
- Może i jest. - Rozchyliła śliczne usta, zaciśnięte zęby błysnęły bielą. Jej ton brzmiał słodko - nie na tyle, żeby przekroczyć granicę pretensjonalności, ale wystarczająco, by zirytować. - Pytanie tylko, czy chce cię widzieć.
A mówiąc to mam na myśli, że odpowiedź jest tylko jedna i brzmi "nie", dopowiedziały już oczy - przeraźliwie jasne. Jak okrągłe, błękitnawe pęknięcia w szkle.
- Niech pani pozwoli, że sama o tym zadecyduję - warknęła, wyprowadzona z równowagi.
Brwi Cristiny uniosły się niedostrzegalnie.
- Inna... Więcej ognia... ale może to jego zasługa... - mruknęła jakby do siebie, spuszczając spojrzenie. Chyba faktycznie musiała wcześniej trochę wypić. Patrzyła bezbarwnym wzrokiem gdzieś w dal, a Ludmiła czekała na jakiś ruch z jej strony - z dziwną trwogą. Bała się tej drobnej istoty, jakby skrywała w sobie tykającą bombę.
- Może i jest. - Rozchyliła śliczne usta, zaciśnięte zęby błysnęły bielą. Jej ton brzmiał słodko - nie na tyle, żeby przekroczyć granicę pretensjonalności, ale wystarczająco, by zirytować. - Pytanie tylko, czy chce cię widzieć.
A mówiąc to mam na myśli, że odpowiedź jest tylko jedna i brzmi "nie", dopowiedziały już oczy - przeraźliwie jasne. Jak okrągłe, błękitnawe pęknięcia w szkle.
- Niech pani pozwoli, że sama o tym zadecyduję - warknęła, wyprowadzona z równowagi.
Brwi Cristiny uniosły się niedostrzegalnie.
- Inna... Więcej ognia... ale może to jego zasługa... - mruknęła jakby do siebie, spuszczając spojrzenie. Chyba faktycznie musiała wcześniej trochę wypić. Patrzyła bezbarwnym wzrokiem gdzieś w dal, a Ludmiła czekała na jakiś ruch z jej strony - z dziwną trwogą. Bała się tej drobnej istoty, jakby skrywała w sobie tykającą bombę.
- Dobrze, idź i zadecyduj - przemówiła chłodno po jakiejś nieskończenie długiej chwili, cofając się o parę kroków. - Przecież to miłość... - szepnęła przez zaciśnięte zęby już za jej plecami. Dziewczyna wzdrygnęła się i prawie pobiegła do jego pokoju, omal nie potykając się o psa. Dylan, który wyglądał jak bestia z samego dna piekieł, obdarzył ją tylko łzawym, łagodnym spojrzeniem i przewrócił się na drugi bok. Ominęła czarne cielsko i zapukała w drzwi, zza których dobiegało monotonne brzdąkanie. To nie była żadna z jego świetnych solówek, żaden konkretny utwór. Tylko seria identycznych dźwięków, z których każdy był jednakowo fałszywy.
Zaniepokojona milczeniem weszła, mimo braku przyzwolenia. Jedna ze strun nienastrojonej gitary drżała pod jego palcami. Szarpał ją ruchem robota raz po raz, ze spuszczoną nisko głową, robiąc stopniowo coraz krótsze przerwy między jednym fałszem a drugim - tak, że zlewały się w jakąś przerażającą karykaturę preludium. Na jedną nutę.
Gdy na sekundę ucichły, usłyszała swój głos, wypowiadający jego imię. Zabrzmiał błagalnie.
Zaniepokojona milczeniem weszła, mimo braku przyzwolenia. Jedna ze strun nienastrojonej gitary drżała pod jego palcami. Szarpał ją ruchem robota raz po raz, ze spuszczoną nisko głową, robiąc stopniowo coraz krótsze przerwy między jednym fałszem a drugim - tak, że zlewały się w jakąś przerażającą karykaturę preludium. Na jedną nutę.
Gdy na sekundę ucichły, usłyszała swój głos, wypowiadający jego imię. Zabrzmiał błagalnie.
Reakcji się nie doczekała.
- Chcę cię przeprosić.
Nadal bez reakcji. Po prostu.
- Posłuchaj, przepraszam, jasne? - spytała już podniesionym tonem, nieco zirytowana jego zachowaniem. - Przepraszam, że wtrącam się w twoje sprawy, że mówię o tym, że dręczę cię tym i... Ja po prostu... - Urwała na moment. - Ale to są trochę też moje sprawy, prawda? Nie dasz sobie rady sam, jeśli...
- Mhm. - Słuchał? Nie słuchał? Dalej skupiał się na tej jednej strunie z uwagą lekarza, sprawdzającego puls pacjenta.
- Ja nie umiem tak dalej, Diego, i zamierzam to przerwać - szepnęła żarliwie. - Nie musi tak być. Na pewno nie musi. Znajdziemy sposób, żeby cię z tego wydostać, zobaczysz.
- Mhm.
- Razem nam się uda.
Paskudny odgłos wibrował jej w głowie, zagłuszając myśli.
- Jezu, odłóż to! - warknęła. Zdjął rękę ze strun. - Błagam.
Jakoś strasznie wolno i długo kładł tę nieszczęsną gitarę na łóżku, a potem bez słowa zastygł odwrócony, ze wzrokiem utkwionym w ścianie.
- Co jest? - spytała zaniepokojona. Znów bez reakcji. - Co się dzieje? Spójrz na mnie.
Nawet się nie poruszył.
- No już! - Złapała jego twarz w dłonie i obróciła siłą. Wstrząsnął nią gwałtowny dreszcz.
Jego oczy były chorobliwie szkliste; maleńkie kropki źrenic spoglądały jakby z bardzo daleka i jakby jej wcale nie widziały.
- Chryste. - Poczuła zawrót głowy. Oplakatowany pokój zatańczył w jej oczach - sufit był na swoim miejscu, nie spadł jej na głowę... Wzięła głęboki oddech, usiłując się uspokoić.
Wrażenie zniknęło. Znów widziała przed sobą tylko to upiorne spojrzenie. I słyszała echo jego głosu, zaskakująco dobrze zachowane w pamięci.
"Znam to za dobrze."
Wrażenie zniknęło. Znów widziała przed sobą tylko to upiorne spojrzenie. I słyszała echo jego głosu, zaskakująco dobrze zachowane w pamięci.
"Znam to za dobrze."
Apatia. Błogostan.
Że działa w kilka sekund. A potem utrzymuje się około sześciu godzin.
"Ja? Nie jestem taki głupi."
- Jesteś naćpany.
- Nie... Nie jestem. - Pokręcił głową, powoli i bez przekonania. Lewo, prawo. Sam jego głos potwierdzał jej przypuszczenia.
"Nie jestem aż tak głupi."
To było jak uderzenie w twarz.
- Nie. Nie. Nie. Nie. Nie! - Każde jej "nie" było bardziej przepełnione złością, a ostatnie wręcz najeżone lodowymi igłami. - Po tym wszystkim, co przeszedłeś? Po tym wszystkim masz czelność jeszcze...
- Przestań... krzyczeć. - Skrzywił się lekko, ale jego wyraz twarzy mówił, że właściwie jest mu kompletnie wszystko jedno. Kompletnie.
"Pieprzyć euforię. Większości nie zależy na euforii. To bardziej chodzi o brak bólu. Wtedy nie czujesz... nic. Obojętność."
- W życiu nie widziałam większej hipokryzji! - Odsunęła się od niego, roztrzęsiona. - Tak go nienawidzisz! Nie masz dla niego litości, a sam...
- Nic nie wiesz - mruknął tym dziwnym, rozmazanym głosem. Przez chwilę miała nadzieję, że on sam żałuje. Ale po jego ustach błąkał się cień uśmiechu - jarzącego się jak pojedynczy świetlik w ciemną noc, unoszący się nad czarną paszczą bagien. Jeden uśmiech, tylko uśmiech - który przelał czarę goryczy.
- Jak śmiesz?! - warknęła, krzyżując ręce na piersi. - Jak śmiesz w ogóle nazywać szmatą kogoś, kim sam jesteś? Uwielbiasz w sobie pielęgnować obrazy tych krzywd, nie? A jesteś taki sam! Dokładnie taki sam jak on.
- Coś ty powiedziała?! - Zerwał się nagle z wściekłością, która przebiła otumanienie. Najwyraźniej działanie heroiny powoli słabło - mógł wziąć na długo przed jej przyjściem.
Stanął przed nią z twarzą wykrzywioną grymasem, który w połączeniu z wzrokiem narkomana dał tak straszny efekt, że każdy by się przeraził. Ale ona nie cofnęła się ani o krok. Nią pchała jakaś dziwna moc. Może gniew.
- No co? - krzyknęła zaczepnie, rozkładając ręce. - Co? Co mi zrobisz? Uderzysz mnie?
Uniesiona ręka opadła bezwładnie, a jego rysy na moment zmieniły się w bólu. I czymś jeszcze. Jakby strachu?
- Jezu. - Zamrugał powoli, z wyraźnym trudem. - Jezu, Ludmiła...
- Nie dotykaj mnie - wyszeptała drżącym głosem. Jej odwaga zniknęła równie szybko.
- Poczekaj, to nie tak... - mówił, wkładając w każde słowo wysiłek.
- Nienawidzę cię. - Już zupełnie głos jej się załamał. Od łez, drżących w gardle. - Nienawidzę.
- Ludmiła...
Uciekła. Chwiejnie pokonała ten krótki dystans, prawie nic nie widząc na oczy, zaszklone łzami - wreszcie? Minęła siedzącą w salonie Cristinę, mignął jej chyba kieliszek. I przez moment zastanawiała się, czy ona nie wie o niczym? Czy też udaje, że nie widzi, co dzieje się z jej synem? Jeśli wie, to jak może teraz tak spokojnie piłować paznokcie, nucąc bardzo przyjemnym w brzmieniu głosem - i dlaczego ona zwraca uwagę na takie drobiazgi? - piosenkę? Zabawne. Tę samą, o której ona myślała dziś po południu. "Je t'aime".
W tym momencie znajomość francuskiego okazywała się przekleństwem. Wolałaby słyszeć obcy bełkot, ale rozumiała każde słowo.
- Będę krzyczeć, że cię kocham, kocham cię - śpiewała kobieta cicho, uśmiechając się pod nosem. - Jak szaleniec... Jak żołnierz, jak gwiazda kina... Kocham cię, kocham cię. Jak wilk... Jak król... Jak człowiek, którym nie jestem. Widzisz?
T a k cię kocham...
T a k cię kocham...
Tamtej nocy, z tym cholernym refrenem dźwięczącym w uszach, Ludmiła płakała.
***
Wielkie nic tobą wykarmione,
Wielkie nic, nawet trochę mniej,
Jakby zero uwieńczone wiankiem zer.
Wielkie nic w siebie zapatrzone,
Potem już dalej cisza,
Bez muzyki przetańczony cały bal.
Wielkie nic skrzętnie uzbierane,
Wielkie nic, choć z pozoru coś,
Wychodzone, wybiegane, piękne dno.
Wielkie nic, w tobie zakochane,
Puste jak oczu twoich blask,
Tyle z tego, tyle z tego w końcu masz.
Znów ten kretyński garnitur. Krawat w jakiś karykaturalny wzorek. Żel do włosów! Szlag by to wszystko trafił.
Zdławił chęć ucieczki, bo i dokąd? Posesję ogrodziła murem na dwa metry, przywołującym skojarzenia z więzieniem. Jedynie olbrzymia brama ulokowana mniej więcej na środku, ukuta z metalowych prętów w jakieś groteskowe zawijaski, psuła efekt. A ludzie, zbijający się w grupki jak dzieci i krążący po tym wielkim ogrodzie, nie mieli uroczych pasiaków jak w Shawshank, tylko smokingi i suknie wieczorowe. Dress code, a jakże. I czym to się niby różni od więziennego ubioru? Ktoś sobie wymyślił, reszta się stosuje - bo musi.
Taki Andy siedział w więzieniu, bo jakiś przypadkowy nerwus zastrzelił jego żonę wraz z kochankiem, a oskarżenie padło na niego. A on? Uśmiechnął się sarkastycznie. Interesujące. Tkwił tu, bo starsza kuzynka jego ojca jakimś cudem dorobiła się fortuny i miała teraz ich wszystkich w garści.
Robiło mu się niedobrze od patrzenia, jak każdy w tym ogrodzie - nie wyłączając jego rodziców - robi wszystko, żeby wkupić się w łaski Inés. Tfu. Materialiści. On naprawdę miał głęboko gdzieś wszystkie jej pieprzone pieniądze. Tego, czego on nie miał, za pieniądze kupić się nie dało. Więc...
Obrócił się od tego nieprzyjemnego obrazka pod sobą, uderzając plecami w kamienne obramowanie balkonu. Zerknął na drzwi, prowadzące do wnętrz, które sam pomagał odnawiać. Dobiegały stamtąd dźwięki fortepianu - kolejnej niepotrzebnej fanaberii, przecież ta stara jędza nawet go nie używała.
Za to teraz ktoś grał i po chwili dotarło do niego, że to najwyraźniej Nina, bo tylko jej brakowało na dole. Miał zdolne siostry, ciężko zaprzeczyć. O ile Maya przekształcała się stopniowo w miniaturowego Einsteina z ciemnymi kucykami i buzią aniołka, o tyle młodsza miała zainteresowania bardziej zbliżone do niego. Od dobrego roku uczyła się gry na pianinie i wychodziło jej to zaskakująco nieźle. Miała znakomity słuch i drobiazgową pamięć. Widział kiedyś, jak próbowała naśladować jego układ taneczny, a choć możliwości nie dorównywały chęciom, to ruchy zapamiętała co do jednego. Z graniem też tak miała, odtwarzała fragmenty różnych utworów metodą prób i błędów.
Teraz grała... co grała? Wszedł do środka, żeby lepiej się przysłuchać. Ale nie potrafił rozpoznać melodii, płynącej spod jej małych dłoni, mimo natrętnego wrażenia, że gdzieś już ją jednak słyszał. Dumał przez chwilę nad tym, a potem niespodziewanie dotarło do niego, że ciotka najprawdopodobniej zaraz ukatrupi to biedne dziecko za dotykanie instrumentu bez pozwolenia. Ruszył więc w tamtą stronę z niepokojem i już miał wejść do sali, wypełnionej delikatnymi dźwiękami, kiedy jakaś dłoń przytrzymała go za rękaw.
To koniec, pomyślał, gdy rozpoznał rękę Inés.
- Zostaw. Przecież pięknie gra.
W życiu nie spodziewałby się takich słów, serio. Klątw, narzekań, utyskiwań - owszem. Ale tego?... Zamurowało go.
Zresztą kobieta też wyglądała, jakby się speszyła własnymi słowami. Po pomarszczonych policzkach przemknął cień rumieńca.
- Pedro też tak grał - oznajmiła zdenerwowanym tonem, wciąż nie odrywając czarnych oczu od grzywy loków, ciemniejącej nad klawiaturą. - Przez chwilę myślałam, że...
- ...to jego duch? - wyrwało mu się, nim zdążył pomyśleć. Zabrzmiało strasznie obcesowo.
Zmierzyła go badawczym wzrokiem.
- Tak. - Nie wyglądała na zagniewaną. - Długo mieszkaliśmy w tym domu, a on często grywał Chopina. Nie miał w tym za bardzo wprawy, ale nadrabiał zaangażowaniem. Zawsze robił błąd w tym samym momencie... Jak ona. - Kiwnęła głową w stronę Ninki. - Zawsze. Szło gładko, ale przy tych akordach omsknęła mu się ręka za każdym razem.
- Nie wiedziałem, że w ogóle grał - wymamrotał, rozpaczliwie szukając bezpiecznych tematów. Wolał się mieć na baczności, z tą kobietą nic nigdy nie było wiadomo.
- Nic dziwnego, w rodzinie słynął raczej jako tancerz - oznajmiła z refleksyjnym wyrazem twarzy. Żeby się tylko nie rozpłakała.
- Hmm.
- Jesteś bardzo do niego podobny, Maximiliano - wypaliła nagle, a on przez moment myślał, że ciotka ironizuje. Tak, to byłoby bardzo w jej stylu.
- Z wyglądu? - upewnił się grzecznie, starając się nie patrzeć na portret jasnowłosego staruszka o dostojnych wąsach, który uśmiechał się blado z portretu nad kominkiem. Miał błękitne oczy i jakieś dwa metry wzrostu. No wypisz wymaluj on.
- Nie, chociaż to bardzo zabawne. - Założyła ręce na piersi, ale nadal nie sprawiała wrażenia zirytowanej. To było dziwne. Podejrzane. - Z charakteru. Tańczyłeś z Marą, chociaż wcale nie miałeś na to ochoty. On też taki był, nie potrafił nikomu odmówić.
Jęknął. Już dawno zapomniał o niezręcznej sytuacji, od której minęły niemal dwa lata, ale tego popołudnia wspomnienie wróciło z całą swoją idiotycznością na widok kuzynki. Ona natomiast zachowywała się tak, jakby nigdy nic się nie stało - i tak długo nalegała, aż zmusił się do jednego tańca z nią. Potem jednak umknął stamtąd jak najprędzej, udając się na pusty balkon, żeby w spokoju poużalać się nad swoim dziwnym położeniem.
No i gdy myślał, że już więcej nieszczęść tego dnia go nie spotka, musiał się nadziać akurat na Inés i wysłuchiwać jej gadania. Nie, żeby było to aż takie złe, co stwierdził z zaskoczeniem. Gdyby mógł wybierać między tańcem z tą nieszczęsną Marą a rozmową z ciotką... Cholera, wybrałby to drugie. To było straszne.
- Widzę też, jak się troszczysz o siostry. Pedro zawsze miał podejście do dzieci. - Uśmiechnęła się do swoich wspomnień. - I jak ukrywasz przed wszystkimi, że ci źle. To widać, nawet jeśli bardzo się starasz.
- Nie jest mi źle - zaprotestował. Tego wymagała grzeczność, bądź co bądź.
- A co sądzisz o tym domu, Maxi? - przeskoczyła nagle w inny temat.
- Że to zbędny wydatek - mruknął pod nosem. I zaraz przeraził się, że mogła to usłyszeć.
- A to jest bardzo ciekawe. - Zmarszczyła brwi, schyliła się na moment, poprawiając fałdy długiej sukni. I z powrotem wyprostowała - z dziwną miną.
Taki Andy siedział w więzieniu, bo jakiś przypadkowy nerwus zastrzelił jego żonę wraz z kochankiem, a oskarżenie padło na niego. A on? Uśmiechnął się sarkastycznie. Interesujące. Tkwił tu, bo starsza kuzynka jego ojca jakimś cudem dorobiła się fortuny i miała teraz ich wszystkich w garści.
Robiło mu się niedobrze od patrzenia, jak każdy w tym ogrodzie - nie wyłączając jego rodziców - robi wszystko, żeby wkupić się w łaski Inés. Tfu. Materialiści. On naprawdę miał głęboko gdzieś wszystkie jej pieprzone pieniądze. Tego, czego on nie miał, za pieniądze kupić się nie dało. Więc...
Obrócił się od tego nieprzyjemnego obrazka pod sobą, uderzając plecami w kamienne obramowanie balkonu. Zerknął na drzwi, prowadzące do wnętrz, które sam pomagał odnawiać. Dobiegały stamtąd dźwięki fortepianu - kolejnej niepotrzebnej fanaberii, przecież ta stara jędza nawet go nie używała.
Za to teraz ktoś grał i po chwili dotarło do niego, że to najwyraźniej Nina, bo tylko jej brakowało na dole. Miał zdolne siostry, ciężko zaprzeczyć. O ile Maya przekształcała się stopniowo w miniaturowego Einsteina z ciemnymi kucykami i buzią aniołka, o tyle młodsza miała zainteresowania bardziej zbliżone do niego. Od dobrego roku uczyła się gry na pianinie i wychodziło jej to zaskakująco nieźle. Miała znakomity słuch i drobiazgową pamięć. Widział kiedyś, jak próbowała naśladować jego układ taneczny, a choć możliwości nie dorównywały chęciom, to ruchy zapamiętała co do jednego. Z graniem też tak miała, odtwarzała fragmenty różnych utworów metodą prób i błędów.
Teraz grała... co grała? Wszedł do środka, żeby lepiej się przysłuchać. Ale nie potrafił rozpoznać melodii, płynącej spod jej małych dłoni, mimo natrętnego wrażenia, że gdzieś już ją jednak słyszał. Dumał przez chwilę nad tym, a potem niespodziewanie dotarło do niego, że ciotka najprawdopodobniej zaraz ukatrupi to biedne dziecko za dotykanie instrumentu bez pozwolenia. Ruszył więc w tamtą stronę z niepokojem i już miał wejść do sali, wypełnionej delikatnymi dźwiękami, kiedy jakaś dłoń przytrzymała go za rękaw.
To koniec, pomyślał, gdy rozpoznał rękę Inés.
- Zostaw. Przecież pięknie gra.
W życiu nie spodziewałby się takich słów, serio. Klątw, narzekań, utyskiwań - owszem. Ale tego?... Zamurowało go.
Zresztą kobieta też wyglądała, jakby się speszyła własnymi słowami. Po pomarszczonych policzkach przemknął cień rumieńca.
- Pedro też tak grał - oznajmiła zdenerwowanym tonem, wciąż nie odrywając czarnych oczu od grzywy loków, ciemniejącej nad klawiaturą. - Przez chwilę myślałam, że...
- ...to jego duch? - wyrwało mu się, nim zdążył pomyśleć. Zabrzmiało strasznie obcesowo.
Zmierzyła go badawczym wzrokiem.
- Tak. - Nie wyglądała na zagniewaną. - Długo mieszkaliśmy w tym domu, a on często grywał Chopina. Nie miał w tym za bardzo wprawy, ale nadrabiał zaangażowaniem. Zawsze robił błąd w tym samym momencie... Jak ona. - Kiwnęła głową w stronę Ninki. - Zawsze. Szło gładko, ale przy tych akordach omsknęła mu się ręka za każdym razem.
- Nie wiedziałem, że w ogóle grał - wymamrotał, rozpaczliwie szukając bezpiecznych tematów. Wolał się mieć na baczności, z tą kobietą nic nigdy nie było wiadomo.
- Nic dziwnego, w rodzinie słynął raczej jako tancerz - oznajmiła z refleksyjnym wyrazem twarzy. Żeby się tylko nie rozpłakała.
- Hmm.
- Jesteś bardzo do niego podobny, Maximiliano - wypaliła nagle, a on przez moment myślał, że ciotka ironizuje. Tak, to byłoby bardzo w jej stylu.
- Z wyglądu? - upewnił się grzecznie, starając się nie patrzeć na portret jasnowłosego staruszka o dostojnych wąsach, który uśmiechał się blado z portretu nad kominkiem. Miał błękitne oczy i jakieś dwa metry wzrostu. No wypisz wymaluj on.
- Nie, chociaż to bardzo zabawne. - Założyła ręce na piersi, ale nadal nie sprawiała wrażenia zirytowanej. To było dziwne. Podejrzane. - Z charakteru. Tańczyłeś z Marą, chociaż wcale nie miałeś na to ochoty. On też taki był, nie potrafił nikomu odmówić.
Jęknął. Już dawno zapomniał o niezręcznej sytuacji, od której minęły niemal dwa lata, ale tego popołudnia wspomnienie wróciło z całą swoją idiotycznością na widok kuzynki. Ona natomiast zachowywała się tak, jakby nigdy nic się nie stało - i tak długo nalegała, aż zmusił się do jednego tańca z nią. Potem jednak umknął stamtąd jak najprędzej, udając się na pusty balkon, żeby w spokoju poużalać się nad swoim dziwnym położeniem.
No i gdy myślał, że już więcej nieszczęść tego dnia go nie spotka, musiał się nadziać akurat na Inés i wysłuchiwać jej gadania. Nie, żeby było to aż takie złe, co stwierdził z zaskoczeniem. Gdyby mógł wybierać między tańcem z tą nieszczęsną Marą a rozmową z ciotką... Cholera, wybrałby to drugie. To było straszne.
- Widzę też, jak się troszczysz o siostry. Pedro zawsze miał podejście do dzieci. - Uśmiechnęła się do swoich wspomnień. - I jak ukrywasz przed wszystkimi, że ci źle. To widać, nawet jeśli bardzo się starasz.
- Nie jest mi źle - zaprotestował. Tego wymagała grzeczność, bądź co bądź.
- A co sądzisz o tym domu, Maxi? - przeskoczyła nagle w inny temat.
- Że to zbędny wydatek - mruknął pod nosem. I zaraz przeraził się, że mogła to usłyszeć.
- A to jest bardzo ciekawe. - Zmarszczyła brwi, schyliła się na moment, poprawiając fałdy długiej sukni. I z powrotem wyprostowała - z dziwną miną.
No, dalej, nakrzycz na mnie. Przyzwyczaiłem się już do tego.
- Pytam o to każdego, wiesz? I każdy mówi, że odnowienie go to świetny pomysł i takie tam.
- Nic dziwnego - przyznał nerwowo.
- Nie, to jest dziwne. Bo nikt nie uważa, żeby to był dobry pomysł. - Zaśmiała się ochryple, a potem zaczęła kaszleć. - Banda lizusów - mruknęła, odzyskując oddech.
- Yyy...
- Myślisz, że tego nie widzę? - prychnęła, z każdą sekundą wprawiając go w coraz większe zdumienie. - Chwalą każdą decyzję, którą podejmuję, bo liczą, że zyskają przez to moją sympatię. Smutne. Jakoś nie mam sympatii do kłamców.
- Uhm. - To nie brzmiało uprzejmie, ale na więcej go nie było stać. Poważny ton ciotki skrywał zgrabną kpinę, ale i tak nie bardzo wypadało zareagować na ten żart.
- Możesz się śmiać, Maxi. - Dlaczego nagle zaczęła go nazywać zdrobnieniem? Jezu, to musiał być sen. - To jest śmieszne. Nikt nie traktuje mnie jak człowieka, tylko jak właścicielkę testamentu, na myśl o którym się ślinią. - Znów zaczęła się śmiać; było w tym coś przerażającego... ale i przerażająco ludzkiego, czego nigdy nie dostrzegał.
- Ludzie tacy już są. - Wzruszył ramionami. Ta rozmowa była jak przechodzenie przez pole minowe. Niby jeszcze na żadną nie natrafił, ale to wcale nie znaczyło, że któraś nie wybuchnie mu zaraz pod stopami. Nawet jeśli czujność zakłócało mu odkrycie, że z nią w ogóle DA się pogadać jak z człowiekiem.
- Są, to prawda. Imponujesz mi, Maximiliano. - Czyli wracamy do Maximiliana... Zaraz, co?!
- Ja? - Jego szczęka roztrzaskała się o podłogę, nawet nie próbował jej zbierać. - Czym?
- Szczerością. Kolejna cecha Pedra. Kiedyś kupiłam czarną sukienkę, jedwabną. Wszyscy się nią zachwycali. A on chodził cały dzień ze speszoną miną, a wieczorem zebrał się na odwagę i powiedział, że wyglądam jak własny portret trumienny. Myślał chyba, że go za to zabiję.
I miał słuszne podstawy, żeby tak myśleć.
- Tak, tak, wiem. - Znów czytała mu w myślach. - Naprawdę, ja wiem, jak to wygląda z boku. I że przyjaciół mi to nie przyniesie nigdy. Ale to jest zbyt zabawne...
- Czyli udajesz... czyli ciotka udaje jędzę, bo ją to bawi? - To chyba było za wiele jak na jego umysł.
- Ehem... Brzmi lepiej w głowie, fakt - westchnęła, a potem parsknęła śmiechem. Tym razem jej zawtórował.
- Ale mam prośbę, chłopcze.
- Tak? - Znów wolał się mieć na baczności.
- Nie mów o tym nikomu. Niech dalej chodzą przy mnie na palcach i chwalą każdy ruch, naiwnie myśląc, że dostaną za to moje ciężko zarobione pieniądze - parsknęła pogardliwie.
- To podłe z ciotki strony - zauważył już trochę odważniej.
- Bardzo. Ale powiedz, czy oni nie są śmieszni?
- Mnie śmieszą - przyznał. - Ale co ja tam wiem.
- Bo oni jeszcze nie odkryli, że pieniądze szczęścia nie dają. Zapamiętaj to sobie, chłopcze.
- Chyba już to wiem - mruknął. - Chociaż czasem też się przydają... do spełniania niektórych marzeń.
- A tobie ich brakuje? - spytała wprost, ale nie był na tyle głupi, żeby zrobić z siebie żebraka jak ci, którymi gardził.
- Nie. Nie potrzebuję więcej, niż mam.
- A dokąd chciałbyś iść na studia? - Uniósł głowę, zaskoczony. Ta rozmowa przyjmowała coraz dziwniejszy obrót.
- Przecież ciotka wie, że idę do Madrytu.
- Nie o to pytam i dobrze o tym wiesz. - Spokojnie odparła jego spojrzenie. - Może masz inne plany? Przecież wyraźnie coś cię gryzie.
- Ech... No, zrezygnowałem ze stypendium, dziewczyna mnie nie chce, a moja najlepsza przyjaciółka ma raka. Faktycznie mogłoby być lepiej.
- Dokładnie w tej kolejności ważności? - upewniła się.
- A jakie znaczenie ma kolejność? - burknął, odwracając wzrok. - I tak nic ode mnie nie zależy.
- Wszystko od ciebie zależy. Pod warunkiem, że zrozumiesz, jak to naprawić.
- Ale ja nie rozumiem!
- To zrozum.
Odeszła, kierując się chyba do reszty gości. A do niego dotarło, że po raz pierwszy nie czuje ulgi z powodu jej odejścia. Chciał, żeby wróciła.
Bo nie rozumiał ani trochę.
Kiedy później, w hotelu, kładł się spać - mieli wracać dopiero następnego dnia - wyczuł pod poduszką coś twardego. Wsunął tam rękę i natrafił na książkę, którą chyba któraś z sióstr wzięła na drogę. Co robiła w jego łóżku, nie wiadomo. Obrócił okładkę pod światło.
- Bruno Ferrero. Ninka na bank, Maya nie czyta bajek - mruknął. Naty uwielbia bajki, te od Ferrero zwłaszcza, przemknęło mu przez myśl. Westchnął. I odłożył cieniutką książeczkę na stolik jakoś tak niezręcznie, że spadła na ziemię. Podniósł niechętnie, otrzepał. Nic jej nie było, ale wypadła z niej jakaś zakładka.
- I gdzie to było? - warknął, przewracając kartki. - Patrzcie, "Niebieska róża". O cholera. Jasne, zacznij czytać bajki, idioto. Może zrozumiesz. - Zachciało mu się śmiać z samego siebie. Bez przekonania przerzucał kolejne strony, przeglądał tytuły. - "Brama". "List miłosny"... Nie, tylko nie to! "Łańcuch i grzebień". Wszystko o miłości? Żałosne. Ale ja gadam do siebie, i tak już zwariowałem. Jedna bajka tego nie zmieni.
W pewnym zakątku świata żyło kiedyś dwoje małżonków, których miłość nie przestawała rosnąć od pierwszego dnia ich ślubu.
A przed ślubem się nie kochali? Bez sensu.
Byli bardzo ubodzy i wiedzieli, że każdy z nich nosił w swoim sercu niezaspokojone pragnienie: on miał w swojej kieszeni złoty zegarek, który otrzymał od swojego ojca. Z całego serca marzył o złotym łańcuszku.
Ona posiadała długie, piękne i jasne włosy, a marzyła o perłowym grzebieniu, którym, niby diademem, mogłaby je ozdabiać.
Wszędzie materialiści.
Z biegiem lat mężczyzna coraz bardziej marzył o grzebieniu, kobieta natomiast robiła wszystko, aby móc zdobyć dla męża złoty łańcuszek. Od długiego czasu wcale o nich nie rozmawiali, ale ich serca nie przestawały myśleć o tym ukrytym marzeniu.
Ludzie to jednak mają problemy...
Rano w dziesiątą rocznicę ich ślubu, małżonek spostrzegł zbliżającą się w jego stronę uśmiechniętą żonę. Jej głowa była pięknie ostrzyżona i nie posiadała już swoich lśniących i długich włosów.
Ciekawe, jak by wyglądała Natalka bez włosów. Ludzie, o czym ja myślę?
- Co z nimi zrobiłaś, kochana? - zapytał pełen zdziwienia.
Żona otworzyła swoje ręce, w których migotał złoty łańcuszek.
- Sprzedałam je, aby móc kupić złoty łańcuszek do twojego zegarka.
Taka sprytna.
- Ach, kochanie, co ty zrobiłaś? - powiedział mężczyzna, otwierając dłonie, w których trzymał cudowny perłowy grzebień.
- Ja właśnie sprzedałem zegarek, aby ci móc kupić grzebień.
Hmm.
I tak, wpadli sobie w objęcia, szczęśliwi z tego, że mają siebie nawzajem.
Zamknął książkę, żałując, że ją w ogóle otworzył.
Chyba to nie na mój prymitywny umysł.
Bezskutecznie próbował zasnąć, nie myśląc nawet o rozwiązaniu, które było tak blisko.
***
- Nic dziwnego - przyznał nerwowo.
- Nie, to jest dziwne. Bo nikt nie uważa, żeby to był dobry pomysł. - Zaśmiała się ochryple, a potem zaczęła kaszleć. - Banda lizusów - mruknęła, odzyskując oddech.
- Yyy...
- Myślisz, że tego nie widzę? - prychnęła, z każdą sekundą wprawiając go w coraz większe zdumienie. - Chwalą każdą decyzję, którą podejmuję, bo liczą, że zyskają przez to moją sympatię. Smutne. Jakoś nie mam sympatii do kłamców.
- Uhm. - To nie brzmiało uprzejmie, ale na więcej go nie było stać. Poważny ton ciotki skrywał zgrabną kpinę, ale i tak nie bardzo wypadało zareagować na ten żart.
- Możesz się śmiać, Maxi. - Dlaczego nagle zaczęła go nazywać zdrobnieniem? Jezu, to musiał być sen. - To jest śmieszne. Nikt nie traktuje mnie jak człowieka, tylko jak właścicielkę testamentu, na myśl o którym się ślinią. - Znów zaczęła się śmiać; było w tym coś przerażającego... ale i przerażająco ludzkiego, czego nigdy nie dostrzegał.
- Ludzie tacy już są. - Wzruszył ramionami. Ta rozmowa była jak przechodzenie przez pole minowe. Niby jeszcze na żadną nie natrafił, ale to wcale nie znaczyło, że któraś nie wybuchnie mu zaraz pod stopami. Nawet jeśli czujność zakłócało mu odkrycie, że z nią w ogóle DA się pogadać jak z człowiekiem.
- Są, to prawda. Imponujesz mi, Maximiliano. - Czyli wracamy do Maximiliana... Zaraz, co?!
- Ja? - Jego szczęka roztrzaskała się o podłogę, nawet nie próbował jej zbierać. - Czym?
- Szczerością. Kolejna cecha Pedra. Kiedyś kupiłam czarną sukienkę, jedwabną. Wszyscy się nią zachwycali. A on chodził cały dzień ze speszoną miną, a wieczorem zebrał się na odwagę i powiedział, że wyglądam jak własny portret trumienny. Myślał chyba, że go za to zabiję.
I miał słuszne podstawy, żeby tak myśleć.
- Tak, tak, wiem. - Znów czytała mu w myślach. - Naprawdę, ja wiem, jak to wygląda z boku. I że przyjaciół mi to nie przyniesie nigdy. Ale to jest zbyt zabawne...
- Czyli udajesz... czyli ciotka udaje jędzę, bo ją to bawi? - To chyba było za wiele jak na jego umysł.
- Ehem... Brzmi lepiej w głowie, fakt - westchnęła, a potem parsknęła śmiechem. Tym razem jej zawtórował.
- Ale mam prośbę, chłopcze.
- Tak? - Znów wolał się mieć na baczności.
- Nie mów o tym nikomu. Niech dalej chodzą przy mnie na palcach i chwalą każdy ruch, naiwnie myśląc, że dostaną za to moje ciężko zarobione pieniądze - parsknęła pogardliwie.
- To podłe z ciotki strony - zauważył już trochę odważniej.
- Bardzo. Ale powiedz, czy oni nie są śmieszni?
- Mnie śmieszą - przyznał. - Ale co ja tam wiem.
- Bo oni jeszcze nie odkryli, że pieniądze szczęścia nie dają. Zapamiętaj to sobie, chłopcze.
- Chyba już to wiem - mruknął. - Chociaż czasem też się przydają... do spełniania niektórych marzeń.
- A tobie ich brakuje? - spytała wprost, ale nie był na tyle głupi, żeby zrobić z siebie żebraka jak ci, którymi gardził.
- Nie. Nie potrzebuję więcej, niż mam.
- A dokąd chciałbyś iść na studia? - Uniósł głowę, zaskoczony. Ta rozmowa przyjmowała coraz dziwniejszy obrót.
- Przecież ciotka wie, że idę do Madrytu.
- Nie o to pytam i dobrze o tym wiesz. - Spokojnie odparła jego spojrzenie. - Może masz inne plany? Przecież wyraźnie coś cię gryzie.
- Ech... No, zrezygnowałem ze stypendium, dziewczyna mnie nie chce, a moja najlepsza przyjaciółka ma raka. Faktycznie mogłoby być lepiej.
- Dokładnie w tej kolejności ważności? - upewniła się.
- A jakie znaczenie ma kolejność? - burknął, odwracając wzrok. - I tak nic ode mnie nie zależy.
- Wszystko od ciebie zależy. Pod warunkiem, że zrozumiesz, jak to naprawić.
- Ale ja nie rozumiem!
- To zrozum.
Odeszła, kierując się chyba do reszty gości. A do niego dotarło, że po raz pierwszy nie czuje ulgi z powodu jej odejścia. Chciał, żeby wróciła.
Bo nie rozumiał ani trochę.
Kiedy później, w hotelu, kładł się spać - mieli wracać dopiero następnego dnia - wyczuł pod poduszką coś twardego. Wsunął tam rękę i natrafił na książkę, którą chyba któraś z sióstr wzięła na drogę. Co robiła w jego łóżku, nie wiadomo. Obrócił okładkę pod światło.
- Bruno Ferrero. Ninka na bank, Maya nie czyta bajek - mruknął. Naty uwielbia bajki, te od Ferrero zwłaszcza, przemknęło mu przez myśl. Westchnął. I odłożył cieniutką książeczkę na stolik jakoś tak niezręcznie, że spadła na ziemię. Podniósł niechętnie, otrzepał. Nic jej nie było, ale wypadła z niej jakaś zakładka.
- I gdzie to było? - warknął, przewracając kartki. - Patrzcie, "Niebieska róża". O cholera. Jasne, zacznij czytać bajki, idioto. Może zrozumiesz. - Zachciało mu się śmiać z samego siebie. Bez przekonania przerzucał kolejne strony, przeglądał tytuły. - "Brama". "List miłosny"... Nie, tylko nie to! "Łańcuch i grzebień". Wszystko o miłości? Żałosne. Ale ja gadam do siebie, i tak już zwariowałem. Jedna bajka tego nie zmieni.
W pewnym zakątku świata żyło kiedyś dwoje małżonków, których miłość nie przestawała rosnąć od pierwszego dnia ich ślubu.
A przed ślubem się nie kochali? Bez sensu.
Byli bardzo ubodzy i wiedzieli, że każdy z nich nosił w swoim sercu niezaspokojone pragnienie: on miał w swojej kieszeni złoty zegarek, który otrzymał od swojego ojca. Z całego serca marzył o złotym łańcuszku.
Ona posiadała długie, piękne i jasne włosy, a marzyła o perłowym grzebieniu, którym, niby diademem, mogłaby je ozdabiać.
Wszędzie materialiści.
Z biegiem lat mężczyzna coraz bardziej marzył o grzebieniu, kobieta natomiast robiła wszystko, aby móc zdobyć dla męża złoty łańcuszek. Od długiego czasu wcale o nich nie rozmawiali, ale ich serca nie przestawały myśleć o tym ukrytym marzeniu.
Ludzie to jednak mają problemy...
Rano w dziesiątą rocznicę ich ślubu, małżonek spostrzegł zbliżającą się w jego stronę uśmiechniętą żonę. Jej głowa była pięknie ostrzyżona i nie posiadała już swoich lśniących i długich włosów.
Ciekawe, jak by wyglądała Natalka bez włosów. Ludzie, o czym ja myślę?
- Co z nimi zrobiłaś, kochana? - zapytał pełen zdziwienia.
Żona otworzyła swoje ręce, w których migotał złoty łańcuszek.
- Sprzedałam je, aby móc kupić złoty łańcuszek do twojego zegarka.
Taka sprytna.
- Ach, kochanie, co ty zrobiłaś? - powiedział mężczyzna, otwierając dłonie, w których trzymał cudowny perłowy grzebień.
- Ja właśnie sprzedałem zegarek, aby ci móc kupić grzebień.
Hmm.
I tak, wpadli sobie w objęcia, szczęśliwi z tego, że mają siebie nawzajem.
Zamknął książkę, żałując, że ją w ogóle otworzył.
Chyba to nie na mój prymitywny umysł.
Bezskutecznie próbował zasnąć, nie myśląc nawet o rozwiązaniu, które było tak blisko.
***
- Nudzę się - oznajmił Andres po raz dziewiętnasty, ku uciesze dziesięcioletnich bliźniaczek, dzielących z nim potrójne siedzenie.
- To rozbierz się i pilnuj ubrania - życzliwie poradziła mu Lena znad krzyżówki, a reszta przyjaciół jak jeden mąż przewróciła oczami. Chłopak rozważał tę propozycję przez moment.
- Za dużo ludzi - oznajmił wreszcie ze smutkiem. Broduey parsknął, unosząc rękę do ust i prawie wytrącając siedzącej obok dziewczynie gazetę.
- Ej. - Cofnęła ją poza zasięg jego nieskoordynowanej gestykulacji, przesuwając się przez to bliżej Federico, który od razu uśmiechnął się do niej kpiąco. Momentalnie odsunęła się ze złością i wróciła do poprzedniej pozycji, opierając złożoną broszurkę o kolano. Powiodła czubkiem długopisa po pustych kwadracikach. - Stolica Malezji. Dwa wyrazy, druga litera "u".
- Buenos Aires spróbuj - dobiegło z tyłu.
- Zabawne, León.
- Kuala Lumpur - oznajmił beznamiętnie Fede, z miną Tak-Ja-Też-Wiem-Takie-Rzeczy.
- Co za dźwięki wydajesz? Udławiłeś się gumą? - zatroskała się, odwracając ku niemu twarz i obrzucając go smutnym spojrzeniem.
- Wiem, że byś tego chciała, mała. Ale marzenia się aż tak łatwo nie spełniają - odparł identycznym tonem.
- Nie mów do mnie "mała"! Mam prawie metr sześćdziesiąt.
- Na szczudłach tak. Wpisz to hasło. - Kiwnął głową w stronę krzyżówki.
- Jak to się pisze? Przez "c"?
- Daj mi to. - Wyjął jej z dłoni parkera i spokojnie uzupełnił brakujące literki. - A "inaczej podpis" to będzie autograf.
- Wiem! Oddawaj. - Wydarła mu pisemko i odsunęła od niego jeszcze dalej, niemal włażąc Brodueyowi na kolana. Ten znowu gruchnął śmiechem, zresztą Federico też, nawet głośniej.
Naburmuszyła się, odwracając się na moment w stronę Camili. Zza "Czterech pór roku" Kinga spojrzały na nią brązowe oczy.
Naburmuszyła się, odwracając się na moment w stronę Camili. Zza "Czterech pór roku" Kinga spojrzały na nią brązowe oczy.
- Ciszej trochę - poprosiła zrzędliwie rudowłosa, skulona na brzegu siedzenia obok Leóna. - Niektórzy próbują czytać.
- Którzy niektórzy? - zaniepokoił się Andres po drugiej stronie przejścia. - To to samo co "obcy"?
- Nie, Andres. To oznacza mnie i nikogo więcej - uświadomiła go, chowając się znów za cegłą w białej okładce.
Odetchnął jakby z ulgą.
- Nie lubię kosmitów - podzielił się spostrzeżeniem z wszystkimi zainteresowanymi. Dziewczynki obok niego zachichotały, a ci pasażerowie, którzy jeszcze nie spali, w większości mieli zdegustowane miny.
- Miałeś z jakimiś do czynienia? - spytała Lena poważnym tonem.
- Nie i nie zamierzam! - obruszył się chłopak. - Nie ma ich we Włoszech, prawda? Kosmos jest przecież tylko nad Ameryką.
- Oczywiście. - Fede dostał ataku kaszlu, a León prawie się udusił, starając się nie śmiać zbyt głośno, żeby nie obudzić drzemiącej mu na ramieniu Violetty.
- Nie mogą mnie porwać do celów badawczych. Muszę wrócić cały i zdrowy - podsumował spokojnie. - Bo po powrocie Lara nauczy mnie jeździć na motorze.
- Serio? Zgodziła się? - Broduey zrobił wielkie oczy.
- Jeszcze jej o tym nie powiedziałem. Ale zgodzi się. Na bank. - W jego głosie dźwięczała niezachwiana pewność.
- A tak w ogóle co u niej? - zainteresował się nagle León. Przyjaciel rzucił mu spojrzenie spode łba.
- Wszystko w porządku. Często się śmieje. Ale ty przecież nawet nie zauważyłeś, jaki ma piękny śmiech - rzucił dziwnie wyzywająco.
- O czym ty...
- Kto to Lara? - spytał Fede, zaprzestając na moment szczerzenia się do swojego pięknego odbicia w lustrzanych szkłach okularów, które trzymał na kolanach.
- Nie znasz - ucięła Lena.
- Tyle to wiem. Dlatego pytam. Tylko ot tak, nie musisz być zaraz zazdrosna.
- Żal mi cię - warknęła, wpisując gwałtownie hasło do odpowiedniej rubryczki. - Teraz co? Może jolka.
- Nie Jolka, tylko Lara - poprawił ją Andres.
- Ja z wami zwariuję - jęknęła Camila zza ich pleców.
- Lara to taka fajna dziewczyna od motocykli - wyjaśnił Broduey, przechylając się w stronę Fede. - Andres się jej boi, a ona go terroryzuje. Nie no, spoko jest. Kawał chłopa z niej.
- Ty licz się ze słowami! - Chłopak gwałtownie poczerwieniał. - Nigdy nie mów tak o niej w mojej obecności.
- Jasne, Andres... Spokojnie. - Uniósł ręce pokojowo, po raz kolejny zrzucając gazetę Lenki na podłogę. Jęknęła głośno, a on tylko uśmiechnął się bezradnie i zanurkował pod fotel.
- Tylko żartuję - zapewnił, podając dziewczynie plik kartek. - Lara jest naprawdę spoko. Gadałem z nią kiedyś, zna się na piłce. To rzadkość.
- Ja też się znam! - obruszyła się Lena.
- Ty się nie liczysz, mała.
- Jak ja was czasem nienawidzę - fuknęła rozzłoszczona, próbując odwrócić się i od Fede, i od Brodueya - jednocześnie. Ponieważ wciąż jednak tkwiła na środkowym siedzeniu pomiędzy nimi, było to niezbyt wykonalne. Skupiła się więc na wpisywaniu literek "A" w szyfrokrzyżówkę i udawała, że wcale nie obchodzi jej dalszy ciąg rozmowy.
- Piłka nożna to najgłupszy sport świata - wymamrotała Camila, przewracając kartkę. - Ja wiem o niej tylko tyle, że bramka jest okrągła, a piłki są dwie. I starczy.
Po wygłoszeniu tej swojej ulubionej formułki wróciła do lektury.
Tymczasem Broduey zesztywniał na swoim siedzeniu, a wyraz twarzy miał taki jak wtedy, gdy dostał od Leny w brzuch i zabrakło mu powietrza.
Potem nagle odwrócił się w jej stronę.
Tymczasem Broduey zesztywniał na swoim siedzeniu, a wyraz twarzy miał taki jak wtedy, gdy dostał od Leny w brzuch i zabrakło mu powietrza.
Potem nagle odwrócił się w jej stronę.
- Cami... - Głos miał zachrypnięty. - Ty lubisz Pink Floydów, prawda?
- Lubię. - Zerknęła na niego badawczo. - A co, masz z tym jakiś problem?
- I lecisz samolotem pierwszy raz? - upewniał się niespokojnie.
- To jakiś cholerny wywiad? - zniecierpliwiła się.
- A twoje koty nazywają się Oliver... i Twist, tak?
- Skąd wiesz?
- Nie, ja w to nie wierzę - jęknął, trąc czoło. - Przecież takie rzeczy się nie zdarzają. W filmach czasem, ale nie w realnym życiu.
- O czym ty mówisz? León, rozumiesz coś z tego? - Spojrzała na sąsiada, ale on w międzyczasie zdążył już zasnąć.
- O mniejszości mówię.
- Nawąchałeś się czegoś?
- A wiesz, że drummer to nie tylko perkusista? - spytał tonem pełnym rezygnacji. - To też dobosz. I jakikolwiek inny muzyk, grający na instrumencie perkusyjnym, na przykład bębnach albo bongosach. Nawet z bongosów wziąłem to "b". Ale w sumie też z imienia.
- Czy tobie kompletnie odbiło? - wycedziła przez zęby.
- Mnie? Nie, minority, NAM odbiło. Tobie i mnie - warknął, patrząc jej w oczy.
Trzy.
Dwa.
Jeden.
Trzy.
Dwa.
Jeden.
- Nie. To sen. Nie. - Zamrugała gwałtownie, pobladła jak papier, a zaraz potem poczerwieniała. Proch w jej oczach zapłonął i wybuchł w ułamku sekundy, napełniając je wściekłością. - Ty... Zabiję cię.
Do końca podróży żadne z nich nie odezwało się już ani słowem.
______________________________________________________________________
Taa. To było zbyt oczywiste. Nie mogłabym pisać kryminałów, przejrzeliście mnie za szybko.
To jest jakaś kompletna masakra. Mam laptopa przez cały dzień ==> piszę rozdział nocą na telefonie. Logika Zuzki. Nie próbujcie tego zrozumieć.
W efekcie wyszedł za krótki, ale już nie mam na niego siły. Zmęczył mnie jakoś.
Znowu pożyczam sobie bajkę Ferrero. Bez sensu, wiem, ale ja je tak kocham. :c Chyba dziecinnieję na starość.
W efekcie wyszedł za krótki, ale już nie mam na niego siły. Zmęczył mnie jakoś.
Znowu pożyczam sobie bajkę Ferrero. Bez sensu, wiem, ale ja je tak kocham. :c Chyba dziecinnieję na starość.
boski rozdział
OdpowiedzUsuńczekam na kolejny
pozdrawiam Olivia :*
Zuzka, kurde! Czy ty musisz być tak piekielnie zdolna? Kiedy czytam coś, co jest twojego autorstwa mam wrażenie, że jestem do niczego. Po części jest to prawdą, ale ciii. Systematyczne dodawanie rozdziałów jest tym, do czego dążę, a nie udaje mi się tego osiągnąć. Tutaj jest przeciwnie. Mimo, że rozdziały pojawiają się stosunkowo często, nigdy nie dodajesz takich, które nie są dopracowane do perfekcji. Opisujesz wszystko tak dojrzale, że czasem muszę przeczytać dane zdanie dwa razy, by poprawnie odebrać jego sens, co w moim mniemaniu jest dobre. Odbieram to pozytywnie, naprawdę.
OdpowiedzUsuńWątki - Ludmiła i Diego, Natalia i Maxi. Nie potrafię dokonać wyboru. Oba idealne.
Wrócę tutaj ciole z czymś porządnym, obiecuję. Dziękuję :*
OdpowiedzUsuńPS. Też Cię kocham, wiesz? <3
Jezu, jak ja tu dawno nie komentowałam... Czytam zawsze, ale po prostu mi sie nie chce nic pisać, leń ze mnie. Obiecałam sobie, że teraz skomentuję, będzie krótko, bo mam jeszcze kilka blogów do nadrobienia, ale chcę zostawic po sobie ślad - tak, Oli zebrało się na czułości, mniejsza.
OdpowiedzUsuńZuzka... No kurde. Nie wiem, jesteś jedyną (?) osobą jaką znam, która pisze o Bromili w pewnym sensie, chyba. Chociaż nie wiem, ze mną wszystko jest, możliwe, że teraz o kimś zapomniałam, za co przepraszam.
To w samolocie to było takie fajne. Ta ich rozmowa, na końcu, taka fajna (powtórzenie, wiem xd). Minority i drummer, lubię ich, są fajni ;)
I Andres z tymi swoimi kosmitami, nigdy nie przestanę tego lubić ;))
A Diego coś kurde... Mam nadzieję, że wszystko się jakoś tam ogarnie i będzie okej ;>
Czekam na kolejny ;P
Teraz muszę odpokutować i być szybciej.
OdpowiedzUsuńNo i jak tu Cię nie kochać?
Chyba można stwierdzić, że jesteś wszechmogącą pisarką. Odnajdujesz się w każdym gatunku, królujesz w metaforach, opisach, dialogach… Wszystkim. A myślałam, że się tak nie da.
Lubię jak smutek i radość przeplatają się ze sobą. Niektórzy piszą ciągiem nijako (taka ja na przykład), emocje są jednolite… A tutaj jest prawdziwa gama barw, uczuć i żadne „En mi mundo” Violki nie oddałoby tutejszej tęczy różności.
Diemiła. Ja to się boję, że oni są rodzeństwem XD Jestem idiotką, wiem. Ale się kochają, mimo tych wszystkich przeszkód, barier… To są. Taka miłość jest najpiękniejsza i zasługuje na swoje miano. Umie przebaczyć, chce pomóc, odnajduje drogi. Nie wolno jej zlekceważyć. Na świecie są podli ludzie, ale ona jedna jest najlepszą bronią. Na wszystko. Dla każdego.
Takiej mamie Diego to dobrze. Może sobie śpiewać i nikt nie każe jej się zamknąć, jak to u mnie bywa. Brak talentu, zdecydowanie.
Nie lubię jej. Ma jakieś nieuporządkowane psychicznie sprawy z przeszłości, które żyją nadal. To niezdrowe. Zbyt długie wspominanie niszczących czynników szkodzi na przyszłość. Myślę, że to byłoby podłe z jej strony – tym bardziej jako matki – nie zwracać uwagi na syna. Na to, w co się wplątał. Jeśli oczywiście wie. Ale coś w nich jest, że wszystkiego się domyślają. Jest takie coś jak sumienie. Każda zasada ma wyjątki. I nie zawsze miłość matki do dziecka cechuje się pięknem i nieskończonością. Czasami nie istnieje. Aż nie do uwierzenia.
BROOOMIII. Generalnie to w opowiadaniach wolę czytać o Semi, a oglądać Rude Murzyny, ale to wszystko zależy od wykreowania postaci. A tutaj są genialni, tak bardzo chciałabym ich razem. Są kłótnie, niezgodności, jakieś rysy – ale kto tak nie ma? Podobno miłość jest fundamentem wszystkiego. Znajomość internetowa jest dowodem, iż potrafią się dogadać.
Jest godzina 22:22. Ktoś o mnie myśli. Broduey, to ty?
Andrzej i Lara, jejku <3 Przeciwieństwa się przyciągają – definicja fanów Femiły – ale ja też ją bardzo lubię : 3. Cóż, miłość powstaje na różne sposoby, czasem jest owocem przyjaźni (Nie myślmy tu o Caxi, fuj), przypadku, który chyba i tak był zaplanowany przez los…
Może niech lepiej nie uczy go jeździć na tym motorze, bo jeszcze ją przejedzie i z mojej Larusi zostanie tyle, co teraz w serialu – módlmy się za jej szczęście. A zdanie o tym, jak pięknie się śmieje mnie powaliło. Aż mi się ciepło na sercu zrobiło. Coś w rodzaju scen w komediach romantycznych – wiesz, wyznają sobie miłość, a ty siedzisz z wielkim „oooo” na ustach. Rozczulające.
Chcę ich. Prawie tak samo jak Naxi.
NAXINAXINAXI.
Ferreo to wie, kiedy się zjawić. Też kocham bajki, Natalka, zostańmy siostrami. Każdy z czegoś zrezygnował na korzyść osoby, którą kochał, dla jej szczęścia. Z aniołkami naszymi jest tak samo. A wystarczy tylko moment… Fakt, było ich dużo, ale oboje się kochają, a miłość zawsze siebie znajdzie. Przemieści się między powłoką przeciwności, dowiedzie swego. I ukrywa się pod bardzo ładnym czterdzieści dwa. Tak? Wiem, że tak.
Spodziewam się fajerwerków. Będą. U nich są zawsze. Największe. Najpiękniejsze.
Temu bloggerowi to nic się nigdy nie mieści…
UsuńI ta rozmowa Maxiego z Ines… Ludzie to straszni materialiści. To straszne, kiedy wszyscy olewają Twój prawdziwy charakter i zwracają uwagę tylko na to, czym się otaczasz. Nie czyni to z nich złych, ale boli. Dusza jest po to, by kochać. Pedro kochał Ines za całokształt. Mówił jej prawdę, żyli jak żyć się powinno. Przerażająca świadomość. Rodzina tylko czyhająca na śmierć, by porwać fortunę w własne szpony. Będą ją sobie wyrywać, a nikt nie wspomni tej kobiety, która ostatnie lata spędzała patrząc na ich dyskretną wojnę o jej pieniądze, obrzydliwie ckliwie pochlebstwa… Nikt nie chce tak żyć.
Jedyny Bufon mądry na tym świecie. Takie rzeczy.
Może przepisze dom Maxiemu i Natalce. Bo duży, gromadka dzieci i pies muszą się zmieścić.
Jezu, już 23:48. Ile ja piszę ten komentarz? XD
Zerkałam na Violkę, przyznaję się. Miałam nadzieję na jakiegoś napalonego Bufona, ale Naxi znowu brak, za to było beso Femiły, co nie jest żadnym pocieszeniem. Tylko Naxi nie mieli jeszcze pocałunku, Maxi, zrób coś z tym. Kochają się najbardziej w tym popieprzonym serialu i nic! Pewnie za kulisami różne rzeczy się dzieją. Kamery tego nie pokazują.
42 coraz bliżej… Mwahaahhaah.
Chyba, że nie będzie tam Naxi, tylko ognista rumba Brodueya i Camili. Nic, nic. Nie czytaj tego. Wróć się do góry i popatrz sobie na swój rozdział. Dużo bardziej raduje oczy niż komentarz psychodelicznej fanki dwóch Bufonów (skąd jeden padł ofiarą kosiarki).
Xabiani też się ogolił. Nie myślałam, że dożyje czasów, gdy to Bufon będzie wyznaczał nowe trendy. A teraz bardziej logiczne wydaje mi się gimbusiarskie dążenie do vansów, ajfonów – ajsronów i innych rzeczy, o które można się teraz pozabijać, co dla mnie jest kompletnym absurdem, bo ja bez tego żyję i, o dziwo, mam się dobrze. A tu taki Xabuś nie kupił sobie nowych air-maxów, iphona, tylko zainwestował w golarkę i… Nie, sweterków z koni jeszcze nie nosi. Za wcześnie. Chwała mu.
Nagle wszyscy aktorzy się golą. Czyżby Facu został gwiazdą w świecie mody? Boże. Niedługo tak awansuje, że ujrzę go na okładce „Pani domu”. Klasa sama w sobie.
Ostatnio pisał na twitterze do Ariany Grande. Ech. Świat schodzi na psy/bufony.
Mogę powiedzieć, że jesteś idealna? Pisałam tak ostatnio. I wcześniej też. W sumie mój repertuar jest niezmienny. Ale co ja poradzę?
Twój talent = twoja wina
Hej, Zuzka ♥
OdpowiedzUsuńjestem tu - wreszcie, chyba świat się wali, albo wreszcie się ogarnęłam po tych wszystkich weselach, wypadach, i wracam z komentarzem do czterdziestki, który powinnaś dostać wieki temu, i czterdziestki jedynki - bo chcę, pragnę - bez znaczenia. Bo moja miłość do tego bloga... tak, myślę, że przekracza wiele rzeczy, granice pojmowania też. Po prostu... rozumiesz, twój talent, to wszystko, co dobre, co trwa, co się kończy, a co zaczyna, te tajemnice, idealnie dobrane słowa, kryminał, który potrafisz pisać (i nie zaprzeczaj), postać Diego (którą zabije, ale to potem), Ludmiły, choroba Francescki, sprawa z "drummerem", szczęśliwe-nieszczęśliwe Naxi, Bufon, który już zawsze bufonem będzie, podróż do Włoch, Lenarico, ogólnie każda pojedyncza, tak wyjątkowa w swej oryginalności, historii, para, to, i jeszcze więcej... Tworzy tę historię, tego bloga, twój styl, Ciebie. Wkładasz w to serce, prawda? Musisz. To widać, ja widzę. I mam nadzieję, że będę mogła na to patrzeć i patrzeć, jeszcze długo, a kiedy nawet to opowiadanie dobiegnie końca, wiem, że nie przestanę tu wracać, tak jak nie przestanę kochać każdego rozdziału, każdego bohatera - nawet tego niekoniecznie dobrego, bo kocha - się zawsze, i na zawsze. Dziękuje Ci za wszystko, ciole, bo nic więcej nie jestem w stanie zrobić... Ewentualnie napisać komentarz, ale jak możesz zauważyć, dość, że spóźniony, to jeszcze zapewne, do dupy będzie ;D Przykre ;c
No dobra, to od czego ja zacznę? Od czterdziestki. I w sumie, oba rozdziały urzekły mnie - dogłębnie, to jednak 41 wpłynęła na mnie bardziej, mocniej, a jedna scena wyryła się w pamięci. Wiesz jaka? No właśnie... Ale dobra, nie odbiegając od tematu (co często robię, tak swoją drogą)... Czterdziestka ♥ Nie muszę chyba mówić, że była wyjątkowa, czy tam idealna, bo to oczywiste. Jest jakby po prostu wpisane, bezsprzecznie - w metryczkę. "Rozdział Zuzki... jaki? Idealny" Podpisać, przybić - lubię pieczątki. Zatwierdzone! Więc... lepiej przejdę do samych wydarzeń.
Na początek, ten krótki dialog, który wbił mnie w fotel (czy to było łóżko? Nie pamiętam), w każdym razie... Wow. Wiesz, jak wprowadzić napięcie, bucu. Gratuluję. Wcale nie miałam zawału.
Dalej, Angie. Wraca na stare śmieci? Nie, nie, nie, od początku mi się to nie podobało. A jednak... Taka była, zakochana. Kto powiedział, że miłość zawsze musi dawać szczęście? Nikt, no właśnie. A ona była zbyt słaba, zależna, może też zaślepiona? Choć czułe słówka Germana, wszelkie wytłumaczenia, zaczęły brzmieć dziwnie, nieszczerze. Jak z telenoweli. Dziwę się jej, ja bym mu dawno przywaliła z żelazka, (o ile bym miała pod ręką ;D) jakby mi tak trajkotał bez przerwy nad uchem. I w końcu... po jednym słowie, konkretnie zdrobnieniu, klapki opadły z oczu Angeles. W porę? Najwidoczniej. Wiesz, nie spodziewałam się po jego osobie aż takiej... obsesyjności. Zaskakujesz mnie, ale spoko, to przecież nic nowego. W każdym razie, co zrobiła później? Wiedziała, gdzie powinna jechać, wiedziała doskonale. "Nie, lepiej nie zapeszać" - no tak, bo coś ciekawego może się tam urodzić. Ja na to czekam, i po cichu liczę :)
Następnie... Ludmiła, niewysłany list, moje największe przekleństwo, ryczałam jak głupia, nawet teraz mi się chcę. Płacisz za chusteczki! Nie żartuję! To było takie... prawdziwe. Zwyczajne, troszkę potoczne, ale zawierające w sobie jedną puentę: Kocha go, i nic tego nie zmieni, nawet on sam? Boże. A to ostatnie zdanie. Z piekłem, chęciami, pamiętasz, co nie? Za nie... kochana, kłaniam się. Do ziemi, albo jeszcze niżej...
Okej, okej, idziemy dalej... Diego, ten kretyn, krowa, frajer ;c No ja nie mogę no. Dobra, już się ogarniam. Poszedł do Ala, nie powiem ich rozmowa była nawet zabawna ;D Do czasu..., chciał odejść, odciąć się. Dla Niej? Myślę, że tak. Nie chciał już więcej krzywdzić, chciał żyć normalnie. A teraz... Matko. To o Nią chodzi, prawda? O Nią... Bo "Wszystko, tylko nie ona", a może nie... I jak to nie ma odwrotu? A gdzie się podział, wybór zawsze jest. Musi być, właśnie o to chodzi. Ale nie, błagam, powiedź, że się mylę. Mylę, prawda?
UsuńI teraz, hym, hym. Camila. I rozmowa z Maxim, szkoda, że nie może lecieć z nimi ;c Co dalej? Seba monotematyczny? Czy rzeczywiście? XD Ja cię, zawsze lubiłam Semi, a tymczasem, Ty zrobiłaś z niego takiego patafiana, co myśli tylko o trzech (to i tak dużo, nie?) rzeczach, że ja już sama nie wiem. Jestem w kropce o.o No i... skoro tajemniczym kolesiem z internetu nie jest Seba, to kto jest? Dobra, no, już wiem XD Po prostu taka dramaturgia, bo udaje, że na razie przeczytałam tylko czterdziestkę, wypieram myśl, że się nie spóźniłam - tak haniebnie, a co! XD Można? Można. Edyty wszystko mogą, no... większość.
I na koniec, szpital, Marcesca. A więc Serafinka... eh ;c Tak bardzo ją polubiłam, nawet nie wiem czemu, taka kochana była, nie zasługiwała na śmierć, ale kto zasługuje? Takie rzeczy po prostu się dzieją. Nie zawsze dostajemy wyjaśnienia. Ale przynajmniej, zdążyła przeczytać, chciała tego, i zasnęła... tak, po prostu, bez bólu, bez żalu? Popłakałam się. Again... I jeszcze szkoda mi "House'a", widać, że się starał, że mu zależało, ale przegrał... I ja się nie dziwię Marco, też bym nie chciała, żeby ukochana mi osoba tak mówiła. Ale czasem może lepiej być realistą? Tylko, że ja mam nadzieję, że oni przetrwają. A to, co jej obiecał, spełni się. BoOn zawsze dotrzymuje słowa?
Dobra, teraz lecimy do czterdziestki jedynki... Ajsjdfghljlk;l;d;lfg ♥ Kocham ją, tak jak wszystko, co tutaj Nam prezentujesz, co z Tobą bezpośrednio związana, choć tyle łez to ja już dawno nie wylałam. Chyba ostatnio na jakimś filmie, mam słabość do dramatów, jak do listów, i dzieci, i Diemiły. Dużo tego ;c Ale po co ja to mówię, jeszcze wykorzystasz. Ty, ty, ty... ;c Smutno mi. Dobra... Wypada zacząć, co?
Diemiła... Nie, jednak zaburzę trochę kolejność, to sobie zostawię na koniec. Jak zacznę teraz, to nie jestem pewna czy dokończę...
Więc zaczynamy od Maxiego, który zamiast lecieć do Włoch, spędza czas z rodziną - lizusów, i ciotką - niby jędzowatą, a jednak pozory, bo tylko udaje, wyśmiewa się z krewnych, którzy czyhają na jej fortunę, nie - ona jest wręcz urocza. Polubiłam ją. Mam słabość do lekko cynicznych osób. A to jak wspominała Pedra, porównywała do Maxiego, a jego grę do gry Niny, aw. To było takie, takie... inne, ale przyjemne. Nie powiem, że nie. Jeszcze na początku, to nawiązanie do Shawshank, Andy'ego, jezu, przecież ja tak kocham ten film, "Cztery pory roku", też, w końcu to King, i co tu mówić więcej. Yh *O* Uwielbiam to w twoich rozdziałach, udowadniasz mi, że tak wiele Nas łączy. Może oprócz Presleya, ale to może dobrze, zaczynało być strasznie ;D Prawda? W każdym razie, ubóstwiam ten fragment. W ogóle fakt, że Bufon potrafił przeprowadzić inteligentną rozmowę, wooow... Jestem w szoku. Część z bajką też mi się podobała. Może historia lekko oklepana, wszędzie ta miłość, ale jednak z przesłaniem. I czy on nie zauważył zależności? Przecież zrobili to samo. Poświęcili to, co kochali - dla drugiego. Dlaczego więc nie mogą wpaść sobie nawzajem w ramiona? A może mogą? Pożyjemy, zobaczymy ;>
A końcówka? No padłam, jak Boga kocham. Nie, z ręką na sercu, tego się nie spodziewałam. Jestem cieniasem ;/ Ale ta chwila, gdy Brodi zauważył dziwną zależność, te pytania, wyjaśnienia, i ten moment, gdy Camila w końcu zatrybiła... BEZCENNY! Zapiszę to sobie, o jezu, poważnie XD I wgl, cała reszta też słodka. To Lenarico w tle, Andres broniący Lary, awwww. I... no, co teraz? Co będzie dalej? Nie wierzę, ale chyba wolałabym Bromi o.o Takie to... ciekawe.
UsuńNo i dobra, wracamy do punktu wyjścia, czyli do Diemiły... Potrzebuję moich zapasów... ;wybywa po chusteczki; Powiem Ci, że wiesz jak mnie zaskoczyć, jak zniszczyć, złamać, ale... nie mam ci tego za złe, bo zrobiłaś to w zbyt piękny, tak idealny sposób - te uczucia, piosenka na końcu, ogólnie - te zdania, Ludmiła płakała w akompaniamencie piosenki? Ironicznie? Troszeczkę. Tylko moje serce krwawi, no. Nawet bardzo. Heh. Ale, ale, od czego tu zacząć... Ludmiła zmieniła się, Diego ją zmienił. Nie mogła bez Niego wytrzymać, potrzebowała go - obok, blisko, a minęło tylko kilka dni, a kiedyś - to inni walczyli o nią. Wszystko na opak? Chyba tak, ale po kolei. Konfrontacja z Cristiną, oj - było ostro, nie powiem. I ta gorycz w jej słowach "Przecież to miłość" - coś mną szarpnęło, bardzo mocno i boleśnie. A potem... ich rozmowa, czy raczej nie rozmowa? Ja już nawet nie powiem jak głupi jest, robiąc coś takiego, jakim hipokrytą... Tak wielkim. Może chciał zapomnieć o bólu (przez to nowe zadanie?), dobra, tylko dlaczego w ten sposób? Przecież tak bardzo tego nienawidzi, osądza ojca, a sam nie jest... lepszy? Eh. Szkoda mi go. I szkoda mi Ludmiły, ich. Nie wierzę, że to zrobił. Może chodziło o coś większego, jakieś dobro, ale co z tego, skoro metody ranią? I to najbardziej, popychają wręcz do histerii, płaczu, krzyków. A ona go "nienawidzi". Czy na pewno? No... nie oszukując, wyłam. Tak bardzo, że miałam ochotę położyć się na ziemi, i umrzeć. Wciąż mam. Cholera, chyba za bardzo się zżyłam. Ale wiesz, to tak jak miłość Marty do Naxi, to chyba wszystko wyjaśnia. Smutno mi, i tyle. Zdenerwowana też jestem. A ta końcówka, właśnie ta piosenka, którą śpiewała jego matka. Jezu, nie widzę klawiatury, help!
;pięć minut później; No, się ogarnęłam, względnie. Mogę kończyć, pasuje, bo nawet nie wiem, czy dobrniesz od połowy, takie głupoty, eh. Ale starałam się, naprawdę ;c Dla Ciebie wszystko, wiesz? Choć jestem spóźnialska, i głupia, i nie umiem pisać tych komentarzy, i często mnie nie ma... To, chce dać coś od siebie. Inaczej wiem, że nie mam prawa nawet czytać, napawać się tym. Tym, co czuję po przeczytaniu każdego rozdziału. Tyle emocji, lecz zawsze jakaś, nawet nieuzasadniona, euforia. Bo jest, bo coś nowego, bo kolejne literki do pochłonięcia. Perfekcyjna całość. A Ty i twój talent z nią. I co tu więcej mówić... Czekam na następny.
Kocham bardzo mocno, za wszystko, bo nie mogę inaczej, nawet nie chcę,
Edyta ♥
PS: Przepraszam za wszelkie błędy, literówki, jestem pewna, że się wkradły ;/