Dancin' where the stars go blue
Dancin' where the evening fell
Dancin' in your wooden shoes
In a wedding gown
Ciekawe, czemu w języku angielskim błękit jest synonimem smutku.
I zabawne, jak głęboko pewne drobiazgi potrafią zapaść w podświadomość. Nigdy na przykład nie zastanawiała się nad tym, czy myśl o człowieku może mieć kolor - bo też i po co zagłębiać się w tak abstrakcyjne zagadnienia? A jednak gdyby ją kto zapytał o Pablo, bez cienia wahania stwierdziłaby, że jest niebieski. Jak jego koszule, jego skarpetki i grzbiety wielu książek w jego biblioteczce. Jak pluszowe kostki do gry, dyndające pod wstecznym lusterkiem w jego aucie. Jak podpięte klamerkami zasłonki w kuchni, jak ułożone na skos płytki na ścianach łazienki i jak plastikowy spód (czy jak tam się toto fachowo nazywa) przestronnej klatki Scarlett, wyposażonej między innymi w lusterko i huśtawkę. Ta bestia, nawiasem mówiąc, była piekielnie inteligentna. Umiała, na przykład, sama sobie włączyć sfatygowany odtwarzacz, zostawiony specjalnie dla niej w rogu kuchni. Umiała pogłośnić dźwięk, kiwać głową do rytmu i z zacięciem walić dziobem w głośnik, niemal całkowicie zagłuszając chrypkę Jamesa Browna. Zmienienie płyty na inną już niestety wykraczało poza jej zdolności, słuchała więc w kółko tej jednej, a potem powtarzała z upodobaniem ulubione słowo - "afilgud" (koniecznie z jak najdłuższym przeciągnięciem "i").
Dobra, odchodząc od tematu zdolnej kakadu - o czym mowa? O myślach. O tym, że barwią się na kolor uczuć. O tym, że Anglicy utożsamiają smutek z błękitem, kiedy ten kolor wcale nie jest smutny. Jest pogodny, lekki jak letni dzień, przejrzysty jak woda, delikatny jak maleńki kwiat niezapominajki. Jak niebo, balonik, motyl, latawiec.
I jak kubek, wsunięty właśnie jego dłonią między jej palce.
I jak kubek, wsunięty właśnie jego dłonią między jej palce.
Termoreceptory lekko ześwirowały od nagłej dawki gorąca, wbitej zbyt niespodziewanie pod zziębnięte opuszki - więc przesunęła chwyt na uszko kubka. Zielone spojrzenie badawczo musnęło ciemną, nieprzejrzystą taflę, chyboczącą się niepewnie w porcelanowych brzegach. Gorąca czekolada.
- Dzięki.
- Wyobraź sobie... - Usiadł na drugim końcu parapetu, opierając wygodnie nogi. - Taką sytuację: jest sobie facet, noszący gitarę na ramieniu jak karabin. On, jego nieskoordynowane ruchy i gitara. To przecież tylko kwestia czasu, kiedy nią komuś przywali. Na przykład - uwielbianej przez siebie kobiecie, która od uderzenia widowiskowo zemdleje i obudzi się już w jego ramionach. Oszołomienie w połączeniu z naturalnym urokiem osobistym winowajcy może dać zaskakujące rezultaty. Nawet, nie uwierzysz, miłość.
- To byłby dobry materiał na operę mydlaną. - Uniosła kubek do ust, upijając łyk.
- To życie.
- Czyli mam rozumieć, że Beto wyrwał Jackie na gitarę?
- Na walnięcie gitarą w głowę, gdybyśmy chcieli być drobiazgowi. Ale Jackie utrzymuje, że miłość miewa dziwne odchyły. Ją akurat musiała mocno rąbnąć, żeby zwróciła uwagę na tego jedynego. No i nigdy przedtem żaden facet nie sprawił w sekundę, że zobaczyła gwiazdy.
- Z odchyłami to akurat prawda. - Uśmiechnęła się trochę nieszczerze.
- Gdzieś słyszałem, że miłość nie jest ślepa, tylko upośledzona.
Patrzyli na siebie z wystarczająco daleka, by nie mówić szeptem - i z wystarczająco bliska, by milczeć bez konsekwencji.
Księżyc w trzeciej kwadrze wyglądał jak ukruszona perła. Ciemna, brudna woda obłoków rozmazywała się na jego brzegach, płynąc ślamazarnie w poprzek czerni nieba i na jej tle wypadając dziwnie blado. W lukach między ich poszarpanymi krawędziami paliły się błękitne łebki gwiazd.
- Z odchyłami to akurat prawda. - Uśmiechnęła się trochę nieszczerze.
- Gdzieś słyszałem, że miłość nie jest ślepa, tylko upośledzona.
Patrzyli na siebie z wystarczająco daleka, by nie mówić szeptem - i z wystarczająco bliska, by milczeć bez konsekwencji.
Księżyc w trzeciej kwadrze wyglądał jak ukruszona perła. Ciemna, brudna woda obłoków rozmazywała się na jego brzegach, płynąc ślamazarnie w poprzek czerni nieba i na jej tle wypadając dziwnie blado. W lukach między ich poszarpanymi krawędziami paliły się błękitne łebki gwiazd.
Where do you go when you're lonely? Where do you go when you're blue? Where do you go when you're lonely?
I'll follow you...
I'll follow you...
- Jesteś niebieski, wiedziałeś? - przypomniała sobie nagle sennym tonem. Gwiazdy odbijały się w jej oczach.
- Dobry Boże. - Aż odstawił kubek. - Nie wiedziałem, że światłem księżyca też można się upić.
- To chyba nie czytasz wierszy.
- No nie czytam. Nikt nie jest idealny. - Wzruszył ramionami, prostując się. Wierzchem palca narysował na szybie szeroką smugę. - Niebieski to akurat twój kolor.
- Serio?
- A nie? - Uśmiechnął się tym swoim spokojnym, niejednoznacznym uśmiechem. Po raz któryś już łapała się na tym, że chwyta ten uśmiech z przyjemnością, jak drgnienie ciepła w jego poważnej twarzy. Że go bardzo lubi i czeka z utęsknieniem na chwilę, w której się pojawi.
Aniołek na piersi poruszył się w jej palcach, a cieniutki łańcuszek ze srebra prześliznął chłodem wzdłuż karku i zawisł na dłoni.
- Pamiętasz go? - Wyciągnęła w jego stronę rękę jak w parodii hipnozy.
- Jak mógłbym zapomnieć? - Na moment zatrzymał palec na drobnej figurce, a potem jednym ruchem zamknął ją w jej pięści. - Nie zdejmuj, jeszcze stracisz szczęście.
- To teraz mam szczęście? - upewniła się, chowając wisiorek pod tuniką. - Fajnie wiedzieć.
- A co ci się nie podoba w życiu? - spytał całkiem serio.
"Wszystko" byłoby zbyt banalną odpowiedzią, więc przez chwilę liczyła wszystkie objawy swojego pecha. Otworzyła usta i z powrotem je zamknęła.
- I czemu ja mam zawsze rację? - prychnął po kilkunastu sekundach milczenia.
- Mam! - rzuciła wreszcie. - Wkurzający współlokator.
- Chyba gospodarz.
- Który ciągle wypomina mi swoją gościnność i w każdej kłotni ma sojusznika, który klnie na mnie po portugalsku. I fałszuje.
- I feel nice, like sugar and spice! - zaskrzeczało z kuchni jako naoczny (nauszny?) przykład fałszu.
- Nie jestem nauczycielem śpiewu, ale ty przecież mogłabyś trochę ją podszkolić. Ma zbyt ściśnięte gardło, ale duży potencjał - dorzucił krzepiąco, imitując jej własny, promienny uśmiech.
- Idiota.
- Pożyczyć ci "Idiotę"? Dostałem od Evy. Z dedykacją, której nie przeczytam, bo nie znam cyrylicy.
- Dzięki, obejdę się. I co dalej? - zastanowiła się. - Zaraz ci powiem, co mi się jeszcze nie podoba.
- A propos tego aktualnego zmartwienia. - Wychylił resztę czekolady i oparł dłoń z pustym kubkiem na kolanie. - Znalazłem niedawno świetną ofertę mieszkania. Malutkie, ale ładne. I niedrogie.
- Czyli jednak chcesz się mnie pozbyć.
- Czy to nie ty przed chwilą na mnie narzekałaś?
- Ja mogę mieć ciebie dość, ale nie ty mnie - wyjaśniła najbardziej oczywistą rzecz na świecie. A potem się roześmiała. - Maleńką, cudną kawalerkę jak Beto? Z widokiem na morze?
- Ja naprawdę nie wiem, jak on tam pomieści rzeczy Jackie. Ona samych butów ma z pięćdziesiąt par. - Podrapał się po głowie.
- Skąd wiesz?
- Skąd? - powtórzył, odstawiając kubek. - Po prostu wiem. Widzę, że chodzi co chwilę w innych. Czy to jest wystarczająco wyczerpujące tłumaczenie, czy chcesz ode mnie usłyszeć, że często bywam w jej domu i wiem?
- Pablo, jesteś zły?
- Na kogo i o co? - zdziwił się.
- No, przez tę całą sytuację. - Wpatrywała się w niego z uwagą.
- Chyba nie chwytam. - Odwzajemnił jej pytające spojrzenie. - Co, czy niby zazdroszczę Beto szczęścia? Czy jak? O co ty mnie pytasz?
- Naprawdę nie wiesz? - zniecierpliwiła się. - Czy tylko udajesz?
- Jeśli chodzi ci o Jackie - co byłoby bez sensu, ale kto wie, co ci tam w tej głowie siedzi - to uprzejmie informuję, że to moja przyjaciółka. I nie wciskaj mi tu żadnych podtekstów, bo znam znaczenie tego słowa. Jest dla mnie kimś takim, jak... Sam nie wiem. Jak ja dla ciebie.
- A propos tego aktualnego zmartwienia. - Wychylił resztę czekolady i oparł dłoń z pustym kubkiem na kolanie. - Znalazłem niedawno świetną ofertę mieszkania. Malutkie, ale ładne. I niedrogie.
- Czyli jednak chcesz się mnie pozbyć.
- Czy to nie ty przed chwilą na mnie narzekałaś?
- Ja mogę mieć ciebie dość, ale nie ty mnie - wyjaśniła najbardziej oczywistą rzecz na świecie. A potem się roześmiała. - Maleńką, cudną kawalerkę jak Beto? Z widokiem na morze?
- Ja naprawdę nie wiem, jak on tam pomieści rzeczy Jackie. Ona samych butów ma z pięćdziesiąt par. - Podrapał się po głowie.
- Skąd wiesz?
- Skąd? - powtórzył, odstawiając kubek. - Po prostu wiem. Widzę, że chodzi co chwilę w innych. Czy to jest wystarczająco wyczerpujące tłumaczenie, czy chcesz ode mnie usłyszeć, że często bywam w jej domu i wiem?
- Pablo, jesteś zły?
- Na kogo i o co? - zdziwił się.
- No, przez tę całą sytuację. - Wpatrywała się w niego z uwagą.
- Chyba nie chwytam. - Odwzajemnił jej pytające spojrzenie. - Co, czy niby zazdroszczę Beto szczęścia? Czy jak? O co ty mnie pytasz?
- Naprawdę nie wiesz? - zniecierpliwiła się. - Czy tylko udajesz?
- Jeśli chodzi ci o Jackie - co byłoby bez sensu, ale kto wie, co ci tam w tej głowie siedzi - to uprzejmie informuję, że to moja przyjaciółka. I nie wciskaj mi tu żadnych podtekstów, bo znam znaczenie tego słowa. Jest dla mnie kimś takim, jak... Sam nie wiem. Jak ja dla ciebie.
- Aha.
Znów siedzieli w milczeniu, patrząc w niebo.
- Wiesz co? - Owinęła na palcu jasny kosmyk gestem, w którym nie było zalotności, tylko namysł. - Chyba bym nie chciała, żeby Jackie była dla ciebie kimś takim jak ty dla mnie.
- Czemu? - Po wargach przesunął mu się cień grymasu, chowając się szybko w jednym z kącików ust.
- Bo to by znaczyło, że bardziej ci na niej zależy, niż jej się wydaje. - Nie planowała tych słów, a jednak się wyrwały - ujawniając prawdę, której dotąd nie była pewna. A może była, tylko wmawiała sobie co innego.
O samą Jackie tu chodziło najmniej. Sens tkwił gdzie indziej i nie był szczególnie trudny do odczytania.
Wolno odwrócił głowę w jej stronę. Tęczówki, podobne do zbyt symetrycznych odprysków ciemnego szkła, tonęły w błękitnawych białkach. Zasnute matową błoną niedowierzania były jeszcze ciemniejsze.
- Nie dawaj mi powodów, bym źle interpretował twoje słowa. Nie mam na to ochoty.
- Ale ja nie chcę ci ich dawać. -W ciemności każdy szept brzmi jak obietnica. To źle? - Chcę powiedzieć, że j e s t dokładnie tak, jak interpretujesz, cokolwiek to znaczy.
- Nie przypominam sobie, żebym ci czegoś dolewał. - Kiwnął głową w stronę pustych kubków. - W księżyc nie wierzę. Czyli nie jesteś pijana. Zatem to chyba bardzo realny sen.
- Gdyby to był sen... - Rozchyliła usta, unosząc dłoń z zimnej tafli parapetu. - Mogłoby się zdarzyć wszystko, nie?
- Tak. Przynajmniej w teorii.
- A gdybym chciała ci udowodnić, że to nie sen... - myślała dalej. - Jak mam to zrobić, skoro we śnie wszystko jest możliwe?
- Nie możesz. W tym sęk.
- Czyli mogę tylko dalej śnić?
- Na to wychodzi.
- To akurat było pytanie retoryczne.
Tej nocy gwiazdy były zbyt niebieskie. Jak płomienie gazowych latarni.
Sen (albo i nie sen) zaklął sam siebie w białą kołysankę, wpadającą pod powieki błękitem słów, których wcale nie potrzeba było wypowiadać. Historia bez nich ułożyła się już sama - z policzków objętych dłońmi, z cieni - które, wyprowadzone niepewną ręką, biegły jakoś dziwnie; z blasków - pogubionych gwiazd; z barw, linii, krzywizn, krawędzi, załamań. Z uczuć, które wywróciły się na drugą stronę i lśniły w pięknych negatywach - spokojnie i jasno jak perłowa połówka księżyca.
Tyle tylko, że miały własne światło.
***
So tear me open but beware
There's things inside without a care
And the dirt still stains me
So wash me until I'm clean
It grips you, so hold me
It stains you, so hold me
It hates you, so hold me
It holds you, so hold me
Until it sleeps
Było siedemnaście po jedenastej, kiedy ktoś zadzwonił.
To nie był grzecznościowy, pojedynczy sygnał, właściwy obcym ludziom. Ani długi, przeraźliwy, jak na alarm - który byłby najwłaściwszy dla tej późnej pory. Ktoś za drzwiami dzwonił serią urywanych, chaotycznych dźwięków, bębniąc palcami w przycisk.
Tylko jedna znana mu osoba oznajmiała o swoim przyjściu w ten sposób.
Nim to sobie uświadomił, minęła dobra chwila. Gdy jednak w końcu dotarło do niego, że wskazane jest otwarcie tych drzwi, zerwał się z łóżka jak porażony prądem. Zazwyczaj nie kładł się tak wcześnie, ale poprzedniej nocy wcale nie spał - lepiej nie wnikać, gdzie wtedy był - i teraz jedyne, co miał w głowie, to kilkugodzinny romans z poduszką. A jednak ta druga myśl, która wdarła się wraz z dzwonkiem, odepchnęła pierwszą w kąt i zawładnęła mózgiem na dobre.
Udając, że wcale nie idzie na szafot, dotarł po omacku do przedpokoju, zapalił w nim światło i przekręcił klucz w zamku.
Wilgoć nocy wtargnęła do środka, ale dreszcz na plecach nie miał akurat z nią nic wspólnego.
Było widać z kilometra, że płakała. Nawet jeśli w ogóle to do niej nie pasowało. Złote oczy wyglądały jakby ktoś je pogniótł, rzucił na ziemię, podeptał, a potem rozprostował brudnymi palcami i udawał, że nic się nie stało. Jakby ktoś nieudolnie próbował podrobić ich kolor, wybierając nie ten, tylko jakiś inny, dziwny brąz, napuszczając do tęczówek trucizny, a do białek czerwieni.
Stała w plamie widmowego światła jak zawleczona tu z niewyśnionego do końca koszmaru, trzymając dłoń na framudze i wieszając ciężar tego spojrzenia na jego twarzy. Księżyc powlekał bielą i tak już blade policzki, wyostrzał srebrem jej rysy i z właściwą sobie szczerością wydobywał z cienia to, co kiedyś musiało być makijażem, a teraz czerniało dookoła zapuchniętych powiek nierównymi smugami.
Udając, że wcale nie idzie na szafot, dotarł po omacku do przedpokoju, zapalił w nim światło i przekręcił klucz w zamku.
Wilgoć nocy wtargnęła do środka, ale dreszcz na plecach nie miał akurat z nią nic wspólnego.
Było widać z kilometra, że płakała. Nawet jeśli w ogóle to do niej nie pasowało. Złote oczy wyglądały jakby ktoś je pogniótł, rzucił na ziemię, podeptał, a potem rozprostował brudnymi palcami i udawał, że nic się nie stało. Jakby ktoś nieudolnie próbował podrobić ich kolor, wybierając nie ten, tylko jakiś inny, dziwny brąz, napuszczając do tęczówek trucizny, a do białek czerwieni.
Stała w plamie widmowego światła jak zawleczona tu z niewyśnionego do końca koszmaru, trzymając dłoń na framudze i wieszając ciężar tego spojrzenia na jego twarzy. Księżyc powlekał bielą i tak już blade policzki, wyostrzał srebrem jej rysy i z właściwą sobie szczerością wydobywał z cienia to, co kiedyś musiało być makijażem, a teraz czerniało dookoła zapuchniętych powiek nierównymi smugami.
Obraz nędzy i rozpaczy.
Tylko usta, pełne goryczy, jeszcze żyły w jej martwej twarzy.
- Wiedziałeś? - spytał obcy głos.
- Co ty tu robisz? - Dotknął jej ramienia, powoli zsunął dłoń na dół. Cała się trzęsła.
- Powiedz mi, czy wiedziałeś - wyrzuciła prawie chłodno, nie cofając ręki przed jego dotykiem.
Mógł udawać, że nie wie, o co ona go pyta. Tylko po co, skoro mogło chodzić tylko o jedno.
- Tak. - Zacisnął palce na jej nadgarstku, tak jakby zatrzymanie jej w miejscu mogło w czymś pomóc. Coś ułatwić. - Od Adriany.
Przez sekundę jej oczy świdrowały jego twarz; ostre promienie Roentgena prześwietliły każde z kłamstw, każdy wybieg, każde ostre słowo - i wyciągnęły z nich sedno.
- Nienawidzę cię za to, że mi o tym nie powiedziałeś. - Chwyciła się jego podkoszulka, zakleszczyła drżące palce na jasnym materiale. - I... i kocham za to, że jednak chciałeś mnie przed tym ochronić.
Nie rób mi tego.
Lepiej mnie uderz albo coś.
Powiedz, że mi się tylko przesłyszało.
Powiedz, że umiesz beze mnie żyć.
Powiedz, że nie tęsknisz mocniej ode mnie.
Powiedz...
Nie rób mi tego.
Lepiej mnie uderz albo coś.
Powiedz, że mi się tylko przesłyszało.
Powiedz, że umiesz beze mnie żyć.
Powiedz, że nie tęsknisz mocniej ode mnie.
Powiedz...
- Tego nie da się obejść.
- Wiem. I mam to w dupie - wybuchnęła, zaciskając drobne pięści. - Za wiele mnie to kosztowało, nie zrezygnuję z ciebie.
- Wiem. I mam to w dupie - wybuchnęła, zaciskając drobne pięści. - Za wiele mnie to kosztowało, nie zrezygnuję z ciebie.
Rozżalone słowa uderzyły go swoją szczerością. Szczerością, która ustalała własne zasady i przesuwała granice.
Była za blisko. Widział drgające ćmy jej rzęs, wciąż mokre od niezaschniętego tuszu. W załamaniu lewej powieki miała od zawsze piega, którego znał bardzo dobrze - ale teraz nie dało się go dostrzec, jak zagaszonej gwiazdy.
Była za blisko. Widział drgające ćmy jej rzęs, wciąż mokre od niezaschniętego tuszu. W załamaniu lewej powieki miała od zawsze piega, którego znał bardzo dobrze - ale teraz nie dało się go dostrzec, jak zagaszonej gwiazdy.
Ona zawsze patrzyła - po prostu patrzyła. Tylko tyle. Nic więcej.
A jednak to spojrzenie potrafiłoby zabić i wskrzesić, zburzyć jakiś mur i przepalić metal. Ciekawe, czy zdawała sobie sprawę z tej mocy.
Westchnął, unosząc rękę jak w geście poddania i kładąc ją delikatnie tam, gdzie pasowała - na jej plecach, tuż pod łopatkami. Wystarczyło odnaleźć najwłaściwszy układ ramion i wszystko inne już samo trafiło na swoje miejsce.
Przylgnęła do niego całym ciałem, chowając twarz na jego piersi. Przez cienką tkaninę przesączały się łzy.
Przylgnęła do niego całym ciałem, chowając twarz na jego piersi. Przez cienką tkaninę przesączały się łzy.
- Przepraszam.
- Za co ty mnie, do cholery, przepraszasz? - Drugi raz zaparło mu dech.
- Nie wiem. Chyba za to, że ciągle próbuję. I wszystko utrudniam.
- Przestań. To ja cię powinienem błagać. Na kolanach. A to i tak byłoby za mało.
Długo tak stali. Wszystko, czego nie potrafili ogarnąć rozumem ani wyrazić słowami, skrystalizowało się w tym jednym objęciu. Zawsze rozumieli swój dotyk - może to była jedna z właściwości tej samej krwi, płynącej w ich żyłach.
- Za co ty mnie, do cholery, przepraszasz? - Drugi raz zaparło mu dech.
- Nie wiem. Chyba za to, że ciągle próbuję. I wszystko utrudniam.
- Przestań. To ja cię powinienem błagać. Na kolanach. A to i tak byłoby za mało.
Długo tak stali. Wszystko, czego nie potrafili ogarnąć rozumem ani wyrazić słowami, skrystalizowało się w tym jednym objęciu. Zawsze rozumieli swój dotyk - może to była jedna z właściwości tej samej krwi, płynącej w ich żyłach.
Przecież od początku wiedzieli, że są tacy sami.
- Dlaczego to jest tak strasznie nie fair? - szepnęła mu w obojczyk.
- Dlaczego to jest tak strasznie nie fair? - szepnęła mu w obojczyk.
- Nikt nie powiedział, że życie jest fair. - Dotknął ustami jej włosów, obejmując ją mocniej - i słuchał, jak cichutko płynie szloch, jak ciężko powraca oddech, wyregulowany według jego pulsu; jak głośno huczy zegar, tykający mu tuż nad głową. Słuchał, jak tęsknota szarpie się w pętach poczucia winy, krzycząc przeraźliwie, że jej żadne opory nie obchodzą. Że chce być, wbrew wszystkiemu.
- To mi... wiele rozjaśniło. - Spuściła wzrok, mnąc w dłoniach brzeg koca. - Znalazłam wytłumaczenie tej nienawiści.
- Nie przesadzasz?
- Nie. - Rzuciła mu rozpłomienione spojrzenie. - Ojciec mnie nie kochał. Tak jakoś. Po prostu. Kiedy byłam całkiem mała, to mnie to tylko bolało. Potem zaczęłam szukać powodu. Chciałam wierzyć, że on kochać nie umie. - Rozprostowała zaciśnięte palce. - Ale przecież widziałam, jak bardzo kocha mamę. Do szaleństwa. Na różnych przyjęciach zawsze szukał jej wzrokiem i dopiero, gdy miał ją w zasięgu oczu, był spokojny. Gdy ją obejmował, natychmiast każde zmartwienie umykało z jego twarzy. - Wzruszyła ramionami. - Dotarło do mnie, że to nie w nim tkwi problem. To we mnie.
- Przecież to nieprawda.
- Przez całe życie próbuję mu udowodnić, że jestem coś warta. Ciągle. Nie potrafię przegrywać, bo zawsze widzę tę jego chłodną twarz i słyszę głos... chociaż oczywiście nigdy tego nie powiedział, nie wprost... słyszę, jak mówi: "Nie spodziewałem się niczego więcej po t o b i e". Chciałam pokazać, że się myli, że coś we mnie jest.
- Nie mów, jeśli nie chcesz. - Nakrył dłonią jej dłoń, ścisnął. Pokręciła niedostrzegalnie głową. Patrzyła gdzieś w dal.
- Violetta... - Nabrała gwałtownie powietrza. - Wszyscy mają mi to za złe. A ja zazdroszczę jej ojca. Tej troski, tego jego uwielbienia. Nie jej głosu, wyglądu, mam to gdzieś. Ale ona ma tatę, Diego. Kogoś, kto przejmuje się tym, co robi. Ma i tego nie docenia.
- Lu...
- I ty... - ciągnęła. - To jest chore. Dotarło do mnie, że zazdrościłam tobie - nawet tobie. Co z tego, że kompletnie nieświadomie. W całym środku tego koszmaru, o którym mi opowiadałeś, widziałam jego jasną stronę - że mu na tobie kiedyś zależało. Że brał cię na kolana, kładł ci rękę na strunach i uczył grać, że mierzwił ci włosy i mówił "Dobra robota!". Wiem, że byłeś dla niego ważny i to mnie boli. Umiesz to sobie wyobrazić?
- Jestem ostatnią osobą, której powinnaś zazdrościć.
- Wiem. Jestem głupia, jestem niesprawiedliwa. Ale też nie umiem inaczej.
Ciągle patrzyła na niego z pewnym wahaniem. W każdym jej geście krył się strach, nie do końca przezwyciężony przez potrzebę bliskości.
- Wciąż mało wiem - mruknęła, a on znów nie musiał pytać, żeby przejrzeć jej myśli. - Za mało.
- Ale tu nie ma nic więcej. - Położył się na plecach, zagapił w sufit. Po popękanym tynku biegły jasne żyłki. Zagłębiały się w szarość mroku, wrastały w nią. - Wiem, że to nie brzmi wiarygodnie, ale ja naprawdę nie jestem narkomanem. Nigdy nie byłem.
- Jestem ostatnią osobą, której powinnaś zazdrościć.
- Wiem. Jestem głupia, jestem niesprawiedliwa. Ale też nie umiem inaczej.
Ciągle patrzyła na niego z pewnym wahaniem. W każdym jej geście krył się strach, nie do końca przezwyciężony przez potrzebę bliskości.
- Wciąż mało wiem - mruknęła, a on znów nie musiał pytać, żeby przejrzeć jej myśli. - Za mało.
- Ale tu nie ma nic więcej. - Położył się na plecach, zagapił w sufit. Po popękanym tynku biegły jasne żyłki. Zagłębiały się w szarość mroku, wrastały w nią. - Wiem, że to nie brzmi wiarygodnie, ale ja naprawdę nie jestem narkomanem. Nigdy nie byłem.
Sufit był jak studium szarości. Było jej tam od groma. Gołębia, popielata i bura jak mokry chodnik. Jasna, prawie błękitna i taka ocierająca się o czerń. Ciemna szarość, jasna szarość. Gęstsza i bardziej przejrzysta, matowa jak kurz i rozbryzgana w tysiące niejednoznacznych odcieni.
- Nie musisz mi tego mówić. To akurat wiem.
- Wiesz?
- Wiem.
- Życie mi się pokomplikowało.
- To też wiem. - Zwinęła się w kłębek obok niego.
- Nam obojgu.
- Wiem.
- I że nigdy nie byłabyś ze mną szczęśliwa, to też wiesz?
- Nie. - Przez twarz przebiegł jej cień. - Nikt na górze nie będzie o tym decydował.
- Problem w tym... - Objął ją ramieniem, naciągnął na nich koc. - Problem w tym, że to zdecydowali ci na dole. - Odgarnął jej kosmyk włosów z policzka szybkim gestem, nie doprecyzowując tej myśli. - I nic się na to nie poradzi.
- A ja i tak będę cię kochać. - Położyła głowę w miejscu, gdzie pod poplamionym tuszem podkoszulkiem biło jego serce.
- Jak brata?
- Jak Diego.
- I że nigdy nie byłabyś ze mną szczęśliwa, to też wiesz?
- Nie. - Przez twarz przebiegł jej cień. - Nikt na górze nie będzie o tym decydował.
- Problem w tym... - Objął ją ramieniem, naciągnął na nich koc. - Problem w tym, że to zdecydowali ci na dole. - Odgarnął jej kosmyk włosów z policzka szybkim gestem, nie doprecyzowując tej myśli. - I nic się na to nie poradzi.
- A ja i tak będę cię kochać. - Położyła głowę w miejscu, gdzie pod poplamionym tuszem podkoszulkiem biło jego serce.
- Jak brata?
- Jak Diego.
- Wiesz, że ja ci tego nigdy nie powiedziałem? - mruknął.
- Zauważyłam.
- A jeśli teraz powiem, to będzie za późno?
- Nie. - Westchnęła przeciągle. - Nie musisz. Ale powiedz co innego.
- Co?
- Zauważyłam.
- A jeśli teraz powiem, to będzie za późno?
- Nie. - Westchnęła przeciągle. - Nie musisz. Ale powiedz co innego.
- Co?
- Że będzie dobrze. - Szklistymi oczami patrzyła na czarne plamy, wypłakane na jego piersi. Patrzyła na jego dłoń, której twarde palce składały się w idealną całość z jej. Patrzyła na ich przylegające do siebie nadgarstki, przedramiona. - Wiem, że nie będzie. Ale powiedz.
- Będzie - szybko złożył to zuchwałe kłamstwo z kilku liter. Miała rację. Nie będzie. Już nigdy. - Będzie dobrze.
Uniosła głowę i zajrzała mu z bliska w twarz. Jego spojrzenie prześliznęło się po ciemnych obwódkach tuszu pod jej oczami, zsunęło po bladych płaszczyznach policzków, narysowało linię szczęki. Na dłużej zatrzymało się na ustach.
Drżały.
- Tak naprawdę to jeszcze do mnie nie dotarło - stwierdziła cicho, a potem z powrotem spuściła głowę.
Pocałował ją we włosy.
Przez długą chwilę szukał czegoś, co mógłby jej powiedzieć. Jakiegoś zaklęcia. Zdania, potrafiącego przeciąć od środka ten węzeł gordyjski, który ich omotał ze wszystkich stron.
Jej cichy oddech nabrał powoli właściwego rytmu. Gdy wreszcie znalazł słowa, spała już mocno.
Pogapił się przez chwilę na jej spokojną buzię. Potem policzył wszystkie obecne przeszkody - zabrakło mu palców.
Pieprzyć to. Może... pomyślę o tym... jutro.
***
Jesteś
O wiele lepszym wierszem
Niż każdy, który ja
Rzetelnie sklecę
Chcąc cię uchwycić w tekście
Literatura kłamie.
Oni wszyscy: Petrarka, Szekspir, inni bajkopisarze - usilnie sięgali gdzieś po coś wysokiego, nieosiągalnego. Układali miłość z gwiazd, ustawiali na cokole pięknych słów, stroili w idealne szaty. Jak ciachnięciem dłuta pozbywali się niedoskonałości, doklejali skrzydła, wciskali w za ciasną aureolę. A potem długo i żałośnie boleli nad tym, że wybranka taka odległa i obca, że gorejące słońce jej urody można oglądać co najwyżej spod balkonu - wysokiego i niedostępnego jak Mount Everest.
Tymczasem miłość nie da się zamknąć w żadnych opisach, ucieka poza ramy romantycznego portretu, wyślizguje się spod pióra - a jednocześnie jest bliżej, niż można to sobie wyobrazić. Beztroska i nieskończenie cierpliwa buja się na huśtawce gdzieś niedaleko i czeka na moment, w którym usiądziesz obok i złapiesz ją za rękę. I postanowisz nie puścić do końca życia.
Miłość chodzi w rozwiązanych trampkach, ma piasek we włosach i strzępiące się nogawki dżinsowych spodenek. Wylewa na siebie połowę soczku jabłkowego z kartonika, przewraca do góry nogami plac zabaw w poszukiwaniu telefonu i niechcący uczy znajomą sześciolatkę słów niekoniecznie poetyckich, choć niewątpliwie barwnych. Miłość od głośnego śmiechu dostaje czkawki, nogi ma całe w ugryzieniach komarów, a podczas spacerów nadal nie rozumie, że cywilizowani ludzie chodzą normalnie: po chodniku, zostawiając w spokoju ten biedny krawężnik.
Tymczasem miłość nie da się zamknąć w żadnych opisach, ucieka poza ramy romantycznego portretu, wyślizguje się spod pióra - a jednocześnie jest bliżej, niż można to sobie wyobrazić. Beztroska i nieskończenie cierpliwa buja się na huśtawce gdzieś niedaleko i czeka na moment, w którym usiądziesz obok i złapiesz ją za rękę. I postanowisz nie puścić do końca życia.
Miłość chodzi w rozwiązanych trampkach, ma piasek we włosach i strzępiące się nogawki dżinsowych spodenek. Wylewa na siebie połowę soczku jabłkowego z kartonika, przewraca do góry nogami plac zabaw w poszukiwaniu telefonu i niechcący uczy znajomą sześciolatkę słów niekoniecznie poetyckich, choć niewątpliwie barwnych. Miłość od głośnego śmiechu dostaje czkawki, nogi ma całe w ugryzieniach komarów, a podczas spacerów nadal nie rozumie, że cywilizowani ludzie chodzą normalnie: po chodniku, zostawiając w spokoju ten biedny krawężnik.
- Eeeeeej! - Co za skala. Ta dziewczyna zrobi karierę. Jak nie muzyczną, to chociaż jako komentator sportowy. - To moja ściana, wyjazd stąd.
Wyższy o głowę blondynek z grzywką spojrzał na nią jak na idiotkę.
- To własność parku - burknął, odpychając ją od skrawka ścianki wspinaczkowej, która była alternatywnym wejściem na zjeżdżalnię. Można było, rzecz jasna, wdrapać się tam po schodach, ale to przecież dla frajerów.
- Ale i tak byłam tu pierwsza - zauważyła chłodno. Policzki miała niebezpiecznie czerwone.
- Nikogo to nie obchodzi.
Na szczęście teren na kilka metrów dookoła zjeżdżalni był wysypany miałkim, miękkim piaskiem, więc blondynek nie potłukł tyłka ani okularów przy upadku.
- Nina, tak nie wolno. - Niechętnie zwlókł się z ławki i podszedł do niej, łapiąc ją za małą pięść, wciąż uniesioną w powietrzu. Teraz powinna chyba nastąpić pogadanka na temat przemocy i takie tam. - Nie możesz tak bić, kostki cię będą bolały. Przecież cię uczyłem, jak trzymać rękę. Pamiętasz?
- Nieważne. Podziałało. - Potarła knykcie, patrząc z satysfakcją na oddalającą się sylwetkę z nieznacznie tylko krwawiącym nosem.
- Niby tak. Ale baw się bardziej po ludzku, co? Wolałbym nie wzywać tu pogotowia.
- Pamiętaj, że jest pod sto dwanaście. - Obdarzyła go beztroskim, szczerbatym uśmiechem, łapiąc za wystający kołek i szukając podparcia dla stopy.
- Śmieszne.
- Powinnam się wypowiadać na temat tych metod wychowawczych?
- Nie musisz. Wiem, że są unikalne. - Usiadł obok i znów było mu tak cudownie wszystko jedno - w świecie, w którym jeden brakujący dotąd element zastępował wszystkie inne.
Zrezygnowała już z towarzyszenia Nince w zabawach, bo za tym żywym srebrem nie był w stanie nadążyć kompletnie nikt - może poza jej własną wyobraźnią, która zawsze w porę podsuwała małej genialne pomysły.
Zamiast tego więc siedziała na ławce po turecku i obracała w palcach długą łodyżkę róży, mdlejącej od upału. Uśmiechała się do jasnych płatków, myślała nad czymś.
- Wiesz, co oznacza biała róża? - spytała nagle, jakby coś jej się przypomniało.
- Miłość. I pecha, bo w kwiaciarni brakło czerwonych.
- Nie, ja mówię o mowie kwiatów. Ludmiła wie o tym du...
- Błagam, nie.
- Cicho tam. - Machnęła ręką. - Nie zapamiętałam za wiele z tego bełkotu, ale utkwiła mi ta biała róża. Bo mówi, jeśli dobrze pamiętam: "Jestem ciebie wart".
- Róża mówi?
- Tak. Nie śmiej się. Kiedyś wierzyli w takie rzeczy.
- Ciekawe, co brali.
- To miało swój urok. Jak śpiewanie pod oknem.
- Jezu, nie przypominaj mi tego. - Schował twarz w dłoniach. - To było żałosne.
- Było piękne! - W oczach miała wszystko, ale nie kpinę. - Najpiękniejsze na świecie.
Ciekawe, że w ustach kogokolwiek innego stwierdzenie tego typu brzmiałoby jak czysty banał. A w jej nie.
Jeszcze jeden dowód na to, że natchnione monologi na dziesięć stron to efekt chorej wyobraźni poetów.
Romeo zresztą też odpowiedziałby na to jakimś równie kwiecistym cytatem.
- A tam. Nic wielkiego.
- Chociaż... - Uśmiechnęła się nagle, łapiąc go za rękę. - Trochę ciężko mi się przyzwyczaić do tego romantycznego Maxiego.
- Kto ci powiedział, że jestem romantyczny?
- Nie wiem. Tak mi jakoś samo przyszło do głowy. - Dla tego uśmiechu można by umrzeć. Tak z tysiąc razy. - Naprawdę nie mam pojęcia, skąd mi się wziął ten pomysł. - Znów wpatrywała się w skomplikowany układ białych płatków, delikatnych i ściśniętych ciasno w środku, wywiniętych na brzegach.
- A może ona jest niebieska? - rzucił od niechcenia, nie mogąc się powstrzymać.
Ciekawe, że w ustach kogokolwiek innego stwierdzenie tego typu brzmiałoby jak czysty banał. A w jej nie.
Jeszcze jeden dowód na to, że natchnione monologi na dziesięć stron to efekt chorej wyobraźni poetów.
Romeo zresztą też odpowiedziałby na to jakimś równie kwiecistym cytatem.
- A tam. Nic wielkiego.
- Chociaż... - Uśmiechnęła się nagle, łapiąc go za rękę. - Trochę ciężko mi się przyzwyczaić do tego romantycznego Maxiego.
- Kto ci powiedział, że jestem romantyczny?
- Nie wiem. Tak mi jakoś samo przyszło do głowy. - Dla tego uśmiechu można by umrzeć. Tak z tysiąc razy. - Naprawdę nie mam pojęcia, skąd mi się wziął ten pomysł. - Znów wpatrywała się w skomplikowany układ białych płatków, delikatnych i ściśniętych ciasno w środku, wywiniętych na brzegach.
- A może ona jest niebieska? - rzucił od niechcenia, nie mogąc się powstrzymać.
Spojrzała na niego uważnie.
- Tak myślisz? - spytała tonem, w którym było coś takiego, że serce momentalnie gubiło spokój i rytm. Mieszanka ciepła i drżenia, niepokoju i jednocześnie niezbitej pewności.
- A to chyba zależy od ciebie.
- Jak dla mnie może być nawet granatowa. Ważne, że od ciebie. - Potrząsnęła ciemną główką. - Tylko... Wiesz co? Boję się romantyczności. Ona nas nie lubi.
- W jakim sensie?
- Każdym. Nie zauważyłeś, że im bardziej próbujemy być romantyczni, tym bardziej nam to nie wychodzi?
- Już nic nie może nie wyjść. Osobiście tego dopilnuję. - Złapał mocniej jej rękę.
- A mogę cię o coś poprosić?
- O wszystko.
- Pojedź do Meksyku.
- Poprawka: wszystko oprócz tego.
- Ile jeszcze mam błagać, żebyś się zgodził? - Wzięła jego dłoń w obie ręce. - Proszę. Masz szansę. Inés jest gotowa ci to sfinansować. Skoro to jest możliwe, to czemu nie?
- Po co ja ci w ogóle pokazywałem ten list od niej? Nie chcę. Nie jadę. Nie rozumiem, czemu się tak na mnie uwzięłyście.
- Kto?
- Ty, Inés, Camila... - zaczął wyliczać, ale więcej winnych nie znalazł. - Nie i już.
- Ale pojedź.
- Podjąłem decyzję - bronił się trochę mniej pewnie.
- Nie podjąłeś. Pojedź.
- Naty...
- Ale czemu nie? - naciskała. Jakimś cudem znalazła się o wiele bliżej niego. - Proszę cię, Maxi. Proszę cię! - W oczach miała ogień, w dłoniach ciepło, w głosie żar. I weź się tu człowieku nie zgódź, kiedy wszystko, łącznie ze zdrowym rozsądkiem, jest gotowe przyznać, że Ziemia jest płaska i podtrzymują ją cztery żółwie.
- To są nieuczciwe zagrania. - Róża spadła gdzieś na piasek, zapomniana i niepotrzebna.
- Pan jest ojcem?
- Czyli wracamy do starego schematu - mruknął bezgłośnie, dusząc w ustach głośne przekleństwo. Wstał, uśmiechając się uprzejmie do blondynki z krwawiącym synem. - Bratem. A o co chodzi?
_____________________________________________________________
Jeszcze tylko trzy.
Wesołych świąt.
Jeszcze tamtego nie skomentowałam, o nie, nie będzie tak.
OdpowiedzUsuńZaraz wracam - zaraz, w sensie od paru do kilkunastu minut, nie za pięć lat. Love.
Po przeczytaniu tego rozdziału powinnam usunąć swoje blogi, zatrzeć wszelkie ślady po moim istnieniu i uciec na księżyc. To niemożliwe, żebyś AŻ TAK idealnie pisała. Ja wiem, ideałów nie ma, ale słowo daję, że w życiu nie doszukałam się tu ani nigdzie indziej żadnej rysy. Aż mi wstyd, że w ogóle mam czelność tu pisać, gdy jest taka zdolna Zuzka. Nigdy nie przestaniesz mnie zachwycać, nie ma takiej możliwości. Ilekroć tu wchodzę, to jestem wryta w ziemię, albo przesadnie się cieszę, albo ryczę (to zamienia się w chorobę psychiczną), albo Bóg wie co robię, ale z podziwu za nic w świecie nie wyjdę. Mało kto umie tak władać ludzkimi emocjami. Nie jesteś człowiekiem – Aniołkiem, wiem. Ale takim wszechmocnym, pozwól mi zawiązać sobie sznurówki, będę wniebowzięta!
UsuńBeto i Jackie, jak uroczo. Jak kocha to i buty pomieści. Upośledzone miłości są najlepsze. Takie kochane. W sumie wszystkie są wyjątkowe, ale… Poprzestańmy na „ale”, bo Acia zgłupiała i nie wie, jak dokończyć. Szykuje się wesele Germangie w serialu – nie cierpię tak bardzo, ponieważ moja uzależniona od Naxi osoba liczy, że Bufon się zachwyci i zacznie gadać Naty o ich wspólnej przyszłości, weselu, dzieciach itp. Trzeba myśleć pozytywnie, nie? Pablo i Angie są jedyni na świecie. Jedna z miłostek niepewnych, kruchych, pełna pytań, nieumiejąca znaleźć odpowiedzi. Rozkwita powoli, ale z każdym dniem jej moc narasta na sile, a oni są coraz bliżej, coraz bliżej…
Będzie BUM? ^^
Pablo, wyrzuć te oferty, mieszkajcie razem, no nie mów, że nie chcesz. Kto by nie chciał Angie – German dla niej wszystkie swoje żony rzuca, coś w tym jest.
Diemiła – wciąż nie mogę wyjść z podziwu, że coś pierwszy raz odgadłam. Aww. Kocham. Czuję się dziwnie mądrze. Chociaż może to duchowa pomoc Agathy Christie, ona to umiała się odnaleźć – zauważyła, że jej imienniczka, w najuboższym sensie również pisarka i wywołała jasność w moim umyśle. Muszę jej podziękować.
No i co oni mają zrobić z tą miłością? Pogrzebać – nie. No jak, skoro się nie da? Zapomnieć – jeszcze głupiej. Kontynuować – niedorzecznie, jednak serce uparcie podsuwa to rozwiązanie. Nie mam pojęcia, jakie plany mają wobec nich Ci na Górze, bo Ci z dołu już się popisali i teraz trudno się z ich życzeń wyplątać. Czas pokaże – miłość jest trudna, brutalna, ale jak chwyci, to łatwo nie puści. Nie może. No nie.
Naxiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii – ta liczba „i” symbolizuje moją wielką miłość do nich. Natalka, nie gadaj o Meksyku, wiem, że szczęście Łysego najważniejsze, ale jeszcze jakaś Bojczuk go tam napadnie i poderwie na bigos – nie chcesz tego. Tak uroczo czytać o nich już po przejściach, szczęśliwych, pełnych miłości. Boże, jestem taka romantyczna. Jak Bufon. To dziedziczne, matka i syn, love. Chcę mieć taką Ninę w domu – mam brata, bodajże 9 lat (nawet nie wiem, wzorowa siostra) i 24h na dobę gra w Majnkrafta czy jak to leci, podczas gdy ja szoruję stół (tak, ten, który na Ciebie czeka, pakuj walizki, wyjdę po ciebie na dworzec).
Meksyk jest fajny, uroczy i w ogóle, ale jeszcze bardziej fajna, urocza i w ogóle jest Natka. Zuzka, nie puszczaj go do żadnych Meksyków, bo ja zejdę na palpitację serca. Chcę moje romantycznie nieromantyczne Naxi. Zapłacę. Dwa złote mi zostało.
Blogger nie chciał całego, limity, spłońcie.
UsuńPoza tym Maxi pewnie poleci samolotem, a przecież może wypaść, jeszcze spadnie nad Polską (Polska chyba nie wchodzi w element tej trasy, ale pomińmy prawidłowości geograficzne) i mnie przygniecie, jak będę wracać ze sklepu z żarciem. Będę miała złamany kręgosłup i jego cztery litery na ciele. Nie rób mi tego, okej? Chcę żyć. Bez traumy psychicznej.
JAK TO TRZY? Boże, to wszystko się już kończy. No ale są jeszcze zuzkowe miniaturki, zuzkowe latawce – póki co, nie umieramy. Jest stabilnie. Albo nie. Mi już smutno – trzeba lecieć po chusteczki, po smarkanie w kołdrę nie jest dobrym rozwiązaniem.
Teraz powinnam ładnie zakończyć. Nie mam pomysłu. Wciąż jestem zachwycona – to już przebiło granice możliwości, pisanina Zuzki jest nieskończenie piękna. Jesteś najpiękniejszą nieskończonością jaką mógł podarować mi ten bufonowy świat. I chyba nigdy nie zrozumieć jak można tak cudownie pisać, tak cudownie operować słowami, tak cudownie docierać do smutnych serc ludzi. Chylę czoła. I inne rzeczy. To mogę zawiązać ci te sznurówki, nie? Chyba, że chadzasz w japonkach. Będzie trudniej. Mogę w takim razie wypolerować Ci guziki od płaszcza. Chusteczkami z Biedronki, bo moimi tęczowymi ścierkami raczej nie – szorty Bufona takie piękne.
Dziękuję Ci, że jesteś, że jak nikt inny do mnie trafiasz, że ze wszystkich ludzi właśnie Ty piszesz najpiękniej. Wiele książek wywołało u mnie łzy, ale żadna nie działa tak, jak Twoje perełki. Tego już chyba nie można nazwać talentem – darem, cudem. To wszystko przy Tobie jest takie ubogie. Nie wyczerpałam nadmiarów cukru – nie moja wina, że tak tu przepięknie. Pożycz mi trochę tego talentu, dobra? Twój i tak ciągnie się w nieskończoność, więc nic nie ubędzie, słoneczko. <3
Kocham Cię całym serduchem, Aniołku. Ale tak mocno mocno mocno! <3
P.S. Mój stół Cię pozdrawia i każe przekazać, że czeka na Ciebie cierpliwie.
Adneifndsidisijsdsalndkand, Pablangie w końcu ♥ Nadal nie wierzę, że Lu i Diego są przyrodnim rodzeństwem, grrr. Nie lubię tego. Ale uwielbiam metody wychowawcze Maxiego ♥ Nie jedziesz do Meksyku, zostajesz z Natką! Chociażby ona miała cię przekonywać 728132791634291 razy (nawalanie w klawiaturę mą miłością).
OdpowiedzUsuńWesołych świat, Zuziu! :)
Cześć, Zuzka.
OdpowiedzUsuńJestem - o. Z czymś, co od biedy ujdzie za komentarz, powiedźmy. Wybacz, jakoś nie mogę się na niczym skupić. A rozdział cudowny, jak zwykle. Taki, że same pochwalne epitety na jego temat, to za mało, ale niech stracę. Ty wiesz o co chodzi. I wiesz, że to kocham. Aż do bólu. Bo czasem boli. Zwłaszcza czytanie o moich gołąbeczkach, słoneczkach - podzielonych murem, takim nie do obejścia? Nie lubię mieć racji. I wyje. Ale Ty nie jesteś podła, o nie. Po prostu jesteś nieposkromionym geniuszem, aż w głowie łupie, od nagromadzenia tego talentu, blasku - w jednym miejscu. Oddaj go trochę, co? Ugh. Co ja to?... Zacznę od początku, tak będzie lepiej - jeszcze przyjdzie czas, by trochę się nad sobą po użalać.
Kocham Pablangie w Twoim wykonaniu, jest takie niepowtarzalne, inne? W sumie - u Ciebie wszystko jest inne, oryginalne, nie mniej piękne, urzekająco - of cors. Ale wracając do Pablangie... Bardzo podobała mi się część z kolorem niebieskim, nieziemsko. Cały ten "sen", słowa, które zostały wypowiedziane, uczucia, które wreszcie ujrzały światło dzienne - nie, same nim zapłonęły, też. Aż się wzruszyłam.
Natalka i Maxi - tak powinni być na końcu, ale musiałam, wiesz... Wybaczysz? No, więc moje dwa aniołki. Dobrze, że Oni są szczęśliwi - wreszcie, po tych wszystkich staraniach, narastających przeciwnościach, milczeniu. Dobrze. Ale Maxi niech nie wyjeżdża - nie. Wiem, że Natalka kocha go na tyle, by się na to zgodzić, ale miłość - jak to nawet w ich przypadku nie raz się okazało - nie zawsze jest idealna (to nic, nie musi być - inaczej nie była by dłużej TĄ miłością), a ta na odległość, często kończy się rozstaniem. Mimo wszystko. Chyba, nie znam się. I jakoś mi tak depresyjnie, jej. A Nina jest świetna - jak na rodzinę Bufona daje radę, w każdym razie. Uśmiałam się. To takie piękne, śmiać się przez łzy.
No i - moja Diemiła. Czy już nie Diemiła? Kij! Dla mnie zawsze nią pozostaną - tak samo wyjątkową, elektryzującą, skrajną - po prostu, cokolwiek z nimi nie zrobisz. Dziękuje Ci, za wszystko, co było wcześniej, i co będzie dalej - bez znaczenia, jak to się zakończy. Kocham ich, będę. Tak jak tę historię, nawet gdy się skończy. Ma miłość jest nieśmiertelna. A wracając do słoneczek... Miłość nie wybiera, tak? Nie mogli wiedzieć, tak? Ale teraz już wiedzą - czy to gorzej? - nie mogą tego tak po prostu obejść, zignorować. Już nie. A moje serce jakoś niewygodnie się ściska, gdy myślę o całej tej niezręczności, którą zapewne czują, o tym bólu, bezradności - bo nie mogą już dotknąć, posmakować - tak daleko, nigdy bliżej. Matko. Będę płakać. A właśnie skończyłam. No nic. Dziękuje.
Na koniec, czekam na kolejny - podobno nie zostało już dużo - nie, mnie wcale to nie urządza ;c, ale szanuje Twoje zdanie, z niecierpliwością. Jestem ciekawa, bardzo. Jak to się dalej potoczy... No jak? Eh. Ciekawość zabiła kota, ale jak mówi mój mistrz - satysfakcja go wskrzesiła. Ufam Ci. Zawsze.
Wciąż zachwycona, w miłości trwająca,
Edzia.
Od czego by tu zacząć...
OdpowiedzUsuńNatrafiłam na ciebie na asku. Miałaś wiele pochlebnych opinii, a nawet jeśli były negatywne, umiałaś jasno wytłumaczyć, co o tym myślisz. Lub wytłumaczyć, że piszesz poprawnie. Mniejsza. Wcześniej nie czytałam tego bloga. Zastanawiałam się, czym ludzie się tak ''jarają''. Weszłam. Patrzę na rozdział: długi. Myślę: ,,Dobra, dałam rade przeczytać ,,Małego Księcia'' bez przerw, to i to dam radę''. I parę fragmentów ominęłam, zapewne z powodu braku czasu, ale potem nadrobiłam. I po przeczytaniu rozdziału mogę wystawić opinię:
Do tej pory myślałam, że piszę DOBRZE (żeby nie było, że się przechwalam). Kilka razy słyszałam, że mam bogate słownictwo od polonistki, że wychodzą mi prace pisemne. Byłam z siebie dumna. Kiedy zaczęłam czytać ten rozdział, stwierdziłam, że się kompletnie myliłam.
W porównaniu do ciebie mój talent jest na poziomie ZEROWYM. ZEROWYM pisane wielkimi literami.
Z ciebie można brać przykład, bo. Wydawało mi się, że czytam książkę dobrego, profesjonalnego, doświadczonego pisarza (,,Małego Księcia'' nie przebijesz, ale mniejsza).
Zawsze chodziłam po szkole dumna, ,,szpanowałam'' tymi moimi nowymi słówkami których nikt nie rozumiał. Często pisałam charakterystyki postaci na minimum osiem - góra dziesięć stron. Czasem przynosiłam do szkoły moje opowiadanka.
Rozdział jest niemal genialny. ALE.
Świetnie wychodzą ci opisy, i wydać, że masz pojęcie. Znasz wiele synonimów co upraszcza ci pisanie i tego ci zazdroszczę. Ja zawsze w ręku trzymam słownik synonimów. A i tak nic nie znajduje. Dobra, przejdźmy do sedna sprawy: ALE. Nie, żebym się wymądrzała, czy uważała się za jakiegoś eksperta, ALE.
Pewna rzecz mi się nie podoba. Kiedy zaczynasz opis, ciągniesz go tak długo, że...
A kiedy zaczynasz dialog ciągniesz go jeszcze dłużej.
I to jest cholerny błąd dzięki któremu możesz mieć niewielkie trudności.
Opisy i dialogi według mnie nie powinny być tak bardzo ,,rozdzielane''. Któryś podpunkt pewnego poradnika mówi: ,,W opowiadanie wpleć dialogi''. Robisz to tak oddzielnie, wygląda to tak, jakbyś to podzieliła. Np. Rozdział 40: dialog. Rozdział 41: opis. I to jest jedyna rzecz, która mi się nie podoba.
Odkryłam ten blog dopiero teraz, ale nie będę nadrabiać, zaraz się zmywam zresztą. Może jeszcze kiedyś wpadnę poczytać. Ciekawe, ile masz lat... kurczę, co ja gadam. Ciągle powtarzam każdemu i nawet SOBIE ,,Nie wiek świadczy o poziomie inteligencji'', a każdego wypytuje o wiek.
W każdym razie: NIE czekam na książkę. Tzn. Jak wydasz napisz mi. Ja nie czekam.
Eeem. NIE, nie wróże ci kariery. Jeśli każdy ci tak cudownie posłodzi zostaniesz na tym samym poziomie. Pewnie wyda ci się, że już jest idealnie. Dlatego ani na książkę nie czytam, ani kariery nie wróże.
To tak trochę na szczęście.
A ja teraz idę popracować nad swoim opowiadaniem. Może zamiast kombinować, pisać o jakiejś dziewczynie która spotka miłość na Marsie napiszę coś od serca. Tak jak w ,,Małym Księciu''. A teraz bay. Właśnie uświadomiłam sobie, że te moje ''dojrzałe imperatywy'' są MOIM wymysłem. Chociaż... są w normie.
Jeśli możesz, odpowiedz na komentarz. Chce wiedzieć, czy to przeczytałaś i co o mnie pomyślałaś w tej chwili.
Spokojnie, komentarze czytam wszystkie. Sprawdzam maila tysiąc razy dziennie i nie ma szansy, żeby któryś mi umknął. Wprawdzie nie mam w zwyczaju na nie odpowiadać (jestem beznadziejnym leniem, zresztą o to mniejsza), ale skoro ci tak zależy, to proszę bardzo.
UsuńPrzede wszystkim bardzo dziękuję ci za opinię. Rzadko dostaję jakąkolwiek krytykę - to źle. Nie dlatego, że poprzewraca mi się w głowie od pochwał - umiem na nie spojrzeć obiektywnie. I tak wiem swoje i zdaję sobie sprawę, że pracować muszę jeszcze bardzo dużo. Widzę, że każdy rozdział to też - albo nie, GŁÓWNIE - niedociągnięcia. Większości nie mam jednak szansy poprawić, bo nikt mi ich nie wytyka. Jakoś łatwiej dostrzec konkretny błąd, gdy ktoś podkreśli go na czerwono i sprecyzuje, co jest źle. Zresztą o to też mniejsza, zanudzę cię.
Ad rem, bo nigdy nie skończę. Wybacz, bardzo cię teraz przeproszę - bo nie chcę wyjść na osobę niezdolną do samokrytyki - ale nie rozumiem. Nie, źle mówię. Rozumiem doskonale, o co ci chodzi. Ale nie widzę tego u siebie. Nie widzę, żebym jakoś strasznie dzieliła te dialogi od opisów. Wiem, że czasem za długo je ciągnę, fakt. Ale naprawdę są między nimi tak wyraźne granice? Ja tego nie dostrzegam, może okulista przepisał mi za słabe szkła? Nie mogę w środku opisu wstawić nagle dialogu ani odwrotnie - w dialogu każdej wypowiedzi przerywać dłuższym opisem. To niewykonalne. Staram się je przeplatać tak często, jak tylko się da i byłam pewna, że akurat z tym nie mam problemów. A jednak. Postaram się jeszcze to udoskonalić, ale będzie ciężko. Nieważne.
Dobra, nie będę się już rozpisywać.
- Kariery nie zrobię, bo wszystko wskazuję, że będę studiować matematykę.
- "Mały książę" to już całkiem inna półka.
- Lat mam 17. Prawie 18. Mało czy dużo? To chyba bez znaczenia, nie?
- Nic nie pomyślałam. Nie mam w zwyczaju oceniać ludzi po przeczytaniu jednej wypowiedzi.
Ergo, nie mam ugruntowanego zdania na twój temat. Miło było cię tu gościć, krótko wprawdzie. Pozdrawiam.
Aha. Przepraszam za ewentualne błędy, ale piszę z telefonu.
Właściwie, nie przeczytałam jeszcze tego rozdziału, utknęłam gdzieś na czterdziestym piątym, ale nie mogę powstrzymać się od skomentowania! Jeszcze nic tutaj nie pisałam, ale w ostatnim czasie pochłonęłam twoje rozdziały, więc wypowiem się bardziej na temat całego opowiadania. Zacznę może od Violetty, Leona i całego tego zamieszania. W kilku pierwszych rozdziałach, perspektywa Leona bardzo przypadła mi do gustu. :-) Muszę ci też pogratulować, ponieważ stworzyłaś z V całkiem przyjemną postać, a jest to nie lada wyzwaniem. :-) Ogólnie rzecz biorąc - wątek jest ok. Dalej mamy relację Angie/Pablo/German. W sprawie Angie bardzo ciężko mi dogodzić. Ani postać Germana, ani Pablo nie przypadły mi do gustu w serialu, ale ty opisujesz wszystko tak pięknie, że jestem w stanie to przeboleć. :-) Camila i jej "tajemniczy kolega"... Od samego początku wiedziałam, ze to wszystko tak się potoczy! Seba był tylko takim miłym przerywnikiem (tak, uwielbiam Semi :-)) Brody (będę używać takiego dziwnego skrótu, bo jego imię jest dziwnie skomplikowane. Powinni wydać instrukcję "Jak zapisać imię ciemnego gostka z Violetty". Byłaby bestsellerem, nie uważasz?) od zawsze wydawał się w tym opowiadaniu taki... fajny? Chociaż w serialu jakoś za nim nie przypadam. (piszę to przy prawie każdej postaci, zauważyłaś?) Fede i Lena to tak wątek, który wprowadza odrobinę humoru, a ja uwielbiam takie teksty! Nie mogę się doczekać więcej! Historia Francesci i Marco jest najsłodszą jaką kiedykolwiek czytałam. Chociaż aktualnie mam etap Diecesci, nie mogę przestać uwielbiam twojej Marcesci! Mam tylko nadzieję, że z Fran wszystko będzie ok. Lara i Andres są the best. Nic więcej pisać nie trzeba. :-) Natalka i Maxi są kochani. :-) Na deserek zostawiłam sobie Diego i Ludmiłę. Dziewczyno, jak udało ci się stworzyć coś tak pięknego!? Każdy najmniejszy szczegół w ich wątku jest niesamowity i zdarzało mi się, że omijałam inne fragmenty żeby tylko jak najszybciej dowiedzieć się co dalej. Mam obawy, że nie będzie happy endu. :-( Proszę, może się jeszcze okazać, że wcale nie są rodzeństwem? Jak nie będą razem, załamie się psychicznie, wejdę pod kołdrę i zostanę tam do końca miesiąca... Jeśli chodzi o twój dopisek, mam nadzieję, że po prostu odliczasz do pięćdziesiątki, a potem będziesz pisać dalej. Chociaż, byłaby jakaś pozytywna strona epilogu. Może latawce pojawiałyby się częściej? Czekam na więcej! Może w wolnej chwili wpadniesz do mnie? http://rose-lie.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńWybacz, chciałam napisać coś lepszego, zasługujesz na więcej. Nie wspomniałam chyba jeszcze, że jesteś bardzo utalentowana!
A
Pierwsze kilka zdań nie ma sensu. Rozdział przeczytałam już dawno, a 45 nawet jeszcze nie dodałaś. Znowu coś pokręciłam. :-(
UsuńA
Pierwsze kilka zdań nie ma sensu. Rozdział przeczytałam już dawno, a 45 nawet jeszcze nie dodałaś. Znowu coś pokręciłam. :-(
UsuńA